-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik235
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2023-06-10
2018-01-24
"Świetna" - tak w jednym słowem mogłabym podsumować tą książkę.
W "Gdzie jesteś, Jimmy?" przenosimy się przeszłość, do roku 1956. Poznajemy Ava Lark - rozwiedzioną Żydówkę, która wychowuje 12-letniego syna. Na tamte czasy rozwód był czymś nietypowym, rzadkim, przez co sąsiedzi nie są zbyt życzliwi wobec niej. W ogóle Ava ma ciężkie życie.
W pewnym momencie znika najlepszy przyjaciel Lewisa (syna Avy), tytułowy Jimmy/ Zaczynają się poszukiwania, które nic nie dają, dzięki czemu w drugiej części syn Avy - Lewis i Rose - siostra Jimmiego, zaczynają ponowne poszukiwania.
Na pewno warte uwagi jest zakończenie. Ono jest niespodziewane, inni niż wskazuje na nie fabuła. Coś niesamowitego, bo w początkowej fazie czytania, byłam pewna tego jak historia się skończy. Jednak skończyło się inaczej, dzięki czemu książka zyskała jeszcze większą moją sympatię.
Jak już wspominałam, powieść podzielona jest na dwie części. W pierwszej mamy rok 1956. Poznajemy Avy, jej ciężkie życie, Lewisa oraz Jimmiego i Rose. W tej części znika Jimmi. Część druga zaczyna się mniej więcej połowie książki i dotyczy roku 1963. Lewis jest już dorosły, pracuje. Jednak wciąż męczy go przeszłość. Podobnie jak i Rose.
Jak patrzę na książkę i przypominam sobie uczucie, jakie mi towarzyszyły podczas czytania, to pamiętam smutek. Od początku towarzyszył mi smutek. Bowiem - Ava miała ciężki życie, plusem jest, że się nie poddawała, jednak patrząc na jej perypetie,to wciąż jest mi jej szkoda. Później również smutno było. U dorosłego Lewisa również smutek był obecny. Owszem były chwile szczęścia, pojawiał się u mnie uśmiech na twarzy (szczególnie, gdy już myślałam, że wszystko idzie ku dobremu). Jednak smutek był jakby głównym uczuciem pojawiającym się przy lekturze.
A pisałam już, że zakończenie było genialne? Chyba tak, więc, no przejdę dalej. Ale zakończenia naprawdę było genialne.
Książka skłania również do refleksji. Główną myślą, jaka się pojawiła po lekturze książki było:
NIGDY NIE WIESZ, KTO JAKIM CZŁOWIEKIEM JEST.
Taki banał, bo czy rzeczywiście znamy naszych przyjaciół? Czy wiemy jakie sekrety ukrywają? Czy znamy naszą rodzinę? Czy nawet o sobie wiemy wszystko?
Książkę oczywiście polecam. Bowiem, choć może powodować płacz (warto przed czytaniem to wiedzieć) to przedstawia również walkę z przeciwnościami losu, walkę o swoje szczęście i szczęście swoich najbliższych oraz walkę o poznanie prawdy. I choć pokazuje, że życie bywa ciężkie, to warto walczyć o poprawę swojego bytu oraz zauważać w nim pozytywne aspekty.
Powieść ukazuje również jak ważna jest przeszłość, jakie znaczenie może mieć nasze dzieciństwo na dorosłe życie.
Teraz modne jest pokazywanie siebie jako pana swojego losu, który jeśli chce może wszystko. Tylko nie zawsze może wszystko. Zapominamy również, że czasem musimy powrócić do młodych lat, by móc sobie radzić w dorosłym życiu.
"Świetna" - tak w jednym słowem mogłabym podsumować tą książkę.
W "Gdzie jesteś, Jimmy?" przenosimy się przeszłość, do roku 1956. Poznajemy Ava Lark - rozwiedzioną Żydówkę, która wychowuje 12-letniego syna. Na tamte czasy rozwód był czymś nietypowym, rzadkim, przez co sąsiedzi nie są zbyt życzliwi wobec niej. W ogóle Ava ma ciężkie życie.
W pewnym momencie znika...
2017-07-23
Pamiętam jak w dzieciństwie widziałam filmy, w których pewien bohater okradał bogatych i rozdawał biednym. Mieszkał on w lesie. Miał swoją drużynę. Dla jednych był bohaterem, dla innych złoczyńcą. Nazywał się on Robin Hoodem.
Wówczas nigdy nie zastanawiałam się, czy filmowy Robin Hood miał swój książkowy pierwowzór. Nie musiałam. Liczyło się dla mnie tylko to, iż on w moich oczach był wesołych bohaterem.
Po latach zapragnęłam jednak poznać Robina z książki Howarda Pyle. Ciekawiło mnie, czy ta postać mnie czymś zaskoczy. Zastanawiałam się również, czy niektóre przygody będę pamiętać. Czy są one ujęte w książce. A może Robin filmowy jest całkiem innym Robinem niż ten znany z książki.
Wydaje mi się, że Robin Hood znany z książki jest weselszy, ale również bardziej porywczy. Z drugiej strony, być może zatarł mi się obraz Robin Hooda znanego z filmów. Być może po tylu latach, tamten Robin w moich oczach stał się bardziej opanowany, spokojny... Choć jednego jestem pewna - w każdym filmie, serialu, bajce postać Robina się różniła od siebie. Wiadomo, każdy widzi go inaczej. Ale czas wreszcie przejść do konkretów na temat książki.
Zacznę od początku.
Głównym bohaterem jest Robin Hood, którego spotykają różne przygody. Ma on swoją kompanię. Czasem dana historia dotyczy któregoś z drużyny Robina. Różnie z tym jest.
Książka zaczyna się od prologu. Następnie zaś podzielona jest na sześć części. Każda część zaczyna się krótkim streszczeniem, więc tak naprawdę dowiadujemy się już wcześniej, co się stanie w poszczególnych rozdziałach. Jednak te streszczenia nie psują wrażeń po poznaniu szczegółowych rozdziałów.
Najbardziej przypadła mi do gustu część ostatnia, szósta. W niej to Robin Hood zostaje żebrakiem, a mały John braciszkiem. Bardzo się śmiałam z obu przygód.
Książeczkę czyta się bardzo szybko. Treść jej jest podany w sposób bardzo miły dla oka. Trudno się przy niej nie uśmiechnąć. Ta książka jest jedną z lektur, przy których człowiek się śmieje wraz z bohaterami.
"Wesołe przygody Robin Hooda" są również dobrą lekcją uniwersalnych wartości. W wesołych historiach znajdziemy refleksję na temat dobra, sprawiedliwości, uczciwości, honoru.
To naprawdę świetna lektura, którą ogromnie polecam. Więcej już pisać na jej temat nie będę, bo widzę, że burza się zbliża. Pisać zaś przy burzy o przyjemnej, wesołej książce jednak nie wypada.
Pamiętam jak w dzieciństwie widziałam filmy, w których pewien bohater okradał bogatych i rozdawał biednym. Mieszkał on w lesie. Miał swoją drużynę. Dla jednych był bohaterem, dla innych złoczyńcą. Nazywał się on Robin Hoodem.
Wówczas nigdy nie zastanawiałam się, czy filmowy Robin Hood miał swój książkowy pierwowzór. Nie musiałam. Liczyło się dla mnie tylko to, iż on w...
2017-07-21
To był mój pierwszy raz z "Winnetou". Nie widziałam wcześniej filmów o tym wodzu Apaczów, nie czytałam książek. Może dlatego szybko wciągnęłam się w historię o Winnetou.
Książka jest prowadzona w narracji pierwszoosobowej. Poznajemy greenhorna, czyli człowieka niedoświadczonego, zielonego. Ten greenhorn wyrusza do pracy na Dziki Zachód, gdzie pomaga przy budowie kolei. W swoich początkowych losach okazuje się, że greenhorn nie jest taki zielony i szybko się uczy. Może, a nawet powinien zostać westmanem. W taki oto sposób poznajemy głównego bohatera, z którego perspektywy pisana jest ta książka. Jest nim oczywiście Old Shatterhand.
Jednak historia ta opowiada o Winnetou, wodzu Indian. Jego również mamy okazję szybko poznać... mianowicie przy pierwszej pracy naszego greenhorna.
Ich losy wciąż się łączą i rozdzielają. Choć Old Shatterhand wręcz ubóstwia Winnetou, to jednak nie towarzyszy mu w każdej wyprawie. On też ma zobowiązania, swoje plany. Jednak jego plany często łączą się z planami Winnetou.
Choć autor niezwykle dokładnie opisywał fragmenty życia Olda Shatterhanda na Dzikim Zachodzie, to znalazłam rozdział, w którym historia była jakby przerwana. Ja wiem, że w historii chodzi o Winnetou, ale nawet jeśli Winnetou znikał, to jednak historia zamykała się w momencie jej zakończenia. A tu nagle zong, bo nie wiem, co z Samem Hawkens czy Firehandem i jego synkiem. To mnie jakoś ukuło.
Strasznie długie są też niektóre rozdziały. Ja mam tak, że muszę doczytać do końca rozdział, wcześniej nie potrafię przerwać. Lecz tu czasem po 30 stronach miałam dość i chciałam wreszcie przerwać historię. Tak, bywała nudząca.
Jednak ogólnie historia jest przepiękna. W tym wszystkim najpiękniejsza jest relacja, która łączyla Shatterhanda z Winnetou. Ich przyjaźń, braterstwo było czymś niezwykłym, o czym się chciało czytać.
Podział na dobrych i złych też mamy dość jasny. Apacze, westmani są dobrze. Kiowa, różni opryszki, których poznać można po oczach (heh) są źli. Raczej w powieści nie znajdziemy ludzi skomplikowanych, których których określić. Jednak ma to swoje dobre strony.
Bardzo zapadł mi w pamięć monolog Nszo-czi na temat okrucieństwa białych. Zresztą nie tylko ona porusza temat zachowywania się białych. Old Shatterhand też ma świadomość tego, jacy biali są. Każda mowa każdego spotkanego wodza, gdy Shaterhand znalazł się w opałach poruszała kwestię zachowywania się białych.
Lecz ta powieść to przede wszystkim lekcja dobra, uczciwości, prawdomówności oraz przyjaźni.
Old Shatetterhand był prawdomówny. Zawsze mówił prawdę i jak się okazało, przez to był szanowany wśród Indiach. Jego prawdomówność była ceniona. Każdy mu przez to wierzył, bo przecież on zawsze mówił prawdę... Jednak trudno nie zauważyć, iż czasem coś pomijał, o czymś nie wspominał. Zabawne dla niego było, że gdy powiedział, że pisze książki, uważany jest przez westmanów za greenhorna (bardzo zabawny, gdy był pięknie ubrany, opowiadał, że jest autorem, a zapomniał wspomnieć o swoim przezwisku).
Za to WInnetou. Winnetou to ideał wodza, ideał Indiana, ideał człowieka. On naprawdę był ideałem. Szanował go każdy, bo naprawdę zasłużył na szacunek. To też jest ważne... szacunek nie bierze się z niczego. Trzeba na niego zapracować.
To był mój pierwszy raz z "Winnetou". Nie widziałam wcześniej filmów o tym wodzu Apaczów, nie czytałam książek. Może dlatego szybko wciągnęłam się w historię o Winnetou.
Książka jest prowadzona w narracji pierwszoosobowej. Poznajemy greenhorna, czyli człowieka niedoświadczonego, zielonego. Ten greenhorn wyrusza do pracy na Dziki Zachód, gdzie pomaga przy budowie kolei. W...
2017-07-16
Muminki znałam tylko z wieczorynki. Nie powiem, polubiłam tą rodzinkę. Spędziłam z nimi wiele przyjemnych wieczorów, których nie żałuję. Nie miałam jednak pojęcia, że są też książeczki. Dopiero niedawno się o nich dowiedziałam. I nie mogłam nie przeczytać choć jednej. Padło na "Lato Muminków", bo za oknem lato, więc tak mi się ładnie dopasowało.
Przygody Muminków w formie książki są cudowne. Nie wiem, czy nie cudowniejsze od bajki. Tutaj ciągle coś się działo. Wszystko było bardzo niesamowite i ciekawe. Ale teraz może trochę o bohaterach.
Zadziwiające, że jak byłam dzieckiem, nigdy nie zastanawiałam się nad imionami Mamy Muminka i Taty Muminka. Bo przecież wówczas dla mnie było oczywiste, że Mama Muminka jest Mamą Muminka, a Tata Muminka jest Tatą Muminka... tak jak Tata Romka był Tatą Romka. Dopiero dorastając Tata Romka stał się panem Wieśkiem. Ale Mama Muminka i Tata Muminka już na zawsze pozostaną Mamą i Tatą Muminka. Nigdy nie dowiem się jak mieli na imię.
Ok, wracając do książki. Mama Muminka jest cudowną panią domu. Dba o dom, dba o Muminka, ale dba też o innych. Zawsze każdego chętnie ugości, zawsze jest miła. Mama Muminka jest mamą idealną.
Zaś Tata Muminka okazuje się, że ma ukryte talenty. Potrafi pisać sztukę. Choć może nie powinien brać wszystkich rad na serio. Ale debiut jego był świetny.
Poza tym... Muminki jako aktorzy... czy nie warto o tym przeczytać? Naprawdę pokazali jak potrafią się bawić.
A wszystko to wydarzyło się przez zmianę miejsca zamieszkania. Czy czasem nie warto zmienić otoczenia? Być może to sprawi, że nasze życie stanie się całkiem inne. Ciekawsze. Fajniejsze.
Ale to nie wszystko, co się wydarzyło u Muminków. Resztę lepiej poznać samemu. Ja chciałam odkryć przed wami tylko mamy fragmencik, który sprawi, iż zaglądniecie do tej książeczki, jeśli nie zrobiliście tego do tej pory (jak na przykład ja).
Wracając do bohaterów. Nie mogło wśród nich zabraknąć panny MIgotki. Trzymała się blisko Muminka. Widać, że się bardzo lubią. I razem z nim przeżywała nieco inne przygody niż reszta towarzystwa.
Pojawia się również Mała Mi wraz z siostrą Mimbli. Mimbli jest chyba najlepszą siostrą, jaką może być. Naprawdę dba o Małą Mi i chce dla niej jak najlepiej. Za to Mała Mi - niezwykła dziewczynka. Mówi to co myśli, bywa złośliwa, ale za to ma coś, czego inni mogą jej pozazdrościć. Jej stosunek do życia jest bardzo pozytywny. Widać, że kocha życie. Trzeba przyznać, że jest też ciekawa świata.
Na koniec zaś zostawiłam mojego kochanego Włóczykija. Jak ja czekałam na jego pojawienie się. I się pojawił, ale w jakim stylu... ;)
W lekturze pojawia się też kilka innych bohaterów. Bufka, która prawie ciągle płacze, wydaje jej się, że nikt jej nie lubi. To postać bardzo smutna, którą również spotyka coś dobrego. Homek za to jest ciekawym stworzeniem. Chce wiedzieć wszystko i to jest w nim najcudowniejsze. Emma za to mnie irytowała swoim zachowaniem.
Polecam tą książkę wszystkim. Małym czytelnikom, bo "Lato Muminków" jest cudowną bajką. Dużym czytelnikom, gdyż miło jest wrócić do czegoś, co znamy, poznać to coś na nowo.
Coś czuję, że to lato będzie wielkim i jedynym powrotem do dzieciństwa. :D
Muminki znałam tylko z wieczorynki. Nie powiem, polubiłam tą rodzinkę. Spędziłam z nimi wiele przyjemnych wieczorów, których nie żałuję. Nie miałam jednak pojęcia, że są też książeczki. Dopiero niedawno się o nich dowiedziałam. I nie mogłam nie przeczytać choć jednej. Padło na "Lato Muminków", bo za oknem lato, więc tak mi się ładnie dopasowało.
Przygody Muminków w formie...
2017-07-16
Dalszy ciąg powrotu do lat dzieciństwa. Tym razem postanowiłam zabrać się za "Pinokia". Akurat tę historię już znałam, lecz nie wydaje mi się, bym znała ją z książki, raczej z bajek. Chyba Disney zrobił film animowany o Pinokiu. Jeśli dobrze pamiętam.
Pinokio to mały kukiełka, pajac z nietypowego drewna. Bowiem drewno to potrafiło mówić, a gdy Dżeppetto wystrugał pajaca - on zaczął mówić, broić i się bawić. Tak zaczynają się przygody kukiełki, która marzy by stać się chłopcem. Spotyka na swojej drodze wiele istot, którym nie zawsze powinna ufać. Bywa głupiutka, łatwowierna. Ale jakby nie patrząc, stara się dążyć do swojego upragnionego celu.
Tak się stało, że jak Dżeppetto wystrugał Pinokia, to stał się dla niego ojcem. Pinokio często mówi o swoim tatusiu. Opowiada, że go kocha. Jednak nie zachowuje się tak, jakby go rzeczywiście miłował... chociaż czasem ma dobre chęci. Choć naprawdę łatwo jest go oszukać.
Pinokio na początku nie jest dobrym pajacem. Kłamie niestety. Broi. Nie słucha starszych, nie słucha swojego tatusia. Ma dobre zamiary, ale potrafi o nich zapomnieć, gdy coś innego przykuje jego uwagę. Potrafi być dobry. Udowadnia to kilka razy. Lecz co z tego, jak za chwile znów wpakowuje się w kłopoty. Naprawdę Dżeppetto miał z nim ciężkie życie.
Ale bajka nie byłaby bajką, gdyby się źle kończyła. Ta również ma happy end. Przygody, które Pinokio ma, na pewno czegoś go uczą. A przede wszystkim mogą być świetną nauką dla dzieci.
Zastanawiające jest to, iż wiele książek z dzieciństwa, czytane w wieku dorosłym, nadal mogą przekazać czytelnikowi coś mądrego. Tak też jest Pinokiem.
Jako dzieci, zauważymy, że warto jest się uczyć (by nie stać się osłem), warto jest słuchać starszych (by nie trafić w ręce oszustów), warto nie kłamać (bo kto ci kiedyś uwierzy?), warto pomagać (bo ktoś pomoże kiedyś tobie), warto słuchać dobrych rad (by nie wpaść w kłopoty), warto pracować (by coś mieć), warto być dobrym (by być szczęśliwym. I pewnie jeszcze by się coś znalazło, co można by dodać do powyższego litania. ;)
Lecz jako dorosły już czytelnik możemy zauważyć inne ciekawostki. Choćby taką, iż losy Pinokia mogą być metaforą życia ludzkiego. Każdy z nas może trafić na oszustów. Nie jeden może już dawno dał się oszukać. Może ktoś okazał się tak łatwowierny jak Pinokio. Jednak nie zawsze łatwo jest odkryć to, że ktoś chce nas skrzywdzić, by mieć z tego korzyści.
Wielu z nas może również spotkać na swoje drodze Dobrą Wróżkę, która akurat pojawia się w momencie, gdy najbardziej potrzebujemy pomocy. Tą Wróżką oczywiście jest ktoś, kto poda nam dłoń, sprawi, że będzie lżej. Po prostu ktoś, kto może nie chcąc nic w zamian.
Na pewno też mogliśmy komuś pomóc, tak po prostu nie myśląc o korzyściach. Nawet może nie chcąc otrzymać nic w zamian. A jednak może się okazać, że później ta osoba nam poda pomocną dłoń, zrewanżuje się.
Teraz też na pewno wiemy, że warto jest się uczyć. Wiedza nie tylko sprawia, że jesteśmy mądrzy (zamiast stać się osłami). Wiedza przynosi owoce. Dzięki nauce, dzięki wiedzy możemy coś osiągnąć.
I najważniejsze - być pracowitym. Nikt nie lubi leniów. Pracować zawsze warto. Praca też przynosi owoce. Ona nawet przynosi szczęście.
"Pinokio" jest bajką ponadczasową, niezniszczalną. Ona się nie znudzi. Nie powinna się znudzić. "Pinokio" przetrwa o wiele dłużej niż niektóre współczesne książki. Bowiem ta lektura to przygoda, podczas której zbieramy skarby. Skarbami są wartości, cechy, które w nas pozostaną.
Dalszy ciąg powrotu do lat dzieciństwa. Tym razem postanowiłam zabrać się za "Pinokia". Akurat tę historię już znałam, lecz nie wydaje mi się, bym znała ją z książki, raczej z bajek. Chyba Disney zrobił film animowany o Pinokiu. Jeśli dobrze pamiętam.
Pinokio to mały kukiełka, pajac z nietypowego drewna. Bowiem drewno to potrafiło mówić, a gdy Dżeppetto wystrugał pajaca -...
2017-07-16
Ostatnio wracam do lat dzieciństwa i wybieram książki, które skierowane są dla osób młodszych. Pomyślałam, że miło by było choć na chwilę znów stać się dzieckiem. Poczuć tą dziecięcą radość. Uznałam, że właśnie książki mogą mi w tym pomóc. Szczególnie, gdy opowiadają o królestwach, książętach i królewnach. Kto z nas nie marzył być królewną (lub królem).
"Pierścień i róża" jest krótką opowieścią, w której akcja rozgrywa się w dwóch królestwach, w których rządzą uzurpatorzy.
Bajka ta posiada prawie wszystkie elementy baśni. Mamy w niej książąt, księżniczki, królów, królowe. Cały, piękny świat, w którym to królowie rządzą państwem. Ale pojawia się też wróżka, która na swój sposób dba o swoich chrześniaków. Świat jest mieszanką świata hmm... realnego z magicznym. Wiecie, choć królestwa są fikcyjne, i można zauważyć gdzieś tam magię, to większość rzeczy to takie jakby życie w pałacu. Nie ma też granicy pomiędzy motywami działań bohaterów a działaniem "sił nadprzyrodzonych", magicznych. Zaś cała historia jest prosta. Nie znajdziemy w niej nic skomplikowanego. I oczywiście, możemy znaleźć w niej znany i lubiany motyw walki dobra ze złem.
Książka ta ma też wiele uniwersalnych wartości. To nie jest opowiastka, którą tylko się przeczyta. Bowiem ma w sobie wiele morałów i naprawdę można z niej coś wynieść. Nawet prezent dla chrześniaków od wróżki: "...nie mogę Ci ofiarować cenniejszego upominku nad odrobinę cierpienia" jest tak naprawdę dobrą lekcją. Możemy zauważyć, że ten prezent wydał dobre owoce, podczas gdy prezenty, które wcześniej ofiarowała dobra wróżka sprawiały, iż ludzie starali się gorsi.
Ale w tej niewielkiej opowieści są też inne nauki, choćby:
- by robić to, co się przyrzekło (co wydaje się chyba dla każdego oczywiste),
- zdobywanie wiedzy przynosi owoce (więc uczyć się naprawdę warto),
- wytrwałość, pokora, cierpliwość, pracowitość, uczciwość, po prostu bycie prawdziwym - te wartości prowadzą do szczęścia.
- nie warto nikogo udawać.
Tytułowe: pierścień i róża to wydawać by się mogło, cudowne artefakty, które dają szczęście. Ale to szczęście jest tylko pozorem. Bowiem pierścień i róża sprawiają, iż otoczenie widzi nas inaczej niż jesteśmy naprawdę. One są metaforą przekłamania, gry pozorów, stwarzania fałszywego wizerunku
Książka jest napisana cudownym językiem. W niej znajdziemy wiele humoru. Tą książkę czyta się z uśmiechem na twarzy. Ilustracje również przynoszą uśmiech na twarzy.
Nie znajdziemy bohaterów skomplikowanych. Tutaj mamy jasny podział na bohaterów dobrych i złych. Wiele z nich jest przedstawionych w sposób karykaturalny. Dzięki czemu bohaterowie wydają się zabawniejszy. To nie psuje książki, raczej jest jej plusem.
Historia jest piękna, ma kilka uniwersalnych prawd. Ta książeczka może dzieci wiele nauczyć, ale i dorośli mogą w niej znaleźć prawdy, które z pozoru wydają się niewidoczne.
Polecam ogromnie tą lekturę, która na pewno umili czas przy pysznym kubku z gorącą czekoladą. Sprawi, że pojawi się uśmiech na twarzy, nauczy Cię czegoś, pokaże, że najlepszym prezentem nie jest magia, tylko odrobina cierpienia. Cierpienia, z którego człowiek wychodzi lepszy, mocniejszy, wytrwalszy. Lecz jak sama Czarna Wróżka powiedziała: "...nie mogę Ci ofiarować cenniejszego upominku nad odrobinę cierpienia", bo zbyt długie cierpienie nie może sprawić nic dobrego, a nawet może popsuć to, co mamy w sobie dobrego.
Ostatnio wracam do lat dzieciństwa i wybieram książki, które skierowane są dla osób młodszych. Pomyślałam, że miło by było choć na chwilę znów stać się dzieckiem. Poczuć tą dziecięcą radość. Uznałam, że właśnie książki mogą mi w tym pomóc. Szczególnie, gdy opowiadają o królestwach, książętach i królewnach. Kto z nas nie marzył być królewną (lub królem).
"Pierścień i...
2017-07-16
Powrót do Harrego Pottera po raz trzeci, czyli po prostu czas na trzecią część sagi o młodym czarodzieju.
"Harry Potter i Więzień Azkabanu" jest wyjątkową powieścią, ponieważ w tej części nie pojawia się Sam Wiesz Kto. To chyba jedyny tom, w którym nasz czarny charakter nie występuje.
W tej części Hermiona uczy się jeszcze więcej niż normalnie, Ron łatwiej się obraża o cokolwiek, a Harry jest Harrym... Naprawdę smutno mi się robiło, gdy czytałam o kłótniach Rona i Hermiony. Wówczas chciałam, by jak najszybciej przyjaciele się pogodzili.
Pamiętam, gdy po raz pierwszy czytałam tą książkę. Wtedy jakoś nie zwracałam uwagi na różnice książki a filmu. Teraz zaś zauważyłam, iż ta część różni się bardziej niż poprzednie dwie. Prawdopodobnie w następnych częściach tych różnic będzie jeszcze więcej.
Przede wszystkim chyba rozgrywki Quidditcha są bardziej rozbudowane w książce niż w filmie. W filmie skupili się jedynie na meczu Gryffonów, w których dementorzy zaatakowali Harrego.
W ogóle książka jest lepsza. Są poboczne wątki niezwiązane z głównym. Większość wątków jest rozbudowanych, choćby lekcje wróżbiarstwa. Albo pojawiająca się postać ponuraka. I kociak Hermiony... Uwielbiam Krzywołapa.
To też jest część, w której możemy poznać Syriusza Blacka. Choć to pierwsze spotkanie z tą postacią, pozostaje i tak niezapomniane. Ciekawie autorka rozwiązała tą historię. Choć... czy to nie dziwne, że w świecie czarodziejów nie mają idealnego wykrywacza kłamstw, który sprawiłby, że do więzień trafiałyby tylko prawdziwi złoczyńcy?
Po poznaniu ostatniej części całkiem inaczej zaczęłam traktować Snape'a. Teraz czytając początkowe części, zastanawiam się nad motywami zachowania Snape'a. Znam je. Jednak przy każdej reakcji, która wydaje się "niesprawiedliwa", zbyt ostra, zastanawiam się, czy z punktu widzenia Snape'a była niesprawiedliwa. Po tym, co przeszedł w życiu mógł stać się kimś naprawdę złym, a jednak tak się nie stało. Postać Snape'a jest chyba najlepiej napisaną postacią w książce. Ona jedna ma w sobie tak wiele sprzeczności. Jej losy z przeszłości determinują ją. Snape jest człowiekiem, czarodziejem skomplikowanym, o którym ciągle można by było coś napisać nowego.
W Więźniu Azkabanu pojawiają się również dwa ciekawe gadżety czarodziejskie. Mapa Huncwotów, która pokazuje, gdzie ktoś się znajduje oraz zmieniacz czasu, który ogromnie mi przypadł do gustu. Oj, gdybym go dorwała w swoje ręce... widzę wiele korzyści z jego zastosowania.
Kilka słów zasługują również lekcje wróżbiarstwa. To najciekawsze lekcje, o jakich mogłam czytać. I to nie ze względu na wiedzę, którą można z niej zdobyć, ale raczej z powodu dużych dawek śmiechu (dzięki Ronowi, który świetnie żartował), które one dostarczały. Zastanawiam się, dlaczego każdy mógł się zapisać na te lekcje jak widzieć przyszłość nie każdy może. Zastanawiam się też jak nauczycielka oceniła Harrego, po tym jak "zobaczył" przyszłość. :D
Lubiłam też fragmenty, które dotyczyły obrony przed czarną magią. Przez nauczyciela, bo Lupina polubiłam od pierwszej chwili.
Seria o Harrym Potterze to wspaniała przygoda, do której wciąż lubię powracać.
Powrót do Harrego Pottera po raz trzeci, czyli po prostu czas na trzecią część sagi o młodym czarodzieju.
"Harry Potter i Więzień Azkabanu" jest wyjątkową powieścią, ponieważ w tej części nie pojawia się Sam Wiesz Kto. To chyba jedyny tom, w którym nasz czarny charakter nie występuje.
W tej części Hermiona uczy się jeszcze więcej niż normalnie, Ron łatwiej się obraża o...
2017-07-15
Przez całą powieść oczekiwałam czegoś dziwnego. W końcu losy Jane Eyre miały być dziwne jak mówi tytuł. Ale w powieści nie znajdziemy nic dziwnego. Za to możemy odnaleźć przepiękną historię pełną łez, uśmiechu... pełną przygód. Ta historia pozostanie z nami do końca życia, bo nie sposób o niej zapomnieć.
Główną bohaterkę, Jane Eyre poznajemy jako 10 letnie dziecko. Dziecko inteligentne, które widzi, że jest niesprawiedliwie traktowane. Przez co pewnego dnia wybucha. Ale to działanie ma swoje konsekwencje - Jane trafia do szkoły internatem. Tam spędza 8 lat, po czym wyrusza w świat.
Lecz to jest dopiero wprowadzenie do ważniejszego wątku. Bowiem po 8 latach Jane zaczyna uczyć prywatnie. Ma swoją podopieczną, zaś jej pracodawcą jest tajemniczy pan Rochester.
Trudno jest się nie zachwycać powieścią. Autorka wspaniale oddaje klimat epoki, w której rozgrywa się akcja.
Na plus zasługuje też fakt, iż w książce ciągle coś się dzieje. Człowiek myśli, że już będzie happy end, że wreszcie Jane może być szczęśliwa (i spokojna o przyszłość), a tu BUM - zwrot akcji o 180 stopni.
Narracja jest bardzo przyjemna. Czytało mi się książkę tak jakbym słuchała opowieści dobrej znajomej. Bardzo (i szybko) się wciągnęłam w losy Jane. Ogromnie jej kibicowałam. Gdy zaś napotykała przeszkody na swojej drodze, było mi jej ogromnie szkoda.
Bohaterzy w powieści są ciekawi. Jane Eyre poznajemy najlepiej, bo to z jej perspektywy jest pisana powieść. Ona jest postacią idealną (jak dla mnie). Może nie jest najpiękniejszą dziewczyną na świecie, ale za to jest inteligentna, potrafi walczyć o swoje szczęście, nie poddaje się szybko. Widać, że jak chce coś osiągnąć, to swój cel osiąga. Żyje w zgodzie ze sobą, z Bogiem. Nie podejmuje decyzji, które nie zgadzałyby się z jej światopoglądem. Po prostu jest ideałem. Ale nie takim, którego ma się dość. Raczej takim, z którym chcielibyśmy przebywać.
Jej dobre serce i duszę widać najlepiej, gdy jedzie do pani Reed. Choć wiem, że pani Reed wówczas już umierała, to podziwiałam Jane za to, jak dobrze potrafiła się zachować. Jak potrafiła wybaczyć swoje krzywdy. Chciałabym umieć wybaczać tak na serio, jak Jane.
Ale inne postacie również zachowują na pochwałę. W książce nie znajdziemy nikogo, kto by nas nudził. Nie znajdziemy postaci flegmatycznych. Za to każda poznana postać jest ciekawa i wnosi coś do powieści.
Kobiety w powieści są mądre. Nie w głowie im gonitwy za facetami. No, może jest taka jedna, w której w głowie są tylko panowie, lecz to byłby wyjątek. Bo większość kobiet to dziewczęta, które chcą zdobywać wiedzę, chcą coś przekazywać, chcą, by ich życie miało jakiś kierunek, cel. Nie są one tylko "damami do towarzystwa", są paniami, z którymi można porozmawiać o czymś ciekawym.
Powoli przekonuję się do klasyki. Zaczęłam już dawno od "Portretu Doriana Greja". Tamta powieść sprawiła, że teraz co jakiś czas muszę się zadowolić klasyką. Jeśli trafiam na takie cudowności jak "Dziwne losy Jane Eyre", to utwierdzam się w przekonaniu, iż dobrze zrobiłam poznając dzieła klasyki.
Dlatego też ogromnie polecam każdemu "Dziwne losy Jane Eyre".
Przez całą powieść oczekiwałam czegoś dziwnego. W końcu losy Jane Eyre miały być dziwne jak mówi tytuł. Ale w powieści nie znajdziemy nic dziwnego. Za to możemy odnaleźć przepiękną historię pełną łez, uśmiechu... pełną przygód. Ta historia pozostanie z nami do końca życia, bo nie sposób o niej zapomnieć.
Główną bohaterkę, Jane Eyre poznajemy jako 10 letnie dziecko. Dziecko...
2017-07-13
To już jest koniec trylogii "Władca Pierścieni". Wszystkie wątki zostały zakończone. Nic nie zostało zapomniane. To chyba najlepsze zakończenie serii, jakie mogłam przeczytać. Coś wspaniałego...
Moim największym bohaterem tego tomu okazał się Sam. Ja wiem, inni też stali się bohaterami. Inni też okazali męstwo i odwagę. Ale to Sam jest najbardziej niezwykłą postacią. To, co uczynił dla Froda było wspaniałe. On się okazał największym przyjacielem, najwierniejszym, który by nieba przychylił, gdyby mógł. Jeśli spotka się w życiu kogoś takiego jak Sam, trzeba go pilnować i szanować. Bo nie często można trafić na tak wspaniałe osoby.
Powiernik Pierścienia, Froda też pokazał, ile ma w sobie dobra. Nie każdy mógłby podjąć podobne decyzje do jego. Nie każdy mógłby okazać skromność. Frodo to osoba, która mimo wielkich czynów, nadal jest taka sama (no, prawie). Też coś godnego naśladowania.
Bardzo mi się podobała rola Golema w historii. Ten stwór wydaje się taki niepotrzebny, taki przeszkadzający, taki mieszający, taki... chciwy jeśli chodzi o pierścień. Wydaje się, że jego jedyną rolą jest próba odebrana pierścienia. Może tak jest, jednak przeznaczenia zdecydowało, że Golem odegrał ważną rolę w historii Śródziemia. Dla mnie było to ciekawe, bo lubię wątki, w których przeznaczenie też ogrywa pewną rolę. Nie zawsze przypadek decyduje o kolejach losu. Lubię, gdy się okazuje, że czasem zła decyzja okazuje się dobrą, że czasem losem coś kieruje. Lubię, gdy nawet w fantastyce można zauważyć efekt motyla... bo gdyby Golemowi coś się stało, to przecież zakończenie historii mogłoby być całkiem inne.
Jeśli chodzi o innych bohaterów. Są tacy, jacy byli. Tak samo waleczni, tak samo odważni. Swoje najlepsze cechy pokazali wcześniej. Teraz zaś każdym czynem udowadniali, że są tak dobrzy jak się wydawało... a może nawet lepsi.
Zaś tytułowy powrót króla cały czas jest obecny w powieści. Czuć, że czas na króla, czuć, że on nastąpi.
Tytułowy król to najwspanialszy władca, którego mogło mieć Śródziemie. Człowiek ten pokazał swoją wartość już w pierwszym tomie. Każdym kolejnym pokazywał się coraz lepszej strony. On to był sprawiedliwym, on też był mężnym, on też nie zostawiał przyjaciół w potrzebie. To król idealny.
Trudno jest pisać tym tomie, jako o czymś odrębnym. Taki chyba jest urok "Władcy Pierścieni". Bo przecież to miała być jedna, wielka powieść. Tak się też czuje, czytając opowieść. Dlatego też ciężko jest napisać coś nowego. Coś, co jeszcze bardziej zachęciłoby do poznania książki.
W tej części wreszcie dochodzi do walki dobra ze złem. Do pięknych scen batalistycznych. Tyle tylko, że zło zawsze się wysługuje swoimi sługami, podczas, gdy strona dobra, główni bohaterowie biorą czynny udział w walce. Trochę smutne, choć prawdziwe.
Zakończenie to prawdziwy majstersztyk. Ono nie kończy się, gdy jedna ze stron wygrywa/przegrywa. Ono nie kończy się wraz z zakończeniem głównego wątku. Ono trwało do momentu opisania wszystkich losów, ważnych losów bohaterów. Naprawdę było to miłym zaskoczeniem.
Trylogia utrzymała wysoki poziom do samego końca, a to coś godnego pochwalenia. Warto więc zajrzeć tam na chwilę. Warto zaczytać się w tej historii. Ogromnie polecam. :)
To już jest koniec trylogii "Władca Pierścieni". Wszystkie wątki zostały zakończone. Nic nie zostało zapomniane. To chyba najlepsze zakończenie serii, jakie mogłam przeczytać. Coś wspaniałego...
Moim największym bohaterem tego tomu okazał się Sam. Ja wiem, inni też stali się bohaterami. Inni też okazali męstwo i odwagę. Ale to Sam jest najbardziej niezwykłą postacią. To,...
2017-07-12
Co za niezwykła książka! Wydaje się taka zwykła, ale jak się ją zacznie czytać, okazuje się, iż ma dużą wartość. To nie jest banalna historia. To nie są suche fakty. To opowieść pełna dygresji, w której czytelnik odnajdzie się już po kilku pierwszych stronach.
Narracja książki jest cudowna. "1946" wciąga od początku. Czyta się tą książkę bardzo szybko. Wiele razy doprowadza ona do uśmiechu. Sprawia też, że przez chwilę się zatrzymamy w świecie i podumamy.
Styl powieści jest piękny. Język jest prosty. Nie ma w nim nadmiernych ubarwień. Wszystko jest jasne. Za to pojawia się dużo dygresji. One nie przeszkadzają. Jeśli by ich nie było, książka byłaby zapewne smutniejsza.
Lektura nikomu nie powinna sprawić problemu. Nawet rozważania filozoficzne, które możemy odnaleźć w książce, nie powinny dawać jakiś trudności. Wiele razy też myślach można przytaknąć autorowi. Przynajmniej ja, przy czytaniu miałam myśli: "tak, to prawda" lub "rzeczywiście tak jest".
Po raz pierwszy spotkałam się okładką, która jest po prostu czarna. Tytuł na niej jest ledwo widoczny. Autorem jest ktoś, kto postanowił się podpisać jako H. To wszystko lekturze nadaje tajemniczości, pewnej niezwykłości, nawet tytuł. "1946" niewiele mówi. Czarna okładka może wydawać się smutna lub też mroczna. Lecz ta okładkowa skromność sprawiła, że byłam ciekawa treści.
Wydaje mi się, iż dzięki skromnej okładce nie spodziewałam się tego, co zobaczę w środku. Ja się treścią zachwycałam, chłonęłam ją i pragnęłam, by się szybko nie skończyła. Ten zachwyt towarzyszy mi nawet teraz. Nie wiem, czy kiedykolwiek w życiu czytałam książkę historyczną z wypiekami na twarzy. A tak było teraz. Nie potrafiłam też lektury przerwać, tak łatwo i cudownie się ją czytało.
Głównym bohaterem jest Janek, młody chłopak, partyzant walczący z bolszewickim reżimem. Choć jest aktywnym członkiem ruchu oporu, zastanawia się nad swoimi wyborami, decyzjami. Są też dwie dziewczyny: Iwona i Natalia. Różne jak woda i ogień. Tą trójkę łączy ruch oporu, lecz także przyjaźń (lub może coś więcej?). Jest też pewien chłopaka - dawny kolega, który postanowił współpracować z reżimem. Ich losy łączą się losami innych. Pojawią się też w książce ludzie, którzy dokonali jakiegoś wyboru i chociaż ci ludzie nie należą do głównych bohaterów, możemy poznać ich motywy. Dzięki temu czujesz, że książka jest prawdziwsza. Bowiem możesz poznać losy wielu, poznając losy głównych bohaterów.
Akcja powieści jest nielinearna. Rozdziały są przeważnie od siebie niezależne. Pomimo tego książka jest spójna i w ogóle nie traci na wartości.
Nie możemy powiedzieć, by był jasny podział na dobrych i złych. Bohaterowie, których poznajemy, wybrali dany kierunek z jakiś pobudek. I raczej każdego z nich możemy zrozumieć. Zresztą, prawdę mówiąc, sami nie wiemy co zrobilibyśmy na ich miejscu. Bo nawet jeśli wydaje nam się, że my na pewno czegoś nie zrobilibyśmy, to tak naprawdę nie możemy być tego pewni, dopóki nie znajdziemy się w danej sytuacji.
Faktem jest, że bohaterowie żyli w trudnych czasach. Musieli podejmować trudne decyzje, przeważnie zbyt ciężkie patrząc chociażby na ich wiek. Robili to, co uważali za słuszne. Ich postawy były zależne od charakteru, siły, wychowania. Nie każdy mógłby być Jankiem.
W treści dużo jest rozważań. Nie brakuje też małego humoru, smutku, dygresji. Wszystkie te elementy sprawiają, że książka jest jedyny w swoim rodzaju. Na pewno warto ją poznać. Warto przeczytać. I warto też chwilę przy niej podumać.
Co za niezwykła książka! Wydaje się taka zwykła, ale jak się ją zacznie czytać, okazuje się, iż ma dużą wartość. To nie jest banalna historia. To nie są suche fakty. To opowieść pełna dygresji, w której czytelnik odnajdzie się już po kilku pierwszych stronach.
Narracja książki jest cudowna. "1946" wciąga od początku. Czyta się tą książkę bardzo szybko. Wiele razy...
2017-07-05
O jacie! Jak drugi tom mną wstrząsnął! Zakończenie sprawiło, że nie mogłam spać spokojnie, dopóki nie dopadłam tomu trzecie. Zaś początek i dalsze przygody bohaterów sprawiły, iż znów w pełni zanurzyłam się w świecie pełnym niezwykłych i pięknych stworzeń.
W drugim tomie Drużyna Pierścienia zostaje rozdzielona, przez co mamy niejako dwie historie. Jedną z Powiernikiem Pierścienia i drugą - dotyczącą reszty drużyny.
Na początek mamy historię Drużyny Pierścienia czyli Aragona, Legolasa (którego ubóstwiam :D ), Gimlego, Merrego i Pippina. Tą część opowieści wręcz pochłaniałam. Przygody bohaterów były niezwykłe, niesamowite, wspaniałe.
Aragon pokazał jakim człowiekiem jest naprawdę. A jest człowiekiem, od którego wiele można się nauczyć. Trudno w świecie znaleźć drugiego tak prawego, honorowego, sprawiedliwego człeka jakim jest Aragon. Jego wierność zasadom, męstwo, oddanie swojej drodze mogą okazać się inspiracją, przykładem, by stać się choć odrobinę lepszym.
Legolas i Gimli to duet, który pokazuje, iż pomimo różnic można się z kimś zaprzyjaźń. Ich przyjaźń przeczy rozsądkowi. A ich rywalizacja jest tą zdrową rywalizacją, która sprawia, że stajesz się lepszy, bo pokonujesz swoje słabości.
Merry i Pippin są najwierniejszymi kompanami, z jakimi się spotkałam w powieści. Ich relacja... ich przyjaźń jest wielka. Oni o sobie pamiętali, o siebie dbali. Spodobało mi się, że mieli w powieści swoje 5 minut. Nie byli oni piątym kołem u wozu. Oni też się liczyli! Też potrafili walczyć. Też byli odważni, pokazali tą odwagę. Pokazali, że nie liczy się tylko wielkość. Liczy się to, co ma się w sercu. Poza tym ich humor jest wspaniały. Naprawdę czymś cudownym jest umiejętność śmiania się, gdy widzi się wokół siebie tylko mrok.
Choć historie Drużyny Pierścienia czytało się cudownie, to ja jednak ogromnie czekałam na Sama i Froda. Ich wyprawa ciekawiła mnie ogromnie. To dla nich czytałam historię do końca. I przez nich nie mogła spać po zakończeniu tego tomu.
Sam jest najwierniejszym hobbitem jakiego widział świat. Jego wierność i oddanie są naprawdę niezwykłe (coś nadużywam tego słowa dziś, lecz naprawdę przy każdym bohaterze pojawia mi się myśl, że jest niezwykły). W tej części Sam pokazał jak bardzo dla niego liczy się Frodo. Choć pewnie widać to już było w pierwszym tomie. Jego wierność, oddanie, przyjaźń pokonuje strach, lęk, obawę. Idzie tam, gdzie ich musi.
Zaś Frodo. Frodo wydaje się taki niepozorny, choć to on ma największe brzemię do dźwigania. Wciąż musi walczyć ze sobą, musi przezwyciężyć siebie, własne słabości, walczyć ze sobą, swoimi słabościami. Ma on ciężkie zadanie, którego sam się zgodził podjąć.
Powieść czyta się szybko. Pewnie ze względu na prosty, piękny język, którym jest budowana fabuła. To właśnie ten język sprawia, że powieść staje się rzeczywistością (w pewnym sensie). Ja naprawdę się znalazłam w Śródziemiu, czułam, że tam jestem i widzę rozterki bohaterów, ich wybory, decyzje, ich trudny, smutki, ale też chwile szczęścia. To coś, czego szybko się nie zapomina. Takie książki mają też wpływ na nas, czytelników. Mogą się odmienić w życiu. Mogą sprawić, że inaczej spojrzymy na niektóre trudności.
Polecam ją, bo nie da się jej nie polecić. :)
O jacie! Jak drugi tom mną wstrząsnął! Zakończenie sprawiło, że nie mogłam spać spokojnie, dopóki nie dopadłam tomu trzecie. Zaś początek i dalsze przygody bohaterów sprawiły, iż znów w pełni zanurzyłam się w świecie pełnym niezwykłych i pięknych stworzeń.
W drugim tomie Drużyna Pierścienia zostaje rozdzielona, przez co mamy niejako dwie historie. Jedną z Powiernikiem...
2017-06-22
Widziałam film. Myślałam więc, że podczas czytania przypomnę sobie to i owo. Lecz przyznam teraz, iż niewiele z filmu pamiętałam. Owszem, przy paru fragmentach pojawiały się migawki scen z "Drużyny pierścienia". I bohaterowie w moim umyśle wyglądali jak aktorzy wcielający się w rolę. Lecz poza tym, przeżywałam przygodę od nowa. I tak naprawdę cieszę się, że niewiele pamiętałam. Dzięki temu bardziej wczułam się w książkę oraz nie nudziłam się ani przez chwilę.
Niesamowicie się czyta pierwszy tom. Początek lektury jest przyjemny, spokojny. Jakby się czytało lekką opowieść. Lecz z każdą kolejną stroną, akcja przybiera na sile, a historia praktycznie przez cały czas trzyma czytelnika w napięciu. Autor zaś wciąż dostarcza nowych wrażeń.
Książka ta jest cudowna. Zachwyca opisami przyrody, pieśniami (wierszami), zwyczajami różnych istot mieszkających w Śródziemiu oraz bohaterami, których możemy dość dobrze poznać, polubić, a zarazem nadal niewiele o nich wiedzieć.
Od pierwszych stron "Bractwo Pierścienia" wciąga czytelnika w swoją historię. Trudno się oderwać od losów Froda i jego przyjaciół. Ciężko zostawić jest bohaterów choć na chwilę. Już dawno nie czytałam tak wciągającej powieści.
J. R. R. Tolkien stworzył świat, w którym czuć magię. Znaleźć ją można w opisach miejsc, bohaterów. Ona jest obecna przez cały czas. To ona sprawia, iż tak ciężko jest się oderwać od Śródziemia i powrócić do rzeczywistości.
A bohaterowie? Jakże oni są pokazani. O każdym można coś powiedzieć. Frodo wykazuje się niezwykłą odwagą i oporem. Sam jest bardzo oddanym przyjacielem, który zrobi wszystko dla Froda. Merry i Pippin potrafią pokonywać trudności i nie tracić swojej radości. Gandalfa uwielbiam nie tylko za mądrość i bycie czarodziejem, ale też za wierność. Aragorn ma dużą wiedzę i chyba potrafi sobie poradzić w każdej sytuacji. Elf Legolas wydaje się taki delikatny, lekki, piękny, a przy tym dobry. Gimli zaś choć bywa uparty, potrafi pójdź na ugody dla dobra drużyny. I Boromir - postać, która być może ma chwile słabości, lecz z nimi walczy... i nawet gdy z nimi wygrać nie może to jednak cenię tą postać.
Uwielbiam narrację w powieści. Jest ona prowadzona w taki sposób, iż czułam jakbym stała się jednym z członków drużyny. Jakbym była duchem przy bohaterach. Ja się znalazłam w tym świecie, widziałam go, czułam. Dla mnie to była wycieczka w świat całkowicie inny od tego, który znam.
Trudno nie pokochać tej opowieści. Przygody bohaterów są fascynujące. Owszem bywa niebezpiecznie, musi być niebezpiecznie, bo droga do przebycia miała być trudna. Lecz to niebezpieczeństwo sprawia, że bohaterowie stają się odważniejsi, mężnieją. Bez niebezpieczeństwa nie byłoby poczucia ulgi, gdy przychodziła chwila wytchnienia.
Wiele przygód bohaterów pozostanie ze mną na długo. Będę pamiętać ich trudy. Ale też będę pamiętać krainy elfów. Krainy przepiękne, w których czas płynie inaczej. Miejsca te oczarowywały i sprawiały, iż nie chciało się ich opuszczać.
Będę chciała powrócić do Śródziemia. Najchętniej od zaraz. Mam nadzieję, że to mi się uda. Mam nadzieję, że znów poczuję magię, która niewątpliwie jest w książce.
Widziałam film. Myślałam więc, że podczas czytania przypomnę sobie to i owo. Lecz przyznam teraz, iż niewiele z filmu pamiętałam. Owszem, przy paru fragmentach pojawiały się migawki scen z "Drużyny pierścienia". I bohaterowie w moim umyśle wyglądali jak aktorzy wcielający się w rolę. Lecz poza tym, przeżywałam przygodę od nowa. I tak naprawdę cieszę się, że niewiele...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-06-18
Ta książka sprawiła, że pokochałam miejsce, w którym nigdy nie byłam. Zapragnęłam również, by się w nim znaleźć... choć na chwilę.
Książka jest ciężka (chyba przez grubą okładkę), więc raczej nie nadaje się na podróż. Szkoda, bo mogłaby być świetnym towarzyszem wyprawy na Kretę. Za to w środku znajdziemy kilka cudowności:
- zdjęcia, które są przepiękne. Na nich możemy zobaczyć miejsca, jedzenie, rzeczy związane Kretą. Te zdjęcia sprawiają, że miejsce to wydaje się przede wszystkim piękne i warte zwiedzania. Wąwozy mnie zachwyciły, jedzenie sprawiło, iż chciałam je spróbować, zabytki chciałam zobaczyć od środka, a na przedstawionych plażach chciałam się chwilę poopalać.
- przepisy. Pod koniec, w rozdziale "Uczta Dionizosa" poza opisem potraw, na kilka z nich autorka zamieściła przepisy. I ja już wiem, że niektóre z nich wypróbuję. Te, które będę mogła wypróbować, te które wyglądają smakowicie.
- minisłownik języka greckiego. Przyjemnie było poznać niektóre słówka po kreteńsku. Zawsze też przy danym pojęciu pojawił się krótki opis. Zatem wiem już jak jest autobus po kreteńsku, ale też, że sieć autobusów działa sprawnie w okolicach Chanii i na Krecie. Podobnie jest z innymi słówkami. Wiele ciekawostek się w podrozdziale z minisłownikiem dowiedziałam.
- życie na Krecie. Z książki dowiedziałam się, że autorka tam mieszka. Zatem cały pierwszy rozdział jest poświęcony kretańskiej rzeczywistości, dzięki czemu dowiedziałam się jak wyglądają tam święta, ale też jak autorce się mieszka na Krecie.
- Kreteńskie obrzędy. Przyznam, iż rozdział nt. zaręczyn, wesela, chrztu dziecka i zabobonów był bardzo ciekawy. Najbardziej byłam zszokowana chrztem, a bardziej wiekiem dziecka, które idzie do chrztu. Dziwne to dla mnie. Bo w sumie trochę czekają, ale i tak dziecko nadal nie jest świadome tego, co właśnie się dzieje.
- aktywnie i leniwie. Ten rozdział polubiłam. Ale o ile opisy plaż mnie nudziły, tak przy aktywnym wypoczynku się zaciekawiłam (ach, te wąwozy... ile mogłabym tak się pospacerować :D ).
Książka jest przepięknie wydana. Choć akurat moje wydanie miało pecha, i w środku było kilka stron lekko zniszczonych. Ale treść i tak dało się przeczytać i nie przeszkadzało mi to. Papier jest śliski (chyba po raz pierwszy zwróciłam uwagę na papier).
Ta lektura zachęca do poznania Krety. Autorka podpowiada, jakie miejsca warto zobaczyć, gdzie wybrać się na plaże, do jakich sklepów zajrzeć i nawet, co kupić do jedzenia. Są też opisy różnych tawern, w których autorka była i poleca jedzenia. Aaa, i kilka słów o winiarniach czy serach. Dużo jest ciekawych rzeczy.
O zwykłym życiu na tej wyspie też jest kilka słów. Autorka pisze o swoich początkach, o szkole językowej, w której się uczyła języka. Nawet ją poleca. O poszukiwaniu pracy, więc jest też kilka słów o rynku pracy i z tego, co przeczytałam uważam, że tam chyba jest trudniej o pracę niż w Polsce.
Ogólnie więc książkę polecam. Jedynie żałuję, że gdybym się kiedyś wybrała na wycieczkę po Krecie, to niestety nie wzięłabym tej lektury. Za ciężka jest. :D Choć chciałabym. Bowiem mogłabym wówczas podróżować, zwiedzać razem z książką. Czytać o miejscach będąc w nich. Porównać słowa autorki z rzeczywistością.
Ta książka sprawiła, że pokochałam miejsce, w którym nigdy nie byłam. Zapragnęłam również, by się w nim znaleźć... choć na chwilę.
Książka jest ciężka (chyba przez grubą okładkę), więc raczej nie nadaje się na podróż. Szkoda, bo mogłaby być świetnym towarzyszem wyprawy na Kretę. Za to w środku znajdziemy kilka cudowności:
- zdjęcia, które są przepiękne. Na nich możemy...
2017-06-17
"13 powodów" poznałam przez serial, który przypadł mi go gustu. I, choć przeważnie uważam, iż książka jest lepsza od filmu czy serialu, tak w tym przypadku to serial okazał się dużo lepszy.
Głównym bohaterem jest Clay. Chłopak otrzymuje pewnego dnia przesyłkę z kasetkami magnetofonowymi i listem. Kasety te nagrała Hannah - dziewczyna, która popełniła samobójstwo. Na kasetach Hannah zamieściła powody, przez które się zabiła. Powodami są ludzie, którzy w jakiś sposób ją skrzywdzili.
Zacznę od czasu, w którym rozgrywa się akcja. W książce cała fabuła rozegrała się w ciągu jednej nocy, w serialu trwało to o wiele dłużej. Clay długo słuchał kaset, nie potrafił ich przesłuchać w ciągu jednego dnia. To mi bardziej przypadło do gustu. Może, jakby w książce Clay przesłuchał kasety w ciągu nocy, ale później była jeszcze jakaś akcja związana z nim, przypadła by mi bardziej do gustu książka. Jednak, dla mnie ta noc, to było zdecydowanie za mało. Możliwe, że ten przez fakt, ze poznaliśmy dobrze tylko Hannah i Clay'a. Nikogo więcej, bo szczerze, na ile można wierzyć jednej dziewczynie?
Właśnie, to jest drugi powód, dla którego lepiej obejrzeć serial. W serialu poznajemy też innych bohaterów, ich powody, ich cele, marzenia, grzeszki. Możemy bardziej zauważyć, iż nie ma nikogo idealnego. Nawet Hannah ideałem nie jest.
Właśnie. Hannah. Jak ona mnie irytowała w książce (w serialu też, ale troszkę mniej). Jak dla mnie, okazała się wielką egoistką, która tylko szukała powodu by się zabić. Osobą, którą bolało, gdy ktoś ją zranił, lecz sama równie mocno potrafiła zranić innych. Nie przejmowała się znajomymi. Nie słuchała też ostrzeżeń, nie próbowała zrozumieć innych. Wiem... wiem jak łatwo może zmaleć poczucie własnej wartości, wiem jak bardzo można nienawidzić swojego życia i jak bardzo można chcieć go zakończyć. Jednak pomimo tego trudno zrozumieć mi jest Hannah. Zresztą, jej pomysł na nagranie kaset, w których oskarża innych o swoją śmierć jest okrutne. Bardzo okrutne. Przyznam, iż w serialu 12 powód sprawił, że było mi ogromnie szkoda Hannah, zresztą bardziej rozumiałam serialową bohaterkę, za to największym złem był dla mnie 13 powód. W książce zaś współczułam 13 powodowi, że został tak wmanewrowany w bardzo niefajną sytuację.
Jednak uważam, że książkę warto przeczytać. A przeczyta się ją bardzo szybko, naprawdę dużo czasu nie zajmie.
Przede wszystkim porusza temat TABU jakim jest samobójstwo. Pokazuje, iż do takiego kroku nie potrzeba wielkich krzywd. Każdy może się zabić, jeśli tylko poczuje, że jest nikim i nikomu na nim nie zależy. Owszem, myśli samobójcze nie równają się próbie samobójczej. Jednak zawsze się przed nią pojawiają.
W książce tej jest fajnie ukazany ciąg zdarzeń, które do czegoś prowadzą. Wszystko zaczyna się niewinnie. Początkowe powody wydają się śmieszne, lecz gdyby nie one, to być może nawet nie doszłoby do tych końcowych. Bardzo spodobał mi się w lekturze efekt kuli śnieżnej.
Co prawda w serialu jest to bardziej pokazane, lecz w książce też widać problem z tzw. bullyingiem w szkole czyli dręczenie danego dziecka przez inne dzieci, odrzuceniem przez znajomych. Hannah czuła się odrzucona, czuła się samotna. Problem dość częsty w szkołach, ale i niezauważalny. Niestety.
Książkę przeczytajcie, serial zobaczcie. Naprawdę warto.
"13 powodów" poznałam przez serial, który przypadł mi go gustu. I, choć przeważnie uważam, iż książka jest lepsza od filmu czy serialu, tak w tym przypadku to serial okazał się dużo lepszy.
Głównym bohaterem jest Clay. Chłopak otrzymuje pewnego dnia przesyłkę z kasetkami magnetofonowymi i listem. Kasety te nagrała Hannah - dziewczyna, która popełniła samobójstwo. Na...
2017-06-16
Zastanawiam się jak mam podjeść do tej książki. Czytając, widziałam w jej poradnik. Nietypowy, dużą dawką humoru, lecz jednak styl pisania przypominał poradniki. Lecz później zobaczyłam, iż zaliczana jest do literatury obyczajowej, czy też współczesnej. Przez co chyba trudniej ją ocenić.
1. Jako poradnik.
Tą formę książka najbardziej przypomina. Jednak "porady" autorki, kwalifikacja mężczyzn dość nietypowy sposób, raczej nie nadaje się do wcielania w życie. Owszem jest zabawnie, jednak porad tych lepiej nie wcielać w życie.
Aczkolwiek, czasem można przytaknąć autorce. Choć kwalifikacja autorki to tworzenie stereotypów. Chyba nam to nie jest do szczęścia potrzebne.
2. Jako literatura współczesna.
Chyba idealnie wpasowuje się w tą kategorię. Bo im trudniej ją dopasować do jednego z gatunku, to tym bardziej jest współczesne (choć nie bierzcie tego na serio - są to takie tam moje spostrzeżenia ;)).
3. Jako książka obyczajowa.
Chyba do tej kategorii nie pasuje bardziej niż nawet do poradnika. Bo dla mnie książka obyczajowa powinna opowiadać jaką historię, mającą swój początek i koniec. Tutaj są po prostu kwalifikacje ogierów do różnych grup, typów i ich opis. Bardziej mogę tu znaleźć jakąś wiedzę - niepotrzebną, absurdalną, lecz wciąż wiedzę.
4. Jako książka naukowa.
No cóż, jak już zapewne zauważyliście - wiedza zawarta w książce nie jest naukowa. Dużo jest do tego brakuje. Jednak pomysł grupowania ogierów (ogier = facet) przypomina trochę naukę... ;)
Książka ma kilkanaście rozdziałów. Pierwsze z nich dotyczą podstawowej wiedzy, tzn. wyjaśnienia pojęć (co to jest ogier? co siedzi w ogierze?) i poradom (Jak być ogierem w każdym wieku? Jak zdobyć ogiera? Zakup ogiera. Sposób na ogiera). Po nich przechodzimy do różnych kwalifikacji: (wiekowej, geograficznej, regionalnej). Pojawia się nawet astrologia (czyli ogiery wg znaków zodiaku). Każdy przy tym grupowaniu znajdzie coś dla siebie. Po kwalifikacji, katalogu czempionów znowu mamy porady. Lecz teraz dotyczą one zatrzymania danego rodzaju ogiera, oddania ogiera w dobre ręce i inne.
Więc coś ma z książki naukowej. ;)
Czyta się to to świetnie. Naprawdę wciąga. Chyba przez ten język, w którym nie brakuje humoru. Naprawdę trudno się nie uśmiechnąć przy kwalifikacji. Trudno też czasem nie odnieść wrażenie, że danym typem miało się jednak do czynienia.
Jednak można też wyczuć w książce dużą dawkę zgorzknienia. Czasem ma się wrażenie, jakby autorka widziała same minusy w każdym typie ogiera. Jakby każdy facet był z zasady zły. Trochę to smutne.
Mam ogromny problem z tą książką, bo poza humorem i dość trafną kwalifikacją ogierów, nie widzę w tej książce niczego, co mogłoby przynieść jaką korzyść. Ba, widzę nawet negatywne skutki jej lektury.
Ta książka jest dobra do zabicia czasu. Dobra, by poprawić sobie nastrój. Dobra, by zapomnieć o problemach. Lecz równocześnie jest zła, jeśli potraktujemy ją zbyt serio. Jest średnia. Po prostu.
Podsumowując: przeczytać można, nie traktować jej serio trzeba, zapomnieć o "mądrych" wyjaśnieniach powinno się.
Zastanawiam się jak mam podjeść do tej książki. Czytając, widziałam w jej poradnik. Nietypowy, dużą dawką humoru, lecz jednak styl pisania przypominał poradniki. Lecz później zobaczyłam, iż zaliczana jest do literatury obyczajowej, czy też współczesnej. Przez co chyba trudniej ją ocenić.
1. Jako poradnik.
Tą formę książka najbardziej przypomina. Jednak "porady" autorki,...
2017-06-16
Ja mam szczęście do zaczynania serii książek od ostatniego tomu. Ale nie mogłam się powstrzymać, gdy ta książeczka leżała na mojej półce i aż krzyczała "weź mnie, weź mnie w swe ramiona!".
Nie żałuję, że ją przeczytałam. Choć po jej lekturze chciałam więcej. Więcej Sally, więcej Jacka, więcej pozostałych bohaterów. Więc może trochę żałują tego, iż historię Sally poznałam od końca, od ostatniego tomu, gdyż jestem pewna, iż spodobała by mi się cała opowieść autorki o Sally. Teraz chcę poznać początek historii o Sally. Mam nadzieję, że kiedyś mi się to uda.
Ciekawy to jest projekt. 7 tomów, w których każdy rozdział jest dany jednej barwie, jednemu kolorowi. W sumie rozdziałów jest 52, kolorów jest 52, tyle ile tygodni w ciągu roku. A w każdym z nich jest fragment, tydzień z życia bohaterów, w którym można znaleźć odniesienie do danej barwy.
Ja zaczęłam historię od tygodnia 44 i koloru karminowego, który sobie wcześniej wygooglowałam. Zakończyłam zaś na ostatnim, 52 tygodniu z kolorem białym. Biel tak wiele symbolizuje. Wydaje mi się, że ten kolor idealnie pasuje do końca historii.
Przyznam, iż po zakończeniu mam wiele pytań. Wiele kwestii jest otwartych. Co prawda, dzięki temu mogę zakończyć je według swojej wyobraźni, lecz prawdę mówiąc mogę też czekać. Bo skoro autorka pozostawiła sobie uchylone drzwi do życia Sally, to być może pewnego dnia zajrzy tam ponowni, by spisać tom 8... ja bym nie miała nic przeciwko. ;)
Książeczka liczy 112 stron, bardzo wciąga i czyta się ją naprawdę dobrze. Dlatego też jej lektura nie zajmie wiele przyjemności. A każda minuta z tą opowieścią będzie miło spędzonym czasem.
Poza kolorami, pod koniec rozdziałów pojawiają się fragmenty różnych piosenek. Polskich i zagranicznych. One też są wybrane idealnie do danej sytuacji. Mają jeszcze lepiej zobrazować uczucia bohaterów, ich rozterki, ich myśli, ich problemy.
Polubiłam Sally. Postać ta jest niezwykle pozytywna. Choć nie rozumiem niektórych jej działań z przeszłości. Lecz to dlatego, że nie znam niektórych elementów z jej życia, przez co trudniej jest mi zrozumieć, dlaczego na przykład skierowała swoje uczucia na nieodpowiednie tory.
Jacek jest dla mnie postacią, do której mam naprawdę mieszane uczucia. Przez swoje poglądy nie do końca akceptuje to, co zrobił. Jednak równocześnie wydaje się on naprawdę miłym człowiekiem.
Przyznam, iż przy lekturze czasem się uśmiechniemy od ucha do ucha, czasem prawie się rozpłaczemy. W tym tomie znajdziemy różne emocje: od radości do smutku, od złości do szczęścia. Jak w prawdziwym życiu.
Zastanawiam się, dlaczego rodzice dali Sally na imię Sally. Takie głupie rozkminy mi przyszły do głowy. Znaczy, podobało mi się imię bohaterki. Naprawdę Sally już z samym imieniem wzbudziłaby moją sympatię. Jednak to nie przeszkodziło mi w zastanawianiu się, skąd się wzięła Sally. Przez jakiś film? Serial? Książkę? Dlaczego rodzice wybrali takie nietypowe imię? Nietypowe, lecz piękne. Przez które bohaterka wydawała mi się najpiękniejszą dziewczyną w książce.
Polecam Wam ogromnie książkę "52 kolory życia". Ale zacznijcie lepiej od początku, bo choć koniec jest rewelacyjny, to lepiej historię znać tak jak się ona zaczęła. Ja dopiero poznam poprzednie tomy. Kiedyś, lecz jeszcze nie wiem kiedy dokładnie.
Ja mam szczęście do zaczynania serii książek od ostatniego tomu. Ale nie mogłam się powstrzymać, gdy ta książeczka leżała na mojej półce i aż krzyczała "weź mnie, weź mnie w swe ramiona!".
Nie żałuję, że ją przeczytałam. Choć po jej lekturze chciałam więcej. Więcej Sally, więcej Jacka, więcej pozostałych bohaterów. Więc może trochę żałują tego, iż historię Sally poznałam...
2017-06-15
Zawsze po szczupłych książkach spodziewam się prostych, wręcz banalnych historii. Dlatego też przeważnie to właśnie je wybieram na wyjazdy.
Książka "Jaki kamień taki cios" prosta nie jest, ani banalna, ani łatwa. Czyta się ją szybko i przyjemnie. Aczkolwiek jej początek i koniec jest jakby wycięciem fragmentu życia. bez jasnego początku, bez jasnego końca.
Opowieść rozgrywa się w ciągu trzech dni. W ciągu tych trzech dni towarzyszymy głównej bohaterce, Wandzie w jej decyzjach, w jej poszukiwaniu tego, co zagubiła. Widzimy ją w różnych sytuacjach, śledzimy jej rozmowy, czytamy jej myśli i zastanawiamy się nad jej stratą. Próbujemy ją zrozumieć. Choć to jest trudne.
Mam ogromny problem z tą książką. I choć minęło już parę dni od poznania jej treści, ja nadal do końca nie wiem, co o niej sądzę. Ciągle się zastanawiam, co o niej mogę napisać. Nadal się waham nad jej oceną. Wciąż myślę, czy aby na pewno zrozumiałam tą lekturę, czy aby na pewno wiem, co autorka chciała przekazać. I nawet teraz nie jestem tego pewna. Bowiem tą książkę nie da się przeczytać na szybko. Ją trzeba czytać powoli, zrozumieć sens ukryty w treści.
Książka ma specyficzny styl, do którego trzeba przywyknąć. Na początku może być ciężko, lecz po kilkunastu stronach można się do niego przyzwyczaić. Jednak styl ten sprawia, iż trzeba się głębiej wczytać treść, by ją zrozumieć.
Zauważyłam też w treści wiele metafor. Zresztą cała historia to nie tylko historia Wandy. Pomiędzy jej życiem pojawia się postać z scenariusza nowego filmu. Postać ta jest niezwykle ważna dla Wandy. Pomaga też lepiej poznać główną bohaterkę. Czasem miałam wręcz wrażenie, iż Gumka w pewnym sensie jest wariacją Wandy.
Wydaje mi się, że każdy z nas może odnaleźć w książce to, czego aktualnie potrzebuje. Ja widziałam w niej fałsz, obłudę, próbę naprawienia własnego świata, ale też pogoni za bezsensownym rzeczami, zapomnieniu o ważnych wartościach, zatraceniu siebie.
Widziałam w lekturze osobę zagubioną, która dość nietypowy sposób znalazła sposób na poradzenie sobie z problemami. Nietypowy, gdyż dość ostry... jakby bohaterka nienawidziła świata, ludzi, których znał. Choć pewnie bardziej nienawidzi siebie, przez co nie potrafi kochać.
Książkę polecam. Jest nieco trudna, lecz ciekawa. I skłania do przemyśleń, co jest ogromnym plusem, bo zawsze z takich książek możemy się czegoś nauczyć. I stać się lepszym człowiekiem.
Zawsze po szczupłych książkach spodziewam się prostych, wręcz banalnych historii. Dlatego też przeważnie to właśnie je wybieram na wyjazdy.
Książka "Jaki kamień taki cios" prosta nie jest, ani banalna, ani łatwa. Czyta się ją szybko i przyjemnie. Aczkolwiek jej początek i koniec jest jakby wycięciem fragmentu życia. bez jasnego początku, bez jasnego końca.
Opowieść...
2017-06-12
Ogromnie chciałam przeczytać tą książkę. Nawet przed zobaczeniem filmu. Prawdę mówiąc, książka zauroczyła mnie jeszcze przed premierą. Później zaś zauroczył mnie film.I prawdę mówiąc, cieszę się, że najpierw poznałam film, a później książkę, bo na pewno całkiem inaczej odbierałabym filmową wersję.
Chyba już każdy wie, o czym jest "Był sobie pies". Głównym bohaterem lektury jest psiak, który nosi różne imiona, bo ma takie szczęście (czy też nieszczęście - w zależności od opinii na ten temat), że na świecie może pobyć trochę dłużej... dzięki reinkarnacji. Co więcej, nasz psiak pamięta poprzednie wcielenia.
W recenzji będę się posługiwać imieniem Bailey, gdyż przez większość lektury to imię on nosi.
Bailey to psiak, który szuka sensu swego istnienia, celu życia. Dość ciężkie zadanie na słodkiego psiaka. Lecz to właśnie sprawia, iż chyba pokochałam go miłością prawdziwą.
Książka jest spojrzeniem na życie z punktu widzenia psa. To pies jest narratorem powieści, przez co język jest prosty, niewyszukany. Jednak chyba nikt nie oczekuje, by pies myślał i mówił jak dorosły człowiek?
Ta lektura też świetnie pokazuje zachowanie ludzi wobec zwierząt, przede wszystkim psów. Bailey miał okazje kilkakrotnie przekonać się, jak wygląda psie życie. I nie zawsze mógł trafić na dobrego właściciela. Uważam więc, że ta lektura może też być świetną lekcją dla nas - jak być lepszymi właścicielami czworonogów.
Muszę przyznać, iż bardziej przypadła mi do gustu książka niż film. Zauważyłam, że niektóre wątki były zmienione, co w filmie familijnym się sprawdziło. Jednak to książka sprawiła, że nie potrafię o niej zapomnieć. Przede wszystkim ze względu na zakończenie. Bardziej kupuję wersję z książki, była według mnie bardziej realistyczna.
Ogromnie się zżyłam z głównym bohaterem. Gdy działa mu się krzywda, chciałam mu pomóc, choć nie mogłam. Trudno mi było czytać fragmenty, w których psiak kończył z swoim życiem. Zawsze te części sprawiały, że miałam łzy w oczach. Chociaż przecież wiedziałam, że to nie koniec historii tego psiaka.
Wydaje się, że w książce nacisk jest na miłość, która wydaje się sensem życia, troszczenie się o drugie stworzenie, czyli, że ma uniwersalne wartości, które prawdę mówiąc, nie są zbyt odkrywcze. Jednak książka przede wszystkim ukazuje jak ważna jest relacja człowiek-pies, dla obu stron tej relacji.
Każdy z lubiących psy powie, że pies jest świetnym pocieszycielem, towarzyszem zabaw i spacerów. Życie z psem jest fajniejsze, ciekawsze, przyjemniejsze i na pewno łatwiejsze. Przynajmniej dla mnie.
Obserwując mojego psa również mogę zauważyć, iż cieszy się z obecności ludzi. Kocha mnie i praktycznie rozumiemy się bez słów. I na pewno też dostaje coś w relacji pies - człowiek.
Przyznam się, że kocham historie, w których to psiak jest głównym bohaterem. Przed "Był sobie pies" widziałam film "Mój przyjaciel Hachiko", po którym przeczytałam więcej na temat Hachiko. Ta prawdziwa historia mnie urzekła, filmowa wzruszyła. Zaś historia z książki i filmu "Był sobie pies" mnie zaczarowała. I sprawiła, że chciałabym poznać inne książki autorstwa W. Bruce Cameron. Z Wikipedii wiem, że ma też inne psie historie... być może kiedyś będą one wydane. Tego bym pragnęła.
Czuję również, iż ta powieść będzie moim ulubieńcem tegorocznym. Bo trudno mi uwierzyć, bym spotkała książkę, która by mnie bardziej zauroczyła...
Ogromnie chciałam przeczytać tą książkę. Nawet przed zobaczeniem filmu. Prawdę mówiąc, książka zauroczyła mnie jeszcze przed premierą. Później zaś zauroczył mnie film.I prawdę mówiąc, cieszę się, że najpierw poznałam film, a później książkę, bo na pewno całkiem inaczej odbierałabym filmową wersję.
Chyba już każdy wie, o czym jest "Był sobie pies". Głównym bohaterem lektury...
2017-06-11
Muszę się przyznać, iż nie czytam powieści erotycznych. "Na szczycie" jest moją drugą, przeczytaną książką z tego gatunku. I, o ile poprzednia pozytywnie mnie zaskoczyła, tak ta pozostawiła mnie w poczuciu zagubienia, bo naprawdę nie mam pojęcia, co mam sądzić o tej książce.
Zaczęło się nieźle. Prosty język, nawet wciągająca fabuła. Bohaterowie, którzy mają potencjał. Lecz później zaczęło się robić dziwnie...
Niektóre wątki były śmieszne. Po prostu śmieszne, choć chyba miały być tragiczne, bądź choć trochę smutne. Choć jej większą wadą jest nuda, która spowodowana jest ciągłymi powtórkami, czyli powtarzaniem różnych wątków.
Główną bohaterką powieści jest Rebeka. Dziewczyna, która przyjechała do LA z małego miasteczka i miała wielkie marzenia. Mieszka ona z najlepszym przyjacielem. Pewnego dnia na swojej drodze spotyka człowieka, który może odmienić jej życie. Od tego momentu życie Rebeki zmienia się całkowicie.
Książka jest zdecydowanie za długa. W pewnym momencie miałam jej po prostu dosyć. Kilkakrotnie miałam ochotę ją porzucić na rzecz innych lektur. Szczególnie, gdy zaczęła mnie irytować Rebeka.
Przyznam, iż spodziewam się jakiejś wiedzy po dziewczynie, która pracuje w nocnym klubie go-go jako striptizerka. Lecz nie... Nasza Rebeka wydaje się dziewczyną, która jest niewinna, dopiero poznaje erotyczny świat. Ale jej naiwność nie jest słodka, lecz właśnie irytująca. Ilość wypadków, która spotyka Rebekę również nie sprawia, iż się przekonuję do tej bohaterki. Ba, nawet nie jest mi jej szkoda. W pewnym momencie nawet ciekawiło mnie tylko, co autorka wymyśliła dla swej głównej bohaterki.
Nie widziałam też "chemii" między Reb a Sedem. Oni się niby kochali, a ja tego nie czułam. Nie tak jak w przypadku innych powieści, w których czuję miłość od chwili się jej pojawienia. W ogóle miałam problem z relacjami bohaterów.
Sed też mnie irytował. Taki "pan idealny", któremu daleko było do idealności. Jego definicja zdrady budzi mój pusty śmiech. Zaś jego wybuchy złości sprawiłyby, że już dawno uciekłabym od takiego faceta.
Strasznie denerwowała mnie ocena chłopaków z zespołu byłej dziewczyny Seda. Porównania Reb i Kary również nie były przyjemne. Ale to pewnie dlatego, bo nigdy nie wierzę, iż tylko jedna strona była największym złem. Szczególnie, gdy opinie o tej złej znamy ze strony osób, które też nie do końca zachowują się fair.
Zakończenie też nie przypadło mi do gustu. Chyba to miał być happy end. Przewidywalny, aczkolwiek dla mnie Reb powinna otrzymać inny koniec swej historii.
Podsumowując:
Dla mnie ta pozycja okazała się męcząca. Momentami nudziłam się, przeważnie, gdy wiedziałam, co się za chwile wydarzy, bo prawie to samo wydarzyło się już wcześniej. Niektóre wątki budziły mój śmiech. Przy niektórych zastanawiałam się, dlaczego to jeszcze czyta. A przy zakończeniu się rozczarowałam, choć na nie naprawdę liczyłam.
Jednak muszę przyznać, iż książka ta nie jest też tragiczna. Ma też swoje mocne strony. Czasem sprawia, że się śmiejesz razem z bohaterami (wtedy, gdy powinieneś), czasem też naprawdę wciąga i sprawia, że się zapomina o rzeczywistości. Dlatego też mam problem z tą książką, gdyż są fragmenty, które sprawiają, iż myślę o niej samymi negatywami, ale są również fragmenty, które czytało mi się naprawdę przyjemnie i widziałam w nich potencjał na naprawdę dobrą książkę.
Muszę się przyznać, iż nie czytam powieści erotycznych. "Na szczycie" jest moją drugą, przeczytaną książką z tego gatunku. I, o ile poprzednia pozytywnie mnie zaskoczyła, tak ta pozostawiła mnie w poczuciu zagubienia, bo naprawdę nie mam pojęcia, co mam sądzić o tej książce.
Zaczęło się nieźle. Prosty język, nawet wciągająca fabuła. Bohaterowie, którzy mają potencjał. Lecz...
Główną bohaterką jest Erika, która już na samym początku zostaje wpleciona w historię. Na początku to ona wraz z pewnym pobocznym bohaterem widzi ciało przyjaciółki z dzieciństwa. Następnie to ją rodzina Alexy prosi o przysługę. Aż w końcu sama Erika jest ciekawa, co naprawdę stało się z Alexą.
Ciekawie było podejść do zagadki morderstwa od poznawania wraz z Eriką przeszłości ofiary. Spojrzeć na stare wydarzenia, odkryć tajemnicę z przeszłości i powoli zacząć odkrywać tajemnicę śmierci Alexy. Było to inne doświadczenie niż szukanie mordercy po śladach, które zostawił.
To, że cała książka bardziej kręciła się wokół Eriki, która chce odkryć prawdę niż Alexy również przypadło mi do gustu. Polubiłam Erikę i w pewnym momencie z uwagą śledziłam jej losy. Wraz z nią złościłam się na jej szwagra oraz czułam smutek, gdy martwiła się o swój dom. Wraz z nią chciałam dojść do prawdy.
Książkę czytało mi się szybko. Nie odczuwałam długich rozdziałów (no... może późnymi wieczorami, gdy już mnie brało spanie, a chciałam dokończyć rozdział ). Czas spędzony wraz z lekturą był miłą odskocznią od innych spraw... więc książkę polecam.
Główną bohaterką jest Erika, która już na samym początku zostaje wpleciona w historię. Na początku to ona wraz z pewnym pobocznym bohaterem widzi ciało przyjaciółki z dzieciństwa. Następnie to ją rodzina Alexy prosi o przysługę. Aż w końcu sama Erika jest ciekawa, co naprawdę stało się z Alexą.
więcej Pokaż mimo toCiekawie było podejść do zagadki morderstwa od poznawania wraz z Eriką...