rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

(2019)

„Hongkong wyrósł na »handlowy cud świata«, kosmopolityczne, unikalne Międzymiasto, mieszankę najlepszych cech dwóch stykających się że sobą kultur […]”*. Kim są jego mieszkańcy, teraz, po odejściu Brytyjczyków, pod kuratelą ChRL**?

„Tożsamość dzisiejszego Hongkongu to nieustannie toczący się w dalszym ciągu dialog, zarówno w odniesieniu do Chin, które odgrywają w tej chwili rolę znaczącego innego, jak i do tego, co pozostało po poprzednim znaczącym innym, czyli do brytyjskiego dziedzictwa, którego ślady są wciąż w Hongkongu bardzo widoczne, mimo że Chiny stopniowo, ale bardzo konsekwentnie, dążą do usunięcia elementów związanych z okresem, kiedy Hongkong był brytyjską kolonią. […] Tożsamość współczesnego Hongkongu budowana jest w zasadzie w istotnym stopniu w relacji do Chin” (str. 215).

„[…] większość młodych Hongkończyków nie wspiera polityki rządu [ChRL] i chce się od niej odciąć. W przeciwieństwie do 2006 r. w najnowszych wynikach [badań Hong Kong University] widoczny jest również [obok radykalizacji postaw,] spadek liczby osób określających swoją tożsamość jako chińską” (str. 216).

„Zawieszona między dyscyplinami historii architektury, socjologii miasta i etnografii niniejsza praca jawi się jako przykład tego, w jaki sposób urbanistyka może stworzyć podstawę szerszego zrozumienia procesów konstruowania tożsamości we współczesnym świecie” (str. 47).

_______________________
* M. Lubina, Chiński obwarzanek. Od Tajwanu po Tybet, czyli jak Chiny tworzą imperium, wyd. Znak (Szczeliny), Kraków 2023, str. 80; tamże: „Nazwa Międzymiasto na określenie Hongkongu jest moja (Osińska stosuje termin Międzymiejsce), choć ten termin »międzymiasto« stosowano już w zupełnie innych kontekstach, zarówno w badaniach socjologicznych, jak i bardziej luźno, w książkach podróżniczych” (str. 401). „Zarysowane tu rozważania sprawiły, że zdecydowałam się użyć w tytule słowa »międzymiejsce«, które za Agnieszką Karpowicz można definiować następująco: »samo jest w wiecznym ruchu, w fazie stawania się, niegotowości, wykluwania się potencjalności oznaczającej możliwość przeobrażenia się za chwilę w coś w czym jeszcze jednak nie jest«” (str. 12). „Niniejsza książka powstała na podstawie pracy doktorskiej »Międzymiejsce. Współczesny Hongkong w poszukiwaniu własnej tożsamości« obronionej w Instytucie Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk w 2017 r. Praca, a co za tym idzie również i książka, swym zakresem obejmuje historię Hongkongu do czerwca 2017 r. W trakcie działań edytorskich ponownie doszło tam do masowych protestów, w których w czerwcu 2019 r. wzięło udział 1 mln, a później 2 mln mieszkańców” (str. 16). A potem był jeszcze Covid. Można o tym doczytać w Hongkong. Powiedz, że kochasz Chiny (2022) Piotra Bernardyna.
** W formie reporterskiej, z podziałem na różne głosy, spoglądając w przeszłość i antycypując dalszy rozwój wypadków, zajmuje się tym Piotr Bernardyn (rozdział 6. Kim jesteś, Hongkończyku?; zdecydowanie warto przeczytać całość, bo wszystko co tam ujęto wiąże się z kwestią autoidentyfikacji, postrzeganiem siebie i miasta).



Dr Małgorzata Osińska napisała dobrą książkę, ale jest to raczej wstęp do historii Hongkongu z uwzględnieniem zagadnień lokalnej ekonomii, spojrzeniem na problemy komunikacyjne, uwzględniającym miejsce w regionie i szerszych planach KPCh, niż tekst o tożsamości mieszkańców. Jak sama przyznaje, na pracę naukową nie było ani czasu, ani środków, a grupa badawcza to zaledwie 29 respondentów, tzw. liderów opinii: dziennikarzy, blogerów, aktywistów, pracowników akademickich oraz przedsiębiorców (str. 53) – członków szeroko rozumianej klasy średniej. Właściwa część książki to rozdział 6 i zakończenie (str. 189-219), zaledwie 30 stron z ok. 240.

Wstęp i dwa pierwsze rozdziały (str. 12-65) nie są zachęcające. Ich celem rytualne zaznaczenie własnej wartości intelektualnej, zatwierdzenie statusu akademika i uzyskanie w oczach czytelnika jakiegoś autorytetu. W ramach tych obowiązków, autorka szkicuje ramy swojej pracy, definiuje kluczowe pojęcia i wykłada metodologię. Z uwagi na nadmiar wielopoziomowego, złożonego myślenia abstrakcyjnego, które nierzadko można by oddać w sposób jaśniejszy i bardziej trafny, nie do końca potrzebne filozofowanie i tłumaczenie kwestii oczywistych – paradoksalnie poprzez komplikowanie – sporo osób może się odbić, zamknąć książkę i poszukać czegoś innego.

Zamiast tego, lepiej od razu przejść do str. 66 i zapoznać się informacjami z zakresu dziejów kolonii i późniejszego chińskiego protektoratu, które są niezbędne by móc rozmawiać o lokalnej tożsamości i jej wariantach, rozumieć stan bieżący i kulturowe niuanse: Hongkong jako doświadczenie wielopokoleniowe. Na str. 142 odnajdziemy podrozdział „Tożsamość mieszkańców a tożsamość miasta”, a od str. 183 omawiane są protesty młodych Hongkończyków, poza tym, jest to materiał miksujący zagadnienia architektoniczno-urbanistyczne, gospodarcze, socjologiczne i prawne. Zabrakło aspektu religijnego, który mimo swej marginalności, dopełniałby obraz całości, poszerzając postrzeganie Chińczyków z południa. Brakuje też treści filmowych i książek, które niezmiennie utrwalają społeczne niepokoje, tendencje i warianty myślenia – same w sobie stanowiąc ciekawy materiał do studium lokalnej tożsamości, tego jak Hongkończycy widzą samych siebie, lub jak chcieliby być postrzegani.

Autorka opowiada o Hongkongu rzeczowo i rzetelnie, choć fraza z początku jest gęsta, w części głównej wypada znacznie swobodniej – tekst czyta się sprawnie i w miarę szybko. W tekście głównym, znajduje się około kilkunastu przekombinowanych zdań lub nieadekwatnych terminów, które powinno się poprawić, podmienić lub zredagować, ale merytorycznie praca się broni.

Niestety, autorka pisze o poszczególnych ulicach i dzielnicach tak, jakby ich lokalizacja była dla nas oczywista. Z uwagi fakt, że praca powstała z myślą o odbiorcy zachodnim, raczej nie bywającym w Hongkongu, warto by go bardziej naprowadzić – brakuje planu miasta (który usprawiedliwiałby ten typ narracji).

Dr Osińska myśli o Hongkongu z perspektywy Krakowa, nie doszacowuje znaczenia sieci metra – którego Kraków nie ma – ani magii skyline’u, który regularnie oglądany z różnych punktów widokowych (wzniesień, tarasów, znad wody) lub wręcz z okien prywatnych mieszkań, wpływa na postrzeganie miasta jako organizmu, a jednocześnie na poczucie więzi, postrzeganie siebie-obserwatora jako elementu większej całości.

„Celem tej pracy jest zrozumienie procesów kształtowania się tożsamości i nadawania sensu przestrzeni w kontekście urbanizacji i transformacji przestrzeni miejskiej w Hongkongu” (str. 12) – cel ten niestety nie został zrealizowany. Aby tak się stało, trzeba by spędzić na miejscu więcej czasu, i odbyć wiele rozmów, także tych prywatnych, które nie byłby rejestrowane.

Informacje merytoryczne i przystępność – to na plus; natomiast złe proporcje tekstu, wpadki językowe, techniczne oraz niezrealizowanie celu badawczego obniżają notę: 6/10.



„Hongkong który leży na styku cywilizacji i pełni funkcję pośrednika w biznesie, staje się również symbolem globalizacji ponowoczesnego świata. Inaczej jednak niż w przypadku Nowego Jorku czy Tokio, sytuacyjnych się w centrum społeczności, Hongkong tkwi pomiędzy, jest korytarzem przez który ciągle płynie strumień ludzi, pieniędzy i usług”* – taki obraz ma w głowie większość, ale to już częściowo nieaktualne. Brytyjczyków już nie ma, obecnie czuwa nad wszystkim chiński Wielki Brat w osobie Xi Jinpinga, który scala miasto z kontynentem: politycznie, finansowo, ideologicznie.

Młodzi chcą wolności, wiedza co się święci, wiedzą czym jest ChRL i chcieliby Hongkongu w formie demokratycznej, na wzór zachodni – suwerennej republiki** – ale do miasta napływają już nowi mieszkańcy, dla których Hongkong to po prostu część komunistycznych Chin, świeżo przywrócona na łono ojczyzny i funkcjonująca podobnie jak pobliskie Shenzhen czy zbliżone, sąsiednie twory, powstałe w wyniku reform Deng Xiaopinga. Część Hongkończyków, w poszukiwaniu tańszych mieszkań, opuszcza miasto, miliony się nie angażują, biernie obserwując rozwój wypadków, natomiast partia dokręca śrubę i systematycznie niweluje zalążek demokracji pozostawiony przez władze brytyjskie, a także wolność słowa, prawo do zgromadzeń i szeroko rozumianą normalność. Słabiej wyedukowani, skupieni na przeżyciu, wiedzą, że zmienił się zarządca, ale jest im to z grubsza obojętne.
Zanim w Chinach upadnie pseudokomunizm, sprowadzający się obecnie do reżimu monopartii – odrębność i unikalność Hongkongu zostanie całkowicie wymazana. Stanie się historią, ożywianą tylko z uwagi na potencjał komercyjny – trochę jak wspomnienie Galicji w Małopolsce. Dawna kolonia nie wyróżnia się już ani wizualnie, ani poziomem życia. ChRL dogoniło Hongkong, przejęło stery, i nikomu już ich nie odda.

Czy to w stanie obecnym, kiedy ChRL funkcjonuje w obozie państw niedemokratycznych, czy też w jakiejś pozytywnej, wymarzonej przyszłości, kiedy staje się prozachodnią republiką albo rozpada na kilka niezależnych części***, pewne kwestie są niezmienne: lepiej być tworem niezależnym niż jednym z licznych podmiotów**** – mającym więcej do powiedzenia, posiadającym reprezentację wyższej rangi, równej większym terytorialnie graczom (partnerom), własne umowy i kontrakty, zawierane na dogodnych warunkach, z uwzględnieniem najpilniejszych interesów. Chińczykom z Hongkongu nie dano jednak takiej szansy...

_______________________
* P. Bernardyn, Hongkong. Powiedz, że kochasz Chiny, wyd. Czarne, Wołowiec 2022, str. 112-113.
** Do podobnych wniosków doszli w końcu Tajwańczycy, żegnając się już w duchu z wizją odrodzonych Wielkich Chin.
*** Zwracając wolność Tybetowi czy Ujgurom, o ile ci dotrwają, ale też dostrzegając różnice między etnicznie chińskimi prowincjami (porozumiewającymi się odmiennymi językami, wzajemnie niezrozumiałymi).
**** O ile nie wymusza tego geografia lub lokalna bieda (np. Wyspom Owczym opłaca się być częścią Danii).



Prosta animacja prezentująca rozwój urbanistyczny kolonii, a później protektoratu ChRL, uwzględniająca pozyskiwanie terenu:

Timelapse: Map of Hong Kong [2023]
https://www.youtube.com/watch?v=U8y6EBgf6-I



UWAGI (wyd. 2019): str. 73 – Yangzi (Jangcy); str. 74 – względem Hongkongu Szanghaj leży na północy, ale jeśli idzie o podział Chin, to jest to styk Północy i Południa, po stronie tego drugiego; str. 82 – warunki-warunkami (wcześniej też podobne powtórzenie); str. 99 (tabela) – Rasa (przynależność etniczna – Chińczyk czy Hindus, itp., to nie rasy – tak klasyfikowano narody w XIX stuleciu, ale wątpliwe by MO użyła tego terminu z taką intencją); str. 110 – po „drugą ziemią” w cudzysłowie powinna być kropka (autorka już wszystko zakomunikowała); str. 118 (oraz wszystkie inne gdzie pada informacja o „odzyskiwaniu gruntu”) – tak de facto jest to POZYSKIWANIE lądu, natura nie odebrała go wcześniej człowiekowi, a przynajmniej konkretnym jednostkom osadniczym (w czasie ostatniego zlodowacenia, które zakończyło się ok. 11,7 tys. lat temu, poziom wody był wyższy i wyspa Hongkong stanowiła część kontynentu, ale wówczas nie było ani Brytyjczyków, ani Chińczyków); str. 136 – sięw (się w) + zjedzone „i”; str. 138 – nowych-nowych (w drugim przypadku: świeżych); str. 151 – analizy na temat („na temat” do skasowania); str. 161 – błąd zecerski, brak przerwy przed myślnikiem; str. 163 – betonową (asfaltową); str. 168 – Goi (Goa?); str. 169 – wzmocniły (przejęły); str. 172 – „do Chin kontynentalnych” – rozumie się samo przez się w tym zdaniu, do skasowania; str. 181 – Luisa Vuittona (po prostu: Louis Vuitton [lui witą] – bez odmiany); str. 193 – terytoriów (obszarów – chodzi o osiedla, dzielnice, konkretne kwartały zabudowy); str. 199 – nie trzeba czytelnikowi dwa razy komunikować tego samego, raz było że do Chin kontynentalnych, i starczy; str. 203 – 92’ (‘92).

Str. 206 – „To oczywiste, że centrum jest tam, gdzie rynek, i każde – nawet najmniejsze – miasto go ma”. Tak wedle autorki przedstawia się europejska perspektywa, ale tak się składa, że warszawska Starówka – a wraz z nią jej rynek – znajdują się poza ścisłym centrum, a wręcz na skraju Śródmieścia, nad Wisłą. Można prowokacyjnie powiedzieć, że znajduje się na uboczu – warszawiacy w większości tam nie chodzą, a przynajmniej nie odwiedzają jej regularnie. To miejsce pielgrzymek wycieczek szkolnych i turystów, spacerniak dla studentów i lokalnych mieszkańców. Pojawiamy się tam z rzadka, najczęściej po to, by przypomnieć sobie jak wygląda, zobaczyć choinkę i zimowe iluminacje, lodowisko – bez konkretnych planów. Ani rynek Nowego Miasta, ani żaden inny (Mariensztacki, Solecki, wszystkie rynki jurydyk które zdegradowano do rangi placów) nie wyznaczają Centrum. W wyniku rozwoju urbanistycznego stolicy, ścisłe centrum przesunęło się na południowy zachód od Starówki i Traktu Królewskiego, w dzisiejsze okolice Pałacu Kultury: bezpośrednie sąsiedztwo Dworca Centralnego, Domów Handlowych Centrum i skrzyżowania Jerozolimskich z Marszałkowską (gdzie stoi kamień milowy oraz zespół przystanków Centrum i stacja metra o tej samej nazwie – co nie jest przypadkiem). Tak, adres Pałacu Kultury to formalnie plac Defilad 1, a u wejścia do stacji metra Centrum jest prowizoryczny placyk ochrzczony nieformalnie Patelnią, ale kiedy warszawiak myśli o Centrum, myśli o Pałacu Kultury, a nie terenie który niezmiennie, od lat, czeka na zagospodarowanie. Jeśli rozproszymy pewną grupę mieszkańców po losowych punktach miasta, a nawet po szeroko rozumianym centrum (tj. Śródmieściu w granicach przedwojennych), np. na placu Bankowym, Konstytucji, Zawiszy, przy rondzie de Gaulle’a, Daszyńskiego, i wszystkim wyślemy SMS o treści: spotykamy się za godzinę w Centrum – bez dalszych instrukcji i możliwości uzgodnienia szczegółów – to wszyscy skierują pod Pałac Kultury, i z dużym prawdopodobieństwem odnajdą się przy Rotundzie, albo będą błądzić gdzieś po Marszałkowskiej lub Jerozolimskich. Ale nikt, absolutnie nikt, nie pojawi się na rynku Starego Miasta.

W książce zabrakło planu Hongkongu. Autorka prowadzi rozważania tak, jakby mówiła o terenie znanym odbiorcy, tymczasem bez mapy mamy bardzo ogólne pojęcie o omawianych obszarach.

(2019)

„Hongkong wyrósł na »handlowy cud świata«, kosmopolityczne, unikalne Międzymiasto, mieszankę najlepszych cech dwóch stykających się że sobą kultur […]”*. Kim są jego mieszkańcy, teraz, po odejściu Brytyjczyków, pod kuratelą ChRL**?

„Tożsamość dzisiejszego Hongkongu to nieustannie toczący się w dalszym ciągu dialog, zarówno w odniesieniu do Chin, które odgrywają w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(1872)
[Le tour du Monde en quatre-vingts jours; przekład Mieczysławy Wójcik]

Klasyczna powieść przygodowa z dużą dawką humoru. Mimo przeszło 150 lat od premiery*, jest nadal wznawiana, choć obecnie pierwsze zetknięcie z Phileasem Foggiem odbywa się już częściej za pośrednictwem ekranu, którejś z mniej lub bardziej udanych adaptacji.

Wciąga i dziś. Pisana z przymrużeniem oka, w pogodnym duchu, tak, że raczej nie mamy większych wątpliwości, wierząc że wszystko się uda – a mimo to brniemy przez kolejne rozdziały, z dużym zainteresowaniem. Im bardziej wierzymy w powodzenie, tym lepiej odbieramy finalny twist**, obecnie powszechnie znany, ale z punktu widzenia konstrukcji całości świetny (choć raczej wątpliwy w przypadku realnego bicia rekordu, ciągłego odnotowywania czasu, zerkania w kalendarz i rozkład połączeń – wodnych i kolejowych).

Dziś szybka podróż dookoła świata, na pokładzie samolotu pasażerskiego, z przesiadkami, to kwestia kilku dni***. W drugiej połowie XIX stulecia, kiedy pokaźną część Ziemi okablowano, pokryto siecią połączeń kolejowych, kiedy otwarto Kanał Sueski (1969) i korzystano ze stałych połączeń obsługiwanych przez parowce – możliwość szybkich podróży stała się faktem. Świat się skurczył. Zgodnie z duchem czasów, Verne (1828-1905) pisze zabawną książkę**** w której daje szansę słabiej uposażonym, a może nawet zaciskającym pasa czytelnikom, poczuć się jak ekscentryczny gentleman.

Przekład Mieczysławy Wójcik (1974) czyta się świetnie. Nie ma tu żadnej świadomej archaizacji, tekst jest jasny, elegancki, konstruowany bez potknięć – z dobrym rytmem: fachowa robota. Za przekład 10/10, natomiast dla Verne mocne 7 (notę obniżają błędy merytoryczne i narracyjne, których nie poprawił ani autor, ani jego wydawca*****).

_______________________
* Stan na 2024 r.
** Nie pamiętam adaptacji którą oglądałem za dzieciaka, ale mam w pamięci miłe zaskoczenie kiedy Fogg trafia do Reform Club w ostatniej chwili.
*** „Kilka lata temu portugalski podróżnik Andrew Fisher trafił do Księgi Rekordów Guinnessa, okrążając Ziemię przy wykorzystaniu wyłącznie rejsowych połączeń w 52 godz. i 34 min”, Podróż dookoła świata. Jak okrążyć Ziemię i ile to kosztuje? [2023] (https://www.onet.pl/turystyka/adam-bialas/podroz-dookola-swiata-jak-okrazyc-ziemie-z-warszawy-i-ile-to-kosztuje/ebfe66y,30bc1058).
**** Pierwotnie publikowana w odcinkach, na łamach dziennika La Temps na jesieni 1872, tj. w tym samym czasie co akcja książki.
***** Verne pisząc robił różne błędy merytoryczne. Np. na str. 25 przypis informuje, że gazeta którą czyta Fogg, nie wychodzi o jakichś dziesięciu lat. Nie przeszkadza to w tym, aby była źródłem nowinek podczas rozmów o sensacyjnej kradzieży i podróży dookoła świata. Jest to błąd na który można machnąć ręką, gentleman mógłby czytać dowolny, fikcyjny periodyk, i nie miałoby to znaczenia. Ale autor myli się poważniej, w tym jako narrator, a biorąc pod uwagę fakt, że po publikacji w odcinkach całość trafiła do jednego tomu, można było temu zaradzić.



Introwertyczny Phileas Fogg jest nieco groteskowy, jakby podkradziony z dramatu Mrożka. W większości adaptacji był stereotypowym Anglikiem, ale nie sprawiał wrażenie osobnika autystycznego, a tutaj mamy postać nieco kreskówkową, mocno przerysowaną, bez uwiarygadniającego backgroundu.

Postać Audy została oddana realistycznie, jednak od momentu wybawienia staje się bierna, i choć Verne obmyślił dla niej rolę w grande finale, powinna mieć coś więcej do powiedzenia. Przydać się na coś. Ani feministki, ani przeciętni czytelnicy nie mają ani jednej szansy aby związać się z nią emocjonalnie. Jest zupełnie bezbarwna, a jedyne co odczuwa, to strach i wdzięczność. Może wówczas to był ideał kobiety, ale dziś nie wypada to najlepiej.

Kiedy Passpartout przemieszcza się pod pędzącymi wagonami, doświadczamy sceny jak z kina sensacyjnego. Tutaj autor przekombinował podobnie jak w przypadku sań z żaglem, lądowego wariantu bojera. (Ale może branie tej książki zbyt serio nie ma sensu?).

Verne regularnie wbija szpileczkę Anglikom, jednocześnie łechcąc ego Francuzów.

Verne komunikuje nam wprost, jak dzieciom, jacy są jego bohaterowie, zamiast pozwolić nam na własne oceny (budowane na przestrzeni całej lektury). Po trosze jest to konwencja i znak czasów, a częściowo łopatologia, która zmusza do klasyfikacji jego książek jako lektury dla dzieci i młodzieży.

Wpływ na odbiór książki ma fakt, że obcujemy z tytułem znanym, którego treść docierała do nas w ramach licznych przetworzeń, i akt lektury jest automatycznie próbą weryfikacji tekstu, ustalenia co do powiedzenia miał faktycznie sam Verne. Jest to też obcowanie z zabytkiem literackim, gdyby to trafiło na półki księgarń dziś, mogłoby utonąć pośród innych, bardziej dopracowanych autorów, albo faktycznie trafić do działu młodzieżowego. Obecnie stawiamy poprzeczkę wyżej, nie zmienia to jednak faktu że W osiemdziesiąt dni… jest sympatyczną pozycją, która mówi sporo o wieku pary i ówczesnej mentalności.



SUBIEKTYWNIE O VERNE’IE

Jakoś między 2010 a 2012 przeczytałem po raz pierwszy cztery książki Verne’a w nowych przekładach: Podróż do wnętrza Ziemi, 500 milionów hinduskiej księżniczki (Andrzej Zydorczak); Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi, w dwóch tomach (Agnieszka Włoczewska); Wąż morski (Barbara Supernat). To co mnie zaskoczyło w tych tytułach, to prostota fabularna i akcja pozbawiona zawiłości, gdzie główną atrakcją są opisy osobliwości oraz informacje dotyczące otaczającego świata.

Dla współczesnego czytelnika, który ceni dobrze opowiedziane historie: wiarygodnych bohaterów, mnogość wątków, suspens i cliffhangery – twórczość Verna’a, przynajmniej w przypadku wyżej wymienionych książek, może wydawać się nadmiernie uproszczona, pisana z pewnym przymrużeniem oka, stricte przygodowa*. Książki zatarły się już w mojej pamięci – minęło kilkanaście lat – więc jest to bardziej wspomnienie niż w pełni rzetelny, merytoryczny sąd (poza tym, dotyczy ledwie kilku pozycji). Czytało się je bardzo sprawnie, czego zasługą jest język dostosowany do dzisiejszych standardów (te z XIX stulecia i początków XX byłyby na pewno mniej przystępne), ale to co było najciekawsze, to zatopienie się w dawnej obyczajowości, ówczesnym stanie wiedzy, ograniczeniach i wizjach. Same fabuły nie były pasjonujące, choć miały potencjał na dobre historie i na pewno działały na wyobraźnię. Na tle wspomnień z tamtych lektur, W osiemdziesiąt dni dookoła świata wydaje się powieścią mocniej przemyślaną, gdzie autor bardziej stawia na fabułę trzymającą w napięciu, choć chyba nikt nie ma wątpliwości, że Anglikowi się uda.

Pisarz każdego roku publikował jedną powieść lub dwie – a niekiedy nawet trzy – chyba tylko w 1864 nie puścił nic w ramach cyklu Niezwykłe podróże, które pisał od 1863 aż do śmierci (1905). Przy takim tempie, ciężko o dopieszczanie starszych tytułów, nie mówiąc już o utrzymaniu poziomu czy uniknięciu chałturzenia. Verne był tytanem pracy, miał terminy i musiał utrzymać rodzinę. Stwierdzenie, że to co tworzył, to nie była wielka literatura, ale rzecz głównie rozrywkowa, dla mas, nie jest raczej odkrywcze. O ile lepsze mogły być poszczególne tomy, gdyby było ich mniej, i gdyby wychodziły w większych odstępach czasu?

W 80 dni dookoła świata zostawiłem sobie na później. Potem odkładałem lekturę, i finalnie przeczytałem ją przeszło dekadę od zakupu, mając 37 lat, a zatem trochę późno. Znałem fabułę z adaptacji, i choćby z racji tego, perspektywa wieczornego czytania nie wydawała mi się pociągająca. Chciałem po prostu odhaczyć klasyka, a jednocześnie mieć jakieś pojęcie o pisarstwie dziadka science-fiction: zapoznając się tymi głośniejszymi książkami, i tymi nieco już zapomnianymi, które wydawały się ciekawe.

To jest oczywiście tylko swobodne pitu-pitu, które mogłoby by paść podczas zwykłej rozmowy, proszę nie przywiązywać do tego większej wagi, chodzą po tej ziemi poważni vernolodzy, ludzie z pasją i tytułami, którzy mają wartościowsze sądy i więcej do powiedzenia. Prawdę rzekłszy, chętnie bym czegoś na ten temat posłuchał, np. w formie rozmowy opublikowanej na Spotify czy YouTube.

Mniej więcej w tym czasie, tj. te kilkanaście lat temu, czytałem książkę profesora Jana Tomkowskiego „Juliusz Verne – Tajemnicza wyspa?” – wydaną pierwotnie w roku moich urodzin (‘87) – o pisarzu i jego twórczości. Zapoznałem się ze wznowieniem z 2005, wydanym w setną rocznicę śmierci pisarza. Mimo lat, stanowi ciekawe spojrzenie na życie i karierę pisarską.

Wiek pary był okresem, w którym wierzono w technikę jako źródło dobrodziejstwa dla ludzkości, w progres i nową, lepszą przyszłość. Dla wszystkich. Sprawiedliwszą i dostatniejszą. Dziś dominują wizje katastroficzne, dystopiczne – niestety uzasadnione, i wynikające z bardziej realistycznego podejścia, bogatszego o dwie wojny światowe, dwie eksplozje atomowe w Hiroszimie i Nagasaki, kłopoty z dziurą ozonową, zanieczyszczeniem środowiska i nadmiernym rozrostem populacji, a wkrótce być może problemami z AI. Jednak rozwój nauki, to nadal najważniejsze czym powinniśmy się zajmować, a Verne, jako patron takiego podejścia, powinien być żywy w naszych sercach.

_______________________
* Dziś patrzymy w przyszłość dalej, znacznie śmielej – terra incognita to już nie wnętrze Azji, Afryki, Ameryki Południowej, północne krańce kontynentów czy Antarktyda, ale egzoplanety i inne ciała niebieskie, rozproszone po miliardach galaktyk. Z tej perspektywy, myśl by zaglądać w głębiny, mniej lub bardziej poznane, jest już mniej pociągająca. Ale jeśli pokusimy się o zmianę punktu widzenia, spojrzymy na to oczami człowieka z XIX-tego wieku, uderzy w nas to, że mimo stuleci, wciąż myślimy tak samo. Wciąż jesteśmy tymi samymi ludźmi, choć mamy zupełnie inne pole manewru. Z jednej strony jest to krzepiące, z drugiej wywołuje niepokój, bo możliwości samozagłady są dziś znacznie większe. I tu powinien być przypis do przypisu: kiedy byłem dzieciakiem, i zamiast internetu był telewizor z ogromnym kineskopem, oglądałem na nim urywki adaptacji losów kapitana Nemo, ale śledziłem też starsze i nowsze nagrania Jacquesa Cousteau (1910-1997). Dla ludzi z tego pokolenia, Verne był inspiracją – robili to, o czym czytali z wypiekami na twarzy jako dzieci. Każda generacja pozostawia jakiś spadek, co jest zarówno przekleństwem jak i dobrodziejstwem.



UWAGI MERYTORYCZNE (wyd. Zielona Sowa, Kraków 2010, tłum. Mieczysława Wójcik): str. 82 (przypis Andrzeja Zydorczaka, wszystkie komentowane przypisy pochodzą od AZ) – warto dodać informację kluczową, Parsowie to potomkowie Persów którzy uciekli z ojczyzny przed radykalnym islamem, pozostając przy swoich wierzeniach (nieco dalej, autor dopowiada istotne informacje, nie ma natomiast przypisu czym jest toaleta, a młodszy czytelnik może być zaskoczony, że chodzi o suknię); str. 84 (przypis) – Salomon jest tutaj przedstawiony jako władca historyczny, a nie legendarny – jest to stanowisko przestarzałe, od którego już się odchodzi; str. 118 – gepardy w czasach Verne’a były w Indiach dość powszechne, ale wyginęły w połowie XX wieku i warto by tu dać przypis; str. 166 – ludność Andamanów to nie Papuasi, choć mają zbliżoną aparycje (mogącą wynikać bądź to ze zbliżonej drogi ewolucyjnej, bądź pokrewieństwa); str. 193/194 – port Viktoria (albo Wiktoria, albo Victoria); str. 242 – sake nie jest japońską wódką („W Polsce spotykane jest mylne przekonanie, że sake to japońska wódka”, https://pl.wikipedia.org/wiki/Sake, jak widać we Francji też); str. 244 – mamy jesień, środek listopada – ani wiśnie, ani śliwy czy jabłonie nie kwitną (nawet w kraju kwitnącej wiśni); str. 270 – San Francisco nie jest kalifornijską stolicą, co AZ trafnie prostuje w przypisie, jednocześnie komunikując, że w kolejnym rozdziale autor się poprawia – jak wiemy powieść była początkowo publikowana w odcinkach, w prasie (co było wówczas popularne, tak samo działał Sienkiewicz czy Reymont), dopiero potem wydano ją w jednym tomie… była sposobność do usunięcia kłopotliwego rzeczownika, co nie było trudne, i byłoby po sprawie, jednak autor się o to nie pokusił, nie zrobił też tego wydawca (a przeszło sto lat od śmierci pisarza tekst jest nadal wznawiany ze wszystkimi błędami!), mówi to sporo o podejściu Verne’a; str. 365 – Hudsonu (Hudson?).

+ wspomniane Morze Chińskie to de facto, współcześnie, Morze Południowochińskie (brak przypisu); słoń którego widzimy na ilustracjach nie jest słoniem indyjskim; (część wtop sensownie sprostowanych przez AZ, przy których nie było nic do dodania, pominięto w tym zestawieniu).

(1872)
[Le tour du Monde en quatre-vingts jours; przekład Mieczysławy Wójcik]

Klasyczna powieść przygodowa z dużą dawką humoru. Mimo przeszło 150 lat od premiery*, jest nadal wznawiana, choć obecnie pierwsze zetknięcie z Phileasem Foggiem odbywa się już częściej za pośrednictwem ekranu, którejś z mniej lub bardziej udanych adaptacji.

Wciąga i dziś. Pisana z przymrużeniem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(2018)
[Bruce Lee: A Life]

Od chuligana do ikony popkultury: krótkie, intensywne życie Bruce’a Lee (1940-1973).

Polly’emu (1971) nie brakowało materiałów*, dlatego nie poszerza tekstu opisem realiów, nie robi wprowadzenia historycznego ani rozbudowanych biogramów innych postaci, sprowadza to do absolutnego minimum. Jest skupiony na swoim bohaterze, tym kim był, na jego ambicjach i planach. Jak na zaledwie 32 lata życia, przerwanego w przełomowym momencie aktywności zawodowej, jest to dosyć pokaźny tom, przybliżający wszystkie etapy kariery – przy jednoczesnym unikaniu dłużyzn i niezdrowych sensacji.

Autor wykonał ogromną pracę zestawiając różne źródła, wspomnienia i korespondencje, dokonując weryfikacji poprzez liczne rozmowy i listy. Wyszła z tego drobiazgowa, obszerna biografia, napisana ze zdrowym dystansem i troską o fakty – wiarygodny portret aktora, wciąż żywego w umysłach milionów, mimo kilku dekad od swojej śmierci.

Wciągająca książka, także dla tych którzy nie są fanami Bruce’a Lee i sztuk walki (8/10).

______________________________________
* „Obejrzałem wszystko, co kiedykolwiek nakręcił Bruce, i zrobiłem obszerne notatki. Przeczytałem wszystko, co kiedykolwiek napisano o Brusie, i zrobiłem obszerne notatki. Potem przeprowadziłem wywiady ze wszystkimi, którzy kiedykolwiek znali Bruce’a i byli skłonni rozmawiać, i zrobiłem obszerne notatki. Następnie zestawiłem wszystkie te notatki w porządku chronologicznym w jednym dokumencie Worda. Ostatecznie plik miał ponad dwa tysiące pięćset stron i zawierał milion słów” (str. 518-519).



Tekst przekładu (Łukasz Müller, 2019) jest bardzo przystępny, prosty i zgrabny. Tylko nieliczne zdania przypominają, że obcujemy z tłumaczeniem. Od czasu do czasu, zamiast sformułowania formalnego, pojawia się kolokwializm (np. ochrzaniony zamiast zbesztany), ale zawsze jest dobierany ze smakiem i pasuje do całości. Biografia nie ma fabularyzowanych scenek, ale niektóre dialogi są rekonstruowane.



UWAGI (wyd. I, Kraków 2019, tłum. Łukasz Müller): str. 17 – Sowinski (Sowiński?); str. 19 – bawołu (bawoła?); str. 51 – buntowniczy teddy boys (boy); str. 88 – jego-jego (drugie do podmiany na „własnej”); str. 113 – Vancouverze (Vancouver – bez odmiany?); str. 282 – „Mało brakowało, żeby w ogóle nie wpadł do wody”, w ogóle („1. generalnie, w zasadzie; 2. zupełnie, w żaden sposób; ani trochę”, https://sjp.pl/w+og%C3%B3le) – co tłumacz miał na myśli, czy basen był częściowo pusty?; str. 376 – „Yellow Faced Tiger (Tygrys o żółtej twarzy)” – tj. Żółtolicy tygrys; str. 385/386 – „Czterej mężczyźni mieli kilka dni wolnych przed przylotem Nory Miao i reszty ekipy filmowej z Hongkongu”, na kolejnej stronie czytamy „Nora przyjechała z drugą ekipą kilka dni wcześniej” – wcześniej niż pierwotnie planowano?; str. 387 – powiedział-powiedział; str. 490/491 (i dalej) – świadek (biegły). Przypis na końcu: jeśli autor ma na myśli penis, to nie jest on mięśniem (może chodzi o masturbację?). Burdel w transkrypcji, np.: Jong Guo (str. 25, transkrypcja angielska, w pinyin Zhōngguó/Zhōnghuá); dżiu-dżitsu (str. 33, transkrypcja najbardziej rozpowszechniona – ju-jitsu, zapis japoński – jūjutsu); Mao Zedong (str. 35, oficjalny pinyin, dawniej Mao Tse-tung, tj. Ce-tung).

(2018)
[Bruce Lee: A Life]

Od chuligana do ikony popkultury: krótkie, intensywne życie Bruce’a Lee (1940-1973).

Polly’emu (1971) nie brakowało materiałów*, dlatego nie poszerza tekstu opisem realiów, nie robi wprowadzenia historycznego ani rozbudowanych biogramów innych postaci, sprowadza to do absolutnego minimum. Jest skupiony na swoim bohaterze, tym kim był, na jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(1994*)
[Out of Egypt: A Memoir (Poza Egipt/Egiptem lub: Z Egiptu. Pamiętnik)]

„Co jakiś czas ktoś [z rodziny] powtarzał, że nasze dni w Egipcie są policzone i że kolejny Nowy Rok większość z nas spędzi zapewne w innej części świata, że nigdy już nie zasiądziemy w tym gronie w tym pokoju” (str. 173-174).

„Teraz zamierzałem […] rozmyślać o r ó ż n y c h sprawach, […] myśleć o czekającym nas wyjeździe, o ludziach, których nigdy już nie ujrzę i o mieście, które było nierozerwalnie związane z człowiekiem, którym wtedy byłem; o tym jak zapadnie się ono w otchłań czasu i stanie się czymś bardziej nierealnym od snu” (str. 294).

„W kawiarni ojciec przedstawił mnie bywalcom. Byli to biznesmeni, bankierzy i przemysłowcy, którzy schodzili się tu około jedenastej. Wszyscy albo już stracili wszystko, co posiadali, albo spodziewali się tego w najbliższym czasie” (str. 303-304)**.

Ludzie i miejsca – nostalgiczna, emocjonalna podróż wehikułem czasu: od obserwacji z perspektywy bardo, przed narodzinami, przez wczesne i późne dzieciństwo; galeria wspomnień ożywianych przez krewnych i fotografie, stare zapiski i przedmioty. Okruchy przeszłości, ocalone przed zapomnieniem: barwy, zapachy, smaki, gry świateł, a przede wszystkim plejada różnorodnych postaci tworzących wielokulturowy, wieloetniczny świat postkolonialnej Aleksandrii, w okresie który zapowiada kres dawnego prosperity***.

Zdecydowanie dobra lektura, którą chłonie się sercem: słodko-gorzka, zabawna i smutna, zachęcająca do kontemplacji życia, poszukiwania piękna w prozie codzienności, w drobnych radościach, obcowaniu z innymi ludźmi. Jest w niej wyraźny motyw przemijania: kolejni członkowie rodziny, przyjaciele domu, służba, wyjeżdżają lub żegnają się ze światem, adaptują się do nowych warunków, wracają myślami do przeszłości lub snują plany. Ówczesne tu i teraz jest niepewne, ale jak się głębiej zastanowić, nigdy takie nie było. Profesor Aciman (1951) pisze dojrzale, z dystansem i życzliwością, niekiedy ironicznie, nie idealizuje przeszłości, ale oddaje jej hołd, jego proza to mozaika różnych doświadczeń, które stanowią o tym, kim stał się w przyszłości.

Tekst wspomnień jest prosty, i wyjąwszy pewne nieporadności, wówczas czterdziestoparoletniego autora, przyswaja się go bardzo wartko, wciąga. Przy wielu fragmentach będziemy się mimowolnie uśmiechać, przy innych zakręci się łezka, zwłaszcza jeśli nasze prywatne doświadczenia mają punkty wspólne.

Pod kątem technicznym można książce trochę zarzuć, broni się jednak klimatem, szczerością, tym jak działa na emocje, pobudza ciekawość i sprawia, że nie mamy ochoty jej odkładać. Jeśli ktoś nie przykłada wagi do warsztatu, na pierwszym miejscu stawiając dobrą historię, sporo autorowi wybaczy. Całość sprawia wrażenie gotowego materiału na scenariusz; ma bardzo filmowy charakter, i szkoda, że nikt nie pokusił się o ekranizację. Solidne 7/10.

________________________________
* Internet podaje różne daty pierwszej publikacji: 1980 (https://www.goodreads.com/book/show/40940603-out-of-egypt); 1995/1996 (https://en.wikipedia.org/wiki/Andr%C3%A9_Aciman); 1994 (https://de.wikipedia.org/wiki/Andr%C3%A9_Aciman; https://www.heyalma.com/andre-acimans-out-of-egypt-is-a-love-letter-to-the-jewish-diaspora/).
** Młody André opuszcza Aleksandrię w wieku 14 lat (tj. w ‘65, str. 399). Fragment podobnej historii przeczytamy w książce Pogrzebana. Życie, śmierć i rewolucja w Egipcie (2019) Petera Hesslera, który w czasie swojego kilkuletniego pobytu w Kairze, przypadającego na okres po arabskiej wiośnie (której echa jeszcze nie ucichły), zamieszkuje wraz z rodziną w kamienicy opuszczonej przez miejscowych Żydów, w identycznych okolicznościach, za rządów Nasera. O wspomnieniach Acimana dowiedziałem się bezpośrednio po tej lekturze lub jeszcze w jej trakcie, słuchając wywiadu z redaktorem Okraszewskim, który polecał książkę jako perełkę sprzed lat. Maciej Okraszewski nagrywa podcast Dział Zagraniczny, każdy materiał to zestaw rzetelnych informacji „o wydarzeniach na świecie o których w polskich mediach słychać niewiele, albo wcale” (https://dzialzagraniczny.pl/; https://www.youtube.com/@DzialZagraniczny; https://open.spotify.com/show/7iyTVDyRmiGgNZsnU14dOs).
*** Jak na warunki egipskie – ale i europejskie – rodzina Acimana jest zamożna: jej członkowie żyją w dużych, zadbanych mieszkaniach, w dobrych dzielnicach blisko Centrum; mężczyźni mają prestiżowe stanowiska, kobiety wiodą próżniacze życie pań domu, w którym jest arabska służba, zajmująca się praniem, sprzątaniem i gotowaniem oraz obsługą przy stole; europejskie, tudzież zeuropeizowane guwernantki dbają o rozwój kulturalno-intelektualny a drogie słodycze, alkohole i wystawne posiłki to stały element prozy codzienności. Podobnie jak częste wypady do kina, rozbijanie się dorożkami i inne zbytki. Jest czas na czytanie i słuchanie muzyki, nie ma urabiania się po łokcie i pracy ponad siły. Wprawdzie nie mamy pełnego wglądu w życie wszystkich członków klanu, ale późniejsze losy kilku osób dają do myślenia: po przybyciu do Europy ich status się obniża. Nie ma już możliwości funkcjonowania na dawnym poziomie, w przestronnych metrażach, nie przy europejskich cenach, bez kapitału i sieci kontaktów. Najlepiej z opisanych osób żyje się chyba wujowi Wilemu, być może z uwagi na informatorską przeszłość i opiekuńczy parasol brytyjskich służb.



Przekład Elżbiety Jasińskiej z wydania I (2009), wymaga drobnych poprawek: to co czytamy, sugeruje, że w kilku miejscach tłumaczka się pogubiła, brakuje w nich sensu, ładu i składu (a może coś ginie w tłumaczeniu); warto by też poprawić stylistykę szeregu fragmentów i zadbać o jednoznaczne wskazanie, who is who, chociażby przez obranie perspektywy chłopca, który zamiast „tato” i „ojciec”, zaznaczałby wyraźnie, kiedy odnosi się do tego pierwszego, a kiedy do dziadka (w jednej ze scen, gdzie mamy obu panów, jest to problematyczne z punktu widzenia czytelnika); podobnie w przypadku innych członków rodziny (przydałby się jakieś zaimki dzierżawcze, imiona, doprecyzowania).

Początek, historia wujka Aarona vel Wilego, oraz opowieść o zaprzyjaźnieniu obu babć, od strony matki i ojca (sąsiadek z tej samej ulicy, mieszkających naprzeciwko), nie stanowią do końca gładkiego wejścia. W tej pierwszej mamy tłum bohaterów, a całość ma bardzo szkicowy charakter; tą drugą trzeba czytać uważnie, aby nie pogubić się o kim aktualnie mowa. Dalej zaś narracja się upraszcza. Po historii poruszamy się chronologicznie, ale niekiedy skaczemy w czasie, do Wenecji i Paryża, gdzie autor odwiedza samotnych, gasnących krewnych, żyjących skromnie, na niewielkim metrażu, w małych, ciasnych mieszkaniach.

Od czasu do czasu, pojawia się postać stricte epizodyczna, enigmatyczny gość, którego Aciman przedstawia z imienia lub nazwiska, co jest nieuzasadnione: po pierwsze dlatego, że wprowadza dość pokaźną pulę bohaterów, zbyt słabo zarysowanych, i dokładnie kolejnych nie jest dobrym pomysłem; po drugie pisze o nich tak, jakby byli już czytelnikowi znani. Z uwagi na to, że nie pozostają z nami na dłużej, a ich rola jest marginalna – pokrewna tej, jaką wykonują filmowi statyści – autor chcący zasygnalizować ich obecność powinien sprowadzić ją do pełnionej funkcji, roli w danym zdarzeniu (np. „pracownik taty”).

Kilkuletni dzieciak nie mógłby przechować w pamięci tych wszystkich faktów, detali. Nastolatek zachowa już nieco więcej, ale nie na tyle, by poradzić sobie bez wyobraźni. Jest to pamięć mocno wspomagana relacjami starszych członków klanu, opowieściami snutymi podczas spotkań rodzinnych, rozmów telefonicznych, wymiany listów itp.; na pewno pomagały fotografie i artefakty (np. kołatka). Można powiedzieć, że profesor Aciman nie tyle odtwarza czy rekonstruuje, co literacko „stwarza przeszłość”. Nie było go pośród żywych przed ‘51, a wielu z tych którzy przekazywali mu historie swojej młodości, i swoich krewnych, deformowało wspomnienia lub zaszczepiało w umyśle pisarza atrakcyjne fikcje. Jest to oczywiście świadomy zabieg pisarza, i kwestia dość oczywista.



„– Wstydzisz się, że jesteś Żydem? O to chodzi? Bo w takim razie, co z nas za Żydzi? [pyta z wyrzutem ciotka Elza, zgorszona tym, że nastoletni André, nie znający hebrajskiego, nie umie odczytać tekstu Hagady podczas ich ostatniego Pesach w Aleksandrii] […]
– Tacy, co nie obchodzą wyjścia z Egiptu, gdyż jest to ostatnia rzecz, jakiej pragną […]” (str. 311).

Polski tytuł jest rozwinięciem angielskiego, i nawiązuje do biblijnego, mitycznego exodusu*. Przekładający na inne języki, wybrali odmienne warianty, krótsze i dłuższe. Niemiecki jest rozbudowany: Damals in Alexandria – Erinnerung an eine verschwundene Welt, nie pozostawia wątpliwości; hiszpański brzmi jak odwrotność historii u ucieczce świętej rodziny (Huida a Egipto), tj. La huida de Egipto; a rosyjski jest prosty i najbliższy angielskiemu: Из Египта.

________________________________
* Exodus of the Israelites out of Egypt (and across the Red Sea) – wedle współczesnych badaczy ten epizod ma charakter legendarny, i nigdy nie miał miejsca (patrz. Historia Żydów w starożytności. Od Thotmesa do Mahometa – Łukasz Niesiołowski-Spanò, Krystyna Stebnicka, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2020). Do tej pory kontestowano tylko wątki fantastyczne, ale obecnie podważa się całość opowieści.



Wielopokoleniowa rodzina Acimana różni się w stopniu religijności. Wszyscy obchodzą żydowskie święta, jako element spajającej tradycji, ale mają też styczność z elementami religii chrześcijańskiej, która nie ma w ich przypadku wymiaru duchowego, a raczej kulturowy, stanowiąc część oswojonego, europejskiego dziedzictwa, które dostaje się w pakiecie z literaturą, muzyką poważną i modą (trochę jak mity greckie). Np. na str. 116 dziadek Albert, turecki Żyd, żartując odnośnie swoich pośmiertnych losów, przywołuje „Świętego Piotra”, a na str. 135 czytamy: „»Santa Madonna!«, krzyknęła babcia”.

Nieco dalej, profesor Aciman przywołuje zimowe, świąteczne wspomnienia (niechanukowe): „W brodę drapał mnie nowy sweter; ciepły i dziwnie kojący zapach świeżej wełny zapowiadał długie wieczory w herbaciarni, świąteczne zakupy i bożonarodzeniowe prezenty” (str. 143). Dalej pisze o przedświątecznych zakupach (str. 186-187), a następnie przytacza taki fragment: „W [domu handlowym] Hanaux brodaty Święty Mikołaj posadził mnie sobie na kolanach i spytał, czy jestem grzeczny. […] [Potem] Postawił mnie na ziemi, a moje miejsce zajął arabski chłopiec. Mikołaj mówił też po arabsku” (str. 187).

Przypomina to sceny z kosmopolitycznego Baku, bogacącego się w XIX stuleciu dzięki ropie. W biografii Lwa Nussimbauma vel Kurbana Saida wydawca umieścił zdjęcie, na którym dzieci o wschodniej aparycji, w kaukaskich strojach, pozują na tle choinki w towarzystwie dobrze odżywionych, wytwornych opiekunek. Podpis pod fotografią brzmi następująco: „Muzułmańsko-żydowskie przyjęcie bożonarodzeniowe w Baku, 1913 rok […]” (Tom Reiss, Orientalista, WAB, wyd. II, Warszawa 2016, str. 75)*. Z jednej strony brzmi to kuriozalnie, z drugiej zaświadcza o dużym dystansie, tolerancji i próbach koegzystencji (wprawdzie wmuszonej, ale mającej dobry wpływ na lokalne standardy).

Dodatkowo, warto wspomnieć, że mały Anciman towarzyszy swojej fanatycznej guwernantce podczas modlitw w cerkwi (str. 208), a jego matka, Gigi, mówi przyjacielowi rodziny, że spędzają czasem Boże Narodzenie w willi nad morzem (końcówka książki)**.

________________________________
* Wspomniał o niej Wojciech Górecki, najprawdopodobniej w Toaście za przodków (2010), który miał już wiele wznowień, i który mogę serdecznie polecić (tak jak pozostałe książki reportera, a także wypowiedzi które można odszukać w serwisie YouTube). Autor zbiera do kupy to co najciekawsze, łączy historię, sprawy bieżące i kwestie kulturowe.
** Mam w głowię taką scenę: żydowska, amerykańska rodzina, końcówka lat 60. Nastolatka je śniadanie, towarzyszy jej matka. Coś, czego żąda, budzi w dziewczynie sprzeciw i rezygnację, w efekcie czego rzuca bezsilne: „Jesus Christ!”. (Najprawdopodobniej jest to fragment komediodramatu braci Coen, Poważny człowiek [A Serious Man] z 2009, o rodzinie w kryzysie; nawet jeśli nie – film jest genialny, z zapadającymi w pamięć postaciami i scenami, warto zobaczyć).



Kilka zabawnych cytatów, których w książce jest znacznie więcej (bawi kontekst, oraz silne podobieństwo do polskich przywar rozpowszechnionych wśród mas):

„No i jeszcze [została ci Ormianka] Arpinée Chaczadurian. Owszem, chrześcijanka, ale przynajmniej [nie jest głucha jak Gigi,] słyszy” (str. 71).

„Ci pobożni Żydzi z arabskich dzielnic próbują naśladować Europejczyków rozbijając się sportowymi samochodami i upijając koktajlami. Tymczasem to zwykłe arabstwo” (str. 71-72).

„– Monsieur Albert, ja nie chcę umierać.
– Niechże się pani nie zachowuje jak dziecko. Nie ma się czego bać. Umrze pani i nawet tego nie zauważy” (str. 76).

„– Nie powiesz mi, że chodzisz po plaży goły jak Arab.
– U nich w rodzinie to normalne. Przecież nie będę ich uczyła, jak żyć?
– Arabstwo! Trzeba coś z tym zrobić” (str. 122).



Kiedy małżonka austriackiego konsula, Anna Neumann przypływa do Aleksandrii w 1883 r., dziwi ją europejski sznyt, w tym obecność tramwajów (Anna Neumanowa, Obrazy z życia na Wschodzie 1879-1893 [1899], Wydawnictwo Naukowe PWN, wyd. II, Warszawa 2010; opis miasta – str. 65, wspomnienie transportu miejskiego – str. 70).

Podobne klimaty, jak te z Out of Egypt, odnajdziemy w biografii Lwa Nussimbauma Toma Reissa (Orientalista, 2005) czy w Wysokim Zamku Lema (1966) (nawet wziąwszy pod uwagę wszystko to, co z taką skrupulatnością Lem tam pominął, wszelkie zabiegi i przemilczenia, a co pojawia się dopiero u Orlińskiego i Gajewskiej, zwłaszcza u tej drugiej: Stanisław Lem. Wypędzony z Wysokiego Zamku. Biografia, 2021).

Jeśli miałbym wygrzebać z pamięci jeszcze jeden tytuł, pokrewny charakterem, byłaby to odwrócona perspektywa, w której to Wschód spotyka się z Zachodem, a nie odwrotnie: Na Złotej Górze (1995) Lisy See. Sprawnie napisane, a przy tym oferuje ciekawe tło historyczne.

Aleksandria, podobnie jak miasto wyrosłe pod murami starego Baku, Kalkuta, Hongkong, Bombaj czy Singapur, to odpryski Zachodu na Wschodzie, które nie funkcjonują na bezludziu, ale otoczone lokalnym kolorytem, stale odwiedzane przez nowych przybyszów, zachowują europejski charakter, europejskie normy dostosowane do lokalnych potrzeb i uwarunkowań, i oddziaływają na sąsiadów. Stanowią unikatową wartość – mimo przeobrażeń, mimo zmian politycznych, usamodzielniania się dawnych kolonii – pozostają centrami kulturowymi, o bogatej, nierzadko trudnej historii, a przede wszystkim silnym znaczeniu gospodarczym. Istotnymi punktami oświatowymi, kształcącymi nowe pokolenia i wabiącym złaknionych lepszego życia.



UWAGI (wyd. I, Wołowiec 2009, przekład Elżbiety Jasińskiej): str. 8 – sklecić słowa po włosku (zdania/ wymówić?); str. 10 – by (bo?); str. 42 – niejasna zbitka narracji i wypowiedzi (do zredagowania); str. 48 – tu coś ginie w tłumaczeniu (a zatem pozbawić mojej osoby?); str. 102 – cementem (betonem); str. 105 – głuchoniemi (głusi); str. 112 – czemu ojciec mówi synowi, że ten ma dość butów, skoro zakupy są dla niego (tj. dla ojca)?; str. 114 – narracja prowadzona jest z pozycji Acimana, wnuka i syna, zatem „ojciec” powinno być zastąpione przez „dziadek” – tak aby czytelnik miał pełną jasność o kogo idzie; str. 137 – to samo, dziadek idzie na grób dziadka (dziadek Jacques ze strony matki, odwiedza miejsce pochówku dziadka Alberta, ze strony ojca), mamy też zestawienie dziadka-dziadka (w tym drugim miejscu powinno być „swojego ojca”); str. 153 – Mama-mama (tj. Moja matka, Acimana, oraz mama-teściowa); str. 188 – drwi (drzwi); str. 200 – Po-Po (dwa krótkie zdania, jedno pod drugim, zaczynające się tak samo, które razem brzmią słabo) str. 210 – madame Marie się myli, Mahomet działał po Chrystusie (narrator nie powinien zostawić tego błędu bez komentarza); str. 211 – Pierwsze-pierwszego; str. 299 – jest rok ‘64 – babcia i jej siostra są 90-latkami, i są nimi również na początku lat 70., choć jednocześnie dowiadujemy się, że powoli myślą optymistycznie o setnych urodzinach (str. 196, opis spotkania po latach w Paryżu).

W książce nazwisko Naser pisane jest konsekwentnie przez dwa S (Nasser), tj. tak jak stoi w angielskim oryginale (niezgodnie z polską transkrypcją).

(1994*)
[Out of Egypt: A Memoir (Poza Egipt/Egiptem lub: Z Egiptu. Pamiętnik)]

„Co jakiś czas ktoś [z rodziny] powtarzał, że nasze dni w Egipcie są policzone i że kolejny Nowy Rok większość z nas spędzi zapewne w innej części świata, że nigdy już nie zasiądziemy w tym gronie w tym pokoju” (str. 173-174).

„Teraz zamierzałem […] rozmyślać o r ó ż n y c h sprawach, […]...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Niechaj się więc nikomu [błędnie] nie wydaje, że my [tj. przybysze z Europy] tu w Egipcie żyjemy w towarzystwie dzikich Beduinów, murzynów, szakali lub hyen, wpośród starożytnych gruzów i za kratami haremów. Przeciwnie, przez całą zimę dźwięki walców i kadrylów odbijają się echem o granitowe ściany piramid i mury meczetów” (str. 85-86).

Wspomnienia z ośmioletniego pobytu w Egipcie, gdzie autorka (1854-1918) towarzyszyła mężowi – austriackiemu konsulowi – od 1883 r. (str. 197). Pisane z ambicją przybliżenia realiów i kultury, obejmują obszerny wstęp, składający się z doświadczeń zgromadzonych na placówkach Europy Wschodniej, oraz domknięcie w postaci wrażeń z Grecji*. De facto, sprowadza się to do bardzo płytkich, mało wnikliwych obserwacji, eksplorowania stereotypów i pielęgnowania uprzedzeń, a nierzadko również błędnych konstatacji, z tendencją do uogólniania, czynionych z pozycji laika przekonanego o własnej wyższości duchowej i kulturowej. Najbliższym, współczesnym odpowiednikiem tego, co wyprawia pani Neumann, są liczne serie nagrań podróżniczych, publikowanych w serwisie YouTube, w których turyści dzielą się swoimi przemyśleniami, starając się jednocześnie przekazać świeżo przyswojone informacje ze źródeł internetowych (takich jak Wikipedia)**.

Więcej niż o Egipcie, mówi to o kondycji intelektualnej XIX-wiecznej Europy, i nie jest to pokrzepiające świadectwo***.

Pani Neumann nie była wybitną literatką. Opisy które serwuje są na ogół proste i słabo pobudzają wyobraźnię; rzadko też dają pełny obraz i choć zajmują sporo miejsca, oferują tylko ogólniki i subiektywne oceny estetyczne; męczące zdania-tasiemce, które pojawiają się od czasu do czasu, nadmiernie pokomplikowane, ciągnące się przez kilka linijek, skłonność do egzaltacji, która też niekiedy daje o sobie znać, permanentne hiper-krytykanctwo (w odniesieniu do wszystkich i wszystkiego) oraz brak szerszego przedstawienia perspektyw ludności lokalnej, która nie jest dla niej chyba na tyle ciekawa, by wchodzić z nią w głębsze interakcje, chociażby przez tłumacza**** – obniżają wartość całości. Z drugiej strony, gdyby to było odczytane przez lektora, odciążającego nieco mózg nienawykły do polszczyzny sprzed przeszło stulecia, odbiór byłby pewnie lepszy. Nie jest to książka zła, ale dosyć przeciętna i rozwlekła, której okres przydatności dla zwykłego czytelnika – niezainteresowanego barwami epoki – dawno się zakończył. Zmienił się język, wrażliwość społeczna, zmienił się też sam Egipt (choć nie pod kątem mentalności).

5/10 – mimo archaicznej składni, przestarzałej ortografii oraz kilku wyrazów które wyszły już z obiegu lub zmieniły znaczenie***** – jest w pełni zrozumiała. Nie należy do lektur trudnych, ale z uwagi na to, że nie jest porywająca, i nie stanowi już dobrego źródła informacji, może nużyć. Sympatycy klimatów kolonialnych, historii XIX stulecia, znajdują tu coś dla siebie, ale to co może wzbudzać zainteresowanie, to wbrew intencjom autorki nie spaleni słońcem tubylcy, egzotyczne przyroda czy zabytki sprzed tysiącleci, ale jej skandaliczne wypowiedzi, często krzywdzące, ksenofobiczne, niekiedy wręcz rasistowskie.

Wydawca poszedł a łatwiznę, i zrezygnował z uwspółcześnienia pisowni******, ale to dobrze, bo dzięki temu mamy styczność z pierwotną myślą Neumanowej (1:1). W pewnym stopniu utrudnia to lekturę, może trochę irytować, ale stanowi ciekawe doświadczenie – zwłaszcza dla osób zainteresowanych ewolucją i systematyzacją języka.

W edycji z 2010 (wydanej 111 lat po premierze) zabrakło obszernego posłowia, a teksty wstępów, nader autorce przychylne, powinny zawierać ostrzeżenie i krytykę. Przydałby się także obszerne przypisy, objaśniające ówczesną sytuację polityczną. Neumann, pisząca dla Polaków z trzech zaborów, pomija wszystko to, co wówczas było oczywiste, o czym informowała ówczesna prasa, co było wciąż żywe w pamięci Polaków. Z perspektywy końcówki XIX stulecia brytyjskie perypetie w Afryce czy postępujący rozkład imperium osmańskiego były wydarzeniami gorącymi, rozgrywającymi się na bieżąco – dziś to już historia.

______________________________
* „W 1879 r. [pani Neumann] opuściła Warszawę i następnych czternaście lat, jako pani konsulowa, spędziła kolejno w Bułgarii, Rumunii, Egipcie i Grecji„ (ze wstępu Andrzeja Grzeszczuka, str. 7). Po wojnie rosyjsko-tureckiej (1877-1878) zmienia się mapa wschodniej Europy: Rumunia, Serbia i Czarnogóra uzyskują niepodległość, Austro-Węgry okupują Bośnię i Hercegowinę, a Bułgaria staje się autonomicznym księstwem, powstaje też Rumelia Wschodnia. Wobec pokoju ze Stan Stefano i ustaleń kongresu berlińskiego, tworzy się konieczność nawiązania stosunków dyplomatycznych z nowo powstałymi – czy też odrodzonymi – tworami politycznymi, i tym samym niejaki Teodor Neumann obejmując urząd konsula w Bułgarii, a wraz z nim jedzie małżonka, która publikuje swoje wrażenia w licznych artykułach drukowanych w prasie polskiej, w 1886 roku wydaje pierwsze wspomnienia, a w 1899 dwutomowe Obrazy z życia na Wschodzie. Pobyt na placówkach europejskich jest zaledwie wstępem do ośmioletniego pobytu w Egipcie (obejmuje str. 59-248, na ok. 280 str. tekstu), i podobnie jest z wrażeniami z Hellady, które są czymś w rodzaju bonusu. (Autorka pisze, że spędziła na Wschodzie 16 lat – str. 19/112 – z czego osiem w samym Kairze; jednak jej rodzinne Pokucie, ówczesna Galicja a dzisiejsza Ukraina, to de facto również Wschód).
Kanał Sueski (1859-1869) działa już od przeszło dekady, a ostateczny podział Afryki dokona się po 1885, kiedy to europejskie kolonie i przyczółki zlokalizowane na wybrzeżach zaanektują interior. Ówczesny Egipt jest formalnie częścią Imperium Osmańskiego – faktycznie stanowi jednak brytyjski protektorat.
** Oczywiście poziom tych materiałów jest różny, i pośród treści słabszych trafiają się materiały wartościowe, wciągające, które ogląda się z przyjemnością, stanowiące świetne uzupełnienie dla literackich reportaży. Kryterium oceny nie jest tutaj pełna profesjonalizacja, idealne kadry i perfekcyjny dźwięk – ale przygotowanie do tripu, odpowiedni research, przebrnięcie przez szereg lektur, przede wszystkim zaś otwarcie na drugiego człowieka, a finalnie właściwa selekcja materiału.
*** Z jednej strony, sygnalizuje ogromny bezmiar buty przemieszanej z brawurą, niezbędny aby zawojować cały ówczesny świat, i poczynić kolejne, zdecydowane kroki ku pełnej globalizacji; z drugiej, pomijając powszechną żarliwość religijną nierozerwalnie połączoną z prozelityzmem (która swoją drogą też była określonym narzędziem, usprawniającym zarządzanie i kontrolę), wskazuje na zdolność do sprawnej, prawidłowej organizacji na poziomie państw i społeczeństw, upowszechniania korzystnych, egalitarnych rozwiązań prawno-cywilnych – a z czasem również kulturowych – sterowania masowymi wyobrażeniami, celem oddalenia od wzorców obskuranckich i destrukcyjnych (step by step), oraz konsekwentnego wykorzystywania stale rozwijanego potencjału technicznego, wprowadzania innowacji drobnych i zaawansowanych, pragmatycznego dążenia do korzystnych zmian.
**** Warto zestawić te książkę z reportażem Pogrzebana (The Buried, 2019) Petera Hesslera, który także opowiada o współczesnym mu Egipcie. Zupełnie inna perspektywa, inne podejście: otwarcie na drugiego człowieka, jego życie i problemy, a także ogromne pokłady inteligencji emocjonalnej, pomagające wyjść ze zderzenia kulturowego z życzliwą ciekawością i uczciwą diagnozą [https://lubimyczytac.pl/ksiazka/pogrzebana-zycie-smierc-i-rewolucja-w-egipcie/opinia/81564839].
***** Np. toaleta, tj. elegancka suknia.
****** „Chcąc zachować atmosferę książki i pozwolić Czytelnikowi podróż w czasie, wydawca zrezygnował z ingerencji w pisownię i stylistykę […]” (ze wstępu Andrzeja Grzeszczuka, przypis, str. 15).



W książce zabrakło posłowia, więc jeśli ktoś ma lekturę za sobą, albo ją rozważa, może poniższe akapity rozpatrywać w tym charakterze. Z racji tego, że tekst poprzedzają dwie laurki wystawione przez patrona rychło zawieszonej serii i redaktora, potraktuję ich fragmenty jako punkt wyjścia:

„Autorka [Anna Neumanowa (z domu Szawłowska)] miała talent obserwacji, a nawet podglądania życia. Urzeka jej zdolność dostrzegania szczegółów i kolorów świata, ale też spora dawka krytycyzmu, przed którym się nie wzbrania, gdy dostrzega taką potrzebę. W obserwacjach dominuje tematyka obyczajów, tak na Wschodzie ważna.
Współczesność jej relacji, przeważnie ilustruje epokę sprzed blisko stu pięćdziesięciu laty, krzyżuje się z historią. Dzięki temu czytelnik widzi głębsza przeszłość. Jej teksty, tak często dotyczące kultury, retrospekcji wydarzeń w oglądanym właśnie kraju, mieście, środowisku, są zdumiewająco przenikliwe” (str. 5) – pisze Olgierd Budrewicz (1923-2011).

„Anna Neumanowa, korzystając ze statusu i pozycji męża, jako formalnego przedstawiciela [monarchii] Austro-Węgier, zachowała jednocześnie entuzjazm, otwartość i świeżość spojrzenia, pozbawione dyplomatycznego dystansu i chłodu, właściwsze raczej dla prawdziwego globtrotera, niż dla szacownej małżonki pana konsula” (str. 9) – a to opinia Andrzeja Grzeszczuka.

Autorka jest kobietą swoich czasów, nie zwalnia to jej jednak z kultury, zachowaniem dobrego tonu, rezolutności, empatii czy chociażby zwykłej, ludzkiej życzliwości. O ile negatywne odczucia wobec ludzi nachalnych lub destrukcyjnych wydaje się zrozumiałe, a nawet usprawiedliwione, to już całe kubły jadu, pogardy, kierowane do jednostek źle sytuowanych, biednych, funkcjonujących – nierzadko mimowolnie – w pewnym zderzeniu kultur, starych lub nie wyróżniających się atrakcyjną fizjonomią (oczywiście wedle jej własnych kryteriów) – budzą niezgodę, niesmak i sprzeciw.

W przypadku tego typu literatury, ważne jest pozyskanie sympatii czytelnika – można to zrobić na różne sposoby: poprzez głębię postrzegania, refleksyjność, nieszablonowe myślenie, dobre serce i pozytywne nastawienie, humor, atrakcyjny styl lub zdrowy rozsądek – tymczasem tutaj to wszystko leży. Wbrew temu co zacytowano wyżej, pani Neumann nie odznacza się szczególnie dobrym okiem do detali, nie zestawia ciekawie informacji, i nie wybiega poza umysłowość przeciętnego dziewiętnastowiecznego Europejczyka z klasy średniej lub wyższej. Jest do bólu przewidywalna, i z perspektywy współczesnych standardów, dosyć prymitywna. Wygłasza sądy i opinie, która można uznać za ksenofobiczne i rasistowskie – w dużym stopniu zgodne z duchem epoki, ale dalekie od rozsądnego, uczciwego spojrzenia – wynikające z krzywdzących stereotypów i uprzedzeń, oraz, co chyba najważniejsze, mylnego przekonania o kulturowej, intelektualnej wyższości*.

Brak oznak ostentacyjnej religijności – klęczenia pod krzyżem i klepania pacierzy – to dla niej pustka duchowa i aberracja; natomiast wierzenia ludowe, sprowadzające się do różnych rytuałów, przesądów, zwyczajów, klasyfikuje jako zabobon. Tak jakby to nie było jedno i to samo (!). Daje tu o sobie znać katolicka indoktrynacja, która trwale spaczyła autorce odbiór rzeczywistości, budując bariery i uprzedzenia, a jednocześnie ośmielając w opluwaniu tego co obce, wywodzące się z innej kultury i religii (choć jeśli się w to zagłębić, bez uprzedzeń: wspólne wzorce, archetypy, niezależne podobieństwa, są niezaprzeczalne, a zapożyczenia mają prastary rodowód i zachodzą nieustannie). Tak jakby spodziewała się poklasku.

Pisze co jej ślina na język przyniesie, śmiało generalizuje i upraszcza: islam to dzicz, ale chrześcijaństwo i Europa (jako zjawisko kulturowo-geograficzne) to cywilizacja przez duże C. Jest w tym sporo słuszności, ale każdy krąg cywilizacyjny ma swoje słabości i ciemne strony, a Zachód nie jest wyjątkiem. Jeszcze nie opuściwszy brzegów Europy, piętnuje to, co określa jako rozwiązłość, w tym częste rozwody. Czemu nie kręci nosem na pochopnie zawierane małżeństwa? Choć słusznie krytykuje nadmierne skupienie na wyglądzie, na ubiorze i urodzie kosztem zagadnień intelektualnych, to jednak ciężko oddalić myśl, że w pewnym stopniu przejaskrawia problem, być może z uwagi na własnej kompleksy, i nie rozumie mentalności zwykłych ludzi, prostszych i nieuprzywilejowanych, dla których to co krytykuje, to niekiedy całe życie. Jakby nie patrzeć, to co robi, w sposób oczywisty wymyka się ramom zdrowej krytyki, sprowadza się do warczenia rozkapryszonej frustratki, snobki o wąskich horyzontach, która pozuje na damę z wyższych sfer. Ma obiekcje wobec obcisłych strojów Greczynek, eksponujących krągłości, ale drażni ją również starość, i nie waha się pisać o „ohydnych” twarzach wiekowych Egipcjanek**. Bawią ją Murzyni ubrani po europejsku, pod krawatem, lub Afrykanka z kwiatami we włosach***, drażni jej uszy mowa egipskich tragarzy, podobnie jak wspomnienie „żargonu” europejskich Żydów...

Damulka, która na podstawie aparycji wnioskuje o czyjejś inteligencji, chełpi się znajomością z ludźmi na stanowiskach lub cieszących się popularnością (Stanley, Sienkiewicz), i bardziej ceni grupowy rechot niż intymną, dojrzałą refleksję, jest przypadkiem wybitnie męczącym. Wali prosto z mostu, często niezbyt mądrze, a przy tym bez finezji. Nawet jeśli zdarza się jej pisać coś sensownego, pozytywnego, czy to o ludziach, czy o przyrodzie, to wobec wymienionych przykładów, traci to na atrakcyjności.

Autorka należała do warstwy uprzywilejowanej, i to podwójnie: po pierwsze jako członek korpusu dyplomatycznego, osoba zamożna i raczej niezobowiązana do ciężkiej pracy, dysponująca ogromem czasu wolnego (w przeciwieństwie do tych „brudnych”, utrudzonych, których tak chętnie krytykuje); po drugie: jako biała Europejka, która w strukturach ówczesnej władzy, w ramach istniejących układów, mogła pozwolić sobie na więcej – w tym na protekcjonalny ton, a także klasyfikowanie innych tak, jakby to były psy czy konie. Jest to podszyte rasizmem i zgodne z duchem czasów. Są takie przywary, patologie i dysfunkcje, które obejmują całe narody, a przynajmniej znaczną część społeczeństwa, i nie można przymykać na to oka. Sęk jednak w tym, by oddać to uczciwie, bez uprawiania ksenofobii. A pani Neumann tego nie potrafi. (Nie interesuje jej podłoże nierówności społecznych, faktyczne przyczyny ubóstwa – zwala wszystko na niegospodarność i ogólnonarodowe lenistwo, względnie zgubny wpływ islamu).

Na koniec perełka: „Zwiedzała ona Europę; nieczuła jednak na wdzięki natury, narzekała ustawicznie na brak komfortu i porządku, ganiła i wyszydzała kraj i ludzi” (str. 257) – pisze pod koniec książki o swojej towarzyszce podróży, starszej Brytyjce z którą płynie na statku. Tak jakby sama przez całą książkę nie robiła podobnie (!). Zresztą już na kolejnej stronie (258) sączy jad i frustracje, zapominając o własnej reprymendzie: „stara, ohydnie brzydka Greczynka, przyrządza nam wieczerzę” „Wogóle piękne twarze i postawy, tak u mężczyzn, jak i u kobiet, rzadkiem są zjawiskiem w tych stronach Peloponezu”. Nieco dalej kontynuuje swój pocisk: „powróciliśmy do miasta przez dawne, niegdyś tureckie dzielnice, zaniedbane dziś i zamieszkałe przez najuboższą, wstrętnie brudną ludność grecką” (str. 281)****. Przyganiał kocioł garnkowi.

______________________________
* Kiedy w Egipcie stawiano piramidy, pisano poematy i budowano cywilizację, Europejczycy mieszkali w kurnych chatach, szałasach i ziemiankach, wprawdzie eksperymentowali z metalurgią, ale najambitniejsze projekty budowlane obejmowały kurhany i kręgi megalityczne. To powinno uczyć pokory.
** Google wyświetla tylko dwie podobizny pani Neumann (https://histmag.org/grafika/articles2015/polki-podrozniczki/3.jpg, https://pl.wikipedia.org/wiki/Anna_Neumanowa#/media/Plik:Anna_Neumanowa_-_zdj%C4%99cie.png) i na żadnej z nich nie wygląda korzystnie. Czy obrażając hurtem miliony kobiet znad Nilu i Grecji, miała czas aby spojrzeć we własne lustro?
*** Wiele razy pisze, że Murzyni/murzyni i Murzynki/murzynki napotykani w mieście wyglądają „pociesznie”, że w tym co mają na sobie wypadają niezgodnie z jej oczekiwaniami – płynie z tego prosty wniosek, że czarny to człowiek dziki (a przynajmniej „w pół dziki”, str. 130) i w stroju europejskim wygląda dziwacznie, a jest to stan permanentny, który się nigdy nie zmieni. Czarny odziany w kimono, strój Krakowiaka czy pióropusz indiańskiego wodza faktycznie wyglądałby osobliwie, ale wynika to tylko z naszego ukształtowania kulturowego. Neumann nie stać na taką refleksję, a co gorsza, bardzo ją to bawi. Zdania typu: „U murów bramy żelaznej, […] strzeżonej przez zgraje murzynów o twarzach bezmyślnych, o policzkach obwisłych i potwornych często kształtach” (str. 112) – które dziś raczej by nie przeszły, sygnalizują nie tylko nieobycie, ale i lęk. Lęk przed obcym, nieznanym, z którym autorka nie tylko nie chce, ale nie umie się skonfrontować. Nie są to trzeźwe sądy. Wschód to dla autorki „świat półdziki” (str. 17), a zatem z góry zaklasyfikowany jako oporny na dialog, niewarty prowadzenia.
**** Autorka stara się wplatać wątki patriotyczne, podnoszące na duchu. O Polakach pisze zawsze dobrze, o Polsce z nostalgią. Można odnieść wrażenie, że kiedy krytykuje Rumunów, Bułgarów czy Greków zapomina, że życie polskich wieśniaków, choćby z jej rodzinnych stron, żyjących między Rusinami, wyglądało wówczas podobnie. Zapewne gdyby ktoś napisał o tym uczciwie, bez pogardy ale obrazowo, z reporterską dokładnością – czułaby niesmak, a być może nawet oburzenie. Nic nie wskazuje jednak, by taka myśl zakiełkowała w odmętach jej umysłu.
Gdyby Neumanowa żyła dziś – głosowałaby na PiS, nie opuściłaby żadnej miesięcznicy, i robiła za ekspertkę rządowej telewizji, obok taki tuzów jak Jakimowicz czy Christian Paul.



UWAGI MERYTORYCZNE (Wydawnictwo Naukowe PWN, wyd. II, 2010):

Zamiast mapy z drugiej połowy XIX-go stulecia, wydawca wkleja dwie uproszczone – identyczne mapy współczesne – nie uwzględniające miejsc wymienionych przez autorkę.

Część fotografii umieszczono w niewłaściwych miejscach, w oderwaniu od treści rozdziałów, lub nie wtedy, kiedy jest o danym obiekcie mowa (np. piramida schodkowa pojawia się na str. 253, w końcówce książki poświęconej pobytowi w Grecji).

Brakuje przypisów prostujących oczywiste błędy z zakresu religii, historii i antropologii. Autorka nie oddała rękopisu do konsultacji merytorycznej osobie lepiej zorientowanej w kulturze islamu, dlatego tekst zawiera uproszczenia wypaczające sens szeregu pojęć – część poniższych uwag odnosi się do takich pomyłek. Szereg błędów dotyczy historii starożytnego Egiptu, ale jak się zdaje wynika z ówczesnego stanu wiedzy (np. informacja odnośnie granitowej okładziny piramid, która będzie sprostowana dopiero w dalszych partiach książki, w ramach spóźnionego przypisu).

Str. 18 – Islam nie opiera się wyłącznie na Koranie, są jeszcze hadisy, składające się na sunnę: „[…] są one, obok Koranu, najważniejszym źródłem religii muzułm. […]” (https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/;3909361), źródłem praw i moralności.

Str. 41 – autorka zapomina o Dakach, ludności lokalnej, która obok ludności rzymskiej i trwale zromanizowanej stanowi trzon etniczny Rumunii.

Str. 43 – autorka stwierdza, że język rumuński zawiera słowa francuskie, i pewnie tak jest, bo istnieje coś takiego jak zapożyczenia, ale istotnym faktem jest, że oba wywodzą się z ludowej łaciny (tj. języka wernakularnego), a zatem są pewnym przetworzeniem tego samego języka przyniesionego do Galii i Dacji wraz ze sztandarami legionów i italskimi kolonistami.

„Mowa ich [Arabów] nadzywczaj szybka, krzykliwa, nosowa, brzmi niemile, podobnie jak nasz żargon żydowski [tj. jidysz – jako wariant niemieckiego]” (str. 61) – w głębi duszy jest to bardzo prosta kobieta, która mimo lat i pobytu w mieście, rzeczy niezrozumiałe i obce uważa za dziwaczne (np. pismo arabskie) lub nieprzyjemne (przykład powyższy). Dziś zazwyczaj nie myśli się już takimi kategoriami, a jeśli są praktykowane, to przez osoby niewykształcone, słabo oczytane i często niezbyt bystre, nie przejawiające szerszego zainteresowania światem ani chęci jego zrozumienia.

Str. 102 – imam to muzułmański duchowny, a mówiąc precyzyjnie osoba prowadząca modlitwy i lokalny autorytet; termin „kapłan” nie oddaje jego specyficznego statusu + (102-103) Babilon znajdował się w Mezopotamii, nie w Persji (choć ta była częścią państwa perskiego).

Str. 105 – „szeikowie” (szejkowie) to nie nie nauczyciele (choć mogą sprawować tę funkcję) tylko autorytety; osoby obdarzone szacunkiem w arabskim społeczeństwie: władcy plemienni, zarządcy, wyższej rangi duchowni („Szejk (arab. شيخ, szajch – dosłownie starzec, naczelnik) […]”, https://pl.wikipedia.org/wiki/Szejk).

Str. 112 – co do monogamii w starożytnym Egipcie: „W małżeństwie dopuszczalna była poligamia (według niektórych również poliandria). Funkcjonowała ona jednak przede wszystkim wśród wyższych warstw społecznych. Kapłan mógł posiadać tylko jedną żonę. Kwestią sporną jest dopuszczalność kazirodztwa. Według niektórych badaczy było ono dozwolone i powszechne (stąd czasem upatruje się w nim jedną z przyczyn upadku cywilizacji staroegipskiej), według innych było zabronione, a jedynym wyjątkiem była rodzina królewska, w której małżeństwa kazirodcze miały uzasadnienie religijne. Nie istniało rozróżnienie na dzieci ślubne i nieślubne, ich sytuacja prawna była identyczna” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Prawo_w_staro%C5%Bcytnym_Egipcie).

Str. 159 (przyp. Wydawcy) – „[…] Hadesie, podziemnym państwie umarłych […]” – raczej krainie (ani tam flagi, ani hymnu, ani waluty, podatków, życia politycznego itd.)…

Str. 189 – „Tysiące ludzi pracowało około usługi zmarłych i budowy grobowców. Spędzano do [tej] pracy więźniów i zbrodniarzy […]” – myśl bliska tej, która stwierdza jednoznacznie, że piramidy budowali niewolnicy, żywa po dziś dzień. Nie można wykluczyć, że takie sytuacje miały miejsce, ale pozyskane informacje sugerują, że konstrukcją zajmowali się regularnie opłacani fachowcy.

Str. 259 – serapeum na Peloponezie nie może pochodzić z XVI stulecia przed naszą erą, bo kult Serapisa – i samo bóstwo – pochodzi z epoki hellenistycznej, z ptolemejskiego Egiptu. Ergo: nie sprawka egipskich kolonistów...

Str. 272 – autorka sili się na mędrkowanie odnośnie greckich wierzeń, pisząc, że grecka mitologia (w domyśle system duchowych przekonań, tradycji i opowieści) nie może być określana mianem religii (!). Chyba nie warto tego komentować, albo autorka nie ma pojęcia o obrzędach i greckich świętach, funkcji mitów, albo gubi się w swoich popisach. Nieco dalej, pisze zresztą o greckich wierzeniach (a jest to wyraźna niekonsekwencja).

Str. 280/281 – nie Minerwy, ale Ateny (Minerwa to bóstwo rzymskie, Atena greckie); str. 281 – nie Herkules tylko Herakles (jak wyżej).

+

UWAGI TECHNICZNE:

Str. 25 – Peszt pojawia się już stronę wcześniej (24), i to tam wydawca powinien dać przypis.

Str. 53 – moje czytelniczki (później zwraca się już do czytelników, w domyśle obojga płci; ponownie jak do kobiet na str. 242, bez żadnego uzasadnienia); str. 99 – świątyni-świątyni (zbędne, stylistycznie złe powtórzenie) + także na początku podczas pobytu w Europie, na jednej i tej samej stronie powiela te same frazy.

Niekonsekwencja w zapisie terminów odnoszących się do etniczności (i nie tylko): str. 25 – „cyganek”; str. 28 – „żydzi i Niemcy”; str. 33 – „Cyganie”; str. 34 – „murzyn”; str. 40 – „Niemcy i żydzi”; str. 43 – „żydów” (potem przez jakiś czas Żydzi z dużej); str. 64 – „Arabi i Murzyni”, następnie „Arabowie i Murzyni” (z dużej) ale na str. 79 mamy dwa razy wspomnianych „europejczyków” z małej, oraz „murzynów i murzynki”; na 80 i 81 Europejczycy już z dużej; str. 82 „Żydzi lub Grecy”, na 83 „żydek”, itd., itp. (aż do końca). Wiadomo, że Żyd pisany z dużej odnosi się do narodowości, a z małej do wyznawcy judaizmu, ale jak to rozumieć przy innych z wymienionych przykładów? Ponadto raz skrót dr prawidłowo, zgodnie z polskimi – dzisiejszymi – standardami, raz z kropką; raz „osiełki” innym razem „osiołki”, itp.

Str. 116 – Imaila, literówka (Izmaila/Ismaila), to samo: str. 175 – hierogiify (hieroglify); str. 138 – „bakczyszem” (bakszyszem) – literówka albo kolejny alternatywny wariant pisowni; str. 346 – Setego, literówka (Setiego)

Str. 132 – „tunetański” pojawia się już wcześniej, i to tam – nie tutaj – wydawca powinien umieścić przypis.

Str. 153 – skala Réaumura była już wspomniana, ale spóźniony przypis pojawia się dopiero tu.

„Niechaj się więc nikomu [błędnie] nie wydaje, że my [tj. przybysze z Europy] tu w Egipcie żyjemy w towarzystwie dzikich Beduinów, murzynów, szakali lub hyen, wpośród starożytnych gruzów i za kratami haremów. Przeciwnie, przez całą zimę dźwięki walców i kadrylów odbijają się echem o granitowe ściany piramid i mury meczetów” (str. 85-86).

Wspomnienia z ośmioletniego pobytu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(2023)

„Chiński obwarzanek: od Tajwanu po Tybet, czyli jak Chiny tworzą imperium to opowieść o »niechińskich« Chinach, mających specyficzne relacje i zaszłości z władzami w Pekinie, czyli Tajwanie, Hongkongu, Makau, Ujgurii [d. Turkiestan Chiński/Wschodni, ew. Ujguristan], Tybecie, Mandżurii i Mongolii*, obszarach już podbitych przez Chińską Republikę Ludową bądź będących na krótkiej liście do podporządkowania**. Część tych terytoriów jest silnie związana z Chinami, inne mniej, ale każde z nich było kiedyś częścią Państwa Środka, a w chińskim myśleniu co raz stało się Chinami, powinno nimi pozostać już na zawsze” (str. 8).

„[…] proponuję [czytelnikowi] opowieść o budowie współczesnego chińskiego imperium na przykładzie kresów już podporządkowanych (Hongkong, Makau, Ujguria, Tybet, Mandżuria, Mongolia Wewnętrzna) bądź następnych w kolejce (Tajwan, Mongolia Zewnętrzna). Jest to spojrzenie na Chiny nie z centrum, jak zwykle się czyni, lecz z rubieży. To tak, jakby patrzeć na Rosję oczami Polaków, Ukraińców, Kazachów czy Uzbeków” (str. 11-12).

„Piszę tu prostym językiem o skomplikowanych sprawach, styl narracji jest celowo gawędziarski, miejscami potoczny, a aluzjami i mrugnięciami okiem do czytających [polskich odbiorców], mający z założenia przedstawić trudne zagadnienia w przystępny sposób” (str. 12).

„Każdemu z kresów poświęcam jeden rozdział, zaczynając od najbardziej aktualnego i emocjonalnie najistotniejszego dla Chińczyków Tajwanu. Później opisuję, każdy inaczej, Hongkong i Makau, by w kolejnych rozdziałach przejść do terenów historycznie i etnicznie niechińskich. Pierwszym jest Xinjiang (Sinciang), czyli Ujguria, ziemie muzułmańskich Ujgurów (nie) sławne ostatnio w świecie z powodu chińskich represji. Następnie, w rozdziale nasyconym opisami przeszłości, omawiam Tybet, niegdyś najbardziej znany przykład chińskiego imperializmu, dziś tracący na popularności. Potem przybliżam zapomnianą Mandżurię, by skończyć na bardzo specyficznej Mongolii. Pracę wieńczy obszerne podsumowanie, w którym omawiam kontekst, od sinocentryzmu po Zhonghua minzu [koncepcję wieloetnicznego narodu chińskiego, obejmującego Hanów (etnicznych Chińczyków i ludy trwale zsinizowane), Mandżurów, Mongołów, Hui (mieszańców-muzułmanów) oraz Tybetańczyków], pozwalający zrozumieć chińskie postawy i zachowania” (str. 13).

Michał Lubina (1984) nie jest sinologiem, zna Chiny od strony praktycznej, oczami podróżnika i akademika-politologa, oprócz materiałów naukowych, chłonie również treści przeznaczone dla szerszego grona odbiorców: popularnonaukowe i reportaże. W wywiadach sprawia wrażenie osoby bardzo żywiołowej, otwartej, skracającej dystans, i taki jest też Chiński obwarzanek – mariaż reportażu, eseju historycznego i publicystyki. Przy niektórych fragmentach warto by nieco wyhamować, aby lepiej oddać bardziej złożone aspekty i zagadnienia, ale taka brawurowa forma, naładowana kluczowymi informacjami, sprawdza się, i dobrze współgra z doraźnym charakterem publikacji.

Jako lektura na tu i teraz, z perspektywy roku ‘24 – bardzo dobra pozycja. Niestety będzie się szybko starzeć, wymagając poszerzenia i uzupełnień, ale dobrze oddaje bieżący status quo.
Mocne 7/10, gdyby poprawić nieścisłości – byłoby 8. Pokaźne pigułki wiedzy, na ogół znanej zainteresowanym historią Azji, ładnie zebrane do kupy, a także informacje niszowe, rzadziej trafiające do masowego odbiorcy.

Zabrakło rozdziału o aktywności na Morzu Południowochińskim, gdzie ChRL usypuje sztuczne wyspy, tworzy bazy wojskowe, i dąży do uczynienia akwenu własnymi wodami terytorialnymi (z wyłącznością do eksploatacji)***. Z uwagi na skalę przedsięwzięcia i ogromny apetyt Partii, dążącej do zawłaszczenia większości wód pomiędzy Wietnamem, Filipinami i Malezją, jest to zdecydowanie godne odnotowania.

_________________________________
* W książce temat się nie pojawia, ale częścią wielkich, wymarzonych Chin jest również turkijska Tuwa (d. Urianchaj) – dziś w granicach FR, dawniej postrzegana jako północny fragment Mongolii. Tuwińcy są silnie zmongolizowani, i pod kątem aparycji i kultury; część narodu żyje na południe od dzisiejszej granicy Republiki Tuwy (ok. 24 tys., 264 tys. na terenie FR – stan na rok 2010), najbardziej niesławnym Tuwińcem jest Siergiej Szojgu – przydupas Putina i pseudogenerał. Rosja odebrała Chinom ogromne połacie ziem w dorzeczu Amuru, i o tym też warto by wspomnieć, chociażby przy okazji prognoz, że przyjdzie taki czas, a ChRL się o nie upomni (co dziś, w wyniku skutków polityki jednego dziecka, ogromnych problemów demograficznych i braku zainteresowania samej Partii, czyni ten scenariusz mało realnym).
** ChRL ma także roszczenia wobec Indii: większość Arunachal Pradesh (za wyjątkiem południowo-wschodniego skrawka) oznaczana jest na mapach jako obszar sporny (podobnie z obrzeżami Tybetu i Wschodniego Turkiestanu, co do których prawo deklaruje New Delhi).
Warto też zaznaczyć, że etniczny i kulturowy Tybet, to także terytoria indyjskie (Sikkim, Tawang, Ladakh oraz Spiti i Lahul, tj. części stanów Dżammu i Kaszmir oraz Himachal Pradesh), nepalskie Dolpo, Mustang i Khumbu.
*** Materiał OSW (2022): Jeden z najbardziej ZAPALNYCH punktów na mapie. Morze Południowochińskie, Chiny, USA, sztuczne wyspy:
https://www.youtube.com/watch?v=s2F89ZTGgpo
„Gdy oczy świata zwrócone są na Ukrainę, Chiny nie tylko zaostrzają kurs wobec kwestionowanej przez Pekin niepodległości Tajwanu, ale równocześnie intensyfikują obecność na Morzu Południowochińskim. Rejon bogaty w złoża i surowce naturalne od lat stanowi arenę wyścigu zbrojeń, w którym główną rolę odgrywają - często usypywane od podstaw – wyspy” (https://wydarzenia.interia.pl/zagranica/news-chiny-tworza-wyspy-i-je-uzbrajaja-skala-oszalamia-usa-zaniep,nId,6299633, 2022).



MATERIAŁY UZUPEŁNIAJĄCE (treści aktualne, sprzed kilku lat i tegoroczne [‘24])

Filmy dokumentalne i książki:

Tajwan: czy nadchodzi wojna z Chinami? | ARTE.tv Dokumenty [2023]
https://www.youtube.com/watch?v=xQkGZ1aeQW0

Jesteśmy Tajwanem! Potrzeba wolności i opór wobec Chin | ARTE.tv Dokumenty [2024]
https://www.youtube.com/watch?v=TR4Rf_mWh_c
[dokumenty jest aktualnie niedostępny, także na stronie twórców – https://www.arte.tv/pl/videos/111082-000-A/jestesmy-tajwanem/ – (14.02.2024)*, podobnych materiałów jest jednak na YouTubie sporo]

Hongkong. Powiedz, że kochasz Chiny – Piotr Bernardyn (2022) [autor wymienia ją w bibliografii wielokrotnie**]
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/hongkong-powiedz-ze-kochasz-chiny/opinia/71...

Chiny 5.0 – Jak powstaje cyfrowa dyktatura – Kai Strittmatter (2018)
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/chiny-5-0-jak-powstaje-cyfrowa-dyktatura/op...

Tortury, przymusowe sterylizacje, obozy pracy. Dramat Ujgurów w Chinach | ARTE.tv Dokumenty [2022]
https://www.youtube.com/watch?v=wW96I5x_39A

Chiny_ _influencerzy_ kolonizacji _ ARTE.tv Dokumenty [2023]
https://www.youtube.com/watch?v=NcZy-nsqsJM

+

Wywiady z autorem (AUDIO):

Michał Lubina - Chiny budują imperium. Czy Tajwan to najbardziej niebezpieczne miejsce na świecie_ [2024]
https://www.youtube.com/watch?v=3kU1RJLC5BU

Zrozumieć Chiny czyli chiński obwarzanek - Tajwan, Hong Kong, Makau, Ujguria, Tybet _ Michał Lubina [2023]
https://www.youtube.com/watch?v=Fc5VR5LenqU

Chiński obwarzanek. Premiera książki Michała Lubiny [2023]
https://www.youtube.com/watch?v=Rtf9eTu74pc

#66 Michał Lubina - _Hedonizm i mizantropia chińskiego imperium_ - ROZMOWA O AZJI I CHINACH [2023]
https://www.youtube.com/watch?v=hhBW24rrbsA

Geopolityka nie wyjaśnia dobrze świata - prof. Michał Lubina [2022]
https://www.youtube.com/watch?v=J1U6vJoYBVM

+

Historia, polityka i zagadnienia społeczne ChRL:

Mao Powiedziane (podcast):
https://open.spotify.com/show/15QCc0oOeLUY1jfR4JydKC
https://www.youtube.com/@MaoPowiedziane

Strefa Kultur Uniwersytetu SWPS (podcast):
https://open.spotify.com/show/2zZur5H6JgeYjP9u84zFfH

+

Rozwój terytorialny Chin, animacje:

🇨🇳 The History of China: Every Year [2019]
https://www.youtube.com/watch?v=JNaEqsPGYBc

History of China, the Imperial Dynasties of China [2020]
https://www.youtube.com/watch?v=GgtB3kG7wfI

_________________________________
* Jeśli ktoś chce mieć dostęp do treści z YouTube’a offline – zapisać je sobie na dysku – może to zrobić za pomocą strony: https://pl.savefrom.net/173/ (lub innych, podobnych). Darmowy program FormatFactory (https://www.dobreprogramy.pl/formatfactory,program,windows,6628594429368449), który nie zajmuje wiele miejsca na dysku, przetworzy pliki video na format audio (np. mp3), dzięki czemu materiału typu talking heads odsłuchamy jako podcasty.
** Co najmniej dwie książki podane w bibliografii w wersja oryginalnych mają swoje polskie tłumaczenia (Biały krwawy baron Palmera i Wielki Mur Mana). I w tekście, i w ramach prezentacji źródeł, autor podaje masę ciekawych książek, niekiedy ściśle powiązanych z tematem, ale także bardzo pobocznych, takich jak wspomniana biografia Ungerna, książki Ossendowskiego i Giżyckiego, biografia generała Grąbczewskiego Cegielskiego, i wiele, wiele innych. Sporo perełek, których lektura była ogromną przyjemnością, ogromnym ładunkiem ciekawych treści, zachęcających do dalszych poszukiwań. Jako że nie jest sinologiem, korzysta także że źródeł popularnonaukowych czy podcastów (książka Marcina Jacobyego, cykl Podróż bez paszportu Mateusza Grzeszczuka); aby nieco rozszerzyć te polecenia, wrzucam powyższe linki. Jeśli kogoś interesuje chińska codzienność i historia najnowsza, w formie wciągających, uczciwych reportaży, powinien sięgnąć po książki Petera Hesslera i Liao Yiwu.



UWAGI I WĄTPLIWOŚCI (wyd. 2023):

Str. 38 – „W Polsce Biuro Przedstawicielskie Tajpej mieści się w Warszawskim Centrum Finansowym, jednym z nowo powstałych wieżowców nieopodal Dworca Centralnego”. Na stronie biura (https://www.taiwanembassy.org/pl_pl/post/6235.html), jako pierwsza, widnieje spolszczona nazwa, ale faktycznie biurowiec określa się Warsaw Finacial Center (WFC) (https://pl.wikipedia.org/wiki/Warsaw_Financial_Center). Co istotne, jak na warunki warszawskie, jest już dosyć stary – powstawał pod koniec lat 90. (1997-1999)... Nowo wybudowane wieżowce, to te oddane do użytku w ciągu ostatnich lat, np. Varso Tower, Skysawa, biurowce przy rondzie Daszyńskiego (Unit, kompleks Generation Park, Warsaw Hub, Skyliner) i inne. Nie ma to wielkiego wpływu na treść rozważań, ale sygnalizuje barak rozeznania co do warunków warszawskich.

Str. 107 – „[…] w 2003 przerwały protesty” (2023?); str. 148 – jest na „na zachód” ale powinno być na południe (?), chyba że Ujgurzy zajmowali wtedy inne terytorium, co sugerują niektóre mamy które można wyszperać w sieci, niestety w tekście nie zostało to odpowiednio zaznaczone; str. 149 – w Zatoce Perskiej (w obszarze Zatoki Perskiej) + turkijscy Ujgurzy się sturkizowali?; str. 165 – chodzi o napisy po arabsku, czy arabskim alfabetem (Wikipedia wspomina, że używano arabskiego jako języka literackiego); str. 177 – „[…] nakazał »uderzyć jako pierwsi« w walce z terrorystami […]” (uderzać); str. 206 – ot, tak (ot tak); str. 207 – „tylko” cztery klasztory są na terenie Tybetańskiego Regionu Autonomicznego, a „aż” dwa poza (to „tylko” byłoby uzasadnione przy odmiennych proporcjach).

Str. 238 – „[…] Jeana-Jaquesa Annauda (twórcy Siedmiu lat w Tybecie) […]” tak de facto autorem Siedmiu lat w Tybecie jest Heinrich Harerr (1952), a Annaud to reżyser adaptacji. Książka została kilka lat temu wznowiona, wcześniejsze wydania osiągały na Allegro astronomiczne ceny (mi udało się kupić za cenę okładkową, ktoś nie miał rozeznania co sprzedaje). Film był oczywiście bardzo wciągający, jednak książka bardziej odczarowuje Tybet, aplikuje nieco trzeźwiejszy stosunek do buddyzmu niż ten który trafiał do Polaków za pośrednictwem książek new age. Podobnie jak twórczość Ossendowskiego (np. Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów z 1922), gdzie wspomina o braku higieny.

Str. 313 – władczy (władzy – literówka) + już było o pomniku Czojbalsana pod Uniwersytetem Mongolskim; str. 348 – bardzo-bardzo (stylistyka, nieplanowane powtórzenie).

Str. 365 – błąd logiczny: Podniebie to wedle zaserwowanej wcześniej definicji ogół ziem pod sklepieniem niebieskim, świat ludzi, odpowiednik skandynawskiego Midgardu, a skoro skonstatowano, że poza Cesarstwem są jeszcze inne krainy, także objęte jakąś cywilizacją, wymusza to automatu zawężenie terytorium boskiej władzy do Państwa Środka.

Str. 415-416 – wbrew temu co autor pisze, na str. 275 nie cytuje Szymborskiej, po prostu korzysta z jej myśli.

„[…] zakończenie może się okazać bardziej wymagające w lekturze niż pozostałe części książki” (str. 13) – zupełnie nie, jest rzeczowe i nieco stonowane, ale nie odstaje od reszty.

Powyższe do poprawienia (tak na dobrą sprawę, nie ma tego wiele).

(2023)

„Chiński obwarzanek: od Tajwanu po Tybet, czyli jak Chiny tworzą imperium to opowieść o »niechińskich« Chinach, mających specyficzne relacje i zaszłości z władzami w Pekinie, czyli Tajwanie, Hongkongu, Makau, Ujgurii [d. Turkiestan Chiński/Wschodni, ew. Ujguristan], Tybecie, Mandżurii i Mongolii*, obszarach już podbitych przez Chińską Republikę Ludową bądź będących...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(2019)
[The Buried: An Archeology of the Egyptian Revolution]

„Przeprowadziłem się z rodziną do Kairu pierwszej jesieni po arabskiej wiośnie*. Przyjechaliśmy w październiku 2011 roku […].
Zamieszkaliśmy przy ulicy Ahmeda Hiszmata na Zamalku, dzielnicy położonej na długiej, wąskiej wyspie [Gezira] na Nilu [w samym środku stołecznej aglomeracji]. Tradycyjnie osiedlały się tutaj kairskie rodziny z klasy wyższej i średniej” (str. 27).

„Tak się złożyło, że przyjechaliśmy do Egiptu, kiedy sytuacja się na pewien czas uspokoiła. Minęło osiem miesięcy od zdymisjonowania Mubaraka, nie wyznaczono jeszcze terminu wyborów nowego prezydenta. Nie było jasne, kto kieruje arabską wiosną w Egipcie” (str. 36).

Autor (1969), podobnie jak w czasie swego pobytu w ChRL, nie stroni od ludzi – łatwo nawiązuje kontakty i rozmawia z każdym. Choć początkowo potrzebuje tłumacza, szybko się usamodzielnia, a kiedy spotyka Chińczyków – wykorzystuje znajomość mandaryńskiego. Gromadzi historie, zapisuje refleksje i uważnie obserwuje, starając się zrozumieć zastaną sytuację.

„Każdy autor non-fiction wie, jak dużo zależy od przypadku. Można się znaleźć w Chinach i spędzić tam dziesięć lat w okresie boomu [gospodarczego], można też trafić do Egiptu na pięć lat walki politycznej. Tak czy inaczej, ta krótka chwila w dziejach danego kraju staje się twoim światem. To, że trafiło się na konkretny czas, przesądza o wszystkim, tak samo jak przypadkowe spotkania” (str. 522).

W czasie pobytu, pisze artykuły dla New Yorkera**, uczy się lokalnej odmiany arabskiego – na kursach, u boku żony – odwiedza At-Tahrir, parlament, domy zwykłych Egipcjan i lokalnych polityków, ogląda zabytki, zwiedza, a przy okazji prowadzi zwyczajne życie rodzinne, nawiązując przyjaźnie i martwiąc pogarszającą sytuacją***. Kraj opuszczą po pięciu latach, w 2016 (str. 498, 525).

________________________________
* KALENDARIUM: Rezygnacja prezydenta Mubaraka (11 lutego 2011) i przekazanie władzy juncie wojskowej Tantawiego → dalsze protesty przeciwko rządom wojskowym → wybory parlamentarne na przełomie 2011 i 2012, wygrane przez Partię Wolności i Sprawiedliwości → 30 czerwca 2012 Mursi zostaje zaprzysiężony na urząd prezydenta (po wygranych wyborach) → dalsze niepokoje społeczne, protesty, zamieszki, starcia ze służbami porządkowymi → eskalacja przemocy w listopadzie 2012 i czerwcu 2013 doprowadza do wojskowego zamachu stanu 3 lipca 2013 → W 2014 Abd al-Fattah as-Sisi obejmuje urząd głowy państwa, i pozostaje prezydentem do dziś (stan na rok ‘24) [https://pl.wikipedia.org/wiki/Arabska_wiosna].
** „Wiele z wątków tej opowieści było z początku artykułami publikowanymi w »New Yorkerze« […]” (str. 521).
*** Większość czasu spędza w kairskiej aglomeracji, ale odwiedza też stanowiska archeologiczne na południu, poznając egipską prowincje.



Hessler nie stara się omówić wszystkiego, punktem wyjścia są kontakty które nawiązuje, i to w oparciu o historie poszczególnych ludzi, odnosi się do statusu quo, zgłębiając sytuację społeczną i główne problemy.

Sporo miejsca poświęca polityce, przez co książka nie jest tak atrakcyjna jak Kości wróżebne (2006) czy Przez drogi i bezdroża (2010) – zwłaszcza ta druga. Powstała jednak w oparciu o podobne patenty: reporter nie usuwa się całkowicie w cień, stawia na komunikację w lokalnym języku, buduje dłuższe relacje ze swoimi bohaterami; interesuje go historia – ta bliższa i ta dalsza (zwłaszcza starożytność, jej monumenty, architektura i artefakty oraz kwestia wiarygodności źródeł); umieszcza w tekście słowa i frazy notowane przy pomocy miejscowego systemu (wcześniej znaki chińskie, tutaj alfabet arabski) – bardziej dla ozdoby niż z pobudek praktycznych. Jest pogodny i otwarty na nowe doświadczenia – nie siedzi w miejscu.

Książka jest bardzo obszerna, co może onieśmielać, ale przyswaja się ją wartko i z dużą przyjemnością. Przekład Hanny Jankowskiej (2021) wypada rewelacyjnie, pozwala zapomnieć, że obcujemy z tłumaczeniem.

Jeśli ktoś lubi Macieja Okraszewskiego, to jak opowiada o świecie w ramach Działu Zagranicznego (https://dzialzagraniczny.pl/), książka Hesslera powinna mu się spodobać**.

________________________________
* Co do rewolucji społecznej, nadziei jakie pogrzebano – arabska wiosna nie mogła się udać, bo nie szły z nią większe zmiany społeczne (takie jak chociażby emancypacja kobiet, sekularyzacja czy poszanowanie prawa) – taka jest konkluzja. Bez reformy edukacji, zaangażowania zawodowego kobiet i wyzbycia się sentymentu do autokratów, tj. pełnej demokratyzacji – nad Nilem nic się nie zmieni. Problemem jest też szybko powiększająca się populacja, pochłaniająca coraz to większe zasoby.
** W jednym z wywiadów (2023) poleca Wyjście z Egiptu (1995) André Acimana, książka Hesslera zawiera podobną historię, związaną z domem w którym mieszka.



POGRZEBANA REWOLUCJA

The Buried: An Archeology of the Egyptian Revolution (tj. Pogrzebany/Pochowany/Przysypany/Zasypany/Zakopany. Archeologia egipskiej rewolucji); książkę wydano również z podtytułem Life, Death and Revolution in Egypt, który trafił ostatecznie do polskiej wersji.

„Al-Madfna jest skróconą wersją Al-Araba al-Madufna, co znaczy »pogrzebany wóz«” (str. 16).

„Miejscowi wieśniacy nazwali stanowisko archeologiczne tak samo jak ci z Abydos: Al-Madfuna, Pogrzebana [Pogrzebany?]” (str. 306).

„Kiedy dwa lata później [archeolog] Matthew Adams wrócił do Abydos z ekipą Uniwersytetu Nowojorskiego, zajęli się archeologią rewolucji [tj. nielegalnymi wykopaliskami prowadzonymi przez ludność lokalną w czasie arabskiej wiosny]” (str. 23).

„Podczas pierwszej rewolucyjnej fali, kiedy splądrowano wiele kairskich posterunków policji, dziennikarze odkryli kompromitujące materiały o działalności reżimu Mubaraka. Teraz szukali podobnych koło budynku Bractwa [Muzułmańskiego], a ja zacząłem przetrząsać papiery razem z nimi – to także była archeologia rewolucji” (str. 184).

„Egipscy dziennikarze już prowadzili swoje wykopaliska. Młody reporter prasowy wygrzebał w lokalu [Bractwa Muzułmańskiego] dokumenty w języku angielskim i poprosił, żebym rzucił okien na jeden list” (str. 234).

(Jak nie ma kopania i wygrzebywania – lub dokopywania się, np. do komory grobowej – to nie archeologia).

Fraza: Archeologia przemocy politycznej (str. 282).



Egipscy wojskowi – w ramach odgórnie pożądanej neutralności politycznej – pozbawieni są biernych praw wyborczych, tj. nie mogą głosować. Paradoksalnie, czyni to ich z automatu jedną z frakcji politycznych. Z uwagi na ograniczony zakres aktywności – skierowany na jedyne możliwe oddziaływanie w ramach własnych kompetencji – skazaną na interwencję siłową: „jakiekolwiek działanie podjęte przez wojsko byłoby prawdopodobnie brutalne, ponieważ armia rozporządza tylko jednym narzędziem” (str. 238).



„Niektóre z ich koncepcji – dzień sądu ostatecznego, święty wizerunek matki i dziecka Izyda i Horus], historia o bogu, który zmartwychwstał [Ozyrys] – legły ostatecznie u podstaw chrześcijaństwa” (str. 65).

Często się o tym wspomina. Faktycznie wizerunki Izydy i małego Horusa przywodzą na myśl podobizny Madonny z dzieciątkiem, a Ozyrys został przez małżonkę poskładany do kupy i wrócił do żywych (choć z implantem penisa). Pytania o to, czy te koncepcje to bezpośrednie inspiracje, czy wynalazki równoległe – pozostaje otwarte. Fakty są jednak takie, że chrześcijaństwo ze swoimi rewelacjami nie jest specjalnie oryginalne. O dziwo, dla Andrzeja Niwińskiego (1948), archeologa, jest to potwierdzenie prawdziwości chrześcijaństwa, sugestia że Bóg już wcześniej dawkował ludziom informacje o sobie i swoim programie...
Ciekawe, że – parafrazując wypowiedź Stasiuka – kiedy Egipcjanie budowali sobie drugi, podziemny Egipt, Hebrajczycy nie rozwinęli jeszcze koncepcji życia po życiu, ograniczając się do wizji pylistego Szeolu (tj. kontynuacji wierzeń bratnich Semitów z Międzyrzecza) lub wizji wygaśnięcia świadomości (typowej dla antyteistycznego, materialnego oglądu). Intrygujące, że był taki czas, kiedy Jahwe nie był gwarantem życia wiecznego, gdzieś poza tą rzeczywistością, a faktycznym panem stworzenia, odpowiedzialnym za wiatr, deszcz i pioruny – bogiem burzy i ognia. Ta ewolucja umyka wierzącym, odsuwającym wizję nieba – utrwaloną np. w pismach Nowego Testamentu – jako faktycznego siedliska Boga i aniołów, a także domu dusz.



UWAGI (tłum. Hanna Jankowska, wyd. z 2021):

Str. 20 – „[...] wadi, czyli kanion [...]” – wadi to koryto rzeki epizodycznej, pisanie o kanionie jest nieporozumieniem (https://pl.wikipedia.org/wiki/Wadi).

Autor pisze o dzielnicy Dokki czy swojej szkole języka arabskiego w taki sposób, jakby znajdowały się na terenie Kairu. Te i inne adresy, osiedla, wchodzą w skład aglomeracji, ale to już Giza (Kair leży po wschodniej stronie Nilu). Dopiero na str. 147, w przypisie, precyzuje swoje stanowisko: „[…] Wielki Kair [Greater Cairo] obejmuje Gizę, Szubrę al-Chajmę i miasta na pustyni otaczające stolicę”.

Zabawne, że Hesslera zaskakuje fakt korzystania z meczetu jako miejsca na drzemkę, i dopiero w Egipcie uświadamia sobie powszechność tego zjawiska (str. 49), a jednocześnie bawi go chińska, błędna klasyfikacja kobiet w nikabach i hidżabach, jako należących do odmiennych religii.

Str. 496 – „Wiedza o znaczeniu tej konkretnej [kraty w kształcie] pajęczyny odeszła wraz z pokoleniem, które wzniosło budynek”. W starszym budownictwie (tj. tym sprzed drugiej połowy XX w.) często wprowadzano akcenty odwołujące się do profesji fundatorów, w jakiś sposób symboliczne – ale nie każda ozdoba musi nieść ze sobą konkretną treść. Polski przykład krat w oknach, zastępowanych często formami zbliżonymi do promieni, układających się w romby itp. – jest próbą odejścia od układu kojarzącego się ze standardowym wariantem, kojarzonym z więzienną kratą (i uwięzieniem, we własnym domu). Takie rozwiązanie nie ma wpływu na funkcję, ale może podnieść nieco komfort psychiczny mieszkańca i estetykę okna.

Str. 515 – „Żadna kobieta [w Egipcie] nie mogła czuć się komfortowo z podstawową tożsamością, jaką dla siebie wybrała” – jeśli Hessler pisze tu o tożsamości płciowej – to tej się nie wybiera: jest integralną częścią naszej konstrukcji biologicznej, przypisaną nam z chwilą, kiedy płód zaczyna się rozwijać jako żeński lub męski (tj. w 45 dniu życia). Istnieją oczywiście zaburzenia rozwojowe, które mogą skutkować z problemami z autoidentyfikacją, ale nie o tym mowa w przytoczonym fragmencie. Jest oczywiście zestaw płciowych cech kulturowych, ale nie istnieją one w oderwaniu od predyspozycji biologicznych.

Str. 27 – połyskiwały złocisto (złociście); str. 69 – struktury (konstrukcji); str. 179 – zaczynali (wszczynali); str. 212 – w użytku (tu: w użyciu [?]); str. 223 – w angielskim po skrócie dr stawiamy kropkę, w polskim nie (z uwagi na to, że druga litera skrótu jest również ostatnią litera wyrazu); str. 318 – płask (płasko?); str. 450 – „[…] Josef Wegner ze swoim zespołem odkrył nieznanego dotąd władcy o imieniem Seneb Kaj” (odkrył „pochówek”?, albo zła deklinacja: tj. „władcę” – raczej to drugie); str. 494 – wszystko (wszystkie); str. 524 – Colorado (Kolorado).

(2019)
[The Buried: An Archeology of the Egyptian Revolution]

„Przeprowadziłem się z rodziną do Kairu pierwszej jesieni po arabskiej wiośnie*. Przyjechaliśmy w październiku 2011 roku […].
Zamieszkaliśmy przy ulicy Ahmeda Hiszmata na Zamalku, dzielnicy położonej na długiej, wąskiej wyspie [Gezira] na Nilu [w samym środku stołecznej aglomeracji]. Tradycyjnie osiedlały się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(2010 + 2021)

„Stoicyzm uliczny jest ledwie wprowadzeniem do świata fascynujących możliwości filozofii stoickiej. Liźnięciem praktycznych mądrości antycznych filozofów, na które może pozwolić sobie autor. Nie jest próbą opisu ani interpretacji tradycji filozoficznej zwanej stoicyzmem […]. Starałem się jedynie pokazać, jak praktycznie korzystać z filozofii stoickiej w dzisiejszych czasach. […] Jeśli ta książka zachęci kogoś do czytania stoików – spełni swoje zadanie. Bo sama lektura ich dzieł pomaga żyć. […]
Droga stoika jest wyboista i niebezpieczna. Choć większość technik opisanych w tej książce działa natychmiast, stoickiej postawy nie da się zbudować z dnia na dzień. Starożytni nauczyciele nigdy tego mnie obiecywali. Nie mamili też swoich uczniów perspektywą dotarcia do świata idealnego na wzór głosicieli utopii społecznych i religii. […]

W Stoicyzmie ulicznym opisałem czterdzieści pięć typowych sytuacji życiowych, w których często cierpimy bardziej, niż trzeba, bo poddajemy się tyranii niezdrowych myśli. Każdą z nich opatrzyłem stoicką receptą” (str. 11-12).

Lekki poradnik pisany z humorem. Każdy rozdzialik zbudowany jest w następujący sposób: opis sytuacji → cytat filozofa → wyjaśnienie cytatu i odniesienie do problemu → pouczenie, porada.

Skierowany do mężczyzn z klasy średniej, pracowników korporacji, młodych i już po trzydziestce, skupionych na konsumpcji, przejmujących się pierdołami, tzw. problemami pierwszego świata (np. deszczowy urlop) a także tym co klasyfikują jako „problemy” (w wyniku wad charakteru i błędnego sformatowania). Z uwagi na przykłady zaserwowane w pierwszej osobie – budzi zażenowanie przemieszane z politowaniem*. Książka sprawia wrażenie zaadresowanej do jednostek niedojrzałych, które nie miały czasu przemyśleć istotnych kwestii. Infantylne rozterki, wykładane w sporej egzaltacji, niemalże histerii, sąsiadują z głosem rozsądku, któremu jednak zdarza oprzeć się o banał. Gdyby forma tych frustracji była inna, bardziej realistyczna i mniej przerysowana, okraszona komentarzem narratora – całość wypadałaby bardziej poważnie (a tym samym przekonująco).

Wiele z rad które serwuje Fabjański (1970) dotyka problemu powierzchownie lub w stopniu niewyczerpującym, nie odnosząc się krytycznie do istoty zagadnienia (np. konsumpcjonizmu i niewłaściwego ukierunkowania uwagi, ale dotyczy to praktycznie każdego z tematów). Brakuje poważnych rozterek, odrobiny realnego dramatu (o który się zaledwie ocieramy, a który należałoby zawrzeć w ramach odrębnych rozdziałów).
Punktem wyjścia są odpowiednie sentencje. Wiele z nich – tłumaczonych lata temu – brzmi archaicznie, ale nic nie stoi na przeszkodzie by dokonać ponownego przekładu, chociażby na potrzeby takiej publikacji i przytoczyć je we współczesnej polszczyźnie, bez żadnych strat dla treści.
Szkoda, że książka nie oferuje szerszej gamy perspektyw, pisanie o wszystkim z punktu widzenia mężczyzny, pracownika biurowego, poważnie zawęża krąg odbiorców**. Wiele osób może się odbić, uznając, że to ich nie dotyczy (tak z uwagi na płeć, jak i obraną ścieżkę zawodową). Omawiane doświadczenia są uniwersalne, i nie ma żadnego powodu by sprowadzać je do tak wąskiej grupy. To oczywiście zaledwie przykłady, a czytając można dojść do wniosku, że autor stara się zbudować przeświadczenie, że to on jest głównym bohaterem, wytworzyć taką iluzję, ale by to odpowiednio zadziałało, musiałby jakoś tego bohatera przedstawić, zaprezentować – tak aby czytelnik nie miał wątpliwości czyim perypetiom się przygląda – bez tego ciężko o identyfikację i poczucie więzi, a także sympatię.

Połowa stron jest w ½ lub ⅓ pusta… nawet bez konieczności pomniejszania czcionki można by to łatwo upakować na o wiele mniejszej ilości stron – przy wypoczętej głowie jest to lektura na kilka godzin, góra jeden dzień (wyd. z 2021). Jeśli potraktować tę wolną przestrzeń jako miejsce na notatki, to się nie zmarnuje, ale mało kto wpadnie na taki pomysł***.

Pozycja dobra dla młodszego odbiorcy, albo ludzi słabo rozgarniętych, pozostali mogą sobie darować (5/10).

____________________________________
* W przypadku tej lektury, nie bez znaczenia jest wiek czytelnika. Jeśli ktoś zbliża się do czterdziestki – jak ja, rocznik ’87 – i ma już pewien przesyt doświadczeń, odpowiednio zbudowany dystans, świadomość pewnych procesów i toków wydarzeń, może nie czuć się targetem autora, a już na pewno nie identyfikować z jego bohaterem.
** Tylko raz pojawia się perspektywa kelnera. Mamy też pewną niekonsekwencję co do stanu cywilnego naszego bohatera, z drugiej strony nigdzie nie jest napisane, że cały czas czytamy o jednej i tej samej osobie.
*** W sytuacji w której kupujemy książkę on-line, bez wcześniejszego przeglądania, możemy się czuć oszukani: to co rozłożono na 270 stron, można by spokojnie zmieścić na 135 (tj. połowie), przy zachowaniu formatu i bez strat dla estetyki wydania.



Rozmyślania Marka Aureliusza (121-180), z których autor korzysta, są doskonałym świadectwem tego, że ludzie niezmiennie borykają się z podobnymi problemami (mimo ogromnego skoku technologicznego i zmian społecznych). Stoicyzm, jako światopogląd oparty na umiarze i pragmatyzmie, to nadal najlepszy wybór – pomocy w zbudowaniu dystansu i poskromieniu wybujałego ego. Wiele modeli myślowych wchodzących w pakiet stoicyzmu, występuje też jako części składowe odmiennych systemów, bywa też klasyfikowanych jako zwykły, zdrowy rozsądek. Można by rzec, że po świecie chodzi wielu stoików, nie identyfikujących się z tą filozofią, i niezainteresowanych podobnym zaszufladkowaniem.



„Kapłani ze swoimi arsenałami magicznych rytuałów i gotowych wyjaśnień z rzekomo objawionych źródeł dają nam złudne poczucie, że sami nie musimy dbać o swój rozwój duchowy. Skoro wszystko jest jasne, to po co wysiłek poznania?” (str. 239).

„Nawet gorsze ego jest, czyli istnieje. Ze sztuczkami ego kryje się zawsze ten sam podstawowy lęk – przed utratą tożsamości osobowej. Nie boimy się śmierci, o ile po niej tę tożsamość zachowamy, jak obiecują kapłani większości religii” (str. 249-250).

„Nasza tożsamość osobowa jest całkowicie ziemska. Istnieje jako fragment większego systemu fizycznego, a wraz ze śmiercią ciała zanika. Mówienie, że przetrwa śmierć i na nowo objawi się w niebie, jest neurotycznym bajdurzeniem” (str. 251).

Światopogląd autora jest materialistyczny, identyczny zresztą z tym, co pojawia się w zapiskach starożytnych (co może dziwić tych, którzy uważają ateizm za wytwór naszych czasów).

Dziś, duchowni odpowiedzialni za rytuały, skupieni są na życiu po życiu: potencjalnej egzystencji pośmiertnej, budowaniu niepokoju i uzależnianiu od własnego pośrednictwa na linii Bóg-ziemia. Jest to swego rodzaju degradacja, bo nim doszła do głosu nauka, empiryczne poznanie, nim rozpleniła się sekta Pawła a nieco później rewelacje Mahometa – było odwrotnie: kapłani odpowiadali za relacje z wieloma bogami, ze światem niematerialnym, ale też sacrum nierozerwalnie splecionym z profanum, nie będącym odbiciem rzeczywistości, ale jej skrytą naturą, odczytywali boskie sygnały, interpretowali znaki, tłumaczyli zawirowania historii i kaprysy natury, a w kwestii losów pośmiertnych wypowiadali się raczej oszczędnie. Ludzie musieli zdać się na własną wyobraźnię (lub jej brak). Oczywiście wszystko zależy od kultury, bo inaczej myślał lud faraonów – mieszkańcy kraju Kemet, inaczej Semici z Mezopotamii czy Palestyny. A wierzenia ewoluowały. Powyższe to pewne uproszczenie, ale odpowiada ścieżce judeochrześcijańskiej, gdzie Jahwe doświadcza serii awansów (od bóstwa lokalnego do rodowego, plemiennego, aż po boga-opiekuna narodu, a w końcu stworzyciela wszechświata) by spaść do rangi zarządcy zaświatów, nie mającego na Ziemi wiele do roboty, niedostrzegalnego i niemego (wielki nieobecny).

Uciekanie od teraźniejszości, od życia, uleganie iluzjom – jest najgorszym co możemy zrobić. Nie ma zasadniczo znaczenia, czy spodziewamy się trwałej powtórki z tego, czego doświadczamy każdej doby (w myśl porzekadła: sen brat śmierci), czy też liczymy na jakąś kontynuacje, przeistoczenie i np. nowe wcielenie, reinkarnacje tutaj czy na którejś z miliardów planet. Grunt to nie odkładać życia na potem, a jednocześnie nie dać sobie wmówić, że musimy kopiować poczynania większości. Bo nie musimy. Trzeba myśleć, i brać życie takim jakie ono jest.



Kiedy byłem lekko po dwudziestce, zdałem sobie sprawę, że choć mam określone poglądy, to jednak nie są one nigdzie utrwalone; nie mam możliwości wczytania się we własne słowa i późniejszej oceny z dystansu. Wobec tego, wypadałoby je wynotować. Pomyślałem, że w ten sposób sprecyzuję swoje stanowisko i ustalę podstawowe definicje, które pomogą w myśleniu o istotnych kwestiach w przyszłości, a podczas pisania dodatkowo wszystko przeanalizuję, przemyślę – czy są to poglądy słuszne, czy nie. Sam przed sobą złożę deklaracje: co do czego mam pewność, wobec czego mam wątpliwości. Przez kilka lat spisywałem swoje przemyślenia, robiłem krótsze i dłuższe notatki, pisałem eseje i felietony. Pracowałem nad językiem, starając się odnieść do wszystkich istotnych tematów, podstaw etycznych, kwestii kontrowersyjnych, istotnych z punktu widzenia jednostki i grupy. Potem wracałem do tych plików, redagowałem je, usuwałem to, co pierwotnie wydawało mi się głębokie bądź stylistycznie atrakcyjne, a okazywało się nieco egzaltowane i nadmiernie zagmatwane. Upraszczałem i rozbudowywałem, dodawałem nowe myśli, odnosiłem się do pominiętych wcześniej aspektów. Modyfikowałem formę, ale nie ingerowałem w treść. Nie było takiej potrzeby – kiedy zabrałem się za składanie tego do kupy, byłem już poukładany w kwestiach fundamentalnych, musiałem jedynie zdobyć się na określone deklaracje, a kiedy to zrobiłem, poczułem, że mam jakiś punkt odniesienia. Coś w rodzaju credo.

Dzięki sporej liczbie negatywnych doświadczeń, w czasie których sporo obrywałem – dosłownie i w przenośni – zbudowałem w sobie głęboką niezgodę na niesprawiedliwość. Z jednej strony, jest to dobra cecha, przekładająca się na zdrową empatię, która właściwie pozycjonuje człowieka. Z drugiej, mechanizm który nieuchronnie prowadzi do konfrontacji (oczywiście o ile sprawa jest tego warta) oraz zagłębiania w trudne tematy, obciążające psychicznie, które pozbawiają złudzeń co do gatunku ludzkiego. Kiedy byłem nastolatkiem, myślałem o tym, że moje dzieciństwo i dorastanie powinno wyglądać inaczej. Ale im byłem starszy, im bliżej dwudziestki, tym mocniej niepokoił mnie taki alternatywny wariant, i tym bardziej negatywnie zapatrywałem się na wychuchanych rówieśników, którzy mieli lżej, ale przez to nie zgromadzili odpowiedniej puli przemyśleń, nie mieli odwagi by zająć konkretne stanowisko, a nawet nie byli tym zainteresowani. Szczerze mówiąc, boją się, że gdybym miał bardziej cieplarniane warunki, sam byłbym jednym z nich. Cierpienie nie uszlachetnia, po prostu kaleczy, i należałoby tego oszczędzać każdej istocie żywej, ale jeśli się przytrafia, i jest wynikiem celowej działalności konkretnych osób: tych których rola polega na czymś zgoła przeciwnym, oraz tych odleglejszych, którzy również nie powinni przejawiać takich predylekcji, nieuchronnie prowadzi to do określonych wniosków. Nawet z czegoś negatywnego idzie niekiedy wytrząsnąć krzepiące konstatacje, co może nas podbudowywać. „Co cię nie zabije, to wzmocni” byłoby prawdziwe, gdyby nie choroby które przykuwają ludzi do łóżka lub robią z nich warzywa. Są i inne tragedie, które także nie niosą nic dobrego; proces dobrowolnej izolacji stłamszonej jednostki również nie jest niczym pożądanym, tym niemniej, w pewnym ogólnym rozumieniu, jest w tym sens. Trudności nas hartują, komfort rozleniwia, i popycha do roszczeniowości, degrengolady, odrzucenia odpowiedzialności za siebie i innych. Tacy ludzie przestają doceniać bieżącą wodę, elektryczność czy dostęp do całego świata za jednym kliknięciem – to co pozostaje marzeniem miliardów które miały pecha urodzić się w biednych krajach globalnego Południa. Oni, zamiast głodu, dotychczasowej plagi ludzkości, walczą ze zgagą i otyłością, cukrzycą i chorobami krążenia. To jest zupełnie inna perspektywa.

Stoicyzm był jedyną filozofią która, wydawała mi się atrakcyjna. Z uwagi na fakt, że afirmowała moje dotychczasowe zapatrywania i pokrywała się z buddyjskim oglądem na przemijanie, na tymczasowość wszystkiego z czym się stykamy, co zaistniało, i co obróci się w proch. Spokój, niepoddawanie się trudnościom, pokonywanie ich jak czołg: odrapany, poobijany, ze śladami po pociskach, ale w jednym kawałku – bez zbędnych elementów – taranujący przeszkody, dający sobie radę i w pyle, i po grząskim, pokonującym dno rzeki czy strome wzniesienia. Zawsze obstawiałem przy sceptycyzmie religijnym, który nieuchronnie dryfował w kierunku słabego ateizmu (z otwarciem na to, co nieznane, co być może nam umyka); stawiałem na umiar i pragmatyzm, z liberalnym podejściem do obyczajowości, krytycznym do dyskryminacji z uwagi na płeć, pochodzenie czy przynależność kulturowo-etniczną. Imponowała mi mądrość, doświadczenie, umiejętność zachowania zimnej krwi i wydania właściwego osądu. Nie dzieliłem ludzi na kobiety i mężczyzn, pod kątem rasy czy pochodzenia, ale na rozsądnych i tych z deficytem rozsądku. Tych którzy myślą o innych i widzą coś więcej niż czubek własnego nosa, mają odwagę by nie farbować rzeczywistości, nie dawać się wtłoczyć z zgubne mechanizmy. Oraz tych, którzy płyną z prądem, powielając nie tylko wzorce kulturowe, ale też wszelkie dysfunkcje i modele autodestrukcyjne, z pokolenia na pokolenie, bez świadomości, że sami są architektami własnego piekła (i bolączek otoczenia), zdominowani przez najniższe popędy, nałogi i dążenia nie warte funta kłaków.

Jestem dosyć przeciętnym człowiekiem, szaraczkiem – nie mam wysokiej inteligencji, która pozwalałaby mi na szybkie zestawianie faktów i ponadprzeciętną przenikliwość. Kiedy umrę, świat zapomni o mnie bardzo szybko. Nie mam co do tego złudzeń. Dlatego staram się być fair: nie wstawiać kitu, nie robić wokół siebie zamieszania, nie przysparzać ludziom zmartwień (o ile sobie na to nie zasłużyli), myśleć perspektywicznie, także o tych którzy zajmą nasze miejsce. Daje mi to poczucie uczciwego, właściwego ustawienia względem zastanej rzeczywistości, wobec tego, z czym boryka się każdy. A to przynosi spokój, mimo że nie gasi wszystkich frustracji – nie mamy takiego wpływu na innych jak byśmy sobie tego życzyli, ale własnym ciałem możemy sterować wedle woli. Skoro tak, nie widzę powodu by z tego rezygnować.



Moje zapiski były obszerniejsze niż te Marka Aureliusza, ale gdybym miał się streszczać, brzmiałoby to tak:

Nie można się nad sobą użalać (mało kogo to interesuje, inni mają tak samo lub gorzej, niczemu to nie pomoże, a wręcz przeciwnie – będzie to nas kompromitować).

Lęk prowadzi do złego: do wycofania, zaniechania, nadstawiania drugiego policzka i uciekania od problemu (od nieuchronnej lub potencjalnej konfrontacji, w której będziemy na straconej pozycji).

Trudności kształtują charakter. Uodporniają i uczą właściwie reagować, wiedzieć co należy podpowiedzieć innym w podobnej sytuacji, mądrze spierać i chronić.

Komplikacje, problemy – to nie pech, to treść życia, jego stały element (pytanie nie o to czy zajdą, ale kiedy – inna rzecz, że bez nich byłoby nudno: podstawą każdej gry jest rozwiązywanie problemów, a życie to gra w otwartym świecie ze świetną grafiką, ogromną złożonością zagadek, pokaźną ilością nagród i wysoką inteligencją NPC-ów; każda fabułą rozpoczyna się od tego, że protagonista doświadcza problemu, lub reaguje na sytuacje komplikująca dotychczasowy status quo).

Ziemia to mała planeta na peryferiach Drogi Mlecznej, jednej z miliardów galaktyk pełnych podobnych planet. Ma jakieś 4,5 miliarda lat, życie przetrwa na niej nie dłużej niż miliard (do tego czasu spali ją pęczniejące, gorejące słońce). Ludzie z rzadka dożywają setki. Nasze istnienie to zaledwie błysk – niedostrzegalny z perspektywy wszechświata.

Wszystko jest tymczasowe – wszystko przeminie, nie ma nic trwałego (prawda buddyjska).

Jeśli spotykamy się z niesprawiedliwym atakiem, z wyzwiskami, to najgorsze co możemy zrobić, to ulec przygnębieniu: dać oprawcy satysfakcję. Jeśli rozpamiętujemy – tym sukces jego większy (zwłaszcza że osiągnięty niewielkim kosztem). Odwet, jeśli już się na niego zdecydujemy, też musi być zrobiony z głową, i nie może nas zanadto angażować, zabierać nam cennego czasu – bo wtedy także jest zwycięstwem oponenta. Nierzadko jest tak, że ignorancja boli najbardziej, i jest też dla nas najzdrowsza.

Anonimowość to supermoc, niekiedy bardziej pomocna od najlepszych kontaktów i wpływów.

Ludzie wypadają wyjątkowo kiepsko w swojej gonitwie za rzeczami których nie potrzebują, starając się zaimponować ludziom, którzy ich nie szanują, konsumując to, co jest im niepotrzebne.

Od każdej reguły jest wyjątek, każdy ma swoją tropę, ścieżkę, stegnę. Są normy których nie wolno lekceważyć, ale reszta jest dowolna, i jest jedynie elementem umowy społecznej, często tak starej, że nie zawsze wiemy o co tym w pierwotnie chodziło (a niekiedy są to pobudki bardzo dyskusyjne).



UWAGI (wyd. 2021): str. 242 – po co cudzysłów zagnieżdżony zamiast zwykłego?

Str. 86-90: autor radzi, by nie frustrować się szwankującym sprzętem, tylko cieszyć się chwilą relaksu, przerwą. Jest do dosyć absurdalne, jeśli komputer się zacina, to znaczy że coś jest nie tak, czy to na poziomie software czy hardware, i nie trzeba być po studiach informatycznych – zwłaszcza jeśli znamy już trochę nasze narzędzie pracy – aby to ustalić i zaradzić. Jeśli maszyna szwankuje, warto mieć sprzęt awaryjny, tak aby mieć jakąkolwiek platformę pracy (co przy dzisiejszych cenach i dostępności, nie stanowi problemu). Podczas edycji, należy co kilka minut zapisywać postępy (a kiedy wiemy, że mamy awaryjny sprzęt – jest to nie tylko przezorność, ale i konieczność). Uchroni nas to przed utratą efektów pracy, a jest czynnością która trwa 2-3 sekundy (no chyba, że mamy tarczowy dysk systemowy, w starej technologii – który nie działa jak powinien). Fakty są takie, że jak coś może się popsuć, to prędzej czy później się popsuje, najczęściej w najmniej spodziewanym momencie, i warto mieć wtedy kopie plików oraz sprzęt awaryjny. W takiej sytuacji łatwiej o przysłowiowy stoicki spokój, bo faktycznie się zabezpieczyliśmy i nawet jeśli straciliśmy kilka minut pracy, możemy podpiąć drugi komputer i dokończyć pisanie, edycję pliku czy obliczenia. Wtedy faktycznie możemy to potraktować jako przerwę – choć bardziej wyobrażam to sobie przy innej okazji, np. awarii sprzętu którym dokonujemy jakiejś pracy fizycznej (wiertarki, złamania trzonku łopaty itp.). Oczywiście autorowi chodzi o sytuację niekomfortową, a zatem taką gdzie doznajemy szkody, i to w takim przypadku powinien objawiać się stoicki spokój, ale generowanie dwa razy tego samego, kiedy nie ma możliwości odtworzenia myśli 1:1, jest torturą o wiele gorszą niż jakakolwiek inna komplikacja. Kto pisał coś dłuższego na studiach, na określony termin, zawodowo albo choćby do szuflady – ten wie.

(2010 + 2021)

„Stoicyzm uliczny jest ledwie wprowadzeniem do świata fascynujących możliwości filozofii stoickiej. Liźnięciem praktycznych mądrości antycznych filozofów, na które może pozwolić sobie autor. Nie jest próbą opisu ani interpretacji tradycji filozoficznej zwanej stoicyzmem […]. Starałem się jedynie pokazać, jak praktycznie korzystać z filozofii stoickiej w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(1989)

„Islam doprowadził do niemal całkowitego zatarcia staroarabskiego świata wierzeń, a pierwsi muzułmanie wykazywali szczególną gorliwość w niszczeniu wszystkiego, co wydawało im się związane z pogańskim kultem i przeszłością*. Islam, tolerancyjny wobec przedstawicieli innych religii monoteistycznych, nakazywał karać [rodzimych] politeistów śmiercią […]” (str. 24).

1/3 książki (rozdziały początkowe: str. 5-71) dotyczy wierzeń rdzennych, częściowo inspirowanych mitami ludów ościennych, oraz późniejszej fuzji z islamem. Jest to w zasadzie tylko obszerny wstęp do całości odnoszącej się do muzułmańskiego folkloru, prób oswojenia i zrozumienia Koranu, oraz własnego miejsca w świecie. Ludowy islam – taki tytuł powinna nosić książeczka dr Piwińskiego (1947-2007)**. Przybliża tradycje zrodzone na kanwie islamu, „elementy składowe opisów koranicznych przetworzone przez fantazję ludową” (str. 182) oraz folklor odziedziczony przez nową religię, zaadaptowany do bieżących potrzeb – nie zawiera natomiast rekonstrukcji dawnych wierzeń, pogłębionych analiz materiału archeologicznego ani obszernych wniosków płynących z badań etnologicznych (antropologii kulturowej). Poszerza wiedzę o islamie, o jego judeochrześcijańskim podłożu; natomiast o starych bóstwach, o rekonstrukcji dawnych wierzeń, nie znajdzie tutaj za wiele.

Początek – wstęp i wprowadzenie (str. 5-22) – nie robią najlepszego wrażenia. Czyta się je jak notatki z wykładu robione przez osobę unikającą skrótów i niezdolną do skojarzeń w formie „mapy myśli”. Jak słabe wypracowanie wynotowujące informacje uznane za istotne, ale bez głębszego zrozumienia, porządku i z licznymi powtórzeniami, nie układające się w koherentną narrację. Dalej trochę się poprawia, ale szybko wracają liczne powtórzenia, serwowane bez sensownego powiązania w logiczną całość, właściwego uporządkowania i przytaczania wniosków. Czytelnik może odnieść wrażenie, że tekst powstał w odpowiedzi na zgłoszone zapotrzebowanie, raczej na szybko i po godzinach. Spisywany w zeszycie, bez redakcji i pomysłu na zaprezentowanie tematu, został potem oddany do przepisania i nikt się nim później nie interesował. A wynagrodzenie wypłacono, w końcu to PRL.

Ocena: 5/10 – dostajemy tutaj troszkę informacji, które pozwalają na właściwe ustosunkowanie do zagadnienia, na dalsze poszukiwania, ale niewiele ponadto. Substytut, którego tytuł nie pokrywa się z treścią. Informacja intrygujące, działające na wyobraźnię, a także bezsens zaprezentowany tak, że znużenie dopadnie nawet najbardziej wytrwałych. Język publikacji jest formalny, przystępny, zrozumiały dla ogółu – miejscami nadmierne uproszczony i kiepski stylistycznie, a w innych partiach trzymający poziom i w pełni zadowalający.

______________________
* „Sanktuarium to [Zu al-Chalasy] zniszczone zostało na rozkaz Proroka, a sam posąg posłużył za próg meczetu w Tabali” (str. 42). Islam, podobnie jak wczesne i późniejsze chrześcijaństwo, zniszczył wszystko co się dało, a czego nie mógł usunąć – wchłonął lub zignorował. Nie tak dawno mieliśmy powtórkę z rozrywki: „Archeologowie wstrzymywali oddech na widok dewastowanych posągów w muzeum w irackim Mosulu. Dżihadyści [z ISIS] używali do tego celu młotów pneumatycznych i ładunków wybuchowych. Gdy IS opanowało syryjską Palmyrę, było niemal pewne, że starożytna część miasta nie uniknie dewastacji. Jednak gdy syryjskie siły rządowe odbiły zabytek z rąk islamistów, szczęśliwie okazało się, że nie spełniły się najczarniejsze proroctwa. Zniszczenia wciąż są duże, ale zachowało się około 80 procent starożytnej metropolii.

Teraz tzw. Państwo Islamskie dokonało kolejnego aktu kulturowego barbarzyństwa. Dżihadyści wysadzili w powietrze świątynie Nabu w starożytnym mieście Nimrud w Iraku. Budowla powstała 2,5 tysiąca lat temu. W filmiku demonstrującym dewastację IS wskazało kolejny cel swojego ataku – egipskie piramidy w Gizie oraz posąg Sfinksa” (Marcin Hołubowicz, Państwo Islamskie grozi, że wysadzi egipskie piramidy, 09.06.2016: https://www.bankier.pl/wiadomosc/Panstwo-Islamskie-grozi-ze-wysadzi-egipskie-piramidy-7410224.html). Monumentalne rzeźby Buddów z Bamian, w środkowym Afganistanie – liczące sobie tysiąc pięćset lat – zostały wysadzone w 2001 przez muzułmańskich radykałów, zostały po nich tylko puste nisze (https://en.wikipedia.org/wiki/Buddhas_of_Bamiyan). Tym samym, Talibowie rozwalili jedną z nielicznych atrakcji turystycznych własnego kraju, w dodatku z VI stulecia. To samo robili chrześcijanie IV wieku, kiedy działania ich sekty pobłogosławił sam cesarz Teodozujsz I: mogli wtedy bezkarnie niszczyć i rabować, z czego ochoczo korzystali (https://pl.wikipedia.org/wiki/Dekrety_teodozja%C5%84skie).
** Pracownik Katedry Arabistyki i Islamistyki Wydziału Orientalistycznego Uniwersytetu Warszawskiego, oby mu te idealne, 33-letnie hurysy w przydziałowej liczbie 72 służyły myślą, ciałem i uczynkiem, a miodu, mleka i bezalkoholowego wina nie brakło.



„Dane z tradycji świadczą o zniszczeniu przez armię Proroka trzystu sześćdziesięciu posągów bóstw po zwycięskim wkroczeniu do Mekki w roku 630” (str. 41-42). Ostał się jednak Hadżar, czarny kamień wbudowany w ścianę Al-Kaby, prawdopodobnie meteoryt lub szkło impaktowe, powstałe w wyniku uderzenia meteroidu na pustyni Ar-Rab al-Chali.

Wprawdzie wierzenia Arabów, podobnie jak Słowian czy Bałtów, zostały zapomniane, pod presją nowej, nietolerancyjnej religii, to jednak pewien standard regionalny, analogie do tego co przetrwało w ramach tradycji ludów ościennych – pokrewnych kulturowo i etnicznie – lepiej udokumentowanej, pozwala nam sobie to i owo wyobrazić.

„Nazwa ogólna »Arabowie« i królestwo o nazwie »Aribi« występują w inskrypcjach królów asyryjskich. Niewiele wiemy o religii i panteonie tego regionu przed nastaniem islamu w VII w. n.e. Wydaje się, iż w Arabii północnej główne bóstwo znane było pod imieniem El [tak jak najwyższe bóstwo kananejskie z Ugarit; Elohim (dosł. Bogowie) – jeden z tytułów Jahwe] lub Ilah, co znaczy »Bóg«. Czczono tam również wiele bóstwa astralnych i lokalnych. W Palmyrze, mieście etnicznie arabskim, w IX w. p.n.e. zaświadczona jest triada bogów, której przewodził Bel (oryginalnie Bol, prawdopodobnie odpowiednik Baala, tzn. »Pana«) lub Belszamin (»Pan niebios«), razem z bóstwem solarnym Yarhibolem lub Malakbelem i bóstwem lunarnym – Aglibolem.
W królestwach Arabii południowej prawdopodobnie kult koncentrował się wokół triady bogów astralnych. Za najważniejszą uznawano boga księżyca, będącego również lokalnie opiekunem każdego z miast i w związku z tym występującego pod rozmaitymi imionami, łącznie z imieniem babilońskiego boga Sina (→ Nanny-Sueny). Następnym w hierarchii był bóg Athar, spokrewniony z mezopotamską boginią Isztar (→ Inaną [Asztarte, swego czasu boginią-małżonką Jahwe]) jako planetą Wenus. Trzecim był bóg słońca, znany jako Szams, którego imię wyraźnie odnosi się do babilońskiego Szamasza (→ Utu). Pozostałe znane nam liczne bóstwa południowoarabskie miały prawdopodobnie ściśle określoną funkcje, od których niekiedy brały swoje imiona. W VI i V w. p.n.e. istniał ośrodek kultu boga księżyca w oazie Teima, w północno-zachodniej Arabii. Czciciel boga Sina Nabonid, król babiloński [panował w latach 556–539 p.n.e.], spędził tam, w oddaleniu od Babilonu, niemal dwanaście lat swojego panowania […]. W V w. p.n.e. historyk grecki Herodot jako bogów Arabów wymienił Orotalta i Alilat (»Bogini«). W Koranie wymienione są al-Lat oraz al-’Uzza i Manat [boginie panteonu mekkańskiego] jako córki Allaha. Są one również poświadczone jako imiona bóstw we wczesnych inskrypcjach północnoarabskich. Istniały też bezpośrednie zapożyczenia z Mezopotamii i Syrii. W panteonie Palmyry znajdowali się także: bóg → Nergal (utożsamiany z greckim Heraklesem), → Nabu lub Nebo (utożsamiany z Apollinem), syryjska bogini Atargatis i prawdopodobnie Astarte [Aszera], to znaczy Isztar (→ Inana), oraz Beltis (Belet-ili)” (Jeremy Black, Anthony Green, Słownik mitologii Mezopotamii, wyd. Książnica, Katowice 1998, hasło: bogowie arabscy, str. 37).



Dżahilijja, tj. wieki ciemne, okres przedmuzułmański wedle islamu: „[…] [książę] Amr Ibn Luhajj miał pod swoją władzą demona z plemienia dżinów, imieniem Abu Salama. Dżin ten wskazał mu miejsce, w którym pod załamami pustynnego piasku spoczywały od czasów potopu posągi różnych bóstw czczonych w czasach Noego. Amr Ibn Luhajj wykopał je i wezwał Arabów, aby oddawali im cześć i czcili je tak, jak przedtem jednego Boga” (str. 23) – w innej wersji przywiózł figury bogów z Syrii, albo znalazł je wyrzucone na brzeg. Jeszcze inne legendy twierdzą, że odpowiedzialni byli za nie synowie Izmaela, syna Abrahama, którzy wywieźli kamienie z sanktuarium w Mekce, i zaczęli oddawać im część. Są też informacje o pomnikach, które z czasem awansowały do figur bóstw, kiedy ludzie zapomnieli kogo naprawę przedstawiają.



Niżej kilka luźnych myśli, w ramach ciekawostek i prywatnych odczuć. (Subiektywne pitu-pitu).

1) Podczas czytania, oprócz oczywistych skojarzeń z mitologią ludów Międzyrzecza i Syro-Palestyny, oraz zapożyczeń w formie 1:1, ze zmianą imienia i modyfikacją funkcji, cały czas towarzyszy człowiekowi myśl, że te opisy są jakby żywcem zaczerpnięte z gier komputerowych. Pominąwszy kicz i przesłodzone, pretensjonalne opisy raju, mamy tu także scenerie podobne do tych z Heroesów (Heroes of Might and Magic III, 1999) czy Diablo II (2000), podobne monstra i byty anielskie. Nie grałem w wiele gier, a ukończyłem jeszcze mniej, więc nie mam pełnego rozeznania, ale będąc dzieciakiem bardzo chciałem mieć komputer i przechodzić te same tytuły co rówieśnicy. Czasami oglądałem coś w telewizji, przeglądałem prasę branżową – i obrazy które zostały w mojej pamięci, barwne, estetycznie ambiwalentne lub wręcz kłujące w oczy, powróciły podczas lektury. Pojawiają się również skojarzenia z pośmiertnymi wizjami z buddyzmu tybetańskiego.

2) Skala robi wrażenie. Stwory większe od Godzilli czy King Konga, które robią siedmiomilowe kroki, samopiszących piórach wielokrotnie przekraczających rozmiary sekwoi, a także informacja że Allah chodzi w turbanie (str. 110).

3) Oprócz mega-aniołów przy których Statua Wolności to karzełek, mega-wielorybów bijących na głowę A’Tuina, mamy również mega-bydło: „Bóg więc stworzył ogromnego byka o czterdziestu tysiącach głów, o czterech tysiącach oczu i tyluż nosach, uszach, językach i łapach. Jego dwie łapy dzieli odległość pięciu lat marszu” (str. 101-103) – takich treści jest tutaj sporo, i byłoby dobrze, gdyby autor wyjaśnił ich sens. Na pewno ma to robić wrażenie, zwłaszcza na maluczkich, chociaż to co uderza jako pierwsze to osobliwość, dziwność i bezsens, tak jakby była mowa o jakichś wizjach psychodelicznych… a może to jest właśnie klucz do rozwiązania zagadki? (Halucynogenne grzyby? Haszysz z dodatkami? Za dużo makowca? Na pewno mieli dobre imprezy).

4) „Abraham przybył do Arabii prowadzony przez dwugłową postać wichru […]. Istnieje też inna wersja, w której wspomina się o postaci z głową żmii. W wierzeniach i opowieściach ludowych postać żmii przyjmują często demony” (str. 97) – woda na młyn propagatorów teorii spiskowych, doszukujących się wszędzie gadziokształtnych (reptilian, jaszczuroludzi itp.). Jest w tym potencjał: reptilianie zwiedli Abrahama, i wykorzystali go do założenia nowego kultu… Abraham jako pionek w rozgrywce kosmitów z systemu Draco (!). W zestawieniu z morderczymi zapędami Jahwe, licznymi plagami i aktami ludobójstwa, układa się to wszystko w logiczną całość. Za wszystkim stoją jaszczury.

5) „Jest tam anioł o tysiącu głów, każda jego głowa ma tysiące ust, a każde usta głoszą chwałę Boga w innym języku” (str. 107). Monstrum, którego wyobrażenie w formie fizycznej – a nie nakładających się na siebie eterycznych obrazów (pseudohologramów) – przyprawia o ból głowy; ale to samo można znaleźć i u Hindusów (np. Śesza) i w innych, pokrewnych kulturach (wyobrażenie wielkoskrzydłych Serafinów).

6) „Mahomet na cudownym koniu (Al-Buraku)” (str. 139) – informuje podpis pod ilustracją, na której chłop bez twarzy – ergo: Prorok – siedzi na jakimś lamparciopodobnym dziwolągu z ludzką twarzą… Dwie strony wcześniej pegazo-sfinks solo, w wersji glamour (str. 137). „Jego wygląd był niezwykły, twarz bowiem miał ludzką […]” (str. 136) czytamy w tekście głównym, potem autor wymienia inne dziwactwa, jakby ta głowa to było za mało. „[…] dosiadł [go] Mahomet w noc swej cudownej podroży z Mekki do Jerozolimy” (str. 212). Ponoć w książce Misja, autorstwa niejakiego Michel Desmarquet, w której opisuje swój pobyt na planecie Tjehooba, też pojawiają się identyczne hybrydy, i co gorsza, to również jest na serio.

7) Anioły o głowach sępów (str. 143), koni (str. 144) i innych zwierząt; wyglądające jak mezopotamscy strażnicy bram (uskrzydlony sfinks o ciele byka), czy demony-gryfy (uskrzydleni humanoidzi z głowami orła). A także czterolice, każda o aparycji innego zwierzęcia. To wyobrażenia zaczerpnięte wprost z głębokiej starożytności.

8) Wierni w raju „Włosy mieć będą tylko na głowach, brwiach i rzęsach” (str. 195). I to jest ciekawe, bo pojawiają się głosy, że takie podejście do ludzkiego ciała to współczesny trend... a jednak czytamy taką wzmiankę, powstałą w średniowieczu, i oglądamy starożytne żeńskie posągi z nagim łonem, które zdają się zadawać temu kłam.

9) „Ci, […] którzy zaspakajają swe żądze tylko ze swymi żonami i niewolnicami […] – oni będą dziedzicami raju na wieki” (str. 197) – kobieta jako element domowego inwentarza, którą rozporządza się tak samo jak owcą czy kozą, którą można wydać na gwałt aby ocalić własną skórę lub dobre imię gości... Znamienne, że na mężczyzn czekają hurysy, ale nie ma żadnych wymuskanych mięśniaków dla kobiet. Osobiście nie dziwię się feministkom, bo dyskryminacja kobiet jest tak głęboko zakorzeniona, i tak wszechobecna, że jej nie zauważamy, traktując jako normę. Dlatego ich aktywności, nawet jeśli nie zawsze właściwe realizowane, są potrzebne.

„Według hadisów hurysy, kobiety idealne, mają po 33 lata, są duchowo i cieleśnie nieskazitelne (czyste jak perły ukryte), są personifikacją dobrych uczynków z wypisanym na piersi imieniem Allaha. Są wiecznie piękne i młode, mogą odnawiać swoje dziewictwo. Każdy muzułmanin w ogrodzie Dżannah może mieć do 72 hurys i zależnie od jego woli będą one (lub nie będą) rodzić dzieci, osiągające pełną dojrzałość w ciągu godziny” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Hurysa). Prosty przepis na piekło. Co z odczuciami tych babek, ich preferencjami, wolną wolą? Hurysy to odpowiedniki seks-lalek z funkcją inkubatora. Straszna wizja instrumentalizacji drugiego człowieka, a jednocześnie odwołanie się do najniższych instynktów.

10) „Siódme niebo […] Ar-Raki” (str. 150) – inspiracja dla Arrakis Franka Herberta, zresztą jedna z wielu, bo takich i podobnych zapożyczeń jest tam więcej.



UWAGI (wyd. z 1989, lista niepełna, pomijająca liczne powt. informacji): str. 23 – „[…] od czasów potopu posągi różnych bóstw czczonych w czasach Noego” (...za życia Noego); str. 41 – pełny skład (kogo, czego: pełnego składu); str. 53 – nie znanych (nieznanych); str. 55 – „Ghul lub ghula to mityczny potwór, który zamieszkiwać miał pustynie, opuszczone i pustynne miejsca […]” – wiewiórka to rudy stwór zamieszkujący lasy i tereny lesiste oraz tereny zadrzewione gdzie występują drzewa; str. 60 – nie pochowanych (niepochowanych); str. 64 – brak przecinka po „nowego”; str. 116 – zmysł chodzenia (to się nie wymyka definicji?); str. 120 – „Miała siedemset warkoczy […]. […] kasztanowe włosy splecione w długie warkocze […]” – nie ma potrzeby po raz drugi informować czytelnika o fryzurze; str. 136 – brak spacji; str. 140 – uwagi (uwadze); str. 190 – Nie znana jest... (nieznana); str. 205/206/208/210/218/220/222/223 – nie publikowana (niepublikowana); str. 216 – bótwo (bóstwo) + nie ociosanego (nieociosanego).

Poniżej trzy przykłady nieporadności językowej, które obok mniejszych wpadek i nieprzemyślanego zaprezentowania zagadnień – którego skutkiem jest ogromna liczba powtórzeń – wpływają na niski odbiór całości:

Str. 17 – „W źródłach arabskich natomiast nie ma ścisłych danych o pochodzeniu plemion arabskich”. Informacyjnie zdanie bez zarzutu (w rodzimych zapiskach Arabów brak rzetelnych danych o ich pochodzeniu), ale stylistycznie na poziomie zapisków licealisty.

Str. 22 – „Pogaństwo arabskie – to zespół pierwotnych wierzeń, poglądów i obrzędów, jakie istniały na Półwyspie Arabskim na wiele stuleci przed pojawieniem się islamu” – czytelnik ma prawo poczuć, że jest traktowany jak idiota: skoro mowa o arabskim pogaństwie, a wiemy że nie jest to perspektywa chrześcijańska tylko autoanaliza/spojrzenie historyczne, to fakt, że tyczy się to kultu (a zatem określonych obrzędów), że dotyczy ojczyzny Arabów, oraz że odnosi się do okresu sprzed niszczycielskiej ekspansji islamu, nie wymaga tłumaczenia. (Nawiasem mówiąc, lepiej byłoby mówić o politeizmie, z ewentualnym zwrotem ku hipotetycznej monolatrii, niestety niepoświadczonej źródłowo).

Str. 108 – „Tradycja głosi ponadto, że ich stopy za najniższą częścią siódmej ziemi wyglądają jak białe chorągwie” – totalny bełkot bez ładu i składu, i tak przez wiele stron: głowa leci, oczy się kleją, bezsens zaserwowany w chaotycznej, nieuporządkowanej postaci – warto by to okrasić jakimś komentarzem, może dodać nieco humoru, ewentualnie wypunktować najistotniejsze kwestie, motywy oraz symbolikę. Autor serwuje to w naprawdę sporej ilości, i tak de facto nie tłumaczy czym do końca nas raczy, wyjąwszy fakt ze historie te mają przechowywać motywy i elementy starszych wierzeń, z pominięciem imion dawnych bóstw (str. 86). Na szczęście nie trwa to długo.

(1989)

„Islam doprowadził do niemal całkowitego zatarcia staroarabskiego świata wierzeń, a pierwsi muzułmanie wykazywali szczególną gorliwość w niszczeniu wszystkiego, co wydawało im się związane z pogańskim kultem i przeszłością*. Islam, tolerancyjny wobec przedstawicieli innych religii monoteistycznych, nakazywał karać [rodzimych] politeistów śmiercią […]” (str....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(2006)
[Peter, Paul, and Mary Magdalene. The Followers of Jesus in History and Legend]

„W niniejszej książce starałem się wykazać, że Piotr, Paweł i Maria Magdalena, podobnie zresztą jak Jezus, byli żydowskimi apokalipsystami. Myśliciele apokaliptyczni uważali, że koniec wszystkiego będzie nowym początkiem: ziemia powróci do pierwotnego, rajskiego stanu […]” (str. 329).

„Pozycja ta przeznaczona jest dla laików, którzy interesują się postaciami wczesnego okresu chrześcijaństwa, lecz nie wiedzą o nich zbyt wiele. Trzy tytułowe osoby odegrały de facto kluczową rolę w powstaniu najważniejszej pod względem historycznym, kulturalnym, społecznym, politycznym i oczywiście religijnym instytucji cywilizacji zachodniej – Kościoła chrześcijańskiego. […]
Wielu Czytelników prawdopodobnie nie wie zbyt wiele o Piotrze, Pawle i Marii jako o postaciach historycznych – o tym, co rzeczywiście mówili i jak wyglądało ich życie, i to zarówno przed śmiercią Jezusa, jak i po niej” (str. 7).

„Dysponujemy wieloma tekstami, których autorstwo przypisywane jest Piotrowi: pierwszy i drugi list wchodzący w skład Nowego Testamentu, a także znajdujące się poza nim Ewangelia Piotra oraz Apokalipsa Piotra. Czy wiemy na pewno, że apostoł jest autorem wspomnianych ksiąg? A może powinniśmy potraktować poważnie wzmiankę w Dziejach Apostolskich, jednej z ksiąg Nowego Testamentu, i uwierzyć, że Piotr był analfabetą i nie potrafił pisać?
Oto zaledwie kilka kwestii na drodze docierania do prawdy o życiu i osobie Piotra apostoła. Analogiczne wiążą się z postaciami Pawła i Marii” (str. 13).

„Zarówno wspomnienia historycznych faktów, jak i rodzące się legendy i czyste wymysły przekazywano sobie z ust do ust, ponieważ zawierały ziarna prawdy, poglądy, przekonania i idee, które chrześcijanie pragnęli przekazać, i na które reagowali.
Powinniśmy przyjrzeć się bliżej, czym były owe prawdy, poglądy, przekonania i idee, badając zachowane opowieści. Dlatego nasze studium o Piotrze, Pawle i Marii będzie dotyczyć zarówno faktów historycznych, jak i ubarwionych legendami. Zadamy pytania, które pomogą nam poznać uczniów Jezusa jako realne postaci historyczne – dowiemy się, kim byli, czego dokonali, w co wierzyli, czego nauczali, jakie życie wiedli. Jednocześnie będziemy pytać o ich legendarny wizerunek, który odegrał tak istotną rolę w wyobrażeniach pierwszych wyznawców chrześcijaństwa u zarania tej religii. Zanim jeszcze chrześcijaństwo stało się oficjalną religią Cesarstwa Rzymskiego* [w 380 r., na mocy edyktu tesalońskiego Gracjana, Walentyniana II i Teodozjusza I], w rezultacie czego Kościół chrześcijański stał się najważniejszą instytucją społeczną, kulturalną, polityczną, ekonomiczną i religijną w dziejach cywilizacji Zachodu” (str. 14).

Prof. Bart D. Ehrman (1955), opowiada o losach Piotra, Pawła i Marii Magdaleny prostym, zrozumiałym językiem, przybliża ich życiorysy w oparciu o nowotestamentowe Ewangelie, Dzieje Apostolskie, objawienie Jana i listy, równie często sięga także do apokryfów**, rzucających światło na to, co pominięto lub wyparto, albo to jak myślały ówczesne grupki chrześcijan, zanim jeszcze zmontowano im doktrynę i okrzyknięto heretykami. Jest bardzo przyjazny, i choć przemyca odrobinę humoru, trzyma się faktów i umiarkowanej, spokojnej narracji. Z uwagi ubóstwo i fragmentaryczność źródeł, które uniemożliwiają zaserwowanie kompletnych biografii***, często poruszamy się po kwestiach dotyczących wczesnych etapów formowania się chrześcijaństwa, oraz starożytnych warunków społeczno-politycznych, co w zasadzie ma dużo większą wartość niż wgląd w rekonstruowane życiorysy.

Jako wykładowca akademicki, zaznajomiony ze swoją pracą, stara się utrwalać wiedzę słuchacza – a w tym przypadku czytelnika – chce mieć pewność, że jest dobrze rozumiany, niekiedy umieszcza tę samą informację tuż obok siebie, np. coś jasno wynika z cytatu, mimo to profesor powtarza, w dodatku przy użyciu tych samych słów. Co jest dobre w wykładzie, w książce lub artykule już niekoniecznie. Jest to rzecz jasna środek, po który można sięgnąć aby zaznaczyć, że coś jest istotne, ale ma to sens tylko w przypadku kwestii zawiłych, lub takich które nie są dla wszystkich oczywiste.

W tekście pozostało sporo błędów z etapu translacji, niepoprawnie skonstruowane zdania (zdradzające wahania tłumacza), literówki i błędy stylistyczne (np. epizodyczny deficyt synonimów). Nie utrudnia to zapoznawania się z losami Piotra, Pawła i Magdaleny, ale wypada dosyć niechlujnie. Mimo to, przekład jest dobry (a co najmniej poprawny). Przemysław Hejmej (2010) zrobił tyle, ile trzeba – niestety tekst poszedł do druku z wyżej wzmiankowanymi błędami, które umknęły w procesie redakcji. (Tym samym: nie ma sensu zlecać nowego tłumaczenia, wystarczy poprawić istniejące – zdecydowanie warto, bo książka w sposób lekki omawia istotne zagadnienia, które osobom deklarującym się jako wierzące nie tyle umykają, co pozostają poza ich zasięgiem).

7/10 – zdecydowanie wartościowe opracowanie podnoszące kwestie znane osobom zainteresowanym korzeniami chrześcijaństwa i starożytnością, a także ciekawostki omawiane jedynie w gronie biblistów****. Oczywiście, często poruszamy się pośród spekulacji, niekiedy na bazie hipotez (np. to, że Paweł nie funkcjonował jako wędrowny kaznodzieja, a po prostu robił swoje przy okazji pracy zawodowej, która dostarczała mu licznych okazji do działalności misyjnej). Nie ma tu mowy o pełnej pewności, to raczej umiejętne łączenie kropek, śladów z przeszłości, realizowane tak, jakbyśmy nie mieli z góry narzuconej narracji kościelnej, a po prostu starali się wydobyć fakty, odszukać to, co wychodzi na jaw przypadkiem, lub nie zostało utrwalone i uległo zapomnieniu. Prof. Ehrman jest standardowym przykładem człowieka, który poprzez uważną, krytyczną lekturę Biblii, stał się osobą sceptyczną religijnie, i na drodze konsekwentnego pogłębiania wiedzy, został się ekspertem. To co pisze, będzie ciekawe zarówno dla historyków, jak i osób które znają tylko wykładnię kościelną, wygodnie pomijającą wszelkie niezgodności i kontrowersje (a jest ich sporo).

Poniższe omówienie jest dosyć obszerne, tak aby każdy mógł zapoznać się z treścią książki, bez konieczności wydawania stówy w antykwariacie (choć moim zdaniem warto, dostępny jest też znacznie tańszy ebook), a także po to, aby każdy mógł właściwie spojrzeć na chrześcijaństwo, i jeśli czuje się z jego presją źle, odnaleźć spokój ducha. Nie jest to arcydzieło literackie, ale bardzo pomocna, pożyteczna publikacja – dla każdego.

________________________
* „Cesarze Gracjan, Walentynian i Teodozjusz do ludności miasta Konstantynopola. Jest wolą naszą, aby wszystkie ludy, które podlegają naszej łaskawej i umiarkowanej władzy, wyznawały taką religię, jaką przekazał Rzymianom apostoł Piotr, a której naucza papież Damazy i Piotr, biskup aleksandryjski, mąż apostolskiej świątobliwości, to jest abyśmy zgodnie z nauką apostołów i Ewangelii wierzyli w jedno bóstwo Ojca, Syna i Ducha świętego, przyznając im w Trójcy Świętej równe znaczenie. Nakazujemy aby ci, którzy idą za tą zasadą, nazywali się chrześcijanami katolickimi, wszyscy zaś inni, których za głupców i szaleńców uważamy, nosili hańbę heretyckiego wyznania. Zbory ich nie mogą się nazywać kościołami, czeka ich najpierw kara boża, a następnie i nasza niełaska, którą im zgodnie z wolą Boga okażemy. Dan 28 lutego w Tessalonice, za konsulatu cesarzy Gracjana i Teodozjusza” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Edykt_tesalo%C5%84ski).
** Czyli tekstów które nie weszły w skład antologii pism chrześcijańskich znanych jako Nowy Testament: czterech ewangelii, listów apostolskich, pseudohistorii pierwszych chrześcijan oraz zapowiedzi Armageddonu.
*** W przypadku Marii Magdaleny, możemy mówić głównie o próbie odkłamania jej wizerunku: jako jawnogrzesznicy, oraz małżonki Chrystusa.
**** Zadeklarowany chrześcijan, zazwyczaj nie zna pism własnej religii, lub zna je powierzchownie i wyrywkowo (głównie z katechezy lub fragmentów odczytywać w kościele), nie ma pojęcia o licznych sprzecznościach, kuriozach i popisach okrucieństwa (realizowanych z inspiracji Boga, pod jego wyraźnym nakazem, lub przez niego samego). Nie wie, bądź nie rozumie, że są to pisma mocno zdezaktualizowane, osadzone w obyczajowości bazującej na dyskryminacji, faworyzującej mężczyzn, a z drugiej, żeńskiej połowy, czyniącej jednostki w pełni podległe, o mocno ograniczonym zakresie sprawczości. Teksty promujące zachowania i praktyki, postrzegane dziś jako okrutne, sprzeczne z interesami jednostki, amoralne i prowadzące do konfliktu z prawem. „Weźmy na przykład wszystkich współczesnych deklarujących wierność Chrystusowi. Wielu z nich nie ma zielonego pojęcia, czego Jezus naprawdę nauczał, i o co mu chodziło. Nie wszyscy współcześni wyznawcy wiedzą, o czym mówią. Nie wszyscy potrafiliby opisać Jezusa takiego, jaki był naprawdę” (str. 201).



WIARYGODNOŚĆ PISMA ŚWIĘTEGO

„Nie jest prawdą, że Nowy Testament stawia nas wyłącznie wobec faktów, a wszystkie inne pisma [apokryficzne] (niekanoniczne) zawierają jedynie pobożną fikcję. We wszystkich książkach, także w Biblii, znaleźć można zarówno fakty, jak i mity. Oddzielenie jednych od drugich jest niezwykle trudnym zadaniem, zdaniem wielu badaczy prawie niemożliwym do wykonania.
Ale być może nie to jest najważniejsze. Obie kategorie opowieści, te o charakterze relacji ściśle historycznych oraz legendy, chrześcijańscy gawędziarze i pisarze rozpowszechniali z jakiegoś powodu, często dokładnie z tego samego. Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że ludzie opowiadający o Piotrze (a także o Pawle, Marii, a nawet o Jezusie) nie interesowali się prowadzeniem lekcji historii czy sporządzaniem obiektywnych i weryfikowalnych raportów dla studiujących »prawdziwą« historię. Chrześcijańscy opowiadacze mieli całkowicie odmienną hierarchię celów. Pragnęli wyjaśnić, zilustrować, zbadać i wyrazić ważne dla chrześcijan wierzenia, punkty widzenia, sposób widzenia świata, idee, uprzedzenia, cele, praktyki itp.” (str. 20).

„[…] w wypadku Ewangelii chrześcijańskich, które w zamierzeniach autorów nigdy nie miały być bezinteresownym opisem faktów historycznych. Termin ewangelia oznacza przecież głoszenie dobrej nowiny. Każdy z autorów ewangelicznych chciał udowodnić, że życie, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa przyniosło nam zbawienie – był to więc rodzaj terminarza teologicznego. Księgi te nie stanowią obiektywnego opisu nauki i życia Jezusa.
[…] Większość ludzi traktujących te pisma poważnie (a wydaje się, że jest ich coraz mniej), czytuje je w sposób, który określiłbym jako »wertykalny« […] [tj. od początku do końca, od deski do deski – autor zaś zachęca, by porównywać poszczególne fragmenty, czytać »horyzontalnie«, zwracając uwagę na wzajemne sprzeczności]
[…] Czasem rozbieżności są na tyle znaczące, że mogą wpływać na sens przekazu. A czasami są to różnice gigantyczne, wywierające znaczący wpływ na interpretacje” (str. 27).

„Nie są to historyczne relacje dotyczące faktycznych wydarzeń. Nie mogą takie być – zbyt często nie zgadzają się ze sobą” (str. 29).

„[…] nauka Pawła w ujęciu Łukasza oraz nauka Pawła prezentowana przez niego samego różnią się między sobą – a czasem wręcz są ze sobą sprzeczne” (str. 97, przyp. autora do tekstu głównego).

„[…] poszukując treści autentycznych nauk Piotra, w rzeczywistości [wertując pisma opatrzonego jego imieniem] mamy doi czynienia z wyobrażeniami, jakie pisarze chrześcijańscy żywili co do tych treści. A wyobrażenia te nie są niczym innym, jak tylko pragnieniem przypisania Piotrowi [i innym uczniom Jezusa] swoich własnych poglądów i postaw”.

(Gdyby były to pisma pisane pod wpływem Ducha Świętego, z inspiracji Boga, ten zadbałby raczej o to, aby były spójne, sensowne i bardziej atrakcyjne stylistycznie – tymczasem są jakie są, ale by się o tym przekonać, trzeba je wziąć do ręki i przeczytać, a na takie aktywności przeciętny katolik nie ma czasu, chęci, ani zdolności intelektualnych).

„Współcześni badacze jednomyślnie uznają, że żadna z wymienionych ksiąg [apokryficznych, tj. Ewangelia Piotra, Koptyjska Apokalipsa Piotra, List Piotra do Filipa, odnalezione nieopodal Nag Hammadi, oraz Druga Apokalipsa Piotra] nie mogła zostać napisana przez Piotra. Z prostego powodu – wszystkie wymienione teksty zawierają nauki, które pojawiły się dopiero w II w. n.e., czyli na długo po śmierci apostoła. W Ewangelii Piotra znajdujemy wątki zdecydowanego antyjudaizmu [!], a w koptyjskiej Apokalipsie Piotra podtekst gnostycki. Wątpliwe też by Piotr był w stanie cokolwiek sam napisać. Z punktu widzenia historyka starożytnego chrześcijaństwa sprawa jest poważna i dyskusyjna, ponieważ dwie księgi Nowego Testamentu, Pierwszy i Drugi list Piotra także uważane są za jego osobiste dzieła [a wysoce wątpliwe by nimi były]” (str. 104).

„[…] anonimowi autorzy obu listów Piotra (którzy z pewnością byli różnymi osobami, wnioskując na podstawie stylu literackiego) chcieli dowieść wspólnoty przekonań Piotra i Pawła […]„ (str. 110).

„[…] Piotr nie mógł być pierwszym biskupem Rzymu, ponieważ Kościół rzymski w ogóle nie miał wówczas biskupa – pierwszy z nich pojawił się sto lat po śmierci Piotra” (str. 116).

„Pragnę podkreślić, że nie chodzi tu wcale o to, czy pierwsi chrześcijanie fałszowali listy Pawła [bo to nie podlega dyskusji]. Wiemy na pewno, że to działo – sfałszowali chociażby Trzeci list do Koryntian, który atakuje chrystologię doketów z pierwszej połowy II w., czyli powstałą w kilka dekad po śmierci Pawła, sfałszowano także listy powstałe trzy wieki po śmierci obu mężczyzn, które apostoł rzekomo wymienił z filozofem Seneką.
Możemy ze sporą pewnością twierdzić, że już w czasach nowotestamentowych niektórzy chrześcijanie podrabiali listy Pawła. Dowód na potwierdzenie tej tezy znajdujemy właśnie w w napisanym rzekomo przez Pawła liście (Drugi list do Tesaloniczan), w którym autor ostrzega czytelników przed innym krążącym w obiegu pismem, podpisanym imieniem Pawła, ale wcale nie przez niego napisanym (2 Tes 2, 2). Ironia polega na tym, iż wielu badaczy, opierając się na solidnych podstawach, podejrzewa, że Paweł nie napisał Drugiego listu do Tesaloniczan. Mamy więc twardy argument, że w pierwszym wieku dopuszczano się fałszowania listów Pawła: albo Drugi list do Tesaloniczan wyszedł spod pióra Pawła, który wiedział o fałszerstwie i podszywaniu się pod niego, albo list ten nie jest dziełem apostoła, i przez to sam jest fałszerstwem. W obu przypadkach imię Pawła zostało wykorzystane do fabrykowania podróbek [pseudoepigrafii], które znalazły się w obiegu.
Istotne jest, czy fałszywe listy weszły w skład Nowego Testamentu. Nie wolno nam zapominać, że Nowy Testament stał się jedną całością kanoniczną dopiero setki lat po napisaniu ksiąg, które się w nim znalazły. Ludzie którzy zdecydowali o treści księgi, nie byli uczonymi akademickimi ani badaczami literatury. Żyli kilka wieków po śmierci Jezusa, nie mieli sił i środków na zbadanie, czy dany autor rzeczywiście napisał przypisywany mu tekst. Być może wyda się to komuś dziwne, ale współcześni badacze mają do dyspozycji o wiele więcej środków demaskowania starożytnych fałszerstw niż żyjący w tamtych czasach, ponieważ obecnie dysponujemy o wiele bardziej wyrafinowanymi metodami analiz literackich, posiadamy kartoteki słowników, dane o preferencjach gramatyczno-stylistycznych, systemy odzyskiwania danych, itd.
[…] niemal wszyscy uczeni zgadzają się, że spośród 13 listów nazywanych w Nowym Testamencie listami Pawła, jego autorstwo jest bezdyskusyjne w kwestii siedmiu z nich […].
[…] niektóre listy [Pawła] informują o wydarzeniach, jakie miały miejsce na długo po śmierci Pawła […].
[…]
Nawet listy niekontestowane [przez biblistów] (te, których autorem z pewnością jest Paweł) przysparzają nam niekiedy kłopotów: znajdujemy w ustępy prawdopodobnie dodane przez kopiujących list skrybów” (str. 126-128).

„Skoro Łukasz [jako autor Dziejów Apostolskich] modyfikował swoje opowiadania w zależności od kontekstu, możemy podejrzewać, że modyfikował wszystkie swoje opowieści, jeśli tylko uznał to za stosowne. W tej sytuacji skąd mamy wiedzieć, która historia jest prawdziwa?” (str. 132) – dalej czytamy o mnogości różnić mniejszego i większego kalibru.

„Pomimo że w Dziejach [Apostolskich], rozdział za rozdziałem, ukazano go jako misjonarza ewangelii, nie wspomniano tam, że Paweł był apokaliptykiem, który oczekiwał bliskiego końca świata […].
[…]
Problem polega na tym, że przez setki lat rozmaici interpretatorzy podchodzili do niej [tj. tej księgi] niewłaściwie – czytając Dzieje, byli przekonani, iż poznają autentyczne historie. […] Niektóre z tych opowieści zakorzenione są w faktach historycznych, inne natomiast ilustrują sposób, w jaki apostołowie ci zostali zapamiętani przez autora (Łukasza) oraz wspólnotę, która po kilkudziesięciu latach opowieści te przekazała pisarzowi. Jeśli chcemy dowiedzieć się czegoś o Pawle [i innych apostołach], musimy traktować Dzieje tak, jak na to zasługują, bez udawania, że relacjonowane przez nie wydarzenia są tak wiarygodne, jakby nagrano je kamerą wideo” (str. 135).



GENEZA KULTU

„[…] młode chrześcijaństwo było wyjątkowo niejednorodne. Bardzo różne poglądy rościły sobie pretensje do prawdy, słuszności i wierności ewangelii” (str. 213).

„[…] za życia Jezusa, żaden z jego braci (włącznie z Jakubem [późniejszą głową wspólnoty jerozolimskiej]) nie należał do grona jego zwolenników, ponieważ nie uważali go za nadzwyczajną postać” (str. 214).

„[…] Jezus, Piotr i pozostali uczniowie nie byli chrześcijanami, lecz Żydami. Czego więc Żydzi spodziewali się po Mesjaszu?” (str. 54).

„Mesjasz miał być postacią wielką i wspaniałą, zdolną pokonać nieprzyjaciół Boga [a zatem: wrogów Izraela, ze Wschodu, Północy, Południa i zza Morza]. Myśl, że miał być słaby i kruchy, że będzie torturowany i zgładzony przez wrogów, była jak najbardziej odległą od żydowskich wyobrażeń. […] Z ich punktu widzenia Jezus reprezentował wszystko to, czym Mesjasz być nie powinien: był pokornym, bezsilnym, ukrzyżowanym przestępcą” (str. 55).

Dlatego Żydzi nie podążyli za reformami Jezusa. Ci mniej liczni, silnie zaangażowani, którzy zostali z traumą straty przewodnika duchowego, a także ludzie obcej krwi, zhellenizowani, głodni New Age, dla których śmierć i rzekome zmartwychwstanie było ważniejsze niż życie Chrystusa, uznali, że skoro podwinęła mu się noga, to tak najwyraźniej miało być. Że jest to częścią bożego planu. I tak przekuli porażkę w sukces.

„Jest bowiem [w ich mniemaniu] tym, o którym mówili prorocy: Synem Człowieczym zstępującym z niebios na ziemię. Powróci w chwale, aby sądzić żywych i umarłych.
Bez wątpienia Piotr i jego towarzysze spodziewali się, że nastąpi to natychmiast: wszystkim znane były przecież słowa Jezusa, że ludzie z tego pokolenia »nie zaznają śmierci«, aż ujrzą nadejście królestwa (Mk 9, 1). Jednak wraz z upływem czasu, wraz z rozprzestrzenianiem się nowiny o zbawieniu przez śmierć Mesjasza, problem narastał. Wyznawcy Jezusa zaczęli zdawać sobie sprawę z tego, że musi istnieć okres przejściowy pomiędzy początkiem końca (śmierć i zmartwychwstanie Jezusa) a jego kulminacją (drugie przyjście w chwale)” (str. 56) – sytuacja typowa dla wielu współczesnych sekt, które już nabrały wiatru w żagle, już przygotowały się na ostateczne rozwiązanie, a to – jak można się było spodziewać – nie doszło do skutku. Co robimy? A) popełniamy zbiorowe samobójstwo; B) Modyfikujemy doktrynę**. Prawdę rzekłszy, jeśli człowiek ogranicza się do narracji Kościoła, bazującej na wybranych fragmentach i dosyć przebiegłym dawkowaniu treści, to będzie postrzegał kult jako koherentny, jakąś nową jakość w dziejach, tymczasem nic bardziej mylnego, to już było i powtarza się nadal. Analogie do losów tzw. nowych grup religijnych, działających współcześnie, są uderzające, i stanowią istotną przesłankę za tym, aby nie tracić czasu na fikcyjne patronaty (obciążone realnymi kosztami).

„[…] terminy – chrześcijaństwo i religia chrześcijańska są anachroniczne [na początku naszej ery]: w czasach Pawła terminologią tą, oznaczającą konkretną religię z jej wierzeniami, praktykami, świętymi pismami itd. się nie posługiwano. […]
Co istotniejsze, Paweł zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że porzuca jedną religię, aby przyjąć inną. Dla niego wiara w Jezusa jako Mesjasza była dopełnieniem i właściwym pojmowaniem religii, którą zawsze wyznawał, religii jego żydowskich przodków: był to więc w pewnym sensie judaizm »prawdziwy« [w swojej nowej fazie rozwoju]. […] Paweł zmienił zdanie o Jezusie, uznając go za Bożego Mesjasza, który umarł za grzechy ludzkości i powstał z martwych” (str. 137).

„[…] najwcześniejsi chrześcijanie byli Żydami i chcieli nimi pozostać, Co więcej, o ile wiemy, nakłaniali nawróconych pogan [politeistów], aby jako wyznawcy żydowskiego Mesjasza dołączali do społeczności żydowskiej. […]
[…] większość oczekujących na przyjście Mesjasza Żydów (acz nie wszyscy) spodziewała się wielkiego i nieprzeciętnego człowieka, potężnego króla-wojownika. Inni oczekiwali, że pojawi się zesłana z nieba kosmicznych rozmiarów postać i pokona nieprzyjaciół Boga. A kim był Jezus? Ukrzyżowanym przestępcą” (str. 147).

„[…] Jezus jest Mesjaszem? Wydawało mu się to niedorzeczne i śmieszne, stanowiło [dla Pawła] obelgę wobec Boga [nim nie doznał objawienia]. Jezus nie był przecież ani wielki, ani potężny, był zaledwie [niepiśmiennym] wędrownym prorokiem z galilejskiej prowincji, który stanął po niewłaściwej stronie prawa i poniósł marną, upokarzającą, bolesną śmierć z rąk Rzymian” (str. 148).

„[…] Paweł nie uważał się za reformatora, który propagował religię inną od judaizmu [czy wyrosłą z judaizmu]” (str. 157). Kiedy doświadczył wizji, doszedł do wniosku że śmierć Jezusa jest ofiarą odkupując ludzkość, że prawa pomagające zachować Żydom odrębność kulturową tracą znaczenie, liczą się jedynie te odpowiadające za kwestie etyczne.

„Większość autorów Biblii hebrajskiej uważało, że po śmierci człowiek albo przestaje w ogóle istnieć, albo przebywa w podziemnym świecie, zwanym Szeolem***.
Idea przyszłego zmartwychwstania ciał pojawiła się dopiero na dwa wieki przed narodzinami Pawła i Jezusa. […] W dniach ostatnich umarli powstaną; sprawiedliwi otrzymają zapłatę w postaci wiecznej radości, a ci, którzy opowiedzieli się po stronie zła, za co zostali narodzeni bogactwami życia doczesnego, skazani na męki wieczne. […] Wiemy już, że właśnie tego nauczał Jezus. Była to także wiara apokaliptyków owych czasów, nie wyłączając Pawła.
Skoro więc zmartwychwstanie miało nastąpić pod koniec czasów, jakie wnioski mogły zrodzić się w głowie takiego apokaliptyka jak wierzący w zmartwychwstanie Jezusa apostoł Paweł? Tylko jeden: że zmartwychwstanie w dniach ostatnich właśnie się zaczęło. A to oznacza, że koniec świata jest bliski i należy się spodziewać wielkiego kataklizmu. Kataklizmu, który sprowadzi na świat sam Jezus.
Dlaczego Jezus? Ponieważ był pierwszym, którego Bóg wskrzesił z martwych. Miał więc stać się przewodnikiem wszystkich ludzi, którzy w przyszłości powstaną z martwych [zaraz-zaraz, a ożywieni przez Chrystusa, ten dzieciaka co spadł z dachu****, Łazarz i inni? Zapewne na tym etapie Jezus nie był jeszcze uznawany za Boga (?), to teologowie musieli dopiero wypracować]” (str. 158).

„[…] Paweł wcale nie uważał, że on sam będzie jedynym ze »zmarłych w Chrystusie« [tj. tych którzy odeszli przed sądem ostatecznym]. Był raczej przekonany, że będzie jednym z »żywych i pozostawionych«. Słowem – Paweł spodziewa się, że koniec czasów nadejdzie jeszcze za jego życia” (str. 159).

„Podobnie jak większość Żydów w owym czasie [Paweł] naprawdę sądził, że Bóg jest »wysoko« na niebie. Ta sama myśl kryje się za opowieścią o Jezusie wstępującym do nieba […], a także w intrygującej scenie z Apokalipsy, kiedy to prorok Jan widzi »drzwi otwarte w niebie« i wstępuje w nie (Ap 4, 1-2). Trudno powiedzieć, w jaki sposób pisarze ujęliby tą [tę] wizję, gdyby zdawali sobie sprawę z tego, że w naszym wszechświecie nie ma żadnej »góry« i »dołu«, że istnieją miliardy galaktyk z miliardami gwiazd, które zajmują gigantyczną przestrzeń, i że świat liczy sobie wiele miliardów lat” (str. 160). To oczywistości, ale warto to powtarzać, bo przekłada się to na ówczesne wyobrażenie o świecie, który dla wielu był światem-bańką, batyskafem zawieszonym we wszechwodach kosmicznego oceanu. (Dziś potop, którym Bóg uśmiercił wszystko co żywe, prócz ryb i inwentarza Noego, wydaje się absurdalny, ale kiedy mamy nieskończoną liczbę wody która może się przesączyć przez sklepienie niebieskie, a potem wsiąknąć w glebę i przez skały, filary świata wypłynąć z powrotem na zewnątrz, ma to więcej sensu).

„[…] Paweł uważał swoje zadanie za bardziej niż pilne. Koniec zbliżał się szybko i ludzie musieli się o tym dowiedzieć” (str. 161).

„Brutalne fakty historyczne pokazują, że większość ówczesnych [Żydów] nie poszła za Jezusem. Przeważająca większość Żydów nie zobaczyła w nim Mesjasza, nie przyjęła jego nauki, nie uznała go za bożego wybrańca, który przynosi światu zbawienie” (str. 253). Między innymi dlatego, Paweł poszedł ze swoim Przesłaniem w świat, identycznie jak Che Guevara, który nie zrobił rewolucji w Argentynie, ale odniósł sukces na Kubie, u boku Fidela, a potem próbował szczęścia w Afryce i Boliwii.

„Społeczeństwo i jego struktury miały wkrótce zginąć w skurczu zniszczenia, gdy Syn Człowieczy przyjdzie z nieba w dniu sądu, unicestwiając wszystkich, którzy sprzeciwili się Bogu; jego celem było ustanowienie rajskiego królestwa Bożego na ziemi. Jezus był prorokiem apokalipsy, nie reformatorem społecznym.
[…] Jezus był człowiekiem swojej epoki. Nie był mężczyzną wyzwolonym, »feministą« XXI wieku. Żył w Palestynie w wieku I. On także był uwarunkowany kulturowo, podlegał presji aksjomatów dotyczących świata i ludzi, w tym kobiet. I wydaje się, że jednym z tych aksjomatów było twierdzenie, że role przywódcze w społeczeństwie pełnią nie kobiety, lecz mężczyźni” (str. 254) – dlatego elitarny krąg dwunastu tworzą mężczyźni, dlatego nie pojawia się propozycja kapłaństwa kobiet, itd.

„Jego wyznawcami byli ludzie generalnie ludzie mało wpływowi, ubodzy, nie pełniący eksponowanych funkcji. Tych »ubogich« było ta wielu, że Jezus zyskał sobie trwałą, choć zdaniem niektórych wątpliwą, reputację człowieka przyciągającego męty społeczne: prostytutki, poborców podatkowych i grzeszników. Różnił się więc bardzo od innych przywódców religijnych, którzy w większości nim pogardzali. Zauważmy, że wśród wyznawców Jezusa nie było żadnego ważnego rabina tej epoki. Przeważali nisko urodzeni chłopi, tacy jak niepiśmienny rybak Piotr i jego brat Andrzej, a także Jakub i Jan. Ludzie bez znaczenia, o niskiej pozycji społecznej, bez wykształcenia, pieniędzy i prestiżu. Czy o tych ludziach Jezus mówił, że będą przywódcami przyszłego świata? […] Jeśli takie wyrzutki społeczne miały zostać w przyszłości królami, to w takim razie każdy miał szanse dostać się na szczyt. […] była to apokaliptyczna obietnica przyszłej nadziei [przyszłego szczęścia] dla tych, którzy cierpieli w teraźniejszości.
[…] W jaki sposób [możni tego świata] zdobyli bogactwa, prestiż i władzę? Oczywiście, sprzymierzywszy się z siłami zła, które sprawują władzę nad światem. Nieprzyjaciółmi Boga są ci, którzy wynoszą się ponad innych, łącznie z ludźmi z religijnego establishmentu. Nic dziwnego, że Jezus nie miał wielu przyjaciół w społecznych elitach. Uważał najwyższe warstwy społeczeństwa za cuchnącą kloakę; ich członkowie powinni spodziewać się dnia zapłaty, w którym zło tego świata poniesie zasłużoną karę.
[…] Wszyscy, którzy cierpią, zostaną nagrodzeni w świecie przyszłym, tak jak ci, którym obecnie świetnie się wiedzie, zostaną osądzeni. »Ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi« (Łk 13, 30). […] Stanowi [to] istotę jego apokaliptycznego orędzia. Bóg miał wkrótce zesłać z niebios posłańca – Jezus nazywa go »Synem Człowieczym« – który ukorzy wywyższonych i wywyższy uniżonych. »Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony” (Łk 14, 11).
Owo radykalne odwrócenie koła fortuny miało nastąpić niezadługo, Królestwo Boże było tuż za rogiem: »Zaprawdę powiadam: niektórzy z tych co tu stoją, nie zaznają śmierci, aż ujrzą Królestwo Boże przychodzące w mocy« (Mk 9, 1). Jezus powiedział to do własnych uczniów, z których część miała nadal żyć, kiedy jego słowa się spełnią. »Zaprawdę powiadam wam: nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie« (Mk 13, 30). Nic dziwnego, że Piotr, Andrzej i inni rzucili pracę, aby pójść za Jezusem. Koniec był bliski, a oni w najbliższej przyszłości mieli zostać wyniesieni na prominentne stanowiska w Królestwie Bożym, gdzie wszyscy prześladowani i uciskani będą radować się obecnością Boga w świecie wolnym od biedy, niesprawiedliwości i społecznego ostracyzmu” (str. 255-257).

„Powstała nowa społeczność, składająca się z ludu Bożego, żyjącego przy końcu czasów. Ludu, który spodziewa się rychłej interwencji Boga i ustanowienia lepszego świata, wolnego od bólu i cierpienia” (str. 170); „[…] zmartwychwstanie wyznawców Jezusa będzie podobne do zmartwychwstania samego Mistrza: będzie zmartwychwstaniem w ciele, nie tylko wskrzeszeniem ducha” (str. 178) – identycznie zapatrywania mają świadkowie Jehowy, a także rozliczne sekty luźno powiązane z chrześcijaństwem, które izolowały swoich członków, zamieniając ich życie w koszmar, doprowadzając do głębokich traum i przedwczesnego rozstania się z rzeczywistością.

„Jego [tj. Pawła] działalność misyjna przyczyniła się do przemiany niewielkiej żydowskiej sekty wyznawców Jezusa w Palestynie w ogólnoświatową religię […]. […]
Sam apostoł zdziwiłby się zapewne, gdyby usłyszał o własnym znaczeniu w historii. Nie spodziewał się przecież, że historia będzie się toczyła przez kolejne dwa tysiące lat po jego śmierci” (str.162)*****.

Książka pomaga zrozumieć jak Joszue ben Josef – syn ubogiego cieśli z Nazaretu – stał się Mesjaszem (Chrystusem), a potem awansował do roli Salvator Mundi i Syna Bożego. Niezła kariera, zwłaszcza jak na kogoś kto urodził się na jałowych peryferiach Imperium Romanum, z dala od wielkich ośrodków intelektualnych (np. Aleksandrii), ziemi biednej, uwikłanej w konflikty, pełnej społecznych napięć, której nigdy nie opuścił (historię o wyprawie do Indii – co tłumaczyłoby lukę w życiorysie między dzieciństwem a aktywnością reformatorsko-polityczną – trzeba niestety włożyć między bajki******). Jeden wniosek nasuwa się sam: mimo upływu dwóch tysiącleci, sekty nadal działały, i działają w ten sam sposób – bo ludzie mają takie same umysły, a świat działa w oparciu o identyczne mechanizmy społeczno-gospodarcze. Jezus zaś, okazał się fałszywym prorokiem: jego słowa się nie spełniły (!). Jednak dzięki specom od religijnego marketingu – a jednocześnie fachowcom od finansów – wciąż mamią miliony, a konkretnie trzy miliardy chrześcijan, które deklarują wiarę w to, czego nie rozumieją, czego dla wygody wolą nie precyzować, a kler i charyzmatyczni kaznodzieje, wprawieni w manipulacji, utrwalają w nich mylne przekonanie, że tak właśnie powinno być – bo ślepa, głęboka wiara to cnota, nawet jeśli fakty sugerują coś innego. Przygnębiające.

________________________
* A potem to już jakoś poszło: chrześcijaństwo bardzo szybko, z religii prześladowanej (niezbyt intensywnie i raczej krótko) – staje się religią prześladującą (zapalczywie, obsesyjnie i długoterminowo). Nie miną trzy stulecia, a zajmuje w świetle prawa stare świątynie, rozbija antyczne posągi i zmienia je w kościoły. Dziś natomiast, zawłaszcza sobie prawo do tradycji wyrosłych wcześniej – przed nim – lub całkowicie niezależnie, tuż obok lub wręcz wbrew niemu, bredząc o chrześcijańskich korzeniach Europy, lub bezczelnie twierdząc, że bez nich Europa (europejskość) – jako zjawisko kulturowo-geograficzne – nigdy by nie zaistniała. Lubują się w tym szczególnie kapłani i otwarci na ich propagandę kłótliwi prostaczkowie. Kościół miał pewien wpływ na rozprzestrzenianie się określonych wzorców kulturowych, ale to co rozumiemy jako progres, odbywało się głównie wbrew niemu, na przekór jego wytycznym i dogmatom, stąd też i kłopoty oraz wątpliwości jednostek wybitnych, myślących nieszablonowo, takich jak Copernicus, Galileusz, czy Giordano Bruno. (Ten pierwszy, bał się publikować za życia; drugi miał poważne kłopoty ze strony Świętej Inkwizycji, co mogło skończyć się tak jak w przypadku trzeciego, którego Kościół spalił stosie).
** „Ponieważ koniec świata nie nadchodził, liczba wątpiących i drwiących z apokalipsy zaczęła rosnąć” (str. 109). Dalej autor przytacza pokrętną sofistykę tekstu biblijnego: „jeden dzień u Pana jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden dzień” (2 P 3, 8), co będzie znacznie później stosowane w odniesieniu do księgi Genesis, gdzie stworzenie świata dokonuje się w sześć dni (co na upartego można interpretować np. jako sześć miliardów, itp.). „Wraz z rozwojem chrześcijaństwa następowało powolne przesuwanie środka ciężkości od apokaliptycznych oczekiwań utopijnego szczęścia na tej ziemi w kierunku spodziewanego szczęścia w niebie. Doktryna życia po śmierci, wedle której dusze zmarłych udają się do nieba bądź piekła [oraz «wynalezionego» później czyśćca], rozwijała się jako próba deapokaliptyzacji oryginalnego przekazu ewangelii. Kiedy chrześcijanie przestali oczekiwać, że Jezus nadejdzie za tydzień, przyszłe królestwo na ziemi zostało zastąpione przez królestwo w niebie. Apokaliptyczny dualizm, który głosił istnienie linii demarkacyjnej pomiędzy pełną zła współczesnością a przyszłym, utopijnym światem dobra przekształcił się w dualizm nieapokaliptyczny. Materialny i ziemski świat zła został oddzielony od świata Bożego. Innymi słowy, dualizm horyzontalny zarysowany w czasie – teraźniejszość i przyszłość – zmienił się w dualizm wertykalny, zarysowany w przestrzeni: ten świat [ziemski padół] i świat ponad nami [niebo – rozumiane wówczas dosłownie, jako kraina w oddali, poza zasięgiem ludzkiego wzroku, za chmurami]” (str. 193). „[…] żyć w wierze nie oznaczało już, jak za czasów Pawła, przygotowywać się do bliskiego i pewnego przyjścia Chrystusa w dniu sądu. Teraz chodziło raczej o akt wyrzeczenia się tego świata i jego powabów dla wieczności w niebie, której można było dostąpić nie po zagładzie znanego nam świata, lecz po śmierci danej osoby – Bóg, osądziwszy duszę, kierował ją bądź to do raju [Edenu 2.0], bądź do królestwa potępionych [gorszej wersji Szeolu wzbogaconej o tortury]” (str. 197) – jednocześnie nadal mówi się o paruzji i sądzie ostatecznym. Wobec oczywistych trudności, pojawiają się rozwiązania pragmatyczne: „[…] członkowie Kościoła spodziewający się rychłego przyjścia Jezusa – które nie nie następowało – zaczynają stanowić problem. Porzucają oni prace, przekonani o rychłym końcu świata. Po cóż bowiem pracować i oszczędzać pieniądze, skoro juto nie będzie już nic? (2 Tes 3, 10-12). Tacy ludzie najprawdopodobniej żyli wówczas na koszt innych członków zboru. Aby poradzić sobie z tą sytuacją, nieznany autor stworzył, by mieć większy autorytet, podszywając się pod Pawła, list do zgromadzenia. W liście tym bezrobotnym [darmozjadom] nakazał wrócić do swoich zajęć i nie spodziewać się, że cokolwiek nastąpi szybko. Działanie takie wydaje się mieć sens w kontekście rozwoju wypadów, kiedy to oczekiwany przez Pawła rychły koniec świata nie nastąpił” (str. 203). Jest co najmniej zastawiającym, po co ów sąd sądów, ostateczny i zamykający eksperyment z homo sapiens i wolną wolą, skoro mamy już koncepcję alternatywnego bytowania, która sprawia wrażenia ostatecznej. Widać tu wyraźnie, że doszło do zmiany wierzeń. Myślący racjonalnie, dostrzegają te niekonsekwencje i osobliwości, pozostali jednak nie – lub mocno je wypierają – dlatego kolejne pokolenia nie mogą się uwolnić.
*** Odpowiednika krainy umarłych z wierzeń Sumerów i Akadyjczyków, bliskim greckiemu Hadesowi. „Sumeryjsko-akadyjska koncepcja świata zmarłych, rozciągającego się poniżej oceanu wód podziemnych, zakłada rodzaj letargu i jednostajności bytowania w tej krainie. Panowały tam ściśle określone reguły. Jedna z nich, nadrzędna, zakładała brak możliwości powrotu do świata żywych. Nie było od niej wyjątku nawet dla bogów.
W mitach najczęściej świat ten jest przedstawiany jako rozległy step pełen ciemności i pyłu. […] zmarli nie odbywali tam żadnej kary – wiedli jedynie smutny żywot [pozbawiony nadziei].
Niektóre teksty potwierdzają, że lepsze perspektywy mieli władcy (legendarny Gilgamesz został nawet sędzią [tylko po co, skoro nikt tam nikogo nie sądził?]), zmarli w walce oraz ojcowie wielu synów. Bowiem jedynie rodzina mogła zapewnić ciągłość kultu zmarłych, zanosić modły i składać ofiary. Inaczej zmarli pożywiali się kurzem i zatęchłą wodą. Niezaspokojone ofiarami duchy mogły powracać na ziemię, by szkodzić, tak samo jak mieszkające w podziemiach demony atakujące ludzi [jak to się ma do tego, że Kur była «krainą bez powrotu»? - taki wypad to jak przepustka].
Wejście do krainy ciemności znajdowało się na zachodzie, w miejscu, w którym słońce kończyło swoją niebiańską drogę” (Olga Drewnowska-Rymarz, Zuzanna Wygnańska, Mitologie Świata. Tom 13. Ludy Mezopotamii, Warszawa 2007, str. 27). Przytaczam tu ten fragment, bo mityczny Abraham wywędrował z mezopotamskiego Ur, a twórcy Biblii inspirowali się opowieściami znad brzegów Tygrysu i Eufratu, które stanowiły część ich dziedzictwa kulturowego, krążyły po Bliskim Wschodzie przez tysiąclecia, ulegając zmianom i adaptacjom. Judaizm nie wyrósł w izolacji, czerpał pełnymi garściami z wierzeń innych ludów, oraz wprost z nich ewoluował. Dobrym przykładem będą aniołowie: „Pierwsze wyobrażenia aniołów istniały w starożytnym Egipcie i Babilonii. W religiach tych cywilizacji były całe zastępy duchów i istot, będących pośrednikami między bogami a człowiekiem. Często przedstawiano je jako uskrzydlone zwierzęta z ludzkimi twarzami. Starożytnym aniołom przypisywano pewien rodzaj cielesności, co znajduje potwierdzenie w apokryficznej Księdze Henocha. Anioły tam występujące płodziły dzieci, odczuwały głód i pragnienie. W czasach nowożytnych do tej koncepcji aniołów powrócił Emanuel Swedenborg” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Anio%C5%82). Późniejsze wizerunki, które dotrwały do naszych czasów i były powielane w sztuce sakralnej, pochodzą z Rzymu i Grecji (uskrzydlone kobiety, Kupidyn/Amor/Eros). (Kogo przypomina rzymski Jowisz na tronie? Np. tu: https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/7/7b/Giove%2C_I_sec_dc%2C_con_parti_simulanti_il_bronzo_moderne_02.JPG – stwierdzenie że chrześcijańscy artyści powielali wizerunki pogańskich bóstw, zmieniając jedynie atrybuty, jest oczywistością, dzięki takiemu samemu mechanizmowi diabeł ma aparycję greckiego Satyra/Pana, którą wcześniej przyjął też staroitalski Faun…).
Wracając do kwestii ostatecznych: „[Saduceusze – stronnictwo religijno-polityczne zawiązane wokół kapłanów Świątyni Jerozolimskiej wywodzących się z rodu Sadoka, opozycyjni wobec Jezusa] Sądzili raczej – podobnie jak wielu niepodzielających apokaliptycznych poglądów Żydów, a także wielu pogan – że śmierć jest końcem wszystkiego: że po prostu przestajemy istnieć” (str. 259). Często przy krytyce religii, spotkamy ze spłycaniem tematu ze strony gorliwych wyznawców, którzy czują się atakowani, a także automatycznym łączeniem tej krytyki z ateizmem i negowaniem pośmiertnej egzystencji, co pozornie może wydawać się logiczne, ale ten oraz inne przykłady – wcale nie odosobnione, podobne myśli mieli mieszkańcy Mezpotamii czy greccy filozofowie – wyraźnie podkreślają, że nie wolno ładować wszystkiego do jednego wora. Niestety, ich myśli rzadko wybiegają poza własną religię, a kierowani lękiem przed niebytem, automatycznie odnoszą się do kwestii eschatologicznych (mimo że te nie są podejmowane).
**** „Podczas zabawy, w której uczestniczy [mały] Jezus, pewne dziecko spada z dachu i ginie. Jezus, oskarżany o zepchnięcie chłopca [przez jego rodziców], wskrzesza go i każe wyznać, że spadł sam” – ujmujące (https://pl.wikipedia.org/wiki/Ewangelia_Dzieci%C5%84stwa_Tomasza); „Zenonie [...] czy to ja cię strąciłem? On się podniósł po chwili i powiedział: Nie mój panie” (spisywane ze słuchu: https://radionaukowe.pl/podcast/apokryfy-co-o-dziecinstwie-jezusa-mowia-odrzucone-ewangelie-e178/, po 38 min. [2023], jest to fragment lakonicznego passusu, który można odnaleźć na str. 393 w pierwszym tomie serii Apokryfy Nowego Testamentu: Ewangelie apokryficzne. Część I. Fragmenty. Narodziny i dzieciństwo Maryi i Jezusa, wyd. WAM, wyd. III Kraków 2020).
***** Miał ze swoimi owieczkami urwanie głowy: „[W korynckim Kościele] Królował brak zasad moralnych: niektórzy chrześcijanie korzystali z usług prostytutek i chełpili się tym w kościele. Jeden z mężczyzn żył nawet na kocią łapę [w konkubinacie?] z [własną] macochą. Byli i tacy, którzy zupełnie nie przejmowali się tym, jak ich postępki mogą wpłynąć na słabszych w wierze braci. Nie brakowało chrześcijan, którzy zgromadziwszy się na Wieczerzy Pańskiej, upijali się i objadali ponad miarę, podczas gdy inni, przychodząc później […], nie znajdowali już niczego do jedzenia i picia. Nabożeństwa zmieniały się w kompletny chaos, ponieważ ci, którzy uważali siebie za szczególnie uduchowionych, jeden przez drugiego zaczynali przemawiać językami (czyli posługiwać się językami, których nie znali [tj. bełkotać]). Konkurowali w ten sposób ze sobą, próbując udowodnić, że to właśnie im Duch [Święty] przyniósł szczególny talent. I tak dalej, i tym podobnie [ergo: degrengolada i pożar w burdelu].
[…] [Paweł strofował:] Żadnych więcej prostytutek, grzeszenia z własną macochą, pijaństwa podczas Wieczerzy Pańskiej, wzajemnych oskarżeń przed sądem...” (str. 178-179) – mijają tysiąclecia, a odkąd zaczęliśmy prowadzić osiadły tryb życia – i tym samym przyblokowaliśmy nieco mechanizmy ewolucji – niewiele się u nas zmieniło. Analogie są uderzające, zwłaszcza jeśli spojrzy się na to przez pryzmat wszystkich „nowych ruchów religijnych” czy jakichś elitarnych klubów, zamkniętych stowarzyszeń w ramach starych kultów. Jak bardzo nie chcielibyśmy być uduchowieni, jesteśmy tylko ludźmi, a codzienne wizyty w toalecie nie pozwalają nam o tym zapomnieć. „W czasach, gdy powstawała Apokalipsa Pawła [tj. pod koniec III stulecia], Kościół był już liczącą się siłą w świecie, ale składali się na niego nie święci, lecz grzesznicy. Jego przywódcy troszczyli się głównie o siebie, a nie o biednych i prześladowanych” (str. 197) – i niewiele się w tych kwestiach pozmieniało: „Z otwartym dachem jadę szybko, choć jeszcze nie maybachem tak jak biskup” rapuje Pezet (track Jan Paweł, Muzyka Komercyjna, 2022), w 2018 wchodzi do kin Kler Smarzowskiego, który jest w zasadzie filmem-zwierciadłem, swoje książki piszą Obirek z Nowakiem, w wiadomościach regularnie dowiadujemy się o przykładach molestowania, gwałtów lub przemocy, których sprawcami są księża i zakonnice. Najnowszy hit (2023), to impreza na pewnej małopolskiej parafii: „Księża z Dąbrowy Górniczej zorganizowali imprezę, na którą zamówili męską prostytutkę. Kiedy zaproszony mężczyzna stracił przytomność, uczestnicy spotkania nie chcieli wpuścić ratowników medycznych” (https://sosnowiec.wyborcza.pl/sosnowiec/7,93867,30208685,ksieza-zorganizowali-impreze-z-meska-prostytutka-interweniowalo.html). O tym, że osoby homoseksualne należy uśmiercać, informuje nas Biblia, nie raz i nie dwa; prześladowanie gejów to część prorodzinnej polityki Kościoła, otwarte mówienie o grzeszności takich osób wpisane jest w jego nauczanie, ale jak ma się do tego organizowanie popijawy na parafii z seksworkerem? Hipokryzja poziom HARD. „W pewnym momencie impreza wymknęła się spod kontroli i do mężczyzny trzeba było wezwać pogotowie. Wystraszeni księża początkowo nie chcieli wpuścić ratowników medycznych, więc wezwano policję. dopiero po interwencji mundurowych wpuszczono zespół pogotowia, który udzielił pomocy męskiej prostytutce. / […] / Kiedy nagi mężczyzna leżał nieprzytomny na podłodze, ksiądz z kolegami nadal kontynuowali zabawę” (https://www.eska.pl/slaskie/to-u-niego-odbyla-sie-impreza-z-meska-prostytutka-to-wikariusz-i-naczelny-katolickiego-pisma-aa-VDQz-cSue-Q6ww.html). Sławomir Mrożek by tego nie wymyślił.
****** W gimnazjum chodziłem jeszcze na religię, matka niestety nie pozwoliła mi zrezygnować. Pamiętam, że zapytałem księdza czy Jezus podróżował do Indii, celem pobierania nauk, samodoskonalenia (co musiałem wyczytać w czasopiśmie typu „Nieznany Świat”, „Czwarty Wymiar”, albo jakieś książce typu „Życie i nauka mistrzów Dalekiego Wschodu”), dostałem wtedy taką odpowiedź (mało serdecznym tonem): „Przeczytałeś to w Gazecie Wyborczej?!” i dalej nie padło już nic w tym temacie. Żadnych informacji. To był wybitnie prymitywny katecheta, co dziwne, niezbyt zaawansowany wiekowo. Gdybym to ja był na jego miejscu, wykorzystałbym to pytanie aby zaciekawić klasę, rzuć jakieś sugestie co do głębokiej mądrości Jezusa – w końcu w myśl doktryny przedwiecznemu – która objawiała się także w różnych formach innym ludom, jeszcze przed jego ziemskimi narodzinami. Jakkolwiek starał się do tego odnieść, poprosił, abym powiedział coś więcej i co o tym sądzę. A tu nic. Ewidentnie brakowało mu talentu pedagogicznego, ale też zwykłej serdeczności. Z religii były oceny, więc człowiek musiał się hamować, ale jak widać nawet pozornie niewinne pytania, bez złych intencji, podyktowane zdrową ciekawością, nie mieszczą się w ramach procesu indoktrynacji. Najbezpieczniej było milczeć lub potakiwać.



TOKSYCZNA SEKTA CHRYSTUSA

„[…] Jezus nauczał swoich zwolenników, że ziemskie rodziny są bez znaczenia. Informacja ta powinna trochę ostudzić tych, którzy tak mocno podkreślają obecnie doniosłość tzw. wartości rodzinnych. Założeniem większości (amerykańskich) chrześcijan, a także wyraźnie głoszoną przez wielu kaznodziejów tezą, jest uznanie, że to Jezus przekazał nam wartości takie jak rodzina, ojczyzna, posłuszeństwo wobec rodziców, jeden mąż/jedna żona itd. Jednak najstarsze tradycje dotyczące Jezusa wystawiają pogląd ten na próbę. […] Jezus nie robił wyrzutów tym, którzy opuszczali dla niego swoich rodziców, małżonków czy dzieci; przeciwnie – chwalił ich za to. […] Jezus podkreśla, że nikt nie może być jego uczniem, jeśli »nie ma w nienawiści swojego ojca czy matki« (Łk 14, 26).
Wydaje się, że treścią nauk Jezusa był postulat, by wspólnota jego wyznawców stała się nową rodziną dla tych, którzy zostawili za sobą wszystko, przez wzgląd na niego. W najstarszej Ewangelii czytamy:
»Tymczasem nadeszła Jego Matka i bracia i stojąc na dworze posłali po Niego, aby Go przywołać. Właśnie tłum ludzi siedział wokół Niego, gdy Mu powiedzieli: Oto Twoja Matka i bracia na dworze pytają się o Ciebie. Odpowiedział im: Któż jest Moją matką i (którzy) są braćmi? I Spoglądając na siedzących dokoła Niego rzekł: Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten Mi jest bratem, siostrą i matką« (Mk 3, 31-34).
[…] W istocie nauka Jezusa szła jeszcze dalej. Nie tylko podważała autorytet rodziny, lecz także uznawała instytucję małżeństwa wyłącznie za środek doraźny, który zostanie unieważniony wraz z nadejściem Królestwa Bożego” (str. 259).
Biblijny Jezus, a wiele wskazuje że również ten historyczny, zachęca do poluzowania rodzinnych więzi – zerwania z domem i rozpoczęcia nowego życia na łonie wspólnoty*. Można rzecz, że jest w tym zakresie dosyć radykalny, co potwierdzają ewangeliści: „Każdy, kto by opuścił domy albo braci, albo siostry, albo ojca, albo matkę, albo dzieci, albo rolę dla imienia mego, stokroć tyle otrzyma i odziedziczy żywot wieczny” (Mt 19,29) – nęci Chrystus. „Nie mniemajcie, że przyszedłem, by przynieść pokój na ziemię; nie przyszedłem, by przynieść pokój, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić człowieka z jego ojcem i córkę z jej matką, i synową z jej teściową. Tak to staną się wrogami człowieka domownicy jego. Kto miłuje ojca albo matkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien; i kto miłuje syna albo córkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien” (Mt 10, 34-37) – czy takie wymogi stawia miłujący mędrzec – syn boży i zbawiciel – czy toksyczny, samozwańczy guru, który chce wywrócić życie swoich wyznawców do góry nogami? „Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął [...] Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie rozdwojonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi , a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej” (Łk 12, 49-53). „Do drugiego zaś rzekł [Jezus]: Pójdź za mną! A ten rzekł: Pozwól mi najpierw odejść i pogrzebać ojca mego [który właśnie zmarł]. Odrzekł mu: niech umarli grzebią umarłych swoich, lecz ty idź i głoś Królestwo Boże. Powiedział też inny: Pójdę za Tobą, Panie, pierwej jednak pozwól mi pożegnać się z tymi, którzy są w domu moim. A Jezus rzekł do niego: Żaden, który przyłoży rękę do pługa i ogląda się wstecz, nie nadaje się do Królestwa Bożego” (Łk 9, 59-62). „Ktoś inny spośród uczniów rzekł do Niego: «Panie, pozwól mi najpierw pójść i pogrzebać mojego ojca!». Lecz Jezus mu odpowiedział: «Pójdź za Mną, a zostaw umarłym grzebanie ich umarłych!»” (Mt 8, 21-22). „A szły z Nim wielkie tłumy. On odwrócił się i rzekł do nich: Jeśli kto przychodzi do mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem” (BT, Łk 14, 25-26).
„Strzeżcie się żarliwych fanatyków podążających za charyzmatycznym przywódcą, który obiecuje rychły koniec” piszą Max Cutler i Kevin Conley w książce Sekty (wyd. Znak, Kraków 2023, str. 260). Odnosi się to do współczesnych grup, ale pasuje idealnie do wschodniego basenu Morza Śródziemnego w ostatnich wiekach starożytności.

________________________
* Warto tu przy okazji nadmienić, że choć Jezus nie propagował feministycznych postulatów, i nie oferował zrównania pozycji kobiet i mężczyzn przed końcem świata, to z uwagi na swoje eschatologiczne nauki, był atrakcyjny, bo dawał kobietom wizje porzucenia patriarchatu, tymczasowo i docelowo, w nowej formie egzystencji: bezpłciowej i wolnej od prokreacji (mimo to, przynajmniej do czasu apokalipsy, miały pełnić rolę służebną).



TAJEMNICE SKRYPTORIUM

Kiedy wertuje się Nowy Testament, chyba ostatnim co może przyjść człowiekowi do głowy, to to, że obcuje z pismem świętym: natchnionym, przepełnionym mądrością i oferującym wgląd w istotę wszechrzeczy, od A do Z. Jest po prostu źle napisane, i nie jest to pogląd współczesny, czyniony z pozycji odbiorcy nawykłego do innych standardów. Do identycznych wniosków dochodzić musieli starożytni Grecy, którzy mieli przecież Iliadę i Odyseję, oraz bogatą literaturę z innych okresów. Tutaj nie ma tego kunsztu, a i treści są mniej pasjonujące. Ponadto, jest w nim masę uderzających sprzeczności – których nikt nie ujednolicił – skutkujących odmiennymi wariantami wydarzeń, alternatywnymi wersjami biografii Chrystusa, jego kompanów i sympatyków. Budowa wskazuje na brak odgórnego zamysłu, kompilatorski, doraźny charakter całości, a liczne treści zaświadczają ograniczoną, nierzadko wręcz błędną wiedzę o świecie. Do tego dochodzi fakt, że z punktu widzenia etyki, wiele fragmentów się zwyczajnie nie broni.

„Badacze Nowego Testamentu od dawna znają przyczynę rozbieżności [opisów męki chrystusowej]. Otóż teksty te podlegały nieustannym modyfikacjom, były ciągle powtarzane. Modyfikacje te miały niejednokrotnie wpływ na ostateczne przedstawienie losów Jezusa w ostatnich godzinach jego życia. Kiedy ktoś zmieniał daną opowieść, to zazwyczaj nie dlatego, że dysponował nowymi informacjami i pragnął ubogacić ogólny przekaz. Chodziło raczej o uwypuklenie pewnych wydarzeń bądź słów Jezusa, przy czym skutkiem tych takich zabiegów były zmiany szczegółów opowieści.
Zilustrujmy działanie tego procesu. Otóż – jak pamiętamy – najstarszą zachowaną relacją pisaną jest Ewangelia Marka, dlatego, o czym od dawna wiadomo, Mateusz i Łukasz korzystali z zawartych w niej opowieści, pisząc swoje ewangelie. Czasami nie zmieniali nic bądź prawie nic. Czasem modyfikowali swoje historie zasadniczo, dopasowując je do własnych celów” (str. 278). To samo odnosi się do pozostałych ewangelii, które się nie uzupełniają, ale stanowią scenariusze alternatywne. „Różnice między tą relacją [tj. Łukasza] a Ewangelią Marka są uderzające. I nie wolno przechodzić nad nimi do porządku dziennego, jak gdyby oba teksty były historycznie prawdziwe. Dochodzi do bardzo niebezpiecznego zjawiska, gdy czytelnicy łączą treści przekazywane przez Marka z opisem zaczerpniętym z Łukasza, po czym w dobrej wierze wrzucają je do jednego worka z Ewangeliami Mateusza i Jana – otrzymując w rezultacie obraz Jezusa, którego nie znajdziemy w żadnej z ewangelii. […] traktując w ten sposób Ewangelie – mieszając cztery odrębne relacje w jedną, w której Jezus robi i mówi, wszystko co znajduje się w każdej wersji – tworzy się w efekcie własną Ewangelię […]” (str. 281). „Omawiane relacje z życia Jezusa powstały wiele dziesięcioleci post factum; spisali je ludzie, którzy nie byli naocznymi świadkami, opierali swoje teksty na krążących wśród wyznawców Jezusa, przekazywanych z ust do ust opowieściach. Nawet dla chrześcijan pierwszego wieku byłoby bardzo trudnym zadaniem ustalenie z historyczną precyzją, co rzeczywiście wydarzyło się kilkadziesiąt lat wcześniej. Pamiętajmy, że same Ewangelie podają, iż uczniowie Jezusa uciekli w decydującym momencie. Skąd więc autorzy Ewangelii wiedzieli, co Jezus mówił przybity do krzyża? Nikt przecież nie robił notatek. […] wydaje się mocno nieprawdopodobne, by rzymscy żołnierze – których zadaniem było wykonanie egzekucji na przestępcach i usunięcie ich ciał – byli skłonni dopuścić kogokolwiek pod sam krzyż, aby zapisał ostatnie słowa umierającego Jezusa.
W tym kontekście może uderzać fakt, że wiele wydarzeń opisanych w ewangelicznych relacjach o śmierci Jezusa jednoznacznie nawiązuje do proroctw zawartych w Piśmie. Proroctw, które – zdaniem późniejszych chrześcijan – Jezus wypełnił” (str. 282), jako przykład, prof. Ehrman podaje Psalm 22 (str. 151) oraz fragment Księgi Izajasza (str. 152): pewne zdarzenia musiały mieć miejsce, bo je zapowiedziano. Skoro tak, tworząc swoje wizje męki, przesyceni judaizmem twórcy z góry wiedzieli, co ich bohater musiał odhaczyć, co powiedzieć, gdzie się udać, a to czy faktycznie tak było czy nie – nikt tego nie weryfikował.

„[…] ludzie starożytni nie widzieli potrzeby zachowywania przekazywanych ustnie tradycji w niezmiennym kształcie. […] W starożytności zmieniano treść pieśni i opowieści w zależności od aktualnych uczuć, wrażeń, emocji czy sytuacji. Zmiany mogły powstawać wskutek presji ze strony publiczności, ze względu na porę dnia, kontekst historyczny, kulturowy czy polityczny. Niekiedy opowieści zmieniano tylko dlatego, że ktoś uznał, iż wypada je zmienić. […]
[…] W kulturach opartych na słowie pisanym (takich jak nasza) dominuje wyobrażenie, że najważniejsze wydarzenia historyczne starożytności – życie Sokratesa, podboje Rzymu, śmierć Jezusa – musiały zostać zapamiętane ze stuprocentową dokładnością, ponieważ miały tak wielkie znaczenie. Ale starożytni wcale tak nie myśleli. Opowieści zmieniano – często ze zdumiewającą dla nas łatwością i niefrasobliwością – właśnie dlatego, że były dla przekazujących je ogromnie ważne. Modyfikowano je więc, koloryzowano i upiększano. A czasem wymyślano” (str. 331) i przelewano na papirus. Propaganda, pragmatyzm, oszustwa w dobrej wierze, pokrętnie rozumiana pobożność. Wszystko co wymieniono, składa się na to, że produkt finalny, tak jak w przypadku zabawy w głuchy telefon, albo nieco odbiega od oryginału, albo jest czymś zupełnie innym. Tak więc gawędziarze i samozwańczy apostołowie, na równi z przepracowanymi skrybami (którzy się zwyczajnie mylili, lub mieli fantazję i chęć by dodać coś od siebie) odpowiadają za teksty, które prości zjadacze chleba, nienawykli do krytycznego myślenia, odbierają jako słowo boże...

„Greckie słowo »kanon« (gr. κανών) ma wiele znaczeń, a pierwszy posłużył się nim wprost dla określenia ksiąg Nowego Testamentu, Atanazy z Aleksandrii w roku 367. Księgi, które powinny należeć do Nowego Testamentu, określił on terminem ksiąg kanonicznych (gr. βιβλία κανονιζόμενα), przeciwstawiając im apokryfy (gr. ἀπόκρυφα). Od jego czasu utrwaliły się w piśmiennictwie chrześcijańskim i nauce terminy – »księgi kanoniczne«, na określenie ksiąg, które wchodzą w skład Nowego Testamentu oraz »apokryfy« dla ksiąg, które po pewnych wahaniach zostały ze zbioru usunięte.

Ustalenie kanonu Nowego Testamentu było długotrwałym i skomplikowanym procesem. Wśród badaczy tej problematyki już od XVIII wieku nie ma zgody, co do przebiegu samego procesu. Część uważa, że powstawanie kanonu było ciągłym procesem rozszerzenia zbioru, od Ewangelii do dwudziestu siedmiu ksiąg, któremu towarzyszyła dyskusja pomiędzy różnymi ośrodkami. Druga część jest zdania, że powstawanie Nowego Testamentu było procesem eliminacji i wyłączania kanoniczności różnych ksiąg, z początkowo bardzo szerokiego zbioru. Dyskusja między badaczami, którzy reprezentują tak dwa odmienne stanowiska wciąż trwa i daleka jest od rozstrzygnięcia” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Nowy_Testament) – najlogiczniejszym, zdaje się założenie wariantu hybrydowego, tj. poszerzenie kolekcji przy jednoczesnej redakcji, wprowadzaniu zmian wynikających z pomyłek, czynionych przez skrybów i duchownych, oraz usuwanie tego, co wypadło z łask, co po głębszym zastanowieniu uznano za nadmiernie odbiegające od reszty.

„[…] [istnieją rozliczne] warianty tekstu greckiego 27. ksiąg Nowego Testamentu, które powstały w wyniku zamierzonych lub nieświadomych zmian w tekście pierwotnym dokonanych przez kopistów przy sporządzaniu kolejnej kopii tekstu*. Niektóre z wariantów powstały w wyniku błędu, na przykład kiedy oko kopisty zatrzymało się na podobnym słowie, ale znajdującym się w innym miejscu oryginalnego tekstu. Jeżeli oko wróciło na wcześniejsze słowo, powstawało powtórzenie (błąd dittografii). Jeżeli oko spojrzało na dalsze słowo, powstawało opuszczenie (błąd homoioteleuton). W innych przypadkach kopista dodawał tekst z pamięci, z innych paralelnych tekstów (najczęściej miało to miejsce w Ewangeliach synoptycznych). Czasami zmieniał pisownię. Synonimy zastępował substytutami. Zaimki zamieniano w rzeczowniki (zwrot jak »On powiedział« stał się zwrotem »Jezus powiedział«).

[…]

Orygenes [ok. 185-254] był jednym z pierwszych, który zastanawiał się nad różnicami w tekście Nowego Testamentu i deklarował swoje preferencje dla określonych wariantów. W Mat 27,16-17 faworyzował »Barabasz« przeciwko »Jezus Barabasz« (In Matt. Comm. Ser. 121). […] Orygenes odnotował dwa warianty w Hebr 2,9 »z dala od Boga« i »przez łaskę Bożą«. W Komentarzu do Ewangelii Mateusza Orygenes napisał: »Tymczasem jest oczywiste, że istnieje duża różnica między rękopisami; wynika ona bądź z niedbalstwa pewnych kopistów, bądź z niegodziwej śmiałości niektórych, bądź winę za to ponoszą ci, <którzy nie zwracają uwagi>[]na poprawność tekstów, bądź ci, którzy poprawiając dodają lub usuwają, co im się podoba«.

John Mill w roku 1707 oszacował liczbę wariantów Nowego Testamentu na 30 000. Jednak Mill miał do dyspozycji zaledwie około stu rękopisów NT. Eberhard Nestle, w końcu XIX wieku podał liczbę od 150 000 do 200 000 wariantów. Obecnie Ehrman mówi o 400 000 wariantach a Daniel B. Wallace o 300–400 tysiącach wariantów” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Warianty_tekstowe_Nowego_Testamentu).

Warto też wspomnieć o mnogości wariantów ortograficznych, nierzadko w obrębie konkretnego rękopisu, w których jedno słowo zapisywano na kilka różnych sposobów. Oraz braku znaków interpunkcyjnych, które dodano znacznie później (a które mają wpływ na znaczenie poszczególnych zdań i opowieści). Co więcej: „Ojcowie Kościoła, którzy decydowali o jego objętości i treści, żyli kilkaset lat po napisaniu tych ksiąg i nie dysponowali pogłębioną wiedzą o ich rzeczywistych autorach” (str. 202). Tekst natchniony, święty – cechowałby się dalece bardziej przemyślaną kompozycją, nie byłby względem siebie sprzeczny, i oferował treści ponadczasowe, w tym takie, których geniusz objawiałby się dopiero po latach, być może całe wieki później – wraz z rozwojem nauki (przybliżając to, co wówczas było nieweryfikowalne). Ponadto, Duch Święty czuwałby, aby kolejni kopiści nie robili tylu baboli. Powyższe wnioski i refleksje, w zasadzie desakralizują te pisma.

________________________
* „Prawda jest taka, że kopiujący je skrybowie często zmieniali treść dokumentów popełniając przypadkowe błędy, albo też celowo »poprawiając« tekst opowieści” (str. 76) – pisze prof. Ehrman w odniesieniu do apokryfów, ale dalej odnosi się to także do ewangelii Łukasza i Marka (str. 79-80), i autor podaje konkretny przykład, co jak się zdaje uderza samego tłumacza, który dysponując polskim wydaniem Nowego Testamentu, wskazuje na przypis od przekładającego, że ten dodaje kilka końcowych linijek, bo choć odbiegają stylistycznie od całości i budzą pewne wątpliwości, to jednak te „najpoważniejsze” rękopisy je zawierają… Jest to wybitny przejaw dwójmyślenia, w którym tłumacz zdecydowanie nieobojętny religijnie wobec przekładanego tekstu, jednocześnie deklaruje świadomość, że dany passus jest późniejszym dodatkiem (a zatem w myśli narracji Kościoła – niepochodzącym od św. Marka, apostoła). Mimo to, jest czymś istotnym. Integralnym elementem tych wiarygodniejszych rękopisów i późniejszych wydań drukowanych…



SALVATOR ILLITTERATUS

„Każda ważna osobistość osobistość świata starożytnego potrafiła pisać. Były rzecz jasna wyjątki, potwierdzające regułę, jak choćby Jezus [który nie pozostawił po sobie żadnych pism**]. […]
Jeśli natomiast jakaś ważna postać pozostawała niepiśmienna, częstokroć umiejętność tą przypisywała jej moc wyobraźni następnych pokoleń. Dotyczy to m.in. Jezusa […]” (str. 103).

Jezus nie pozostawił po sobie żadnych zapisków czy listów, i to niezależnie od tego czy mogły być kreślone jego ręką, czy podyktowane skrybie. Żadnych świadectw działalności politycznej lub reformatorskiej. Może takowe były, ale jak wiele dokumentów z epoki, rozsypały się w proch, nie dotrwawszy do naszych czasów? Może posłużyły do uszczelniania ścian albo opał? Nie wiadomo, ale niewiele wskazuje, by tak właśnie się stało. Wówczas piśmienne były tylko elity, a Jezus, jako syn ubogiego cieśli, dorabiający sobie jako rybak i uzdrowiciel, unikający dużych ośrodków miejskich, nie miał ku temu możliwości – czasu ani środków. Wziąwszy pod uwagę, że zapisał się w historii i pamięci wielu, takie treści musiałby być kopiowane i przekazywane dalej… tymczasem nie mamy żadnego planu politycznego, żadnych wytycznych kierowanych bezpośrednio do znajomych czy sympatyków, nawet w pismach antagonistów, którzy przecież by je cytowali i krytykowali (!). Nic.

„Łukasz rozwija finezyjnie tę historię [przypisaną Markowi, o pobycie w Nazarecie], pokazując Jezusa czytającego tekst Izajasza w synagodze, mówiącego, że słowa księgi proroka spełniają się tu i teraz […].

Tym samym w dzisiejszej Ewangelii napotykamy jedyną w Nowym Testamencie wzmiankę o tym, że Jezus cokolwiek czytał, a tym samym potrafił to robić. Do tego mamy jeden tekst (J 8), który pokazuje Jezusa piszącego.

Są to tylko dwa teksty, a poza tym słabo wiarygodne historycznie” (https://kompletnieinaczej.blog.deon.pl/2021/08/30/jezus-byl-analfabeta/). W apokryfach z kolei, pisze po grecku, języku którym historyczny Jezus nie władał***.

________________________
* Jak jesteś synem szefa, nie potrzebujesz dyplomów.
** Nieco dalej wprost, czarno na białym: „Ani Piotr, ani Jezus nie pozostawili po sobie żadnych pism” (str. 126). „Najbardziej rzetelne dane szacunkowe wskazują, że w wariancie optymistycznym w starożytności czytać i pisać umiało tylko 10-15 procent populacji. Odsetek ten był naturalnie znacznie niższy na terenach wiejskich, gdzie ludzie ledwo wiązali koniec z końcem. W miejscach takich jak rolnicza Galilea znakomita większość mieszkańców, czyli ok. 95 procent, nie potrafiła przeczytać prostego tekstu” (str. 45).
*** Ewangelia Dzieciństwa Tomasza: mały Jezusek uczy się liter, zdarza mu się przy tym ukatrupić nielubianego belfra, którego uznaje za niedostatecznie wyedukowanego, kolegów z podwórka a także kilka innych osób – generalnie, jaki ojciec taki syn: „Samaria odpokutuje za bunt przeciw Bogu swojemu: poginą od miecza, dzieci ich będą zmiażdżone, a niewiasty ciężarne rozprute” (Oz 14, 1, https://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=780) – krew nie woda, cały tatuś.



UWAGI (wyd. 2010, tłum. Przemysław Hejmej): str. 14 – przekazywano-przekazać (nieplanowane powtórzenie, zła stylistyka); str. 18 – „Tabitho, wstań” powinno być w cudzysłowie zagnieżdżonym (ewentualnie, z uwagi na wyraźne wyróżnienie z tekstu głównego, tekst (str. 17-18) można by dać bez cudzysłowu; str. 23 – ieprawdy (nieprawdy); str. 31 – „Wkrótce potem miejsce […]” (Wkrótce potem w tym miejscu…); str. 32 – wyrzuca złe duchy (wypędza) + naśladowców (zwolenników?); str. 37 – środkowa Turcja (wówczas Azja Mniejsza/Anatolia); str. 49 – Fichtych (tych/wszystkich); str. 61 – ego (jego); str. 82 – „Jednym stałych takich motywów […]” (Jednym ZE stałych takich motywów…); str. 90 – „A czym innym jest w gruncie rzeczy cud, jak nie zrealizowaną niemożnością?” – combo (ort. [niezrealizowaną] + logika [sęk w tym że właśnie zaistniałą, zrealizowaną]: A czym innym jest w gruncie rzeczy cud, jak zrealizowaną niemożnością?); str. 109 – zbędne „tak”; str. 110-111 – wyodrębniony tekst nie musi być w cudzysłowie, natomiast kiedy mamy cytat w cytacie należy to odpowiednio wyodrębnić (cudzysłów zagnieżdżony); str. 123 – „Skąd wiadomo, że pewne wydarzenia faktycznie miejsce działy się w życiu Pawła […]” (albo miały miejsce, albo działy się); str. 124 – reanimacja zmarłych (raczej: ożywienie); str. 137 – zjedzone „w”; str. 139 – „Zeus, Apollo czy Atena” – jeśli mowa o głównych bóstwach Imperium Romanum, to Jowisz, Apollo i Minerwa… a Apolla można by śmiało podmienić na Marsa; str. 140 – „wiemy tego, co wiemy” (z tego wiemy); str. 142 – zbędne „na sobie” (do skasowania); str. 147 – „[…] zanim Paweł pojawił się scenie dziejach” (...zanim Paweł pojawił się na scenie Dziejów?); str. 157 – „oczach rozumieniu Pawła […]” (W oczach Pawła… W rozumieniu Pawła…); str. 158 – bardzo niedługo (zdecydowanie niedługo, rychło); str. 160 – tą (tę); str. 167 – nie znane (nieznane); str. 170 – cudzysłów otwarty, ale niedomknięty; str. 172 – 2x cudzysłów w cudzysłowie (powinny być cudzysłowy zagnieżdżone, a najlepiej – z uwagi na fakt, że te ten fragment i tak został graficznie wyróżniony na tle reszty tekstu – cytat powinien iść bez znaków sygnalizujących obcość myśli (nie stanowi części zdania); str. 172 – argumentacjom (argumentacją – liczba pojedyncza!); str. 183 – „[…] którzy »zapamiętali« go sposób tak, jak on zapewne by sobie tego nie życzył” (...którzy »zapamiętali« go w taki sposób, jakiego zapewne by sobie nie życzył; ...którzy »zapamiętali« go tak, jak on zapewne by sobie tego nie życzył); str. 187 – uważni czytelnicy zauważyli (kiepska stylistyka); str. 188 – zalało mieli (zalało ich/mieli); str. 202 – zbędne „to”; str. 203 – sądu (osądu) + rychłym-rychłym (niezbędny synonim: szybkim), potem pojawia się trzeci raz (też do podmianki); str. 204 – lekce sobie ważyli (może po prostu: lekceważyli?); str. 214 – nadprogramowy przecinek (,,); str. 217 – już (dalej); str. 224 – życia (do skasowania); str. 230 – zbędna kropka po znaku zapytania (?.); str. 233-235 – Francji (Galii), w okresie starożytności Frankowie jeszcze nie rządzili terenami które staną się Francją (anachronizm, to samo u Machiavelliego, gdzie czytamy o wodzu Francuzów – Wercyngetoryksie); str. 233-234 – warto by tu zaznaczyć, że Dan Brown napisał swój bestseller z 2003 w oparciu o Święty Graal, Świętą Krew [The Holy Blood and the Holy Grail] z ‘82, której autorzy wytoczyli Amerykaninowi proces o plagiat – który przegrali, bo szli w zaparte że ich publikacja ma charakter HISTORYCZNY, a skoro tak, nie powinni mieć obiekcji z tym, że ktoś inny oparł na niej powieść HISTORYCZNĄ (autor wspomina o niej dopiero na str. 272; nie mam pewności czy przytoczona anegdota nie jest aby plotką); str. 235 – srebrzystych ekranach (przyjęło się: srebrnych ekranach); str. 237 – wiersz (wierszu); str. 244 – w (z); str. 249 – kolejne cudzysłowy w cudzysłowie, i tak jak wcześniej jeden znak odpowiada jednocześnie za domknięcie cytatu jak i wypowiedzi która powinna być ujęta w cudzysłowie zagnieżdżonym; str. 251 – autor po raz drugi wyjaśnia znaczenie przydomku Magdalena; str. 253 – niektórych-niektórych (zła stylistyka); str. 271 – Francji (Galii) + powt. informacji o fikcyjnych losach „pani Chrysus”; str. 272 – swoich informacji (swoje informacje); str. 276 – zbryzganej (obryzganej); str. 278 – brak przerwy po myślniku; str. 290 – „[…] nie przekonani byliby dość mocno przekonani […]” (nie byliby dość mocno przekonani); str. 305/307-308 – cudzysłowy w cudzysłowie (to samo co wcześniej); str. 310 – „[…] sprzeczności jest sprzeczny […]” (jest sprzeczny).

Str. 141 – „Dla Żydów rozmaite kulty pogańskie nie były ani wyzwaniem, ani problemem, to znaczy nie interesowała ich działalność misyjna, próby nawracania pogan na swoją religię” – uogólniając tak, jednak prozelityzm żydowski też miał miejsce: w czasach najbliższych chrystusowym, w okresie panowania dynastii Machabeuszy (Hasmonejskiej), kiedy trzeba było usunąć w cień wpływy helleńskie i zorganizować ludność obcą/„zbłąkaną”, ale jednocześnie tubylczą, wokół jednego kultu. Kiedy Jahwe z bóstwa ludowego, lokalnego, awansował na patrona dynastii, a potem bóstwo opiekuńcze państwa i w końcu całego narodu, także zachodziła presja i potrzeba podporządkowania się preferencjom większości (o czym piszą prof. Niesiołowski-Spanò i prof. Shlomo Sand). Nigdy nie było tak, że do narodu wybranego nie mógł dołączyć ktoś z zewnątrz, i że potomkowie mitycznego Abrahama zachowali czystość swojej krwi, wręcz przeciwnie, wchodzili w związki mieszane i pozyskiwali do tej religii chociażby kobiety z ościennych ludów.

Str. 321 – „Również w polskim przekładzie Listu do Rzymian pojawia się imię Junius (przyp. tłum.) – zależy w jakim tłumaczeniu, w Biblii Tysiąclecia tak: „Pozdrówcie Andronika i Juniasa, moich rodaków i współtowarzyszy więzienia, którzy się wyróżniają między apostołami, a którzy przede mną przystali do Chrystusa” (https://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=285). Natomiast w Piśmie Świętym z wydawnictwa Święty Wojciech, „dokonanym z języków oryginalnych”, jest już jak należy: „Pozdrówcie Andronika i Junię, moich krewnych i współwięźniów, którzy należą do grona wybitnych apostołów, którzy jeszcze przede mną należeli do Chrystusa” (RZ 16, 7, str. 1614, wydanie I [z 2003], dodruk 2012). To, że użyto nieco innych słów, nie powinno nikogo dziwić (tak, Pismo Święte, nawet w obrębie jednego języka, ma wiele wariantów), natomiast to, że zmieniono płeć oraz imię, co jest już ingerencją w treść listu, i że to powielono w polskim przekładzie, bo najwyraźniej nie było dostępu do tekstu bazowego/starszego (albo nie chciano tego zrobić), budzi już mieszane uczucia.

+

Peter, Paul, and Mary Magdalene. The Followers of Jesus in History and Legend
[Piotr, Paweł, i Maria Magdalena. Śledzący Jezusa (podążający za Jezusem) – historia i legenda]

Naśladujący Jezusa biegają z koroną cierniową po Jeruzalem i zakłócają porządek publiczny (tzw. syndrom jerozolimski*), Piotrek, Pasza i Mary M. nie wchodzili w rolę swojego guru, a przynajmniej nie w trybie 1:1. Mamy tutaj pewną niejasność językową, bo follow me to nie to samo co copy me (albo imitate). Z drugiej strony, tak właśnie określił ich profesor Niesiołowski-Spanò, na jednym z wykładów, i jeśli zaakcentować fakt, że starali się wprowadzać JEGO wytyczne, robić show w JEGO stylu – to chyba takie określenie jest na miejscu.

________________________
* „Zaburzenie polega na tym, że osoby pod wpływem obecności w miejscach związanych z historią biblijną [a szczególnie w Jerozolimie] doznają psychicznego szoku, utożsamiając się z postaciami biblijnymi. Psychiatrzy przyczyn choroby upatrują w zderzeniu własnych wyobrażeń pielgrzymów oraz ich oczekiwań dotyczących wizyty w Ziemi Świętej z rzeczywistością. Rocznie syndrom ten dotyka około 200 osób, głównie mężczyzn w wieku 20–30 lat. Są to głównie mężczyźni wyznania chrześcijańskiego lub żydowskiego (kilka przypadków odnotowano wśród muzułmanów). Przedstawiciele innych religii i ateiści nie doświadczają tego zjawiska” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Syndrom_jerozolimski).



REFLEKSJE NT. WIELKIEGO MANITOU

Książka profesora Ehrmana ma charakter historyczny, i takie też powinny być ewentualne refleksje, ale że omawiane kwestie tycza się religii, która w swoim planie programowym nie dotyczy wyłącznie tu i teraz, chciałbym podzielić się kilkoma przemyśleniami. Być może przyda się to komuś, kto dzieli podobne wahania, lub nie ma ich w ogóle (a bardzo by mu się przydały).


I: WIELKI PRZEDWIECZNY, WIELKI NIEOBECNY

Jeśli dzieje się coś dobrego, ludzie mówią „dzięki Bogu!”, ale kiedy zachodzi negatywne zrządzenie losu – choroba lub destrukcja, burząca wypracowany porządek – wtedy nie winią żadnej siły wyższej. Wtedy Bóg jest cudownie zwolniony z odpowiedzialności (np. za siły niszczycielskiego żywiołu). Minęły już czasy, kiedy o kataklizmach myślano jak o karze Boga, efekcie jego gniewu i pomście. Tylko najżarliwsi fanatycy, skrajnie obskuranccy, są skłonni tak to widzieć – ewentualnie winią rogatego, bo skoro mamy dualizm Bóg-Szatan, to złe odpowiada odwieczny antagonista...
Ale zastanówmy się: skoro wszystko jest dziełem Demiurga, to bakterie* i wirusy również, także trujące rośliny i pasożyty – a przecież chrześcijański Bóg ma być miłością, bezkresną, bezdenną i absolutną. Czemu więc doświadcza tak boleśnie małe, niewinne dzieci, które rodzą się z wadami dyskwalifikującymi je już na starcie, z nowotworami lub innymi przypadłościami? Czemu tworzy świat, w którym silniejsi pożerają słabszych, w którym nie jest to przejaw jakieś aberracji, a norma (drapieżniki polujące z konieczności, ale i dla zabawy, nie szczędzące cierpienia ofiarom; młode w miocie, mordujące swoje siostry i braci, przy obojętności rodziców, pasożyty żerujące na żywicielu latami, prowadzące do jego osłabienia i śmierci). Odpowiedź nasuwa się sama: albo tego Boga nie ma ma, albo jest kimś zupełnie innym niż się ludziom wydaje… Bliższym Cthulhu i podobnym monstrom z prozy Lovecrafta.

Dlatego wychwalanie Boga, kierowanie doń modłów i lęk przed jego urażoną dumą nie ma sensu. To wielki nieobecny, który nie przebywa wśród ludzi. Deistyczne stanowisko, wydaje się o wiele zdrowsze niż wiara w osobowego Boga, który naprawdę ma interesy w podglądaniu swoich marionetek i zsyłaniu na nie komplikacji, plag i problemów. Ale to tylko jedno z wielu ujęć, wypracowane przez nas – ludzi, w ramach filozofii. Stadium pośrednie między wiarą a ateizmem. Niezależnie od faktycznej natury rzeczywistości, płynie z tego taka nauka: nie należy odpuszczać, i przesuwać odpowiedzialności na osoby trzecie, a tym bardziej te o „wyższych kwalifikacjach”, które mogą nam coś u Boga wyjednać. Należy robić swoje, i liczyć się z tym, że niekiedy nie jesteśmy w stanie zaradzić, uratować sytuacji, bo tak niekiedy jest – c’est la vie.

Duchowni dają różne odpowiedzi, ale są to ustalenia marnej wiarygodności, o bardzo lichych postawach, które nie służą wyjaśnianiu problemu, ale sterowaniu petentem, pokierowaniu nim tak, aby wzmacniał instytucję, rozsiewał wirusa naiwności i łożył na swoich przewodników. I ma się to dobrze od tysiącleci.


II: TOTO, JUŻ NIE JESTEŚMY W KANSAS

No dobrze, ale warto wprowadzić tu jeszcze jedną myśl, zapewne miłą przywiązanym do koncepcji Demiurga, którzy nie są radzi, że wraz z otwarciem na myśl antyteistyczną, wszystko im się posypało: być może codzienne ludzie cierpienie, udręka zwierząt czy nawet przerwanie egzystencji tu i teraz, to zaledwie drobna niedogodność, urastająca w naszej ocenie do rangi dramatu, a w istocie będąca przemyślanym elementem większej całości której nie jesteśmy w stanie pojąć, dysponując tak marnym hardware, jakim jest nasz mózg. Tym, czym jest lekka kontuzja dla dziecka, które zalewa się łzami po zbiciu kolana (w identycznej histerii, jakby weszło na minę i straciło pół nogi). Byłby to świat wyrastający poza nasze ludzkie, standardowe ramy etyczne (i logiczne). Jeśli rozpatrujemy taki scenariusz, musimy brać pod uwagę, że to co jest po drugiej stronie może być tak odmienne od tego co znamy, że nic z tego co tu robimy, nie zbliży nas nawet do nieuchronnego zderzenia z rzeczywistością sfery ukrytej poza naszą, tj. doczesną domeną bytu. To oczywiście tylko gdybanie, filozofia którą może zajmować się każdy komu pozawala na to ilość szarych komórek i nastrój. Nie musi nieść ze sobą ani właściwej drogi dążenia do istoty rzeczy, ani do niej pretendować (!). Jest po prostu ćwiczeniem umysłu, które warto praktykować, aby lepiej łączyć poszczególne puzzle i nie skończyć na stare lata w jakimś kołku różańcowym, czy innej grupie modlitewnej, łasej na nasze złotówki, mieszkanie czy złote zęby.

________________________
* Oczywiście jest pełno bakterii, a większość jest dla nas neutralna, niektóre natomiast – np. te pracujące w jelitach – są nam niezbędne do życia. Ktoś powie, że w tym właśnie objawia się geniusz Boga: że ten świat jest bardziej złożony niż się wydaje; ludzki umysł nie dostrzega pełni tej złożoności, nie dorównuje boskiemu, a racji tego nie ma prawa do oceny. Jednak kiedy widzimy dzikiego jelenia, który umiera z powodu agresywnego nowotworu, albo dwugłowego, młodego węża, który nie ma szansy skutecznie polować i raczej długo nie pociąganie, to nie widzimy w tym piękna stworzenia i przemyślności, ale chaos i ewolucję, natłok przypadków i eksperymentów natury, ślepego alchemika, który za nic nie bierze odpowiedzialności.


III: ᴪ

Jako że my to nasze ciała, mózgi generujące naszą osobowość, umożliwiające nam odbiór rzeczywistości, cała ta chemia i kombinacje hormonów, to domniemane byt post mortem musi być dalece odmienne od tego do czego się przyzwyczailiśmy, tu i teraz, na ziemi: 1) w pewnym stopniu kaleki, pozbawiony pełnej gamy doświadczeń zmysłowych (?); 2) albo tak szeroki, i tak oddalony od „ustawień” naszego mózgu, parametrów do których przywykliśmy, że wręcz nieludzki (!).
Jeśli dusza trwa, jest nieśmiertelna i trafia do sfery dla niej zarezerwowanej, to nie potrzebuje nosa ani płuc – bo nie oddycha… Nie potrzebuje przypadkowych narzędzi ewolucyjnych, by postrzegać rzeczywistość. A węch i smak? Czy nie mając ciała, zachowuje zmysł dotyku, wie że coś jest ciepłe bądź zimne, odczuwa wahania temperatury? Wizja w której człowiek trafia na ukwiecone Pola Elizejskie, czy staje u bram Raju strzeżonego przez potężne Cheruby, wyposażony w jelita i żołądek, płuca i bijące serce, kłóci się mocno z tym, czego można by oczekiwać, a jednocześnie jest bardzo zgodna z wyobrażeniami prymitywnych społeczności, także tym czego nauczał Paweł (wierzący w przyszłe niebo na ziemi).
Choć osobiście chciałbym aby koncept duszy był faktem, to jednak w ramach przyszłej egzystencji wolałbym mieć powtórkę z życia w jakimś innym wariancie, na tej czy innej planecie, niż trwanie w ramach jakiejś sfery zarezerwowanej dla bytów wiecznych, ale może wynika to z przywiązania do tego co znamy. Z drugiej strony kto gwarantuje odrodzenie w ramach biologii zbliżonej do homo sapiens, a nie jakieś „krewetki” z Dystryktu 9, „kałamarnicy” jak Nowego początku (Arrival) czy ksenomorfa z serii o Ripley, albo czegoś totalnie oddalonego od form jakie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, np. inteligentnej plazmy?* W myśl takich rozważań wariant materialistyczny wydaje się bardziej sensowny, i być może nawet łatwiejszy do zaakceptowania.
I druga sprawa: ciąg pokoleń. Pobyt w zaświatach, to zawsze spotkanie z krewnymi… ale to tworzyłoby całe łańcuchy pokoleń, rodziny nakładające się na siebie, i tak odlegle, że praktycznie obce, no bo czy mamy jakieś związki z naszym prapradziadkiem? Jak to ugryźć, jak to praktykować? Nie mamy chyba póki co sensownych pomysłów, odnoszę wręcz wrażenie, że nikt się nad tym nie zastanawia…

(Wydaje mi się, że wierzący, zadeklarowani katolicy, nie mają takich rozterek w ogóle – a to że ich nie mają, i najwyraźniej nie chcą mieć, jest istotnym świadectwem; jako że nie jest to zdrowy tryb rozumowania, który nie prowadzi do dialogu i lepszej koegzystencji z otoczeniem, powinien być kwestionowany).

________________________
* Bardzo podoba mi się wizja inteligentnych form życia z Równych bogom (The Gods Themselves, 1972) Isaaca Asimova. Nie tyle ta forma egzystencji, co koncept: [UWAGA, SPOILER!] Autor „[…] przedstawia paraświat i jego mieszkańców, którzy dzielą się na dwa rodzaje: miękkich i twardych. Miękcy, których stan skupienia nie jest bliżej określony, posiadają umiejętność zagęszczania lub rozprężania się i żyją w tzw. triadach, czyli trójkach. O Twardych wiemy tylko, że są mądrzy i powstają w wyniku połączenia się dorosłej triady w jedno ciało. Każde z Miękkich ma swoje miejsce w triadzie, która składa się z uczuciowego Emocjonała, mądrego Racjonała i odpowiedzialnego Rodziciela” (https://pl.wikipedia.org/wiki/R%C3%B3wni_bogom). Zapoznawanie się z tym w formie literackiej, bez obrazu, ma niezwykły urok, znany choćby z prozy Dukaja: jesteśmy rzucani na głęboką wodę, w środek rozgrywki, i sami musimy się zorientować, z czym i z kim mamy styczność, co dzieje się dookoła, a wszelkie informacje są nam dawkowane bardzo oszczędnie i etapowo.



Krótki list Gratiana z Varsovii

Najważniejsze w życiu są dobre stosunki z innymi ludźmi. Oraz zrozumienie. Zrozumienie dające satysfakcję, płynące z intelektualnego poznania, a także doświadczanie empatii. Życzliwość. Oraz odwaga, by nie nadstawiać drugiego policzka, nie być ofiarą, i kierując się umiarem, prowadzić zdrowe, pozytywne życie (na które nie składa się ani klepanie modlitw, ani odhaczanie kolejnych sakramentów).

„Kiedy Maria [Magdalena] dotarła do miejsca [pochówku], nie znalazła ciała w grobie; poszła więc i powiedziała o tym pozostałym uczniom, a ci uwierzyli, że Jezus zmartwychwstał” (str. 291) – to tyle, jeśli idzie o historię przemieszaną z legendą. Ona spostrzegła b r a k ciała w otwartym grobowcu, a oni u w i e r z y l i, że zwłok nie wykradziono (!). Znacznie później wymyślono opowieść o niekopalnym poczęciu i narodzinach z dziewicy – prorok stał się synem bożym, a później samym Bogiem... w którego imieniu – tak jak w imieniu Ojca – przelano oceany krwi.

grudzień 2023 i początek stycznia 2024

(2006)
[Peter, Paul, and Mary Magdalene. The Followers of Jesus in History and Legend]

„W niniejszej książce starałem się wykazać, że Piotr, Paweł i Maria Magdalena, podobnie zresztą jak Jezus, byli żydowskimi apokalipsystami. Myśliciele apokaliptyczni uważali, że koniec wszystkiego będzie nowym początkiem: ziemia powróci do pierwotnego, rajskiego stanu […]” (str....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(1972)
[First Blood]

„Wietnam podzielił społeczeństwo Stanów Zjednoczonych na dwa obozy […]” (str. 8). Pełnowymiarowa interwencja zbrojna trwała w latach 1964-1975, pochłonęła prawie 60 tysięcy ofiar śmiertelnych, a setki tysięcy uczyniła kalekami*, finalnie zaś zakończyła się klęską. Stała się traumą kilku pokoleń Amerykanów: tych którzy przetrwali, weteranów, oraz tych którzy doczekali ich powrotu**. Powstało o tym sporo książek i filmów, a powieść Morrella (1943) jest jedną z nich***. Pisaną w trakcie konfliktu.

„[Rambo] Wraca, ale przywozi z Wietnamu coś, co dziś nazywamy psychicznym syndromem pourazowym [zespół stresu pourazowego, PTSD]. Na wojnie przeżył piekło, nawiedzają go straszliwe koszmary, jest rozgoryczony, bo choć tyle poświecił dla ojczyzny, ludzie traktują go obojętnie, niekiedy nawet wrogo. Postanawia więc wyjść poza nawias społeczeństwa i chadzać bocznymi ścieżkami kraju, który ukochał. Zapuszcza długie włosy, przestaje się golić, skromny dobytek dźwiga w przerzuconym przez ramię śpiworze i wygląda jak ci, których wówczas nazywaliśmy hipisami” (str. 8). Kiedy jesienią ‘74**** trafia do Madison, fikcyjnego miasteczka w górzystym stanie Kentucky, jego obecność wzbudza sprzeciw miejscowego komendanta, Wilforda Teasle.

„Żeby podkreślić, jak krańcowo różnią się nasi bohaterowie [reprezentujący dwa pokolenia, weteran wojny wietnamskiej, aktualnie trwającej, i koreańskiej, z lat 50.], zbudowałem powieść w ten sposób, że po fragmencie opowiedzianym z punktu widzenia Rambo, następuje narracja z perspektywy Teasle’a [weterana wojny koreańskiej (1950-1953)], a fragmenty te występują na przemian [nie jest to jednak narracja pierwszoosobowa]. Miałem nadzieję, że dzięki temu zabiegowi czytelnik będzie się identyfikował i z jedną postacią, i z drugą, a jednocześnie pozostanie wobec nich ambiwalentny. Który z nich jest bohaterem, a który złoczyńcą? Może obaj są złoczyńcami? A może obaj bohaterami? Finałowa konfrontacja między Rambo a Teasle’em miała pokazać, że w tej mikrowersji wojny wietnamskiej i postaw, jakie przyjmują wobec niej Amerykanie, eskalacja siły prowadzi tylko do jednego: do klęski. […]
Obowiązki na uczelni spowodowały, że skończyłem książkę dopiero, kiedy w roku 1970 opuściłem Penn State University i przez rok wykładałem na University of Iowa. Od opublikowaniu jej w 1972 została przetłumaczona na osiemnaście języków, aż w końcu stała się podstawą scenariusza znanego filmu [z Sylvestrem Stallone w roli głównej], który wszedł na ekrany w 1982. Tych, którzy widzieli tylko film, zakończenie powieści bardzo zaskoczy – wytwórnia postanowiła je zmienić, dzięki czemu mogły powstać dwie kolejne części z tym samym bohaterem” (str. 9).

Przekład Jana Kraśko (Kraśki?; rocznik ‘54) czyta się świetnie: ładne, dobrze zbudowane zdania, bezpretensjonalne dialogi – od razu czuć, że mamy do czynienia z prawdziwym pisarzem, który ma sobą pewien dorobek i rozumie intencje autora (właściwie kolegi po fachu). Nie jest on jednak idealny, trafiają się drobne błędy, typu kalki językowe, przekręcone powiedzonka, pomylone słowa, trafiają się też wyrazy w wariantach nieco już archaicznych, lub mniej popularnych (co jednak nie może być zarzutem).

Mimo deklaracji Morrella, książka nie jest o rozłamie w amerykańskim społeczeństwie, dotyczy raczej osobistego dramatu jednostki, a w zasadzie tysięcy poborowych i ochotników, którzy trafiają do maszynki do mięsa, i wracają pokaleczeni, fizycznie lub psychicznie, a nierzadko na oba sposoby. Jest o tym, jak bardzo są osamotnieni i niezrozumiani, nie dając sobie rady ze swoimi doświadczeniami.

Książka stawia na realizm; można mieć wątpliwości, czy kilkudniowe bieganie po górach z połamanymi żebrami oraz wystawianie się na wilgoć i ziąb nie byłby na tyle dotkliwe, że Rambo nie dałby rady postawić na nogi całego Kentucky, jednak poza tym, wpadką narratora z nietoperzami i pewnymi uproszczeniami fabularnymi, dostajemy historię w którą można uwierzyć. Morrell, w czasie pisania zbliżający się do trzydziestki, wykazuje się dużą dojrzałością, znajomością psychologii i zamiłowaniem do refleksji. Nie jest to typowe czytadło przeładowane akcją, ale dramat który angażuje czytelnika. Jest to też historia w pewnym stopniu uniwersalna, którego akcja mogłaby rozgrywać się gdzie indziej, w innym okresie. Wyjąwszy wstęp napisany po latach, i to, że w około 1/3 (str. 48) Rambo prowokacyjnie klnie po wietnamsku, słowo WIETNAM nie pada w tekście powieści ani razu (!). To jest w domyśle.

Poza oczywistymi uproszczeniami, kwalifikującymi się do przeróbki (takimi jak odpalanie auta poprzez łączenie kabelków, czy pominięty sposób pozyskania lasek dynamitu), które są typowymi drogami na skróty, i dla bardziej wymagającego odbiorcy nie będą satysfakcjonujące, warto by zastąpić dłużyzny jakimiś przemyśleniami, być może bardziej dookreślić bohatera. Z jednej strony, utrudniłoby to identyfikację z Rambo, z drugiej jednak, i tak nie jest typowym everymanem – gdyby tak miało być, zaprezentowano by go nam jako zwykłego szeregowca z poboru, a tak przecież nie jest*****. Dowiadujemy się, że pochodzi z Kolorado (str. 105), z katolickiej rodziny******, że ojciec jest alkoholikiem a matka zmarła na raka; w domu było biednie, brakowało na jedzenie i dochodziło do przemocy; w wyniku złej sytuacji ekonomicznej, bohater porzuca szkołę, choć umotywowane jest to inaczej, można się domyślać, że także dlatego zaciąga się do wojska (str. 111). I to w zasadzie tyle. Książkowy Rambo wygląda jak Al Pacino z Serpico (1973), i nie pokrywa się w pełni z wersją filmową, znacznie złagodzoną*******.

________________
* Upamiętnia je Vietnam Veterans Memorial w Waszyngtonie: 58 325 zabitych. Do tego 313 tysięcy rannych (w tym 153 311 z trwałymi uszkodzeniami ciała) i 2413 zaginionych. To sporo jak na kraj prawie trzydzieści razy mniejszy od USA, o powierzchni zbliżonej do nabrzeżnej części stanów Zachodniego Wybrzeża (i mówimy tylko o jego południowej części, choć walki odbywały się również na terytorium Laosu i Kambodży). Wspomniane miejsce pamięci odwiedza Ponter Bondit, bohater Neandertalskiej Paralaksy (2002-2003), i ma w związku z tym bardzo smutne, a dla nas zawstydzające refleksje. (Co przerażające, w czasie trwania konfliktu zginęło ok. 2 milionów cywilów, 900 tys. żołnierzy Wietkongu, a do tego należy wliczyć również poległych po stronie sił Repubiki – tj. Wietnamu Południowego – oraz innych uczestników interwencji: Australijczyków, Nowozelandczyków i Azjatów z krajów sprzymierzonych z Zachodem).
** Identycznie miało miejsce z radziecką interwencją w Afganistanie (1979-1989), która rozpoczęła się raptem kilka lat po klęsce Amerykanów. W III części Rambo (‘88), tytułowy bohater udaje się właśnie tam, aby uwolnić pułkownika Trautmana i wesprzeć mudżahedinów, z którymi Amerykanie będą zmagać się później dwadzieścia lat (2001-2021), aż do haniebnego porzucenia kraju na pastwę Talibów.
*** W Polsce znamy go z dziesiątek hollywoodzkich hitów, różnie podchodzących do tematu, niezliczonych wątków w różnych produkcjach, niekiedy niezwiązanych z samą wojną, oraz seriali. W filmie Taksówkarz [Taxi Driver] (1976), Robert De Niro gra Travisa Bickle’a, mężczyznę borykającego się z bezsennością, który po powrocie z Wietnamu nie umie uporządkować swojego życia. Choć samej wojny w filmie nie ma, bo akcja dzieje się w Nowym Joru, ta jednak w jakimś stopniu została z bohaterem, który zestawia wojenne realia z brutalną, konsumpcyjną atmosferą miasta. Forest Gump, bohater filmu o tym samym tytule (1994), też trafia do Wietnamu, i poznaje tam porucznika Dana, który wróci do domu jako kaleka, a potem przez długi czas, nie będzie umiał sobie z tym poradzić. W II części Rambo (1985), bohater wraca do piekielnych Indochin, aby uwolnić amerykańskich jeńców. Polski widz, oglądał zapewne kilkukrotnie także takie obrazy jak: Łowca jeleni [The Deer Hunter] (1978), Czas Apokalipsy [Apocalypse Now] (1979), Full Metal Jacket (1987), Pluton [Platoon] (1986), Good Morning, Vietnam (1987) czy Urodzony czwartego lipca [Born on the Fourth of July] (1989).
**** Upalny 1 października (str. 16) 1974, poniedziałkowe popołudnie (str. 18), pół roku po demobilizacji (str. 17). Rok w powieści nie pada, ale można to łatwo ustalić (czas akcji: od 1950 mija ponad 20 lat – str. 51/87 – zatem fabuła rozgrywa się po 1970; 1 października wypadał w poniedziałek ‘74).
***** Rambo przeżył niewolę, był członkiem elitarnych zielonych beretów (US Army Special Forces) odznaczonym Medal of Honor. Kiedy Rambo trafia do gabinetu Teasle’a, wykazuje zainteresowanie jego medalem z Korei (Distinguished Service Cross), niższemu rangą niż jego odznaczenie, ale równie istotnym. To był moment, kiedy obaj mężczyźni mogli się porozumieć, Rambo ewidentnie dążył do wymiany zdań na ten temat. Niestety komendant go zignorował.
****** Matka Teasle’a, także katoliczka, umiera przedwcześnie, bo nie chce zdecydować się na aborcję (choć wie że płód zatruwa jej organizm). Po tym wydarzeniu, jego ojciec traci wiarę.
******* Po powrocie do kraju, zabija nożownika – „wielkiego Murzyna” – być może jego własnym ostrzem, oraz jego kompana (str. 22). Ta pierwsza śmierć przedstawiona jest jako akt samoobrony, ale i natychmiastowej zemsty; druga natomiast jako przejaw furii, którą można było sobie odpuścić. Mężczyznę szkolono w sprawnym zabijaniu, i mimo że nie jest już na wojnie – robi z tego użytek. Nie nadstawia drugiego policzka. Uciekając z aresztu w Madison, Rambo zabija policjanta. Kradnie motocykl, i udaje się w góry. Planuje przekroczyć granicę z Meksykiem, ale z Kentucky do Rio Grande droga daleka. Finalnie trup ściele się gęsto, a kiedy zachodzi refleksja i opamiętanie, jest już późno na ucieczkę. (Ściągający staje się ściganym, ale tylko na krótko – potem Rambo nie walczy już o życie, ale o godny koniec). Tytuł (Pierwsza krew) brzmi dobrze, ale ciężko go powiązać z akcją książki, bo główny bohater przelał morze krwi, a w trakcie powieści po prostu korzysta ze swoich morderczych umiejętności.



Każdy kto choć trochę interesuje się kinematografią, wie że nim ekranizacja książki trafiła do kin, na pokazach próbnych wyświetlano dwa warianty finału: tragiczny* i optymistyczny. Wersja, w której główny bohater zachowuje życie, miała być odbierana lepiej, i ostatecznie trafiła do filmu – otwierając furtkę dla kontynuacji. Każdy kolejny film był gorszy, a te ostatnie, kręcone już ze Stallone po sześćdziesiątce i siedemdziesiątce, okazały się dla mnie nieprzyswajalne.

________________
* Rambo: Pierwsza krew (1982) | Alternatywne zakończenie | Wersja reżyserska
https://www.youtube.com/watch?v=FWWWT6PqWp0



„W Stanach Zjednoczonych wojna wywoływała ostre konflikty społeczne. […] Powiększenie zakresu poboru i rosnące straty w Wietnamie prowadziły do masowego uchylania się od obowiązkowej służby wojskowej (ucieczki do Kanady i Meksyku, a nawet potajemnie na Kubę). 20 tysięcy osób znalazło się w sytuacji ukrywających się dezerterów, a około tysiąc osadzono w więzieniach.

Wśród żołnierzy walczących w Wietnamie szerzyła się narkomania. W 1971 roku liczba wojskowych hospitalizowanych w szpitalach z powodu przedawkowania narkotyków znacznie przewyższała liczbę rannych w walce [!]. Według oficjalnych danych służby medycznej armii USA, 30% powracających z Wietnamu weteranów cierpiało na długotrwałe problemy psychiczne (PTSD), a 20% – przejściowo. Zaostrzyły się też konflikty między bogatymi i biednymi warstwami społeczeństwa, jako że poborowi pochodzili w większości z tych ostatnich.

Najmocniej odczuwalnym problemem z dyscypliną w szeregach armii amerykańskiej stał się tzw. fragging (z ang. fragmentation – rozdrobnienie, rozbicie, rozpryśnięcie się), czyli wrzucenie granatu do namiotu lub strzał w plecy dowódcy, który np. wydał rozkaz wykonania zbyt niebezpiecznego, w opinii żołnierza, zadania. W latach 1969–1971 US Army donosiła o ponad 700 incydentach »fraggingu«, co zaowocowało 82 przypadkami śmierci i 651 zranień. Tylko w 1971 roku doliczono się 1,8 takich incydentów na każdy tysiąc żołnierzy.

Brutalnie rozpędzano demonstracje antywojenne. Przypadkiem skrajnym była masakra na uniwersytecie w Kencie, gdzie w 1970 roku Gwardia Narodowa zastrzeliła czterech demonstrujących studentów. […]. Duża część społeczeństwa amerykańskiego doszła do wniosku, że działania wojsk amerykańskich w Wietnamie są nielegalne lub wręcz zbrodnicze. To doprowadziło do ogromnego spadku zaufania do sił zbrojnych i instytucji rządowych. Konflikty te miały wpływ na reorganizację armii amerykańskiej, która została całkowicie uzawodowiona w okresie rządów prezydenta Nixona i jego następców” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Wojna_wietnamska).



Materiały promocyjne audiobooka, reklama i wypowiedzi lektora:

https://www.youtube.com/watch?v=i-4WnAc1ixU

https://www.youtube.com/watch?v=gFLTXqKN-Xc

https://www.youtube.com/watch?v=K1s06sIF5hU&t=10s



UWAGI (wyd. 2004, wyd. II, tłum. Jan Kraśko [ceglasta okładka z fatalną czcionką i grzechotnikiem w płomieniach*]): str. 8 – psychicznym syndromem pourazowym (zespół stresu pourazowego, PTSD); str. 16 – gaz do deski (gaz do dechy); str. 52 – Trzymałem twarz... (kalka z angielskiego, starałem się zachować twarz i trzymałem nerwy na wodzy); str. 60 – „Znów ciągnęło go na wymioty” (...zbierało mu się na wymioty) + wietrzyć (węszyć); str. 67 – przewrócił się (przechylił się – w końcu helikopter wisi w powietrzu); str. 68 – zadarty kogut (wspięty/wyprężony kogut, zadarty grzebień); str. 80 – „[…] ukrywania się i ucieczki, ukrywania się i ucieczki” (x2?); str. 88 – zachodzi go z tyłu (od tyłu?); str. 99 – wypowiedź wypadłaby realistyczniej (i lepiej dla ucha), gdyby zamiast „Zakłócenia są za duże” padło „Za duże zakłócenia”; wcześniej jest dialog w którym Teasle nazywa Rambo „chłopakiem” – ogół przeżyć jakie im zafundował, oraz aktualny stan psychiczny, uzasadniałby by inne określenie (np. „skurwiel” itp.), co zresztą dalej ma miejsce; str. 106 – „A teraz Teasle zaatakuje na całym froncie, a teraz nadszedł czas zapłaty i pokuty” (samo „teraz nadszedł czas…”, bez „a” po przecinku, brzmi lepiej); str. 110 – nie istniejącego (nieistniejącego); str. 123 – zareaguje-zareagował (nieplanowane powtórzenie); str. 121 – drogi-drogi (nieplanowane powtórzenie); str. 129 – „drzewce rzucało” (drzewiec rzucał, trzonek rzucał?); str. 143 – rynek (plac). Kilka „wtem” warto by zamienić na „w tym momencie”. „Wydawnictwo Amber zaprasza na stronę Internetu” – tj. stronę internetową (stopka).

Str. 66 – czy po uśmierceniu strzałem w twarz, w wyniku którego ofiara traci „górną połowę czaszki” ofiara będzie jeszcze miała mimowolną reakcję chwycenia się za twarz? Raczej nie.

Str. 69 (i dwie strony dalej) – problem z liczbą psów: „[…] zastrzelił dwa z nich. […] Rambo szybko zastrzelił jednego z nich [tj. trzeciego już psa]. Drugi poślizgnął się i zsunął za krawędź urwiska. Zamiast puścić smycz, policjant [Jeremy] próbował go wciągnąć z powrotem – stracił równowagę i wlokąc za sobą trzeciego psa, runął w przepaść” – 3 zastrzelone, 2 spadły: razem minus 5. Na str. 71 Orval nie spostrzegł jednego trafienia, i zakłada że dwa zostały uśmiercone ze strzelby, a trzy po prostu spadły w dół. Ale to normalne, że w czasie zamieszania nie miał pełnego oglądu na sytuację.

Str. 131 – tutaj Morrell serwuje trochę bzdur o nietoperzach: „[…] po jego rękach pełzają [sic!] jakieś łaskoczące ohydztwa, że już go podskubują […]. Wiedział, że mogą pożreć [obeżreć?] trupa do kości, i że już wgryzały mu się w ramiona […]. Jeśli się dobudzą i go wyczują, zaatakują całą chmarą, pokryją od stóp do głowy i zagryzą na śmierć pośród jego wrzasku. […]
O ile przedtem cię nie pożrą.
Nietoperze? […] Te tutaj mnie nie pożrą, nie ten gatunek” – żaden gatunek.
Na str. 133 czytamy: „Atakowały go […]”. Dalej autor – i jednocześnie Rambo – dochodzą do wniosku, że jednak nie, ale nadal rezerwują tę możliwość dla innych gatunków, tymczasem nawet drapieżne nietoperze, polujące nie tylko na owady ale i niewielkie ptaki, czy nietoperze-wampiry, nie są dla człowieka groźne. Oczywiście, przenoszą wściekliznę, ale żerują indywidualnie. Mają małe mordki, ewolucyjnie nie są dostosowane do tego by atakować większe zwierzęta, ani zwyczajów pokrewnych piraniom.

Str. 134 – „Przewodnik dał sygnał […]” – nietoperze nie mają raczej przewodników stada (?).

+

Przez większość książki Rambo biega, robi wygibasy, wspina się i śpi z połamanymi żebrami, tymczasem ten kto miał chociażby obite żebra, z bladym sińcem – wie, że ból jest tak przeszywający, że nie idzie na tym boku spać. Boli nawet kaszel. Ponadto brak izolacji cieplnej, spanie w cienkich ubraniach w górach, przebywanie w wilgotnym terenie, w korytarzu opuszczonej kopalni lub jaskini, nawet jeśli to raptem kilka dni, skutkuje drastycznym pogorszeniem kondycji organizmu, a najpewniej dotkliwym zapaleniem układu moczowego.

________________
* Ok. 160 stron (przy podwójnej ilości w innych wydaniach), czcionka jak z samizdatu, obniżająca przyjemność kontaktu z powieścią (i jednocześnie wydłużająca czas lektury). Jeśli ktoś ma szansę kupić inne wydanie, nie powinien się wahać.

(1972)
[First Blood]

„Wietnam podzielił społeczeństwo Stanów Zjednoczonych na dwa obozy […]” (str. 8). Pełnowymiarowa interwencja zbrojna trwała w latach 1964-1975, pochłonęła prawie 60 tysięcy ofiar śmiertelnych, a setki tysięcy uczyniła kalekami*, finalnie zaś zakończyła się klęską. Stała się traumą kilku pokoleń Amerykanów: tych którzy przetrwali, weteranów, oraz tych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(1993+2010)

„[…] zasadniczy cel [tej] pracy, […] [to] ukazanie Hypatii w dynamice zdarzeń wypełniających jej życie” (str. 20)*.

Hypatia legendarna, wcale nie tak odległa od historycznej – częściowo rekonstruowanej; intelektualny krąg mistrzyni, jej pozycja w Aleksandrii, życie osobiste, stosunek do religii, praktyki filozoficzne, atmosfera stolicy Egiptu przełomu IV i V stulecia, spory polityczne oraz przyczyna mordu z rąk chrześcijan.

„Hypatia uważana jest za pierwszą kobietę zajmującą się matematyką [co nie jest prawdą]**. Zyskała sławę jako nie tylko przedstawicielka płci pięknej, ale także poganka w czasach, kiedy chrześcijaństwo szybko rozprzestrzeniało się na terenie cesarstwa rzymskiego. […] około 415 roku Hypatia została brutalnie zamordowana przez chrześcijański motłoch” (Brian Haughton, Tajemnice historii. Ludzie, miejsca i osobliwości zasypane piaskami czasu [2010], tłum. Michał Jóźwiak, wyd. Rebis, Poznań 2010, str. 247).

„W 391 roku cesarz Teodozjusz I (347-395) rozkazał zamknąć wszystkie pogańskie świątynie w mieście, między innymi Serapejon, świątynię hellenistyczno-egipskiego boga Serapisa***, w której znajdowała się biblioteka, filia wielkiej Biblioteki Aleksandryjskiej” (tamże, str. 248). Sekta chrześcijan rośnie w siłę, szerzy się terror, stare świątynie są burzone lub zamieniane na kościoły. Kończy się okres tolerancji i swobodnej wymiany myśli.

„Pewnego dnia Cyryl, biskup przeciwnej sekty (tj. chrześcijaństwa) [przyszły święty], przechodził przed domem Hypatii i zwrócił uwagę na wielki tłum ludzi i zwierząt [koni] kotłujący się pod jej drzwiami. […] Kiedy Cyryl zapytał, z jakiej okazji to zamieszanie, zgromadzeni odpowiedzieli mu, że stoi na progu filozofki Hypatii, która wyjdzie powitać swoich uczniów. Usłyszawszy to, Cyryl zapałał zazdrością tak wielką, że natychmiast zaczął knuć intrygę. [fragment księgi Suda, leksykonu z X w., cytat za BH, ten sam fragment w innym tłumaczeniu u MD na str. 64]
[…] wiadomo że w marcu 415 roku Hypatia została schwytana na ulicy […] przez motłoch, którym kierowali fanatyczni mnisi chrześcijańscy [lub bojówkarze Cyryla, tzw. parabolanie] pod wodzą człowieka znanego jedynie jako Piotr […]. Zerwano z niej szaty, po czym zaciągnięto ją ulicami przed aleksandryjski kościół Caesarum [Cezarejon] (który wcześniej był pogańską świątynią). Tam brutalnie ją zamordowano, tnąc jej ciało ostrakami i skorupami ostryg. Rozszarpane na części zwłoki zabrano do miejsca zwanego Kinaronem i spalono” (tamże, str. 250).

„Śmierć Hypatii nie miała żadnego związku z antypogańską polityką prowadzoną w tym czasie przez Cyryla i jego Kościół” (str. 178) – stwierdza profesor Dzielska (1943-2018) – była wymierzona w prefekta Orestesa, także chrześcijanina, który opierał się na jej wpływach, i nie chciał oddać władzy w Aleksandrii. Wedle autorki, był to głównie mord polityczny. Nawet jeśli brać pod uwagę religijne umiarkowanie filozofki, i zakładając pewną ambiwalencję wobec rosnącej w siłę sekty, to jednak stała się ofiarą kampanii oszczerstw, i nawet jeśli Cyryl nie wydał wyroku wprost, mógł to zasugerować, a na pewno wytwarzał atmosferę sprzyjającą prześladowaniom. To zaś, że takie samosądy zdarzały się wcześniej i później (autorka podaje kilka przykładów****), że były wpisane w lokalną, niechlubną tradycję – o ile można to tak określić – nie zwalnia z odpowiedzialności żadnego z zabójców, nie zmienia też faktu, że pozbawiono życia jednostkę jak na swoje czasy wybitną, należącą do lokalnej elity, która nie zasłużyła sobie na tak potworny koniec. Skrajnie bestialski, i typowy dla ofiar polujących szympansów, nie zaś ludzi którzy obnoszą się ze się miłosierdziem i pobożnością.
Choć autorka bardzo chce odkłamać legendę, odrzucić romantyczne naleciałości i ideologiczną otoczkę, narosłą już w okresie nowożytnym, wskazać na istotę rzeczy, to jednak nie ma tutaj żadnej większej rewolucji: mordercami są wyznawcy Chrystusa, a ofiara była niewinna.

_______________________
* Wszystkie cytaty pochodzą z wyd. III poprawionego, wyd. Universitas, Kraków 2010.
**„Wcześniej od Hypatii działała w Aleksandrii uczona kobieta – matematyczka Pandrosion” (str. 25), a filozofek, kobiet kochanych poezję, sztukę, zgłębiających wiedzę o świecie – było więcej. Chociaż to nadal był męski świat, a przyjście chrześcijaństwa i islamu utrwaliły uprzedzenia oraz nierówności, skazując kobiety na los ludzi drugiej i trzeciej kategorii.
*** Sporo informacji na temat synkretyzmu religijnego hellenistycznej Aleksandrii zawiera W kręgu Hermesa Trismegistosa prof. dr hab. Kazimierza Banka (1943), wyd. Okultura, Warszawa 2013. Jest to jedna z najciekawszych książek jakie czytałem, przystępnie napisana, wciągająca, otwierająca umysł. Hypatia wspomniana jest tam tylko raz, oczywiście z uwagi na smutne okoliczności swojej śmierci: „[…] już od II w. – a więc wraz z umacnianiem się pozycji chrześcijaństwa oraz zaostrzeniem akcji zwalczania jego nurtów nieortodoksyjnych – dotychczasowa swobodna wymiana myśli filozoficznej, religijnej i naukowej zaczyna przekształcać się i przyjmować postać walki ideologicznej. Można powiedzieć, ze wykrystalizowały się wówczas dwa wyraźnie zarysowane, przeciwstawne obozy: z jednej strony byli to kontynuatorzy tradycyjnych systemów religijnych i filozoficznych (greckich, egipskich, żydowskich, babilońskich, perskich), dokonujący ich przetworzenia w duchu modernistycznym (na owe czasy), a z drugiej – rosnący w siłę świat chrześcijański i jego apologeci […], usztywniający swoje stanowisko doktrynalne i poczuwający się do obowiązku głoszenia jedynej prawdziwej nauki, opartej nie na badaniach naukowych, ale na Biblii i Ewangeliach, co musiało nakłonić do uporczywego zwalczania przeciwników” (str. 111) – tj. radykalizujący się, „W wyniku takiego podejścia – nietolerancyjnego i zdecydowanie konfrontacyjnego – zażartą polemikę z rozkwitającymi wówczas ruchami gnostyckimi (także hermetycznymi i chrześcijańskimi, np. Walentyna) oraz heterodoksyjnymi ruchami chrześcijańskimi (np. Marcjon, Montanus, Tacjan, Teodor, Paweł z Samosar, Sabeliusz) podejmują chrześcijańscy herezjologowie i teologowie […]. Polemiki te nasiliły się z czasem, a nawet przyjęły formę fizycznej przemocy, w postaci pogromów, znanych także z Aleksandrii – jak chociażby ten z 415 r., kiedy fanatyczny tłum chrześcijański zamordował wybitną grecką filozofkę i matematyczkę, Hypatię” (str.112). Książka omawia szeroko zagadnienie konstrukcji tytułowego Hermesa Trismegistosa – kombinacji bóstwa greckiego i egipskiego Thota – którzy zaprzątał głowę ojcu filozofki, Teonowi.
**** Podaje także przykłady ukrzyżowań, jako akty okrucieństwa politeistów (str. 145, 148). Te jednak dokonywano w ramach odwetu i samoobrony, w ramach upustu nagromadzonej frustracji. Pisze także o agresji lokalnych Żydów, którym chrześcijanie również dali popalić (a finalnie zajęli ich synagogi, majątki, i przepędzili z miasta).



Rozdział trzeci jest najsensowniejszy, i stanowi właściwą część pracy. Pierwszy i drugi – kolejno: o twórczym przetworzeniu postaci historycznej, oraz o jej mniej lub bardziej wpływowych podopiecznych – powinny być zaserwowane jako obszerne dodatki, a podsumowanie, będące w zasadzie powtórzeniem informacji – zwłaszcza z rozdziału trzeciego – wobec niewielkich rozmiarów całości, można by sobie w zasadzie darować (ma charakter dydaktyczny, służy głównie utrwaleniu wiedzy). Przy niewielkich zmianach redakcyjnych, można by to tak ułożyć, albo wpleść najważniejsze, dodatkowe informacje do ostatniego rozdziału. Nie jest to najlepsza książka jaka mogła powstać, ale mimo oczywistych wad, jest zdecydowanie dobrym źródłem wiedzy. Należy ją jednak czytać krytycznie. Nie jest wolna od subiektywnych wizji autorki, jej zapatrywań estetycznych, światopoglądowych oraz religijnych; mimo że starała się być obiektywna, pisana jest z określonego stanowiska, z pewną dozą snobizmu, który zmusza panią profesor do zostawiania całych passusów w językach obcych (po angielsku, francusku, włosku, niemiecku i w łacinie), oraz licznych wstawek z greki, po kilka na stronę (co gorsza bez transkrypcji).

Politeiści są w książce konsekwentnie nazywani poganami, a jest to określenie pejoratywne i zbiorcze, typowe dla zbiorowości nastawionych na polaryzację – my versus oni – sekt, zamkniętych ruchów religijnych, niewielkich grup etnicznych. W tym konkretnym kontekście, sygnalizuje to lekceważenie, jednak autorce mogło to umknąć, tak jak i inne faux pas, wyraźnie wskazujące na konserwatywne, obskuranckie sformatowanie religijno-kulturowe (oraz błędne założenie, że jej czytelnicy je podzielają). Mimo typowo katolickiego oglądu, oraz okazyjnego bicia piany, stać ja na to aby nazwać rzeczy po imieniu. Zestawia dla nas okruchy późnego antyku, które cudem dotrwały do współczesności, stara się dostrzec powiązania i analogie, i połączyć w logiczną całość. Nie ze wszystkim można się zgodzić, ale w dużej mierze brzmi to sensownie (przekonująco). Wbrew temu co sugeruje w toku narracji, zwłaszcza na początku, fikcyjne warianty Hypatii nie są znacząco odległe od oryginału, podobnie jak motywy zbrodni. A biorąc pod uwagę to ile nie wiemy, należałoby być ostrożnym w ferowaniu sądów.

Mimo pewnych wpadek z powtórzeniami, kilka razy sąsiadującymi ze sobą na tej samej stronie, oraz utrudniania życia czytelnikowi poprzez korzystanie z języków których ten najprawdopodobniej nie zna, należy pochwalić język: pozbawiony akademickiego żargonu (no, prawie), o prostej, rzeczowej formie, zrozumiały dla każdego (bez względu na wiek). Czytało się to całkiem dobrze.

6/10 – autorka wykonała ogromną pracę, z racji tego że wędruje już po polach elizejskich, nie może zrobić zaawansowanych poprawek, a wielu przypadkach zapewne nie chciałaby tego robić. Dlatego, aby ten wysiłek nie poszedł na marne, warto by z tego sklecić sensowny artykuł. Albo rozdział do monografii Aleksandrii.



Najsmutniejsze jest to, że pamięć o Hypatii przetrwała nie w wyniku tego jak pięknie żyła, ale z uwagi na to jak straszną poniosła śmierć. Stała się symbolem intelektualnych wartości antyku, i przeciwieństwem regresu jakie niosło ze sobą chrześcijaństwo, z początku niewielka sekta, której wysłannicy dotarli do Rzymu, a potem, krok po kroku, zdominowali całą globalną Północ, tak że dziś 1/3 światowej populacji trwa w obłędzie, z który z logicznego punktu widzenia powinien upaść już u zarania.

W starożytnej, post-Ptolemejskiej Aleksandrii wyznaje się różnych bogów, praktykuje rozliczne kulty, które nie mają ze sobą większych konfliktów, koegzystują równolegle, kiedy pojawia się chrześcijaństwo, pojawia się też problem (do tej pory niespotykany). Z początku poczyna sobie nieśmiało, pokątnie i pokojowo, ale kiedy dostaje zielone światło od cesarza, rośnie w siłę: rusza z agresywnym prozelityzmem, radykalnie i bezkompromisowo. Wraz z nową wiarą, szedł określony lifestyle, i oprócz oporów wobec kwestii religijnych, istotna rolę odgrywała również niechęć do prymitywnej obyczajowości (deklarowanej jako przyjazna, a w istocie toksycznej).

Pani profesor, wykazuje sporo sympatii względem chrześcijan, co rzutuje to w pewnym stopniu na klarowność wywodu. Nawet jeśli badaczka zarzuca rozlicznym autorom negatywne nastawienie do Kościoła (czy religii), wskazuje na ujemne emocje (np. złośliwość) lub instrumentalne traktowanie Hypatii, i delikatne przestawienie akcentów w ramach jej życiorysu, tak aby pasowało to do ich wizji literackiej czy wywodu, nie zmienia to faktu, że (cytując za autorką): „those dogs, the Christians, murdered her” (str. 35), a sama Hypatia nikogo nie prześladowała, a wręcz przeciwnie przedstawiane strzępy informacji wskazują, że wykazywała się ogromną tolerancją, która jak się okazało była zgubna. Uzewnętrznia się tutaj nastawienie autorki, która wchodzi w rolę apologetki, i stara się ukazać sceptyków jako nieuczciwych w swej argumentacji, przybliżających wypaczony wizerunek, kierowanych nie humanizmem, ale chęcią ugodzenia w dobre imię Kościoła. Ze swoimi zapatrywaniami odkrywa się w pełni na str. 42: rdzeń jest dobry, chrześcijaństwo to religia miłości, to tylko ludzie je wypaczają, popadając w fanatyzm*… Czyli Jezus dobry, Maryja dobra, ale księża źli. (Niestety ten model myślowy jest wciąż żywy w Polsce, zwłaszcza u tzw. wierzących-niepraktykujących, którzy nie mają możliwości trzeźwej konstatacji, czasu ani chęci żeby zająć właściwe stanowisko).

_______________________
* „Tak jak w Egipcie czasów Hypatii, tak w czasach Kingsleya wrogami numer jeden chrześcijaństwa byli katolicy zastygli w sztywnej, ascetycznej moralności, z fanatyzmem walczący o czystość wiary, a nie nie o miłosierdzie, pokój, a nade wszystko miłość bliźniego” (str. 42).
Pozornie to zdanie może wydawać się bardzo światłe, i uderzające w sedno problemu, jednak klarownie sygnalizuje, co autorka uważa za rdzeń chrześcijaństwa, a co w istocie jest zaledwie elementem jego propagandy, i jednocześnie jedną z warstw, obok której należy też wymienić cierpienie ku uciesze Boga, ścisłe, regularne praktyki rytualne (w tym przyjmowanie sakramentów), posłuszeństwo ziemskim reprezentantom Jezusa, działanie w sprzeczności z własną naturą (hamowanie naturalnych instynktów), odmawianie sobie chleba na rzecz utrzymania kleru itd.; poza tym. mamy jeszcze wiecznie odwlekaną paruzję, ostatecznie przesuniętą w bliżej nieznaną przyszłość – choć pierwsi chrześcijanie głęboko wierzą, że żyją u kresu dziejów, co zresztą pada na karach Nowego Testamentu wielokrotnie. Warto mieć na uwadze, że chrześcijaństwo w okresie późnej starożytności nadal się formuje, szuka na siebie pomysłu, jest młode, rozbite na ogrom denominacji (odłamów), z których wiele ma charakter nieformalny, i ta formalność nie jest im potrzebna. Dla niektórych jest to sfera stricte prywatna, nieuregulowana i plastyczna.
Od legalizacji chrześcijaństwa (313), decyzji o formalizacji i ujednoliceniu, a następnie uczynieniu go religią cesarstwa (380) a śmiercią Hypatii (415), nie minęło wiele czasu. Skoro praktycznie od początku, włącznie z niemoralnym zachowaniem Joszue ben Josefa i taka samą wymową nauk przyszłego Salvator Mundi, wbrew deklaracjom, to nie była religia miłości, tylko sekta jakich wiele, wówczas i po niej, obiecująca nowe, lepsze życie po życiu, i zachęcająca do tego by zmarnować doczesne, to może nie warto podtrzymywać tej narracji. I mówić jak się sprawy mają faktycznie, tak aby nikt przez ten Kościół już więcej nie cierpiał.



O losach Hypatii opowiada film Agora (2009), z Rachel Weisz w roli głównej. Mimo że zawiera pewne niezgodności historyczne, trafnie oddaje ducha tamtych czasów, i cieszy oko rozmachem. Na Filmwebie, jeden z userów, jak można się domyślać człowiek obciążony związkami z Kościołem, narzekał, że morderców uczonej i niszczycieli antycznego świata ukazano w nim jako orków. No cóż, dla przeciętnego katolika, silnie indoktrynowanego od najmłodszych lat, i nie grzeszącego ciekawością, prawda historyczna można być szokująca (zwłaszcza kiedy dociera doń późno). Film ma dobre oceny, ładną oprawę muzyczną, i w ramach szerszego studium nad postacią aleksandryjskiej uczonej, warto go zobaczyć. Jest to oczywiście pewna wizja, i obraz nie może być traktowany jako alternatywa dla solidnego studium, ale już jego krytyczne omówienie może stanowić jego namiastkę.

Autorka wspomina o nim w ramach dopisku uczynionego po latach (str. 62-63), aktualizującego rozdział o artystycznych interpretacjach, ale klasyfikuje go jako otwarcie „antychrześcijański”, z czym można by dyskutować. Chrześcijanie latami dopuszczani się różnych zbrodni, a kadry instytucji były przeżarte permanentną patologią, więc ukazywanie faktów może i jest działaniem przeciwko Kościołowi, ale nie jest propagandą oparta na łgarstwach (w czym Kościół radzi sobie świetnie).



Hypatia z Aleksandrii - audycja radiowa z udzialem prof. Marii Dzielskiej (UJ), cz. 1. [2010]
https://www.youtube.com/watch?v=WmKwAYsNTm0

Hypatia z Aleksandrii - audycja radiowa z udzialem prof. Marii Dzielskiej (UJ) cz. 2. [2010]
https://www.youtube.com/watch?v=d-zd8dxlksk

Hypatia z Aleksandrii - audycja z udzialem prof. Marii Dzielskiej (UJ) cz. 3. [2010]
https://www.youtube.com/watch?v=7BzuXSJswnM

(Stare czasy YouTube’a, kiedy większe materiały cięto na 10-15 minutowe fragmenty, wówczas rekordowo długie, bo pierwsze nagrania miały od kilku sekund do kilku minut, serwis zmieniał się powoli ze strony z zabawnymi filmikami w alternatywę dla telewizji i radia).

Herstorie: najbardziej znana nieznana filozofka Hypatia [2021]
https://www.youtube.com/watch?v=9UOeK13VgPE



WIZJA ARTYSTYCZNA
To, że żadna legenda nie odpowiada faktom, a jedynie z nich czerpie – jest jasne dla wszystkich. Że bohaterowie fabuł bazujących na faktach są zazwyczaj atrakcyjniejsi niż rzeczywiste odpowiedniki, a ich portrety psychologiczne przejaskrawione, nierzadko przekłamane – również. Że tło zbrodni nie musiało być w pełni takie jak się je prezentuje w obiegowej opinii, a w jego ramach można wyróżnić także inne pobudki, pewnie odmienne dla różnych ludzi, a nawet to że w grę nie musiał wchodzić motyw religijny.

BĄDŹ POLIGLOTĄ, CZYLI BRAK TŁUMACZEŃ
Tekst rozdziału pierwszego (str. 29-73) wypełniają wstawki analizowanych (czy też krytykowanych) prac i poezji: po angielsku, francusku, włosku, łacinie i niemiecku, bez tłumaczenia (!). Normalnie w takich wypadach obcujemy z przekładami rynkowymi lub akademickimi, jeśli takowych nie ma, obowiązki tłumacza spoczywają to na barkach autora, wtedy tekst oryginalny umieszcza się w nawiasach lub przypisach, i tym samym zachowuje pełny profesjonalizm. Autorka wyszła z założenia, że czytelnik płynnie zna angielski i francuski, oraz kilka innych języków, i jako intelektualista najwyraźniej sobie poradzi – czyni to ogromne partie tekstu niejasnymi lub niezrozumiałymi. Angielski który serwuje na początku, nie jest prostą, komunikatywną odmianą, ale wersją wysmakowaną i jednocześnie nieco już archaiczną, co nie ułatwia zrozumienia. Dalej jest lepiej, ale obok angielskiego są też inne, dalece mniej powszechnie niż lingua franca naszych czasów. W przypadku francuskiego, włoskiego czy niemieckiego, można sobie zlokalizować podmiot i orzeczenie, i mając jako takie pojęcie o podobieństwach języków indoeuropejskich oraz wiedzę praktyczną nt. zapożyczeń, ustalić o czym traktuje dane zdanie, ale bez zrozumienia jego treści (z łaciną będzie gorzej). Natomiast wstawki z greki, wszechobecne w rozdziale drugim, z uwagi na obcość alfabetu, raczej mało kto zrozumie (no chyba że jest Grekiem). Niekiedy pojawiają się nieoczekiwanie, zamiast słów polskich czy choćby transkrypcji, i o ile można czasami coś wychwycić, przy fragmentarycznej znajomości greckiego alfabetu – np. filozofos (str. 112) – lub metodą kombinowaną, tj. znajomość kilku liter plus porównanie ze wcześniejszym słowem w tekście pomagającym odszyfrować kilka dodatkowych, plus kontekst i wiedza wcześniejsza – np. hetajroi (str. 116) – albo to i to – np. mojra (str. 140) – to jednak ciężko polemizować z faktem, że nie tym powinien zajmować się czytelnik. On ma przyswajać wiedzę, chłonąć tekst – a nie bawić się w tłumacza. Znajomość greki nie jest powszechna, pojawiają się tutaj w ramach snobizmu autorki. W trzecim także natrafiamy na fragment w języku obcym (po angielsku), oraz greckie słowa i całe zdania.

AKADEMICY I PROFANI
W rozdziale pierwszym pojawia się coś, co można zinterpretować jako wyraźny fetysz odnośnie tytułów naukowych, kiedy prof. Dzielska konkretnie wskazuje, kto powinien zajmować się historią, a kto nie. Co warto zaznaczyć, badania historyczne są akurat taką aktywnością, w której albo trzeba umiejętnie łączyć kropki, tak jak w przypadku dziejów Mezopotamii czy omawianej Hypatii, kiedy materiału jest tyle co kot napłakał, albo dokonywać umiejętnej selekcji źródeł, docierać do danych i wyciągać wnioski – to w przypadku nowożytności; dociekanie tego co było, ma też nierzadko charakter interdyscyplinarny – jest wysiłkiem zbiorowym – gdzie tylko dzięki synergii, wysokim poziomie porozumienia i współpracy, można do czegoś dojść: wówczas istotni są i lingwiści, i pracownicy laboratoryjni, którzy badają DNA czy ślad węglowy, a także amatorzy, którzy nierzadko dostrzegają to, co umyka fachowcom, albo mają po prostu szczęście i popychają sprawy naprzód, np. poprzez prezentacje znaleziska stanowiącego brakujący element układanki, lub rzucającego zupełnie nowe światło na zagadnie z pozoru rozwikłane (w sposób błędny lub niepełny).
Wziąwszy pod uwagę miłość Dzielskiej do tytułów naukowych, które w jej mniemaniu upoważniają do sadów na pewne tematy, i automatycznie wskazują na przynależność do kasty z którą sama się identyfikuje – tj. inteligencji – wyższej niż niezależni myśliciele i samoucy (intelektualiści, nierzadko parający się zawodami nie do końca zgodnymi z ich kompetencjami, lub zwyczajnie nie zainteresowani taką pracą), nie dziwi fakt pokładania większej wiary w głos autorytetów, tych wyniesionych ponad innych, niż zdrowy rozsądek. Oczywiście nie determinuje to wszystkiego, ale to co czytamy, i to co można wygrzebać w sieci, prowadzi właśnie do takich wniosków*. I ciąży to na jakości tej pracy, bo tam gdzie powinna być opcja, wariant, teoria, jest konkretne wskazanie. (To mogłoby się pojawić, pod warunkiem, że na starcie otrzymalibyśmy tezę i próbę konkretnego odczytania historii, nawet w ramach prowokacji intelektualnej, a nie pod przykrywką obiektywnego wyłożenia faktów).

PRZEKLĘTY WOLTER
Wolter (Voltaire, 1694-1778): „Dzieła Voltaire’a cechuje krytycyzm, odrzucenie autorytetów oraz tolerancja dla różnorodnych postaw, racjonalizm, odrzucenie instytucji Kościoła. W dogmatyzmie religijnym dostrzegł przyczyny nietolerancji, braku wolności, prześladowań i niesprawiedliwości” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Voltaire) – mając to na uwadze, nie dziwi że pisarz jest dla autorki obiektem szyderstw i przykrych insynuacji (będących ponadto źródłem satysfakcji). W wielu komentarzach do artystycznych przetworzeń przykrych losów Hypatii, daje o sobie znać obsesyjna niechęć do autorów krytycznych wobec chrześcijaństwa i religii w ogóle.

WAGINA, WULGARNE KWIATKI, I TEN OKROPNY WALCZĄCY FEMINIZM
Str. 62 – The Dinner Party, instalacja artystyczna z ‘79 autorstwa Judy Chicago (https://en.wikipedia.org/wiki/The_Dinner_Party). Wygląda to tak: na stołach wystawione są malowane misy/talerze i trójwymiarowe formy przypominające kwiaty. Dorosłemu człowiekowi, zwłaszcza jeśli spotkał się z podobnymi typami aluzji, będą kojarzyły się z różni typami wagin (bo wiadomo, jest tu pewne zróżnicowanie). Jednak trzeba do tego odrobiny wyobraźni, i świadomości bogactwa anatomii płci żeńskiej, jakiegoś doświadczenia. Dla dziecka będzie to całkowicie niewinne, nawet jeśli jest płci żeńskiej. Autorkę ewidentnie telepało na samą myśl o rozmachu instalacji, sama za sztukę jej nie uważała, dając wyraz »dzieło« w cudzysłów. Ewidentnie się nim brzydziła... jednak... a) jaki to ma w zasadzie związek z Hypatią? b) czy ta deklaracja zgorszenia i przytyk do feminizmu mają coś wspólnego z obiektywnością którą deklaruje?

WDRUKOWANA MIZOGINIA, CZYLI CO ZASZCZEPIA NAM KOŚCIÓŁ
„Ukazywała mu bowiem [filozofka] w sposób naturalistyczny i odrażający szpetotę kobiecej fizyczności” (str. 105) – o krwi menstruacyjnej na starożytnym odpowiedniku podpaski, który Hypatia prezentuje uczniowi który się w niej zadurzył (żeby się odkochał).
Raczej przyziemność cielesności i zarazem pewną naturalność popędów, nie zawsze przekładających się na silne więzi. W słowach pani profesor jest głęboko chrześcijańskie przeświadczenie o grzeszności i ułomności żeńskiego ciała, i ciała w ogóle – fizyczności będącej poza sferą sacrum, nieczystej, podatnej na złe bodźce (kuszenie rogatego)... Jest to narracja poniżająca kobiety, wszechobecna na kartach Biblii i w nauczaniu Kościoła. Stronę dalej pojawiają się słowa które można zinterpretować jako próbę złagodzenia stanowiska, ale w istocie dotyczy już nieco innego światopoglądu.

TO ZŁA KOBIETA BYŁA
„[…] prawdziwy charakter Hypatii […]”: „Nie była ona na pewno osobą, którą moglibyśmy nazwać miłą i sympatyczną” (str. 105). Ergo: była niemiła i nieprzyjemna, taki logiczny wniosek płynie z oceny Dzielskiej – jak w takim razie gromadziła wokół siebie tak wielu ludzi, którzy wychwalali jej osobowość, światopogląd, głos i urodę? Każdy aktywny człowiek, prędzej czy później doświadcza konfliktów, a wtedy bywa nieprzyjemnie, pewne kontakty stają się napięte, ale nie mogła być taka zawsze i dla każdego, choćby z racji zajęcia. Z opinii które przetrwały, wyłania się pozytywna charakterystyka… Czy jest sens na siłę to podważać?

SPEKULACJE I DOMYSŁY
„Wokół tej »ostatniej poganki«, »Hellenki-męczennicy«, »ofiary zatrważającego fanatyzmu chrześcijańskiego« (jak chcą twórcy jej nowożytnej legendy) grupują się prawie sami chrześcijanie, pogańscy sympatycy tej religii lub przyszli konwertyci!” (str. 97).
1) Jeśli wczytamy się w tekst edyktu tesalońskiego (380), który aprobuje jedynie chrześcijaństwo trynitarne**, to zyskujemy świadomość, że sekta chrześcijan osiągnęła sukces, i cieszy się pełnym wsparciem tronu: „Cesarze Gracjan, Walentynian i Teodozjusz do ludności miasta Konstantynopola. Jest wolą naszą, aby wszystkie ludy, które podlegają naszej łaskawej i umiarkowanej władzy, wyznawały taką religię, jaką przekazał Rzymianom apostoł Piotr, a której naucza papież Damazy i Piotr, biskup aleksandryjski, mąż apostolskiej świątobliwości, to jest abyśmy zgodnie z nauką apostołów i Ewangelii wierzyli w jedno bóstwo Ojca, Syna i Ducha świętego, przyznając im w Trójcy Świętej równe znaczenie. Nakazujemy aby ci, którzy idą za tą zasadą, nazywali się chrześcijanami katolickimi, wszyscy zaś inni, których za głupców i szaleńców uważamy, nosili hańbę heretyckiego wyznania [!]. Zbory ich nie mogą się nazywać kościołami, czeka ich najpierw kara boża, a następnie i nasza niełaska, którą im zgodnie z wolą Boga okażemy” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Edykt_tesalo%C5%84ski). Zyskuje monopol, i staje się religią państwową, państwo zaś nie ma nic przeciwko temu, aby dojeżdżać tych którzy wierzą troszkę inaczej (np. arian), lub w jego opinii działają na niekorzyść nowego kultu. Tym samym, nawet jeśli skłaniać się ku czynnikom politycznym, to a) organa władzy były zblatowane z Kościołem, lub właśnie zacieśniały więzy, dla obopólnej korzyści (sojusz tronu i ołtarza – wygodne i sprawne sterowanie społeczeństwem); b) deklaracje religijne, nawet jeśli stanowią pewien margines, definiują stosunek mas do liderów, i wpływają na ich oceny, postrzeganie itd.; może to zaważyć na sympatii, i choć deklarowany będzie inny powód, pobudka będzie natury religijnej***...
2) Autorka przytacza garstkę osób znanych głównie z imienia, o których niewiele wiemy, i de facto bezpodstawnie stwierdza, że wszyscy studenci to chrześcijanie, ci popierali ten kult, lub byli na najlepszej drodze aby się ochrzcić. Choć to co przytaczam w punkcie pierwszym, a co pomija pani profesor, jest silną przesłanką za tym by właśnie tak było, to jednak nie mamy żadnych informacji by stwierdzić, że faktycznie byli w obozie prochrześcijańskim, i że większość jej uczniów miała takie sympatie. A znając stanowisko intelektualistów, niezależnie od epoki historycznej sceptycznych i często zdystansowanych od trendów ważnych dla mas, możemy w tę jednomyślność wątpić. Jest to bardziej myślenie życzeniowe autorki, która mimo świadomości faktów, pozostaje zaangażowana duchowo po stronie Kościoła.

TYPOWY KATOLIK, CZYLI: BIBLIA? NIE CZYTAŁEM, ALE TO NAJWSPANIALSZA KSIĄŻKA NA ŚWIECIE!
Str. 109 – „Synezjusz był żonaty, posiadał potomstwo i nie chciał rozstawać się ze swoją żoną nawet wtedy, gdy powołano go na biskupa (Ep. 105)” – nie było takiej potrzeby, presji ani zwyczaju, papież wprowadzi celibat później, kiedy już będzie czuł, że nie panuje nad nepotyzmem i degrengoladą swoich funkcjonariuszy, tymczasem zaś sprawy mają się tak: „Biskup więc powinien być nienaganny, mąż jednej żony, […] dobrze rządzący własnym domem, trzymający dzieci w uległości, z całą godnością. Jeśli ktoś bowiem nie umie stanąć na czele własnego domu, jakżeż będzie się troszczył o Kościół Boży?” (Nowy Testament, 1 List do Tymoteusza, wersy 2-5: https://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=1018). Tak to właśnie chrześcijanie znają własne pisma, i historię.

TEGO NA FILOZOFII NIE PRZERABIALIŚMY
Str. 126 – co to do cholery znaczy inteligibilby? („inteligibilny, intelligibilny filoz. «w odniesieniu do bytu: racjonalny, logiczny i dlatego poddający się poznawaniu»”, https://sjp.pwn.pl/sjp/inteligibilny;2561740). Aj, luki w wykształceniu dają o sobie znać. Bez wątpienia jest to tekst akademicki, ale pisany z myślą o historykach, dlatego komplikacja filozoficznym terminem, normalnie nie używanym, obniża tylko jej zrozumiałość (i jako taka jest zbędna).

USTALENIA ODNOŚNIE WIEKU HYPATII
Str. 130 – „Biorąc pod uwagę wiadomość zawartą u Malalasa niektórzy autorzy, […] słusznie przypuszczali, iż Hypatia musiała się urodzić około roku 355 i że poniosła śmierć jako kobieta mniej więcej sześćdziesięcioletnia” – to chyba przesada, niemniej nie znamy dokładnych dat, więc wszystko podlega spekulacjom. Brian Haughton, autor książek o tajemnicach przeszłości, odnosi się do tych ustaleń z rezerwą: „Dzielska przedstawiła też bardziej kontrowersyjną hipotezę [niż to, że zabito ją w efekcie oskarżeń o satanizm], według której Hypatia miała być w chwili śmieciu już po sześćdziesiątce, zamiast, jak się to powszechnie uważa, około trzydziestki lub czterdziestki. Jest to jednak mało prawdopodobne. Gdyby Hypatia urodziła się w 350 roku, jej ojciec [ok. 335] miałby w chwili jej narodzin tylko piętnaście lat. Dlatego zazwyczaj przyjmuje się, że urodziła się pomiędzy 370 a 380 rokiem” (Tajemnice historii. Ludzie, miejsca i osobliwości zasypane piaskami czasu [2010], tłum. Michał Jóźwiak, wyd. Rebis, Poznań 2010, str. 251). Haughton pomija fakt, że dawniej ludzie wkraczali w dorosłe życie wcześniej, już jako nastolatkowie (tyczy się to zwłaszcza kobiet****). Jeśli dodamy raptem kilka lat, spłodzenie Hypatii wydaje się całkiem prawdopodobne. Ale to tylko jedna z opcji. Nie wiemy kim była jej matka, mogła być i filigranowym podlotkiem, i starszą o kilka lat niewolnicą… można wskazywać na różne, mniej i bardziej wiarygodne warianty, ale prof. Dzielska chce nas przede wszystkim przekonać, że jej piękność jest efektem kreacji, mitem***** – zakłada że dojrzała kobieta nie może być atrakcyjna, i zaawansowany wiek bardzo pasuje jej do narracji. Tymczasem aktywna kobieta która nie doświadczyła ciąży, zdrowo się odżywiała i dbała o siebie – musiała zachować dobrą figurę, a jeśli miała harmonijne rysy i dobrze dobraną fryzurę, staranny makijaż, to mogło być tak, że wszelkie niedostatki, maskowane przez strój, nie były aż tak wielkim balastem (zresztą pracowała wyobraźnia – jak zawsze przy damach które są niedostępne). Jest wiele kobiet, które nie mogą pogodzić się z upływem czasu – dotyczy to zwłaszcza tych, postrzegających swoje życie poprzez funkcję prokreacyjną, które sprowadzają sens swojej egzystencji do bycia atrakcyjną, a sukces postrzegają w liczbie potomstwa. Choć nie można posądzić pani profesor o brak pasji czy ambicji, to jednak jej myślenie zdradza bliskie pokrewieństwo z tym rozumowaniem, które jest chyba zjawiskiem ponadpokoleniowym, o charakterze kulturowym, wdrukowanym jej w pakiecie z pruderią. Tłumiona seksualność, jest dla niej w istocie bardzo istotna, choć wysoce wątpliwe by chciała się nad tym rozwodzić.

_______________________
* Np. materiał z YouTube zatytułowany: Prof. Maria Dzielska (UJ) deklaruje poparcie dla Andrzeja Dudy [2010] (https://www.youtube.com/watch?v=3Wyary9zg5E). Tytuły naukowe, które jak wiemy nie poświadczają ani przyzwoitości, ani zdrowego rozsądku, wymieniane są tutaj jako ekwiwalent stanu szlacheckiego, gwarantującego kastowość, właściwą przynależność przyszłego prezydenta, który urodził się w odpowiedniej rodzinie. To samo z funkcjami politycznymi: a zatem nie dokonania, nie realne sukcesy, ale osadzenie w konkretnej warstwie społecznej i utrzymanie „przywództwa” (zamiast SŁUŻBY SPOŁECZNEJ). Te akcenty mówią sporo. Podobnie z formą wypowiedzi: fakt, że odczytuje to wszystko z kartki, nerwowym głosem zaciętego aparatczyka – unikając kontaktu wzrokowego – zamiast swobodnie przemawiać, wypada źle, i nie buduje atmosfery dialogu. Jeśli dołożyć do tego akceptowanie wszechobecności Kościoła, oraz wysoką pruderyjność, to mamy pełny obraz pisowskiej pseudoelity, która zafundowała nam rekordową inflację, media rządowe (zamiast deklarowanych publicznych), pogorszyły naszą pozycję w Unii i oziębiły stosunki z sąsiadami, w tym tak ważnymi jak Niemcy, poza tym nieprzemyślane lockdowny, marnowanie środków z podatków, nietrafione inwestycje, bajońskie sumy na premie i pensje dla nierobów, programy wspierające patologię, a także upolitycznienie policji i służb, niszczenie sądów i łamanie konstytucji, nie mówiąc już o takich drobiazgach jak Schody na placu Piłsudskiego czy pomnik Kaczora (postawionych na krzywy ryj, bez aprobaty mieszkańców i magistratu). Długo się jeszcze będziemy zbierać po rządach PiS, a pewne pokolenie musi po prostu wymrzeć. Niestety nie stać go na autorefleksję, na właściwe uporządkowanie priorytetów – jest niereformowalne.
** Ostatecznie zmontowane z woli Konstantyna, który doszedł do wniosku że trzeba ogarnąć narosły przez stulecia bajzel i zrobić z niego użytek – w tym celu zwołuje sobór w Nicei, w 325 r., aby ujednolicić kult i dokonać formalizacji, tak potrzebnej każdej władzy, która musi sprawować kontrolę i rozliczać poddanych.
*** Chrześcijaństwo trafiło do mas, bo dawało ludziom nadzieje na nowe, lepsze życie po życiu, w dodatku obiecywało zamianę ról – „[...] ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi” (Nowy Testament, Mt 20, 16) – dla nędzarza to kuszące. Z taka perspektywą można czekać na śmierć z wytęsknieniem. Co istotne, podsunięcie takim ludziom kwestii religijnej – stosunkowo prostej – było dla nich dalece bardziej angażujące, pobudzające emocje, niż złożone procesy polityczne, oraz kuluarowe rozgrywki. Najlepszy przykład daje polska ulica, rozmowy z przechodniami z lat 2022-2023, realizowane okolicach warszawskich bazarów, umieszczane potem w internecie w serwisie YouTube (jako odpytujący: Adam Feder, rocznik ‘82). Dewocja idzie w nich w parze z agresją, wulgarnością, ogłupieniem propagandą rządowej telewizji, oraz zagubieniem – niezdolnością do weryfikacji faktów, zestawienia źródeł i obiektywnej oceny. Pojawia się prosta prawidłowość: im wyborca mniej rozgarnięty, dotknięty większym problemem z krytyczną oceną sytuacji polityczno-gospodarczej, mocniej zaangażowany religijnie – tym bardziej otwarty na stosunkowo prostą manipulację, skłonny ulegać pieniactwu. Natomiast obóz przeciwny, stojący w kontrze do populistów – charakteryzują postawy przeciwne. Za śmierć filozofiki Hypatii, umiarkowanej i wykształconej, cenionej przez lokalny establishment i intelektualistów, odpowiadała ciżba mentalnie bliska wyborcom PiS. Nawet wyznająca tę samą religię.
**** Nie odbiegając daleko od tematu, pozostając w obszarze religii chrystusowej, której jest tutaj trochę za dużo, ale skoro już tak wyszło, brnijmy w to: „W Protoewangelii Jakuba i w Złotej legendzie znajduje się opis okoliczności zawarcia małżeństwa Marii i Józefa. Gdy Maria miała dwanaście lat, zgodnie z rozporządzeniem najwyższego kapłana miała wrócić do swej rodziny, aby wyjść za mąż [!]. Nie zgodziła się jednak na opuszczenie świątyni, ponieważ składała śluby czystości i była przeznaczona do służby Panu. Nie wiedząc, co robić, kapłani zwrócili się o pomoc do Boga, który polecił zebrać wszystkich nieżonatych mężczyzn z rodu Dawida. Każdy z nich miał złożyć na ołtarzu gałązkę. Na jednej z nich miał spocząć Duch Święty w postaci gołębicy i właściciel tej gałązki miał zostać mężem Marii. Wkrótce okazało się, że na żadnej z gałązek nie spoczął Duch Święty. Wtedy okazało się, że jeden z mężczyzn nie złożył gałązki. Tym człowiekiem był Józef z Galilei. Kiedy i on położył gałązkę, przepowiednia się spełniła. Podczas gdy Józef przygotowywał dom do przybycia żony, Maria udała się do Nazaretu, gdzie objawił jej się Archanioł Gabriel” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Maria_z_Nazaretu). Dwanaście lat. Jak walczyć z czymś, co stanowi w zasadzie fundament Kościoła? (Pedofilia, obecna od samego początku, to w zasadzie część tradycji).
***** To, że miłą aparycję przypisywali jej potomni, można podważyć jako element kreacji, ale ciężko dyskutować z opiniami wychowanków. Gdyby nie była ładna, zapewne by to taktownie pomijali, podkreślając inne walory, a przecież było inaczej (!). To samo z osobowością (bo i tu zasiewane są wątpliwości, w zasadzie bezpodstawnie i w sprzeczności z resztą wywodu).



Warto zapoznać się z krytyczną recenzją użytkownika Marokin, który zwraca uwagę na istotne nieprawidłowości w biografii Dziewulskiej (w tym te, które omówiono wyżej): https://lubimyczytac.pl/ksiazka/hypatia-z-aleksandrii/opinia/19851796



UWAGI (wyd. III poprawione z 2010): str. 39 – kutyzana (kurtyzana); str. 46 – wałki (walki); str. 54 – „Z kolei Gregorio, który pojawia się w w domu Synezjusza, prosi również Synezjusza […]” (również go prosi); str. 60 – calkiem (całkiem); str. 88 – […] swego stryja Aleksandra, brata ojca” – stryj to brat ojca, jeśli pada słowo „stryj”, to od razu wiadomo o kogo chodzi; str. 105 – Aleksandryjka (aleksandryjka – tak jak warszawianka, paryżanka itd.); str. 128 – k0rótko (krótko) + przecinek zamiast kropki na końcu akapitu; str. 131 – niekonsekwencja, stronę wcześniej autorka zapisała wiek standardowo, a dalej już skrótowo (20-letnia), potem także mamy skróty (172, 175) + błąd w łamaniu tekstu, t a (ta); str. 134 – wspominałam (wcześniej komunikowała nam nam swoją sprawność poprzez liczbę mnogą, tutaj niekonsekwencja, dalej też w liczbie mnogiej); str. 134 – „Damascjusz, […] zaznacza, że »z natury była szlachetniejsza niż jej ojciec« […]. Oznacza to, że od ojca różniła się stopniem posiadanej cnoty i wiedzy” – to tłumaczenie sprowadzające się do komunikowania dwa razy tego samego, to z jednej strony niechlujność, która nie powinna przejść wstępnej redakcji, z drugiej nawyk akademicki, ale to tekst, a nie wykład; str. 135 – „[…] pracowała ona nad dziełami uczonych aleksandryjskich. Ojciec i córka pracowali więc razem nad pismami matematyków rodzimych, aleksandryjskich / […] Hypatia bowiem napisała komentarz […] do Conica Apolloniusza z Perge […]. / […] Hypatia zajmował się innym wielkim matematykiem tego okresu […] Apolloniuszem z Perge […]. Jak widzimy, praca ta dotyczyła jego dzieła z zakresu geometrii analitycznej, noszącego tytuł Conica […]” – to samo, a może nawet gorzej, chyba skleroza (jeśli usunie się luki, na które się zdecydowałem by skrócić sobie przepisywanie i uwypuklić powtórki, to nadal brzmi to jak tekst źle obrobiony… a jest to III wydanie z 2010, mimo 17 lat od premiery, nikt nie zdecydował się zaproponować wielkiej badaczce zmian?); str. 159 – nie chciany i nie lubiany (niechciany i nielubiany); str. 148 – powtórka informacji ze str. 145, o Gessiuszu i krzyżowaniu; str. 161 – „Orestes […] był bardzo niechętnie nastawiony do »dzieci Kościoła« (»był zagniewany na dzieci świętego Kościoła«) [sic!]; str. 175 – Zatrudnienia badawcze (zainteresowania badawcze).

(1993+2010)

„[…] zasadniczy cel [tej] pracy, […] [to] ukazanie Hypatii w dynamice zdarzeń wypełniających jej życie” (str. 20)*.

Hypatia legendarna, wcale nie tak odległa od historycznej – częściowo rekonstruowanej; intelektualny krąg mistrzyni, jej pozycja w Aleksandrii, życie osobiste, stosunek do religii, praktyki filozoficzne, atmosfera stolicy Egiptu przełomu IV i V...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Chrześcijaństwo. Amoralna religia Artur Nowak, Ireneusz Ziemiński
Ocena 6,0
Chrześcijaństw... Artur Nowak, Ireneu...

Na półkach:

(2023)

„Mimo nagromadzenia krytycznych uwag i bezlitosnego oglądu nadużyć, jakich dopuściło się chrześcijaństwo w swojej historii, trzeba jasno powiedzieć, że przesłanie tej książki jest optymistyczne. Wskazuje bowiem, jak wyzwolić się od naszych okupantów […]. Jest kolejnym krokiem w kierunku uzyskania pełnej dojrzałości społecznej i indywidualnej” (ze wstępu Stanisława Obirka [1956], str. 8-9).

Artur Nowak (1974), adwokat i publicysta, wchodzi w rolę prowadzącego rozmowę, Ireneusz Ziemiński (1965), filozof po KUL-u, porusza sygnalizowane kwestie i odpowiada. Całość ma format zbliżony do wywiadu-rzeki. Każdy rozdział dotyczy jednego zagadnienia z zakresu etyki i wytycznych Kościoła (odnosząc się również do historii):

MIŁOŚĆ BLIŹNIEGO
MIŁOŚĆ NIEPRZYJACIÓŁ
MIŁOSIERDZIE
ODKUPIENIE
WŁADZA DUCHOWA
WŁADZA POLITYCZNA
POSŁUSZEŃSTWO W BIBLII
POSŁUSZEŃSTWO W KOŚCIELE
BIBLIJNY WZORZEC KOBIETY
LOS KOBIET
LOS OSÓB LGBTQIA [nieheteronormatywnych] W CHRZEŚCIJAŃSTWIE
WYKLUCZAJĄCA MOWA JEZUSA

Nic nowego, ale dobrze że ktoś zebrał te refleksje i stara się uświadamiać Polaków. Kropla drąży skałę.

Język Ziemińskiego jest jasny, całkowicie wolny od uczelnianego żargonu – przystępny i przyjazny, choć ostrożny. Nowak jest bardziej swobodny, żywiołowy, reaguje z poziomu laika, którego osobiście oburzają niegodne praktyki i skala zjawiska. Owocuje to materiałem dojrzałym i przemyślanym, zrozumiałym dla każdego, nie wolnym od pewnych powtórzeń, ale ogólnie dobrze obrobionym. Brakuje odrobiny humoru*, który dodałby tekstowi rumieńców, choć z uwagi na problematyczność poruszanych kwestii, nie zawsze byłoby to na miejscu.

Nie ma tutaj języka pogardy, tak częstego w ustach ludzi Kościoła, jest realna gorycz i niezgoda, przygnębienie wynikające ze skali problemu, tego jak mocno odciska się na społeczeństwie, i jak bardzo jest ono wobec niego bezradne. Realna troska o innych obywateli, którym dzieje się krzywda, którzy nie umieją, lub nie mogą się zdystansować.

Autorzy wskazują na absurdy doktryny, jak również na niespójność narracji posklecanej ze starannie wyselekcjonowanych fragmentów, dającej pozornie pozytywny obraz Jezusa, lub dążący do takiej interpretacji, w tym również aktywności które w ocenie moralnej – czy to współczesnej czy ówczesnej (starożytnej) – są negatywne, i nie idzie ich klasyfikować inaczej, tj. przypadków gniewu, szału, otwartego lekceważenia czy egotyzmu. Tyczy się to tak Syna, jak i rzekomego Ojca. A i podopieczni, de facto główni sprawcy zamieszania, mają sporo za uszami**.

Kościół odbiera wolność osobistą i żąda totalnego podporządkowania – chce panować nie tylko nad poczynaniami swoich owieczek, ale kontrolować także ich myśli: rozliczać z mimowolnych rozterek, „grzesznych” marzeń, naturalnych instynktów i prywatnych preferencji. Jest realną siłą polityczną, a także dysponentem ogromnych fortun. Należy patrzeć mu na ręce, i starać się osłabiać jego wpływy. Takie książki przyczyniają się do wzrostu świadomości społecznej, tłumaczą źródło problemu i prowokują do refleksji, dlatego nawet jeśli nie są idealne, należy je witać z uśmiechem.

Niestety, w wypowiedziach profesora Ziemińskiego pojawiają się pewne potknięcia, które z punktu widzenia merytoryki obniżają wartość tekstu. Nie ma tego wiele, i nie wpływa to na sensową wymowę całości, jednak takie skróty myślowe, pominięcia, nieścisłości czy pomyłki, będą bezlitośnie wykorzystane przez samozwańczych „apologetów”, którzy będą starali się wmówić ogółowi że tekst nie jest wart ich uwagi. Warto to poprawić przy kolejnym wydaniu, bo książka realizuje swoje założenia, i jest po prostu dobra – naciągane 8/10.

„[…] to, co robimy w tej książce, a więc już sama ocena Boga, nasze refleksje na jego temat, to w jakimś sensie uzurpacja, bo przecież działań Boga nie wolno oceniać. On ma swój system przekonań, jakąś aksjologię [hierarchię wartości], poznajemy w jakimś wymiarze jego charakter, ale główny problem polega na tym, że ludzie nie mają prawa z tą Boską aksjologią dyskutować. Mówiąc o Bogu, nie zwykliśmy przecież wykazywać, że jest nieobliczalny i niekonsekwentny, a nawet okrutny […]” (wypowiedź AN, str. 151).

„[…] nie wolno im [teologom i duszpasterzom] na własną rękę dociekać, jaki jest rzeczywisty sens działalności i wypowiedzi Jezusa. Dlatego żaden teolog katolicki nie mógłby podjąć podobnej próby do tego, co staramy się robić w tej książce, poszukując sensu Biblii na własny rachunek” (wypowiedź IZ, str. 173).

Dobrze że żyjemy w czasach, w których żadnemu z autorów nie grozi śmierć w płomieniach ani tortury inkwizycji. Albo los Kazimierza Łyszczyńskiego (1634-1689), który pierwotnie miał zostać spalony, ale Jan III Sobieski „łaskawie” zamienił mu stos na ścięcie mieczem.

____________________
* Humor i groteskę umieszczam niżej, tyczy się to zarówno komentarzy do kwestii merytorycznych jak i żarliwego ataku ze strony twardogłowych (który oczywiście musiał się pojawić, w końcu to internet).
** Jednym z drastyczniejszych, przykrych i jednocześnie symbolicznych momentów, było zamordowanie Hypatii, aleksandryjskiej uczonej i filozofki, w V wieku, już po legalizacji chrześcijaństwa przez Konstantyna i uczynienia go religią państwową na mocy dekretu Gracjana i Teodozjusza. Powstał o tym dobry film: Agora (2009), z Rachel Weisz w roli pięknej Hypatii i klimatyczną oprawą muzyczną. Nie wszystko co pokazano w filmie odpowiada realiom historycznym, chociażby wiek Greczynki, ale duch epoki został oddany prawidłowo. Chrześcijanie był filmem oburzeni, na Filmwebie pojawił się komentarz, że przedstawiono ich jak jakichś orków (prawda w oczy kole!).



Głównym problemem chrześcijaństwa nie są rozliczne skandale obyczajowe, głośne akty nadużyć seksualnych, molestowanie niepełnoletnich czy gromadzenie olbrzymich majątków kosztem ubogich. Nie są nimi niejasne powiązania polityczne ani szemrane interesy czy czarne karty z historii, których echa wracają w debacie publicznej cyklicznie. Jest nim samo źródło, rdzeń: doktryna, pisma i tradycja. To nie jest tak, że kadry są przegniłe ale idea światła, że w pewnym momencie doszło do wypaczeń, ale sprawa jest do uratowania. Chrześcijaństwo wystartowała jako sekta w ramach judaizmu, a potem trafiło do ludzi otwartych na ówczesne New Age*. W okresie kiedy dużą popularnością cieszyły się bóstwa synkretyczne, takie jak Sol Invictus, Serapis, hermetyczne nauki Wschodu oraz ich twórcy, mistycy w rodzaju Apoloniusza z Tiany czy Szymona Maga. Kult trafił na podatny grunt, i w wersji light zdobył sporą popularność we wschodnim basenie Morza Śródziemnego. Nie przeszkodził mu nawet fakt, że wbrew rozpowszechnianym zapowiedziom, koniec świata nie nadszedł, a zapowiadana paruzja była stale odwlekana**. I trzymało się to nieźle, stare rozrastając, anektując kolejne terytoria i bogacąc ponad miarę. Dzieląc i dostosowując do bieżących potrzeb. Dopiero w XVIII stuleciu, w okresie oświecenia, kontestacja ruszyła z kopyta: rozwinęła się krytyka Kościoła i otworzyły nowe horyzonty. To, co było wcześniej domeną jednostek, zyskiwało na popularności i trwale zapisywało w zbiorowej świadomości. Potem wyhamowało, ale przetarło szlaki temu, czego doświadczamy dziś: społeczeństwa się sekularyzują, spada zainteresowanie Kościołem, jego programem i ofertą. Szeregi kleru są coraz węższe, liczba powołań leci na łeb, na szyję, świątynie świecą pustkami, młodzież nie chce pokornie klękać i uczestniczyć w katechezie... A będzie to tylko postępować.

Jednak jeszcze nie czas by otwierać szampana. Trzeba kuć żelazo póki gorące – starać się mówić ludziom prawdę, uświadamiać, otwierać oczy i ośmielać. Im więcej świadectw, tym lepiej. Lawina zaczyna się od kilku kamieni, a potem nie da się jej powstrzymać.

____________________
* „Nauki Jezusa – Żyda przestrzegającego praw religijnych – skierowane były, wbrew późniejszej tradycji, wyłącznie do Żydów: »Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela« (Mk 7,27; Mt 10,6; 15, 24) i wpisują się w żydowską eschatologię tego okresu” (Łukasz Niesiołowski-Spanò, Krystyna Stebnicka, Historia Żydów w starożytności. Od Thotmesa do Mahometa, Wydawnictwo Naukowe PWN SA, Warszawa 2020, str. 299). Zrodziło to problem, bo Paweł, w przeciwieństwie do brata Jezusa – Jakuba, i Szymona-Piotra, poszedł z przesłaniem Mistrza do politeistów, a nie tylko między rozsianych w diasporze Żydów. Finalnie, judaizmu zreformować się nie udało, powstała natomiast nowa religia.
** Współcześni chrześcijanie, przemieścili powtórne przyjście w bliżej nieznaną przyszłość, w zasadzie wypierając je ze świadomości. Do dziś są jednak grupy, które wierzą, że żyją u progu kresu (np. świadkowie Jehowy), ale najbardziej kojarzy się to ze współczesnymi sektami, w tym głośnymi przypadkami zbiorowych samobójstw. Intrygujące jest to, że w oczach starożytnych, ówcześni chrześcijanie wypadali podobnie jak podopieczni Marshalla Applewhite’a czy Jima Jonesa. (Stare kulty, z ugruntowaną pozycją, odnoszą się do nowych grup religijnych niechętnie, a przecież ich początki były takie same).



Bóg – jak sam deklaruje na kartach Starego Testamentu – zazdrosny i mściwy*, który nie toleruje innych bóstw, jest totalnym władcą marionetek. Morduje tysiącami, w tym dzieci i ciężarne (potop, zniszczenie Sodomy i Gomory, wprowadzanie Hebrajczyków do Kanaanu i realizacja ich rękami czystek etnicznych, zwyczajnego ludobójstwa, także w krajach ościennych, np. rzeź Madianitów**). Tymczasem Szatan odpowiada za śmierć raptem kilku osób (zależy jak liczyć, bo jeśli przypisywać mu wszelkie zło której wyprawiają ludzie, to wtedy gorzej). W dodatku wydaje się być dobrym chłopakiem który dostał za ostro po dupie i potem wariuje (chyba największa porażka pedagogiczna Jahwe, w dodatku bez prób pojednania).

Co do Szatana: wąż dzieli trud Prometeusza, i tak jak tytan spotyka się z boskim gniewem. Oferuje ludziom samoświadomość, wydobywając ich z półzwierzęcego stanu zawieszenia, a mimo to przedstawiany jest jako burzyciel idylli. (Inną kwestią jest to, po co Jahwe umieszcza w ogrodzie Eden drzewo poznania dające zakazane owoce, wiedząc, że Adam i Ewa – mentalnie dzieci – mogą mieć kiedyś na nie chrapkę?). To nie jest fair.

Typowy katolik stara się być moralny – oczywiście wedle pokrętnych norm swojej religii – nie z pobudek etycznych, ale z obawy przed ogniem piekielnym. I sam to deklaruje (!). W każdej rozmowie o tym co jest dobre, co złe, w pierwszej kolejności pojawia się kwestia potencjalnej boskiej kary – rozliczenia – a nie kwestia wyrzutów sumienia, dobijającej świadomości, że właśnie zrobiliśmy komuś przykrość. Uwidacznia się tutaj brak empatii, i takiego dojrzałego, zdrowego myślenia.

Chrześcijaństwo deprecjonuje kobiety i dąży do pełnej kontroli. Nie można go uznać za moralne, bo akceptuje treści otwarcie negatywne, i albo je przeinacza, wmawiając, że są czymś innym niż są – kiedy z uwagi na aktualny poziom debaty publicznej i stan wiedzy naukowej nie idzie ich bronić – albo pomija, starając się rozpowszechniać te koncepcje, które nie powinny wzbudzać kontrowersji. Chrześcijaństwo jest tym, co robią z nim chrześcijanie, w myśl zasady „historia to my”. Teraz i dziś. Ta historia nie budzi dobrych emocji, raczej niepokój i zażenowanie – naprzemiennie.

Warto myśleć samodzielnie, zadawać sobie pytania i nie poddawać się presji ani zastraszaniu. Kościół już łapie zadyszkę, a jeśli będziemy konsekwentni, straci na znaczeniu. Może nie padnie na zawał, ale będzie kaleką, kadłubkiem, marną pozostałością po dawnej ośmiornicy, której macki sięgały dawniej wszędzie. Jego merkantylne posunięcia wzbudzają oburzenie od samego początku. Dziś, kiedy przyciąga wzrok mediów, jest mu trudniej rozstawiać po kątach. Każdy kto widział obalenie pomnika prałata Jankowskiego, i ma sumienie, poczuł się lepiej. Może dożyjemy czasów demontowania figur Jana Pawła II? Przynajmniej tych, stojących poza działkami Kościoła. Droga do tego jeszcze długa, ale trzeba się starać. Dotychczasowym wiernym, tzw. poszukującym, wierzącym-niepraktykującym – coraz łatwiej się dystansować. Zmienia się narracja, zmieniają oczekiwania społeczne. Jednym jest zapewne łatwiej, innym trudniej, niektórzy wyzwalają się jako dzieciaki, nastolatkowie, inni później, kiedy poluzują się więzi z domem (np. poprzez wyprowadzkę do większego miasta). Mnie uratowało to, że zanim poznałem Biblię, spędzałem godziny nad barwnymi książkami o dinozaurach, atlasami zwierząt i encyklopediami Larousse’a, i tak nolens volens aplikowałem sobie teorię wielkiego wybuchu, formowania planet, geologiczną historię Ziemi, elementy paleontologii i zoologii. (I oczywiście marzyłem o tym, aby jechać na pustynię Gobi, albo na pustkowia USA, i odkopywać skamieniałości, w wolnych chwilach robiąc dziury koło domu). Poza tym, trafiały w moje ręce teksty nt. Nieznanego, czynnika Psi, UFO, kryptyd itp. – a to również poszerzało myślenie. Jeśli dzieciak wie, że mamy miliony gatunków żywych i wymarłych (a miliardy w samym kosmosie, rozsianych po różnych samotnych planetach bilionów galaktyk), to nie uwierzy, że Noe wziął na pokład każde zwierzę ze wszystkich rodzajów w kilku egzemplarzach, bo jest to awykonalne***. Nie uwierzy w potop, zwłaszcza jeśli nie zna hebrajskiej wizji świata****, ani nie zrozumie kazirodczych początków ludzkości 2.0 (które biorąc pod uwagę lovestory Adama i Ewy, są powtórką z rozrywki)*****.

____________________
*„Ja Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia względem tych, którzy Mnie nienawidzą” (Księga Wyjścia, rozdział 20, https://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=70). Bóstwo domagające się kultu, karmiące się ofiarami, smrodem palonego mięsa, modlitwą i strachem… to brzmi jak opis z prozy Lovecrafta. Ale to Biblia.
** „Rzekł Pan do Mojżesza: «Pomścij Izraelitów na Madianitach […]». […] Według rozkazu, jaki otrzymał Mojżesz od Pana, wyruszyli [Hebrajczycy] przeciw Madianitom i pozabijali wszystkich mężczyzn. Zabili również królów madianickich. Oprócz tych, którzy zginęli [w dotychczasowych nawalankach]: Ewi, Rekem, Sur, Chur i Reba – razem pięciu królów madianickich. Mieczem zabili również Balaama, syna Beora. Następnie uprowadzili w niewolę kobiety i dzieci madianickie oraz zagarnęli jako łup wszystko ich bydło, stada i cały majątek. Spalili wszystkie miasta, które tamci zamieszkiwali, i wszystkie obozowiska namiotów. Zabrawszy następnie całą zdobycz, cały łup złożony z ludzi i zwierząt, przyprowadzili jeńców, zdobycz i łup do Mojżesza, kapłana Eleazara i całej społeczności Izraelitów, do obozu, który się znajdował na równinach Moabu, położonych nad Jordanem naprzeciw Jerycha. Mojżesz, kapłan Eleazar i wszyscy książęta społeczności wyszli z obozu naprzeciw nich. I rozgniewał się Mojżesz na dowódców wojska, na tysiączników i setników, którzy wracali z wyprawy wojennej. [tutaj można by naiwnie założyć, że przeraziło go bestialstwo Hebrajczyków, bezsensowna dewastacja i ogólny chaos, jednak nie…] Rzekł do nich: «Jakże mogliście zostawić przy życiu wszystkie kobiety? [sic!] One to za radą Balaama spowodowały, że Izraelici ze względu na Peora dopuścili się niewierności wobec Pana. Sprowadziło to plagę na społeczność Pana. Zabijecie więc spośród dzieci wszystkich chłopców, a spośród kobiet te, które już obcowały z mężczyzną [potencjalnie ciężarne, dawniej stan ciąży bywał dla niektórych kobiet stanem permanentnym, co rok prorok]. Jedynie wszystkie dziewczęta, które jeszcze nie obcowały z mężczyzną, zostawicie dla siebie przy życiu [jako niewolnice seksualne i darmową pomoc domową]” (Księga Liczb, rozdział 31, https://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=170). Chrześcijanie twierdzą, że niosą miłość… Twierdzą że przy tym, że opierają się na Piśmie Świętym, które jak sama nazwa wskazuje wyrasta ponad inne i oferuje właściwe – a raczej jedynie słuszne – paradygmaty. No ale to co w nim czytamy, to co mówi tam Bóg i czego żąda, ciężko klasyfikować jako moralne (a tym bardziej wynikające z dobroci). Jak do tego podejść, jak to zinterpretować? Jahwe cierpi na jakieś zaburzenie borderline? A może jest ich dwóch, stanowią duet demiurgów-bliźniaków, jeden srogi, drugi dobrotliwy? I się zamieniają, udając jednego – pracując na dwie zmiany? Trochę jak w zaratusztrianizmie: opozycja Ahura Mazda – Aryman? (Ale co wtedy miałby do robienia Szatan?). Jahwe zmienił się i dojrzał na przestrzeni końcówki wieczności? Nie, to jest to samo bóstwo opiekuńcze rodu i plemienia, a potem narodu, wyniesione do rangi bóstwa najwyższego i papy Jezusa. Nie brzmi to kojąco.
*** Nikt nie wpadła na to by wziąć na pokład mrówkojady, bo nikt nie miał pojęcia o rozległości Afryki, faktycznym rozmiarze Europy, bezkresie Atlantyku czy istnieniu Ameryki Południowej, gdzie zwierzęta te żyją. To była wizja ludzi z tamtych czasów, myślących tylko o zwierzętach które znają. À propos zwierząt: Bóg tworzy świat w którym jedne zwierzęta zjadają drugie, pożerają własne młode lub uśmiercają potomstwo rywala (kiedy stado przejmuje inny samiec), brutalnie rywalizują o przetrwanie, zapadają na potworne, bolesne choroby, rodzą się z ciężkimi wadami i deformacjami, ulegają morderczym pasożytom, a kiedy są zbyt stare by zdobyć pożywienie – padają z głodu. Czemu Bóg który jest miłością tworzy tak brutalną planetę, gdzie okrucieństwo jest normą i warunkiem koniecznym, decydującym o przetrwaniu? Czy tego Boga nie ma, czy jest kimś zupełnie innym niż sobie wyobrażamy?
**** Wedle kosmologii żydowskiej mamy świat-bańkę (powiedzmy batyskaf), otoczony wszechwodami: wszechwody są poza sklepieniem niebieskim (firmamentem, pod którym fruwają gwiazdy, słońce i księżyc), nad i pod ziemią. Pod powierzchnią jest szeol – pylista kraina umarłych. Wedle takiego modelu świata, wody mogły zalać ziemię w stopniu nieograniczonym, a potem wsiąknąć w glebę i przenikając coraz głębiej, poza granice świata.
***** Pominiecie poszczególnych stadiów ewolucji i kazirodztwo pierwszych ludzi były czymś, co tak cholernie zubażało moją wizję początków ludzkości, w dodatku nadając jej znamion ciężkiej patologii, że nie miałem ochoty mieć z nią nic wspólnego. Brać jej za własną.



UWAGI MERYTORYCZNE (wyd. 2023):

Str. 59 – „Także w czasie krzyżowej męki [Chrystus] nie zdobył się na darowanie win swoim oprawcom, prosząc jedynie swego Ojca w niebie, aby nie policzył im tego grzechu, bo nie wiedzą co czynią. Ta scena jest o tyle ważna, że uchodzi powszechnie za świadectwo moralnego heroizmu Jezusa, modlącego się za własnych prześladowców. W rzeczywistości mamy tu do czynienia z prośbą, aby wybaczył zastępczo Bóg, gdyż sam Jezus nie potrafi się na to zdobyć. To pokazuje, że nawet on musiał zdawać sobie sprawę, jak trudne czy wprost niemożliwe jest dla człowieka miłowanie swoich nieprzyjaciół”. Mamy tutaj do czynienia z nadinterpretacją profesora Ziemińskiego (i powinno być to zakomunikowane jako intelektualna spekulacja, psychologiczne rozwinięcie). Sprawa jest raczej jasna, Jezus w przypływie megalomanii zwraca się do Boga-ojca, jako tego który odpowiada za losy śmiertelników, i prosi go o wybaczenie. To że literacki Jezus przejawia świadomość takiej trudności jest oczywiste, ale w tym konkretnym komunikacie chodzi niejako o ochronę przed gniewem Jahwe (a jak wiemy z Biblii, gdy Jahwe ma zły dzień, to trup ściele się gęsto).

Str. 181 – „[…] Jezus pochodził z królewskiego rodu Dawida […]” – jak wiadomo, jest to bardzo grubymi nićmi szyte, na str. 185 IZ się poprawia: „[…] drobna korekta do rodowodu Jezusa, który ewangeliści wyprowadzają z rodu Dawida od strony Józefa, co może świadczyć, że nie do końca wierzyli w jego cudowne boskie poczęcie”. W NT mamy de facto różne rodowody, które się nie pokrywają (!). Jeśli Miriam faktycznie zaszła w ciążę w ramach partenogenezy albo jakieś boskiej inseminacji, to stary Józef nie jest jego biologicznym ojcem, i tym samym z królewskiego pochodzenia nici (inna rzecz, że ten królewski potomek wyjątkowo cienko przędzie). Czy Józef dokonał jednak defloracji młodziutkiej Miriam, i mu się poszczęściło? Narodziny z dziewicy nie były wówczas niczym nowym – jako część biografii wielu bliskowschodnich bogów, stanowią +10 do atrakcyjności, więc nie jest dziwnym, że władowano to do greckich ewangelii – Chrystus nie mógł być gorszy.

Str. 184 – „Stąd właśnie klęski, które zaczęły na niego spadać, jak niewola babilońska, a potem rzymska” – IZ pomija władztwo perskie (prowincja Jehud, Cyrus II Wielki jako pomazaniec i dobroczyńca – wspominany na kartach Biblii – który zezwala na powrót do Ziemi Obiecanej) oraz okres helleński (krótkie panowanie Aleksandra Macedońskiego, a potem diadochów, zakończony przez niepokornych Machabeuszów [Hasmoneuszów], nastawionych na prozelityzm). To, pod kim było gorzej, pod kim lepiej, to już spekulacje historyków i kwestia zapatrywań religijno-politycznych.

Str. 199 – „AN: […] Piotr po śmierci Jezusa udaje się do Rzymu. Po co? / IZ: Najprawdopodobniej, aby kontynuować misję Jezusa, czyli szerzyć nową religię [raczej O D N O W I O N Ą] w centrum ówczesnego świata” – strasznie nieszczęśliwy skrót myślowy, IZ przeczy w ten sposób sam sobie, negując prawdę historyczną (wykładaną do tej pory dosyć konsekwentnie). Można to też uznać za zmianę koncepcji i planu działań, ale rzeczony Szymon Piotr raczej tak tego nie postrzegał. Oddajmy głos profesorowi Ehrmanowi:

„1. [historyczny Jezus] Urodził się i wychował jako Żyd i nigdy nie uważał, że oddala się od judaizmu i Boga Izraela. [Nie zakładał nowej religii, kultu własnej osoby – nie pretendował do miana boga (porównaj z fragmentem z Historii Żydów w starożytności Niesiołowskiego-Spanò i Stebnickiej, cytowany już w przypisie, str. 299.]

2. Głosił apokaliptyczną wersję judaizmu. [Wierzył że kres dziejów jest blisko.]

3. Oczekiwał nadejścia Syna Człowieczego [kosmicznego sędziego z niebios zapowiedzianego przez proroka Daniela – używając określenia B. T. Ehrmana], który przyjdzie z nieba na sąd jeszcze za życia jego uczniów.

4. Odrzucał faryzejską skrupulatność w przestrzeganiu Prawa Mojżeszowego. [Jednak nie ignorował tradycji judaistycznej, obrzezania, koszerności, rytualne czystości itd., nie postrzegał ich jako błądzących pod kątem źródła, szło mu tylko o interpretację, ichni lifestyle]

5. Uczył o potrzebie wiary w Boga i uważał, że całe Prawo Mojżeszowe streszcza się w nakazie miłości bliźniego.

[...]

1. Nadchodzącym sędzią świata będzie Syn Człowieczy. [Nie Jezus – tutaj warto zauważyć że IZ i AN przyjmują tradycyjną wykładnię, wstawiając w to miejsce Chrystusa, podobnie odczytuje to Reza Aslan w swojej książce Zelota z 2013 (wyd. polskie: 2014), str. 197-207 i str. 338-342]

2. Przed sądem można się obronić, przestrzegając Prawa Mojżeszowego w interpretacji Jezusa. [W chrześcijaństwie św. Pawła nakazy z Tory nie mają znaczenia, liczy się wiara w śmierć i zmartwychwstanie Jezusa.]

3. Wiara oznacza ufność pokładaną w to, że Bóg da swojemu ludowi swe (przyszłe) królestwo. [Chrześcijanin musi wierzyć żarliwie w Jezusa, jego ofiarę i zmartwychwstanie.]

4. Doniosłość Jezusa polega na tym, że głosi on koniec świata i przedstawia prawdziwą wykładnie Prawa Mojżeszowego. [Dla Pawła najważniejsza jest ofiara za grzechy świata i powrót między żywych.]

5. Koniec świata rozpoczął się za życia uczniów Jezusa, którzy przyjęli jego nauki i zaczęli wcielać je w życie. [Dla Pawła i jego wiernych początkiem końca była śmierć Jezusa na krzyżu.]

[...]

Paweł wierzył, że Jezus odgrywa kluczową rolę w zbawieniu ludzi, Jezus tymczasem nauczał, że jego rola polega na głoszeniu końca świata, proroczym wezwaniu do poprawy i wyłożeniu poprawnej interpretacji woli Bożej objawionej w Biblii hebrajskiej. Paweł rzadko wspominał te nauki. Dla niego liczyła się tylko ofiarna śmierć Jezusa i jego wywyższenie przez Boga poprzez wskrzeszenie ze zmarłych. Ocaleni, jak głosił, zostaną tylko ci, którzy uwierzyli w Chrystusa, który powstał z martwych.
[....] czy Jezus i Paweł reprezentowali tę samą religię?” (Bart D. Ehrman, Nowy Testament. Historyczne wprowadzenie do literatury wczesnochrześcijańskiej [The New Testament: A Historical Introduction to the Early Christian Writings, 2013], wydawnictwo CiS, Warszawa 2014, str. 485-488). Nie, sekta Pawła poszła dalej, postawiła na ludność spoza Izraela, nie tylko żydowską diasporę ale wszystkich którzy garnęli się do nowego kultu.

Na str. 325-326, sam IZ stwierdza: „Nie należy też zapominać, że ani Jezus, ani Mahomet nie chcieli tworzyć nowej religii, tylko zreformować judaizm, a raczej – przywrócić go do pierwotnej boskiej postaci [pierwotnej i czystej, tj. takiej jaką sobie wyobrazili, wynikającą z ich założeń]. Jezus deklarował, że nie przyszedł znieść prawa, tylko je wypełnić, wobec czego przestrzegał przed zmianą choćby jednej litery w przepisach Starego Testamentu. Jego pierwotnym celem nie było budowanie uniwersalnej religii, obejmującej wszystkie ludy, lecz nawrócenie zagubionych owiec z plemienia Izraela”. Na str. 383 w zasadzie się powtarza: „[…] Jezus nie ma zamiaru tworzyć nowej religii, ale chce tylko zreformować judaizm, który uważa za religię plemienną, a nie uniwersalną, adresowaną do wszystkich”, a potem rozwija zagadnienie: „Teksty ewangelistów są pod tym względem niespójne. Z jednej strony bowiem Jezus deklaruje, że przyszedł zbawić zbłąkane owce z plemienia Izraela, wobec czego należy go traktować jako typowego nauczyciela żydowskiego, który przypomina o konieczności wypełnienia prawa [tj. przymierza z Jahwe, dotrzymania nakazów i pielęgnowania tradycji], nie ustanawia jednak żadnej nowej religii [zwłaszcza z świętokradczym, megalomańskim kultem własnej osoby]. Z drugiej strony mamy teksty świadczące o tym, że ta misja się nie powiodła, bo naród wybrany nauki Jezusa nie przyjął [a jego ukrzyżowano, jak pospolitego bandytę – tak samo skończyli rebelianci od Spartakusa, sto lat wcześniej], przyjęli ją jednak [trwale] niektórzy poganie [ex-politeiści]. Jezus przecież nie ukrywał, że wiara, jaką znalazł u osób z innych plemion, była większa od tej, z którą spotkał się u Izraelitów. Ten fakt zapewne skłonił niektórych jego uczniów już po jego śmierci do uznania chrześcijaństwa [tj. nauk Jezusa] za religię uniwersalną, którą należy głosić całemu światu – i obrzezanym, i nieobrzezanym. Rozsyłając zaś wszak apostołów po swym zmartwychwstaniu, [biblijny] Jezus [tj. ten literacki, z wizji] nie każe im omijać żadnych miast, lecz głosić Dobrą Nowinę wszystkim” (str. 385). Dalej czytamy: „[…] bądź to sam Jezus, bądź jego bezpośredni uczniowie zmodyfikowali pierwotny program. […] Jezus uważał siebie za przywódcę politycznego, który chciał ocalić naród izraelski, znajdujący się w rzymskiej niewoli. Ponieważ jednak misja ta zakończyła się klęską, a do tego Rzymianie zniszczyli [trzecią] świątynię jerozolimską [w 70 r. n.e.], to kolejne pokolenie uczniów [sympatyków] Jezusa nadało jego nauce sens przede wszystkim religijny. Odtąd zbawienie nie ograniczało się do jednego narodu, lecz obejmowało wszystkich ludzi, tracąc równocześnie wymiar doczesny. […] Jezus odtrącony przez swój naród stał się Chrystusem – zbawicielem świata” (str. 386). (Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju… prawie sześć stuleci wcześniej przerabiał to Siddhartha Gautama). Myślę że takie informacje powinny pojawić się na początku, bo osoby którym ta książka najbardziej by się przydała, które powinny ją przeczytać, prawdopodobnie nie mają o tym pojęcia.

Str. 217 – na str. 216 IZ stwierdza, że spór Jezusa z faryzeuszami nie odnosił się do nazbyt restrykcyjnego rozumienia prawa religijnego, ale władzy nad narodem wybranym, tj. odnosi się do jednego z wariantów Jezusa historycznego (zrekonstruowanego na podstawie ewangelii i źródeł historycznych z epoki), ale potem pisze tak: „Z punktu widzenia Jezusa to przecież właśnie kapłani i uczeni w Piśmie, znający prawo i proroków, powinni rozpoznać w nim Mesjasza i przekazać mu władzę nad narodem wybranym. Odkąd bowiem zstąpił na ziemię [ujęcie religijne], to jemu, a nie kapłanom, należy się posłuszeństwo. Boga nie reprezentują już faryzeusze ani saduceusze, lecz Jezus jako jego Syn [!]” – mamy tutaj mix myśli greckiej, do której wytworzenia i promocji przyczynił się Paweł, oraz wersję faktyczną. Joszue ben Josef zrobił karierę jako Jezus Chrystus już po swojej klęsce, kiedy stało się jasne że sprawa się rypła, i trzeba było mimo wszystko wyjść z tego z twarzą oraz zachować zdrowie psychiczne, nadać mistrzowi nowy status i żyć dalej. Aby nie upraszczać przez skróty myślowe: za ten wariant, tę interpretację – i jednocześnie kreację – odpowiedzialny był głównie Paweł i jego stronnicy, w przeważającej mierze dawni politeiści, którzy przyjęli go jako fizycznego syna Jahwe, co u żydów-tradycjonalistów raczej by nie przeszło (nie przeżyłby tego i nie zyskał tylu sympatyków). Syn Człowieczy a Syn Boży to nie to samo.
Jeśli można coś zarzucić tej publikacji, to to, że na starcie nie definiuje kim był Jezus, że mamy co najmniej dwie interpretacje: 1) Ujęcie zrodzone poza ziemiami Izraela, na obczyźnie, stwierdzające że był synem Boga, tak samo jak Herakles był synem Zeusa*, że jego śmierć nie była porażką, ale realizacją planu mającego w swej pokrętnej logice zbawić świat, i dać Imperium kult atrakcyjniejszy niż mitraizm i inne, pogańskie religie Wschodu. (W sensie ten prawdziwy i jedyny słuszny). 2) Oraz wariant pierwotny, gdzie Joszua jest reformatorem religijnym, który ma jakieś szersze aspiracje polityczne bądź nie. Jeśli tak, to prawdopodobnie są one dosyć ostrożne i mgliste – nie umie bowiem dokładnie ocenić sytuacji, a w trakcie swojej krótkiej działalności zostaje usunięty z uwagi na brak aprobaty ze strony elit. Na pewno zna Tanach (tj. Torę, teksty proroków i pozostałe pisma), gorzej lub lepiej, i stara się wpasować w zawarte tam treści, w tym przepowiednie i proroctwa, mające uprawomocnić go jako proroka. Nie byłoby dziwne, gdyby ktoś życzliwy służył mu radą, zresztą wydaje się oczywiste że X czy Y musiał czuwać na backstage’u, z kimś musiał się konsultować – telewizji wówczas nie było, nie miał możliwości marnować czasu na smartfonie, więc w wolnym czasie albo gadał, albo się modlił. Summa summarum Jezus został ubóstwiony (raczej niezgodnie z własnymi intencjami, pewnie uznałby to za świętokradcze, choć kto wie, może miał takie same ciągotki jak twórcy dzisiejszych sekt?). Krzyż jako narzędzie kaźni, starożytny odpowiednik szubienicy czy gilotyny, szczęśliwie zbliżony do krzyża solarnego (równoramiennego, wpisanego w okrąg), który ma pozytywną symbolikę, został zaadaptowany jako znak nowej religii. A potem były walki frakcji, synody, sobory, krucjaty, narzucanie chrześcijaństwa jako głównego towaru eksportowego Europy, itd.

* Podobnie jak Perseusz i wielu innych herosów.
** W skrócie: mówiąc o Jezusie, warto rozgraniczyć Jezusa historycznego i literackiego, ten literacki, który dotrwał do naszych czasów w ewangeliach i apokryfach, a także wyobrażeniach zaczerpniętych ze sztuki Greków – nie jest kopią postaci historycznej. Jest pewną hybrydą, wizją tych którzy pisali już po jego śmierci (tzw. ewangelię Marka datuje się ok. 65 r., Mateusza po 70 r., Łukasza przed 70 lub po 125 r., Jana na koniec I w. lub ok 130 r.). To że tak jest pada dopiero na str. 69, czytelnik który styka się z tym problemem po raz pierwszy, będzie skołowany. Dodajmy do tego nasze wyobrażenia, za które odpowiadają średniowieczni i renesansowi twórcy: „Na współczesnych ilustracjach chrześcijańskich wydawnictw widzimy utrwalony obraz Jezusa wędrującego po starożytnym Izraelu; słońce oświetla jego jasne włosy, lecz nigdy nie przyciemnia jego skóry. Tak wygląda chrześcijański misjonarz w otoczeniu uczniów. Niektórzy z nich już piszą Ewangelie, by utrwalić święte słowa żywego boga.
Już wskazaliśmy oczywistą skazę tego obrazu, Jezus był bowiem Żydem. Miał ciemną karnację jak [typowy] Palestyńczyk, a nie jasną, tak jak Europejczyk z północy” (Michael Baigent, Archiwum Jezusa [2006], wyd. Albatros, Warszawa 2007, str. 95).

Str. 255 – „Powołując zresztą swoich uczniów, [Jezus] nie chciał stworzyć klubu dyskusyjnego, lecz jednostkę karnych i posłusznych wykonawców jego woli, zdolnych szerzyć jego nauki wszystkim narodom” – to Jezus biblijny, co należałoby zaznaczyć, ale historyczny – a przynajmniej bliższy wersji jerozolimskiej, jakubowej – powołał dwunastu dla dwunastu plemion Izraela, którzy mieliby rządzić po końcu świata: „»Zaprawdę powiadam wam, przy odrodzeniu (tj. w Królestwie Bożym), gdy Syn Człowieczy zasiądzie na swym tronie chwały (jako władca nad wszystkimi), wy, którzy poszliście za Mną (uczniowie), zasiądziecie również na dwunastu tronach, sądząc dwanaście pokoleń Izraela« (Mt 19, 28; por. Łk 22, 28-30). A zatem w Królestwie Bożym rządzić będzie dwunastu uczniów Jezusa. [Aby mieć pewność że zrozumieliśmy, prof. Ehrman powtarza – zapewne nawyk wykładowcy:]
Innymi słowy, wybór dokładnie dwunastu apostołów to przesłanie w duchu apokalipsy, że Królestwo Niebieskie jest blisko i że owych dwunastu mężczyzn, najbliższych uczniów Jezusa, będzie nim rządzić” (Bart D. Ehrman, Naśladowcy Jezusa. Prawda i Fałsz. Piotr, Paweł i Maria Magdalena [2006], wyd. Demart S.A., Warszawa 2010, str. 51). Kolejny cytat który wskazuje, że Jezus był nastawiony na swoich ziomków, nie na cały świat. Plany działania ograniczały się do obszaru Syropalestyny: Judei, Samarii, Galilei. Mogły też obejmować diasporę, ale jest wysoce wątpliwe, by zakładał, że ktoś, kiedyś, ustawi jego figurę na szczycie górującym nad Rio de Janeiro. Że ktoś w ogóle będzie sporządzał jego wizerunki (co jest sprzeczne z „Tojrą”). Jezus nie miał pojęcia o istnieniu Nowego Świata, tym że Ziemia jest geoidą, jedną z wielu planet krążących w naszym układzie słonecznym, na peryferiach jeden z bilionów galaktyk… To jest totalnie inna perspektywa. Jeśli upierać się przy tym, że był ambitnym zbawicielem, to należy sobie zadać pytanie: czy odwiedzał także inne planety po tym jak skończył z Ziemią, a jeśli tak, to ile miał wtedy macek? Z drugiej strony, scenariusz w którym ufici porywają Miriam, dokonują sztucznego zapłodnienia, a potem tworzą projekcję z „aniołem” i wmawiają jej, że bierze udział w wielkim planie ratowania planety, następnie programują Józefa, i obserwują to sobie z dystansu, robiąc notatki... Ma to sens. To by tłumaczyło „nadprzyrodzone” moce i tę gwiazdę betlejemską, tj. statek-matkę [uwaga: to był sarkazm].

Str. 269-271 – ponownie pojawia Jezus literacki (biblijny), co nie zostało zaznaczone. Kiedy mowa o doktrynie, to wiadomo że rozmawiamy o NT; ale kiedy podejmowane są intencje Jezusa (czyli nie twórców ewangelii), w powiązaniu z realiami epoki, to idzie o realny pierwowzór (a przynajmniej tak powinno być – dla zachowania jakiegoś porządku). Historyczny Joszue ben Josef, ten z krwi i kości, a nie papirusu i atramentu, był nieco inny niż obraz utrwalony w masowej wyobraźni.

Obecnie, Jezus występuje zawsze w trzech osobach – trzech bazowych wariantach: 1) w wersji literackiej, nowotestamentowej, będącej kombinacją kilku wizji chrześcijan z pierwszych wieków naszej ery; 2) tej ugładzonej, z propagandy Kościoła (bazującej na wybranych fragmentach NT); 3) oraz historycznej, z czego ten ostatni jest najbardziej zagadkowy, i niemożliwy do pełnej, rzetelnej rekonstrukcji.

Str. 279 – warto by tu dodać, że Jahwe (jako szanujący się samiec alfa) dorobił się swego czasu małżonki – pięknej Aszery – która później wypadła z łask i pamięć o niej zaginęła: „Francesca Stavrakopoulou, profesor z Uniwersytetu w Exeter i publicystka BBC2, w popularnonaukowej serii programów brytyjskiej telewizji ukazała świadectwa archeologiczne wskazujące na tendencje synkretyczne ludowego kultu Izraelitów, stojące w sprzeczności z oficjalną, monoteistyczną wiarą judaizmu. Przynajmniej w niektórych okresach, ludowe wierzenia obejmowały także kult bogini płodności Aszery. Według opinii publicystki, Jahwe, czczony przez Salomona i jego pogańskie żony, miał partnerkę, boginię Aszerę, której oddawano cześć nawet w Świątyni jerozolimskiej. Istnienie jej ludowego kultu w Izraelu potwierdza również datowana na VIII w. p.n.e., a więc około dwa wieki po Salomonie, inskrypcja znaleziona na pustyni Synaju. W 1 Księdze Królewskiej mowa jest o tym, że w Świątyni jerozolimskiej znajdował się posąg Aszery, któremu ofiarowywano rytualne szaty. W 1 Księdze Królewskiej znajduje się też opis idolatrii Salomona: [...] Kiedy Salomon zestarzał się, żony zwróciły jego serce ku bogom obcym i wskutek tego serce jego nie pozostało tak szczere wobec Pana, Boga jego, jak serce jego ojca, Dawida. Zaczął bowiem czcić Asztartę, boginię Sydończyków, oraz Milkoma, ohydę Ammonitów. [...]
Michael Deacon zwrócił uwagę, że twierdzenia Franceski Stavrakopoulou przedstawiane w BBC2 nie były owocem jej osobistych badań, gdyż już wcześniej mówiła o tym samym książka Williama G. Devera, opublikowana w 2005 r. pod tytułem »Czy Bóg miał żonę? Archeologia i religia ludowa w Starożytnym Izraelu«. Według Deacona, niezależnie od tego jak wyglądał kult ludowy w Starożytnym Izraelu w przeszłości, monoteizm judaizmu i chrześcijaństwa pozostaje monoteizmem […]” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Jahwe#Jahwe_i_Aszera).
Dopiero na str. 345 czytamy: „[...] kananejski pierwowzór biblijnego Elohim miał żonę Aszerę, był zatem postrzegany jako mężczyzna”. Dziś, ciężko już dociec jak doszło do wytworzenia bezcielesnego Jahwe, ale mógł on mieć swój pierwowzór w ugaryckim Elu, którego partnerką była Aszirat (Asztarte). To co dociera do nas od archeologów i naukowców sugeruje, że wyswatanie Jahwe było formą kultu ludowego, niezgodnego z projektem religijnym piśmiennych elit. Jako że CZŁOWIEK STWORZYŁ BOGA NA SWÓJ OBRAZ I PODOBIEŃSTWO, a nie odwrotnie (wbrew temu co czytamy w Genesis), Jahwe identyfikowany jest nie jako bezpłciowa, uniwersalna inteligencja, ale mężczyzna: srogi i bezlitosny, niekiedy zaś wspaniałomyślny i opiekuńczy (tj. zgodnie z archetypem). To był, i wciąż jest męski świat, gdzie kobieta z uwagi na cykl menstruacyjny, ciążę, obowiązki związane z karmieniem i opieką nad potomstwem, spychana była na drugi tor, i postrzegana jako rodzaj dodatku do mężczyzny. Jahwe skupia się na aspektach ważnych dla starożytnych rolników i pasterzy, nie dlatego że są to kwestie kluczowe i wyrastające ponad inne, ale dlatego że były ważne dla jego twórców. JEST PRODUKTEM SWOICH CZASÓW, i tylko jedno zastanawia: czemu Serapis, Izyda i Harpokrates nie mają już swoich wyznawców, czemu przepadł mitraizm i kult Sol Invictus, religie Grecji i Anatolii, a chrześcijaństwo trzyma się nadal? Wyrazy uznania dla ichnich speców od marketingu i socjotechników. Akcje typu: „dołącz do nas, a nie będziemy z ciebie ściągać haraczu od innowierców, podzielimy się kontaktami, zapewnimy korzystny ślub twojemu synowi/córce, i weźmiemy cię pod skrzydełko”, miały w tym równie mocny udział jak groźby utraty życia, presja społeczna i lęk przed utratą uzębienia.
Odnośnie deprecjonowania kobiet, wykluczenia ze stan kapłańskiego i płci Zbawiciela (a nie zbawicielki), można by tego wszystkiego uniknąć, gdyby Bóg powołał do dzieła bliźnięta, boski duet, np. Jesus & Jennifer. Mógłby też postawić na hermafrodytę, w tym przypadku mogłoby to być odczytywane symbolicznie, jako połączenie pierwiastka męskiego i żeńskiego, zachęta do połączenia (ergo: aktu seksualnego), wskazanie na istotność obu stron tworzących harmonijną całość – a to raczej nie było na rękę patriarchalnym społecznościom, nie czyniącym wielkiej różnicy między posiadaniem owcy, kobiety czy niewolnika – wszystko to stanowiło domowy inwentarz, z którym można było czynić wedle woli. W Biblii, kobieta jest zaledwie naczyniem na męskie nasienie, biologicznym inkubatorem, biologiczną wylęgarnią – a przy tym źródłem sprośnych uciech, pełnym słabości i niezdrowych emocji. Bycie kobietą i identyfikowanie się jako chrześcijanka, zaświadcza w najlepszym wypadku o braku znajomości własnej religii, a w najgorszym, na utożsamianiu się z tym archaicznym, niesprawiedliwym modelem. W tym drugim wariancie, pozostaje tylko współczuć potomstwu.

Str. 284 – „Bóg przecież wydał zakaz tylko Adamowi, kiedy jeszcze Ewy nie było na na świecie” – zatem Adam najwyraźniej jej powtórzył, albo sceny powtórnego wygłoszenia zakazu nie umieszczono w wersji ostatecznej, bo w Genesis czytamy: „Niewiasta odpowiedziała wężowi: «Owoce z drzew tego ogrodu jeść możemy, tylko o owocach z drzewa, które jest w środku ogrodu, Bóg powiedział: Nie wolno wam [!] jeść z niego, a nawet go dotykać, abyście nie pomarli»” (https://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=3). I tak jest też w innych przekładach. Ewa wydaje się być dobrze poinformowana, i wie co robi kiedy zrywa owoc.

Str. 323 – IZ o Jezusie: „Wśród jego uczniów nie spotykamy żadnej kobiety […]” – a Maria Magdalena? „Oto jedna z pierwszych wyznawczyń Jezusa […]” (Bart D. Ehrman, Naśladowcy Jezusa. Prawda i Fałsz. Piotr, Paweł i Maria Magdalena [2006], wyd. Demart S.A., Warszawa 2010, str. 228). „[…] w szerszym sensie, wszystkich wyznawców Jezusa, [zarówno] mężczyzn [jak] i kobiety, można nazwać jego uczniami” (tamże, str. 320). „»Następnie (Jezus) wędrował przez miasta i wsie, nauczając i głosząc Ewangelię o królestwie Bożym. A z Nim było Dwunastu oraz kilka kobiet, które uwolnił od złych duchów i słabości: Maria, zwana Magdaleną […]; Joanna […]; Zuzanna i wiele innych, które im usługiwały ze swego mienia« (Łk 8, 1-3).
[…] Teksty zgodne są jednak co do kilku ważnych kwestii: Maria była zamożną żydówką z Galilei, o przydomku Magdalena, która wędrowała z Jezusem i wspomagała go finansowo, gdy nauczał i uzdrawiał” (tamże, str. 228). Jest z nim też przy ukrzyżowaniu. No cóż, jakby to sekciarsko nie wybrzmiewało, odnośnie tego wykorzystywania finansowego, to jednak można się pokusić o stwierdzenie, że była jego uczennicą. Może nie w ramach elitarnego kręgu Dwunastu, ale Paweł który nie poznał Jezusa za życia, i doświadczał jego obecności tylko podczas wizji, ostatecznie uzyskał miano apostoła… wypadałoby więc że jest trzynastym, no chyba że zajął miejsce po Judaszu, to wtedy dwunastym. (Na str. 320 cytowanej już książki, Ehrman podpowiada, że Dzieje Apostolskie wskazują jako zastępcę Macieja, ale miano apostołów i apostołek nie ograniczało się do „parszywej dwunastki”).

Str. 324 – „[...] mord na egipskiej filozofce Hypatii” – Hypatia (ok. 355/370-415) była Greczynką, mieszkanką greckiej kolonii, a sama Aleksandria określana była często jako „Aleksandria przy Egipcie”. Miasto założył Aleksander Macedoński, miało charakter kosmopolityczny.

Str. 353 – „Właśnie z tego powodu z tradycji żydowskiej usuwano Lilith, która chciała dominować nad Adamem” – sugeruje to, że Lilith wyrugowano z masowej świadomości i usunięto z Tory, jednak faktycznie wydaje się ona późniejszym, okołobiblijnym dodatkiem.

Str. 362-363 – sodomia, jakby na to nie patrzeć, nie polega na tym czego zaniechano (tj. na braku gościnności), ale folgowaniu perwersji i skłonnościom homoseksualnym. To co pisze tu IZ jest pewną nadinterpretacją. (Sąsiedzi Lota nie zignorowali przybycia bożych posłańców incognito, wręcz przeciwnie: dobijali się do drzwi, chcąc uczynić z nich główny obiekt spontanicznego, podwórkowego seks-party – tak było).

Str. 393 – „Jezus jest żniwiarzem, który strzeże plonu, niszcząc plewy i chwasty […]” – plewa to część rośliny, kłosa – w przeciwieństwie do ziaren stanowi odpad, materiał na paszę. IZ dobrze wie czym są plewy, i daje temu wyraz nieco dalej, tu z kolei używa tego tak, jakby szło o jakiś szkodliwy grzyb. Nie ma potrzeby ich niszczyć, po prostu trzeba je oddzielić od ziarna żeby potem nie zgrzytało między zębami.

UWAGI DROBNE: str. 47 – od (względem); str. 78 – alibi (wymówkę); str. 140 – wszytskim (wszystkim – sam przy pisaniu regularnie źle wbijam to słowo, tutaj też); str. 158 – zmianie (tu: zamianie/zmienieniu); str. 186 – gromadzeni (tu: zgromadzeni); str. 215 – broniąc (tu: zabraniając, użyto poprawnego słowa, które oznacza zarówno zakaz jak i ochronę, i może być odczytane opacznie); str. 219/239 – pełnienia (wypełnienia/spełnienia); str. 327 – choroby (stany chorobowe); str. 347 – ożenić (pobrać, tu w odniesieniu do obu płci); str. 355 – rezcz (rzecz); str. 396 – nie odziany (nieodziany); str. 399 – zjedzono „żadne”; str. 413 – dołączonymi (odłączonymi).



We wrześniu, jadąc metrem, siedziałem naprzeciwko pana Nowaka. Ubrany w czarną bluzę z kapturem z białym napisem „OGARNIJ SIĘ”, przykrótkie „sprane” jeansy i barwne trampki, wyglądał nieco hipstersko. Miałem wrażenie, że kojarzę tę twarz, ale nie miałem pewności. Bazgrał w książce „Sekty” Cutlera. Po dotarciu do roboty wygooglowałem sobie ten tytuł i zamówiłem. Jakiś czas później YouTube podpowiedział mi materiał, w którym z Obirkiem omawiają tę nowość. I wtedy skonstatowałem że to był on. Swoją drogą, teraz (w listopadzie) będąc w pracy, odebrałem telefon od profesora Obirka… Charakterystyczny głos, nie do pomylenia, ale połączyłem go z konkretną osobą dopiero kiedy się przedstawił. Z jednej strony chciałem mu powiedzieć, że mam w plecaku książkę z jego wstępem… z drugiej, jak zwykle w takiej sytuacji, uznałem ze nie ma sensu robić zamieszania. O ile aktorów, prezenterów czy ludzi z YouTube’a widuje się na mieście często, to samo z politykami, to pisarzy-publicystów zdecydowanie rzadziej (a przynajmniej ja nie mam szczęścia). Najbardziej zaskoczyło mnie minięcie się ze Szczygłem w przejściu podziemnym tego lata – niby człowiek zna te twarze, ale w jakiś dziwny sposób wypiera się to, że oni także funkcjonują w tej samej przestrzeni. Wspominam o tym, bo to jakaś dziwna koincydencja.




ROZMOWY AUTORÓW na kanale SEKIELSKI BROTHERS STUDIO:

Chrześcijaństwo jako amoralna religia [2022]
https://www.youtube.com/watch?v=N9Y5GiALH7o

Chrześcijaństwo od zawsze niszczyło kobiety [2023]
https://www.youtube.com/watch?v=NTz9pvrQPw4&t=18s

Język nienawiści w mowie Jezusa [2023]
https://www.youtube.com/watch?v=3ye0SLdIioc

Posłuszeństwo w kościele i zniewolenie [2023]
https://www.youtube.com/watch?v=BJ-3oQRkPWg

Chrześcijaństwo. Amoralna religia [2023]
https://www.youtube.com/watch?v=a1JXKkijlRI

Barbarzyńskie chrześcijaństwo [2023]
https://www.youtube.com/watch?v=BuvCAoGFiVQ



Przy okazji krytyki religii i Boga, warto wspomnieć o postmodernistycznym Szninklu [Le Grand Pouvoir du Chninkel] Rosińskiego i Van Hamme’a (w latach 1986-1987 wychodzi w odcinkach, w ‘88 wydaniu zbiorczym). Oferuje ciekawe przetworzenie historii biblijnego Jezusa, którego odpowiednikiem jest J’on z rasy Szninkli, prorok i zbawiciel mimo woli, na którego barki spada intryga uknuta przez czarny sześcian, podający się za demiurga. Stawką są losy całego świata. Przygoda, humor, erotyka – władowano tu chyba wszystko aby trafić w rozmaite gusta, i uczynić zadość ówczesnym trendom. „W Szninklu odnaleźć można wiele odwołań do tekstów literackich (m.in. Hobbit J.R.R. Tolkiena) i filmów (monolit wyglądający podobnie jak monolit znany z filmu 2001: Odyseja kosmiczna. Stanleya Kubricka). Prawdopodobnie najsilniej uwidaczniają się jednak wątki chrześcijańskie: m.in. Szninkiel-wybraniec jako metafora Chrystusa, podążający za Szninklem uczniowie (przypominający apostołów), uczeń który w trakcie wędrówki wypiera się Szninkla, osąd Szninkla przez wielebnych z jego własnego ludu, śmierć poprzez przykucie do monolitu (ukrzyżowanie), starotestamentowy topos boga »zazdrosnego i mściwego«. Sam Van Hamme wypowiedział się o obecnym w swoim dziele rysie teologicznym następująco:

»Wiedzieliśmy tylko, że Szninkiel miał być odrębną całością, rozgrywającą się w świecie zbliżonym do Tolkienowskiego. Mam na ten temat własną teorię: Bóg stworzył mnóstwo światów i każdy z nich w ten sam sposób sobie podporządkował. Prymitywne ludy wielbią Boga, ale on sprawia, by wyznawcy się od niego odwrócili. Następnie ich karze, zsyłając potop i inne katastrofy (...). Pozwala zamartwiać się kilku pokoleniom i podpowiada, że do odkupienia grzechów potrzebny jest Zbawiciel. Wraz z nadejściem Zbawiciela odradza się wiara w Boga, ale i strach przed następną karą, który obecny był w prymitywnej wierze. Oto pokrótce mój pomysł marketingu teologicznego«.
Pomimo tego, że idea przewodnia komiksu może być odczytywana jako antyreligijna, Ksenia Chamerska w przedmowie do wydania z 2001 podkreśliła, że jest to tylko jedna z możliwych płaszczyzn interpretacji Szninkla” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Szninkiel). Polecam wersję barwną, jest czytelniejsza od czarno-białych skanów staroci, i bardziej efektowna.



Lektura uzupełniająca, i trochę moich refleksji, upakowanych w opiniach umieszczanych w serwisie (jeśli ktoś ma jakieś wątpliwości co do tego, czy należy się trwale zdystansować od Kościoła, czy tkwić tam asekuracyjnie jedną nogą – tutaj znajdzie podpowiedź; niestety niektóre linki nie działają):

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/bog-urojony/opinia/68234958

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/bog-nie-jest-wielki-jak-religia-wszystko-za...

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/tak-wymyslono-chrzescijanstwo/opinia/532684...

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/dlaczego-nie-moge-byc-chrzescijaninem-a-tym...

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/ateista/opinia/53310797

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/miliardy-miliardy-rozmyslania-o-zyciu-i-smi...

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/rozmyslania/opinia/44038212

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/prawda-i-fikcja-w-kodzie-leonarda-da-vinci/...

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/tajemnice-nowego-testamentu/opinia/20051239

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/historia-zydow-w-starozytnosci-od-thotmesa-...

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/mity-hebrajskie/opinia/66086931

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/zelota-zycie-i-czasy-jezusa-z-nazaretu/opin...

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/bog-ludzka-historia-religii/opinia/68406105

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/sekty-uwodziciele-tlumow-fanatyczni-wyznawc...

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/glupie-pytania-krotki-kurs-filozofii/opinia...

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/etyka-poradnik-dla-grzesznikow/opinia/38656...



Odnośnie „apologetów”, którzy wystawiają ocenę 1/10 bez czytania, dla zasady, w ramach prywatnej świętej wojny:

- są ofiarami Kościoła, ludźmi którzy się pogubili, którzy nie myślą, i oczekują tego samego od innych, aby utrzymywać swoje dobre samopoczucie,

- znają Biblię tylko wyrywkowo i bardzo powierzchownie (o ile w ogóle), bez wiedzy odnośnie historii oraz szerszego kontekstu, głównie z katechezy lub odczytów w kościele,

- nie mają żadnego rozeznania co do korzeni swojej wiary, tego jak ją modelowano dostosowując do aktualnych potrzeb, dlaczego to robiono, oraz kto na tym korzystał (cui bono?),

- są nie tylko nieskorzy, ale też niezdolni do dialogu, do tego by zweryfikować fakty i spojrzeć na zagadnienie z dystansu; nie myślą, nie kwestionują, nie szukają argumentów, po prostu wierzą – a takimi ludźmi bardzo łatwo manipulować (są też wyjątkowo skorzy do pieniactwa, po części z frustracji, po części dlatego, że tak ich ukształtowano, także w ramach indoktrynacji religijnej*).

____________________
* „Kochać bliźniego [swego] zatem to troszczyć się o jego dobro najwyższe, którym jest osiągniecie pełni życia z Chrystusem w niebie. W praktyce oznacza to konieczność wspierania go w wierze. Jeśli jednak natrafimy na wyjątkowo opornego poganina, który nie chce przyjąć Chrystusa, ryzykując, że zostanie potępiony, to powinienem zrobić wszystko [jako gorliwy chrześcijanin], aby go przed tym koszmarnym losem uchronić. Dotyczy to także wrogów chrześcijaństwa, którzy je aktywnie zwalczają. W pierwszej kolejności wyznawca Chrystusa ma obowiązek wybaczyć im ich winy, bo nie wiedzą co czynią. Równocześnie jednak powinien ich nawracać, czy to słowem, czy mieczem, dla ich dobra” (wypowiedź IZ, str. 50). Opluwanie, mieszanie z błotem i insynuowanie złych intencji – przy jednoczesnym sugerowaniu niskiej inteligencji – jest jak się zdaje jednym z wariantów tej strategii, ochoczo realizowanej przez agresywnych userów wystawiających książce 1/10 (bez czytania). Nie jest to uczciwie ani mądre, ale wiele mówi o tym jak byli wychowywani, co jest w ich środowisku cenne. I nie są to pozytywne informacje.



I teraz nieco bardziej subiektywnie, w ramach solidarności z innymi którzy podzielili się swoimi trzeźwymi konstatacjami nt. książki i jej społecznego odbioru (co jest bardzo cenne, bo daje świadectwo normalności):

Odnotowałem, że taka nowość wydawnicza pojawiła na rynku dzięki serwisowi. Kojarzyłem autorów z kanału Bracia Siekielscy na platformie YouTube, i miałem o nich dobre zdanie, ale po tytule i opisie doszedłem do wniosku, że nie jest to książka dla mnie.

Zgadzam się z jej przesłaniem. Jako człowiek który spędził trochę czasu nad krytyczną lekturą Starego i Nowego Testamentu, prac biblistów i analityków-amatorów oraz historyków, krytyków i dziennikarzy, popularyzatorów i wykładowców, który sam stykał się z butą i chamstwem kleru, rozumiem ich stosunek do doktryny, praktyk i patologii Kościoła, wiem że jest on uzasadniony i z punktu widzenia etyki właściwy. Na miejscu i potrzebny. Jako że wnioski te przyszły do mnie niejako same, w ramach własnych przemyśleń, a zaczęło się to dosyć wcześnie, bo jeszcze na etapie pierwszych lat edukacji podstawowej, w zasadzie wraz z przejściem z dukania na czytanie, i doprowadziły do tego, że nigdy nie byłem prawilnym katolikiem, a jedynie ocierałem się o chrześcijaństwo, starając się dostosować – nie trzeba mnie zapewniać o faktycznej roli i charakterze organizacji, tzw. wspólnoty wiernych, oraz ich dogmatyki.

Widząc ogrom ocen 1/10 i szkalujących komentarzy produkowanych przez różnych bigotów (tzw. beton, twardogłowych) zapragnąłem zabrać głos, ale żeby uzyskać takie prawo musiałem się z tekstem najpierw zapoznać, PRZECZYTAĆ GO – tak jak dyktuje logika, co nie dla każdego jest oczywiste – jednocześnie nabywając własny egzemplarz aby wspomóc autorów*.

Jak zawsze przy tego typu publikacjach, prelekcjach i prezentacjach, pojawia się zapalczywy głos, dopytujący czemu autorzy nie biorą się za islam, a także sugestie, że podyktowane jest to jakąś obawą. I na LCz również pojawia się taki histeryczny skowyt, userka kasia_las89, zapewne rocznik ‘89 (33 lata – wiek chrystusowy) zaczepia autorów w sposób do bólu przewidywalny:

„Panowie Nowak i Ziemiński, odlecieli Państwo. Niech sobie Panowie popiszą tak o islamie... Nie napiszą? No tak, przecież to niemodne i zapewne... boją się Państwo... Wstyd i hańba!”.

Gdyby hejterka przeczytała książkę którą zdecydowała się skrytykować, trafiłaby na takie słowa: „Problem jednak polega na tym, że władca absolutny, który przed nikim nie odpowiada, jest w istocie tyranem, mogącym czynić co zechce. Takim Bogiem jest zarówno Bóg Koranu, jak też Bóg Biblii” (str. 152), albo takie: „Przypomina nam to [Pawłowe wytyczne] również praktyki muzułmanów, którzy jeszcze wyraźniej deprecjonują kobiety niż chrześcijanie. Pod tym względem jednak zasady Koranu są bliższe Biblii hebrajskiej niż ewangelie” (str. 325).

Rozejrzyj się dookoła Kasiulku. Mieszkamy w Europie, nie na Bliskim Wschodzie: dominującym wyznaniem jest chrześcijaństwo, w tym czy innym wariancie. Autorzy odnoszą się do tego co kształtowało nasze stosunki społeczne, i niestety nadal ma na nie duży wpływ. DLATEGO. Nie z uwagi na obawy, bo gdzie jak gdzie, ale nad Wisłą, w tak homogenicznym kraju, można sobie pozwolić na krytykę islamu bez obaw o napiętnowanie. Ba, można nawet zapunktować.

Osobiście, mijam muzułmanów codziennie, kobiety i mężczyzn, dzieciaki, z różnych krajów. Mamy w mieście dwa muzułmańskie cmentarze na Powązkach, jeszcze z czasów carskich (Kaukaski i Tatarski), jedno centrum kulturalne na Ochocie pełniące także rolę domu modlitwy, i jeden mini-meczet w Wilanowie. Z uwagi na to, że tutejsi muzułmanie nie robią żadnych zamachów, i w większości uczciwie tyrają na miskę ryżu, jednocześnie się kształcąc lub chowając pociechy – nie mają żadnego negatywnego wpływu na moje życie. Pewnie byłoby inaczej gdybym nazywał się Ahmed i mieszkał w Palestynie, albo był Fatimą z Teheranu, ale w takim wypadku dodają po prostu ulicom kolorytu, i za to ich lubię. Nie jako muzułmanów, ale jako ludzi. (Nad resztą komentarza popastwię się jeszcze nieco dalej, bo autorka odwaliła niezły cyrk).

Opinia użytkownika Czytelnik (18.11.2023), w nawiasach kwadratowych moje uwagi: „Dziewczyny nie czytajcie tego! [Chłopaki, możecie – tylko babom nie wolno! Baby wiadomo, mniej lotne, łatwiej zamącić w głowach (sarkazm).]

Kolejna książka, której autorzy celowo szczują na chrześcijan i celowo kłamią [1) nie szczują; 2) nie kłamią]. To już nie jest obrzydliwe - to są dogłębnie źli fanatycy [fanatyk wmawia komuś fanatyzm, niezłe przeniesienie], którzy zrobią wszystko aby kłamstwem obrzydzić moralność ludziom - bo tylko takimi można łatwo szczuć na resztę [moralność chrześcijan pozostawia wiele do życzenia, a wmawianie jej deficytu innym to ich specjalność]. Oni chcą was zniszczyć psychicznie i chcą byście byli przez nich zniewoleni [tak-tak, i nie dajcie się czipować, Aśtar Szeran, Pan Jezus Chrystus i Ptaah czuwają, wejdź na anioly-nieba.pl i poznaj prawdę (sarkazm)].
Brzydzi mnie to jak bardzo ateiści są okłamywani półprawdami, kłamstwami i urojeniami [XD], a tego typu »analizy« (autorzy albo nie czytali Biblii, albo są po prostu dogłębnie złymi, zdeprawowanymi kłamcami), pod przykrywką naukowości, mają indoktrynować kompletnie nieświadomych ludzi, którzy czytają takie książki »na wiarę« [pewnie pisał to z pianą na ustach].
Najśmieszniejsze jest to, że ci sami ludzie głęboko wierzą w swoją rozumowość [rozumność?] i racjonalność. Wszystko oczywiscie pod przykrywką »tolerancji i empatii«.

Dlatego wszyscy dobrzy ludzie muszą walczyć z tą dogłębnie złą ideologią i jej dogłębnie złymi wyznawcami” – walczyć? Totalne samozaoranie, autokompromitacja. Jest raczej wysoce wątpliwe aby autor tego pitu-pitu przeczytał książkę Nowaka i Ziemińskiego, a jeśli się tak stało, i mimo to spłodził taką „publicystykę”, to ewidentnie nie należy do ludzi obok których można siedzieć spokojnie w tramwaju.

User Marzena (18.11.2023): „Gimboateizm. Do tego fragmenty w Wielkich Obciachach [Wysokich Obcasach?]. Gimboateizm” – gimboateizm, gimboateizm, siala-lala, nie słyszę was! Siala-lala, siala-lala! Gimboatizm! – jakież to dojrzałe i głębokie (facepalm)…

Całość opinii kasia_las89 (31.10.2023), pisownia oryginalna (z pominięciem gorzkich żali odnośnie islamu, cytowanych wyżej, a z dodatkiem komentarzy w nawiasach kwadratowych): „400- stronicowy gniot, żenada... Renomowane wydawnictwo, a wydało coś tak wstrętnego... Dawniej lubiłam kupywać [sic!] ksiązki z Prószyński i Ska, ale po ukazaniu się tej pozycji, straciłam do tego wydawnictwa szacunek [zapewne wydawnictwo nie otrząśnie się po tej miażdżącej krytyce]. Cały tekst książki oparty jest na ideologicznych przesłankach, kłamstwach i półprawdach [sęk w tym że nie, jest rzeczowa, logiczna i spójna]. Lewicowe robienie z białego czarnego i wybielanie czarnego [z tego co mi wiadomo, jest to typowe dla myślenia religijnego]. Rozumiem, że można mieć inne zdanie o innych religiach [niż moja, czuję się taka zaatakowana, och Jezu jak mi źle, chyba zjem kubełek lodów i zapije harnasiem z wkładką], ale takie mieszanie z błotem chrześcijaństwa, religii przebaczenia i miłości [zaraz-zaraz, co ze stosami i mordowaniem kobiet uznanych za czarownice, z chrzczeniem siłą w rzekach muzułmanów, inkwizycją, prześladowaniem Żydów, wynaradawianiem Indian, wybijaniem Prusów, pedofilią i żerowaniem na naiwnych babciach z przerzedzoną siatką neuronów, braniem kasy za śpiewanie przy pogrzebie po pijaku, chlapaniem wodą i rozpijaniem męskich prostytutek?] z która zakończyła np. składanie dzieci w ofiar[ze] [chyba chodzi jej o Molocha ze Starego Testamentu i aktywności które w Nowej Erze nie były już dawno praktykowane, a może o Inków?], nadała nową godność kobietom [akurat chrześcijaństwo narzuca kobiecie role służebną i odbiera jej godność, sprowadzają do roli kury domowej, matki i zabawki seksualnej] i człowiekowi w ogóle [ale jak to?], ucząc go, że jest Bożym obrazem [póki co, to człowiek tworzy bogów na ludzkie podobieństwo, nie odwrotnie…], to kompletna żenada. 1 punkt to za dużo” – dalej leci chamska zaczepka odnośnie tego, że nie jest to krytyka islamu. Ani myślenie, ani język polski nie są najsilniejszą stroną Kasi. Bardzo to prymitywne, pełne jadu i histerycznej złości, jednocześnie stanowi mocne świadectwo co do destrukcyjnej roli katolickiej indoktrynacji (oraz tego, do kogo trafia). W sumie to smutne jak cholera, i głęboko współczuje. (Główną wadą i zaletą internetu jest to, że daje możliwość wypowiedzi WSZYSTKIM, także takim Kasiom, które nie dorosły do uczciwej wymiany poglądów i debaty publicznej).

Userka mommy_and_books (27.11.2023) – nickname ściśle zaznacza życiowe priorytety i główne osiągnięcia, ale do rzeczy: „[Pomijam tutaj źle wklejony cytat, babka nie wie chyba do czego służą nawiasy kwadratowe z wielokropkiem, a to sugeruje, że na studia się raczej nie załapała; drugi zostawiam, aby każdy mógł zobaczyć jak to wygląda w jej wykonaniu.]
»Chrześcijaństwo. Amoralna religia« autorstwa pisarza Artura Nowaka [gratuluję, został pan pisarzem :)] i filozofa Ireneusza Ziemińskiego [a pan pełnoprawnym myślicielem :D] naszpikowana jest bardzo negatywnymi emocjami [ale te emocje pochodzą z «jądra ciemności», nie od obu panów]. Panowie prześwietlają Stary i Nowy Testament, oczywiście krytykując Chrześcijaństwo [z dużej litery, jak można się domyślać przez szacunek (sarkazm), na pewno nie z uwagi na braki w ortografii]. Oberwało się również papieżom [jak śmieli, bożesz-ty-mój, toż to świętokradztwo (sarkazm)]. Jest to pierwsze ich wspólne dzieło. Jestem ciekawa, czy byliby tak odważni, krytykując inną religię [a czemu nie?; standardowa zaczepka].
Przykro się czyta, gdy autorzy piszą, że za śmierć sześciu milionów Żydów odpowiada antysemityzm chrześcijański. Za ich śmierć drodzy panowie odpowiada Hitler i jego chore pomysły z czystością rasy [holokaust wpisuje się w tradycję europejskich pogromów, wynika właśnie z antysemityzmu, a w dalszej perspektywie również pseudohistorii i eugeniki, które niejako «legalizowały» te uprzedzenia].
W książce znalazłam również odnoszenie [się] Boga do kobiet i homoseksualistów.
Czytając tę książkę, można myśleć, że Bóg nas nie kocha, ale my musimy być mu posłuszni i robić dokładnie to, co mówi, bo inaczej grozi nam potępienie [tak, w zasadzie do tego się do sprowadza, zapiski Tory i okruchy tabliczek klinowych są w tym w zasadzie zgodne].
Nie wiem, co autorzy tej książki chcieli nią osiągnąć [zapewne pomóc ludziom uwolnić się od – jak to ujął we wstępie Obirek – »okupanta«, a pierwszym krokiem jest wyzwolenie z krępujących myśli, porzucenie fałszywych dogmatów i odnowa moralna, jednak przy niskim IQ jest to niestety chyba niemożliwe]. Czy chodziło im o to, żeby odejść od tego, w co wierzymy? [tutaj internetowa recenzentka zakłada, że wszyscy są w tej kiepskiej sytuacji co ona] Czy raczej zacząć patrzeć na Boga tak jak oni:

» [...] Według mnie Bóg chrześcijański jest Bogiem wyjątkowo okrutnym i między innymi dlatego właśnie ta religia moralnie się wyczerpała. […]« [Podziwiam śmiałość, z jaką ludzie używają słów co do których znaczenia mają zaledwie mgliste przypuszczenia, i tak też zapatruje się na tę nieumiejętność wstawienia najprostszego cytatu.]

Religia moralnie się nie wyczerpała, to ludzie swoje życie oddają uciechą [uciechom, -om na końcu], ponieważ słuchają podszeptów szatana [uciechy, ergo: przyjemności są złe, i stanowią efekt sugestii rogatego… i userka «matka i książki» dziwi się, że normalni ludzie postrzegają biblijnego Boga jako ciemięzcę wyzutego z empatii, który chce aby się umartwiali, bo «cierpienie uszlachetnia»]. Zapominają o Bogu. Szukają Go jedynie, gdy znajdują się w tragicznej sytuacji. Jak trwoga, to do Boga, a gdzie byli, gdy u nich panował chwilowy dobrobyt. Czy wtedy dziękowali za to Bogu? [Kompletnie wyprany mózg, lata indoktrynacji zrobiły swoje.]
Autorzy przedstawiają Kościół jako wiecznego manipulanta [tj. zgodnie ze stanem faktycznym, jako instytucje polityczną która dąży do tego, aby objąć swoim wpływem cały świat i zbierać daniny od naiwnych i zdesperowanych, takich którzy podobnie jak ty mają kłopoty z pisaniem i czytaniem ze zrozumieniem]. Może młodzi ludzie za tym pójdą [już idą, spokojnie, pewne pokolenia muszą wymrzeć, chyba nie ma na to innej rady]. Mnie niestety nie przekonują ich wywody [z takim poziomem intelektualnym, z takim stanem wiedzy? – nie dziwi mnie to].
Biorąc do ręki książkę »Chrześcijaństwo. Amoralna religia« otrzymacie rozmowę dwóch panów, którzy filozofują na temat katolicyzmu [a nawet prowadzą rzeczowy dialog, punktujący wszelkie sprzeczności, nieścisłości i przede wszystkim: amoralne wytyczne].
Jeżeli lubicie krytykę Chrześcijaństwa [ponownie dużą literą, dam sobie rękę uciąć, że nie ma pojęcia, że pisze się to z małej], to ta książka powinna przypaść wam do gustu. W innym wypadku możecie niepotrzebnie się zdenerwować [a może «potrzebnie»? ...w twoim przypadku lata trwania w błogim komforcie, bezmyślności, nie miały dobrego wpływu na siatkę neuronów ani charakter]”. Jako wisienka na torcie opis profilu: „Zakochana w książkach 📚📚📚 Książkoholiczka 2020 😉📚📚📚❤❤❤ Mama 2006👩‍👧😍,2007👩‍👧😍,2016👩‍👦😍” i dalej adres do korespondencji. Jeśli nawet po wyłożeniu kawy na ławę na 400 stronach nic nie drgnęło, to jej umysł jest trwale zaimpregnowany, i takim pozostanie, zapewne do grobowej deski. Niech trzyma się autobiografii Paris Hilton i innych celebrytek, romansów i podobnych sensacji, jakich „recenzje” wrzuca hurtowo przez swoje konto. Współczuję dzieciom. Odkąd zmienili 500+ na 800+ ktoś taki zgarnia 2400 PLN miesięcznie i może się obijać, bawiąc w książkową influencerkę, która robi świetne fotki książek na tapczanie. I to z moich podatków. Można popaść w frustrację.

Opinii do skomentowania jest więcej, ale szkoda na to czasu, bo ich poziom jest równie niski, są dosyć standardowe w swej zajadłości, i byłoby to wtórne. Generalnie brakuje im logiki – nie są merytoryczne, i to je przekreśla. (Poświęciłem im tutaj zbyt dużo miejsca, i trwało to zdecydowanie więcej niż na to zasługują, ale ktoś musi. Pocieszające jest to, że pochodzą od ludzi niegrzeszących inteligencją, a zatem nie mają większej wartości).

__________________
* User pawel123, który ewidentnie jest dobrym chłopakiem, napisał tak „Tyle jedyneczek na książce, która, w momencie wystawiania ocen, nie była jeszcze wydana? No brawo, katolicy, brawo. Tylko mnie zachęciliście do zakupu”. Pozdrawiam wszystkich, którzy wstawali na Teleranek i 5-10-15, ale czuli się słabo kiedy leciało Ziarno.



W Polsce, przy naszym poziome czytelnictwa, książki wydaje się dla idei, z pasji, dla satysfakcji intelektualnej. Wydawnictwa na tym zarabiają, ale z perspektywy autorów zysk jest niewielki, i mało kto utrzymuje się z pisania (aby tak było, trzeba mieć albo wysokie nakłady, albo regularnie wypuszczać nowości, produkowane w tempie rzemieślniczym). Dlatego Argument że autorzy wpadli na pomysł zarobku na naiwnych, w myśl zasady, że poszkalują sobie trochę chrześcijaństwo i zgarną za to talary, nie ma sensu. Padło to w materiale jakiegoś irytującego youtubera, który korzystając z tego że ma sporą widownię, choć nie przeczytał książki (!), postanowił się o niej wypowiedzieć – oczywiście negatywnie. Abstrahując od braku rzetelności, domyślam się że książka którą sam napisał, i promuje, jest z jego perspektywy realnym sposobem na konkretny zastrzyk gotówki, zwłaszcza przy sporej widowni która w ten czy inny sposób traktuje go jak autorytet. Wydaje mi się wysoce wątpliwe aby adwokat, która zgarnia naprawdę dobre pieniądze, miał jakieś większe nadzieje co do profitów materialnych z wydania książki. To samo wykładowca akademicki, oboje mogliby zgarnąć znacznie więcej organizując cykl płatnych spotkań, na które na pewno znaleźliby się chętni. Inna rzecz, że wiele z tych „jedynek” wystawiono w oparciu o rzeczony materiał. Jest to dobry przykład jak łatwo można sterować popędliwymi, niewykształconymi ludźmi, niezdolnymi do krytycznego myślenia (co przez ostatnie osiem lat robiła Telewizja Polska, zmieniając się w propagandowy ściek partii rządzącej, zblatowanej z Kościołem i upowszechniającej regresywny, obskurancki model odbioru rzeczywistości).

(2023)

„Mimo nagromadzenia krytycznych uwag i bezlitosnego oglądu nadużyć, jakich dopuściło się chrześcijaństwo w swojej historii, trzeba jasno powiedzieć, że przesłanie tej książki jest optymistyczne. Wskazuje bowiem, jak wyzwolić się od naszych okupantów […]. Jest kolejnym krokiem w kierunku uzyskania pełnej dojrzałości społecznej i indywidualnej” (ze wstępu Stanisława...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(2020)

„¡olé! (od: Allah) – okrzyk podziwu” (str. 89).

Muzułmańskie dziedzictwo Hiszpanii. Subiektywne spojrzenie na zagadnienie fuzji kulturowej, hiszpańskiej tożsamości i sprawy bieżące.

Książka dobrze napisana, bez przesadnej swobody, ale jednocześnie lekko; osobiście, ale z naciskiem na temat i historię. Z dużą liczbą ciekawych obserwacji, wniosków i detali.

Umiarkowane, analityczne podejście, podyktowane pasją i realną chęcią zrozumienia zagadnienia, nadaje tekstowi autorki (1981) przyjazny charakter. Całość, zawiera jednak pewną liczbę informacji fałszywych, wynikających z pomyłek lub niewiedzy. Każdy, nawet średnio przytomny odbiorca powinien je wyłapać – aż kłują w oczy. Szkoda, że tak dobra książka idzie do druku z takimi błędami, bez odpowiedniej konsultacji merytorycznej.

7/10



Autorka o książce: „[...] bo to nie jest reportaż. Bo to czasami, rzeczywiście, gdzieś, w jakiś, yyy, na-na, w księgarniach, czy czasem w jakich sklepach internetowych, się pojawia w sekcji reportażu, ale wydaje mi się że tam... też widziałam takie opinie – i wcale się im nie dziwie – i, jakby miłośnicy reportażu byli też często rozczarowani że tutaj tego reportażu jest [niewiele]... one oczywiście są, jakieś fragmenty reporterskie – ale, ale nie ma go tak dużo... bo to jest właściwie trochę książka... trochę książka historyczna, yyy... jakieś elementy, powiedzmy... eseju się tu pojawiają... yyy... to właściwie, yyy... chyba tak nawrzucałam, wszystko bez, bez oporów, bo to mi też wydawało mi się najciekawsze... [...]
– A właściwie to myślę, że trochę też... sam temat wymusił taką formę.
– No właśnie, no to właśnie – no mieszanina, i to jakby to był chyba najlepsze, najlepszy, najlepszy sposób – najlepsza strategia, żeby jakby wielowątko[wo]... żeby też nie spła[szczać]... nie zbanalizować tego tematu”*.

Muzułmańskie południe nie było tak światłe jak chcą liberalni entuzjaści, ani tak mroczne jak sugerują hiszpańscy tradycjonaliści, a 781 lat bytności to okres dostatecznie długi, by mówienie o okupacji włożyć między bajki. (Berberowie, do spółki z Arabami**, najechali Wizygotów oraz ich poddanych, sieroty po Imperium Romanum, na trzy stulecia przed umownymi początkami państwa polskiego, i na długo przed tym, zanim lokalna ludność wpadła na pomysł, że zostanie Hiszpanami).

______________________
* Spotkanie autorskie na 8. Festiwalu im. Zygmunta Haupta, Gorlice, 5–9.10.2022, rozmowę prowadził Dariusz Foks (https://www.youtube.com/watch?v=euu53aaVcb0).
** Pozostawili wyraźny ślad kulturze, architekturze, kuchni i języku. A także w genotypie przeciętnego Hiszpana. Są obcy, ale jednocześnie swoi. Obecnie, kiedy patrzymy już na wiele konfliktów z dystansu, a wszelkie wojny i zmiany granic postrzegamy jako tragedie których wolelibyśmy nie powtarzać – lepiej rozumiemy że świat nie jest czarno-biały: dostrzegamy racje obu stron i ducha epoki. Nie chcemy przenosić starej rywalizacji do czasów obecnych. To oczywiście idealistyczne podejście, bo nadal mamy wojny i żyjemy przeszłością. I choć musimy działać pragmatycznie, to nie upraszczamy narracji. (Oczywiście, o ile nie jesteśmy zagubioną, sfrustrowaną szarą masą, wodzoną za nos przez populistycznych krzykaczy, bigotów i rewizjonistów).



„Lajla – czyli »noc« – to kochanka sufich. Jej pierwowzorem jest bohaterka beduińskiej wersji Romea i Julii, Lajla, ukochana poety Kajsa, której rodzina sprzeciwia się ich miłości i wydaje ją za innego mężczyznę. Zrozpaczony Kajs ucieka na pustynię i zmienia się w Madżnuna – oszalałego. Kiedy Lajla zostaje wdową, odszukuje Madżnuna, ale ten, choć całe życie spędził, rozpamiętując jej imię, nie chce jej widzieć. Jej fizyczna obecność nie jest mu potrzebna. To Lajla »przeistoczona w poezję i niematerialną ideę mieszka na zawsze w jego sercu«. Osamotniona Lajla umiera, a Madżnun wydaje ostatnie tchnienie na jej grobie. Ich dusze łącza się po śmierci.
Sufi przepisują romantyczną opowieść po swojemu. Lajla staje się dla nich symbolem transformującej miłości do Boga.
»Wszechobecna noc zaciera kontury i przypomina nieskończone Wszystko, w którym stapiają się ze sobą rozmyte tożsamości« […]. Ciemność prowadzi tu do »transcendentnego poznania, którego nie można osiągnąć na drodze dyskursywnego rozumowania«. Przytulić Lajlę, objąć ciemną noc jedności z Bogiem to literacka klisza sufizmu” (str. 112-113).



„Gdy w lipcu 1099 r. krzyżowcy zdobyli Jerozolimę, w Hiszpanii od czterystu lat trwała wojna pomiędzy chrześcijanami a muzułmanami. Od 711 r. gdy armia Arabów i marokańskich Berberów sforsowała Cieśninę Gibraltarską [która wówczas nazywała się inaczej] i zniszczyła Królestwo Wizygotów, do upadku w 1031 r. umajjadzkiego Kalifatu Kordoby, muzułmanie cieszyli się w Hiszpanii niekwestionowaną dominacją. Ponieważ w położonej w południowej części półwyspu Kordobie znajdowała się centrum islamskiego panowania, muzułmanie nigdy nie zdołali opanować znacznych połaci górskiego terenu na północy. […] Każdego lata muzułmańskie armie wyprawiały się na północ [do królestw chrześcijan], by pustoszyć ich ziemie, jednak nigdy ich nie podbiły”*.

„Kiedy w połowie VIII wieku [Imperium Umajjadów zostało zastąpione przez Imperium Abbasydów] rządy obejmuje Abd ar-Rahman I, protoplasta hiszpańskich Umajjadów, Półwysep Iberyjski zamieszkuje jakieś siedem milionów ludzi, w większości katolików” (str. 59). „[…] lenna muzułmańskie zjednoczyły się [wówczas] w niezależny emirat Kordowy (Emirat Kordoby), rządzący Al-Andalus i częściami północno-zachodniej Afryki […]” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Al-Andalus).

„W 929 r. emir Abd ar-Rahman III ogłasza się kalifem (występując jawnie przeciwko kalifowi Abbasydów z Damaszku), podnosząc emirat do znacznie bardziej prestiżowego statusu kalifatu […]” (tamże).

„W połowie X wieku [muzułmanie] stanowią już ponad połowę społeczeństwa. Islam przyjmuje się, żeby zrobić karierę, ożenić się, nie płacić podatków. Nie wyróżniać się” (str. 62).

„Al-Andalus islamizuje się powoli, ale konsekwentnie. Populacyjna szala przechyla się na korzyść islamu właśnie za życia [915-970/990] Chasdaja ibn Szapruta [żydowskiego uczonego, fizyka i dyplomaty]: ponad dwieście lat po tym, jak berberski wódz Tarik dobił do Gibraltaru [arab. Dżabal Tarik, góra Tarika], muzułmanów jest po raz pierwszy więcej niż chrześcijan. Bardziej nieprzejednani z tych ostatnich emigrują, a ci, którzy zostają, coraz mocniej się arabizują. Ich dzieci pobierają edukację po arabsku, modne staje się obrzezanie” (str. 63).

„Po rozpadzie kalifatu w 1031 r. kraj zmienił się na dziesiątki małych, niepodległych muzułmańskich państw, nazywanych taifami […]” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Al-Andalus), te zaś były sukcesywnie zajmowane przez chrześcijańskie królestwa północy, tak z pobudek religijnych jak i stricte materialnych, w ramach ówczesnych norm politycznych.

„[…] rekonkwista to wynalazek dziewiętnastowiecznych historyków-nacjonalistów. Chrześcijańska Hiszpania nie była wcale tak oddana idei odbierania ziemi z rąk Maurów, jak mogłoby się wydawać. Okresy wojennego wzmożenia przeplatały się z etapami, kiedy północnym władcom dużo bardziej na rękę były hojne trybuty (parias) płacone przez zamożnych al-andaluzyjskich wasali albo militarne sojusze z nimi” (str. 161-162).

W 1492 r. Korona Hiszpańska przejmuje Granadę, ostatni bastion Maurów, a Kolumb płynie do Nowego Świata: „Zakończyła się trwająca siedemset osiemdziesiąt jeden lat epoka, od tej pory Hiszpania miała już być wyłącznie i nieodwołanie katolicka. […] Zniknęła godna podziwu cywilizacja i jedyna w swoim rodzaju poezja, architektura i wyrafinowanie […]” (str. 142).

„Już niecałą dekadę później zaczęły się przymusowe chrzty muzułmanów i delegalizacja islamu […]. Latem 1492 roku Królowie Katoliccy wygnali z Hiszpanii Żydów. Nieco ponad wiek później ten sam los czekał muzułmanów” (str. 163). Dwanaście lat wcześniej rzeczona para monarsza powołuje do życia hiszpańską Inkwizycję, która będzie prześladować muzułmańskich i żydowskich konwertytów (tzw. morysków i marani), oraz ich potomków.

______________________
* Joseph F. O’Callaghan, Rekonkwista. Krucjaty w średniowiecznej Hiszpanii [2003], Wyd. Poznańskie, 2016, str. 13.



„To my, jawni albo skryci muzułmanie.
Nieraz drżący żydzi, niekiedy chrześcijanie.
Do czasu aż serce nasze w innym sercu
Tkwić może, pasuje nam każde przebranie”*.

Rubajat Rumiego (1207-1273), wyrecytowany przez Maxa Cegielskiego na płycie kolektywu Masala**, pojawia się też w jego reportażu Pijani Bogiem (2007). Założyciel bractwa wirujących derwiszy funkcjonował na drugim krańcu muzułmańskiego świata, ale jego czterowiersz spodobałby się entuzjastom wizji harmonijnego, wielokulturowego Al-Andalus. Ma wydźwięk pacyfistyczny, i odwołuje się do braterstwa, miłości. W praktyce wychodzi to zupełnie inaczej***.

W ostatnim rozdziale o Tarifie i emigrantach z Afryki, który ma charakter stricte reporterski, stawiane są zarzuty, jakoby Europa nie była dostatecznie otwarta na ludność spoza kontynentu. Wałkowane jest to na przykładzie Hiszpanii.

Każde zdrowe państwo, powinno być tworzone przez obywateli i dla obywateli. Ludzie którzy nie są jego obywatelami – nie mają takich samych praw. Oczywiście nie należy się zamykać, bo to nigdy nie jest dobre, ale trzeba stosować rozsądną politykę migracyjną, i zamiast przesiedlać ogromne masy ludności z krajów globalnego Południa, starać się poprawiać sytuację lokalnie.

Wyjaśnijmy to na przykładzie domu: należy do mnie, lub jest dobrem całej rodziny, i to ja decyduje czy kogoś do niego zaproszę. Czy udzielę schronienia, itd. Jeśli gości będzie zbyt dużo, normalne funkcjonowanie może okazać się niemożliwe (lodówka szybko się opróżni, będzie zbyt ciasno, zrodzą się napięcia). Należy pomagać, ale z głową.

Migracja to możliwość, ale nie prawo. Każdy może starać się wyjechać, czy to w celach edukacyjnych, czy zarobkowych, ekonomicznych lub podyktowanych względami kulturowo-estetycznymi, ale każde państwo ma obowiązek zabezpieczyć się przed destabilizacją. Nie ma sensu straszyć emigrantami, jednak trzeba brać pod uwagę, że napływ ludności która opiera się asymilacji może być problematyczny, prowadzić do wzrostu przestępczości lub nadmiernie obciążać państwo.

______________________
* Dżalaluddin Rumi, Rubajaty, przekład: Mehdi Gholemi i Janusz Krzyżowski, Warszawa 2003, str. 59.
** Masala – Long play (2004), track 18. Rumi/Outro/Skit.
*** Niestety, wszelkie zorganizowane kulty to źródło niepotrzebnych, nieracjonalnych waśni. Dla osoby areligijnej, poza przesłaniem wynikającym z intencji poety, uderza tutaj wąskość horyzontów. Niemożność wzniesienia się poza religię, zrozumienia, że uczestniczy się w jakimś zbiorowym obłędzie. Z drugiej strony, wówczas za takie deklaracje traciło się głowę, a i dziś są kraje gdzie ateistów kara się śmiercią. Są to państwa muzułmańskie (https://www.independent.co.uk/life-style/the-13-countries-where-being-an-atheist-is-punishable-by-death-a6960561.html).



Świat bez dominacji Starego Kontynentu, pozbawiony Europejczyków i chrześcijaństwa, próbował sobie wyobrazić Kim Stanley Robinson. W powieści Lata ryżu i soli [The Years of Rice and Salt] (2002), opisuje kilka stuleci alternatywnej historii świata, widzianej z perspektywy różnych bohaterów uwikłanych w cykl reinkarnacji. Punktem zwrotnym jest Czarna śmierć, która inaczej niż w rzeczywistości, doprowadza do wyludnienia całej Europy.



BONUS AUDIO-VIDEO:

Faktyczny Dom Kultury
Lajla znaczy noc. Rozmowa z Aleksandrą Lipczak. [2020]
https://www.youtube.com/watch?v=CkHFlcsnvAs

Conrad Festival 2020 | Początki świata, Al-Andalus. Rozmowa z Aleksandrą Lipczak
https://www.youtube.com/watch?v=Zo8ycgWcaPc

Zygmunt Haupt Festival
Aleksandra Lipczak — SYNAGOGI, MECZETY I KOŚCIOŁY [2022]
https://www.youtube.com/watch?v=euu53aaVcb0

Strefa Kultur Uniwersytetu SWPS:
Muzułmańska Hiszpania kiedyś i dziś - Aleksandra Lipczak, dr Paulina Nalewajko [2023]
https://open.spotify.com/episode/4lsDoSdJwqiL9VpF24fvVL
https://www.youtube.com/watch?v=wTxiu8ffjpU



Hiszpanie (tj. Kastylijczycy, Katalończycy itd.) to ludność mieszana (zresztą jak każda), w której etnogenezie brali udział Celtowie i Iberowie (prawdopodobnie potomkowie Berberów), którzy na przestrzeni wieków ulegli romanizacji. Wcześniej, zanim jeszcze tereny te dostały się pod panowanie Rzymu, u wybrzeży starożytnej Iberii swoje kolonie zakładali Grecy i Fenicjanie. Losy Portugalczyków są podobne, i jeśli zagłębić się w historię, to dziwne, że nie mamy na półwyspie kilku niezależnych państw post-rzymskich, albo jednego królestwa, obejmującego również Portugalię. No bo skoro Katalonia jest podrzędna względem Kastylii, a wraz z nią Galicja i Aragonia – oraz inne części składowe – to czemu nie Portugalia? Krew krwią, zwyczaje, zwyczajami, ale to władza formuje narody. Czasami ten proces zachodzi w sposób niezauważalny i dobrowolny, a niekiedy w wyniku przymusu i gwałtu, czasami hybrydowo, bo są różne frakcje, które mają odmienne cele i dążenia. Niezależnie od scenariusza, tworzy to sztuczne bariery. Oczywiście w grę wchodzi również terytorialność, rywalizacja o zasoby – wynikająca jeszcze z czasów plemiennych: mamy społeczności mniej lub bardziej przyjazne, agresywne i destrukcyjne – osiadłe oraz nomadyczne. Wiele narodów przechodzi przeobrażenia*, modyfikuje swoją kulturę i dostosowuje do okoliczności (np. zmian środowiskowych). Kiedy dochodzi do konfliktu, trzeba się bronić, ale dobrze jest pomyśleć o tym, że w gruncie rzeczy jesteśmy dalekimi krewnymi, i lepiej postawić na współpracę.

______________________
* Średniowieczni Skandynawowie, którzy wydali na świat wikingów, tworzą dziś najbardziej postępowe, pokojowe i bogate społeczeństwa Europy.



UWAGI (wyd. 2020):

Str. 19 – powtórzenie informacji ze str. 18 (o liczbie kolumn w kordobańskim meczecie).

Str. 22 – „[…] zasiewają je [pola] też nowymi gatunkami: ryżem, cukrem trzcinowym […]” (trzciną cukrową).

Str. 41 – autorka pisze o trzech świętych postawionych na rzymskim moście w Kordobie (https://en.wikipedia.org/wiki/Roman_bridge_of_C%C3%B3rdoba), jednym z nich ma być archanioł Rafał… Święty (człowiek który uzyskał specyficzny status) i anioł (istota nadrzędna względem człowieka) to w chrześcijaństwie dwa odmienne byty.

Str. 48 – „[…] [Abbas ibn Firnas] to pierwszy człowiek, który skonstruował maszynę latającą, na długo przed Da Vincim, bo już w IX wieku” – Leonardo ograniczał się raczej do projektów, poza tym termin „maszyna” jest chyba zbyt przesadzony, w przypadku Berbera można mówić o prostszych akcesoriach: „Pracował m.in. nad budową przyrządów do latania. W 852 roku podjął pierwszą próbę wyskakując z minaretu Wielkiego Meczetu w Kordobie wraz z wykonanym w tym celu luźnym paltem, które usztywnił drewnianym stelażem. Lot się nie udał, jednak palto sprawiło, że spadał wolniej i w konsekwencji odniósł jedynie nieliczne obrażenia. Uznaje się to za prototyp spadochronu. W roku 875, w wieku siedemdziesięciu lat, udoskonalił swoją maszynę zbudowaną z jedwabiu i orlich piór. Podjął wtedy kolejną próbę. Udało mu się przez dziesięć minut szybować w powietrzu, ale lądując doznał poważnych obrażeń. Po tym fakcie słusznie zauważył, że jego wynalazkowi brakowało ogona, który spowolniłby lądowanie” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Abbas_ibn_Firnas).

Str. 51 – „Bez dystansu w postaci myślnika”. „Meczet-Katedra” sugeruje podmiot hybrydowy, twór który nie ma jednolitego charakteru, jedność wynikłą z nierozerwalnego scalenia dwóch form; zapis rozdzielny do „Meczet i Katedra”…

Str. 65 – „[…] w liście do króla Chazarów, na wpół mitycznego państwa żydowskiego w Azji Środkowej […]” – Chanat Chazarów był całkiem realny, żydowskie miały być natomiast tylko nawrócone na judaizm elity, a jego obszar obejmował tereny między Morzem Czarnym i Azowskim a Kaspijskim.

„[…] od wieku VII do IX, dominowali na przestronnych obszarach nad morzami Kaspijskim, Azowskim i Czarnym, inaczej mówiąc – nad bez mała całym południem Europy Wschodniej […]” (Jerzy Strzelczyk, Zapomniane narody Europy, Wrocław 2009, str. 191).

Str. 106 – „[…] Chochma [dynamiczna, pozytywna siła, myśl Boga] – w kabale personifikacja mądrości, zwykle przedstawiana jako drzewo”. Personifikacja, jak wskazuje sama nazwa (z łac. persona – osoba i facere – robić), to przedstawianie zjawisk, idei (a także roślin, zwierząt, przedmiotów) jako ludzi lub istoty humanoidalne. To są podstawy podstaw z lekcji języka polskiego...

Str. 123 – „Na arabski zostaje przetłumaczony cały Arystoteles i jego następcy – Platon, Euklides, Galen i Ptolemeusz […]”. Platon (424/423-348/347 p.n.e.), uczeń Sokratesa, jest starszy od Arystotelesa (384-322 p.n.e.), nauczyciela Aleksandra Wielkiego, o jakieś cztery dekady…

„Pierwotnie Platon pobierał nauki u heraklitejczyka Kratylosa, następnie został jednym z uczniów Sokratesa, którego uczynił główną postacią swoich dzieł. W późnym etapie twórczości znajdował się pod silnym wpływem pitagoreizmu. Jego myśl stanowi syntetyzujące zwieńczenie dokonań pierwszego okresu filozofii greckiej i otwiera zarazem okres klasyczny, silnie zdominowany przez Platona oraz jego ucznia Arystotelesa ze Stagiry” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Platon#).

Str. 135 – „Dzieła nasze, helleńskie – choć czysto »ariańską« wizję dziedzictwa Greków podał w wątpliwość Martin Bernal w głośnej pracy Black Athena, w której wskazywał na afroazjatyckie korzenie greckiego świata”. Nie „ariańską” a aryjską.

Str. 153 – na opisywanym obrazie (Francisco Pradilla Ortiz, Kapitulacja Granady, 1982: https://en.wikipedia.org/wiki/The_Surrender_of_Granada) wierzchowiec emira wygląda na karego konia, nie muła (ma zdecydowanie za krótkie, końskie uszy).

Ponadto: str. 167 – zlepek „na pod” („na” do skasowania); str. 201 – „Ojciec Andaluzji zostanie w przyszłości ojcem Andaluzji […]” (imię i nazwisko); str. 202 – brak przerwy (andaluz-).

(2020)

„¡olé! (od: Allah) – okrzyk podziwu” (str. 89).

Muzułmańskie dziedzictwo Hiszpanii. Subiektywne spojrzenie na zagadnienie fuzji kulturowej, hiszpańskiej tożsamości i sprawy bieżące.

Książka dobrze napisana, bez przesadnej swobody, ale jednocześnie lekko; osobiście, ale z naciskiem na temat i historię. Z dużą liczbą ciekawych obserwacji, wniosków i detali....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(2023)

„To jest książka o Białorusi, której już nie ma. […] Białoruś, którą opisuję, to państwo z lat 2010-2012. Przez większość tego czasu jako chargé d’affaires RP kierowałem tam polską ambasadą. Były to lata, gdy Aleksander Grigoriewicz Łukaszenka [1954] znajdował się u władzy już szesnaście lat. Był niewątpliwie dyktatorem, ale zarazem Białoruś była [wówczas] naprzemiennie dyktaturą i państwem miękkiego autorytaryzmu. Owszem, nie brakowało więźniów politycznych, ale większość przypadków trafiali oni do więzień raczej na krótszy niż dłuższy czas, chociaż po sfałszowanych wyborach 19 grudnia 2010 roku nastąpiła brutalna pacyfikacja opozycji demokratycznej” (str. 8-9). „Gdy piszę te słowa, Białoruś jest de facto pod pełną kontrolą Rosji” (str. 214).

Wspomnienia i publicystyka polityczna. Kulisy dyplomacji, trzeźwy ogląd na kwestie polityki wschodniej, garść anegdot. Profesjonalne podejście i dobry warsztat dziennikarski.

Jak się zdaje, tę książkę też – tak jak Demony Rosji – Jurasz (1975) podyktował, zdradza to charakterystyczna fraza: zdania budowane z taktycznym namysłem, bez pośpiechu; autor kilkukrotnie odwołuje się do swojej pamięci, nie weryfikując podawanych informacji. Miejscami delikatnie się powtarza (odnośnie charakteru Białorusinów), a niektóre zdania zdania można by poprawić korzystając z synonimów lub nieco je modyfikując – oczywiście poddano je obróbce, ale to i owo się uchowało – ponadto tekst zanadto obrodził w przecinki. Jakby nie było, czyta się to dobrze, i szybko*. Książka wciąga. Tytułowego demona – Łukaszenki – jest w tekście stosunkowo niewiele, choć jego duch unosi się nad wszystkim.

Mądry, pragmatyczny realista, patriota, człowiek doświadczony – Jurasza zawsze warto posłuchać. (I poczytać).

____________________
* Duża, przyjazna czcionka, ogromne marginesy – w normalnym wydaniu książka byłaby broszurką.



„Bardzo wyraźnie widać było, [już lata temu,] że na Białorusi, w odróżnieniu od Rosji, istnieje – poza władzą – również system” (str. 19).

„Najprawdopodobniej właśnie pod asfaltem znajdują się ciała niektórych przeciwników Łukaszenki. Brutalność i dosadność Łukaszenki narodowi się jednak podobała. Przede wszystkim bowiem w analogicznie brutalny sposób Łukaszenka rozprawił się z mafią i bandytami, którzy terroryzowali na początku lat dziewięćdziesiątych białoruską prowincję” (str. 44).

„Łukaszenka nie dopuścił do korupcji, a także nie pozwolił, aby powstała – tak jak się to stało w Rosji i na Ukrainie – oligarchia” (str. 20).



Można kręcić nosem na sowieckie dziedzictwo, na wzgardę dla tradycji Wielkiego Księstwa – które było w istocie państwem ruskim, z ruskim jako językiem urzędowym – ale państwowość białoruska wystartowała pod skrzydłami Rosji Radzieckiej, i była budowana w ramach Sojuza. Wszystko co było wcześniej, wzrastało w ramach tworów wielonarodowych, a po unii w Krewie (1385), sojuszu Polski z Litwą, z silną tendencją do polonizacji elit (a zatem utraty rodzimego charakteru). Pomijając twory efemeryczne, wariant który przekształcił się w Republikę Białoruś, choć funkcjonował w ramach prowincji Czerwonego Imperium, był pierwszym nowoczesnym państwem który ukształtował dzisiejsze pokolenia: państwem świeckim, z rozbudowaną infrastrukturą, urzędami, systemem edukacji, ideologią odwołująca się do humanizmu, nauki i rozwoju przemysłu. Zdystansowanym wobec feudalnej przeszłości. Obiektywnie rzecz ujmując, to nie jest zły start, choć oczywiście skażony komunistyczną ideologią.

„W polskiej pamięci, czy też w polskiej mitologii wolność przyszła, gdyż naród, a szczególnie jego wybitni przedstawiciele z kręgów tak zwanej inteligencji, obalili komunizm. W rzeczywistości nic takiego nie miało miejsca. Solidarność oczywiście odegrała zasadniczą rolę, ale Solidarności nie było w Bułgarii i Rumunii, i nie było jej również w Czechosłowacji, a komunizm w tych krajach upadał dokładnie w momencie, w którym upadł i w Polsce. Koniec komunizmu to wynik cierpliwego stosowania sankcji przez Zachód, ale też polityki Ronalda Reagana [...]. [...] ma miejsce deal, porozumienie z komunistami. Porozumienie to jest – dodajmy – pobłogosławione przez Kościół katolicki i osobiście przez Jana Pawła II. [...] Polska, mając takie elity [jakie ma: owładnięte żądzą odwetu lub zapominające o pokaźnej gamie szarości, dotknięte amnezją], specjalistą od demontażu dyktatury być nie może. Nie rozumiejąc bowiem tego, jak doszliśmy do własnej wolności, nie jesteśmy w stanie zaprowadzić wolności gdzie indziej” (str. 219-221).

„Nigdy nie interesowała mnie demokracja na Białorusi [tylko interes Polski]. Mówiąc wprost, gdyby alternatywą dla prorosyjskiej demokracji miała być antyrosyjska dyktatura, byłbym za dyktaturą” (str. 222).



MATERIAŁY DODATKOWE:

System Białoruś – Andrzej Poczobut (2013)
(Aktualnie autor jest więźniem politycznym, w lutym ‘23 został skazany na osiem lat kolonii karnej).

Łukaszenka. Niedoszły car Rosji – Andrzej Brzeziecki, Małgorzata Nocuń (2014, 2021)

Ojczyzna dobrej jakości. Reportaże z Białorusi – praca zbiorowa (2019)

Białoruś się wyludnia. Demografia Białorusi, źrodła problemu i prognozy na przyszłość [podcast OSW, 2023]
https://www.youtube.com/watch?v=PxAyKc7NLNY
https://open.spotify.com/episode/0nJtI14s8Ftx1nybLsKAek



UWAGI (wyd. z 2023): str. 46 – „mnie” do skasowania; str. 62 – półpauza (-) zamiast pauzy (–) przy wtrąceniu; str. 207 – PIS (PiS); str. 245 – zjedzone „a”.

(2023)

„To jest książka o Białorusi, której już nie ma. […] Białoruś, którą opisuję, to państwo z lat 2010-2012. Przez większość tego czasu jako chargé d’affaires RP kierowałem tam polską ambasadą. Były to lata, gdy Aleksander Grigoriewicz Łukaszenka [1954] znajdował się u władzy już szesnaście lat. Był niewątpliwie dyktatorem, ale zarazem Białoruś była [wówczas]...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(2023)

„[…] zmieniam w tę książkę opowieści z włóczęg przez dawne wsie ukraińskich górali oraz wzdłuż zarastających kanałów melioracyjnych menonitów” (str. 18), pogranicza i rubieży.

„Jego wersja tekstu [tj. Serce ciemności Jacka Dukaja (1974)] oraz tłumaczenia, Anieli Zagórskiej [1881-1943] i Magdaleny Heydel [1969], a także, choć rzadziej, Jędrzeja Polaka [1958], będą użytecznymi kosturami w mojej wędrówce, prowadzącej przez miejsca i czasy, ale również w odmęty człowieczeństwa i do moich własnych korzeni” (str. 23).

„Conrad [1957-1924] wykorzystuje klasyczną przygodową opowieść kolonialną, żeby przemycić opis procesu oświecenia i zderzyć nas z tym, com ukryte za atrakcyjną przygodą. Ja piszę esej udający relację z wypraw, albo odwrotnie, mieszam i sampluje historyczne wielkie podróże, aby ich w ich współczesnych odbiciach umieścić analizę literaturoznawczą. Pisze przewodnik turystyczny po książkach i miejscach, polewają ingrediencje opowieścią biograficzną o Conradzie, ale obiecuję że dopłynę także na brzeg własnej historii rodzinnej” (str. 235).

„Bieszczadzkie Kongo nie jest wierną metaforą oryginału, tak jak książka Conrada nie oddaje dosłownie jego przeżyć w Afryce. […] Ja jednak płynę jeszcze dalej, nie zamierzam wprost odmalować kolonii belgijskiej w zagładzie ludności karpatorusińskiej, moje ścieżki wydają się dużo bardziej pogmatwane, zarośnięte, sam nie wiem, dokąd prowadzą mnie tropy [tj. ścieżki, za Mariuszem Wilkiem] i trupy” (str. 237-238).

„Biedne chyże [tj. chaty rusińskie] wojsko pali, zboże zabiera, a pola po wysiedleniu właścicieli leżą odłogiem, sadzi się na nich lasy. Państwowe Gospodarstwa Rolne tworzono tam, gdzie nikt nie chciał się osiedlić, ale zagłada Sokołowej Woli to akurat wina nie polskich władz, lecz sowieckich, jeszcze przed akcją »Wisła«” (str. 246).

„Powiedzmy to głośno, jak Kurtz: ludność [rusińska z Bieszczad] zostaje wywieziona i wymordowana przez nas, Polaków, a nie przez nazistów, Niemców” (str. 255). Ale do spółki z Sowietami*.

______________________
* Autor (1975) przychyla się do wizji strony ukraińskiej, jednak mając w pamięci rzeź wołyńsko-galicyjską (1943-1945), oraz to co działo się na pograniczu, tak z uwagi na aktywność UPA jak i tzw. żołnierzy niezłomnych, polskich niedobitków, zaistniała konieczność unormowania sytuacji. Nic tutaj nie jest czarno-białe: władzę ludową namaściła Moskwa, realizowała jej wytyczne, była niesamodzielna i funkcjonowała w ramach ograniczonej suwerenności; żołnierze którzy zmienili się w bandytów działali wprawdzie na własną rękę, ale ta druga skrajność także nie byłą dobra: pozostając poza jakąkolwiek kontrolą, zamiast dokonywać erozji młodego reżimu, generowali problemy i szerzyli terror; podobnie było z partyzantką ukraińską, a pośród nich, były masy biernych i niezaangażowanych, wyczekujących, którzy chcieli po prostu żyć. Cholernie trudno tutaj o właściwy osąd i wskazywanie na tych dobrych i złych, a mordów dopuszczali się wszyscy: ukraińscy partyzanci, żołnierze wyklęci, polscy komuniści. Opisywana zbrodnia w Terce (str. 297-299, https://przystanekhistoria.pl/pa2/tematy/zbrodnie-komunistyczne/34504,Mord-cywilnej-ludnosci-w-Terce-8-lipca-1946-r.html), nosząca wyraźne znamiona ludobójstwa, była jednym z mroczniejszych epizodów reżimu komunistycznego, ale nie normą. Prawdziwe „Kongo w Polsce” miało miejsce na Wołyniu w latach ‘43-44. Akcja „Wisła”, choć nie była niczym chwalebnym, nawet się do niej nie zbliżyła. Oczywiście – jak zwykle – najbardziej oberwało się tzw. zwykłym ludziom, nierzadko niezaangażowanym lub zmuszonym do współpracy, i im należy się współczucie oraz pamięć. Pisze o nich Paweł Smoleński (1959-2023) w reportażu Syrop z piołunu. Wygnani w akcji „Wisła” (2017). Max Cegielski słusznie argumentuje, że gdyby nie stulecia kolonizacji, pańszczyzny, a finalnie opresyjnej polityki II RP, czyniącej z Ukraińców obywateli drugiej kategorii, odmawiająca im prawa do samookreślenia i rozwoju, normalnego funkcjonowania, nie byłoby czystki etnicznej na Wołyniu i w województwie lwowskim, stanisławowskim i tarnopolskim. Nic nie usprawiedliwia morderców, ale to zdarzenie miało szerszy kontekst. Jakby to źle nie zabrzmiało, Polska sobie na to zapracowała. To że w międzywojniu, na terenach II RP, Ukraińcom żyło się lepiej niż po stronie sowieckiej (omija ich np. „hłodomor”, wielki głód z lat 1932-1933), wcale nie oznacza że było dobrze. I jeszcze jedno: kiedy porównujemy Wołyń do standardów afrykańskich, nie myślimy o białych kolonistach, staje nam przed oczami eksterminacja Tutsi czy niezliczonej wojny domowe, a zatem aktywność ludności lokalnej, murzyńskiej.



Analiza Jądra ciemności (1899) wzbogacona o wątki biograficzne, zestawienie ech przeszłości i spraw bieżących, skomplikowanej historii rodzinnej oraz tripów po rubieżach Polski. Gatunek mieszany: esej historyczny pożeniony z literaturą podróżniczą, prowadzący do refleksji nad powojenną polonizacją Podkarpacia: Bieszczad i południowego odcinka ściany wschodniej.

Na początku nie jest jasne, o czym jest ta książka – uderza w nas chaos. Rozdziały 1-3 (str. 9-65) wypadają słabo, autor za bardzo kombinuje, udziwnia, stara się naśladować wypowiedź ustną, brnie w grafomanię*. Ponadto: odniesienia do spraw bieżących**, kultury popularnej, wysokiej, dzieł uznanych i nie – nie zawsze jest to trafne i właściwie buduje odbiór tematu. Potem jest już jednak lepiej, powraca narracja znana z poprzednich książek, i czyta się to bardzo dobrze. Przeszłość przenika się z teraźniejszością, fikcja splata z faktem, i w miarę możliwości, zostaje wydestylowana do postaci czystej, a jeśli nie w pełni klarownej, to przynajmniej bliższej prawdzie. Warto przeczytać, zwłaszcza jeśli ma się w pamięci audycję „Masala”, która wędrowała po kilku rozgłośniach, a także zna się poprzednie książki autora.

______________________
* Momentami można odnieść wrażenie, że się za autorem nie nadąża.
** W tle pandemia COVID-19, kryzys na granicy z Białorusią, inwazja FR na Ukrainę oraz nieudolność i patologia rządów PiS.



Max Cegielski jest tutaj ostentacyjnie lewicowy, wyraźnie zaznacza swoje stanowisko, i nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie sprowadzało się to do odhaczenia głośnych, medialnych kwestii* (ciekawe na ile będzie to uchwytne za kilka, kilkanaście lat – stanie się niezauważalne, jako norma, czy też pozostanie osobliwością naszych czasów?).

Poglądy autora będą bliskie każdemu, kto myśli poważnie i ma empatię. Tutaj jednak zaserwował je tak, jakby chciał koniecznie wyrobić normę (albo wpisać się w politykę wydawcy).

______________________
* Dyskusja o feminatywach (np. gościni); zaznaczenie roli kobiet w ramach społeczności i zrzeszeń (np. nie ma już mowy wyłącznie o Polakach, gdzie Polki są w domyśle, ale o Polkach i Polakach – łopatologicznie); ogólnonarodowe przestawienie na „w Ukrainie” (zamiast „na”, zgodnie z wolą sąsiadów); deklaracje antyrasistowskie i sprzeciwiające się dyskryminacji osób homoseksualnych.



Tytułowe Kongo znajduje się w Bieszczadach i na przyległym pogórzu, do lat 50. XX zamieszkiwanych przez ludność rusińską. Nie ma znaku równości między akcją „Wisła” a poczynaniami Belgów w Kongo, ale takie prowokacyjne podejście zwraca uwagę. Przypomina, że nie jesteśmy idealni, że mamy czarne karty w historii. Ba, nawet całe rozdziały. W dobie panującego samozadowolenia, jest to bardzo istotne. (Zwłaszcza w rozmowach na szczeblu międzynarodowym).

Autor pisze trochę o pańszczyźnie, ogólnokrajowym systemie wyzysku, zrównującym miażdżącą większość społeczeństwa z ludźmi trzeciej i czwartej kategorii*. Warto mieć na uwadze, że ten system nie czynił rozróżnienia między chłopami lechickimi a rusińskimi, bałtyjskimi czy innymi, wszyscy obrywali po równo. Gdyby spojrzeć głęboko w przeszłość, okazałoby się, że miliony Ukraińców i Polaków mają podobne korzenie, dziedziczą identyczne traumy i problemy.

______________________
* Jest na ten temat przystępna książka: Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa Kamila Janickiego (2021); ponadto, autor odnosi się do Ducha króla Leopolda [King Leopold's Ghost: A Story of Greed, Terror and Heroism in Colonial Africa] Adama Hochschilda (1998) oraz ciekawej biografii Mayi Jasanoff (Joseph Conrad i narodziny globalnego świata [The Dawn Watch: Joseph Conrad in a Global World], 2017).



„Akcja »Wisła« […] – akcja pacyfikacyjna o charakterze polityczno-wojskowym przeprowadzona w latach 1947–1950 przez struktury państwowe Polski Ludowej przeciwko Ukraińskiej Powstańczej Armii i Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów działającym na terytorium państwowym RP, w celu odcięcia walczących oddziałów UPA od naturalnego zaplecza. Polegała ona na masowej deportacji – wysiedleniu całych wsi i osad oraz rozproszeniu ludności cywilnej z terenów Polski południowo-wschodniej (obszary na wschód od Rzeszowa i Lublina), głównie na Ziemie Zachodnie, która objęła Ukraińców, Bojków, Dolinian i Łemków oraz mieszane rodziny polsko-ukraińskie. Akcja przeprowadzona została przez ludowe Wojsko Polskie, Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego i inne struktury Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego oraz agendy cywilne (Państwowy Urząd Repatriacyjny).

Formalną decyzję o akcji »Wisła« podjęło Biuro Polityczne KC PPR 29 marca 1947. Przyjmuje się, że akcja trwała od 28 kwietnia do końca lipca 1947, chociaż ostatnie wysiedlenia miały miejsce w roku 1950. Szacuje się, iż w wyniku akcji wojskowej rozbito siły UPA w liczbie 1500 ludzi (17 sotni), oraz uwięziono 2900 aktywnych lub domniemanych członków OUN (np. w obozie pracy w Jaworznie), a wysiedlenia objęły ponad 140 tysięcy osób cywilnych” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Akcja_%E2%80%9EWis%C5%82a%E2%80%9D).



Kongo w Polsce. Spotkanie z Maxem Cegielskim [2023]
https://www.youtube.com/watch?v=RKFMqxMTOJw



UWAGI MERYTORYCZNE(2023): str. 17-18 – Bojkowie i Łemkowie to w zasadzie ludność rusińska, nie ukraińska (1. Ukrainiec, jako osoba identyfikująca się z koncepcją państwa ukraińskiego, np. na terenach II RP; 2. Ukrainiec, tj. Rusin z Ukrainy), trzeba by tu wyraźniej naszkicować kontekst dziejowy; str. 26/215 – sowieckiej (rosyjskiej, w ‘22 minęły trzy dekady od rozpadu ZSRR); str. 41 – Sowiecki (Rosyjski – mimo iż autor pisze tak z premedytacją, ma to niewiele sensu); str. 70 – Gdańsk jako piastowski port (prędzej gryficki, a później już głównie niemiecki); str. 188 – cesarski Kraków... Galicja byłą królestwem w ramach cesarstwa, którego stolicą był Lemberg (Lwów); str. 203 – jest jakaś inna, „niewłaściwa” Warmia?; str. 218 – „[…] Karpatorusinów – Bojków, czyli ludności pochodzenia ukraińskiego […]” – Ukraińcy to określenie terytorialne i zarazem polityczne, odnoszące się do tej części Rusinów która zamieszkiwała na Ukrainie; później, nazwa została rozciągnięta także na mieszkańców dawnego województwa ruskiego (którzy identyfikowali się tak jeszcze w okresie zaborów, albo zyskali takie samookreślenie później).

Str. 224 – „Przychodzi mi do głowy coś niemożliwego: że w XXI wieku, kiedy skończy się wojna obronna Ukrainy z rosyjskim najeźdźca, powinniśmy oddać ten naddatek, narośl na kształcie Polski, kawałek ziemi w darze pokojowym, na nowy początek życia dla zniszczonego państwa” – jaki jest sens oddać kawałek Bieszczad Ukrainie, dwa razy większej od Polski i z mniejszą populacją (dodatkowo przerzedzoną przez wojnę), zwłaszcza że nie ma tam już ludności rusińskiej? „To, co dla mnie jest pacyfistyczną utopią, dla innych staje się użyteczną groźbą” – nie tyle utopią, co głupotą. W szkole jest to słabo zaznaczane, ale cała Ściana Wschodnie to ziemie etnicznie i historycznie niepolskie, które równie dobrze mogły przypaść ZSRR: kawałek Litwy, Polesie, Ruś Czarna i Czerwona... (Wileńszczyzna była bardziej polska niż okolice Przemyśla).

Żywioł polski przesuwał się na wschód identycznie jak żywioł niemiecki, Niemcy „zlikwidowali” słowiański Śląsk – który był domem także dla innych ludów, wcześniej, nim przybyli na niego Słowianie – a my robiliśmy to samo z Litwą i obszarami zdominowanymi przez ludność rusińską.

„Żeby zrozumieć Kongo w Bieszczadach, żeby opowiedzieć sobie na nowo akcję »Wisła«, trzeba pojąć, jakie etniczne, a zarazem klasowe, oddzielają szlachtę od Rusinów – ludności ukraińskiej, a co większość z nas wypiera ze świadomości” (str. 282) – jak się zdaje, o rzeczonej operacji wysiedleńczej mało kto już pamięta. (Zwłaszcza młodzież, która nie odróżnia portretu Piłsudskiego od Stalina, nie potrafi wskazać na mapie miast wojewódzkich, czy napisać z jakimi państwami graniczymy. Poza tym miliony głosujące na PiS dobitnie zaświadczają, że nie jesteśmy w dużej części zbyt bystrym narodem). O TYM TRZEBA PO PROSTU MÓWIĆ.

„»Kresy« w XIX [w zasadzie w XVIII] wieku rozdzielone pomiędzy zabór austriacki i rosyjski, współczesna Ukraina oraz pozostałości ziem historycznych na terenie dzisiejszej Polski są naszym geograficznym jądrem ciemności, odbitym w biografii i twórczości Conrada” (str. 289). Ziemie o których autor pisze, po likwidacji Wielkiego Księstwa Warszawskiego, które pod koniec przemianowano na Królestwo Polskie, były już rozdzielone między Wiedeń i Petersburg.

Str. 405 – Max Cegielski powtarza przestarzałą, zdezaktualizowaną informację, jakoby piramidy budowali niewolnicy; ponadto myli realia amerykańskiej plantacji z niemieckimi obozami koncentracyjnymi. Na plantacjach „szanowało” się siłę roboczą, nie można było niewolnika ot tak zachłostać, bo nie byłoby potem komu pracować. Katowano dla przykładu, ale ogólnie o ludzi trzeba było dbać, karmić, zapewnić im dach nad głową – bo nie byłoby interesu. Za siłę roboczą płacono konkretne pieniądze.

„Odkrywane w Gizie, na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat, groby budowniczych Wielkich Piramid ostatecznie potwierdzają, funkcjonujące już od pewnego czasu podejrzenie, że piramidy nie były wznoszone przez niewolników, lecz przez wolnych robotników” (To nie niewolnicy budowali piramidy w Egipcie [2010], https://www.national-geographic.pl/artykul/to-nie-niewolnicy-budowali-piramidy-w-egipcie).

Str. 406 – „Moje skojarzenia z plantacjami [z południa USA] i budową [egipskich] piramid przez niewolników wydają się uzasadnione [...]” – patrz uwaga wyżej.

UWAGI TECHNICZNE: str. 21 – przyrównanie cmentarza do jądra ciemności, mając na uwadze fakt, że jest on tutaj zaledwie symbolem przeszłości, jedynym śladem po dawnych mieszkańcach – nie jest udane, nie jest jasne ani czytelne, bo kirkut jest neutralny, jest i już, nie stanowi świadectwa aktywności mrocznej strony człowieka; str. 42 – Bogów (bogów); str. 46 – skonfudowania (skonfundowania); str. 172 – Stenfels (Steinfels, literówka); str. 196 – topole i wierzby (drzewa – wcześniej, w niewielkim dystansie od tego zdania, już wskazano na oba gatunki, robi się powtórzenie); str. 244 – i? + znajduje (znajdowała); str. 283 – „[…] choć nie należę do rewizjonistycznego pokolenia historyków mojego pokolenia” (rewizjonistycznego klanu?); str. 310 – zjedzona kropka po luce (w cytacie); str. 347 – jednak-jednak (drugie do skasowania); str. 390 – tekstów-tekstach (artykułach); str. 406 – brak kropki przed luką; str. 430 – brak kropki po luce; str. 448 – nie polska (niepolska); str. 448 – Franciszkiem i buncią (Franciszek i buncia – zależy czy byli tam w tym gronie, czy na fotce był ktoś jeszcze); str. 444 – „[…] rodzicie mojej prababci Olgi, w tym »buncia« […]” – zawsze ma się tylko dwóch rodziców biologicznych; str. 459 – chodzę (chodząc?); str. 464 – piesze (pisze, literówka); str. 466 – kiedy „w Ukrainie” wejdzie za mocno: „inwazja w Ukrainie” (inwazją na Ukrainę, inwazji dokonuje się na jakiś podmiot państwowy, na Polskę, Stany Zjednoczone itd.).

(2023)

„[…] zmieniam w tę książkę opowieści z włóczęg przez dawne wsie ukraińskich górali oraz wzdłuż zarastających kanałów melioracyjnych menonitów” (str. 18), pogranicza i rubieży.

„Jego wersja tekstu [tj. Serce ciemności Jacka Dukaja (1974)] oraz tłumaczenia, Anieli Zagórskiej [1881-1943] i Magdaleny Heydel [1969], a także, choć rzadziej, Jędrzeja Polaka [1958], będą...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Sekty. Uwodziciele tłumów, fanatyczni wyznawcy i mechanizmy manipulacji Kevin Conley, Max Cutler
Ocena 7,5
Sekty. Uwodzic... Kevin Conley, Max C...

Na półkach:

(2022)
[Cults: Inside the World’s Most Notorious Groups and Understanding the People Who Joined Them]

„Lektura obowiązkowa dla każdego prawdziwego fana true crime, oparta na popularnym podcaście Cults”*. Manipulatorzy, psychopaci, szarlatani, dewianci i sadyści – zabójcze potwory, żerujące na ludzkim lęku, naiwności, zagubieniu i słabości – a także jednostki doświadczone traumą, chore umysłowo, ciągnące za sobą podobnych straceńców.

„W kolejnych [dziewięciu] rozdziałach [prezentujących dziewięć historii] czytelnik będzie mógł prześledzić podobieństwa w sposobie, w jaki przywódcy sekt przez dekady przyciągali i uwodzili swoich zwolenników, i zaobserwować, jak niemal całkowita kontrola nad innymi doprowadziła ich do przesuwania granic, a następnie – z nudy, z sadystycznej ciekawości lub dlatego, że sami zaczęli wierzyć we własne fantazje – do przekraczania tych granic i roszczenia sobie praw do posiadania boskiej władzy nad życiem i śmiercią” (str. 6).

I: Charles Manson (1934-2017) [USA]

II: Adolfo Constanzo (1962-1989) [USA/Meksyk]

III: Osho vel Bhagwan Shree Rajneesh (1931-1990) [Indie/USA]

IV: Jim Jones (1931-1978) [USA]

V: Roch Thériault (1947-2011) [Kanada]

VI: David Koresh, wł. Vernon Howell (1959-1983) [USA]

VII: Keith Raniere (1960) [USA]

VIII: Credonia Mwerinde (1952) [Uganda]

IX: Marshall Applewhite (1931-1997) [USA]

„Chociaż przebieg ich życiorysów jest znany, a fakty dotyczące ich występków praktyczne raz na zawsze ustalono, to jednak w każdej z tych historii wciąż tkwi jakaś tajemnica” (str. 7).

______________________
* „Based on the hit podcast Cults, this is essential reading for any true crime fan” (https://www.amazon.com/Cults-Inside-Worlds-Notorious-Understanding/dp/1982133546).
Autorzy: „Max Cutler oraz Kevin Conley”, ten pierwszy to amerykański podcaster i przedsiębiorca (1990), drugi jest ghostwriterem.



Głównie znane sprawy, przewałkowane już na wszelkie możliwe sposoby, w starych i nowych mediach. Teksty bardzo lekkie (choć nierzadko dotyczące spraw makabrycznych), w całkiem udanym tłumaczeniu Kamili Jensen*. Zebrano tu najważniejsze informacje w skróconej, przystępnej formie, a ponadto dodano komentarze psychologiczne.

W dwóch miejscach doszło do istotnych pomyłek merytorycznych, tu i tam trafiają się drobne błędy narracyjne lub techniczne, ale nie obniża to wartości książki (7.5/10).

Zbiór pomija wiele innych, niesławnych grup, które również zaznaczyły się w historii. W zestawieniu zabrakło scjentologów, nie ma ruchów z Azji i Europy, Rosji, która jest zagłębiem takich osobliwości (i to od stuleci)**… Nawet się o nich nie wspomina, tak jakby nie zaistniały.

______________________
* Trafiają się fragmenty, które zdradzają że obcujemy z przekładem.
** Polecam książki Jędrzeja Morawieckiego (1977) oraz „Cień ponurego Wschodu” (1923) Ossendowskiego (1878-1945).



„W ciągu kolejnych miesięcy po zabójstwach [grupy Mansona z ‘69] termin »sekta« zyskał nowe, przerażające znaczenie, po części dlatego, że straszliwa natura zbrodni wymagała całkiem nowego słownictwa. Do tamtego momentu pojęcie to odnosiło się zazwyczaj do odłamów religijnych, których system wierzeń różnił się od systemu tradycyjnych religii […]. Już wcześniej istniały sekty będące odłamami buddyzmu, judaizmu, islamu czy chrześcijaństwa i większość z nich nie uważano za z natury szkodliwe czy niebezpieczne” (str. 16-17) – powszechne, pierwotne rozumienie terminu sekta zatraciło pierwotny charakter, i jeśli ktoś nie interesuje się antropologią, nie jest religioznawcą, może mu to umykać, dlatego dobrze że to skonstatowano.

Sekty i religie różni tylko skala działalności oraz liczba członków, pierwsi chrześcijanie, skupieni wokół Pawła, byli sektą względem judaizmu, praktykującą new age swoich czasów. Byli zwalczani, jako problematyczni wywrotowcy, a kiedy stulecia później Konstantyn zwany Wielkim wziął wszystkich za mordę, zlecił ustalić kanon i dokonać uporządkowania (ujednolicenia) – sami zabrali się za dyskryminację innych kultów.



„Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie” (Mt, 30), czyli:
APOKALIPTYCZNA SEKTA CHRZEŚCIJAN

- stworzona przez cierpiącego neurologicznie – lub chorego psychicznie – Szawła z Tarsu*, który dokłada wszelkich starań aby z reformy judaizmu (tudzież zwykłej potrzeby odświeżenia, dodania czegoś od siebie w ramach istniejącej religii) utworzyć atrakcyjne, śródziemnomorskie New Age dla Greków i Rzymian (!)
a) św. Paweł odrzuca tradycje hebrajskie (takie jak obrzezanie, ablucje, wymóg koszerności itd.)
b) zamiast w aramejskim, lingua franca Bliskiego Wschodu, działa w grece (tj. języku swojej klasy społecznej, ówczesnej inteligencji i wschodniej części imperium)

- jej członkowie wieżą, że koniec świata jest bliski, i zajdzie jeszcze za ich życia (patrz: cały Nowy Testament, z grande finale w Apokalipsie św. Jana)

- chcą cierpieć i umierać za swoją wiarę (na wzór ubóstwionego lidera)

- jeśli mają do tego sposobność, prześladują innowierców (niszczą pogańskie świątynie, posągi, przedmioty sakralne, zwoje)

- biblijny Jezus, zachęca do poluzowania rodzinnych więzi – zerwania z domem i rozpoczęcia nowego życia (tak samo jak bohaterowie książki):

„Każdy, kto by opuścił domy albo braci, albo siostry, albo ojca, albo matkę, albo dzieci, albo rolę dla imienia mego, stokroć tyle otrzyma i odziedziczy żywot wieczny” (Mt 19,29) – nęci literacki Chrystus.

„Nie mniemajcie, że przyszedłem, by przynieść pokój na ziemię; nie przyszedłem, by przynieść pokój, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić człowieka z jego ojcem i córkę z jej matką, i synową z jej teściową. Tak to staną się wrogami człowieka domownicy jego. Kto miłuje ojca albo matkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien; i kto miłuje syna albo córkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien” (Mt 10, 34-37) – czy takie teksty sadzi mądry, miłujący mędrzec – syn boży i zbawiciel – czy toksyczny, samozwańczy guru, który chce wywrócić świat do góry nogami?

„Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął [...] Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie rozdwojonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi , a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej” (Łk 12, 49-53).

„Do drugiego zaś rzekł [Jezus]: Pójdź za mną! A ten rzekł: Pozwól mi najpierw odejść i pogrzebać ojca mego [który właśnie zmarł]. Odrzekł mu: niech umarli grzebią umarłych swoich, lecz ty idź i głoś Królestwo Boże. Powiedział też inny: Pójdę za Tobą, Panie, pierwej jednak pozwól mi pożegnać się z tymi, którzy są w domu moim. A Jezus rzekł do niego: Żaden, który przyłoży rękę do pługa i ogląda się wstecz, nie nadaje się do Królestwa Bożego” (Łk 9, 59-62).

„Ktoś inny spośród uczniów rzekł do Niego: «Panie, pozwól mi najpierw pójść i pogrzebać mojego ojca!». Lecz Jezus mu odpowiedział: «Pójdź za Mną, a zostaw umarłym grzebanie ich umarłych!»” (Mt 8, 21-22).

„A szły z Nim wielkie tłumy. On odwrócił się i rzekł do nich: Jeśli kto przychodzi do mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem” (BT, Łk 14, 25-26).

Tak drodzy chrześcijanie, byliście sektą. Pierw w ramach judaizmu, a potem, po przeróbkach Pawła – który dostosował się do oczekiwań szerszego grona odbiorców – internacjonalistyczną (w ramach synkretycznych trendów Imperium Romanum, powszechnych i pożądanych). To co różni sektę od religii, to zaledwie skala**. Innych różnic nie ma.

„Strzeżcie się żarliwych fanatyków podążających za charyzmatycznym przywódcą, który obiecuje rychły koniec” (str. 260).

______________________
* „[…] neurolog Olivier Sacks [1933-2015] opisał takie omamy [tj. halucynacje ekstatyczne] jako »nagłe odczucie błogości lub uniesienia i poczucie, że zostało się przeniesionym do nieba (…). Halucynacje ekstatyczne mają prawie zawsze zabarwienie mistyczne, religijne lub seksualne«. To jedynie przypuszczenie, ale wielu psychologów – łącznie z Sacksem – pisało o roli napadów ekstatycznych w religii. Jedna z teorii mówi, że przyczyną wizji niektórych z bardziej wpływowych postaci religijnych – od biblijnego Pawła, przez Joannę d’Arc, po wczesną Ellen G. White, Adwentystkę Dnia Siódmego – mogła być padaczka skroniowa” (str. 265-266).
** Chrześcijanie to zaledwie 32% światowej populacji (2,2 mld, stan na 2011, https://pl.wikipedia.org/wiki/Chrze%C5%9Bcija%C5%84stwo [po przeszło dekadzie jest nas niestety o miliard więcej]). Także wbrew temu co się niektórym wydaje, chrześcijaństwo nie jest normą ani podstawą moralną dla większości mieszkańców planety Ziemia. A tak na marginesie: „Kościół [katolicki] oferował bezpieczeństwo, stabilny dochód dobrowolnie płacony przez wiernych, strukturę władzy, […] i zasłonę moralną dla wszelkich możliwych przestępstw” (str. 369) – sad, but true.



„Główną motywacją lidera sekty religijnej jest osiągnięcie samozadowolenia, i to na jak największą skalę. Nieważne, jakie poglądy polityczne czy religijne wyznają przywódcy sekt, jakich nauk moralnych udzielają i jak namiętnie mówią – wszystko to jest jedynie środkiem do celu. Charyzmatyczni guru odwracają się od swoich zasad, jeśli tylko mogą czerpać z tego korzyść. W gruncie rzeczy przestrzegają tylko jednej zasady: »Biorę to, czego chcę, bez względu na to, co muszę powiedzieć by to dostać«” (str. 174).

„Jednym z powodów, dlaczego biografowie przywódców sekt tak bardzo fascynują czytelników, jest fakt, że guru stanowią niewiarygodny przykład skrajności ludzkich zachowań. Możliwe, że jeśli przyjrzymy się dzieciństwu tych postaci, dostrzeżemy siły, które zrobiły z nich monstra, a nawet odczujemy współczucie: Charles Manson patrzący, jak jego ukochaną matkę zabiera policja; Adolfo de Jesús Constanzo żyjące we wstydzie, próbujący wykroić mały skrawek ładu w obskurnym domu; i wreszcie Vernon Wayne Howell, później David Koresh, porzucony, bity dyslektyk nawiedzany przez wizje, starający się znaleźć w życiu coś, dzięki czemu będzie lepiej pasował do otoczenia” (str. 293-294).



BONUS VIDEO

Sekty - liderzy i ofiary [2023, omówienie książki, rozmawiają Stanisław Obirek i Artur Nowak]
https://www.youtube.com/watch?v=UzfMrZixMRU

KUMARÉ. GURU DLA KAŻDEGO [Kumare: A True Film About a False Prophet] (2011)
Film dokumentalny prezentujący ciekawy eksperyment Vikrama Gandhiego, mężczyzny podającego się za mistyka.

AGORA (2009)
Film fabularny o życiu Hypatii, uśmierconej przez chrześcijański motłoch w V wieku w Aleksandrii. Choć to już po decyzjach Konstantyna i dekrecie Teodozjusza, chrześcijaństwo nadal się kształtuje: jest dużą sektą terroryzującą pogan, niszczącą świątynie i dorobek intelektualny antyku. Nie wszystko co pokazano w filmie odpowiada realiom historycznym, ale duch epoki został oddany prawidłowo.



„Zanim się obejrzeliśmy, mieszkała w naszym domu i zakładali razem [z ojcem] sektę” (str. 383)*.

Moje „ulubione” grupy to Niebo pana Bogdana „Nie” Kacmajora, japońska Najwyższa Prawda i Anioły Nieba z Czech (ci ostatni mają bajerancką stronę internetową: http://www.anioly-nieba.pl/**).

______________________
* Wbrew pozorom, nie jest to fragment z „Trudnych spraw” czy „Ukrytej prawdy”.
** Ciężko uwierzyć, że to jest na poważnie. Otwiera ją przesłanie „KOCHAJCIE SIĘ I LUBCIE SIĘ”, a im dalej tym lepiej: „ŃIEBIANSCY PRZYJACIELE / AŚTAR ŚERAN / PAN JEZUS CHRYSTUS / PROMIENIUJCIE MIŁOŚĆ / PTAAH / Wam i rzeczom chcą jaszczurki z piekła niebawem WPROWADZAĆ CHIPY aby z was byli niewolnicy ! UWAGA / Rozwiązanie: Petycja - Nieniechajmy sobie wprowadzać chipy!” (http://www.anioly-nieba.pl/polski/img_2500/obr2900_pl.jpg) – pisownia oryginalna. Pewne podobieństwa wykazuje ruch raeliański (https://pl.wikipedia.org/wiki/Raelizm), też niezła jazdka. (Generalnie uważam, że najfajniejsze sekty to te, które mają motyw UFO i bezcielesnych, międzygwiezdnych podróży. Jeśli nie ma elementu bioinżynierii połączonego z charyzmatycznym przekazem samozwańczego kontaktowa, który wie to i owo o piramidach oraz latających spodkach, szarakach, reptilianach oraz tzw. nordykach, to w moim odczuciu jest raczej nudo i nie ma w ogóle sensu takiej grupy zakładać [To był sarkazm]).



UWAGI (wyd. I, 2023):

Cults: Inside the World’s Most Notorious Groups and Understanding the People Who Joined Them
(Kulty/Sekty. Wewnątrz najbardziej niesławnych grup świata – próba zrozumienia tych, którzy weszli w ich szeregi)

WSTĘP: str. 9 – trampkach Nike (to nie były trampki).

ROZDZIAŁ I (Manson): nie dowiadujemy się z czego żyli członkowie The Family, możemy się tego tylko domyślać. Nie pada ani razu nazwa Beverly Hills, a tam doszło do zabójstwa żony Polańskiego i Wojciecha Frykowskiego. Nie stwierdzono też wyraźnie jakie były okoliczności śmierci Mansona, ani kiedy do tego doszło. Str. 62 – Bractwo Aryjskie (Aryan Brotherhood) nie jest sektą, dlatego określenie „wyznawca”, użyte tutaj chyba w przenośni, nie jest adekwatne. Ciekawostka: Wojciech Frykowski (1936-1969) był dziadkiem znanej niegdyś celebrytki – Frytki (Agnieszki Frykowskiej) – rozpoznawalnej dzięki udziale w Big Brotherze i pamiętnej scenie seksu w jacuzzi z uczestnikiem o pseudonimie Ken (co miało miejsce ponad dwie dekady temu, w 2002). (Dziś Frykowska nazywa się inaczej, i jak sama deklaruje popadła w dewocję, co skonfundowało nawet Cejrowskiego, który dawniej babkę szkalował).

ROZDZIAŁ II (Constanzo): str. 68 i kolejne – Adolfo staje się w narracji Adolfem (bez „o”); str. 69 – „Jej [tj. Delii] zdanie stało w sprzeczności z zeznaniami zwolenników Adolfa i dawnych sąsiadów Delii” (wtrącenie w nawiasie kwadratowym moje, w takiej sytuacji wiadomo o czyich sąsiadów idzie, i „Delii” na końcu można pominąć); „[…] palo Mayombe – główną religią Kubańczyków i Haitańczyków […]” – główną religią Kuby jest katolicyzm, w Haiti zadeklarowana większość to chrześcijanie, ale istotną rolę odgrywa voodoo (wg Wikipedii 2,1% społeczeństwa, ale nie wydaje się to pokrywać z faktami); str. 75-76 – potwierdzi to każdy właściciel psa czy kota, zwierzęta mają swoje charaktery, mają swoją osobowość, ale termin OSOBA zarezerwowany jest dla ludzi (niezależnie od gatunku, a ponadto bogów, kosmitów, a także hobbitów itd., ale nie dla zwierząt); str. 89 – „23 marca 1988 roku Sara pojechała do Meksyku […]” – zapewne chodzi o Miasto Meksyk (stolicę), ewentualnie interior (Matamoros, miasto Sary, leży na terenie Meksyku), str. 101-102 – Adolfo Constanzo, z racji miejsca urodzenia, także miał obywatelstwo USA (?); str. 125 – dalej (daleko?).

ROZDZIAŁ III (Osho): str. 130 – brak tłumaczenia w nawiasie kwadratowym (tj. niekonsekwencja względem innych tytułów przytaczanych w tekście); str. 157 – Niemniej (do skasowania).

ROZDZIAŁ IV (Jones): str. 162 – rejonie (dzielnicy?); str. 168/171 – błąd narracyjny (powtórzenie informacji odnośnie odwiedzania różnych świątyń); str. 198 – „Zdumiewające, że w oczach Jima Jonesa to wydarzenie było drugorzędne [!] wobec o wiele większego kryzysu […]”, większy kryzys > wydarzenie drugorzędne, tj. było zaskakujące (i dziwne), że zachował trzeźwą ocenę sytuacji (?), a może to pomyłka tłumacza (pierwszorzędne?); str. 199 – całą ósemkę (tu: całej ósemki), kilkoro (tu: kilkorga); str. 217 – ambasady Rosji (wł. ZSRR, to rok ‘78); str. 219 – z zasiłku z opieki społecznej (drugie „z” można pominąć)

ROZDZIAŁ V (Thériault): brakuje szczegółów odnośnie relacji w grupie, całość potraktowano bardzo skrótowo.

ROZDZIAŁ VII (Raniere): str. 311-365 – kłopoty z odmianą nazwiska Raniere (czyt. Ranjer), np. Ranierem (Ranierze?); Ranierego (Raniere’ego/Raniere’a?); Ranieremu (Raniere’owi?) + Clariem (Clarie’em). Przy deklinowaniu zagranicznych imion i nazwisk zasada jest prosta, jeśli ostatnia litera odczytywana jest inaczej niż w polskim, stawiamy apostrof i dodajmy odpowiednią końcówkę. Keith Raniere można niekiedy w ogóle nie odmieniać, np. dopełniacz (kogo, czego?): Keith’a Raniere. Str. 345 – dwukropek zamiast przecinka.

ROZDZIAŁ VIII (Mwerinde): str. 369 – „[…] twierdziła, że objawia jej się Matka Boska. Takie zjawiska były znane jako objawienia maryjne” – żelazna logika; str. 406 – z (w).

ROZDZIAŁ IX (Applewhite): str. 447 – „[…] wyznawcy Wrót Niebios wynajęli siedmiopokojowy dom o powierzchni ponad ośmiuset pięćdziesięciu tysięcy metrów kwadratowych w Ranczo Santa Fe […]” – zapewne dom miał ok. 850 m², a nie 850 000 m²...

(2022)
[Cults: Inside the World’s Most Notorious Groups and Understanding the People Who Joined Them]

„Lektura obowiązkowa dla każdego prawdziwego fana true crime, oparta na popularnym podcaście Cults”*. Manipulatorzy, psychopaci, szarlatani, dewianci i sadyści – zabójcze potwory, żerujące na ludzkim lęku, naiwności, zagubieniu i słabości – a także jednostki doświadczone...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(1979)
[The Andreasson Affair]

„Niniejsza książka opowiada o czymś, co w terminologii ufologicznej określanej jest jako CE-III – bliskie spotkania trzeciego stopnia” (str. 16).

„Sprawa Andreassonów [z ‘67] to jednak coś więcej niż typowe bliskie spotkanie trzeciego stopnia. Jest to […] przypadek o tak »wysokim stopniu dziwności«, że nawet najśmielsi badacze byli z początku skłonni go odrzucić” (str. 17).

„W pewnych fragmentach opowieść Betty Andreasson dotyczy tak obcej rzeczywistości, że może być ona opisana wyłącznie w postaci metafor lub też rozumiana w aspekcie zmienionego stanu świadomości” (str. 18).

„Ocenia się, że zaledwie 10 procent świadków, którzy widzieli NOLe, sporządza raporty. Co gorsze, im dziwniejsza jest obserwacja, tym niechętniej jest relacjonowana” (str. 19).

„Mimo iż od początku byłem sceptycznie nastawiony do tej sprawy, interesowała mnie ona jednak i z dużą uwagą słuchałem taśm z zapisem seansów hipnotycznych i prowadzonych po ich zakończeniu rozmów. Szybko stało się dla mnie jasne, że Betty i [jej córka] Becky mówiły szczerą prawdę. Kiedy wstępne testy na wariografie, wykazały, że obie one rzeczywiście mówią prawdę, przyłączyłem się do badającego je zespołu przejmując jego kierownictwo i zacząłem regularnie uczestniczyć w kolejnych sesjach począwszy od 4 czerwca 1977 roku” (str. 22).

„Hipnotyczne sesje z Betty stworzyły długą, obfitującą w szczegóły historię, która z powodzeniem mogłaby konkurować z dziełem literackim” – pisze Randall Fitzgerald w swoim opracowaniu zagadnienia UFO*. Jak komunikuje we wstępie dr Hynek (1910-1986), regresja hipnotyczna była głównym źródłem informacji (str. 11), i z uwagi na taki stan rzeczy, należy podchodzić do tych rewelacji z rezerwą. Jest wiele innych, ciekawszych przypadków, w których hipnoza pomogła załatać luki, ale nie stanowiła trzonu narracji, i tak chyba być powinno, bo ludzi umysł jest podatny na sugestie i skłonny do fikcji.

Raymond E. Fowler (1933) bierze to wszystko za dobrą monetę, i nie jest to dziwne, wziąwszy pod uwagę nić sympatii jaka nabudowała się między nim, zespołem a Betty Andreasson. Ma szereg zastrzeżeń, którym daje wyraz na kartach książki, stara się podchodzić do przypadku racjonalnie, jednak bardzo chce wierzyć w opowieść kobiety**.

Elementy wiarygodne przeplatają się tutaj z praktykami i rozwiązaniami budzącymi liczne wątpliwości. Zastanawia ilość zapamiętanych szczegółów, a fakt, że w owym czasie, w Nowej Anglii, zarejestrowano wiele obserwacji NOLi, może być zarówno objawem zbiorowej histerii jak i argumentem przemawiającym na korzyść bohaterki.

_______________________
* Encyklopedia wiedzy o UFO, Poznań 2002, str. 206* (wydana pierwotnie jako Cosmic Test Tube: Extraterrestial Contact, Theories & Evidence, 1998). Znajdziemy tam streszczenie tej, i innych książek o pokrewnej tematyce, oraz rozdziały podsumowujące poszczególne zagadnienia.
** Gdyby zachowano większy dystans, być może wnioski byłby bardziej powściągliwe; istnieje jednak prawdopodobieństwo, że opowieść byłaby wtedy mniej barwna, mniej rozbudowana, bo bez dobrej atmosfery nie udałoby się odbyć tylu spotkań, ani zachować kontaktu na dłużej (co zaowocowało dodatkowymi informacjami, a także kolejną książką).



„Opinie przeciętnego człowieka, że NOLe to zwyczajna bzdura lub, ze odwiedzają nas kosmici, jest brutalnie rozwiewana przez dzisiejsze badania” (str. 9, ze wstępu J. Allena Hyneka).

„Jeżeli jest to [ogół doświadczeń Betty Andreasson] przejawem jakiejś wysoko zaawansowanej technologii, musi więc ona opierać się na wykorzystaniu zjawisk zwanych paranormalnymi, podobnie jak nasza – na tranzystorach i komputerach. W jakiś nie[-]znany nam sposób opanowały »one« sztukę władzy nad materią za pomocą umysłu.
Oczywiście powyższe przypuszczenia oparte są na założeniu, że ta historia nie jest wynikiem jakiegoś zgodnie zagranego skomplikowanego psychologicznie przedstawienia” (str. 10-11, tamże).



REFLEKSJE

W przytoczonych stenogramach, wielokrotnie natykamy się na sugerowanie odpowiedzi, np. odnośnie materiału z jakiego wykonane były kule kontrolne. Pozornie są to drobne szczegóły, ale książka nie zawiera pełnych zapisów sesji, i możemy się domyślać, że podobnych sugestii mogło być więcej – mogło, choć oczywiście nie musiało. Jest to nieprofesjonalne, i zaburza subiektywną narrację. (Pamięć ludzka jest zawodna. Jedni mają tendencje do tego by bardziej wypełniać luki, starając się zadowolić stronę przepytującą, inni mówią po prostu: nie wiem, nie pamiętam. Część świadków skupia się na emocjach, inni łowią detale – Fowler sugeruje, że Betty należy do tych drugich).

UFICI: jeśli idzie o outfit, to brakuje im tylko furażerek, blasterów i jakiegoś zielonego zwierzątka z mackami (w roli psa bojowego). Naszywka z orłem na ramieniu – zwierzęciem z Ziemi lub o bardzo zbliżonym wyglądzie – tylko pogłębia tę groteskowość. Kojarzą się z postaciami z kreskówek, nie faktycznymi przedstawicielami pozaziemskiej inteligencji.

PRZENIKANIE PRZEZ DRZWI: skoro materia nie stanowi dla obcych przeszkody, po co korzystać akurat z drzwi? Czy nie byłoby łatwiej (i bardziej efektownie) wejść przez ścianę? Lub przez sufit? A może „zwyczajnie” skorzystać z telekinezy i otworzyć zamek (o ile było zamknięte)? Może wystarczyło użyć klamki?
Zakładając, że ogólnie dajemy wiarę w przeżycie pani Andreasson, czy tak było faktycznie, czy po prostu tak to zapamiętała? Można pokusić się o tezę, że kosmici to niematerialne projekcje, coś w rodzaju hologramów* – rodzi to jednak problem z faktycznym, fizycznym opuszczeniem domu przez Betty, bo ta również skorzystała z drzwi bez otwierania...

ARTEFAKT: jak w przypadku wielu spotkań z wysłannikami Boga czy obcą inteligencją, mamy tajemniczy przedmiot, materialny dowód kontaktu. Ale ten znika, jak kamfora… a może po prostu nigdy go nie było? (Chodzi o tajemniczą książeczkę).

Co ciekawe, zafiksowaną religijnie Betty odwiedzają trójpalczaści szaracy, a nie skrzydlate anioły czy matka boska. Teoretycznie, w takim przypadku wszelkie anomalie powinny być interpretowane religijnie**.

Fowler przedstawia szereg zbieżności, zgodnych z tym co rozegrało się w innych przypadkach, jednak są to informacje jawne i ogólnodostępne: „Betty przyznała, że po swoim przejściu czytała książki i artykuły ten temat […]” (str. 195) – a sesja jaką odbyła miała miejsce dziesięć lat później, to dostatecznie długo aby przetworzyć wspomnienia. Na pytanie: „Czy przed swoim przeżyciem w roku 1967 czytałaś o innych przypadkach wziąć [wzięć]?” odpowiedziała „NIE”, stwierdziła również, że nie słyszała o przypadku Betty i Barneya Hillów z ‘61, co wydaje się wątpliwe, bo sprawa była głośna.

„[…] czy rzeczywiście rozmawialiśmy [w trakcie sesji] z obcą istotą [Andantio], czy z podświadomością Betty[?]” (str. 170) – wziąwszy pod uwagę bełkot zaprawiony parareligijnym zwodzeniem – mający odbicie w tym, czym posługuje się kler – odpowiedź nasuwa się sama. Podobnie lakoniczne, niepełne odpowiedzi serwują osoby rzekomo opętane (a de facto chore psychicznie). Naiwne, enigmatyczne przesłanie z którym „wróciła” Betty, również wynika z religijnej indoktrynacji, jest raczej wątpliwe aby całe zamieszanie organizowano tylko po to, by serwować takie treści.

_______________________
* Są chrześcijanie, którzy otwarcie twierdzą, że UFO i ich pasażerowie to sprawka Szatana. Że typowe szaraki to zwyczajne demony, co tłumaczyłoby ich paranormalne zdolności i nocną aktywność. Jest to tak głupie, że ręce opadają.
** „Biorąc ją [tj. wiarę] pod uwagę, można by Betty i Becky zaklasyfikować jako fundamentalistki chrześcijańskie, które akceptują [tj. przyjmują] treść Biblii dosłownie, wierząc, że jest ona Słowem Bożym” (str. 225).



Zgłębianie tematu UFO to przekopywanie się przez tysiące pomyłek, oszustw i celowych mistyfikacji oraz urojeń. Są jednak przypadki, których nie można zignorować. Takie, które sugerują że coś jest na rzeczy, że być może ktoś doświadczył czegoś co faktycznie wyrasta poza nasze najśmielsze wyobrażenia. Niekiedy jest tak, że jednostka faktycznie styka się z czymś z niezwykłym, i racji ułomności charakteru, lęku przed wyszydzeniem, stara się uwiarygodnić swoją historię rozwijając wątki lub fabrykując dowody. Być może osoba brana za oszusta, mimo celowej mistyfikacji, miała początkowo niezwykłe doświadczenie które ją do tego popchnęło.

Betty Andreasson wierzy w to co mówi. Istnieje możliwość, że realne doświadczenia splotły się w jej umyśle z kojącą fikcją. Przemieszały się, w bliżej nieznanych proporcjach. W takiej sytuacji, hipnoza nie pomoże w dojściu do prawdy, może mieć natomiast wartość terapeutyczną*, oswoić z doświadczoną krzywdą.

_______________________
* Można sobie zadać pytanie: jakie traumatyczne doświadczenie ukrywa się pod wizją wizyty obcych?



JĘZYK I KWESTIE TECHNICZNE

Ogólnie nie ma tragedii, ale wiele zdań w tłumaczeniu* wypada bardzo nieporadnie, razi błędami gramatycznymi, pomyłkami w pisowni i masą literówek. Prosty język, z dużą ilością stylistycznych powtórzeń, działa na niekorzyść publikacji, skutecznie odbierając jej powagę.

1) Narracja Fowlera dubluje się z wypowiedziami Betty, np.: „Jedna z istot zrobiła krok do przodu i dotknęła czegoś na fotelu. [Betty:] Ten który stał z przodu, pochylił się lekko i dotknął czegoś na fotelu… […] Nagle Betty poczuła, że jej ręce robią się lżejsze. [Betty:] Czuję, że moje ręce robią się lżejsze” (str. 82) – badacz powinien zdecydować, czy oddaje głos uprowadzonej, czy opowiada za nią.

2) Niekiedy trafiają się opisy i pytania, w których nie sposób zrozumieć ani Betty, ani badaczy (np. str. 91, wygląd piramidy). Niejasne wypowiedzi, w kiepskim tłumaczeniu, oraz niedoszlifowane zdania – zdradzające pośpiech – nadają przekładowi charakter półproduktu (co jest typowe dla lat 90. i tego typu literatury).

_______________________
* Przekład: Ryszard Z. Fiejtek (redaktor naczelny kwartalnika UFO).



UWAGI RÓŻNE (wyd. z 1991): str. 5 (i dalej) – jun. (jr.); str. 7 i dalej – Quazgaa’i, Quazgaa’ą (czy zapis z apostrofem ma tu sens?); str. 10 – przypadkumamy (przypadku mamy); str. 11 – nie znany (nieznany) [partykułę „nie” z przymiotnikami w stopniu równym piszemy łącznie]; str. 24 – nie proszeni (nieproszeni); str. 25 – RUT (RZUT); str. 26 – ja (jak); str. 33 – duplikacji (multiduplikacji); str. 38 – nie znane (nieznane); str. 39 – nie zauważony (niezauważony); str. 43 – opadają w dół (a można opadać w innym kierunku?); str. 46 – ją (nią) + kamera fotograficzna (aparat?); str. 49 – zaparkowanymi samolotami (!); str. 53 – nie zapinane (niezapinane); str. 59 – podejrzewano ją o raka (podejrzewano u niej raka); str. 64 – tego badania (to badanie); str. 67 – Pacha (Pcha); str. 80 – dwukrotnie otwarty cudzysłów; str. 82 – zbędny przecinek po „siła”; str. 94 – Nie kończąca (niekończąca); str. 95 – pominięte „co”; str. 105 – pozostawić (tu: sprowadzić na); str. 106 – brak domknięcia cudzysłowu; str. 108 – Quazgga (Quazgaa); str. 113/114 – spoistej/spoistego (czy to właściwy termin?); str. 119 – ciężko (ciężką); str. 130 – zbędna kropka po „tak”; str. 132 – brakuje uwagi w nawiasie kwadratowym odnośnie gestu wykonywanego przez Betty – wobec samej transkrypcji zapisu audio, czytelnik nie wie o czym mowa; str. 140 – Ziemnia (Ziemia); str. 141 – dawła (dawała/dała); str. 148 – odpowdnio (odpowiednio); str. 154 – ras (gatunków – w SF i ufologii przyjęło się mówić o rasach kosmitów, ale de facto idzie o niespokrewnione gatunki); str. 170 – Forydę (Florydę); str. 174 – jego (go); str. 175 – przyspieszył (ruszył – w końcu stał w miejscu) + innych (innym); str. 177 – nie przygotowany (nieprzygotowany); str. 191 – wiele (wielce); str. 192 – nie odkrytymi (nieodkrytymi); str. 195 – nadepnięta gałązka z a s k r z y p i a ł a?; str. 195 – nie publikowanych (niepublikowanych); str. 198 – Fargo w Nowej Dakocie (Dakocie Północnej); str. 200 – „Kto on?” (Jaki on?); str. 201 – brak kropki; str. 211 – „Byłem ciekaw poznać go […]” (poznania?); str. 213 – „Wydzielała jakiś dźwięk?” (WYDAWAŁA); str. 215 – sąsiednie zdania stoją w sprzeczności względem siebie (albo przypadek, albo ingerencja – jedno wyklucza drugie); str. 210 – zajwisk (zjawisk); str. 217 – Puerto Rico (Portoryko) + nie obeznani (nieobeznani); str. 218 – zjedzone „od”; str. 125 – akceptują (przyjmują); str. 226 – detektorze kłamstwa (wykrywaczu kłamstw); str. 228 – Henryka (Hyneka); str. 236 – wziąć (wzięć); str. 243 – zbędne kropka; str. 244 – istot (istoty) + nie wyjaśnionych (niewyjaśnionych). Tył książki, błędna data ur. (1934 zamiast 1933). WKLEJKA: brak domknięcia nawiasu (karta pierwsza).

Str. 122 – wypowiedź niezgodna z tym, co Betty deklaruje na str. 120 (odnośnie tego co sprawia jej przyjemność podczas pobytu w kapsule). Wcześniej również ma miejsce podobna niezgodność.

(1979)
[The Andreasson Affair]

„Niniejsza książka opowiada o czymś, co w terminologii ufologicznej określanej jest jako CE-III – bliskie spotkania trzeciego stopnia” (str. 16).

„Sprawa Andreassonów [z ‘67] to jednak coś więcej niż typowe bliskie spotkanie trzeciego stopnia. Jest to […] przypadek o tak »wysokim stopniu dziwności«, że nawet najśmielsi badacze byli z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(2013, 2021)

„Historia Nowego Jorku to historia imigrantów, nowych początków i ciągłych przeobrażeń” (str. 144).

Szkice o historii miasta, wzbogacone osobistym spojrzeniem. Bardzo przyjemna książka, złożona z rozbudowanych artykułów, publikowanych pierwotnie na łamach „Tygodnika Powszechnego”* – łączących esej historyczny i reportaż, przeszłość i teraźniejszość.

Rozdziały nie wyczerpują tematów, ale stanowią inteligentne wprowadzenie do historii miasta. Odnoszą się do ikon kultury i architektury, najważniejszych miejsc i postaci, oferując garść ciekawostek i prywatne refleksje.

Rozpiętość czasową sygnalizuje podtytuł: od okresu kolonizacji, z początku holenderskiej, po 9/11 i budowę One World Trade Center**. Terytorialnie, poruszamy się głównie po Dolnym Manhattanie i Midtown, odwiedzamy również Central Park, ale pozostałe obszary, takiej jak północ Manhattanu: Upper West Side i East Side, cieszący się złą sławą Harlem, oraz pozostałe dzielnice: Brooklyn, Bronx, Queens czy Staten Island są raptem wzmiankowane. Nowy Jork został tu sprowadzony do kwartałów na południe od 59 ulicy (granicznej dla śródmieścia i Central Parku).

Całość napisano bardzo zgrabnie, z wrażliwością i umiejętnością obserwacji, a także troską o klarowność przekazu. Nie ma tu zbędnych słów. Jedyne do czego można się przyczepić, to wpadki merytoryczne których jest co najmniej kilka. Najbardziej brawurowa dotyczy budowy Central Parku: Autorka (1969) wspomina o buldożerach i koparkach, a w tamtym czasie nie było nawet samochodów (!).

8/10 – pozycja dobra na początek, rozbudzająca ciekawość. Jeśli ktoś zgłębiał już temat, znajdzie tutaj najważniejsze adresy, nazwiska i fakty.

_____________
* „Większość zamieszczonych w tej książce tekstów ukazało się w krótszej formie w »Tygodniku Powszechnym«” (stopka redakcyjna z wydania II zmienionego, 2021).
** Nowy Jork z początku drugiej dekady XX stulecia – książka ma już swoje lata, wyszła w 2013 (dziesięć lat temu). „W grudniu 2004 roku po raz pierwszy wyruszyłam do Nowego Jorku nie z jedną walizką czy plecakiem i nie na chwilę. Tym razem to nie miał być przystanek ani krótka wizyta, ale przeprowadzka. Z kończąca za kilka tygodni rok córką. Przenosiła nas firma mojego męża, która usłużnie spakował nasz dobytek do kontenera i na pierwszych kilka miesięcy wynajęła nam mieszkanie. Tuż obok Times Square” (str. 368).



Cat Stevens miał taką piosenkę „New York Times” (album Back to Eearth, 1978), a Don Henley z Eagles „New York Minute” (album The End of the Innocence, 1989), spośród wielu utworów o Nowym Jorku, sławiących miasto, te dwa są nieco gorzkie: pierwszy jest w zasadzie antyreklamą („Not fit for a dog in New York”), ale w drugim podmiot liryczny jest przepełniony nadzieją (I believe I believe / In a New York Minute / […] Everything can change).

Szkoda, że książka nie odwołuje się bardziej do prozy życia, do tego jak wygląda zwykła, szara codzienność, zaganianego, niedospanego Nowego Jorku. To i owo się pojawia, ale głównie w odniesieniu do przeszłości.



UWAGI RÓŻNE (wyd. II zmienione, 2021):

Str. 32 – „Do budynku zwieńczonego portalem […]” – zwieńczenie to zakończenie najwyższej części… fronton może oczywiście wystawać nad właściwą część budynku, ale autorce chodzi nie o ujęcie wertykalne, ale poziome, w ramach fasady.

Str. 184 – „Rzymscy cesarze – jako pierwszy Juliusz Cezar w 48 roku przed naszą erą […]” – Juliusz Cezar nie był cesarzem, dopiero jego następca, Oktawian August, jako pierwszy przyjął ten tytuł.

Str. 209 – „Wejście do budynku wieńczy ogromny portyk […]” – on go nie wieńczy, on tworzy to wejście (skrajnie upraszczając, portyk to fronton plus kolumny, zadaszone wejście do budynku).

Str. 224 – „W 1857 roku mieszkańcy dostali nakaz eksmisji. Wkrótce potem na teren przyszłego parku wjechały buldożery i koparki” – takie steampunkowe? Pierwsze samochody przypominające powozy powstały dopiero w drugiej połowie lat 80. tamtego stulecia (!).

Str. 248 – „Liczący osiemdziesiąt cztery metry długości i trzydzieści siedem metrów szerokości […] hol główny – serce Grand Central – jest największym pomieszczeniem na kontynencie” – 84 m x 37 m x 38, pominąwszy wysokość, zdaje się że supermarkety mają większą powierzchnię… i czy w całym USA nie znalazłby się żaden hangar który pomieściłby cały Grand Central? Ciężko w to uwierzyć.

Str. 301 – „Wieżowce downtown i midtown […] oddziela od siebie wyrwa. To właśnie [Greenwich] Village, w której budynki […] do dziś mają co najwyżej po kilka pięter” – autorka sugeruje (str. 300-301), że fakt występowania dwóch stref zabudowy wysokościowej wynika z budowy geologicznej wyspy, tj. braku możliwości stawiania wyższych budynków. Spotkałem się z taką informacją w filmie dokumentalnym, niedawno jednak trafiłem na głos kontestujący, brzmiący bardziej przekonująco: wskazano na kluczową rolę procesów urbanistycznych, po prostu na północ od Financial District wyrosły dzielnice mieszkalne, a nowa strefa handlowo-usługowa powstała za nimi, tam gdzie była na to przestrzeń, tam gdzie było na nią zapotrzebowanie.

Str. 357 – akwariów (terrariów – mowa o wężach, których nie trzyma się w wodzie).

Str. 375 – autorka podaje, że prawdziwe nazwisko Irvinga Berlina to Izrael Balin, angielska Wikipedia podaje jednak Israel Beilin, a polska dodaje jeszcze wariant Baline (https://pl.wikipedia.org/wiki/Irving_Berlin).

Str. 377 – „Berlin i Gershwin, żydowscy emigranci z Europy […]” – stronę wcześniej dowiadujemy się że George Gershwin urodził się w Nowym Jorku.

Str. 211 – „Piękno, które ma zachwycać do pracy” (zachęcać?); str. 216 – odwrotna kolejność, od 300 do 220 zamiast rosnąco; str. 240 – Queensem (Queens?). Przy okazji II wydania warto by wspomnieć o wysokich, smukłych apartamentowcach, proporcjami przypominającymi wieże elektrociepłowni (albo długopisy): 111 West 57th Street i 432 Park Avenue.

(2013, 2021)

„Historia Nowego Jorku to historia imigrantów, nowych początków i ciągłych przeobrażeń” (str. 144).

Szkice o historii miasta, wzbogacone osobistym spojrzeniem. Bardzo przyjemna książka, złożona z rozbudowanych artykułów, publikowanych pierwotnie na łamach „Tygodnika Powszechnego”* – łączących esej historyczny i reportaż, przeszłość i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(2022)

Od połowy książki, od opuszczenia Dalekiego Wschodu, ilość dygresji które wypełniają rozdziały staje się zupełnie nieproporcjonalna względem losów Bronisława (1866-1918). Zamiast o bracie Marszałka, czytamy o osobach luźno związanych z głównym bohaterem, o historii odwiedzanych miast lub kurortów, kwestiach kultury i kuchni. Nakreślenie tła wydarzeń jest ważne i potrzebne, tak samo jak opowiedzenie o ludziach i instytucjach z którymi się stykał, ale przy takich proporcjach przestaje to być książką o Piłsudskim. Potem mamy Piłsudskiego więcej, ale nadal jest to tekst pełen dygresji (z silnym wątkiem niepodległościowo-patriotycznym). Informacje otwierające biografię, dotyczące statków i warunków transportu, to świetne wprowadzenie, która daje wgląd w dramat zesłańca i realia epoki, natomiast pisanie o historii Tokio, Chicago czy Nowego Jorku, zamiast o przebiegu pobytu – jest odejściem od tematu.

W kilku miejscach, jesteśmy raczeni fabularyzowanymi scenkami okraszonymi krótszymi i dłuższymi dialogami – z uwagi na charakter tekstu, serwowanego jako biografia, byłoby lepiej gdyby odbiorca wiedział, co jest fikcją a co rekonstrukcją.

Całość czyta się przyjemnie, autor (1959) ładuje do tekstu dużo informacji, podaje je w sposób jasny i przystępny, a jednocześnie mówi o prostych sprawach w sposób nieoczywistych i z kunsztem sprawnego gawędziarza. Na końcu umieszcza przydatne kalendarium.

6/10 – tekst wymaga szeregu poprawek, głównie technicznych, ale trafiają się też potknięcia merytoryczne.



Po raz pierwszy dowiedziałem się o BP z National Geographic* mając 16 lat. Teraz po dwudziestu latach (2023), nadarzyła się okazja by dowiedzieć się czegoś więcej.

Historia żywota brata Marszałka, wiecznego tułacza, który zmagał się z wieloma niepowiedzeniami i nigdzie nie zagrzał miejsca na dłużej, pobudza wyobraźnię. Gdyby był Amerykaninem, Hollywood upomniałoby się o niego już w latach 80. lub 90., i wyszedł by z tego wygładzony, wymuskany romans, zrealizowany tak jak „Siedem lat w Tybecie” (1997) z Bradem Pittem lub podobny obraz.

__________________
* Nr 12 (51), grudzień 2003, Piekielna wyspa Piłsudskiego, tekst: Andrzej Meller. To był jeszcze ten czas, kiedy papierowy magazyn był równie atrakcyjny co cały internet, który był bardziej do czytania niż oglądania (czy słuchania).



BONUS:

Orzeł i Chryzantema (Ostatni z rodu) [2010]
https://www.youtube.com/watch?v=XSU_BIausec

Pomnik PIŁSUDSKIEGO w Japonii![2017]
https://www.youtube.com/watch?v=CBKA1gR_zgQ

Kim był Bronisław Piłsudski? - Projekt Bronek - Podcast Po Japonii 31 [2020]
https://www.youtube.com/watch?v=kTYnGzzmT7U

https://bronislawpilsudski.pl/



UWAGI RÓŻNE (wyd. z 2022):

Str. 21 – dając „postępowych” w cudzysłów, autor zdradza się ze swoimi poglądami nt. wiary. Jakby na to nie patrzeć, wszelki sceptycyzm wobec zorganizowanych kultów, wobec wierzeń ludowych i twierdzeń mistyków, jest zdrowy i jak najbardziej postępowy, potrzebny i wart rozpowszechniania. Jeśli ktoś deklaruje się jako katolik czy chrześcijanin, to jest to świadectwo ignorancji: nieznajomości historii i pism własnej religii. Każdy, kto czyta o starożytnym Rzymie, kogo interesują kulty Bliskiego Wschodu, mimowolnie trafi na wątki chrześcijańskie lub treści dotyczące ich pierwowzorów, a to czego się dowie nie skłania do klepania pacierzy.

Str. 23-34 – tzw. kresowiacy, nadal zamieszkują na terenach dawnej Rzeczypospolitej, na Litwie są sporą mniejszością (6,52% ludności, wg danych z 2021 – pod Wilnem stanowią większość), zamieszkują zachodnią Białoruś i Ukrainę. Także potomkowie kolonistów przetrwali, nie wszyscy stali się repatriantami. Polski żywioł na wschodzie istnieje.

Str. 26 – „Zbrodniarz ów [Michaił Murawjow] uważał, że dawne Wielkie Księstwo Litewskie było państwem rusko-litewskim” – tak, Wielkie Księstwo Litewskie było de facto państwem rusko-litewskim, z ruskim jako językiem urzędowym, z ludnością ruską jako dominującą. Pierwszym językiem Władysława Jagiełły był ruski. Dopiero kiedy doszło do unii personalnej (1385–1569, z przerwą w latach 1401–1447 i 1492–1501), a potem Unii Lubelskiej (1569), tamtejsze elity zaczęły się polonizować: „Wielkie Księstwo Litewskie zamieszkiwały przede wszystkim narody słowiańskie (przodkowie dzisiejszych Białorusinów i Ukraińców), zaś plemiona bałtyckie (przodkowie dzisiejszych Litwinów) zasiedlały głównie tereny dzisiejszej Litwy. Językiem urzędowym był słowiański język ruski (w tym języku spisano m.in. Statuty Wielkiego Księstwa Litewskiego i prowadzono Metrykę Litewską) do 1696 r.

Następnie na terenie Wielkiego Księstwa Litewskiego urzędowym był polski, posługiwano się również łaciną i litewskim” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Wielkie_Ksi%C4%99stwo_Litewskie).

Str. 48 – „Wkrótce małżonkowie wyjechali do Samarkandy na wschodnim brzegu Morza Kaspijskiego, gdzie stacjonował oddział ochrony granicy, w którym służył Bejnar, i taki był koniec niespełnionej miłości Bronisława” – 1) czytelnik słabo zorientowany w geografii, mógłby dojść do wniosku, że Samarkanda to miasto portowe (a leży ona w głębi lądu, w ówczesnym Rosyjskim Turkiestanie); 2) jeśli babka związała się z innym i wyjechała w siną dal, to można przyjąć, że miłość pozostała niespełniona (chyba że mu przeszło).

Str. 79 – „Grupę konwojował pluton żołnierzy z miejscowej jednostki, nadzorowany przez urzędnika z więziennictwa. Osobą nadzorująca był młody urzędnik z urzędu więziennictwa, który jechał z tyłu na koniu” – do przeredagowania.

Str. 113 – na pewno praca Charlesa Hawesa – Amerykanina – miała tytuł rosyjski (Na wostocznoj okrainie, Jużno-Sachalinsk)?

Str. 138 – wówczas nie było Indonezji, chodzi o ludy austronezyjskie (tj. malajopolinezyjskie).

Str. 164 – „Potomkowie Bronisława żyją obecnie w Kraju Kwitnącej Wiśni”*, ale nie tylko: „Piłsudski był ljubolubitiel – uśmiecha się pani Galina [Pietrowna Lok, etnografka i Niwchijka]. Pozostawił po sobie kilkoro dzieci […]” – przeczytamy w nr 12 NG z 2003 w krótkim reportażu Piekielna wyspa Piłsudskiego; na tej samej stronie: „Zoja Kun Tajgan dziwiła się, że jest ruda. Po latach okazało się że ten nietypowy dla Azjatów kolor włosów odziedziczyła po polskim zesłańcu i naukowcu Bronisławie Piłsudskim […]”, dalej: „Moja babcia była ajneńską szamanką – rozpoczyna opowieść wnuczka polskiego etnografa. Piłsudskiemu urodziła bliźniaki, ale jedno dziecko umarło. […] Została tylko moja mama, Waj. Umarła, gdy miałam 12 lat. […]
Pani Zoja wie o dziadku niewiele. O tym, że był znanym Polakiem, dowiedziała się jako dorosła kobieta”.

* Patrz: dokument Jacka Wana Orzeł i chryzantema (2010); dostępny na YouTube.

Str. 170-171 (i dalej) – zbędna dygresja nt. Japońskiej kuchni i etykiety. Autor, borykający się z pewnymi brakami informacji, stara się w ten sposób poszerzyć tekst, od połowy książki jest tego zdecydowanie za dużo.

Str. 174 – „Piątą Avenue” – albo 5th Avenue, albo Piąta Aleja.

Str. 176 – autor pisze, że nowojorscy Żydzi gadali ze sobą „po hebrajsku bądź w jidysz”… Już za czasów Jezusa hebrajski wyszedł z użycia i był jedynie językiem liturgicznym. (Pierwowzór nowotestamentowego Jezusa mówił po aramejsku). Tamtejsi Żydzi rozmawiali w jidysz, po rosyjsku, po niemiecku i w innych językach krajów pochodzenia, a także po angielsku. Hebrajski słyszeli jedynie w synagodze lub jesziwie. (No chyba, że jacyś syjoniści starali się go ożywić, myśląc jednocześnie o migracji do Palestyny).

Str. 179 – „Ukończył medycynę i nauki przyrodnicze na szwedzkim Uniwersytecie w Dorpacie […]” – niemieckim?

„W roku 1625 Tartu [wówczas Dorpat, stolica województwa na terenie Inflant] ponownie zostało opanowane przez Szwedów i do Rzeczypospolitej już nie powróciło. W 1632 roku szwedzki król Gustaw II Adolf ufundował Academia Dorpatensis, czyli uniwersytet.

[…]

W 1656 roku wojska rosyjskie zdobyły Dorpat, by utracić go w 1661. Jednak po traktacie w Nystad w 1721 miasto (znane od tej pory jako Derpt [Дерпт]) zostało wcielone do Imperium Rosyjskiego. […]
Aż do I wojny światowej językiem wykładowym na słynnej dorpackiej uczelni był niemiecki. W roku 1893 zmieniono nazwę miasta na Jurjew i zaczęto je konsekwentnie rusyfikować, m.in. w 1895 język rosyjski stał się, obok niemieckiego, językiem wykładowym na uniwersytecie, wcześniej językiem wykładowym był na tym uniwersytecie tylko język niemiecki. Podczas zaborów w Polsce, szczególnie zaś po zamknięciu przez władze carskie Uniwersytetu Warszawskiego, kształcili się tu Polacy, nie chcący zdobywać wiedzy na uczelniach rosyjskojęzycznych w Królestwie Polskim oraz w innych częściach Imperium Rosyjskiego. W 1828 powstała tu najstarsza polska korporacja akademicka Konwent Polonia. Mimo oficjalnego panowania rosyjskiego miasto wciąż miało niemiecki charakter. Jeden z polskich studentów, Bolesław Limanowski, w swych Pamiętnikach 1835–1870 pisze, że ówczesne Tartu miało: »charakter zupełnie niemieckiego miasta. Język niemiecki panował wszędzie: w urzędach, na katedrach uniwersyteckich, w sklepach, na ulicy. Właściwe miasto było z prawej strony Embachu. Miało ono piękny staroniemiecki wygląd, zwłaszcza główna ulica Ritterstrasse (Rycerska) przedstawiała się wspaniale. Lecz największą ozdobą było wzgórze piętrzące się nad miastem i porosłe bujnym lasem, tak zwane Domberg, od dawnej katedry katolickiej, w której ongiś kazał Piotr Skarga.«” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Tartu).

Str. 250 – „Szacuje się, że I wojna śwatowa kosztowała życie łącznie 6 milionów ludzi. […] Zginęło 9 milionów żołnierzy i 3 miliony osób cywilnych”; 9 + 3 ≠ 6 (!).

Str. 255 – autor cytuje Jadwigę Rodowicz-Czechowicką, polską japonistkę ur. w ‘54, która wypowiada się o Piłsudskim tak, jakby znała go osobiście, potem przytacza słowa które brzmią jak wyrwane z kontekstu, lub należące do kogoś innego: „A przecież był człowiekiem śmiałym, doświadczyłam tego nieraz w naszych wspólnych przygodach […]” – autorka przyszła na świat 36 lat po śmierci Bronisława (!).

Str. 269 – „Celem nadrzędnym tego eksperymentu [tj. rewolucji komunistycznej] było totalne zniszczenie państw narodowych i religii, czyli taki sam plan, jaki mają i realizują obecni włodarze Unii Europejskiej” – o, autor jest tzw. eurosceptykiem.

Str. 328 – na pewno cytowany tytuł pracy BP był w oryginale po angielsku?

Str. 333 – „uzyskał on możliwość osiedlenia się w dowolnym miejscu terytorium Imperium Rosyjskiego, z wyłączeniem stolicy. Tym samym niemożliwy staje się powrót do rodzinnych stron w okręgu wileńskim” – Wilno nie jest stolicą carskiej Rosji, zatem dlaczego?

BŁĘDY TECHNICZNE: str. 13 (przypis) – rosyjsko żydowskiego (rosyjsko-żydowskiego); str. 19/34 – czy oznaczenie luki, tj.: (…), było tu potrzebne?; str. 112 – oznaczenie luki (tj. nawias kwadratowy z wielokropkiem) poza cytatem (co istotne, wszędzie indziej autor korzysta ze zwykłych nawiasów); str. 121 – po „pisał.” powinien być myślnik oznaczający domknięcie wtrącenia w ramach cytatu; str. 149 – zjedzone „to” w cytacie; str. 159 – zabrakło kropki na końcu zdania (przed „P.”); str. 185 – zpiosenką (z piosenką); str. 212/216 – brak otwarcia cytatu; str. 225 – jeśli podanie o subsydium jest z 1912, podziękowanie za nie może być z 1903 (1902?); str. 228 – zbędne oznaczenie luki ([…]) na początku; str. 242 – „W 1993 [1893?] roku [Michał Wojnicz] ożenił się z Lilian Ethel Voynich […]” – pomyłka w zapisie roku, oraz nieścisłość odnośnie nazwiska, bo biorąc ślub, panna młoda nie była jeszcze Voynich (podobnie jest na początku książki, kiedy autor pisze że Piłsudska wyszła za Piłsudskiego); str. 245 – „Prawdopodobnie odwiedził też właściwie Královské Vinohrady […]” (właściwie?); str. 270 ludzie-ludzi (stylistyka); str. 286 – niekonsekwencja w zapisie luki (wcześniej, kiedy autor pomijał coś we wcześniejszym akapicie, decydował się na postawienie kropki po nawiasie z wielokropkiem) + która (którą); str. 327 – Saint Petersburg (Sankt Petersburg). Indeks nie zawiera numerów stron – jako taki, jest całkiem bezużyteczny.

(2022)

Od połowy książki, od opuszczenia Dalekiego Wschodu, ilość dygresji które wypełniają rozdziały staje się zupełnie nieproporcjonalna względem losów Bronisława (1866-1918). Zamiast o bracie Marszałka, czytamy o osobach luźno związanych z głównym bohaterem, o historii odwiedzanych miast lub kurortów, kwestiach kultury i kuchni. Nakreślenie tła wydarzeń jest ważne i...

więcej Pokaż mimo to