-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński2
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać311
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
Biblioteczka
2016-06-10
„Być może słuszniej jest mieć starych wrogów, o których wszystko już wiemy, niż nowych, obcych i nieodgadnionych, którzy z pewnością w miejsce poprzednich by się pojawili”*.
Polska podzielona między braci Zygmunta i Bolesława zwanego Krzywoustym. Na dworze tego drugiego – doradca i szpieg, człowiek przedstawiający się jako Nefas, który ucieka od poprzedniego życia. To właśnie on jest narratorem tej powieści, pokazującej walkę o ponowne połączenie państwa polskiego.
Nefas na początku każdego rozdziału serwuje nam krótki fragment „Dziejów”, które spisał, aby umocnić wizerunek swojego króla. Później te same wydarzenia opisuje tak, jak je widział, jak je kształtował. Na pierwszy plan w walce o panowanie między dwoma braćmi wysuwa się spłodzenie męskiego potomka. Ten, któremu jako pierwszemu to się uda, zyska łaskawość ludu, możnych i Kościoła. Kiedy żona Bolesława staje się brzemienna, królewski astrolog przewiduje, że powije córkę. Nefas wbrew radom swojego władcy chce zwrócić się o pomoc do Trygława, który kilka lat wcześniej ocalił jego i Bolesława od śmierci z rąk pogan. Trygław znany jest w tych stronach jako bóg o trzech obliczach, władca losu, splatający i rozplatający ludzkie przeznaczenia. Nefas zdaje sobie sprawę, że pomocy takiego boga nie można uzyskać bez zapłaty, mimo to nie waha się przed udaniem się do świątyni, której nie zdążyli zburzyć chrześcijanie.
Jedna z pierwszych rzeczy, jakie zwróciły moją uwagę podczas lektury, to przedstawienie relacji między chrześcijaństwem i pogaństwem. Niestety autorce nie udało się wyjść poza utarte schematy: zdobywające przewagę w świecie chrześcijaństwo ze swoim bogiem w istocie nie daje nic oprócz samej wiary, podczas gdy ustępujące stare bóstwa mają realną moc oddziaływania na świat i ludzkie losy. Wyimaginowany bóg wszechmogący, którego hierarchowie wywierają ogromny wpływ na opisywaną część świata, przeciwko prawdziwym bogom lokalnym, którego kapłani są zwierzyną łowną. Tak to wygląda w powieści Małgorzaty Saramonowicz i w moim odczuciu coś tu nie gra.
Ale na szczęście jest to jeden z niewielu elementów nieudanych. Już samo przedstawienie Trygława, jego kapłanów, świątyń czy sposobu wpływania na ludzkie losy wypadło nad wyraz przekonująco. To samo tyczy się opisu czasów panowania Bolesława Krzywoustego oraz postaci bohaterów powieści. Sam Bolesław, jego brat, jego żona i jej ojciec Światopełk Kijowski (który występuje tylko we wspomnieniach, ale jest tak dobrze opisany, że nie sposób nie pochwalić za niego autorki), najbardziej oddany rycerz, młody biskup czy egzotyczny czarodziej – Saramonowicz przedstawia nam naprawdę szeroką gamę bohaterów. Niestety w tym przypadku jest także druga strona medalu: postaci, mimo że barwne, są jednowymiarowe. Odróżnia się w tym względzie narrator, którego przeszłość wydaje się równie ciekawa jak opisywane przez niego wydarzenia mające miejsce na dworze Bolesława Krzywoustego.
Na szczęście barwna jest także fabuła, z kilkoma interesującymi zwrotami akcji (co prawda połowę z nich można przewidzieć, ale i tak z chęcią podąża się drogą wytyczoną przez autorkę).
Intrygi na królewskim dworze, moralne dylematy narratora i opisywanych przez niego ludzi, walka o ponowne połączenie państwa polskiego, skrywane ambicje i motywy co ważniejszych bohaterów. Spora dawka brutalności i trochę seksu. W tej powieści jest mieszanka, która zapewnia emocje i wywołuje chęć zarwania niejednej nocki. Znalazło się w niej także miejsce dla kilku wątków miłosnych, a nawet dla zaginionego księcia z dalekich krajów (tego akurat nie kupuję). Jest barwnie, ciekawie i wiarygodnie. Czytając ma się wrażenie, że tak właśnie wyglądać mogłyby wydarzenia z dalekiej przeszłości naszej ojczyzny. Poznajemy spory kawałek historii i wierzeń naszych przodków. I to jest dobre. Tak jak dobra, a nawet – mimo kilku mankamentów – bardzo dobra jest cała książka.
Czy będzie kontynuacja? Powinna być.
8/10
malynosorozec.blogspot.com
---
* Małgorzata Saramonowicz, „Xięgi Nefasa - Trygław. Władca losu”, wyd. Znak, 2016, s. 133.
„Być może słuszniej jest mieć starych wrogów, o których wszystko już wiemy, niż nowych, obcych i nieodgadnionych, którzy z pewnością w miejsce poprzednich by się pojawili”*.
Polska podzielona między braci Zygmunta i Bolesława zwanego Krzywoustym. Na dworze tego drugiego – doradca i szpieg, człowiek przedstawiający się jako Nefas, który ucieka od poprzedniego życia. To...
2016-04-29
„Głęboko wszakże jestem przekonany, że tylko rozpaczliwy czyn może wyciągnąć człowieka z rozpaczliwej sytuacji”*.
Opowieść o wielkiej Sparcie, w której bycie wojownikiem stanowiło jedyną możliwość dla jej mieszkańców płci męskiej. Jeśli dziecko nie nadawało się do takiego życia, zgodnie z prawem porzucano je w lesie na pewną śmierć. Taki los spotyka Klejdemosa – niemowlaka z chromą stopą. Jest on jednak silny, zanim znajdą go wilki, jego płacz usłyszy żyjący nieopodal stary helota, który z sobie tylko znanych powodów przygarnie go i nada mu imię Talos. Chłopiec dorośnie wśród niewolnych mieszkańców Grecji, nie wiedząc, że w niedalekiej Sparcie żyje jego prawdziwa rodzina.
Oczywiście kiedy już osiągnie pełnoletniość, spotka swojego brata, odezwie się w nim zew krwi i w końcu będzie musiał zdecydować, czy jest jednym z tych, którzy przygarnęli go ofiarując miłość, czy jednym ze Spartan, którzy takich jak on skazują na pożarcie przez wilki.
Wszystko dzieje się w czasach, gdy Grecji zagrażają Persowie, a słynna bitwa pod Termopilami ma wielkie (ale nie decydujące) znaczenie w książce pana Manfrediego. Właściwie heroiczna śmierć trzystu Spartan stanowi punkt zwrotny w powieści i w życiu głównego bohatera.
Autor ma ogromną wiedzę o czasach, o jakich pisze. Wszystko przedstawia bardzo dokładnie, z dbałością o szczegóły. Daje nam pełny obraz Sparty i całej Grecji, przedstawia ludzi żyjących w tamtych czasach, ich zachowania i motywy nimi kierujące. Może brzmi to bardzo dobrze, ale bardziej przypomina nudną lekcję historii niż (jak zachęcają nas słowa na okładce) pasjonującą powieść przygodową. Nie ma w tym pasji, nie ma emocji, pan Manfredi nie potrafi wciągnąć w historię, którą przedstawia. Nie ma polotu. Jest po prostu nudna, zbita ściana tekstu, która może spodobać się pasjonatom tamtych czasów. Dialogi także nie wyszły najlepiej, są jakby odrealnione, mało wiarygodne, jak w kiepskiej sztuce teatralnej.
Fabuła? Chociaż co najmniej w dwóch miejscach byłem pozytywnie zaskoczony zwrotami akcji, to w większości jest prosta jak konstrukcja cepa. Natomiast bardzo dobrze wychodzi autorowi próba ukazania przemiany wewnętrznej, jaka zachodzi w głównym bohaterze, jego walki z samym sobą, ze swoim pochodzeniem, wychowaniem i przeznaczeniem. To samo tyczy się spartańskiej rodziny Klejdemosa/Talosa. Brat, ojciec, matka – tę trójkę pisarz także bardzo dobrze „skonstruował”, aż chce się czytać o przeżyciach, uczuciach, jakie się w nich kotłują, emocjach, które nimi targają. Gdyby tylko cała powieść nie nudziła tak bardzo…
Generalnie nie jest dobrze. Sięgnąłem po „Spartanina” mając w pamięci bardzo dobrą trylogię tegoż autora traktującą o Aleksandrze Wielkim, dobrze czytało mi się także jego „Ostatni legion”. Tym razem jednak musiałem przyznać się do niepowodzenie przy wyborze lektury. Cóż, zdarza się i tak…
5/10
malynosorozec.blogspot.com
---
* Valerio Massimo Manfredi, „Spartanin”, przeł. Joanna Kluza, wyd. Książnica, s. 146.
„Głęboko wszakże jestem przekonany, że tylko rozpaczliwy czyn może wyciągnąć człowieka z rozpaczliwej sytuacji”*.
Opowieść o wielkiej Sparcie, w której bycie wojownikiem stanowiło jedyną możliwość dla jej mieszkańców płci męskiej. Jeśli dziecko nie nadawało się do takiego życia, zgodnie z prawem porzucano je w lesie na pewną śmierć. Taki los spotyka Klejdemosa –...
2015-03-28
„Granice nie są nigdy pewne i ostateczne, dopóki istnieje świat poza nimi”[1].
Temudżyn, czyli ten, który stał się Czyngis-chanem, wielkim Wodzem wszystkich Mongołów. Nikt nie mówił o nim ani do niego inaczej niż po prostu: Chan. Kiedy ludzie za jego życia wypowiadali ten krótki tytuł, nie mogło być wątpliwości, kogo mają na myśli. Na wschód, zachód, północ i południe wciąż wyruszały wyprawy pod wodzą niezwyciężonego wojownika. Pamięć o nim jeszcze długo będzie wywoływać w ludziach szybsze bicie serca.
Właśnie o Czyngis-chanie traktuje książka Lundkvista. Poznajemy go, kiedy wraca do stolicy z jednej ze swoich wypraw wojennych. Śledzimy jego wspomnienia, poznajemy drogę, która doprowadziła go do miejsca, gdzie się znajduje, plany na przyszłość, myśli i nadzieje, jakie wiąże z dalszym losem Mongołów.
Mogłoby się wydawać, że na jego temat powiedziano i napisano już wszystko. Książki, filmy, rozmowy przy czymś mocniejszym… A jednak Artur Lundkvist potrafił mnie zaskoczyć. „Woli nieba” nie można nazwać ani biografią, ani powieścią historyczną. Jest… inna. Autor swobodnie porusza się po poszczególnych etapach życia wielkiego Wodza. Na kartach książki miesza wszystko: przeszłość, teraźniejszość, przyszłość; fakty historyczne, wariacje na temat ewentualnego przebiegu wydarzeń. „Wchodzi” nawet do głowy Chana oraz jego doradców, by przekazać nam jedną z możliwych wersji ich myśli. Zwłaszcza przemyślenia głównego bohatera zasługują na uwagę. Dotyczą przeznaczenia - jego własnego i jego ludu. Starań o zjednoczenie wszystkich Mongołów, relacji z Wielkim Błękitnym Niebem, prób spisania Jasy – praw, które miały zapewnić przetrwanie stworzonemu przez niego imperium.
Tak, według Lundkvista, rozumował wielki Chan:
„Ale cóż innego mam robić z ludźmi niż zabijać ich skoro jest ich zbyt wielu i nie chcą mi się podporządkować, nie chcą stosować się do moich praw, i cóż innego mam zrobić z moim własnym ludem niż prowadzić wojny, pozwolić im zabijać i być zabijanymi, jakżeż mogliby oni inaczej żyć ze sobą i słuchać praw w moim mocarstwie?”[2].
Z „Woli nieba” przebija to, o czym wielu woli nie pamiętać albo wręcz celowo spycha na dalszy plan. Wszyscy mówią tu o wszechobecnej wojnie, o barbarzyństwie, śmierci i grozie, jakie zostawiała za sobą armia koczowników, gdziekolwiek się pojawiła. Oprócz tego jednak Lundkvist pokazuje tolerancję Czyngis-chan i jego otwartość na zmiany. Przekonanie, że wojna jest niezbędna do życia koczownika, nie przeszkadzało mu w próbie zapewnienia bezpieczeństwa i spokoju w ciągle rozszerzającym się imperium. Imperium, w którym każdy miał prawo do wiary we własnych bogów, a represje spotykały jedynie tych, którzy siłą próbowali zwalczać wyznawców „konkurencyjnych” kultów.
Lektura nie jest łatwa. Książka została napisana specyficznym, trudnym językiem. Tempo narracji często się zmienia, nie ma mowy o jakichkolwiek zwrotach akcji, barwnych opisach, wciągających intrygach. Tekst jest przeważnie raczej monotonny i obawiam się, że to właśnie zrazi większość z Was. Boję się ją Wam polecić, a jednak to zrobię. Warto przeczytać. Jeśli tylko nie nastawicie się na fajerwerki. Spodziewajcie się po prostu kawałka dobrej literatury. I tyle.
Dla mnie siła tej pozycji tkwi w jej prawdziwości. Czytam i myślę: Tak, to jest właśnie Chan, to człowiek, który rzucił na kolana połowę świata, to jego myśli, jego gniew, spokój, wizja świata. To są nieznający pojęcia pokoju Mongołowie z czasów, kiedy z końskiego grzbietu, za pomocą pełnych kołczanów decydowano o istnieniu całych państw i narodów.
Ta książka doskonale udowadnia, jak potrzebne są nam biblioteki. Spotkałem się z „Wolą nieba” w jednej z nich. I nigdzie, w żadnym sklepie nie mogłem jej nabyć. A teraz przypomniałem sobie o Lundkviście i z pomocą przyszedł Internet. Była do kupienia. Używana, potargana, zaczytana. Ale była. Po dziesięciu latach znów wpadła mi w ręce. Jest moja i cieszy mnie tak samo, jak za pierwszym razem. To jedna z tych pozycji, których obecność na półce sprawia szczególną przyjemność.
8/10
„Trzy upicia się w miesiącu uważano za dopuszczalne i uznawano za wystarczające dla człowieka”[3].
„Brak umiarkowania w rozkoszach i trybie życia karze się sam, i mądry ich unika”[4].
malynosorozec.blogspot.com
……………………………..
[1] Artur Lundkvist, „Wola nieba”, przeł. Zygmunt Łanowski, Wydawnictwo Poznańskie, 1986, str. 189.
[2] Tamże, str. 142.
[3] Tamże, str. 69.
[4] Tamże, str. 189.
„Granice nie są nigdy pewne i ostateczne, dopóki istnieje świat poza nimi”[1].
Temudżyn, czyli ten, który stał się Czyngis-chanem, wielkim Wodzem wszystkich Mongołów. Nikt nie mówił o nim ani do niego inaczej niż po prostu: Chan. Kiedy ludzie za jego życia wypowiadali ten krótki tytuł, nie mogło być wątpliwości, kogo mają na myśli. Na wschód, zachód, północ i południe...
2013-12-21
Jacek Komuda przenosi nas do początku XVII wieku. Wtedy to właśnie Dymitr zwany Samozwańcem wyrusza z ziem Rzeczypospolitej na podbój Moskwy. Towarzyszy mu garstka wiernych Moskali, kilkuset kozaków i sojusznicy z Polski - wśród nich husarskie chorągwie.
Główny bohater książek– Jacek Dydyński – jest jednym z towarzyszy husarskich biorących udział w wyprawie. Na tle historycznych wydarzeń będziemy śledzić jego losy – od powrotu z wojen o Inflanty, przez trudne początki znajomości z Samozwańcem, moskiewską niewolę aż po nieuchronny koniec jaki spotka wyprawę Dymitra.
Całość jest po prostu fantastyczna (chociaż nie ma w sobie nic z fantastyki). Brutalny świat. Twardzi bohaterowie. Soczysty język. Krwawe walki… I do tego bardzo dobra fabuła idealnie wpisująca się w tło historyczne.
Pan Jacek pisze to, o czym chcemy czytać. O niepokonanej husarii, przed której siłą drży cała Europa. O czasie kiedy Rzeczpospolita była potęgą, a Polacy chodzili dumnie z wysoko podniesioną głową... A jednak nie ma w tym wszystkim przesady, nie ma przekoloryzowania, upiększania historii. Wszystko jest prawdziwe aż do bólu. Gorzka prawda o pijaństwie, chamstwie i warcholstwie przeplata się z chwalebnymi czynami.
Idealnie pokazana różnica między Polakami a Moskalami. Spotkanie dwóch światów, w którym Polacy ze wszech miar wypadają lepiej. Ale czy aby na pewno?
No i oczywiście mistrzowsko opisane sceny bitewne. Od pojedynków i drobnych potyczek, aż po zapierającą dech w piersiach szarżę husarzy. Po prostu rewelacja.
Autor nadaje całości niesamowite tempo, gdzie akcja goni akcję, a czytelnik jest bardzo często zaskakiwany. Kilka nudniejszych fragmentów(w sumie kilkadziesiąt stron w czterech tomach) nie jest w stanie popsuć całości.
Nie należy oczywiście zapominać o przypisach końcowych. Wyjątkowa forma nie spotykana u innych autorów. Ciekawe, pouczające…
Wielkie brawa dla pana Komudy.
Jacek Komuda przenosi nas do początku XVII wieku. Wtedy to właśnie Dymitr zwany Samozwańcem wyrusza z ziem Rzeczypospolitej na podbój Moskwy. Towarzyszy mu garstka wiernych Moskali, kilkuset kozaków i sojusznicy z Polski - wśród nich husarskie chorągwie.
Główny bohater książek– Jacek Dydyński – jest jednym z towarzyszy husarskich biorących udział w wyprawie. Na tle...
2013-12-21
2013-12-21
2013-05-01
„Gotujcie się na śmierć, mości panowie. Na zwycięstwo i wiekuistą chwałę.”
Druga część zachwyca tak samo jak pierwsza.
Po pokonaniu Spieringa i brawurowym przebiciu się przez szwedzkie okręty, Arendt Dickmann wraca w chwale do Gdańska. Radość jednak nie trwa długo, gdyż okazuje się, że lewiatan atakuje ponownie. Jedynie Jakimowski nie wierzy, że ma do czynienia z morską bestią, a z ludźmi z krwi i kości. Podczas gdy Dickmann traci dowodzenie na okręcie, pan Marek jest coraz bliżej rozwikłania zagadki…
Druga część napisana z jeszcze większym rozmachem. Morskie bitwy zapierają dech
w piersiach. Fantastyczne opisy, sprawiające, że czujemy się jakbyśmy byli w samym środku wydarzeń. Krew ponownie splami pokłady, trup ściele się gęsto.
Atutem książki jest fakt, że większość akcji dzieje się na morzu. Tym razem na pierwszy plan wyłania się pan Jakimowski, ze swoją skrywaną przeszłością i wewnętrznymi demonami, które nie dają mu spokojnie spać. Doskonale rozwinięta postać.
Docenić należy sposób opisu wojny polsko-szwedzkiej przez autora. Wydawałoby się, że książka powinna stracić tempo trzymając się faktów, ale pan Jacek zgrabnie pokazuje nam konflikt nie tylko od morskiej strony, aby później idealnie trafić w punkt kiedy wkracza polska flota.
Jedyny minus jaki znajduję to kilka nieścisłości fabularnych, wynikających właśnie z trzymania się historii.
Doskonale pokazana bitwa pod Oliwą. Bardzo dobre rozwiązanie zagadki lewiatana. Barwne postaci i jeszcze barwniejszy marynarski język. Ale najbardziej urzekł mnie opis szalonej jazdy kozaków po ulicach Gdańska.
Obydwie części tworzą razem niezapomnianą lekturę.
10/10
„Świat jak zwykle dzielił się na ludzi wykutych z żelaza i tych ulepionych z krowiego łajna, które potem, dla fasonu oblepiano grubą warstwą wosku. Tak zawsze było, jest i będzie. Tyle, że wosk stopi się od płomienia, a żelazo jedynie rozgrzeje do walki…”
„No proszę. Nawrócili się, heretyki. Lepszy taki granat niż różaniec i jezuickie gadanie.”
„… trafił w samo sedno – tam gdzie plecy kończyły swą szlachetną nazwę, ustępując miejsca kaszubskiej rzeczy.”
„Uroczyście ślubuję i przysięgam na święty krzyż i mękę Jezusa Chrystusa, Pana naszego miłościwego, że wsadzę wam ten szturmiak w dupę i podpalę lont, nabiwszy uprzednio lufę tłuczonym szkłem i siekańcami.”
malynosorozec.blogspot.com
„Gotujcie się na śmierć, mości panowie. Na zwycięstwo i wiekuistą chwałę.”
Druga część zachwyca tak samo jak pierwsza.
Po pokonaniu Spieringa i brawurowym przebiciu się przez szwedzkie okręty, Arendt Dickmann wraca w chwale do Gdańska. Radość jednak nie trwa długo, gdyż okazuje się, że lewiatan atakuje ponownie. Jedynie Jakimowski nie wierzy, że ma do czynienia z morską...
2011-09-01
"W ciszy tym bardziej donośnie zabrzmi moje wezwanie do nieskrępowanego wyrażania myśli."
Marek Lentiwiusz Katella - rzymski dowódca, który znalazł sposób na zakończenie Expeditio Germanica Tertia, zyskując uznanie samego cezara. Zostając namiestnikiem nowo zdobytej prowincji zawiera pokój z barbarzyńcami, których pokonał. Staje się jednym z nich. Ale to nie koniec podbojów. Cezar zbiera największa armię w historii Rzymu, chcąc przesunąć granicę Imperium aż do mitycznego Oceanu Sarmackiego...
Wizja Rzymu innego niż ten znany z podręczników. Rzymu, na czele którego stoi genialny następca Marka Aureliusza - Kommodus. Rzymu, w którym legioniści korzystają z samopałów, lunet i kompasów. Rzymu, w którym nauka pozwala na wynalezienie między innymi prasy drukarskiej, a miasta Imperium rozkwitają.
Najmocniejszym punktem książki jest skonfrontowanie filozofii z religią. Greccy filozofowie nie pozostawiają suchej nitki głównie na nowo powstałym kulcie zbawiciela Christosa. Bardzo ciekawie pokazane relacje miedzy cywilizowanym Imperium Rzymskim a szeroko pojętym Barbaricum. Fantastycznie przedstawiona kampania wojenna.
Na zdecydowany plus główna postać - rzymski legionista, który w krótkim czasie staję się jedną z najważniejszych osób w Imperium. I oczywiście Cezar - wizjoner, dzięki któremu Rzym jest silny jak nigdy.
Książkę czyta się bardzo dobrze. Płynnie napisana. Pobudza wyobraźnie. Zmusza do myślenia.
Najlepsza książka(wraz z drugim tomem) o Imperium Rzymskim. Zdecydowanie warta polecenia
"Dla mnie teraźniejszość jest ważniejsza niż przyszłość, albowiem w niej wykluwa się to, co oglądać będą następne pokolenia."
"Prawdziwa pamięć to taka, która wybiega ku przyszłości."
"Język prawdy musi być prosty. Jeśli taki nie jest, otwiera drogę do kłamstwa."
"Wojna niesie ze sobą wyłącznie swoje przyzwyczajenia, które nie mają nic wspólnego z hasłami wypisanymi na sztandarach."
"-Może wcale nie chodzi o to, żeby to coś znaleźć, lecz żeby ciągle szukać?
-Nie licząc na powodzenie?
-Nawet więcej. Nie mając żadnej nadziei na nagrodę."
"Na straży prawdziwego człowieczeństwa stoi coś oczywistego - wolność myślenia, czyli prawo do zadawania pytań i poszukiwania odpowiedzi."
malynosorozec.blogspot.com
"W ciszy tym bardziej donośnie zabrzmi moje wezwanie do nieskrępowanego wyrażania myśli."
Marek Lentiwiusz Katella - rzymski dowódca, który znalazł sposób na zakończenie Expeditio Germanica Tertia, zyskując uznanie samego cezara. Zostając namiestnikiem nowo zdobytej prowincji zawiera pokój z barbarzyńcami, których pokonał. Staje się jednym z nich. Ale to nie koniec...
2011-09-01
"By pozostając człowiekiem, stać się potężnym jak bóg, ale nie być jak bóg samotnym."
Trwa Expeditio Germanica Quarta. Legiony dowodzone przez Marka Lentiwiusza Katellę posuwają się wgłąb terytorium barbarzyńców. Uczonym towarzyszącym armii udało się powstrzymać zarazę. Lecz dowódca nie ma żadnych wieści od cezara.
W Imperium, pestis(zaraza) zebrała swoje żniwo. Miliony zginęły. Miasta, dotychczas znakomicie prosperujące, popadają w ruinę. Katella podejrzewa, że cezar nie żyje. Czy wyznaczył swojego następce? Czy możni tego świata rzucą się niczym sępy na dogorywające Imperium?
Doskonała kontynuacja "Wergeldu królów". Fantastycznie poprowadzona główna postać. Ponowne zderzenie dwóch światów - Imperium i Barbaricum. Ale także, chyba ważniejsze, zderzenie dwóch filozofii wewnątrz samego Rzymu. Niewolnictwo i podział klasowy kontra wolność i równość wobec prawa. Także ciąg dalszy dyskusji o wyższości filozofii od nowo powstających religii.
Autor pokazuje jak wiele znaczy silny przywódca, który ma wizje lepszego świata i wystarczającą siłę woli aby ową wizję realizować. Pokazuje, jak łatwo i szybko dobrobyt może przeminąć.
Fragment, w którym Barbio przedstawia Katelli to jak wydarzenia z jego życia widzi lud jest jednym z moich ulubionych ze wszystkich książek jakie czytałem. Niesamowicie sugestywny, emocjonalny.
I na koniec duży plus za bardzo silna żeńską postać w typowo męskim świecie.
Mocne 10. Wracam często to tej książki.
"To co nazywasz czasem , to także to, co dzisiaj, a nie tylko to, co wczoraj i jutro."
"Prawdziwa siła bierze się z prostoty zamierzeń i niewzruszonego spokoju."
"Chyba nie mylisz męstwa z brawurą, bo to jednak różne rzeczy? Pierwsze wszak wynika z rozumu, z drugie z bezmyślności."
"Miarą wszystkiego, co nas otacza, jest człowiek, jego zaś tworzą czyny, których jest autorem."
"Ludzie potrzebują wiary w coś, co wcale nie musi być wielkie, wszechwładne i olśniewające, ale choćby przerastał ich tylko o głowę. By stojąc, nie mieli poczucia, że klęczą."
"Zawsze będzie mi bliżej do tych, którzy boga szukają, niż do tych, którzy twierdzą, że już go znaleźli."
malynosorozec.blogspot.com
"By pozostając człowiekiem, stać się potężnym jak bóg, ale nie być jak bóg samotnym."
Trwa Expeditio Germanica Quarta. Legiony dowodzone przez Marka Lentiwiusza Katellę posuwają się wgłąb terytorium barbarzyńców. Uczonym towarzyszącym armii udało się powstrzymać zarazę. Lecz dowódca nie ma żadnych wieści od cezara.
W Imperium, pestis(zaraza) zebrała swoje żniwo. Miliony...
2013-05-01
„Dudy w miech, jebaki?! Siedźcie tu i zdychajcie dzień po dniu. Módlcie się o śmierć, bo ja wolę choćby jutro znaleźć się na dnie morza, niż umierać tutaj przez dziesięć lat.”
Znakomita książka Jacka Komudy, który przecież nie specjalizuje się w tematyce żeglarskiej.
Akcja powieści dzieje się w 1627 roku w Gdańsku. Głównym bohaterem jest Arendt Dickmann, holender z urodzenia, od kilkunastu lat związany z Gdańskiem. Kiedyś dumny kapitan, obecnie borykający się z biedą głównie z powodu choroby żony, na której leczenie przeznaczył cały swój majątek. Wierzyciele pukają do drzwi, dawni towarzysze odwracają się plecami… Trwa wojna Polsko-Szwedzka. A na Bałtyku raz po raz znikają polskie statki. Przesądni marynarze winą obarczają lewiatana, przerażającą bestię przybyłą z otchłani oceanów…
To co zachwyca, to doskonale nakreślony obraz zgniłego, zepsutego, niewiarygodnie bogatego Gdańska. Fantastycznie nakreślone życie i zwyczaje niepokornych marynarzy. Oddając głos autorowi:
„… w Gdańsku są trzy rodzaje ludzi: biedni, bogaci i ci, co pływają na morzu. Trudno jednak było utrzymać w ryzach dzielnych morskich chwatów. Pachołkowie miejscy brali po łbach i pludrach, kiedy mieszali się do spraw żeglarzy, którzy dla swej nieposkromionej fantazji i wigoru potrafili przepędzić przez błoto pysznego miejskiego synka, szczypnąć w wypięty zadek lub wytarmosić za cycki hardą pannę patrycjuszkę… Albo wystawić na ulicę beczkę wina na imieniny kapitana i zmuszać przechodniów do picia za jego zdrowie pod groźbą pistoletu, opornych zaś oblewać trunkiem. A w razie sprzeciwu maczać tępe miejskie łby w cebrzyku z winem dopóty, dopóki nie skruszeją na tyle, że wreszcie ochotnie wezmą się do spełniania toastów kwarcianymi szklanicami.”
Fantastyczne przedstawione także życie na statku, gdzie kapitan jest: „Drugi po Bogu, pierwszy po diable”, a marynarze gotowi są poświęcić życie dla szypra, łupów i wiekuistej chwały.
Autor dosyć długo się rozkręca, dokładnie buduje świat, do którego nas zaprasza. Przedstawia nam dumnych, odważnych żeglarzy. Także kalekich weteranów, którzy straciwszy kończyny na morzu, stracili także sens i chęć życia. I na koniec najgorszy Gdański element, szelmy, którzy na morzu mają szansę odkupić swoje winy. Dodać należy do tego drugą główną postać: polskiego szlachcica Marka Jakimoskiego, bodajże jedynego przedstawiciela szlachty Rzeczypospolitej doskonale obytego z trudami życia na morzu. Istna mieszanka wybuchowa.
Po tym jak książka nabiera tempa mamy doskonale opisane bitwy morskie. Krew leje się gęsto. Kule gruchoczą kości. Z marynarskich ust padają wiązanki, od których aż uszy się czerwienią. Niesamowity realizm. Szczegółowe opisy, dzięki którym w głowie układy się barwny, dokładny obraz opisywanych wydarzeń.
Nie widzę żadnego słabego punktu. Powieść po prostu mnie zachwyciła.
„-Proszę waszmość do mojej kajuty na kuśtyczek gdańskiej gorzałki.
-Kiep odmawia, kiedy nie kiep prosi, mości panie kapitanie.”
„Jakimowski znowu wychylił nową porcję gdańskiej wódki. I nawet mnie mrugnął okiem. Zdawać by się mogło, że jego podgolona łepetyna jest mocniejsza niż żelazny czerep armatniego granatu. Ot, co znaczyła wielowiekowa tradycja szlacheckiego narodu.”
malynosorozec.blogspot.com
„Dudy w miech, jebaki?! Siedźcie tu i zdychajcie dzień po dniu. Módlcie się o śmierć, bo ja wolę choćby jutro znaleźć się na dnie morza, niż umierać tutaj przez dziesięć lat.”
Znakomita książka Jacka Komudy, który przecież nie specjalizuje się w tematyce żeglarskiej.
Akcja powieści dzieje się w 1627 roku w Gdańsku. Głównym bohaterem jest Arendt Dickmann, holender z...
2013-06-01
"Nikomu nic nie jest pisane. A choćby było, tedy my, wolni obywatele Rzeczypospolitej, powinniśmy owinąć kule, którymi wystrzelimy w łeb Fortuny, w papier, na którym spisano boskie wyroki"
Bardzo dobra książka. Dużo opisów, mniej akcji - czyli odwrotnie niż lubię. Ale barwność i dosadność przekonuje mnie do stylu pana Jacka. Wielka Rzeczpospolita, dumna, gwałtowna, brutalna, prawdziwa, ze wszystkimi zaletami i wadami pokazanymi bez sentymentu.
"I pił węgrzyna. Strasznie i na umór, jakby to opisał jakiś cudak z Francji albo Hiszpanii, czyli zwyczajnie - polską miarą"
"Z cnót kardynalnych polskich i ziemiańskich - szabli, mocnej głowy i rączego wierzchowca - ta ostatnia była równie ważna co dwie pozostałe. Co też, niestety, rodziło pytanie, cóż pozostanie z Rzeczypospolitej i Polaków wtedy, kiedy ich konie i szable przestaną bić wrogów na bitewnych polach? Chyba tylko picie i wspominanie dawnych zwycięstw..."
"Zważ, carze, że ci, którzy są prostolinijni, ale szczerzy, pozostają wierni do końca. A ci, którym łatwo przychodzi zginanie karków, mogą bić pokłony przed każdym. Dziś przed tobą, jutro - przed twoim największym wrogiem"
"Ale to już był szczegół, a stolnikowic, jako prawy Polak, nad wyraz gardził szczegółami"
malynosorozec.blogspot.com
"Nikomu nic nie jest pisane. A choćby było, tedy my, wolni obywatele Rzeczypospolitej, powinniśmy owinąć kule, którymi wystrzelimy w łeb Fortuny, w papier, na którym spisano boskie wyroki"
Bardzo dobra książka. Dużo opisów, mniej akcji - czyli odwrotnie niż lubię. Ale barwność i dosadność przekonuje mnie do stylu pana Jacka. Wielka Rzeczpospolita, dumna, gwałtowna,...
2007-08-01
2010-08-01
2010-11-01
2010-08-01
2006-04-01
2006-04-01
2005-05-01
„Odwaga nie może gnuśnieć niewykorzystana. Trzeba ją stale wydobywać na światło dzienne, aby umacniała się za każdym razem. Jeśli myślisz, że możesz ją odłożyć do czasu, kiedy będzie ci potrzebna, jesteś w błędzie. Odwaga jest jak każdy inny rodzaj siły. Jeśli ją zaniedbasz, nie znajdziesz jej, kiedy będziesz jej najbardziej potrzebował”*.
Pierwszy tom opowieści o Dżyngis Chanie, największym władcy Mongołów. W „Narodzinach imperium” zostaje nam przybliżony okres od jego narodzin aż po wojnę z Tatarami skutkującą zjednoczeniem kilku najważniejszych mongolskich plemion pod przywództwem młodego Temudżyna. Poznajemy relacje nastolatka z rodzeństwem i przede wszystkim z ojcem – chanem plemienia Wilków Jesugejem. Właśnie ta postać wysuwa się na pierwszy plan w początkowej fazie powieści. Silna i brutalna, jak na chana koczowników przystało. To po nim syn odziedziczył wolę, o którą można by giąć stal. Po śmierci Jesugeja cała jego rodzina zostaje wyrzucona z plemienia, porzucona bez dobytku na pastwę zimy. W tym czasie, gdy Temudżyn żyje na granicy śmierci głodowej, gdy każdy dzień jest walką o przetrwanie, w jego umyśle rodzi się wizja zjednoczenia wszystkich Mongołów, którą w końcu – jak wiemy z historii – zrealizuje.
Conn Iggulden nie owija w bawełnę. Nie szczędzi szczegółów w opisach pojedynków, potyczek czy bitew. Jest odpowiednio brutalny, gdy młody Temudżyn staje się zwierzyną łowną dla swojego byłego plemienia i gdy trafia do niewoli.
To także powieść wiarygodna. Obrazy z życia Mongołów są realistyczne. Jazda konna, strzelanie z łuku, walki – jak najbardziej w porządku. Fabułę pisało życie – zadaniem autora było przedstawienie wszystkiego tak, by zainteresować czytelnika. I tutaj następuje mały zgrzyt – Iggulden przyznaje na końcu książki, że przeinaczył fakty w przypadku porwania Borte, żony Temudżyna. Zrobił tak, aby nadać powieści dynamikę, aby wszystko zazębiło się w pierwszym tomie, ale moim zdaniem nie wyszło to „Narodzinom Imperium” na dobre. Tak samo jak próby zagłębienia się w myśli bohaterów, zwłaszcza Jesugeja – często nieciekawe albo wręcz naiwne.
Kolejna rzecz to początek, kiedy Temudżyn nie myśli jeszcze o zjednoczeniu koczowników. Jest tu potencjał, którego autor nie potrafił wykorzystać. Sytuację ratuje tylko Jesugej. Później jest coraz lepiej, akcja nabiera tempa, a bohaterowie drugoplanowi – charakteru, co sprawia, że trudno się oderwać od lektury. To dobrze wróży kolejnym częściom cyklu.
Sam styl pisarza… trudno stwierdzić, na ile te uwagi odnoszą się do niego, a na ile do polskich tłumaczy: zdania są budowane nieco topornie; w tekście jest wiele powtórzeń, imiona występują czasem po kilka razy w bardzo krótkich fragmentach.
Historia opowiedziana została w pięciu częściach (dotychczas po polsku wydano dwie, na trzecią czekamy) i już w tej pierwszej są niestety momenty, kiedy się dłuży.
Kolejny tom? Oczywiście, że przeczytam, oby tylko autor nie zwolnił tempa z końcówki „Narodzin Imperium”. Aha… jeszcze ten tytuł… Chyba lepiej brzmiałoby dosłowne przełożenie oryginalnego: „Wolf of the Plains”.
6/10
---
* Conn Iggulden, „Zdobywca. Narodziny Imperium”, przeł. Anna i Jarosław Fejdych, wyd. Papierowy Księżyc, 2014, s. 73.
„Odwaga nie może gnuśnieć niewykorzystana. Trzeba ją stale wydobywać na światło dzienne, aby umacniała się za każdym razem. Jeśli myślisz, że możesz ją odłożyć do czasu, kiedy będzie ci potrzebna, jesteś w błędzie. Odwaga jest jak każdy inny rodzaj siły. Jeśli ją zaniedbasz, nie znajdziesz jej, kiedy będziesz jej najbardziej potrzebował”*.
więcej Pokaż mimo toPierwszy tom opowieści o Dżyngis...