-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński2
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać311
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
Biblioteczka
2017-10-31
2017-04-21
"– Kim jesteś?
– Nie wiem.
– Oho. To już zalążek mądrości!"[1]
Anubis, władca Domu Śmierci, nadaje imię szkolonemu przez tysiąc lat bezimiennemu dotąd słudze. Przebudzeniec dostaje także niezwykle ważną misję: udać się do światów wewnętrznych, by znaleźć i zabić Księcia, Który Ma Tysiąc Lat. W zamian jego pan do imienia dołączy wspomnienia oraz tożsamość. Nie próżnuje także rządzący w domu życia Ozyrys: on taką samą misję daje swojemu synowi Horusowi. Ważne jest bowiem nie to, czy Książę, Który Ma Tysiąc Lat zostanie zabity, ale kto to zrobi. Do rozgrywki dołączą także Stalowy Generał, Aniołowie Stacji i wściekły Tyfon, a gdzieś w cieniu wydarzeń czaić się będzie To, Co Nie Ma Imienia.
Opowieść oparta na mitologii egipskiej, której akcja dzieje się na dziesiątkach planet? W to mi graj. "Stwory światła i ciemności" są pozycją, która teoretycznie ma wszystko, by zadowolić czytelnika takiego jak ja. Niestety tylko teoretycznie.
Na początek skupmy się jednak na jej dobrych stronach, bo tych nie brakuje. Jest więc wspomniana już egipska mitologia, którą może znam nie bardzo dobrze, ale wystarczająco, by orientować się w treści (a jeśli komuś nie wystarczy jego wiedza, żyjemy przecież w dobie Internetu – dwa kliknięcia i już wiadomo, kto jest kim w książce). Podoba mi się wplecenie owej mitologii w kosmiczną skalę. Podobają mi się epickie wręcz postaci. Epickość i rozmach to bodajże największe zalety tej powieści. Są dziesiątki światów zawieszonych między Domem Życia a Domem Śmierci (gdzie niepodzielnie rządzą Anubis i Ozyrys), a w światach tych bohaterowie, których boją się nawet wymienieni bogowie. Są bitwy i pojedynki, podczas których drżą całe planety. Cofam poprzednie słowa: to właśnie największa bomba: walka na czasoportacje, którą autorowi udało się przedstawić wyśmienicie, odpowiednio wykorzystując opisy i emocje. W ogóle sam pomysł czegoś takiego jak czasoportacja budzi szacunek.
A teraz żeby nieco zburzyć wrażenie po pochwałach… Wszystko dzieje się nieco za szybko, i tym razem wyjątkowo brakuje mi kilku dokładniejszych opisów. Jest też trochę chaotycznie. Ochy i achy pobudzonej wyobraźni tonowane są przez momenty zastanowienia, o co w ogóle chodzi w danym wątku.
"Stwory światła i ciemności" przypadły mi do gustu, ale jednocześnie rozczarowały. Co nie zmienia faktu, że nawet przez chwilę nie pomyślałem, by przerwać lekturę (czyli aż do trzeciej trzydzieści) i na pewno sięgnę po inną pozycję autorstwa Rogera Zelaznego.
"Mądrość jako taka jest wytworem wiedzy. Wiedza natomiast jest niestety produktem poczynań ludzi niemądrych"[2].
6/10
---
[1] Roger Zelazny, "Stwory światła i ciemności", przeł. Anna Kraśko, wyd. Krajowa Agencja Wydawnicza, 1988, s. 12.
[2] Tamże, s. 28.
malynosorozec.blogspot.com
"– Kim jesteś?
– Nie wiem.
– Oho. To już zalążek mądrości!"[1]
Anubis, władca Domu Śmierci, nadaje imię szkolonemu przez tysiąc lat bezimiennemu dotąd słudze. Przebudzeniec dostaje także niezwykle ważną misję: udać się do światów wewnętrznych, by znaleźć i zabić Księcia, Który Ma Tysiąc Lat. W zamian jego pan do imienia dołączy wspomnienia oraz tożsamość. Nie próżnuje...
2017-02-02
„Pijąc piwo podnosiliśmy PKB kraju i tworzyliśmy miejsca pracy w przemyśle browarniczym"[1].
Oto jedna z mądrości życiowych dwójki bohaterów „Konana Destylatora” Andrzeja Pilipiuka. Jakub Wędrowycz i Semen Korczaszko piwa na kartach owej książki piją rzeczywiście dużo (nie tak dużo jak domowej roboty samogonu, ale jednak dużo), a czytelnikom z tymi bohaterami zaznajomionym nie trzeba mówić, do czego nadmierne spożycie może prowadzić. "Konan Destylator" to piętnaście opowiadań z tą dwójką w roli głównej (jest jeszcze tekst numer szesnaście, czyli "opowiadanie bonusowe", ale ono mówi o wampirach), wszystkie jak zwykle zilustrowane przez Andrzeja Łaskiego.
Pierwsze, co rzuca się w oczy to właśnie główne postaci. Semen jest tym razem równie ważny jak Jakub Wędrowycz (w dwóch przypadkach nawet ważniejszy). Obaj starcy spędzają czas pijąc samogon lub w ulubionej knajpie kosztując miejscowego piwa i czekając na jakąkolwiek prowokację ze strony znienawidzonego rodu Bardaków. Wędrowycz jest dokładnie taki, jakim pamiętamy go z poprzednich części. Oddam głos autorowi, żeby przypomnieć, z kim mamy do czynienia:
"W dzieciństwie, a nawet w młodości rzeczywiście był chuliganem. Kradł, to znaczy konfiskował cytryny z oranżerii. Jak pozostali wojsławiccy zakapiorzy ostrzył przed zabawą nóż o piaskowcowy postument pomnika Tadeusza Kościuszki. (...) No i raz księdzu proboszczowi pokazał język... Ale potem wydoroślał i zmężniał. Porzucił szczeniackie zabawy na rzecz poważnej, dojrzałej przemocy, a zamiast złośliwych figli wycinanych sąsiadom zabrał się do konkretnej krwawej wojny z Bardakami"[2].
Poza tym to bimbrownik, kłusownik, czarownik i najlepszy w tej części świata cywilny egzorcysta.
W "Konanie Destylatorze" sporo się dzieje. Poznamy na przykład historię z młodzieńczych lat Semena, odwiedzimy ze staruszkami Warszawę i Chełm, wybierzemy się także w sentymentalną podróż do szkoły pana Kleksa, spotkamy szalonego naukowca i jego dzieło (i goryla), przekonamy się wreszcie, jak na bohaterów wpłynie trzeźwość. Moim faworytem jest wyprawa do czarnobylskiej Zony w fantastycznie skrojonej parodii wszelkich stalkerskich przygód. Co mnie natomiast najbardziej rozczarowało, to opowiadanie "Konan Destylator", które oprócz tytułu wywołującego mimowolny uśmiech i samego pomysłu nie ma wiele do zaoferowania.
Nie do końca spełniły moje oczekiwania również relacje Jakuba z postaciami pobocznymi: policjantami i Bardakami. W tym pierwszym przypadku mundurowi dali sobie spokój z próbami dopadnięcia Wędrowycza, a nawet próbują z nim współpracować, w tym drugim rodowa waśń osiągnęła poziom stagnacji, więc pozostały już tylko groźby i burdy w knajpie.
Chciałoby się rzec: oto nowy Jakub Wędrowycz, dokładnie taki sam jak stary Jakub Wędrowycz. Czy to dobrze? I tak, i nie. Jeśli chcesz zażyć relaksu i pośmiać się, czytając o przygodach ulubionego bimbrownika, który nigdy nie zdejmuje gumofilców i w razie problemów zawsze ma w pogotowiu łańcuch krowiak – bardzo dobrze. Jeśli chcesz czegoś, co Cię zaskoczy i rzuci na kolana – już niekoniecznie. Mnie brakuje w tej książce polotu i rozmachu, jaki miały poprzednie części. Czegoś w stylu walki z czarownikiem Iwanowem czy zejścia do samego piekła. Są w "Konanie Destylatorze" podróż w czasie, zamiana ciał, przejście do alternatywnego wszechświata, jednak w moim przypadku wystąpił chyba efekt zmęczenia materiału (chociaż po poprzednie tomy nie sięgałem od czasu premiery „Trucizny”, a wcześniej zdarzyło mi się raz na kilka miesięcy powrócić do którejś części). Zakończenia opowiadań nieco odbiegają od tego, do czego przyzwyczaił nas Wędrowycz.
Czyli jest dobrze, ale bez rewelacji (i rewolucji). Jak zwykle solidnie, pomysłowo, swojsko, humorystycznie, nieco obleśnie i nieco makabrycznie.
Na koniec, ku pokrzepieniu, wspomnienie przy piwku jednego z pobocznych bohaterów dotyczące spotkania z pewnym dresiarzem:
"Powiedział do mnie: kasa albo wpierdol. Kasy było mi żal, no to mu wpierdoliłem"[3].
7/10
malynosorozec.blogspot.com
---
[1] Andrzej Pilipiuk, "Konan Destylator", wyd. Fabryka Słów, 2016, s. 91.
[2] Tamże, s. 52.
[3] Tamże, s. 30
„Pijąc piwo podnosiliśmy PKB kraju i tworzyliśmy miejsca pracy w przemyśle browarniczym"[1].
Oto jedna z mądrości życiowych dwójki bohaterów „Konana Destylatora” Andrzeja Pilipiuka. Jakub Wędrowycz i Semen Korczaszko piwa na kartach owej książki piją rzeczywiście dużo (nie tak dużo jak domowej roboty samogonu, ale jednak dużo), a czytelnikom z tymi bohaterami...
2017-01-19
O książce „Miasto i Gwiazdy” tak napisałem kiedyś przy okazji tworzenia listy najlepszych książek z szeroko pojętej fantastyki:
Najlepsza książka autora słynnej „Odysei kosmicznej”. Mamy w niej wszystko z czego znany jest pan Clark. Oszałamiające wizje przyszłości, niesamowity rozmach i chęć zadania wielu pytań po skończonej lekturze. I te skale! Ten niewyobrażalny ogrom czasu jaki opisuje nam autor. A przy jego znakomitej wiedzy i warsztacie pisarskim wszystko wydaje się… prawdopodobne.
Teraz, po ponownej lekturze podtrzymuję swoją opinię. „Miasto i Gwiazdy” to jedna z TYCH książek.
Autor przenosi nas do Diaspar, ostatniego miasta ludzkości, które od miliarda lat jest zamknięte na cały zewnętrzny świat. Ludzie nie rodzą się, a są odtwarzani z przechowywanych w pamięci Centralnego Komputera matryc, by po tysiącu lat powrócić do banków pamięci i kolejne milenia czekać w nieświadomości na swoje kolejne życie. Diaspar oferuje niezliczone rozrywki dla swoich mieszkańców, wymaga także przestrzegania ustalonych z góry reguł. Ziemia zdążyła zmienić się w jedną wielką pustynię, a człowiek nie ma zamiaru wyjść z mogącego przetrwać kolejne miliardy lat samowystarczającego miasta.
Czytelnik śledzi losy Alvina, człowieka, który pragnie zobaczyć więcej, Odmieńca, który chce wyjrzeć poza mury miasta, którego przyzywa zewnętrzny, od dawna martwy świat.
Alvin oczywiście dopnie swego, a to, co zastanie na zewnątrz, zwłaszcza zestawione z niesamowitością Diaspar, zapiera dech w piersiach. W miarę postępów lektury dowiadujemy się także coraz więcej o przeszłości ludzkości, i o tym co skłoniło człowieka do zamknięcia się na świat zewnętrzny. To jest właśnie największa siła autora, którą w tej książce prezentuje w pełnej krasie: wizja przyszłości (przeszłości dla mieszkańców Diaspar), którą początkowo trudno jest przyjąć do wiadomości, by po chwili zamyślić się nad jej ogromem i w końcu pochylić z szacunkiem.
Śledzenie podróży Alvina jest fascynujące, wizja świata odległego o miliardy lat sprawia jeszcze większą radość, ale to właśnie wszystko co stało za powstaniem Diaspar jest prawdziwym uwieńczeniem całości.
I chociaż można by narzekać na płytkość bohaterów z drugiego planu, domagać się większego zaangażowania autora w opisanie relacji Alvina ze swoim otoczeniem, czy wreszcie utrudnienie drogi bohaterowi to ja tego nie zrobię. Owszem książka mogłaby być obszerniejsza, bardziej skomplikowana, zawierająca kilka niesamowitych zwrotów akcji i dynamicznych scen, tylko po co? Ktoś mądry powiedział, że doskonałość osiąga się nie wtedy, gdy nie można nic dodać, ale wtedy, gdy nie można nic odjąć. Nie, nie twierdzę, że mamy do czynienia z doskonałością, ale na pewno autor zostawił w swoim uniwersalnym dziele wszystko co niezbędne, nie rozpraszając czytelnika.
Cóż jeszcze… Dostajemy sporą porcję techniki przyszłości. Mamy oczywiście sztuczną inteligencję i obce rasy. Mamy zmaganie się człowieka z własnymi słabościami i lękami. Przekraczanie barier i wznoszenie się ponad siebie (dziwnie to brzmi, ale to właśnie dostajemy w książce). Mamy wreszcie pokazane, że nawet idealny z pozoru świat pozbawiony iskry człowieczego szaleństwa nie jest kompletny, że sam człowiek wyzbyty ciekawości i chęci coraz lepszego poznawania świata być może nie jest w pełni człowiekiem.
No i te skale… te tysiące, miliony, miliardy lat, wspominane z taką lekkością, z taką niezachwianą pewnością, że wszystko, o czym czytamy, jest po prostu jedną z możliwych wersji wydarzeń.
Najlepsza książka Arthura C. Clarka i jedna z najlepszych pozycji science fiction – takie jest moje zdanie i cóż więcej mógłbym dodać?
10/10
malynosorozec.blogspot.com
O książce „Miasto i Gwiazdy” tak napisałem kiedyś przy okazji tworzenia listy najlepszych książek z szeroko pojętej fantastyki:
Najlepsza książka autora słynnej „Odysei kosmicznej”. Mamy w niej wszystko z czego znany jest pan Clark. Oszałamiające wizje przyszłości, niesamowity rozmach i chęć zadania wielu pytań po skończonej lekturze. I te skale! Ten niewyobrażalny ogrom...
2017-01-11
2017-01-11
2017-01-11
„Jedyny sposób, żeby coś się pojawiło kiedy jest potrzebne, to potrzebować by się pojawiło”[1].
Będący częścią historii o Świecie Dysku cykl o oszuście Moiście von Lipwigu liczy sobie trzy tomy: „Piekło pocztowe”, „Świat finansjery” i „Para w ruch”. A nasza znajomość z tymże bohaterem zaczyna się słowami:
„Mówią, że perspektywa powieszenia o świcie wybitnie sprzyja koncentracji umysłu. Niestety, umysł wówczas nieodmiennie się koncentruje na fakcie, że znajduje się w ciele, które o świcie zostanie powieszone”[2].
Nosi on wtedy miano Albert Spangler i po swojej egzekucji dostaje od Patrycjusza propozycję nie do odrzucenia: obejmie będącą w ruinie pocztę i doprowadzi ją do świetności albo naprawdę zatańczy konopne fandango. Jego kuratorem zostaje pan Pompa, golem mający pilnować, by Moist nie opuścił w pośpiechu miasta, a jedyni pracownicy poczty to w tym momencie pan Groat, starszy wiekiem młodszy listonosz, oraz jego pomocnik Stanley (wychowany przez kapustę zapalony zbieracz szpilek, miewający czasem Trudne Chwile). No i są jeszcze listy. Tysiące listów, które chcą zostać dostarczone i uważają, że Moist jest człowiekiem, który może to zrobić.
W drugiej części Lipwig dostaje od Patrycjusza kolejną propozycję, z której odrzucenia bardzo ucieszyłby się pan Trooper, najlepszy kat w Ankh-Morpok. Otóż tym razem trzeba postawić na nogi Bank i Mennicę, których właścicielem zostaje niejaki Pan Maruda – pies, a z kolei jego właścicielem – Moist.
„Para w ruch” to zmagania bohatera z nowo powstającą koleją. Moist von Lipwig działa z ramienia Patrycjusza w niełatwym zadaniu uruchomienia pierwszej linii żelaznej drogi.
Wszystkie te powieści są mocno zakorzenione w Świecie Dysku, który autor konsekwentnie budował, tak że nie radzę czytać ich nie znając poprzednich tomów. W „Piekle pocztowym” jest dużo wprowadzonych wcześniej sekarów, istotną rolę odgrywają także opisane dokładniej w „Na glinianych nogach” golemy, które sporo miejsca zajmują również w „Świecie finansjery”. „Para w ruch” to natomiast pięć minut dla wprowadzonych szerzej w "Niuchu" goblinów. Jest także dużo (i to znakomita wiadomość) lorda Vetinariego, kilka scen ze strażnikami (komendant Vimes występuje nieco dłużej w „Parze w ruch”), trochę mniej z magami (Śmierć ku mojemu ubolewaniu się nie pojawia).
Cykl dużo zawdzięcza nowo wprowadzonym postaciom pobocznym: pomocnikom na poczcie, później skrywającemu mroczny sekret bankierowi, który nigdy się nie myli, wreszcie inżynierowi nierozstającemu się z suwakiem logarytmicznym i szczególnie ciepłe uczucia żywiącemu dla sinusa i cosinusa. Są też dobrze już znani: Igory, krasnoludy (krasnoludzice także), nieodłączny asystent Patrycjusza Drumknott, który wreszcie odkrywa coś ciekawszego niż teczki i spinacze, oraz Król Złotej Rzeki Harry Król, pojawiający się w części drugiej, by na dobre zagościć w trzeciej. Są też oczywiście przeciwnicy Moista: człowiek zarządzający kompanią sekarową i arystokrata, który pragnie zastąpić lorda Vetinariego. W trzeciej części główni antagoniści to chcące zaprzepaścić ustalenia traktatu z doliny Koom krasnoludy.
Damę serca Moista zostawiam na koniec, chociaż postać ta Pratchettowi bardzo się udała – niestety w trzeciej części traci ona swój czar. Podobnie jak całego potencjału w tejże części nie pokazuje Moist, a i Patrycjusz wyłamuje się ze swojej roli (na minus niestety) – są za to Palacz Blake, kilka goblinów, komendant Vimes i Harry Król, którzy w zasadzie powinni zrekompensować straty z nawiązką, tak się jednak nie dzieje. Chociaż trzecią część czyta się dobrze, uważam ją za najsłabszą z cyklu, już od pierwszych stron brakuje tu nieco płynności i lekkości, jakimi charakteryzowało się pióro sir Terry'ego Pratchetta.
Jest dynamicznie, ale jak mogłoby być inaczej, skoro główny bohater kieruje się mottem, które przytoczyłem na początku? A jeśli dodamy słowa skierowane przez niego do pomocnika z poczty:
„Biegaj zanim zaczniesz chodzić! Lataj, zanim zaczniesz pełzać! Ale zawsze do przodu! [...] Jeśli padniemy, będzie to wspaniały upadek!”[3]
– widać sposób działania Moista von Lipwiga, którego dodatkowo Patrycjusz zachęca zapewnieniami, że pan Trooper cały czas czeka z otwartymi ramiona.
Jest również zaskakująco – nie wiemy, co bohater planuje, a gdy zrealizuje plany, trzeba czasem prześledzić wskazówki zostawiane przez autora, by wszystko sobie poukładać.
Jest też zabawnie, o tak, w tym aspekcie wszystkie trzy części to sir Terry Pratchett w swoim żywiole.
Mocną stroną są relacje łączące bohaterów. Przede wszystkim Moista z panną Dearheart, z Patrycjuszem i z podwładnymi.
I jakkolwiek by na to patrzeć, jest pouczająco. Spoczywający na grzbietach czterech słoni (które stoją na A'Tuinie – gwiezdnym żółwiu) Świat Dysku za sprawą tych trzech pozycji coraz bardziej przypomina pewną planetę – trzecią, licząc od Słońca. Co ciekawe, wynalazki takie jak sekary czy kolej nie tylko nie zabijają klimatu fantasy, ale czynią go pełniejszym.
Jest także kilka wad i niedociągnięć (głównie w trzeciej części), ale jak zwykle w przypadku pozycji sir Terry'ego Pratchetta nie będę ich roztrząsał bardziej niż to konieczne. Tak czy tak to książki przeznaczone dla czytelników zaznajomionych ze Światem Dysku, więc każdy, kto znalazł w nim coś dla siebie, wcześniej czy później sięgnie po trzy tomy traktujące o Moiście von Lipwigu. Zamiast więc szukać wad w bardzo dobrych powieściach, zostawię Was z kilkoma złotymi myślami bohaterów owych pozycji.
Tak pan Groat opisuje sytuację poczty: „Czasami wszystko rozpada się tak, że lepiej zostawić to w spokoju, zamiast próbować zbierać odłamki”[4].
A tak lord Vetinarii komentuje poczynania Moista: „Wzbudził pan falę… jak powiedziała ryba do człowieka z ołowianymi ciężarkami u nóg”[5].
Tu już bardziej uniwersalna złota myśl Igora: „Igory sądzą o modlitwie tyle, że jest to nadzieja z dodanym rytmem”[6].
I coś od goblinów: „Robić pieniądze jest dobrze, ale w całunie nie ma kieszeni”[7].
Oraz niezawodny Mustrum Ridcully: „Nie można stawać na drodze postępu, więc lepiej się dosiąść i pojechać razem z nim”[8].
To znów Patrycjusz i jego opis sytuacji w Świecie Dysku: „(…) z pewnej odległości świat wygląda, całkiem jakby panował tu pokój – stan rzeczy nieuchronnie prowadzący w końcu do wojny”[9].
I na koniec sam Moist: „Zawsze było coś, co trzeba zrobić, zanim człowiek może zrobić to, co chce zrobić, i nawet wtedy może to zrobić źle”[10].
„Piekło pocztowe” 9/10
„Świat finansjery” 9/10
„Para w ruch” 7/10
---
[1] Terry Pratchett, „Piekło pocztowe”, przeł. Piotr W. Cholewa, wyd. Prószyński i S-ka, 2008, s. 296,
[2] Tamże, s. 9.
[3] Tamże, s. 148.
[4] Tamże, s. 42.
[5] Tamże, s. 179.
[6] Terry Pratchett, „Świat finansjery”, przeł. Piotr W. Cholewa, wyd. Prószyński i S-ka, 2009, s. 269.
[7] Terry Pratchett, „Para w ruch”, przeł. Piotr W. Cholewa, wyd. Prószyński i S-ka, 2014, s. 204.
[8] Tamże, s. 120.
[9] Tamże, s. 16.
[10] Tamże, s. 85.
malynosorozec.blogspot.com
„Jedyny sposób, żeby coś się pojawiło kiedy jest potrzebne, to potrzebować by się pojawiło”[1].
Będący częścią historii o Świecie Dysku cykl o oszuście Moiście von Lipwigu liczy sobie trzy tomy: „Piekło pocztowe”, „Świat finansjery” i „Para w ruch”. A nasza znajomość z tymże bohaterem zaczyna się słowami:
„Mówią, że perspektywa powieszenia o świcie wybitnie sprzyja...
„Rewers” jest lepszy – od tego zacznę i tego się będę trzymał. O ile pierwszą część „Komornika” uznałem za więcej niż dobrą, to drugą oceniam zdecydowanie wyżej, a mam uzasadnioną nadzieję, że trzecia będzie jeszcze lepsza. Cóż tu dużo pisać?
Tom drugi płynnie łączy się z pierwszym. Ezekiel Siódmy, Komornik, kontynuuje pościg za Jonaszem – zlecenie na niego już dawno wyszło poza ramy zawodowe. Teraz to sprawa, po której zakończeniu, jak mówi sam zainteresowany, trudno będzie znaleźć jakiś równie istotny cel w życiu. Pościg zaprowadzi Ezekiela do tytułowego Rewersu – miejsca, gdzie nie sięga światło zastygłego na nieboskłonie słońca, gdzie nie sięgają (albo sięgają w znikomym stopniu, to się jeszcze okaże) wpływy Góry.
Większa część akcji toczy się właśnie na ziemiach Rewersu. Autor ustami bohatera daje nam barwny opis owych ziem, włącznie z przedstawieniem ich mieszkańców, a wierzcie mi, są niezwykli. Wracamy także na poznane już tereny i spotykamy kilkoro znanych z pierwszej części bohaterów.
Ogólnie jest barwnie, brutalnie i niezwykle ciekawie.
Niemalże wszystkie mankamenty, które nie pozwalały mi do końca cieszyć się lekturą pierwszego „Komornika”, zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ezekiel nie może już polegać na swojej niesamowitej regeneracji i wskrzeszeniach (przynajmniej nie w tak dużym stopniu jak poprzednio), a co za tym idzie, nie popełnia cały czas bezsensownych błędów. Zyskuje cel większy niźli tylko kolejne (choćby nie wiem jak bardzo osobiste) Zlecenie. W ogóle wszystko rusza do przodu, poza opisane w pierwszej części czekanie na zakończenie niezbyt udanej apokalipsy. No i postaci zyskują głębię (a może miały ją już w pierwszej części, tylko trudno było mi ją znaleźć?). Oprócz narratora przynajmniej jeszcze jeden z bohaterów poprowadzony został znakomicie. W ogóle niemal wszystko jest lepsze, no może z wyjątkiem ostrego języka narratora (chociaż poczucie humoru cały czas go nie opuszcza). Do czego mogę się zatem przyczepić? (przecież do czegoś muszę). Może do tego, że chociaż świat wygląda naprawdę dobrze, wydaje się, że niektóre wątki nie mają wpływu na fabułę, a umieszczone zostały jedynie po to, by nieco na siłę pokazać kolejne fragmenty owego świata?
No dobra, nie marudzę. Jest dobrze. Apokalipsa jak się patrzy (to znaczy spierdo… na maksa, ale za to powstały w jej wyniku burdel opisany jest jak się patrzy).
Polecam i czekam na więcej.
9/10
malynosorozec.blogspot.com
„Rewers” jest lepszy – od tego zacznę i tego się będę trzymał. O ile pierwszą część „Komornika” uznałem za więcej niż dobrą, to drugą oceniam zdecydowanie wyżej, a mam uzasadnioną nadzieję, że trzecia będzie jeszcze lepsza. Cóż tu dużo pisać?
więcej Pokaż mimo toTom drugi płynnie łączy się z pierwszym. Ezekiel Siódmy, Komornik, kontynuuje pościg za Jonaszem – zlecenie na niego już dawno...