-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński3
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1158
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać413
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński23
Biblioteczka
2017-01-19
2016-10-11
„Podstawowym obowiązkiem władzy jest chronienie siebie, a podstawowym instynktem silnych pożeranie słabych” [1]
„Wróżbiarka”, „Wyrocznia” („Wyrok Na Wyrocznię”), „Prorokini” – trylogia, której autorem jest Mike Resnick opowiada o osobie, do której w różnych etapach życia odnoszą się te przydomki.
Penelopa Bailey jest najbardziej poszukiwaną istota w galaktyce. Potrafi widzieć przyszłość – tak myślą łowcy nagród, którzy wyruszają w pogoń za ośmioletnią dziewczynką. Prawda jest jednak bardziej skomplikowana i w tą prawdę wierzy jedynie jeden człowiek, który uważa, że Penelopa stanowi największe zagrożenie, z jakim kiedykolwiek zetknęła się ludzkość.
To tom pierwszy – ośmiolatka, która w towarzystwie swojej obrończyni ucieka przez Wewnętrzną Granicę Galaktyki. Jej droga usłana jest trupami, w miarę upływu czasu jej możliwości stają się większe. „Wróżbiarka” jest najlepszą częścią cyklu, przypominającą skrzyżowanie dzikiego zachodu z science-fiction. Mamy Gigantów (jak określa ich autor), którzy poruszają się po niegościnnej Wewnętrznej Granicy, a wszyscy oni są… no, Gigantami właśnie. Bohaterami legend i opowieści, których połączy osoba Penelopy. Na pierwszy plan wysuwają się posiadający własną planetę emerytowany superszpieg Demokracji Lodziarz i Wieczny Chłopiec – znudzony, niestarzejący się dwustulatek, który marzy by ktoś okazał się lepszym od niego zabójcą (Ta postać niemalże skradła książkę – ja widzę go jak połączenie młodego Clinta Eastwooda z jeszcze młodszym Leonardo Di Caprio)
Książka jest niezwykle dynamiczna i autor pokazuje nam w niej jak należy operować dialogami. Większości treści to właśnie rozmowy między bohaterami, z nich dowiadujemy się wszystkiego i nie pozostaje wiele miejsca na opisy (te, które są nadają dynamiki i po prostu nie mogą znudzić). Jest szybko, emocjonalnie, zaskakująco.
Część druga to już dorosła Penelopa. Sama Wyrocznia pełni jedynie epizodyczna rolę, jednak stanowi przyczynę dla wszystkich poczynań bohaterów książki. „Wyrocznia” to historia próby (właściwie prób) zamachu na życie ukrywającej się na jednej z planet kosmitów Penelopy. Główne role odgrywa dwójka najlepszych zabójców w Galaktyce (którzy nie zyskaliby tego miana, gdyby kilkanaście lat wcześniej duża część ich poprzedników nie zginęła w pogoni za pewną ośmiolatką). Tutaj mamy już więcej opisów, a całość ma paranoidalny charakter. Bohaterowie nie mogą być niczego pewni (zwłaszcza, że jedynie domyślają się zakresu mocy, jakimi operuje ich cel), musza stale oglądać się za siebie i spodziewać się niespodziewanego. Cały czas wszystko przypomina dziki zachód, gdzie w każdej chwili ktoś może wyciągnąć broń i powalić wszystkich wokół.
Trzeci tom to Penelopa w pełni swoich sił. Znów mamy najlepszych zabójców w Galaktyce i próbę powstrzymania największego zagrożenia dla Demokracji. Prorokini znów pojawia się w końcowej fazie książki. W tej ostatniej części autor dodaje nam chłopca, który chce zostać legendarnym bohaterem, mającego setki milionów wyznawców przywódcę rosnącej w siłę religijnej sekty i jeszcze więcej awanturników, łowców nagród i zabójców. W tej części czuć, że wszystko zmierza do finału, że w jakikolwiek sposób Penelopa nie zamierza wykorzystać swoich mocy, i jakikolwiek nie byłby ich limit, dowiemy się tego na kartach „Prorokini”. Sam finał, tak jak zakończenia poprzednich części, jest zaskakujący i więcej niż satysfakcjonujący.
Ot i cała trylogia, w której najlepsza jest część pierwsza, a po jej przeczytaniu ciężko jest nie pochłonąć kolejnych tomów.
Każdy tom zaczyna się tym samym wstępem. Słowami: „Był to czas Gigantów”, i wymieniem sporej ich liczby, których większość przewinie się przez trylogię (a ostatni akapit prologu to „A jednak pojawił się ktoś, kto wyrósł ponad wszystkich…”). Autor nie odciąga uwagi od głównych wątków budowaniem wiarygodnego świata i jego zależności. Daje nam tylko tyle, byśmy mieli ogólny obraz. Skupia się na pełnej awanturników, łowców nagród, piratów, i zwykłych przestępców Wewnętrznej Granicy, na którą napiera wciąż rozrastająca się ludzka Demokracja (mamy także najróżniejszych kosmitów, a jakże). Większość akcji dzieje się na słabo zaludnionych, peryferyjnych planetach, bohaterowie są w stanie dostać się wszędzie w przeciągu kilkunastu dni, dysponują najróżniejszymi rodzajami broni i autor nie wnika w szczegóły techniczne, nie serwuje nam zbędnych opisów. Ot: to pistolet dźwiękowy, strzela i ktoś pada trupem, to laser, działa inaczej ale efekt jest ten sam.
Cała trylogia pełna jest zaskakujących zwrotów akcji. Penelopa Bailey jest idealnie skrojona, zmienia się w miarę rozwijania się jej nadprzyrodzonych zdolności. Jednak to ludzie, a raczej Giganci, którym przyjdzie stawić jej czoła stanowią o sile książek.
Tempo, tempo i jeszcze raz tempo z dodatkiem przepełnionych testosteronem postaci. Powiedziałbym, że to lektura dla chłopców i mężczyzn, którzy z chłopców coś w sobie mają (a wiadomo, że tak jest w większości przypadków), ale nie ma co generalizować.
Mnie osobiście niezwykle przypadła do gustu cała trylogia. Książki, mimo deficytu wolnego czasu dosłownie wchłonąłem (można powiedzieć, że czytają się same).
Wróżbiarka 10/10
Wyrok na Wyrocznię 8/10
Prorokini 9/10
„Pomiędzy wiarą w siebie i szaleństwem jest bardzo cienka granica”[2].
„Większość ludzi z takiego czy innego powodu zasługuje na to, by ich zabić”[3].
„Dawanie ciepłą i otwieranie się przed ludźmi na dłuższą metę tylko przynosi ból”[4]
malynosorozec.blogspot.com
[1] Mike Resnick, „Wróżbiarka”, przeł. Juliusz Wilczur-Garztecki, wyd. Prószyński i S-ka, 1996, s. 285
[2] tamże, s. 84
[3] tamże, s. 86
[4] tamże, s. 100
„Podstawowym obowiązkiem władzy jest chronienie siebie, a podstawowym instynktem silnych pożeranie słabych” [1]
„Wróżbiarka”, „Wyrocznia” („Wyrok Na Wyrocznię”), „Prorokini” – trylogia, której autorem jest Mike Resnick opowiada o osobie, do której w różnych etapach życia odnoszą się te przydomki.
Penelopa Bailey jest najbardziej poszukiwaną istota w galaktyce. Potrafi...
2012-03
2012-03
2016-01-21
„Kto powiedział, że moje światło jest lepsze od twego mroku?” [1]
To zdecydowanie jedna z Tych książek, pozycji, które angażują emocje, o których myśli się jeszcze długo po przeczytaniu, do których na pewno się powróci. Opowiada o Charliem Gordonie, umysłowo opóźnionym mężczyźnie, który poddany zostaje eksperymentowi mającemu podnieść jego inteligencję. Zadaniem Charliego jest prowadzenie dziennika – zaczyna kilka dni przed operacją, a my śledzimy zmiany, jakie w nim zachodzą. Przez pierwsze strony trudno przebrnąć – dostajemy wszystko w takiej formie, jakby pisał ktoś bardzo się starający, ale niedysponujący odpowiednimi umiejętnościami. To właśnie wyróżnia Charliego spośród innych podobnych mu ludzi, dzięki temu został wybrany do eksperymentu: stara się najbardziej jak może być mądrzejszym, z własnej woli zapisuje się do szkoły specjalnej, za wszelką cenę chce się nauczyć czytać i pisać. Jego determinacja sprawia, że jest idealnym kandydatem.
Iloraz inteligencji Charliego rośnie, a my dzięki jego coraz dokładniejszemu dziennikowi obserwujemy zmiany, jakie w nim zachodzą. Gordon zaczyna wspominać, widzi wydarzenia ze swojej przeszłości stojąc jakby z boku, stara się zrozumieć samego siebie i ludzi, którzy go otaczali i otaczają. Ale z niesamowitym wzrostem inteligencji nie idzie w parze rozwój emocjonalny. Wszystko dzieje się w zbyt szybkim tempie, aby Charlie mógł nadążyć. Oto jego słowa:
„Inteligencja i wykształcenie nie wzbogacone ludzkimi uczuciami nie mają żadnego znaczenia”[2].
A o wykształceniu:
„Zrozumiałem teraz, że głównym celem wykształcenia jest uświadomienie sobie, iż rzeczy, w które wierzyło się całe życie, nie są prawdą i nic nie jest takie, jakie się wydaje”[3].
Myśli Charliego są… na pewno pouczające, na pewno poruszające i nie pozostawiają obojętnym. Gordon zarówno jako umysłowo upośledzony, jak i jako geniusz jest postacią, nad którą warto się pochylić, a zestawienie dwóch etapów jego życia wypada niesamowicie.
Poruszające są także zachowania ludzi otaczających bohatera: rodziców, którzy oddali go do przytułku, współpracowników z piekarni, traktujących go jako obiekt żartów, naukowców, którzy przypisują sobie zasługę „stworzenia” Charliego Gordona, czy wreszcie kobiet, jakie spotyka na swojej drodze. Tak, jest także wątek miłosny. Pełen lęków i problemów, jakie napotyka stający się geniuszem Charlie. Mocny, tak jak cała powieść.
Jest coś hipnotyzującego w „Kwiatach dla Algernona”, coś, co nie pozwala oderwać się od lektury. Śledzenie przemian i walki bohatera z samym sobą pochłania. W moim przypadku za pierwszym razem było wielkie „Wow!”. Za drugim, mimo że znałem już zakończenie, dalej byłem zachwycony każdą niemal stroną. Za trzecim wszystko działo się trochę zbyt szybko, a postaci drugoplanowe wydawały się za bardzo jednowymiarowe. Za czwartym opisy były zbyt pobieżne. Tak… po kilku razach na przestrzeni lat czułem pewien niedosyt, znajdowałem kolejne wady tej powieści. Ale i tak za każdym razem byłem nią zachwycony. A później, po kilku kolejnych latach, ściągnąłem ją z półki i znów zostałem zahipnotyzowany, i zobaczyłem, że wszystko, do czego się przyczepiałem, jest zaplanowanym przez autora zabiegiem. Wszystko podane zostało w odpowiednich dawkach, a postaci muszą być właśnie takie.
Tak, to jedna z Tych książek, a mnie trudno jest o niej pisać w momencie, gdy nie mogę niczego skrytykować, konstruktywnie czy ot tak, po prostu. Tak, „Kwiaty dla Algernona” to książka, którą warto mieć na półce.
A tytułowy Algernon? Jest myszą poddaną eksperymentowi przed Charliem, z którą ten nawiązuje specyficzną więź. Mysz genialna jak na przedstawiciela swojego gatunku i bardzo ważna z perspektywy głównego bohatera.
„Wiem już, jak człowiek zaczyna gardzić samym sobą – kiedy wie, że robi źle, a nie potrafi przestać”[4].
10/10
malynosorozec.blogspot.com
---
[1] Daniel Keyes, „Kwiaty dla Algernona”, przeł. Krzysztof Sokołowski, wyd. Prószyński i S-ka, 1996, s. 217.
[2] Tamże, s. 215.
[3] Tamże, s. 61.
[4] Tamże, s. 93.
„Kto powiedział, że moje światło jest lepsze od twego mroku?” [1]
To zdecydowanie jedna z Tych książek, pozycji, które angażują emocje, o których myśli się jeszcze długo po przeczytaniu, do których na pewno się powróci. Opowiada o Charliem Gordonie, umysłowo opóźnionym mężczyźnie, który poddany zostaje eksperymentowi mającemu podnieść jego inteligencję. Zadaniem Charliego...
2015-05-31
„Nadzieja wcale nie umiera ostatnia, po niej do głosu dochodzą szaleństwo i desperacja.”[1]
Jeśli czytaliście poprzednie książki pana Wengera, to nie potrzeba Wam zachęty do lektury tej pozycji. A jeśli nie, to przeczytajcie tą recenzję: http://malynosorozec.blogspot.com/2015/03/opowiesci-z-meekhanskiego-pogranicza.html
I kupcie wszystkie cztery części.
A co o samej „Pamięci wszystkich słów”? Czwarta część „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” i odpowiedź na bardzo ważne pytanie: autor jeszcze nie kończy. Ma wiele więcej do powiedzenia, stworzony przez niego świat rozwija się, a czytelnicy mogą liczyć na kolejne części. I dobrze. Bo chociaż czwarta książka jest nieco gorsza od… Ha! Fantastyczne stwierdzenie. Kocham takie ujęcie sprawy: „Nieco gorsza od poprzedniej części” – co nie przeszkodziło mi o drugiej godzinie, mimo przekrwionych oczu i wizji pobudki o szóstej, stwierdzić, że jeszcze jeden rozdział to znakomity pomysł. I tak dwie noce pod rząd. Ale warto było. Naprawdę warto, poza tym – sen jest przereklamowany, a proza pana Wegnera nie.
Więc z lekkim uśmiechem powtórzę: „nieco gorsza od poprzedniej części”. Dlatego, że zabrakło mi tych kilku fragmentów, do których mógłbym wracać wciąż i wciąż. Tych kilku stron nasyconych olbrzymimi emocjami, niekoniecznie najważniejszymi z punktu widzenia fabuły. Dostałem to w trzech poprzednich częściach. W czwartym nie (chociaż spotkanie Deany i Yatecha…). I jeszcze strona 139 – niepotrzebna, psująca efekt zaskoczenia, który autor prawdopodobnie chciał osiągnąć (w kilku innych miejscach udało się to wyśmienicie). I zakończenie, które z premedytacją wprowadza zamieszanie i każe czekać na następną część. Ale czy to minus? „Pamięć wszystkich słów” utwierdza mnie, że mam do czynienia z najlepsza serią fantasy.
Tym razem autor zabiera nas poza tytułowe pogranicze. Na dalekie południe i na zachód, na jedną z wysp na oceanie szarym.
Na południu śledzimy losy Deany. Wydarzenia z pierwszego tomu doprowadzą do tego, że będzie ona musiała opuścić rodzinne strony i udać się w pielgrzymkę na dalekie południe.
Na wyspie Amoneria bohaterem jest znany nam z „Zachodu” Alstin i Bitewna Pięść Reagwyra, który dzieli ze złodziejem jego ciało. Alstin ukrywający się w szeregach mnichów Wielkiej Matki wśród barbarzyńskich seehijczyków będzie próbował pozbyć się swojego problemu.
A te dwa wątki łączy i przeplata historia Małej Kany i Yatecha. I to jak łączy…
Prolog zaczyna się od gry w kości, w której stawką jest dosłownie wszystko. Od razu dostajemy do zrozumienia, że tym razem rzecz będzie o potęgach znacznie przewyższających pojmowanie zwykłych ludzi. A później, na początku pierwszego rozdziału, dostajemy fantastyczny opis pewnego pojedynku. Naprawdę fantastyczny. I już do końca, przez kolejne sześćset stron, autor utrzymuje niezwykle wysoki poziom.
Postaci kreowane przez pana Wegnera potrafią przyciągnąć uwagę czytelników. Ludzie (i bogowie i co tam jeszcze) z krwi i kości, mający także swoje wady i słabości.
Jest barwnie i prawdziwie, co od początku było niezwykłą zaletą serii. Pustynie, portowe zaułki, pałacowe korytarze. Wszystko jest tak, jak powinno być. Różnorodne miejsca, ludzie, zdarzenia. Autor czuje się dobrze w każdej scenerii, w każdej sytuacji. Nawet w przypadku opisywania szaleństwa sprowadzonego na świat przez bogów czy … miłości.
Filozofia wojownika Issaram i chęć przetrwania za wszelką cenę z szalonym bogiem w swojej głowie. Walka i uniki. Próba przetrwania wśród intryg pałacowych i wśród barbarzyńskich plemion. Dobrze to wygląda. I te momenty kiedy Deana walczy i kiedy Alstin traci kontrolę… Wisienka na torcie.
Zwróćcie jeszcze uwagę na historię. W poprzednich częściach meekhańczycy nie mieli pojęcia o przeszłości. To lud Issaram wiele wiedział, wiele pamiętał. A teraz okazuje się ile warte są ich wspomnienia i wierzenia. Wraz z postępowaniem lektury ewoluuje nasze poznawanie świata zarówno teraźniejszego jak i przeszłego.
I bardzo dobre wspomniane już zaskoczenia, zmiany tempa akcji. I końcówki rozdziałów. W opowiadaniach były mocne, a tutaj są..: lekko wkurzające. Autor zostawia akcje w takim momencie, że chce się wyć i siłą woli trzeba powstrzymywać się przed przeskoczeniem kilkunastu stron, tak tylko na chwilkę, żeby zerknąć, przekonać się co będzie dalej - a tu przeniesienie akcji na drugi koniec świata.
Dochodzi do tego powiązanie z wydarzeniami opisanymi w trzecim tomie, które mają niemałe znaczenie na losy wszystkich opisanych w „Pamięci wszystkich słów”. Akcja książki dzieje się równolegle do tej w „Niebie ze stali”, która nabiera nowego znaczenia, czytelnik musi sobie kilka rzeczy ułożyć na nowo w głowie. Trzecia część ukazała się kilka lat temu, wypadałoby przed lekturą ją sobie nieco odświeżyć. Żeby wszystko zrozumieć i w pełni delektować się wizją autora.
No i ten element, o który bałem się najbardziej. Istoty wyższe, ich przeszłość, wpływ na ludzi. Naprawdę nie chciałem, aby pan Wegner przeniósł akcję na poziom niewyobrażalny dla zwykłych śmiertelników, opisał rozgrywkę na boskim poziomie. A on to zrobił, ale w samym środku umieścił zdawałoby się nic nieznaczący pył, jakim są ludzie. I to zwykli, ludzcy bohaterowie mają decydujący wpływ na kształt świata.
Kupuję wizję Wojny Bogów i tego co było później. Kupuję wprowadzenie nowych... Sił. Kupuję sposób na narodziny bogów. Kupuję niemal wszystko co pan Wegner zaproponował i mówię, że chcę więcej.
Czekam na kolejne części. Widzę, że historia dopiero się rozkręca i jest jeszcze wiele do opowiedzenia. Mamy już czwarty tom, a nie ma ani śladu zadyszki, zmęczenia materiału, ciągnięcia czegoś na siłę.
Pozostaje jedynie liczyć na niezbyt długie oczekiwanie na kolejną część.
A okładki, moim zdaniem i wbrew temu co piszczy w internecie są dobre. Spójne. Miecz, kości, i ogień - tak bardzo oczywiste po przeczytaniu książki Fajnie cała seria się prezentuje, a książki nie rozpadają się po sześciokrotnym przeczytaniu (sprawdzona informacja w przypadku pierwszych dwóch tomów). Także nie narzekam na brak tańszych wydań – to co dostajemy jest warte swojej ceny.
A… jeszcze jedno: czas. Mieszanie w czasie to zawsze ryzyko, często prowadzące do chaosu. Zobaczymy jak w dalszych częściach poradzi sobie z tym pan Wegner. Ja jestem pełen obaw, ale ufam autorowi i czekam z niecierpliwością co z tego jego mieszania wyniknie.
10/10
„Neutralność… Przypomnij mi, czy to takie zastępcze określenie tchórzostwa, czy głupoty?”[2]
„Pogarda dla wroga odczłowiecz go, pozwala przypisać mu najgorsze cechy, takie jak głupota, tchórzostwo, zezwierzęcenie. Przez pogardę z łatwością sięgamy po okrucieństwo i terror, by przekonać się, że wróg odpowiada nam tym samym, co utwierdza nas w przekonaniu, że się nie pomyliliśmy, Więc gardzimy nim jeszcze bardziej… Na końcu tej drogi dwie oszalałe z nienawiści bestie próbują poprzegryzać sobie gardła.” [3]
malynosorozec.blogspot.com
[1] Robert M. Wegner, „Pamięć wszystkich słów”, wyd. Powergraph, 2015, s. 581
[2] tamże, s. 13
[3] tamże, s. 142
„Nadzieja wcale nie umiera ostatnia, po niej do głosu dochodzą szaleństwo i desperacja.”[1]
Jeśli czytaliście poprzednie książki pana Wengera, to nie potrzeba Wam zachęty do lektury tej pozycji. A jeśli nie, to przeczytajcie tą recenzję: http://malynosorozec.blogspot.com/2015/03/opowiesci-z-meekhanskiego-pogranicza.html
I kupcie wszystkie cztery części.
A co o samej...
2015-03-12
„Dobrzy ludzie zabijają dobrych ludzi.
Nie tak wygląda świat w opowieściach bardów”[1].
Ogłaszam: Jeśli szukacie mocnej, twardej fantastyki: to jest to.
Jeśli szukacie po prostu dobrej fantastyki: to jest to.
Jeśli szukacie po prostu dobrej książki: to jest to.
Jeśli chcielibyście rozpocząć przygodę z fantastyką: to jest to.
Jeśli fantastykę macie w głębokiej pogardzie i nic Was do niej nie przekona: nie czytajcie, nie chcę, żebyście później psioczyli na jedne z moich ulubionych książek.
A teraz ponarzekam. Zaczynam: Nie lubię czytać niedokończonych serii. Wolę zaopatrzyć się we wszystkie części naraz. Nie znoszę czekać na rozwinięcie losów bohaterów, z którymi zdążyłem się zżyć. Ale nie mogłem oprzeć się serii „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” Wegnera. Wszędzie spotykałem się z pochlebnymi opiniami na jej temat, a znajomi pytali ciągle, co sądzę o tym porządnym kawałku polskiej fantastyki. Więc, wiedząc, że seria nie jest jeszcze skończona, wypożyczyłem jednak pierwszy tom. A potem kupiłem go, gdyż są książki, które po prostu trzeba mieć na półce. W międzyczasie dostałem drugą część i zamówiłem kolejną. A później zacząłem przeszukiwanie Internetu w poszukiwaniu jakże cennej dla mnie informacji: kiedy dostanę więcej? Jeśli wierzyć zapowiedzi ze strony wydawcy, odpowiedź brzmi: już niedługo. Być może w kwietniu tego roku. Jak to się mówi: „Jaram się jak tęcza w Warszawie”. Naprawdę.
Dobrze. Po kolei.
Pierwszy tom: „Północ - Południe”. Zaczynamy na północy, gdzie granic Imperium broni formacja nazywana Górską Strażą. Poznajemy jeden z oddziałów: złożoną ze strażników naprędce zebranych z innych jednostek Szóstą Kompanię z jej młodym, charyzmatycznym przywódcą (rudym, co też jest nie bez znaczenia). W tej części jest męsko i brutalnie. Idą w ruch topory, świszczą zwalniane cięciwy kusz. Do tego czary, obce rasy i twardzi ludzie z północnego pogranicza.
Później przenosimy się na południe. Tam spotykamy zasłaniającego twarz wojownika, który ochrania rodzinę jednego z bogatych kupców Imperium. Niezwykle biegłego we władaniu bronią Issara, którego przeszłość i tradycje własnego ludu postawią w sytuacji bez wyjścia. Tu jest bardziej egzotycznie, ale równie mocno. Pojedynki toczone w szalonym tempie i dużo o przeszłości świata stworzonego przez autora.
Drugi tom: na początek wschodnia granica Imperium Meekhanu i ludzie żyjący w cieniu ciągłego zagrożenia ze strony koczowniczych Se-Kohlandczyków. Były generał imperialnej armii dowodzi w tych stronach swoim czaardanem, którego członkinią jest obdarzona niezwykłym darem Kaileen. Dziewczyna to czystej krwi meekhanka wychowana przez rodzinę Verdanno; właśnie z jej perspektywy poznajemy wydarzenia tej części. W ruch pójdą strzały posyłane z końskiego grzbietu, a my poczujemy się, jakbyśmy pędzili przez pogranicze razem z czaardanem.
Na koniec zachód i leżące poza granicami Imperium wybrzeże z jego największym miastem, Ponka-lee. W mieście funkcjonuje doskonale zorganizowany półświatek, a my będziemy śledzić losy jego członka. Młodego złodzieja, znajdującego się pod opieką jednego z głównych bossów podziemnego świata. Tutaj sztylety będą błyskać w ciemnych zaułkach, a my dodatkowo poznamy przeszłość najważniejszego boga tej części stworzonego przez Roberta Wegnera świata.
W tomie trzecim ponownie przenosimy się na wschód. Będziemy świadkami spotkania Górskiej Straży i części wspomnianego wcześniej czaardanu. Ale na pierwszy plan wysunie się przygotowanie do pewnej wyprawy (oraz wojny). I chociaż bardzo zżyłem się z głównymi bohaterami pierwszego i drugiego tomu, stwierdzam, że ich odstawienie na drugi plan wyszło bardzo dobrze.
A jeszcze lepiej udał się przeskok z opowiadań do płynnego tekstu. Bo pierwsze dwie części to właśnie opowiadania. Łączą je bohaterowie, historie dzieją się chronologicznie, ale można je traktować jako odrębne całości. A najlepsze są te, w których akcja toczy się na dwóch płaszczyznach. W trzeciej części autor także prowadzi akcję na kilku poziomach. Pokazuje losy jednych, później innych bohaterów, przeplatając je ze sobą i co ciekawe, nie zachowując równowagi między wątkami. Tak jakby doszedł do słusznego skądinąd wniosku, że jednym historiom trzeba więcej uwagi, aby rozkwitły, podczas gdy inne wystarczy dosłownie musnąć, aby zapadły czytelnikowi w pamięć.
Ale wróćmy jeszcze do opowiadań. Wegner zaczyna tak mocno, że obawiałem się, czy nie za wysoko postawił sobie poprzeczkę. Jego historie są wciągające aż do bólu (oczu). Stawia na mocne akcenty. Mocne postaci, wątki, zakończenia, przesłanie. Cała seria jest mocna i bezpardonowa. Świat nie został upiększony, a zachowania ludzkie czasem sprawiają, że nóż sam się otwiera w kieszeni (tak, jestem ze Świętokrzyskiego).
Właściwie mam poważny problem. A właściwie dwa. Po pierwsze, trudno mi znaleźć cokolwiek na niekorzyść powieści Wegnera. Trafił on tak doskonale w mój gust, że jestem wręcz w szoku. Zaczarował mnie pierwszym tomem, a czar ten nie przestał działać aż do ostatniej strony trzeciego. Może więc ponarzekam, że dalsze części nie są tak dobre jak ta z Górską Strażą? Ale na niekorzyść tego zarzutu działa prosty fakt, iż jest nieprawdziwy. Pozostałe wątki nie są gorsze, ten po prostu najbardziej trafił w mój gust. Wszystko jest tak samo solidnie napisane, świat konsekwentnie budowany w każdej z części, szczegóły dopracowane, a emocje nie opadają w żadnym momencie.
No dobrze, znalazłem: Bogowie i ich wspomnienia, inne światy, historia i ogólnie daleka przeszłość. Zagmatwana, może nawet do przesady. Nie wiem, czy to nie pójdzie za daleko, stając się całkowicie nie do ogarnięcia.
I dochodzę do drugiego problemu: jeśli tak się stanie, będę rozdarty. Poczuję się zawiedziony, że wszystko poszło nie w tym kierunku, jaki sobie wymarzyłem, że porzuciliśmy ludzi z krwi i kości na rzecz większych potęg. Ale jednocześnie mam pewność, iż będę zachwycony lekturą kolejnej części. Ponieważ Robert Wegner po prostu potrafi pisać.
Szukam dalej minusów. Niektórzy mogą znaleźć takie: zbyt krwawo (dla mnie nie), miejscami zbyt patetycznie (dla mnie nie), nierówno (już wyjaśniałem: nie), yyy… No dobrze, starałem się, ale wystarczy.
Te powieści są rewelacyjne i kropka. Ich świat może się równać z najlepszymi stworzonymi w polskiej i światowej fantastyce. Za bohaterami stoimy murem duszą i ciałem. Autor starannie omija centrum Imperium, trzymając się tytułowego pogranicza, są to więc nie ludzie wielcy i potężni, kształtujący politykę świata, ale mniejsi, zwyczajni, mierzący się z trudnościami, jakie na nich spadają, obdarzeni silną wolą, naginającą brutalny świat do ich potrzeb.
I do tego dokładność. Hordy koczowników, pustynni wojownicy, portowi złodzieje. Barbarzyńcy, hrabiowie, kapłani, magowie, żołnierze. Wszystko doskonale przemyślane i opisane. Czytając mamy nieodparte wrażenie, że tak właśnie powinno to wyglądać. Tak powinien zachowywać się zabójca z południa; takie zwyczaje powinni mieć koczownicy; takie powinno być życie w szemranych dzielnicach miasta. Wszystko jest na swoim miejscu. Takie odnosimy wrażenie.
Jeszcze jedno. Zdarza Wam się wracać do fragmentów książek czy filmów, czy piosenek? Nie całych utworów, ale właśnie fragmentów, kawałków, które chce się czytać, oglądać, słuchać wciąż i wciąż, które pobudzają Was i nakręcają? No więc jest szansa, że tak będzie z książkami Roberta Wegnera. Dla mnie jest. Niektóre fragmenty znam już niemalże na pamięć. Głównie te związane z Górską Strażą, ale cóż poradzę… Po prostu autor trafił dokładnie w mój gust…
Gdybym oceniał jedynie część „Północ”, zabrakłoby mi skali. A tak sprawa jest prosta:
10/10
„W zasadzie taki jest sens każdej stypy, nieprawdaż? Zbudować pomost między śmiercią kogoś bliskiego a resztą naszych dni, oswoić nieodwracalne, a potem o tym zapomnieć”[2].
---
[1] Robert M. Wegner, „Niebo ze stali. Opowieści z meekhańskiego pogranicza”, wyd. Powergraph, 2013, s. 487
[2] Robert M. Wegner, „Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Wschód – Zachód”, wyd. Powergraph, 2010, s. 444.
malynosorozec.blogspot.com
„Dobrzy ludzie zabijają dobrych ludzi.
Nie tak wygląda świat w opowieściach bardów”[1].
Ogłaszam: Jeśli szukacie mocnej, twardej fantastyki: to jest to.
Jeśli szukacie po prostu dobrej fantastyki: to jest to.
Jeśli szukacie po prostu dobrej książki: to jest to.
Jeśli chcielibyście rozpocząć przygodę z fantastyką: to jest to.
Jeśli fantastykę macie w głębokiej...
2015-03-12
2015-03-12
2014-07-15
malynosorozec.blogspot.com
„Wyliczyłem, że do obrzezania jednego żywego Filistyna potrzeba sześciu silnych Izraelitów. Praca stała się prostsza, kiedy w końcu oswoiłem się z projektem uprzedniego zabijania Filistynów.” [1]
Znany z biblii król Dawid przeżywa właśnie swoje ostatnie dni na ziemi. Stary, schorowany władca niedługo odejdzie, a tron odziedziczy jeden z jego synów – próżny Adoniasz, albo tępy Salomon.
Dawid wspomina swoje bujne życie. W swojej opowieści nie zachowuje chronologii. Krąży wokół tematu, żeby za chwilę przenieść się do odleglejszych wspomnień. Co chwila przerywa swoją historię, po to aby opowiedzieć co w tej chwili trapi go najbardziej. Przy czym często wspomina wielkich patriarchów znanych z biblii takich jak Mojżesz czy Abraham. Odnosi się także między innymi do Michała Anioła, Szekspira czy Miltona. Dawid ma bowiem wiedzę dwudziestowiecznego człowieka. Narzeka na brak telefonów. Porównuje jedną ze swych żon do Nowojorskiej wyzwolonej żydówki. Jego opowieść jest chaotyczna. Jednak cały czas przewija się kilka motywów kierujących mitycznym królem.
Seks. Żądza. Walka. Władza. Bóg. Miłość.
Lektura byłaby naprawdę genialna, gdyby tylko nie przeważały w niej dwa pierwsze czynniki.
Chaotyczny sposób narracji znany jest z najsłynniejszego dzieła pana Hellera – „Paragrafu 22”. W obydwu przypadkach zabieg ten działa zdecydowanie na plus utworu. Autor bardzo dobrze stopniuje napięcie. Nie daje niczego w jednym kawałku. Do najsłynniejszego wyczynu Dawida – pokonania Goliata – podchodzi kilkukrotnie. Dawid, tak jak mówi biblia, pokonuje olbrzymiego Filistyna jednym strzałem z procy. Jednak to okoliczności w jakich się to odbyło, sam opis tego starcia niech świadczy o niezwykłości książki. Otóż Dawid przybywa na miejsce przyszłej potyczki i nie może uwierzyć własnym oczom. Nie może pojąć, że nikt jeszcze nie pokonał Goliata. Uważa, że to najprostsza rzecz pod słońcem, że każdy z Benjamitów pod wodzą króla Saula mógłby tego dokonać. W samej walce najtrudniejsze jest odcięcie głowy martwego już Filistyna.
W książce dowiemy się wielu interesujących rzeczy z życia króla Dawida, można powiedzieć, że z pierwszej ręki. O tym dlaczego nienawidził projektanta swojego haremu. Dlaczego cieszył się kiedy umierała jego pierwsza żona. Dlaczego namaszczenie na króla przysporzyło mu tylko samych kłopotów. Dlaczego przez jakiś czas walczył po stronie Filistynów. Dlaczego nie chce, aby Salomon przejął po nim tron. Dlaczego król Saul chciał go zabić. Dlaczego przestał rozmawiać z Bogiem.
Postaci - włącznie z królem Dawidem – bardzo dobre. Szalony Saul. Chcący podbić całą Europę Joab. Chowający urazę w sercu Absalom. Chcąca zostać królową matką Batszewa. Skromna Abigail. Zepsuty Amnon. Zniewieściały Jonatan.
Zdecydowanie warto przyjrzeć się bliżej relacjom Dawida z otaczającymi go postaciami. Z królewskim synem Jonatanem (byli posądzani o coś więcej niż przyjaźń). Ze swoimi żonami i konkubinami (duży harem posiadał król). Z królem Saulem (darzącym Dawida na przemian miłością i nienawiścią). Ze swoimi dziećmi (jedne kochał ponad wszystko, innych nie chciał widzieć na oczy, jeszcze inne były mu całkowicie obojętne). Z prorokiem Samuelem (który żałował, że posłuchał Boga i namaścił Dawida na króla). Z dowódcą swoich wojsk Joabem (który sam będąc utrapieniem dla króla, był też rozwiązaniem wielu jego problemów). Wreszcie z samym Bogiem.
W książce widzimy człowieka, który synowską miłością kocha króla, który chce go zabić. Człowieka, który kocha żądne jego krwi dziecko. Człowieka, który nie może wybaczyć Bogu kary, jaką ten na niego nałożył.
Dawid żąda od Boga przeprosin. Żąda, aby Bóg zachował się po ludzku. Wie, że sam też powinien ukorzyć się przed Bogiem, ale nie zrobi tego nim ten nie przeprosi.
Książka napisana jest w sposób ironiczny, z humorem. Lektura bawi, jednak autor nie pozwala zapomnieć, że mówi do nas ustami bohatera tragicznego. Bardzo dobrze przedstawiony jest smutek, rozpacz, także żal z jakim narrator odnosi się do Boga. Cały czas powtarza, że „Bóg wie”.
Bóg wie, że król Dawid popełniał grzechy.
Bóg wie, że Dawid nie zawsze był godny korony.
Bóg wie, że Dawid żałuje za swoje winy.
Bóg wie, że…
Bóg wie, że to On pierwszy powinien przeprosić…
Jaką decyzję podejmie Dawid, kto zostanie jego następcą, wiemy doskonale. Ciekawa jest natomiast przyczyna takiej decyzji króla.
Książka zdecydowanie godna polecenia. Po jej przeczytaniu, na króla Dawida, i w ogóle na wiele innych biblijnych postaci można spojrzeć nie jak na wpół mitycznych świętych, ale jak na ludzi, ze wszystkimi ludzkimi wadami. Tak właśnie patrzy się przez pryzmat tego co zaoferował Joseph Heller.
Gdyby tylko wszystko (a przynajmniej większość) nie krążyło wokół seksu i żądzy. Gdyby nie było tak wulgarne (I nie chodzi o sam język – ten jest miejscami wulgarny, ale to akurat nie jest wadą). Ale taką wizję miał autor i bez tego inaczej musiałby ułożyć fabułę.
I pozostało nam jeszcze zakończenie… Tak…
Ostatnie zdania w kontekście całości są genialne. Po przeczytaniu po prostu siedzisz trzymając książkę przed sobą. Po prostu siedzisz i pustym wzrokiem wpatrujesz się w ostatnią stronę. I wszystko staje się… inne…
9/10
„W szaleństwie tkwi mądrość, a we wszystkich oskarżeniach – duże prawdopodobieństwo, ponieważ ludzie są pełni zawiści, i każdy jest zdolny do wszystkiego.” [2]
„Przeznaczenie dobrze jest akceptować, pod warunkiem, że jest ci przychylne. Jeśli nie jest, nie nazywaj tego przeznaczeniem, nazywaj niesprawiedliwością, zdradą, czy zwykłym pechem.” [3]
„Jeśli chcesz mieć sens, nie możesz mieć religii” [4]
„Człowiek bez Boga skłania się ku takim rzeczom, jak czary i religia.” [5]
„Ze wszystkich słów wypowiedzianych i spisanych najsmutniejsze są te: Mogło się wydarzyć” [6]
malynosorozec
…………………………………………………..
[1] Joseph Heller, „Bóg wie”, przeł. Paweł Lipszyc, wyd. Albatros, 2005, s. 53
[2] tamże, s.13
[3]tamże, s. 26
[4] tamże, s. 31
[5] tamże, s. 68
[6] tamże, s. 208
malynosorozec.blogspot.com
„Wyliczyłem, że do obrzezania jednego żywego Filistyna potrzeba sześciu silnych Izraelitów. Praca stała się prostsza, kiedy w końcu oswoiłem się z projektem uprzedniego zabijania Filistynów.” [1]
Znany z biblii król Dawid przeżywa właśnie swoje ostatnie dni na ziemi. Stary, schorowany władca niedługo odejdzie, a tron odziedziczy jeden z jego...
2014-06-02
„Szczycić się można tym, że przeżyło się jedna walkę, by móc stoczyć kolejną.” [1]
Konfed niepodzielnie panuje w znanym człowiekowi kosmosie. Jednak na wielu planetach, czy satelitach dochodzi do buntów. Niektórzy uważają, że Konfed jest jak dinozaur, którego czas powoli się kończy. Siły zbrojne nie przebierając w środkach, skutecznie tłumią wszelkie rebelie. Na jednej z planet dochodzi do rzezi na niespotykaną dotąd skalę. Jeden z żołnierzy przeżywa Objawienie i dezerteruje wprost z zaścielanego trupami rebeliantów pola walki. Od tej chwili postanawia zrobić wszystko, żeby przyspieszyć upadek Konfederacji.
Głównego bohatera poznajemy w chwili kiedy w pojedynkę unieruchamia trójkę doborowych żołnierzy Konfederacji. Znajduje się na planecie Greaves i jest tam jedynym członkiem ruchu oporu. Konfed nie zdaje sobie z tego sprawy, ilość partyzantów szacuje na kilka setek. Nikt nie podejrzewa, że za wszystkimi problemami Konfederacji na Greaves stoi szanowany właściciel „Nefrytowego Kwiatu”, najpopularniejszego baru na planecie.
Pierwsza część skupia się właśnie na właścicielu „Nefrytowego Kwiatu”. Człowieku, który postanowił zadać potężny cios Konfederacji. Jak potężny? Dowiemy się dopiero pod koniec książki. Wcześniej czeka nas podróż przez przeszłość naszego bohatera. Emile Antoon Khadaji poświęcił wiele lat swojego życia, aby nabyć umiejętności potrzebne do wykonania zadania, które przed sobą postawił. Na swojej drodze spotyka ludzi, od których, celowo bądź nie, bardzo wiele się nauczy. Z tajemniczym Penem na czele.
W drugiej części główną postacią jest Dirisha, była wykidajło w „Nefrytowym Kwiecie”. Wojowniczka, która nigdy nie miała łatwo, szukająca swojego miejsca we wszechświecie. Jej droga skieruje ją do tajemniczej Villi, szkoły Matadorów, która ma za zadanie szkolić ochroniarzy doskonałych. A wszystkim kieruje tajemniczy Pen. Dirishy nie podoba się to jak wiele Pen wie o niej, i w jaki sposób chce kształtować wszystko wedle swojego planu. Z czasem odnajduje jednak w Villi miejsce gdzie z chęcią zostanie na dłużej. Dom, którego nigdy nie miała. Nie przestaje jednak szukać motywów jakie kierują ludźmi prowadzącymi Szkołę.
W Polsce zostały wydane jedynie dwa tomy serii. Czy szkoda, że tylko tyle? Po przeczytaniu pierwszej części, byłem gotowy przeczytać wszystko co autor ma mi do zaproponowania. Wiem, że „Człowiek, który nigdy nie chybiał” może być uznany za dobrą lub bardzo dobrą pozycję science-fiction. Ja sam tak bym powiedział. Jednak w tej książce jest coś co umyka jasnemu określeniu, coś co każe mi uważać ją za pozycję rewelacyjną. Nie potrafię tego sprecyzować, chyba ta książka ma po prostu w sobie „to coś”.
A później przyszła kolej na drugi tom i niestety cały blask zniknął. Druga książka także jest dobrą, solidną s-f. Ma niestety sporo mankamentów. Na przykład zbyt wielkie nasycenie erotyką (w pierwszej części było w sam raz). Albo poziom dramaturgii, przewidywalność, brak sympatii do bohaterów (jest ich też kilku poznanych w pierwszej części, ale to nie pomaga).
Ogólnie druga część zawodzi prawie na całej linie. Sytuacje ratuje zakończenie, które rzuca nam nowe światło na całość opowieści.
Czy przeczytałbym kolejne części jeśli zdecydowano by się je wydać na polskim rynku? Na pewno trzecią, ale jeśli nie wróciłaby do poziomu pierwszej to musiałbym się pożegnać z serią, którą stworzył Steve Perry.
7/10 (z zaznaczeniem, że część pierwsza dostaje ode mnie 10)
„Miłości, podobnie jak zen, nie da się nauczyć. Można ją tylko poczuć.” [2]
„Z wiekiem przychodzi doświadczenie, które jest o wiele ważniejsze od zwykłej mądrości.” [3]
„Szczerość zasługiwała zaś na nagrodę, nawet jeśli okazywała się bolesna.” [4]
„W pojedynku strzeleckim na ostrą amunicję nie rozdawano srebrnych medali.” [5]
„Nikt nie potrafi być w pełni obiektywny, jeżeli chodzi o rzeczy ważne.” [6]
malynosorozec.blogspot.com
……………………………….
[1]Steve Perry, „Matadora”, przeł. Marcin Mortka, Fabryka Słów, 2010, s. 54
[2] Steve Perry, „Człowiek, który nigdy nie chybiał”, przeł. Marcin Mortka, Fabryka Słów, 2010, s. 134
[3] tamże, s. 229
[4] tamże, s. 230
[5] tamże, s. 236
[6] Steve Perry, „Matadora”, przeł. Marcin Mortka, Fabryka Słów, 2010, s. 230
„Szczycić się można tym, że przeżyło się jedna walkę, by móc stoczyć kolejną.” [1]
Konfed niepodzielnie panuje w znanym człowiekowi kosmosie. Jednak na wielu planetach, czy satelitach dochodzi do buntów. Niektórzy uważają, że Konfed jest jak dinozaur, którego czas powoli się kończy. Siły zbrojne nie przebierając w środkach, skutecznie tłumią wszelkie rebelie. Na jednej z...
2014-05-07
„Pochylałem się nad umywalką i myłem ręce, starałem się nie podnosić głowy, żeby przypadkiem nie ujrzeć swojego odbicia w lustrze. Bałem się, się zobaczę trupa .Męczył mnie trudny do wyrażenia niepokój – spojrzę w lustro i okaże się czarno na białym, że mnie nie ma. Będę musiał pogodzić się z tym, że już nie żyję.” [1]
„Będę leżał na tapczanie i liczył dni, które minęły bez prochów. Aż któregoś dnia przestanę liczyć i będę miał rację.” [2]
Adam Diamentalski ma 35 lat i ponad połowę swojego życia był uzależniony od alkoholu i wszelkiego rodzaju tabletek. Jest rok 1989. Polska. Klinika lecząca uzależnienia. Adam zaczyna „Odwyk”.
W książce pana Krasnodębskiego przez miesiąc towarzyszymy głównemu bohaterowi. Miesiąc pełen cierpień. Pełen wyrzeczeń, pokus, pułapek, załamań, lęków. A wszystko dzieje się w roku 1989, kiedy standardy leczenia czy mentalność Polaków pozostawiały wiele do życzenia.
Sam proces odwyku opisany jest niezwykle realistycznie. Czuje się cierpienie bohatera. Razem z nim przeżywa się porażki. Czasami aż trudno uwierzyć, że człowiek może tyle znieść. Że idzie dalej, nie załamując się, nie dając się przygnieść wszystkiemu wokół. A wydawałoby się, że dosłownie wszystko sprzysięga się przeciwko Adamowi. Organizm nie chce współpracować, bohater w każdej chwili spodziewa się, że serce po prostu nie wytrzyma. Nie może ufać swojemu zdrowiu psychicznemu, wydaje mu się, że już dawno zwariował. Żaden ze współpacjentów, a nawet lekarze, nie mogą uwierzyć, że Adam naprawdę chce zerwać z nałogiem, że odwyk nie jest tylko chwilowym złapaniem oddechu. A po pobycie w klinice nie za bardzo ma do czego wracać. Przez swoje nałogi stracił wszystko. Czy jest w ogóle sens dalej męczyć się bez wódy i prochów?
Oprócz bardzo realistycznych, wstrząsających relacji z kolejnych dni odwyku autor funduje nam przejażdżkę przez przeszłość głównego bohatera. Wspomnienia Adama pokazują nam całą drogę, która doprowadziła go do tego miejsca. Nie są to łatwe wspomnienia. Prawie wszystko w oparach wódki i prochowym transie.
Całość jest naprawdę poruszająca. Prawdziwa aż do bólu. Bez pomijania czegokolwiek. Droga człowieka całkowicie zniszczonego. Bez żadnych usprawiedliwień. Bez żadnych wymówek.
Genialna lektura. Szczera. Miejscami brutalna, dołująca… I to zakończenie. Moment, w którym autor zostawia swojego bohatera…
Nawet jeśli Wam się nie spodoba to i tak nie pozostawi Was obojętnymi. Ma niesamowitą moc oddziaływania. Brawa dla pana Jana Pawła Krasnodębskiego za pokazanie odwyku od takiej strony.
10/10
„A gdyby został mi jeden nabój, to doskonale wiedziałbym, co z nim zrobić, i nie wahałbym się ani chwili.” [3]
„Chyba lepiej czuć się dobrze będąc chorym psychicznie, niż być przestraszonym zwierzęciem, które niby jest zdrowe.” [4]
„Zauważyłem, że kiedy przestaję zastanawiać się, jak zostanie odebrane coś, co właśnie robię, gdy mija udręczające kontrolowanie siebie, wtedy jestem lekki, czuję się naturalnie i właściwie nic mi nie dolega. Ale w momencie, gdy chcę coś zrobić albo powiedzieć i wstrzymuję się choćby na moment, od razu pojawia się ucisk w głowie, szum w uszach, kurcz w żołądku i zaczynają się szalone wyobrażenia tego, co mógłbym uczynić.” [5]
„… i to jest takie rozpaczliwe, jakbym ostatkiem sił miał minąć linie mety, a przecież żadnej mety tutaj nie ma…” [6]
„Mam prawo oczekiwać pomocy, mam prawo przyznawać się do swojej słabości, nie muszę wszystkiego robić najlepiej, nie można być doskonałym…” [7]
…………………………………….
[1]Jan Paweł Krasnodębski, „Odwyk”, VIDEOGRAF II, 2009, str. 44
[2] tamże, str. 234
[3] tamże, str. 97
[4] tamże, str. 198
[5] tamże, str. 200
[6] tamże, str. 344
[7] tamże, str. 356
„Pochylałem się nad umywalką i myłem ręce, starałem się nie podnosić głowy, żeby przypadkiem nie ujrzeć swojego odbicia w lustrze. Bałem się, się zobaczę trupa .Męczył mnie trudny do wyrażenia niepokój – spojrzę w lustro i okaże się czarno na białym, że mnie nie ma. Będę musiał pogodzić się z tym, że już nie żyję.” [1]
„Będę leżał na tapczanie i liczył dni, które minęły...
2014-03-13
„-Wróg twojego wroga jest twoim sprzymierzeńcem.
-Ale nigdy przyjacielem”
Studnie Mocy słabną. Lód w coraz szybszym tempie pokrywa świat. Delegatury Nocy wykazują niespotykaną od dawna aktywność. Starzy Bogowie ponownie dobijają się do bram świata. Wielkie religie zajmuje walką ze sobą. Królowie, wodzowie i przywódcy religijni chcą za wszelką cenę na trwałe odcisnąć swój ślad w historii. Krwawy ślad. Następne lata na zawsze zmienią oblicze świata…
…A w pierwszym rozdziale pierwszego tomu, w Lesie Estery na doborowy oddział niewolnych sha-lugów zostaje nasłany Bogon – Baron Nocy, pomniejszy bóg. Kapitan Else Tage działa zdecydowanie, szybko, instynktownie. Udaje mu się znaleźć sposób na pokonanie potwora… Wieści się rozchodzą. Noc wstrzymuje oddech. Kapitan Tage zrobił wszystko aby ocalić życie swoje i swoich ludzi, nie zdaje sobie sprawy, że właśnie podarował ludzkości narzędzie, dzięki któremu można zabijać bogów. Nie odsyłać, więzić czy osłabiać ich moc, ale permanentnie zabijać. Noc zrobi wszystko aby zneutralizować Bogobójcę. Ale tego dżina nie da się wepchnąć powrotem do butelki… Świat zaiste się zmienia…
Witajcie w najkrwawszym świecie stworzonym przez Glena Cooka. Starzy Bogowie, Duszodawcy, potwory, Delegatur Nocy, czarnoksiężnicy, ludzie (a także krasnoludy – w trzecim tomie). Wszyscy przeciwko wszystkim. Reguły zmieniają się szybciej niż sojusze. Człowiek nie wie, z której strony spadnie cios. A wszystko z domieszką charakterystycznej dla autora nutki sarkazmu. Po prostu rewelacja.
Akcja książki osadzona jest w świecie dwóch dominujących, walczących ze sobą religii. W każdej chwili możliwa jest kolejna krucjata mająca na celu wyzwolenie z rąk niewiernych Ziemi Świętej, w której znajdują się najpotężniejsze ze Studni Mocy. Pośrodku wojny Chaldran i Al-Pramy znajdują się devovie, od których wiary wywodzą się obie religie, i inne mniejszości religijne, na których zwykle skupia się gniew fanatyków.
Na wschodzie władza podzielona jest między Gordimera Lwa – byłego niewolnika, którego siła opiera się na fanatycznej lojalności armii szkolonych od najmłodszych lat sha-lugów, a Indalę al-Sul Halaladyna – wielkiego wodza, którego zachodni rycerze nauczyli się już szanować.
Na zachodzie wielką władzę posiada Patriarcha – opętany wizją krucjat, szalony Wzniosły V, który nie cofnie się przed niczym działając w imię Boga. Jego największym sojusznikiem, a zarazem zajadłym wrogiem jest imperator Johaness Czarne Buty. Dodajmy do tego dziesiątki żądnych łupów królów i książąt z podzielonej Firaldii. Wszystkie oczy zachodu na początek kierują się na bogaty Skraj Connec, siedlisko pokojowo nastawionych Poszukiwaczy Światła. Wzniosły pod pretekstem walki z herezją ma nadzieję zdobyć fundusze potrzebne do wyzwolenia Ziemi Świętej. I jest jeszcze Piotr z Navai, mający własne cele i ambicje król, którego armii Patriarcha bardzo potrzebuje. Aha i jeszcze fanatyczne Bractwo Wojny i kościelne Kolegium skupiające największych czarodziei zachodu…
A na obrzeżu wydarzeń mamy miedzy innymi Cesarstwo Wschodu, Imperium Ghargaceńskie i przede wszystkim władającego niezmierzonymi stepami Tsitsimeda Złotego, którego niezadowolenia obawia się połowa znanego świata.
To jest właśnie jedna z największych zalet serii – zawsze gdzieś na uboczu czai się coś większego. Żadne zwycięstwo nie jest stałe, żadna armia nie jest na tyle wielka, żeby się nie obawiać. Zawsze gdzieś tam jest Tsistimed czy Dawni Bogowie, gotowi wkroczyć na najmniejszą oznakę słabości.
Kolejny atut to postaci. Mamy tych wielkich i potężnych. Silni bohaterowie, niezważający na nikogo i na nic byle by osiągnąć swe cele. A z drugiej strony zwykli ludzie, prości żołnierze, dla których najważniejsze to przeżyć. Mamy znakomite postaci pierwszoplanowe, ale także idealnie wpasowujących się w klimat mniej ważnych bohaterów takich jak Po Prostu Zwyczajnie Joe i Żelazny Wieprz.
Glen Cook potrafi zaskoczyć nas w najmniej spodziewanych momentach. Czytamy sobie spokojnie o wiecznie narzekającym Pinkusie Ghorcie, aż tu nagle bum! Znajdujemy się w samym centrum wielkiej rzezi, która zmienia całkowicie układ sił.
Każdy tom czymś nas zaskoczy. W pierwszym mamy bitwę z udziałem kilku armii, czarnoksiężników, nowych i dawnych bogów i na dodatek jeszcze martwych nordyckich bohaterów. W drugim poznajemy wielkich czarodziejów, z niespotykanymi w innych książkach zdolnościami i tytułowe Milczące Królestwo. W trzecim opis najgorszej bitwy wszech czasów i pojawienie się drugiego Bogobójcy. To tylko przykłady. Jest tego o wiele, wiele więcej.
Jeden minus jaki znajduje to czasem nieczytelna forma dialogów. Niekiedy nie wiadomo kto tak naprawdę się wypowiada. Nie wiem czy to wina stylu autora, czy błędów polskiego wydania. Ale na pewno wiem, że zmiana tłumacza w trzecim tomie nie wyszła najlepiej. Dlaczego imiona, nazwy, przezwiska brzmią zupełnie inaczej niż w poprzednich częściach? Czy trudno było zostawić wszystko tak jak było? Strasznie ciężko się przestawić, nie pogubić się w tym wszystkim.
No i formatem książki nie pasują do innych serii autora… Ale za to okładki na wielki plus.
Podsumowując: bardzo, bardzo dobra, wciągająca lektura. Przeraża, bawi, intryguje, zaskakuje, nie daje zasnąć (jeszcze tylko jeden rozdział, jeszcze jedna strona, jeszcze… o już piąta). Glen Cook potwierdza, że jest mistrzem militarystycznej fantasy (jeśli w ogóle istnieje coś takiego). Czekam na kolejną część i z pewnością już niedługo powrócę to tych trzech dopiero co przeczytanych.
10/10
„Niemniej jednak na sens i rozum rzadko jest miejsce w politycznych sporach.”
„Świat istotnie okazywał się niezrozumiały, kiedy jedyną prawda o nim miało być to, że wszyscy kłamią.”
„Człowiek jest tyle wart ile jego słowo.”
„Toczy się bezustanna walka o przetrwanie w świecie, który nie dysponuje dostatecznymi zasobami ani nie wykazuje filozoficznych skłonności do udostępniania ich wszystkim na równi.”
„Najgorsze potwory chodzą na dwóch nogach i mają kochające matki.”
„Przecież to Po Prostu Zwyczajny Joe. Joe jest szczęśliwy. Gdziekolwiek się znajduje, jest to najlepsze z możliwych miejsc.”
„Na dłuższą metę bezwzględność ratowała ludziom życie.”
„Każdy plan, każdy spisek, każdy eksperyment społeczny załamywał się, kiedy tylko wkraczał najgorszy z możliwych elementów – czynnik ludzki.”
„Prawdziwa groza to szybkość i bezosobowość z jaką potrafimy teraz zabijać.”
malynosorozec.blogspot.com
„-Wróg twojego wroga jest twoim sprzymierzeńcem.
-Ale nigdy przyjacielem”
Studnie Mocy słabną. Lód w coraz szybszym tempie pokrywa świat. Delegatury Nocy wykazują niespotykaną od dawna aktywność. Starzy Bogowie ponownie dobijają się do bram świata. Wielkie religie zajmuje walką ze sobą. Królowie, wodzowie i przywódcy religijni chcą za wszelką cenę na trwałe odcisnąć swój...
2014-03-13
2014-03-13
2014-01-11
„Nie umiem siedzieć bezczynnie, gdy inni wokół mnie harują w pocie czoła. Nie, muszę trzymać rękę na pulsie: mam na wszystko oko i wydaję polecenia. Taka już moja energiczna natura i nic na to nie poradzę.”
Są na tym świecie rzeczy, które zawsze potrafią rozśmieszyć. Terry Pratchett. Monty Python. KMN. Żart z odsuwanym krzesłem. Top Gear. Jackie Chan. Itp., itd… Trzy z wyżej wymienionych pochodzą z Brytanii? I dobrze! Dorzucam następną. „Trzech Panów W Łódce(Nie Licząc Psa)” autorstwa pana Jerome K. Jerome. Dziewiętnastowieczna książka jest po prostu przezabawna. Niesamowity brytyjski humor, który nic się nie zmienił i bawi do dziś. A podobno miała to być poważna książka …
A o co chodzi?
Trzech przyjaciół dla zdrowotności postanawia wybrać się na wyprawę po Tamizie. Wynajmują łódkę, pakują niezbędne rzeczy, zabierają ze sobą wiernego psa i wyruszają w podróż. Prosta sprawa, jednak sposób w jaki autor przedstawia swoje perypetie jest fantastyczny! Każda, najprostsza nawet czynność zmienia się w heroiczną walkę. Każdy dzień jest nowym wyzwaniem, z którym nasi dzielni podróżnicy muszą sobie poradzić.
W międzyczasie autor raczy nas historyjkami z życia swojego i swoich towarzyszy. Wszystkie przedstawione w sposób, który doprowadza do łez. Dla odsapnięcia mamy także całkiem poważne opisy mijanych przez naszych podróżników miejsc. A po nich zwykle następuje kolejna przygoda, po której nie można pozbierać się ze śmiechu.
Wszystko, od wizyty u lekarza, przez przygotowanie śniadania, aż po refleksję na temat starego cmentarza przesycone jest starym, dobrym, brytyjskim humorem.
Czyli chyba książka nie dla wszystkich? Tylko dla miłośników tegoż właśnie humoru?
Musicie chyba sami się przekonać…
Jak dla mnie:
10/10
„Nie wiem dlaczego, lecz kiedy sam jestem na nogach, widok śpiącego człowieka wybitnie działa mi na nerwy.”
„Ludzie obeznani w temacie powiadają, że kto ma czyste sumienie, czuje się szczęśliwy i ukontentowany, wszelako pełny żołądek wywiązuje się z tego zadania równie skutecznie, a do tego mniejszym kosztem.”
„Ponure bractwo, wiodące ponury żywot w tak cudnie urządzonym przez Boga zakątku. Aż dziw bierze, że otaczające ich odgłosy natury – rozkoszny plusk fal, szepty sitowia, melodia porywistego wiatru – nie wpoiły im prawdziwego sensu istnienia. Tkwili tu miesiącami i latami, w milczeniu nastawiając ucha i oczekując na głos z nieba, on przemawiał do nich bez przerwy miriadami dźwięków, na które uparli się pozostać głusi.”
„Nie, żebym miał coś przeciwko pracy, bynajmniej; lubię pracę. Rzekłbym nawet, że wielce mnie ona fascynuje i mogę godzinami siedzieć i na nią patrzeć.”
„Jako poeta, pisarzyna czy reporter ich zdaniem byłbym świetny, lecz zaszczytne miano wędkarza wymaga ździebełko więcej fantazji i twórczego polotu.”
malynosorozec.blogspot.com
„Nie umiem siedzieć bezczynnie, gdy inni wokół mnie harują w pocie czoła. Nie, muszę trzymać rękę na pulsie: mam na wszystko oko i wydaję polecenia. Taka już moja energiczna natura i nic na to nie poradzę.”
Są na tym świecie rzeczy, które zawsze potrafią rozśmieszyć. Terry Pratchett. Monty Python. KMN. Żart z odsuwanym krzesłem. Top Gear. Jackie Chan. Itp., itd… Trzy z...
2003-09-01
Jedna z najlepszych książek science-fiction w historii (moim skromnym zdaniem). Napisana ponad 40 lat temu, ale cały czas aktualna. Daje przyjemność podczas czytania i zmusza do myślenia. Czy potrzeba czegoś więcej?
Ale od początku…
Autor przenosi nas do drugiej połowy XXI wieku na Lunę, czyli księżyc. Na początku wieku pod powierzchnią powstały miasta będące koloniami karnymi o zaostrzonym rygorze. Teraz na księżycu żyją zarówno nowo zesłani skazańcy jak i potomkowie dawnych katorżników.
Narratorem powieści jest Man, niezależny specjalista od komputerów oferujący swoje usługi znienawidzonemu przez większość Lunatyków Zarządowi. Zaczyna on swoją opowieść w chwili kiedy zostaje pierwszym przyjacielem Mike’a – głównego księżycowego komputera, który niespodziewanie zyskuje świadomość. W tym samym czasie za sprawą dawnych przyjaciół Man zostaje wciągnięty w rewolucje mającą na celu uzyskanie przez Lunę suwerenności.
I właśnie o rewolucji w głównej mierze opowiada książka. Oczami Mana widzimy narodziny narodu Luny. Widzimy ludzi, którzy nie cofną się przed niczym, aby tylko osiągnąć wymarzoną wolność. Walka będzie okrutna, wszelkie chwyty będą dozwolone. Ziemia ze swoją wartą biliardy dolarów flotą kontra tetrycznie bezbronna Luna. Szanse Lunatyków nie są wielkie, ale Man przeciąga na ich stronę Mike’a...
Mike jest jak szybko dorastające dziecko, którego cały czas trzeba pilnować. Potrafi w ciągu sekundy przeczytać tysiące książek, ale nie rozumie najprostszych dowcipów. Chce stać się bardziej ludzki, poznać nowych przyjaciół, być częścią społeczeństwa. Jego wkład w rewolucje będzie nieoceniony.
Sposób prowadzenia narracji jest bardzo przystępny. Mimo tego, że autor pisze dużo o sprawach ważnych i trudnych, książkę czyta się „lekko”. Dużo miejsca poświęcone jest tożsamości narodowej, rodzinie, wolności i walce o własne prawa. A wszystko to z myślącym superkomputerem i kosmiczną wojną w tle. Po prostu fantastycznie!
Jedna z najlepszych książek science-fiction w historii (moim skromnym zdaniem). Napisana ponad 40 lat temu, ale cały czas aktualna. Daje przyjemność podczas czytania i zmusza do myślenia. Czy potrzeba czegoś więcej?
Ale od początku…
Autor przenosi nas do drugiej połowy XXI wieku na Lunę, czyli księżyc. Na początku wieku pod powierzchnią powstały miasta będące koloniami...
2010-07-01
„Gdzie byś nie splunął – wszędzie i wszystkim potrzebny jest heros.”
Amfitrion, wnuk Perseusza, prawnuk samego Zeusa, heros, właśnie wraca do domu z kolejnej zwycięskiej wyprawy. Wcześniej tej nocy pod postacią Amfitriona jeden z bogów olimpijskich przybył do jego żony. Zostało poczęte dziecko. Dziecko, o które heros będzie walczył z bogiem. Dziecko, którego będą wyczekiwać wszyscy: ludzie, bogowie, Tytani. Dziecko, które zachwieje równowagą świata. A imię jego będzie Alkides, a wyrośnie z niego ten, którego poznamy jako Heraklesa…
Świat mitów greckich, który na długo pozostanie w pamięci. Bogowie olimpijscy, Tytani, Upadli, herosi, potwory, nimfy, centaury… Wszystko to, co znamy z mitologii. A jednak przedstawione inaczej. Niby wszystko się zgadza, a jednak nie do końca. Oto bowiem Hades jawi się jako najmądrzejszy ze wszystkich bogów. Nie pragnie władzy nad ziemią, nie chce zasiąść na tronie młodszego brata Zeusa. Oto bowiem Hermes, przewodnik, Nicpoń, jest tym, któremu najbardziej zależy na ludziach. Oto bowiem Herakles…
Napiszę jak czyta się ową powieść – Epicko. Wydaje się, że wszystko właśnie takie jest – epickie. I to w dobrym znaczeniu tego słowa. W końcu to nie amerykańska książka. Napisali ją panowie z Ukrainy, których wyobraźnia, zdaje się, nie zna granic.
W pierwszym tomie główną rolę odgrywa Amfitrion, walczący z bogami i ludźmi o swoje dziecko. Niektórzy bogowie nie chcą by przyszło ono na świat. Obawiają się go. A ludzie już zaczynają wielbić i czcić nienarodzonego jeszcze herosa... Amfitrion jest postacią genialną. Już tylko dla prześledzenia jego losów warto sięgnąć po tą książkę.
Ale najważniejszy jest ten, którego imię będzie Herakles. Obserwujemy jak dorasta, jak musi radzić sobie z zainteresowaniem Tartaru. Obserwujemy jak rodzi się Siła…
Bardzo dobrze przedstawiona także postać Hermesa, Przewodnika Dusz, który na prośbę Hadesa będzie obserwował młodego herosa. I być może, ale tylko być może, odkryje on w sobie cząstkę człowieczeństwa. Być może.
Sposób przedstawienia mitologii jest genialny. Oprócz bogów, Tytanów, herosów należy zwrócić uwagę na coś jeszcze. Na Tartar i na Upadłych. W książce jest wiele wzmianek,
z których wyłania się niesamowity obraz - wizja tytanomachii, wojny bogów z Tytanami.
Ale najbardziej w pamięci zostają fragmenty, w których występują Sturęcy – Hekatonchejrowie. Nie ma ich wiele, a jednak…
Otwierając książkę na pierwszej stronie czytamy:
Oto rozległ się głos Smoka:
-Śmiertelny podtrzymuje niebo z bogami. Co zatem robią tytani?
I usłyszał:
-My nie jesteśmy potrzebni. Nie zbuntują się tytani już nigdy. Ich świat się skończył.
Na jednym ramieniu trzyma on niebo.
-Tylko bogowie są potrzebni? Kronidzi?
- Niepotrzebni są również bogowie. On i bogów zwycięża.
Nieprzykuty trzyma niebo,
ponieważ jest on – Mocą.
I ponuro wychrypiał Smok:
- Tak, teraz poznałem Heraklesa…
J.Gołosowkower
„Opowieść o Heraklesie”
Epickie…
Aha i nie powstrzymam się jednak od napisania tego. I tak można to przeczytać z tyłu książki, gdzie większość najpierw zagląda. Żona urodzi Amfitrionowi bliźniaków. I nikt nie będzie potrafił rozróżnić, który jest synem człowieka, a który boga…
10/10
„Dla niektórych cudak czy cud – wszystko jedno.”
„-Ludzie mówią, że przyszłość jest w rękach bogów, ale ja nie znam tych bogów.
-I ja ich nie znam. Po prostu nie mam ochoty na oglądanie przyszłości w cudzych rękach.”
„Ale żywi muszą żyć, a czasu nie chwycisz za ogon, jakkolwiek byś się starał.”
„Bić się niech inni was nauczą. Ja was nauczę myślenia.
-Nie według reguł?
-Nie według reguł.”
malynosorozec.blogspot.com
„Gdzie byś nie splunął – wszędzie i wszystkim potrzebny jest heros.”
Amfitrion, wnuk Perseusza, prawnuk samego Zeusa, heros, właśnie wraca do domu z kolejnej zwycięskiej wyprawy. Wcześniej tej nocy pod postacią Amfitriona jeden z bogów olimpijskich przybył do jego żony. Zostało poczęte dziecko. Dziecko, o które heros będzie walczył z bogiem. Dziecko, którego będą...
2010-07-01
„Ale po to jest on synem Zeusa, żeby, czy to człowiek, czy bóg, czy potwór – było mu wszystko jedno!”
Bogowie szykują się do wojny. Oto bowiem z mroków Tartaru wyłaniają się Giganci, szykując rzeź olimpijczykom. Zbliża się gigantomachia… Bogowie jeszcze nie wiedzą, ale losy tej wojny zależeć będą od Śmieciarza Samotnika, Heraklesa, który jest równy bogom,
a nawet więcej niż równy…
Pierwszy tom skończył się, kiedy Herakles wyruszył na służbę do Myken, aby odkupić swoje winy powstałe w wyniku szaleństwa zsyłanego przez Tartar. Zacząć miał właśnie słynne dwanaście prac, które dadzą mu nieśmiertelność. A drugi tom rozpoczyna się już po zakończeniu owych prac. Bo nie one są tu najważniejsze. Owszem, dowiadujemy jak niektóre z nich przebiegały, po to byśmy byli świadomi, że głównym celem Heraklesa nie była nieśmiertelność. Głównym zadaniem była walka z Opętanymi, chcącymi sprowadzić na świat gigantów. Było zamykanie dromosów prowadzących na Flegry – przedsionek Tartaru. Było przekonanie Hellady do zaniechania składania ofiar z ludzi.
Tak jak w pierwszym tomie jest Epicko. I to przez duże E. Wystarczy wspomnieć samą gigantomachię. Albo wyprawy Heraklesa na Troję czy Spartę. Bitwy, w których śmiertelni walczą z nieśmiertelnymi. Albo walkę na śmierć z jednym z bogów…
Postać Iolaosa – Amfitriona, trzyma genialny poziom z pierwszej części. Ifikles i Alkides nabierają głębi. No i dochodzi Lichas, nieodłączny towarzysz Heraklesa, uratowany podczas jednej z dwunastu prac. Są herosi, bogowie, Tytani i potwory. Jest walka i śmierć. Krew i łzy. Jest szaleństwo i zemsta. Wina i …odkupienie?
Jeszcze tylko jedna mała uwaga. Ale nie do autorów tylko do polskiego wydania. Drugi tom ma innego tłumacza i nie jest to dobre rozwiązanie. Kilka przydomków brzmi inaczej niż w pierwszym tomie. Kilka razy tłumacz myli postaci podczas dialogów (np. Ifitosa z Ifiklesem).
Bardzo podoba mi się świat greckiej mitologii stworzony przez autorów. Bardzo podoba mi się zakończenie ich dzieła. Bardzo podoba mi się jak pobudzona została moja wyobraźnia. Bardzo podoba mi się ta książka.
10/10
„Wszystkie myśli dziesiętnika wyraźnie wystąpiły na purpurowiejące oblicze, nie tyle z powodu wyrazistości tego oblicza, ile z powodu małej liczebności owych myśli.”
„…pocieszali się banalną prawdą ‘pieniądze szczęścia nie dają’, i czujnie się rozglądali, co i gdzie leży nie przymocowane.”
„Czas… zawsze żyjemy w niesprzyjającym czasie, ponieważ udanych czasów nie ma.”
„To zadziwiające, to niegodne boga, ale poczucie winy jest gorsze od każdego ze znanych mi przekleństw!”
malynosorozec.blogspot.com
„Ale po to jest on synem Zeusa, żeby, czy to człowiek, czy bóg, czy potwór – było mu wszystko jedno!”
Bogowie szykują się do wojny. Oto bowiem z mroków Tartaru wyłaniają się Giganci, szykując rzeź olimpijczykom. Zbliża się gigantomachia… Bogowie jeszcze nie wiedzą, ale losy tej wojny zależeć będą od Śmieciarza Samotnika, Heraklesa, który jest równy bogom,
a nawet więcej...
2013-05-01
„Gotujcie się na śmierć, mości panowie. Na zwycięstwo i wiekuistą chwałę.”
Druga część zachwyca tak samo jak pierwsza.
Po pokonaniu Spieringa i brawurowym przebiciu się przez szwedzkie okręty, Arendt Dickmann wraca w chwale do Gdańska. Radość jednak nie trwa długo, gdyż okazuje się, że lewiatan atakuje ponownie. Jedynie Jakimowski nie wierzy, że ma do czynienia z morską bestią, a z ludźmi z krwi i kości. Podczas gdy Dickmann traci dowodzenie na okręcie, pan Marek jest coraz bliżej rozwikłania zagadki…
Druga część napisana z jeszcze większym rozmachem. Morskie bitwy zapierają dech
w piersiach. Fantastyczne opisy, sprawiające, że czujemy się jakbyśmy byli w samym środku wydarzeń. Krew ponownie splami pokłady, trup ściele się gęsto.
Atutem książki jest fakt, że większość akcji dzieje się na morzu. Tym razem na pierwszy plan wyłania się pan Jakimowski, ze swoją skrywaną przeszłością i wewnętrznymi demonami, które nie dają mu spokojnie spać. Doskonale rozwinięta postać.
Docenić należy sposób opisu wojny polsko-szwedzkiej przez autora. Wydawałoby się, że książka powinna stracić tempo trzymając się faktów, ale pan Jacek zgrabnie pokazuje nam konflikt nie tylko od morskiej strony, aby później idealnie trafić w punkt kiedy wkracza polska flota.
Jedyny minus jaki znajduję to kilka nieścisłości fabularnych, wynikających właśnie z trzymania się historii.
Doskonale pokazana bitwa pod Oliwą. Bardzo dobre rozwiązanie zagadki lewiatana. Barwne postaci i jeszcze barwniejszy marynarski język. Ale najbardziej urzekł mnie opis szalonej jazdy kozaków po ulicach Gdańska.
Obydwie części tworzą razem niezapomnianą lekturę.
10/10
„Świat jak zwykle dzielił się na ludzi wykutych z żelaza i tych ulepionych z krowiego łajna, które potem, dla fasonu oblepiano grubą warstwą wosku. Tak zawsze było, jest i będzie. Tyle, że wosk stopi się od płomienia, a żelazo jedynie rozgrzeje do walki…”
„No proszę. Nawrócili się, heretyki. Lepszy taki granat niż różaniec i jezuickie gadanie.”
„… trafił w samo sedno – tam gdzie plecy kończyły swą szlachetną nazwę, ustępując miejsca kaszubskiej rzeczy.”
„Uroczyście ślubuję i przysięgam na święty krzyż i mękę Jezusa Chrystusa, Pana naszego miłościwego, że wsadzę wam ten szturmiak w dupę i podpalę lont, nabiwszy uprzednio lufę tłuczonym szkłem i siekańcami.”
malynosorozec.blogspot.com
„Gotujcie się na śmierć, mości panowie. Na zwycięstwo i wiekuistą chwałę.”
Druga część zachwyca tak samo jak pierwsza.
Po pokonaniu Spieringa i brawurowym przebiciu się przez szwedzkie okręty, Arendt Dickmann wraca w chwale do Gdańska. Radość jednak nie trwa długo, gdyż okazuje się, że lewiatan atakuje ponownie. Jedynie Jakimowski nie wierzy, że ma do czynienia z morską...
O książce „Miasto i Gwiazdy” tak napisałem kiedyś przy okazji tworzenia listy najlepszych książek z szeroko pojętej fantastyki:
Najlepsza książka autora słynnej „Odysei kosmicznej”. Mamy w niej wszystko z czego znany jest pan Clark. Oszałamiające wizje przyszłości, niesamowity rozmach i chęć zadania wielu pytań po skończonej lekturze. I te skale! Ten niewyobrażalny ogrom czasu jaki opisuje nam autor. A przy jego znakomitej wiedzy i warsztacie pisarskim wszystko wydaje się… prawdopodobne.
Teraz, po ponownej lekturze podtrzymuję swoją opinię. „Miasto i Gwiazdy” to jedna z TYCH książek.
Autor przenosi nas do Diaspar, ostatniego miasta ludzkości, które od miliarda lat jest zamknięte na cały zewnętrzny świat. Ludzie nie rodzą się, a są odtwarzani z przechowywanych w pamięci Centralnego Komputera matryc, by po tysiącu lat powrócić do banków pamięci i kolejne milenia czekać w nieświadomości na swoje kolejne życie. Diaspar oferuje niezliczone rozrywki dla swoich mieszkańców, wymaga także przestrzegania ustalonych z góry reguł. Ziemia zdążyła zmienić się w jedną wielką pustynię, a człowiek nie ma zamiaru wyjść z mogącego przetrwać kolejne miliardy lat samowystarczającego miasta.
Czytelnik śledzi losy Alvina, człowieka, który pragnie zobaczyć więcej, Odmieńca, który chce wyjrzeć poza mury miasta, którego przyzywa zewnętrzny, od dawna martwy świat.
Alvin oczywiście dopnie swego, a to, co zastanie na zewnątrz, zwłaszcza zestawione z niesamowitością Diaspar, zapiera dech w piersiach. W miarę postępów lektury dowiadujemy się także coraz więcej o przeszłości ludzkości, i o tym co skłoniło człowieka do zamknięcia się na świat zewnętrzny. To jest właśnie największa siła autora, którą w tej książce prezentuje w pełnej krasie: wizja przyszłości (przeszłości dla mieszkańców Diaspar), którą początkowo trudno jest przyjąć do wiadomości, by po chwili zamyślić się nad jej ogromem i w końcu pochylić z szacunkiem.
Śledzenie podróży Alvina jest fascynujące, wizja świata odległego o miliardy lat sprawia jeszcze większą radość, ale to właśnie wszystko co stało za powstaniem Diaspar jest prawdziwym uwieńczeniem całości.
I chociaż można by narzekać na płytkość bohaterów z drugiego planu, domagać się większego zaangażowania autora w opisanie relacji Alvina ze swoim otoczeniem, czy wreszcie utrudnienie drogi bohaterowi to ja tego nie zrobię. Owszem książka mogłaby być obszerniejsza, bardziej skomplikowana, zawierająca kilka niesamowitych zwrotów akcji i dynamicznych scen, tylko po co? Ktoś mądry powiedział, że doskonałość osiąga się nie wtedy, gdy nie można nic dodać, ale wtedy, gdy nie można nic odjąć. Nie, nie twierdzę, że mamy do czynienia z doskonałością, ale na pewno autor zostawił w swoim uniwersalnym dziele wszystko co niezbędne, nie rozpraszając czytelnika.
Cóż jeszcze… Dostajemy sporą porcję techniki przyszłości. Mamy oczywiście sztuczną inteligencję i obce rasy. Mamy zmaganie się człowieka z własnymi słabościami i lękami. Przekraczanie barier i wznoszenie się ponad siebie (dziwnie to brzmi, ale to właśnie dostajemy w książce). Mamy wreszcie pokazane, że nawet idealny z pozoru świat pozbawiony iskry człowieczego szaleństwa nie jest kompletny, że sam człowiek wyzbyty ciekawości i chęci coraz lepszego poznawania świata być może nie jest w pełni człowiekiem.
No i te skale… te tysiące, miliony, miliardy lat, wspominane z taką lekkością, z taką niezachwianą pewnością, że wszystko, o czym czytamy, jest po prostu jedną z możliwych wersji wydarzeń.
Najlepsza książka Arthura C. Clarka i jedna z najlepszych pozycji science fiction – takie jest moje zdanie i cóż więcej mógłbym dodać?
10/10
malynosorozec.blogspot.com
O książce „Miasto i Gwiazdy” tak napisałem kiedyś przy okazji tworzenia listy najlepszych książek z szeroko pojętej fantastyki:
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNajlepsza książka autora słynnej „Odysei kosmicznej”. Mamy w niej wszystko z czego znany jest pan Clark. Oszałamiające wizje przyszłości, niesamowity rozmach i chęć zadania wielu pytań po skończonej lekturze. I te skale! Ten niewyobrażalny ogrom...