-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant12
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać410
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
Biblioteczka
2015-01-14
2015-03-11
Literatury obozowej nie można rzecz jasna traktować jako rozrywki sensu stricto, chociaż można ją czytać dla pewnej sensacji. Co jednak zrozumiałe, wspomnienia więźniów i świadków Holocaustu są zazwyczaj ponure jak aneks do Apokalipsy, a książka Grzesiuka jest... zabawna. Opisująca koszmarną rzeczywistość obozu koncentracyjnego, spisana przez gościa, który w trzech obozach - Dachau, Mauthausen i Gusen - przesiedział pięć lat, a jednak pełna humoru.
Czegoś takiego jeszcze nie widziałam w życiu.
To właściwie książka o tym, jak do obozu trafia taki chłopak jak z piosenki - "nie masz cwaniaka nad warszawiaka..." - który musi odnaleźć się w piekle na Ziemi, a do tego celu wykorzystuje cały spryt, zaradność, bezpretensjonalny sposób bycia i poczucie humoru jakie szlifował w dzieciństwie i młodości na warszawskim Czerniakowie. To, plus szczęście i niesamowite nierzadko zbiegi okoliczności sprawiają, że udaje mu się, żyje w chwili wyzwolenia - a to naprawdę wyczyn. To taki trochę podręcznik obozowego survivalu. Plus mnóstwo obserwacji na temat ludzkich postaw.
Jedyne, co rozczarowuje, to zakończenie - Grzesiuk opisowi wyzwolenia obozu poświęcił dokładnie dwa zdania, no ale może wyszedł z założenia, że pisze książkę o życiu w obozie, a nie poza nim.
Oczywiście to prosta powieść pisana przez mechanika, ale jest naprawdę ciekawym dokumentem nie tylko ze względu na opisane fakty historyczne (koszmarne), ale również dzięki autentycznemu stylowi warszawsko-uliczno-okołowojennemu. Z tego powodu na pewno będzie chętnie czytana przez następne pokolenia, a przecież to o pamięć chodzi.
Literatury obozowej nie można rzecz jasna traktować jako rozrywki sensu stricto, chociaż można ją czytać dla pewnej sensacji. Co jednak zrozumiałe, wspomnienia więźniów i świadków Holocaustu są zazwyczaj ponure jak aneks do Apokalipsy, a książka Grzesiuka jest... zabawna. Opisująca koszmarną rzeczywistość obozu koncentracyjnego, spisana przez gościa, który w trzech obozach...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-05-12
Książka lepsza od przeciętnej, ale dla mnie jakimś cudem umiarkowanie atrakcyjna. "Jakimś cudem", bo uwielbiam mroczne powieści retro pełnymi garściami czerpiące z poetyki gotyckiej i teoretycznie dzieło Zafona powinno wylądować na mojej półce z ulubionymi pod złotym kloszem - razem z samym autorem, dla którego taka stylistyka to najwyraźniej (wnioskuję po dwóch tytułach) stały modus operandi w pisaniu. Tymczasem nie zaiskrzyło i nawet mniej więcej wiem, dlaczego.
(Powtarzalny) Przepis na powieść według Zafona to historia młodego chłopaka odkrywającego mroczną tajemnicę z przeszłości, w czym musi znaleźć się przynajmniej jeden bohater robiący za dyżurnego upiora w operze, jedna para nieszczęśliwa i jedna szczęśliwa aż ponad standardy, ale pechowa, służąca za haczyk do zadzierzgnięcia pętelki wyżej wspomnianej mrocznej tajemnicy. Odkrywanie tejże to zawsze liczne retrospekcje wyskakujące z każdego rozdziału. Po prostu bohater chodzi w różne miejsca i tam zawsze, bez umówienia, czeka ktoś wtajemniczony w sprawy, gotów opowiedzieć mu bez większych oporów kolejny fragment historii - również zdradzając szczegóły, o których nie miał prawa wiedzieć. Tak to wszechwiedzący narrator przemawia ustami kolejnych postaci. Istna liniowa przygodówka. Gdyby książkę oceniać jako kryminał, to byłby on blady.
A jako powieść obyczajową? Styl trochę patetyczny, niestroniący od coelhizmów i kiczowatych, banalnych metafor w stylu "ulice krwawiły deszczem" czy "odszedł, powłócząc duszą"* (*kurwa mać - przypis recenzenta). Zakończenie wciągające, ale reszta momentami niepotrzebnie rozwlekła. Z drugiej strony - rozdziały zazwyczaj krótkie, opisy pobieżne i mało smakowite. Wbrew pozorom lubię bajki dla dorosłych, ale ta mnie akurat trochę rozczarowała.
Książka lepsza od przeciętnej, ale dla mnie jakimś cudem umiarkowanie atrakcyjna. "Jakimś cudem", bo uwielbiam mroczne powieści retro pełnymi garściami czerpiące z poetyki gotyckiej i teoretycznie dzieło Zafona powinno wylądować na mojej półce z ulubionymi pod złotym kloszem - razem z samym autorem, dla którego taka stylistyka to najwyraźniej (wnioskuję po dwóch tytułach)...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-06-08
Świat po zagładzie, czyli stary jak sam zwykły świat temat, z perspektywy ojca od lat wędrującego samotnie z synem przez ruiny - miast i przyrody - w poszukiwaniu jedzenia i schronienia - przed zimnem i deszczem, ale też przed innymi ludźmi. Nie wiadomo, jak do zagłady doszło, nie wiadomo w ogóle za wiele; wiadomo, że ojciec pamięta to, co "przed", a syn już nie, bo już się w "teraz" urodził, że matka dziecka popełniła samobójstwo, że ojciec i syn wędrują nad morze, i że ląd to straszne miejsce.
Jest to ogółem bardzo satysfakcjonujący kawałek zgrozy. Powieść ma wymiar raczej symboliczny, niż realistyczny: dziecko jest strażnikiem człowieczeństwa; chociaż ojciec walczy o przetrwanie w materialno-fizycznym wymiarze, to chłopiec jest tym, który "musi pamiętać o wszystkim" - o ludzkich uczuciach ze współczuciem na czele.
Książka jest pięknie makabryczna, McCarthy maluje straszne obrazy z poetycką finezją, zupełnie za to zaniedbując opis uczuć - tylko przerażenie nazywane ciągle jednym imieniem. Trochę może za suche, ale z drugiej strony mało która tematyka usprawiedliwiałaby lepiej taką chirurgiczną konwencję (kojarzy mi się z ostrymi narzędziami z zimnej stali).
Przeczytane z przyjemnością, wciągające, a do tego rezonujące długo po zamknięciu okładki, bo trzeba się zastanawiać nad różnymi głębokimi tematami, istotą człowieczeństwa i takimi tam. Aż ma się chęć z kimś podyskutować. Czyli zalet mnogość w treści, jak i w formie.
Świat po zagładzie, czyli stary jak sam zwykły świat temat, z perspektywy ojca od lat wędrującego samotnie z synem przez ruiny - miast i przyrody - w poszukiwaniu jedzenia i schronienia - przed zimnem i deszczem, ale też przed innymi ludźmi. Nie wiadomo, jak do zagłady doszło, nie wiadomo w ogóle za wiele; wiadomo, że ojciec pamięta to, co "przed", a syn już nie, bo już się...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-06-27
Jedno z najbardziej pozytywnych zaskoczeń ostatnich miesięcy. Hasło "Sylvia Plath" kojarzyło mi się przed "Szklanym kloszem" głównie z wątpliwą sławą z powodu celebrowania własnej choroby psychicznej i epatowania nią każdego, kto łaknie sensacji. Spodziewałam się tekstu będącego zapisem fonetycznym wycia do księżyca o depresji i o tym, jak strasznie świat niczego nie rozumie. Shame on me. Zachwycająca książeczka. Kipi poczuciem humoru. Urzekające opisy, sceny obyczajowe życia w Nowym Jorku, kiedy jeszcze chodziło się na przyjęcia w sukniach, a nie "na clubbing w stylizacji". Epizod choroby, opisany elegancko i skądinąd rzeczowo, bez roztkliwiania się nad sobą, być może pozwoli choć trochę zrozumieć niezrozumianych i skruszyć mity narosłe wokół depresji.
Jedno z najbardziej pozytywnych zaskoczeń ostatnich miesięcy. Hasło "Sylvia Plath" kojarzyło mi się przed "Szklanym kloszem" głównie z wątpliwą sławą z powodu celebrowania własnej choroby psychicznej i epatowania nią każdego, kto łaknie sensacji. Spodziewałam się tekstu będącego zapisem fonetycznym wycia do księżyca o depresji i o tym, jak strasznie świat niczego nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-24
Le ha! To prawdziwe szczęście natrafić zupełnym przypadkiem na tak świetną książkę. Nieszczególnie przepadam za powieściami przygodowymi - bywają żałośnie pompatyczne, uwierająco dydaktyczne i do tego nierzadko tłuste od rasizmu i ksenofobii - nawet po odłożeniu zostaje nieprzyjemny ślad na palcach. ACZ Dziki Zachód ma jednak nieodparty urok i postanowiłam zaryzykować w życiu. To była dobra decyzja! Ustami swojego stujedenasto- czy iluśtamletniego bohatera, wychowanego trochę wśród Indian, a trochę wśród białych, autor snuje piękną opowieść o Stanach Zjednoczonych dziewiętnastego wieku. Książka jest nie tylko przebogata jeśli chodzi o treść obyczajową, ale też pełna humoru, dzięki któremu powieść - niekiedy opisująca zdarzenia naprawdę tragiczne - nabiera niepowtarzalnego ciepła. Indianie, rewolwerowcy, kolej żelazna, saloony, mustangi, poszukiwacze złota, bizony!! Niezwykłe zdarzenia pisane czystą fantazją i autentyczne postaci historyczne jako pożywny dodatek. Jeśli ktoś JAKKOLWIEK interesuje się tą tematyką, choćby minimalnie, odrobinkę, nie bardzo ale jakoś - to jest to lektura obowiązkowa! Cuda, serio.
Le ha! To prawdziwe szczęście natrafić zupełnym przypadkiem na tak świetną książkę. Nieszczególnie przepadam za powieściami przygodowymi - bywają żałośnie pompatyczne, uwierająco dydaktyczne i do tego nierzadko tłuste od rasizmu i ksenofobii - nawet po odłożeniu zostaje nieprzyjemny ślad na palcach. ACZ Dziki Zachód ma jednak nieodparty urok i postanowiłam zaryzykować w...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-02-01
"No, do not go! We are sure you will meet with persons walking who should not be walking. They should be resting, not walking."
Solidny zbiór klasycznych opowiadań zamieszkałych przez całą paletę najrozmaitszych duchów, a także czarownic, osobliwych stworów, zakurzonych ksiąg z demoniczną zawartością, prastarych rytuałów etc. - wszystko w adekwatnej scenografii nawiedzonych domów, kościołów, lasów, katakumb, ogrodów (oczywiście starych) i innych tego typu okoliczności przyrody.
Nie jest to horror we współczesnym tego słowa znaczeniu, bo nie ociekający przemocą i ohydą, ale nadrabiający aurą niesamowitości. Że klasyczny, to i do klasycznego czytania: nie mimochodem i w byle shopping mallu, ale z uwagą, wprawiwszy się w nastrój i uruchomiwszy wyobraźnię. Bo wtedy niejeden obraz podsunięty przez autora zapada w pamięć i wywołuje pożądany dreszczyk. Więc chyba optymalnie powinno się czytać w głębokim fotelu, przy ćmiącej lampie, najlepiej z sękatymi gałęziami stukającymi na wietrze w zalane deszczem okno.
Dla koneserów zbiorek przemilusi i błędem byłoby go omijać.
"No, do not go! We are sure you will meet with persons walking who should not be walking. They should be resting, not walking."
Solidny zbiór klasycznych opowiadań zamieszkałych przez całą paletę najrozmaitszych duchów, a także czarownic, osobliwych stworów, zakurzonych ksiąg z demoniczną zawartością, prastarych rytuałów etc. - wszystko w adekwatnej scenografii...
2015-12-29
Dziwna, lakoniczna powieść pełna spokojnych, cichych, introwertycznych refleksji. Słychać spod nich puls dwudziestego wieku o rytmie prawdziwie transogennym. Ten często przyspiesza z powodu kolekcji niejasnych lęków i jaskrawo szczegółowych obaw, czasem wciąż aktualnych, innym razem prawie już zapomnianych, jak budząca kiedyś powszechną grozę straszna wojna atomowa. Powieść współczesna z nutką amerykańskiego retro, wprawiająca w szczególny, medytacyjny nastrój. Nie jest doskonała, ale trochę nie rozumiem, jak może się komuś nie podobać. Naprawdę szczególna. Zdecydowanie warto jej poświęcić parę skierowanych do wewnątrz godzin.
Dziwna, lakoniczna powieść pełna spokojnych, cichych, introwertycznych refleksji. Słychać spod nich puls dwudziestego wieku o rytmie prawdziwie transogennym. Ten często przyspiesza z powodu kolekcji niejasnych lęków i jaskrawo szczegółowych obaw, czasem wciąż aktualnych, innym razem prawie już zapomnianych, jak budząca kiedyś powszechną grozę straszna wojna atomowa. Powieść...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-22
2015-12-22
2015-12-06
Trochę rozczarowująca po tak rozdmuchanej reklamie polityczna antyutopia o Francji rządzonej przez islamistów wybranych w demokratycznych wyborach (w sumie rządzących zaledwie w koalicji, ale kontrolujących edukację i życie społeczne, przez co efekty rządów są nadzwyczaj jaskrawe). Wiele osób podniecało się, że "Uległość" wyszła tuż przed zamachem paryskim, i że to takie znamienne, tyle że jednemu z drugim raczej nie po drodze, bo książka opowiada o islamskich politykach gardzących poczynaniami terrorystów - takich, którzy wolą zdobywać władzę "po dobroci".
Temat został potraktowany bardzo po łebkach, to właściwie coś bardziej w rodzaju zbeletryzowanego eseju, niż powieści. Uderza, że bohater książki, wykształcony humanista z imponująco pękatym doktoratem, jest typem oportunistycznym i bezrefleksyjnym (mam wrażenie, że autorowi po prostu nie chciało się tworzyć postaci bardziej złożonej, więc poszedł na prostolinijną łatwiznę!). O dojście do głosu (bo nie dominację - Bractwo Muzułmańskie współtworzy, a nie tworzy rząd) zaprowadzających własne porządki islamistów autor obwinia wszystkich po równo: że wszystkiemu winna jest "tolerancja lewactwa, któremu multi-kulti się zachciało" to wiadomo, ale prawej stronie też się dostaje: szariat w wizji autora przemówił do prawicowego elektoratu, bo wiązał się z powrotem do tradycyjnych, patriarchalnych wartości "z nutką egzotyki". To się akurat mniej więcej zgadza, bo opisy zmian obyczajowych zaprowadzonych przez Bractwo Muzułmańskie są po prostu rozczulająco podobne do pomysłów niektórych konserwatywnych obyczajowo polityków, zwłaszcza Korwin-Mikkego.
Autor miał bardzo dobry pomysł, ale nie zrealizował w pełni (ani nawet w większości) jego potencjału, co trochę dziwi u tak doświadczonego pisarza.
Trochę rozczarowująca po tak rozdmuchanej reklamie polityczna antyutopia o Francji rządzonej przez islamistów wybranych w demokratycznych wyborach (w sumie rządzących zaledwie w koalicji, ale kontrolujących edukację i życie społeczne, przez co efekty rządów są nadzwyczaj jaskrawe). Wiele osób podniecało się, że "Uległość" wyszła tuż przed zamachem paryskim, i że to takie...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-10
Kontynuacja bardzo dobrego "Lubiewa", osadzona w nim wręcz fizycznie grubym trzpieniem - wprowadzenie do historii to anegdotka przepisana z "Lubiewa" trochę innymi słowami i rozbudowana o bukiet szczegółów. Tym razem opowieść homoseksualnej męskiej prostytutki-gawędziary zawędruje z Polski lat 90. do Austrii i Szwajcarii - pojedzie tam pociągiem - a jej głównym bohaterem będzie szesnastoletni Milan aka Dianka, aka Dajana Spenser - "dziewczyna" początkująca w zawodzie. "Fynf und cfancyś" to jednak książka trochę słabsza, mniej językowo spektakularna i nie tak zmyślnie obyczajowo wykrojona jak "Lubiewo", ale ciekawa - dla dorosłych na dobranoc.
Kontynuacja bardzo dobrego "Lubiewa", osadzona w nim wręcz fizycznie grubym trzpieniem - wprowadzenie do historii to anegdotka przepisana z "Lubiewa" trochę innymi słowami i rozbudowana o bukiet szczegółów. Tym razem opowieść homoseksualnej męskiej prostytutki-gawędziary zawędruje z Polski lat 90. do Austrii i Szwajcarii - pojedzie tam pociągiem - a jej głównym bohaterem...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-13
2015-11-30
2015-11-28
Uwaga, będzie streszczenie fabuły: gość narzeka na wszystko przez prawie czterysta stron.
(Anty)bohaterem powieści jest niesympatyczny mężczyzna w średnim wieku, któremu nie podoba się nic, łącznie z samym sobą - ograna formuła inspirowana cierpieniami jątrzącej się andropauzy. Typ wytrwale eksploatuje i tak już wyeksploatowany prawie do gołej blachy temat: jak to wszystko jest brzydkie, szare i do dupy w świecie współczesnym (tzw. problemy ludzi pierwszego świata). Jego monolog jest również brzydki i jednostajnie szary, inteligentny, ale niewznoszący się ponad banał, choć są i fragmenty, które można uznać za błyskotliwe: na przykład wątek relacji na linii rodzice-dorosły syn.
Krzysztof Varga jest chyba lepszym felietonistą niż powieściopisarzem, chociaż dobrze zrealizował wybraną przez siebie formę, ostatecznie przecież nie niebywale ambitną w zamierzeniu. Książka ma poziom z lekka blogowy, choć traktowana jako czysta rozrywka spełnia swoje zadanie. Skutecznie wzbudza emocje, głównie obrzydzenie podbite fascynacją, że można owo obrzydzanie dopracować do takiej perfekcji: niektóre opisy naprawdę zadziwiają, tak są wyrafinowanie obrzydzające. Jest też trochę zabawna, ale nie tak bardzo, jak obiecuje obwoluta. Nic wyjątkowego, ale po przeczytaniu nie ma się poczucia straconego czasu. Nawet jeśli się już to wszystko, na co narzeka bohater, przemyślało, to cóż szkodzi przemyśleć po raz kolejny.
Uwaga, będzie streszczenie fabuły: gość narzeka na wszystko przez prawie czterysta stron.
(Anty)bohaterem powieści jest niesympatyczny mężczyzna w średnim wieku, któremu nie podoba się nic, łącznie z samym sobą - ograna formuła inspirowana cierpieniami jątrzącej się andropauzy. Typ wytrwale eksploatuje i tak już wyeksploatowany prawie do gołej blachy temat: jak to wszystko...
2015-11-17
Mam mieszane uczucia wobec tego dzieła. Na książki o wampirach ogólnie trzeba uważać. Niemniej nadzieja umiera ostatnia - potencjalnie zwykłe czytadło, może nawet bardzo złe czytadło i co wtedy, a może jednak literatura z tych lżejszych, ale na wysokim poziomie? Dawszy szansę i przeczytawszy... Czytadło, niestety. Zaczęło się nawet nieźle, ale autorowi szybko wyczerpała się para: zacząwszy z polotem i wyprodukowaszy całkiem zachęcający prolog, stracił wysokość i aż do epilogu jej nie odzyskał. "Pozwól mi wejść" to ewidentna skandynawska odpowiedź na Stephena Kinga. Albo raczej ewidentne skandynawskie echo Stephena Kinga. Echo, jak wiadomo, wszystko powtarza, tylko słabszym i mniej dźwięcznym tonem. Po prostu jestem przekonana, że autor zaczytywał się w "Miasteczku Salem" i "To": dziecięcy bohaterowie, szkolni prześladowcy, czas akcji pokrywający się z czasem dzieciństwa autora, charakterystyczne "wchodzenie w skórę" wszystkich bohaterów po kolei, nie wyłączając zwierząt - podobieństwa są dosyć jaskrawe, a czytam wszystko Kinga w życiu i wiem, co mówię. Inspiracja sama w sobie nie jest wadą, wręcz przeciwnie, tylko wykonanie jest blade jak śledź! Wątki obyczajowe są gęste, ale gdzie tam, panie, do najlepszych; a warstwa 'horror' jest z gatunku tych nie tyle strasznych, co strasznie obrzydliwych! I wydawałoby się, że książka będzie mieć przynajmniej niesamowity mroczny klimat, ale niesamowicie go nie ma. Mimo to uważam, że J.A.L. miał kilka dobrych pomysłów i są one oryginalne, wyłączając tradycyjnie z dupy wyjęte okoliczności przemienienia bohaterki w wampira (tajemniczy magnat na włościach oczywiście) z opisu którego autor nie wybrnął z honorem. Podsumowując, typowe pięć na dziesięć. Dla koneserów, którzy nie będą zgłaszać pretensji, jeśli tylko książka ma fabułę.
Mam mieszane uczucia wobec tego dzieła. Na książki o wampirach ogólnie trzeba uważać. Niemniej nadzieja umiera ostatnia - potencjalnie zwykłe czytadło, może nawet bardzo złe czytadło i co wtedy, a może jednak literatura z tych lżejszych, ale na wysokim poziomie? Dawszy szansę i przeczytawszy... Czytadło, niestety. Zaczęło się nawet nieźle, ale autorowi szybko wyczerpała się...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-11-05
2015-10-31
Powieści Henninga Mankella są ostatnio wyciągane z dna szuflad nocnych szafek i czytane na nowo z powodu puchnącej z roku na rok popularności kryminałów made in Scandinavia, a Mankell uważany jest za przecieracza ścieżek dla tego specyficznego podgatunku. Do tego pisarz niedawno zmarł po ciężkiej chorobie, więc był kolejny powód do odkurzania jego nazwiska. "Morderca bez twarzy" jest przy tym książką szczególną, bo podejmuje aktualny dziś temat migracji ludów (tylko że dwadzieścia pięć lat temu Szwedzi mieli zagwozdkę, co robić z masowo przybijającymi do ich brzegów promami wypełnionymi po brzegi uchodźcami z Europy Wschodniej - lęk przed obcym opisany w powieści wydaje się dziwnie znajomy!!).
Rzeczywiście kryminały skandynawskie są dosyć charakterystyczne i wielu dałoby się pokroić za kolejny tom, a czytając dzieła obojętnie jakiego, byle urodzonego na północy autora, ma ubaw po pachy. "Morderca bez twarzy" to pierwszy tom z serii opowiadającej o losach zapracowanego policjanta Kurta Wallandera, który oprócz dzielnego zwalczania przestępczości równie dzielnie próbuje uporać się z kryzysem wieku średniego, pije dużo whisky, nie dba o zdrowy tryb życia, uwodzi kobiety albo przynajmniej stara się itd. Już wiem, czyje powieści inspirowały szanownego pana autora Jo Nesbo, który zafundował mi niejedną chwilę przeraźliwej nudy.
No bo właśnie, są amatorzy takich kryminałów, mnie wszystkie rzeczone wydają się takie same. Ocena jest więc wykrzywiona niesprawiedliwym subiektywizmem. Jeśli ktoś nie jest zdeklarowanym fanem kryminałów i szuka na tej półce pozycji innej niż wszystkie, to "Morderca bez twarzy" na pewno nią nie jest, co polecam mieć na uwadze zanim ktoś zdecyduje się poświęcić tej książce parę godzin życia.
Powieści Henninga Mankella są ostatnio wyciągane z dna szuflad nocnych szafek i czytane na nowo z powodu puchnącej z roku na rok popularności kryminałów made in Scandinavia, a Mankell uważany jest za przecieracza ścieżek dla tego specyficznego podgatunku. Do tego pisarz niedawno zmarł po ciężkiej chorobie, więc był kolejny powód do odkurzania jego nazwiska. "Morderca bez...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-10-28
Nie powiem, całkiem lubię książki Sylwii Chutnik: codzienne problemy (głównie) kobiet w szarej miejskiej codzienności to zazwyczaj ciekawa tematyka skłaniająca do myślenia na tematy okołospołeczne. "Jolanta" skusiła mnie dodatkowo czasem akcji (lata osiemdziesiąte i początek dziewięćdziesiątych). Problem polega na tym, że w "Jolancie" forma przytłacza treść. Opisać rzeczywistość brutalnie, dorzucić sporo elementów nierealnych, tak że całość przypomina trochę zły sen - pomysł brzmi super, nie? Tylko że w wykonaniu nie wszystko gra: jakoś tu sporo językowych fałszywych nut. Tu niby narracja jak dziecięca wyliczanka, a tu nagle słowo, którego dziecko nigdy by nie użyło. Co chwila jakaś metafora, ale te oryginalne i naprawdę trafne można policzyć na palcach jednej ręki. Czuć jakieś takie parcie na szokowanie; można odnieść wrażenie, że ulubione słowa autorki to: skóra, ślina, włosy, zęby (w tej kolejności): nadużywa powyższych w konstruowaniu turpistycznych środków stylistycznych, które wyskakują z tekstu często-gęsto nie wiadomo po co. Przypomina to oglądanie filmu, w którym zdecydowanie za często próbuje się straszyć widza jakimś gwałtownym dźwiękiem. Tekst ma pretensje do poezji, ponownie nie wiadomo po co, bo nie jest to poezja dobra; zazwyczaj jest "średnia", a i to nie zawsze: często można poczuć się jak na wieczorku poetyckim w lokalnym domu kultury podczas występu zdecydowanie nie najbardziej utalentowanego z uczestników. Dużo hałasu, dużo zamieszania, mało tego, na czym mi najbardziej zależało, czyli trafnych obserwacji socjologicznych, życia najzwyklejszych mieszkańców smutnego blokowiska od tej mrocznej strony (Polish gothic?), klimatu mijającego ustroju itd. To wszystko miało być, trochę jest, acz mało - za dużo miejsca zajęły efekty (nie)specjalne. Mimo to można przeczytać właśnie dla tego "trochę", zwłaszcza jeśli się jest koneserem podobnej tematyki.
Nie powiem, całkiem lubię książki Sylwii Chutnik: codzienne problemy (głównie) kobiet w szarej miejskiej codzienności to zazwyczaj ciekawa tematyka skłaniająca do myślenia na tematy okołospołeczne. "Jolanta" skusiła mnie dodatkowo czasem akcji (lata osiemdziesiąte i początek dziewięćdziesiątych). Problem polega na tym, że w "Jolancie" forma przytłacza treść. Opisać...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-10-27
Wporzo książka, ma sporo różnorodnych zalet: to lekki kryminał, który dobrze się czyta, jednak ciekawy w formie (trochę strumień świadomości or sth), a przy tym zupełnie bezpretensjonalny. Spodziewałam się kalki "Lubiewa" (co nie byłoby wadą), ale to zupełnie inny styl, mimo zachowania pewnych udanych cech indywidualnych - to na plus dla pisarza, który umie zmieniać skórki. Powieść jest kryminałem hołdującym z łezką w oku książkom przygodowym dla młodzieży z czasów PRL, co powinno skutecznie poruszyć sentymentalną strunę u wtajemniczonych (jak wiadomo, fabuła takich powieści obowiązkowo rozgrywa się w Polsce, nad jakimś jeziorem, w lesie i nieopodal umownie malowniczych ruin, ale wszędzie jest pełno zagadkowych tropów, skarbów, duchów i knujących opryszków, i to jest właśnie takie super). "Drwal" celnie opisuje współczesność z pożądaną dozą autoironii i dystansu, a i często-gęsto nawiązuje do lat 80. i 90. - co jest kolejną zaletą - w niezmiennie udanych i barwnych opisach. Minusem dzieła jest to, że jest lekko nadmuchane i przegadane, co jednak bardzo nie razi. Wart polecenia fast food.
Wporzo książka, ma sporo różnorodnych zalet: to lekki kryminał, który dobrze się czyta, jednak ciekawy w formie (trochę strumień świadomości or sth), a przy tym zupełnie bezpretensjonalny. Spodziewałam się kalki "Lubiewa" (co nie byłoby wadą), ale to zupełnie inny styl, mimo zachowania pewnych udanych cech indywidualnych - to na plus dla pisarza, który umie zmieniać skórki....
więcej mniej Pokaż mimo to
Nie jest to najgorsza książka, jaką zdarzyło mi się czytać, ale uważam, że tego typu powieści powinny być wydawane na jakimś specjalnym, szybciej degradującym się papierze, żeby odróżnić je od książek, które rzeczywiście SĄ książkami!
"Arbuz" to nieprawdopodobna i płytka psychologicznie historia kobiety, którą porzuca nudny mąż-księgowy w dzień narodzin ich pierworodnej córki. Załamana bohaterka wraca do domu rodzinnego i jak tylko kanał rodny zrasta jej się na tyle, żeby mogła znowu uprawiać seks (dosłownie, właśnie taka jest fabuła) chodzący ideał nowego faceta dosłownie wchodzi jej do domu i zakochuje się w niej bez większych wstępów, z przyczyn co prawda wymienionych (podobno jest dla niego najatrakcyjniejsza i najbardziej błyskotliwa na świecie) ale i tak niejasnych, ponieważ z nieprawdopodobnie drętwych dialogów nie wyziera absolutnie żadna chemia, ani nawet zadatek na znośne kumpelstwo.
W ciągu następnych kilkudziesięciu rozdziałów bohaterka rozmyśla o związkach, o dzieciach, o genitaliach, chudnie mimochodem, szykuje się na randki ubierając się w rzeczy typowe dla lat 90., w stylu legginsy do jedwabnej koszuli albo błyszczące rajstopy, a w końcu następuje finał z konfrontacją z mężem, który (mąż) jest takoż psychologicznie nieprawdopodobny jak plastikowy Chodzący Ideał.
Momentami jest oczywiście miło i ciepło, jest humor (dość nierówny) ale to za mało. Sześćset stron praktycznie o niczym.
Nie jest to najgorsza książka, jaką zdarzyło mi się czytać, ale uważam, że tego typu powieści powinny być wydawane na jakimś specjalnym, szybciej degradującym się papierze, żeby odróżnić je od książek, które rzeczywiście SĄ książkami!
więcej Pokaż mimo to"Arbuz" to nieprawdopodobna i płytka psychologicznie historia kobiety, którą porzuca nudny mąż-księgowy w dzień narodzin ich pierworodnej...