-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel10
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
2018-05-02
2018-03-03
Główną bohaterką jest Ros - kobieta, która ma dość trudne relacje z matką. Akcja rozpoczyna się wtedy, gdy matka Ros umiera.
Lektura jest ciekawa. Łatwo jest się wciągnąć w fabułę. Często również pojawia się uśmiech na twarzy, ponieważ, choć tematyka jest trudna, to jednak nie brakuje wątków humorystycznych.
Najważniejszym wątkiem jest przeszłość Lilian - matki Ros. Na nim skupia się Ros, on pozwala odkryć wiele sekretów, które matka przed nią skrywała. On również pozwala wyzwolić Ros z trudnej przeszłości i teraźniejszości. Dzięki niemu Ros mogła rozpocząć nowe życie.
Przeszłość Lilian wywoła szok na twarzy nie tylko Ros, ale i każdego czytelnika. To jest jeden z głównych powodów, dla których warto poznać książkę.
Powiem szczerze, że byłam sceptycznie nastawiona, gdy brałam się za książkę. Obyczaj... co może być fajnego w obyczaju? Przez to też na początku książka wydawała mi się nudna. Owszem, widziałam fragmenty, które były zabawne, ale równocześnie fabuła mnie nudziła.
Jednak, gdy rozpoczął się wątek związany z Lilian i jej młodym wiekiem, to książka się szybko rozkręciła. Lektura natychmiastowo stała się niezwykle ciekawa i poznawałam ją z wypiekami na twarzy.
Nie mogę również nie napisać o tym, iż Ros interesuje się medycyną naturalną oraz innymi naturalnymi sposobami na zdrowie i urodę. Możemy więc znaleźć również jakąś receptę na piękny wygląd. Zdradzać nie będę, co to jest, sama jeszcze tego nie wypróbowałam, ale sądzę, że kiedyś to, co bohaterka zrobiła, wypróbuję na własnej skórze.
Wątek relacji matka-córka nie jest jedynym wątkiem w fabule. Ros ma też kłopoty małżeńskie oraz prawie dorosłych synów, którzy również mają już swoje plany, z którymi Ros musi sobie jakoś poradzić.
Dużym plusem jest też okładka, która choć jest prosta, zapada w pamięć. Uwielbiam prostotę, a prawie niewidoczny motylek, dopełnia piękna okładki.
Książkę trudno jest nie polecać. Bowiem jest to powieść godna uwagi. Opowiada o odkrywaniu siebie, czyli o czymś, czym wielu z nas ma problem. Możemy zauważyć na przykładzie Ros jak ważna jest przeszłość, teraźniejszość i jak rzutują one na przyszłość. Jak ważne jest również poznanie siebie, własnych marzeń i planów i niezapominanie o sobie i swoich potrzebach. Odkrywanie siebie nie jest tak proste jak nam się wydaje i często zajmuje to dużo czasu, a nam często jest szkoda każdej, nawet najmniejszej minuty.
Książka opowiada również o miłości. Ale nie tylko tej często opisywanej w różnych książkach miłosnych relacji chłopak-dziewczyna, mąż-żona, lecz i tej do dzieci czy do rodziców.
Nie mogę zapomnieć o przyjacielu Ros. Charlie - ten chłopak dostarczał tak wiele dobrego humoru, optymizmu w życie Ros.
Irytowało mnie za to czatowanie bohaterki z chłopakami. Te fragmenty najchętniej bym sobie odpuściła, gdyby nie fakt, że nie lubię zostawiać fragmentów książki nie czytanych. Wiara Ros w coś nadprzyrodzonego w pewien sposób mnie ujmowała.
Polubiłam też psa bohaterki. Ale ja uwielbiam psy, więc chyba ciężko byłoby mi nie polubić zwierzaka w książce.
Książkę oczywiście polecam, choć na początku może się troszkę ciężko czytać. Warto przebrnąć przez trudny początek, by odkryć niesamowitą historię matki Ros i zobaczyć jak Ros poznaje siebie i swoje potrzeby.
Główną bohaterką jest Ros - kobieta, która ma dość trudne relacje z matką. Akcja rozpoczyna się wtedy, gdy matka Ros umiera.
Lektura jest ciekawa. Łatwo jest się wciągnąć w fabułę. Często również pojawia się uśmiech na twarzy, ponieważ, choć tematyka jest trudna, to jednak nie brakuje wątków humorystycznych.
Najważniejszym wątkiem jest przeszłość Lilian - matki Ros. Na...
2018-02-28
Clovis LaFay... Clovis LaFay... Clovis LaFay... - powtarzam niczym mantra po przeczytanej lekturze.
Chyba po raz pierwszy mogę powiedzieć, że w pełni zakochałam się w postaci fikcyjnej... i chcę go mieć za męża. Pokochałam Clovisa, ale ciężko go tak naprawdę nie pokochać.
Przenosimy się w czasie, do roku 1872. Wtedy to został otwarty nowy podwydział w policji zwany Podwydziałem Spraw Magicznych Londyńskiej Policji Metropolitarnej. W nim pracuje John Dobson, który ma siostrę Alicję Dobson. Do wydziału trafia również Clovis LaFay - człowiek niezwykle tajemniczy, ale przyciągający do siebie.
Polubiłam alternatywny świat stworzony przez Anne Lange. Podobał mi się fakt, że magia nie musiała pozostawać w ukryciu. Tutaj wszystko jest jasne. Jedni rodzą się z potencjałem magicznym, inni niekoniecznie. Potencjał magiczny bywa dziedziczony w genach, więc niektórzy są magami z pokolenia na pokolenie. W świecie w tym istnieją szkoły, które doszkalają ludzi w sztukach magicznych. Choć przede wszystkim doszkala się mężczyzn. Brakuje równouprawnienia, ale niewiadoma jaka będzie przyszłość.
Ludzie z potencjałem magicznym mogą sobie wybrać kierunek, w którym mogą się dokształcać. Można być kinematem, piromatem albo nekromatą. Każdy kierunek może być dobry lub zły, w zależności od osoby, która z danych czarów korzysta.
Polubiłam bohaterów. Najbardziej Covisa LaFay - jego wręcz pokochałam. To nekromata pochodzący z arystokratycznego rodu. Choć ma rodzinę, jest samotnym człowiekiem. Uwielbia nawiązywać kontakty z duchami. Jest dobry.
John Dobson to policjant, który wcześniej służył w wojsku. Covisa poznał w szkole. Nawiązała się między nimi przyjaźń, która przetrwała czasy, w których każdy poszedł w swoją stronę i rozkwitła podczas wydarzeń z książki.
Wielkim plusem są retrospekcje, które wiele mogą uświadomić czytelnikom. Po każdym rozdziale, pojawia się retrospekcja z młodych lat Clovisa, Dobsona czy innych bohaterów. Wiele one wyjaśniają i są ciekawym rozwiązaniem, by móc poznać bohaterów i zmiany, jakie w nich zaszły trochę inaczej niż zwykle się je poznaje w książkach.
Jeśli chodzi o Clovisa, było wiele momentów, w których wydawało mi się, że jest starszy niż w rzeczywistości. Sprawiał takie wrażenie, przez sposób bycia. Czasem Clovis zachowuje się jak staruszek i dziwak, ale w taki strasznie uroczy sposób.
Książce nie brakuje przygód, zagadek, ale i humoru. Choć jest to powieść detektywistyczna z dużą domieszką magii, to ma w sobie humorystyczne wątki, które tylko dodają smaczku lekturze.
Fabuła wydaje się prosta. Troszkę jest przewidywalna, jednak nie przeszkadza to w odbiorze książki.
Uwielbiam również okładkę książka. Żadna już dawno mnie tak nie zauroczyła. Szczególnie jej tył. który kojarzy się stroną codziennej gazety, choćby takiego The New York Times. Choć tak naprawdę jest wzorowany na "The morning chronicle" - gazecie, która ukazywała się w Londynie w czasach, w których dzieje się fabuła książki.
Zresztą wiele wydarzeń z książki wydarzyło się naprawdę. Autorka na końcu wspomina o swoich inspiracjach. Wydaje mi się, że fakt ten jest dodatkowym smaczkiem, który zachęci do poznania książki.
Muszę przyznać, że jest to moja ulubiona lektura tego roku i pewnie kilku następnych. Chyba najlepsze książka roku 2018, bo już nic lepszego chyba nie przeczytam. I mam ogromną nadzieję, że powstaną następne tomy o Clovisie LaFay i Johnie Dobsonie, bo ogromnie polubiłam tych bohaterów i chciałabym poznać ich nowe przygody.
Będę ją jeszcze "męczyć" kilkanaście razy. Minimum raz w roku, ale na jednym razie na pewno się nie skończy. Będę ją znać na pamięć, lecz i tak każdy kolejny raz będzie dla mnie przyjemnością. Ogromnie polecam.
Clovis LaFay... Clovis LaFay... Clovis LaFay... - powtarzam niczym mantra po przeczytanej lekturze.
Chyba po raz pierwszy mogę powiedzieć, że w pełni zakochałam się w postaci fikcyjnej... i chcę go mieć za męża. Pokochałam Clovisa, ale ciężko go tak naprawdę nie pokochać.
Przenosimy się w czasie, do roku 1872. Wtedy to został otwarty nowy podwydział w policji zwany...
2016-11-11
Leszek Pękalski - seryjny morderca czy nieszczęśnik, który przyznał się do zbrodni, których nie popełnił. Czy można stawiać znak równości pomiędzy nim a Marcinem Trynkiewiczem?
Kim jest Leszek Pękalski? Gdzie się wychował? Dlaczego kogoś zabił i czy można było coś zrobić wcześniej, by nie doszło do tragedii.
Szczerze, fascynują mnie opowieści o seryjnych mordercach. Widziałam filmy o niektórych amerykańskich seryjnych mordercach. Dzięki "American Horror Story. Hotel" poznałam historię człowieka, dla którego powstała ta terminologia. Bowiem Herman Webster Mudgett wybudował hotel pułapkę, w którym zabił mnóstwo osób. W serialu jest podobny wątek, a ja byłam troszkę dociekliwa i znalazłam historię Mudgetta.
Czytałam też książkę "Seryjnych morderców XX wieku" Anny Poppek. I byłam pod wrażeniem - choć to dziwnie brzmi. Raczej książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Wiedziałam już wcześniej, że wielu seryjnych morderców ma nieciekawe dzieciństwo, jednak pomimo tego byłam zszokowana i nawet było mi ich w pewny sposób szkoda.
Historia Leszka Pękalskiego nie różni się zbytnio od innych historii seryjnych morderców, psychopatów. Miał ciężkie dzieciństwo. Chociaż później też był poniewierany przez los. Dlatego też podczas czytania, przez wiele chwil towarzyszyła mi myśl, że jego historia mogłaby być całkiem inna, gdyby ktoś mu naprawdę pomógł. Bo nie jestem pewna, czy te "dobre duszyczki" na pewno były dla niego dobre? Chodzi mi o czasy, gdy jeszcze nie zabijał, gdy dorastał czy też był młodym dorosłym człowiekiem na tym świecie.
Książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Jednocześnie było mi szkoda Leszka Pękalskiego jak i budził we mnie pewną odrazę.
Przyznał się do tak wielu zbrodni. Prawdopodobnie je popełnił. Każdy pisze, mówi, że liczyły się dla niego trzy potrzeby: zaspokojenie głodu, seksu oraz poczucie bezpieczeństwa. Był jak zwierzę. I został złapany przez przypadek.
Zaspokojenie głodu było najważniejsze i wynikało z przeszłości, biedy. Popęd seksualny miał. Tyle, że nie potrafił go powstrzymać, zaspokajał go sam lub poprzez zabijanie, a następnie seks z zwłokami. Poczucie bezpieczeństwa też mogło wynikać z lat dzieciństwa. Bo czy mógł czuć się bezpiecznie w domu? Nikt też mu nie przekazał dobrych wartości, nikogo nie obchodził...
Zastanawiające, że przy seryjnych mordercach zapominamy o tym kim byli i jak byli traktowani przez innych. Pamiętamy jedynie ich zbrodnie. Często makabryczne, które w większości przypadków wynikały z przeszłości.
Nie wiem dlaczego, ale jego postać bardziej budzi we mnie współczucie. Jest mi go szkoda. Nigdy nie miałam takiego dziwnego myślenia na temat seryjnych morderców. Może to przez opis jego postaci? Był upośledzony, nikt nigdy się nim nie zajął jak należy i choć wielu przyznaje, że był sprytny, to jednak cały czas w głowie pojawia mi się iskierka, która podpowiada, że jego historia mogła się skończyć całkiem inaczej.
A może to dlatego, że był wyśmiewany przez rówieśników jak był dzieckiem? A ja wiem jakie to uczucie, gdy inni traktują ciebie okropnie. Może dlatego jest mi go żal, jest mi go szkoda.
Mówi się, że każdy jest kowalem swojego losu. Jednak często zapominamy, że przeszłość ma ogromny wpływ na naszą przyszłość. Czasem ciężko jest poradzić sobie demonami z dzieciństwa... może tak było w tym przypadku? Może...
Leszek Pękalski - seryjny morderca czy nieszczęśnik, który przyznał się do zbrodni, których nie popełnił. Czy można stawiać znak równości pomiędzy nim a Marcinem Trynkiewiczem?
Kim jest Leszek Pękalski? Gdzie się wychował? Dlaczego kogoś zabił i czy można było coś zrobić wcześniej, by nie doszło do tragedii.
Szczerze, fascynują mnie opowieści o seryjnych mordercach....
2018-01-24
"Świetna" - tak w jednym słowem mogłabym podsumować tą książkę.
W "Gdzie jesteś, Jimmy?" przenosimy się przeszłość, do roku 1956. Poznajemy Ava Lark - rozwiedzioną Żydówkę, która wychowuje 12-letniego syna. Na tamte czasy rozwód był czymś nietypowym, rzadkim, przez co sąsiedzi nie są zbyt życzliwi wobec niej. W ogóle Ava ma ciężkie życie.
W pewnym momencie znika najlepszy przyjaciel Lewisa (syna Avy), tytułowy Jimmy/ Zaczynają się poszukiwania, które nic nie dają, dzięki czemu w drugiej części syn Avy - Lewis i Rose - siostra Jimmiego, zaczynają ponowne poszukiwania.
Na pewno warte uwagi jest zakończenie. Ono jest niespodziewane, inni niż wskazuje na nie fabuła. Coś niesamowitego, bo w początkowej fazie czytania, byłam pewna tego jak historia się skończy. Jednak skończyło się inaczej, dzięki czemu książka zyskała jeszcze większą moją sympatię.
Jak już wspominałam, powieść podzielona jest na dwie części. W pierwszej mamy rok 1956. Poznajemy Avy, jej ciężkie życie, Lewisa oraz Jimmiego i Rose. W tej części znika Jimmi. Część druga zaczyna się mniej więcej połowie książki i dotyczy roku 1963. Lewis jest już dorosły, pracuje. Jednak wciąż męczy go przeszłość. Podobnie jak i Rose.
Jak patrzę na książkę i przypominam sobie uczucie, jakie mi towarzyszyły podczas czytania, to pamiętam smutek. Od początku towarzyszył mi smutek. Bowiem - Ava miała ciężki życie, plusem jest, że się nie poddawała, jednak patrząc na jej perypetie,to wciąż jest mi jej szkoda. Później również smutno było. U dorosłego Lewisa również smutek był obecny. Owszem były chwile szczęścia, pojawiał się u mnie uśmiech na twarzy (szczególnie, gdy już myślałam, że wszystko idzie ku dobremu). Jednak smutek był jakby głównym uczuciem pojawiającym się przy lekturze.
A pisałam już, że zakończenie było genialne? Chyba tak, więc, no przejdę dalej. Ale zakończenia naprawdę było genialne.
Książka skłania również do refleksji. Główną myślą, jaka się pojawiła po lekturze książki było:
NIGDY NIE WIESZ, KTO JAKIM CZŁOWIEKIEM JEST.
Taki banał, bo czy rzeczywiście znamy naszych przyjaciół? Czy wiemy jakie sekrety ukrywają? Czy znamy naszą rodzinę? Czy nawet o sobie wiemy wszystko?
Książkę oczywiście polecam. Bowiem, choć może powodować płacz (warto przed czytaniem to wiedzieć) to przedstawia również walkę z przeciwnościami losu, walkę o swoje szczęście i szczęście swoich najbliższych oraz walkę o poznanie prawdy. I choć pokazuje, że życie bywa ciężkie, to warto walczyć o poprawę swojego bytu oraz zauważać w nim pozytywne aspekty.
Powieść ukazuje również jak ważna jest przeszłość, jakie znaczenie może mieć nasze dzieciństwo na dorosłe życie.
Teraz modne jest pokazywanie siebie jako pana swojego losu, który jeśli chce może wszystko. Tylko nie zawsze może wszystko. Zapominamy również, że czasem musimy powrócić do młodych lat, by móc sobie radzić w dorosłym życiu.
"Świetna" - tak w jednym słowem mogłabym podsumować tą książkę.
W "Gdzie jesteś, Jimmy?" przenosimy się przeszłość, do roku 1956. Poznajemy Ava Lark - rozwiedzioną Żydówkę, która wychowuje 12-letniego syna. Na tamte czasy rozwód był czymś nietypowym, rzadkim, przez co sąsiedzi nie są zbyt życzliwi wobec niej. W ogóle Ava ma ciężkie życie.
W pewnym momencie znika...
2017-09-09
Zastanawialiście się, jak funkcjonuje świat? Czy czasem nie ma tajnych agentów, którzy z ukrycia kierują losami krajów? Wszczynają protesty, szepczą słówka do osób, które mogą coś zrobić. Bez walk zmieniają świat. Z ukrycia robią to, co mają zaplanowane.
Ciekawa wizja. Możemy ją znaleźć w książce "Punkt Lagrange'a". Tam naprawdę nic nie dzieje się z przypadku.
"Punkt Lagrange'a" to połączenie kilku gatunków. Na pewno jest to powieść sensacyjna, przy której nie zanudzimy się, bo ciągle coś się dzieje. Ale za to często będziemy mieć mętlik w głowie, gdyż dopiero wyjaśnienia pokazują całą drogę do wydarzeń, które się staną. Bez nich książka na pewno nie byłaby tak dobra jak jest.
Na pewno możemy ją też zaliczyć do powieści politycznej. Tak, w "punkcie Lagrange'a" polityka jest bardzo ważna. Polityka nam trochę znana, lecz w powieści poznajemy ją z innego punktu widzenia.
To też trochę książka filozoficzna. Pomiędzy akcję autor wplata eseje filozoficzne na tematy polityczne, społeczne, obyczajowe. Przeważnie są wplatane w słowa bohaterów. Nie zanudzają, bo nie są zbyt długie i dzięki nim poznajemy też trochę bohaterów. A może i samego autora?
W powieści mamy dwie główne postaci, które poznajemy dość dobrze. Pierwszą z nich jest Texas - młody chłopak dorastający w latach 80., który jest świadkiem zbrodni, lecz żyje w kraju, w którym niektóre zbrodnie uchodzą na sucho. Kocha samochody, zna się na nich i wraz ze stryjem prowadzi warsztat samochody. Widok zbrodni zmienia go. Bardzo go zmienia. Dzięki fragmentom filozoficznym o tym, dlaczego świat jest jaki jest, możemy jeszcze bardziej zrozumieć wybory Texasa.
Jest jeszcze Vadim. To jest naprawdę ciekawa postać, złożona, trudna do rozszyfrowania. Jednak w pewnym momencie zaczyna dużo o sobie mówić... nie tylko o sobie, ten o zasadach, które rządzą światem, o pionkach na szachownicy, którymi kieruje GÓRA, o tajemnicach, sekretach, zbrodniach. O swoim życiu. Lecz nie tylko.
Poznajemy te postacie na tyle dobrze, że zaczynamy rozumieć ich wybory. Ale czy im kibicujemy?
Ja najbardziej chciałam poznać zakończenie. Każda strona udowadniała, że koniec mnie zaskoczy i sprawi, że na długo książka pozostanie mojej pamięci. I tak też się stało. Cała powieść wskazuje, że to będzie świetna lektura, a zakończenie tylko udowadnia ten fakt.
Autor, Jacek Szczyrba ma też świetny styl, który sprawia, że po paru stronach zaczynamy mu wierzyć. Zapominamy, że to powieść sensacyjno-polityczna. Za to zaczynamy myśleć, że może coś w tym wszystkim jest? Może...
Już sam prolog wskazuje, że będzie to dość tajemnicza, lecz ciekawa pozycja. Epilog zaś nadal pozostawia uchylone drzwi. Niby wszystko zostało powiedziane, lecz później dowiadujemy się, iż wydarzyło się coś jeszcze... Tylko co? To chyba pozostaje do rozwiązania w naszej wyobraźni.
Ja z mojej strony książkę bardzo polecam. Trzyma w napięciu do końca, zakończenie jest genialne. Może czasem są za długie rozważania, jednak całość sprawia, że książka jest rewelacyjna.
Zastanawialiście się, jak funkcjonuje świat? Czy czasem nie ma tajnych agentów, którzy z ukrycia kierują losami krajów? Wszczynają protesty, szepczą słówka do osób, które mogą coś zrobić. Bez walk zmieniają świat. Z ukrycia robią to, co mają zaplanowane.
Ciekawa wizja. Możemy ją znaleźć w książce "Punkt Lagrange'a". Tam naprawdę nic nie dzieje się z przypadku.
"Punkt...
2017-09-01
Zastanawiam się teraz, dlaczego sądziłam, iż serial o tym samym tytule jest na podstawie tej książki? Poza tytułami nic ich nie łączy. Gdyby serial choć dotykał historii z książki, byłoby o tym wspomniane. Lecz ja i tak byłam pewna, że te dwie historie są ze sobą powiązane.
A tu nic. W serialu - piękna fantastyka, w książce jest tajemnica, aczkolwiek jej rozwiązanie nie ma w sobie nic z fantastyki. Może to i lepiej, bo wyszło prawdziwiej. Ale też ciekawiej.
Historia, jakich wielu. Ona + on. Wiele nie trzeba, by pojawiło się uczucie. Miłość jest piękna, popycha do dobrego. Lecz zazdrość sprawia, że stajemy się źli. Te dwa uczucia pojawiają się w książce. One są najważniejsze. To dzięki nim mamy tak piękną historię.
Uwielbiam styl autora. Była to książka, od której oderwać się nie mogłam. Czytając, wciąż czekałam na więcej i więcej. Cudowne to uczucie, gdy książkę nie czyta się przymusowo, by skończyć, lecz z przyjemnością, by poznać losy bohaterów do końca.
Zaś bohaterowie.
Maurice Gerald, łowca mustangów, to postać, którą pokochałam całym swoim serduszkiem. Jest ideałem. Moim ideałem i nie pragnę niczego więcej, jeśli o niego chodzi. Naprawdę - postępował tak jak powinien. Pokochałam go.
Luiza zaś choć przepiękna, ujęła mnie swoją walką o miłość. To dopiero było coś. Ona w pewnym momencie stała się dla mnie kobietą, która potrafi o siebie walczyć. Lecz nie tylko o siebie.
Tytułowy Jeździec bez głowy dodawał całej historii mroku. Sprawiał, że człowiek zastanawiał się, czym lub kim ta postać jest. Była jakby upiorem, który poza atrakcją, dodawał też nieco lęku. Nawet mi.
Oczywiście, gdy już rozwiązano zagadkę związaną z postacią jeźdźca - lęk mniejszy zbudzał. Ale i tak jego nagłe pojawienie się było bardzo mroczne.
Przyznam, iż choć wiele książek czytam, było kilka momentów, w których zaskoczyła mnie fabuła. Jednak więcej było wątków, które łatwo było przewidzieć. Choć naprawdę, w przypadku ważnych spraw dla fabuły, zaskoczenie królowało.
Zapomniałam wspomnieć o Felimie. Ta postać byłe genialna. Nieco zabawny, aczkolwiek lojalny sługa Mauricego.
Jeśli chodzi o zakończenie. O głównym winowajcy wiedziałam wcześniej. Tego łatwo było się domyślić. Jednak dochodzenie bohaterów do tego, kto, co i dlaczego właśnie to uczynił ciekawiło mnie. Bowiem łatwo jest oskarżać nie mając dowodów. Czasem zaś bardzo trudno jest te dowody zebrać.
Podczas lektury mogłam poczuć się jak na Dzikim Zachodzie. Nie było może wielu westmanów (mianowicie pamiętam tylko jednego). Spotkanie z Indianami też graniczyło z cudem. Ale wiecie - łowca mustangów, dzika przestrzeń... no po prostu Dziki Zachód jak się patrzy. Tylko w nieco innym stylu.
Dla mnie ta lektura okazała się wielką dawką przyjemności. Mam nadzieję, że podobnie będzie z Wami.
Zastanawiam się teraz, dlaczego sądziłam, iż serial o tym samym tytule jest na podstawie tej książki? Poza tytułami nic ich nie łączy. Gdyby serial choć dotykał historii z książki, byłoby o tym wspomniane. Lecz ja i tak byłam pewna, że te dwie historie są ze sobą powiązane.
A tu nic. W serialu - piękna fantastyka, w książce jest tajemnica, aczkolwiek jej rozwiązanie nie ma...
2017-08-31
Uwierzycie, że kupiłam tą książkę za 2 złote? Coś niesamowitego, wręcz niemożliwego. Przyznam, iż to moja pierwsza książka kupiona tak tanio.
Przyznam, iż 2 złote nie było mi szkoda wydać, lecz równocześnie nie spodziewałam się zbyt wiele. Bo czego można się spodziewać po książce kupionej tak tanio?
Chyba nie okazałam się czytelnikiem, jakiego autorzy oczekiwali. Bowiem książkę przeczytałam od deski do deski. Ale równocześnie, uznałam, że nie skończę tylko na czytaniu. Wypróbuję metody. Będę je stosować tak długo, aż zaczną działać. Tak długo, aż stanę się lepszą wersją samej siebie.
Tytułowe METODY to coś, czym według autorów można odmienić swoje życie. Każda z METOD ma swoje zastosowanie. Niektóre można stosować w podobnych sytuacjach. Dzięki nim pokonamy lęki, stres. Będziemy gotowi na działanie. Wyjdziemy z strefy komfortu. Zaczniemy żyć. Usuniemy z naszego życie złość na kogoś, nienawiść, poczucie krzywdy, przesadne zamartwianie się, nieśmiałość, poczucie bycia gorszym od reszty. Będziemy łatwiej nawiązywać kontakt z innymi ludźmi. Nie będziemy mieć obsesyjnych myśli, przestaniemy przesadnie siebie krytykować, powracać wciąż do przeszłości. Staniemy się silniejsi. Nie staniemy wiary w siebie, siły do działania.
Kusząca oferta, nie sądzicie? Aż żal nie skorzystać.
Ale na czym polegają? Tak, w skrócie? Na uruchomieniu wyobraźni, bo wiele rzeczy musimy sobie wyobrazić. Na wizualizacji obrazów, które nie zawsze będą miłe dla nas. Na regularnym stosowaniu metod. Ich się nie stosuje do momentu polepszenia swojego życie. One mają nam towarzyszyć przez całe nasze życie.
Czy więc warto? Trudno mi powiedzieć, bo mam z nimi problemy. Na początku musimy je stosować w domu, w każdej wolnej chwili. Jak dojdziemy do perfekcji, stosujemy je w określonych sytuacjach. I podobno czujemy się lepiej. Mamy siłę do pokonywania problemów, naszych lęków, smutków.
Uważam, że w METODY trzeba wierzyć. Bez wiary, że nam pomogą, nie widzę sensu w ich stosowaniu. Bez tej wiary nie mamy też ochoty na ich stosowanie. Fajnie się czyta o pacjentach autorów, lecz jednak mając tylko książkę, nie poradzimy sobie z METODAMI. Choć można spróbować bez wiary w nie, ona być może pojawi się później. Zresztą sami autorzy poświęcają jeden rozdział wierze.
Czy polecam? Jeśli pragniecie zmienić swoje życie, jesteście gotowi na nietypowe metody, na stosowanie ich do końca swojego życia, to coś dla Was. Jeśli potrzebujecie zmian, ale nie jesteście pewni METOD - spróbujcie, może są one dla Was. Jednak przyznam, że ta książka nie jest dla każdego. Nie mogę też powiedzieć, że METODY na 100% działają - ja dopiero zaczynam z nimi przygodę. Gdy zaś będę pewna, że one działają, napiszę o tym. Teraz nie wiem. Nie wiem, czy mi pomogą, czy po czasie uznam, że nie ma sensu ich stosowanie. Jednak chcę je wypróbować. Książka zachęciła mnie do METOD, do ich stosowania.
Mój koszt w książkę był niewielki. Jednak, gdybym wydała złotych 30, a ona nie przypadłaby mi do gustu - zawiodłabym się. METODY dla niektórych mogą wydawać się czymś magicznym, wręcz śmiesznym do stosowania. Musicie więc sami odpowiedzieć sobie na pytanie, czy coś takiego przypadłoby Wam do gustu. Czy to Wasz klimat?
Na razie oceniam ją wysoko. Mam nadzieję, że nigdy nie zmienię jej oceny. Mam nadzieję, że pomoże uporać się z moimi demonami.
Uwierzycie, że kupiłam tą książkę za 2 złote? Coś niesamowitego, wręcz niemożliwego. Przyznam, iż to moja pierwsza książka kupiona tak tanio.
Przyznam, iż 2 złote nie było mi szkoda wydać, lecz równocześnie nie spodziewałam się zbyt wiele. Bo czego można się spodziewać po książce kupionej tak tanio?
Chyba nie okazałam się czytelnikiem, jakiego autorzy oczekiwali. Bowiem...
2017-08-15
"Książka poruszająca temat komunizmu musi być ciekawa." - tak pomyślałam, zanim po nią w ogóle sięgnęłam. Nie pomyślałam za to, że może być pełna treści, o których można powiedzieć, że są teoriami spiskowymi. Tylko, czy nimi są?
"Wielkie arrangement" to podróż po komunizmie, ale też demokracji. Autor we wstępie ukazuje nam, że nie do końca "jest po prostu lepiej!". Pokazuje, że demokracja może mieć coś wspólnego z bolszewizmem. Podaje tezę, którą rozwija w następny rozdziałaś, ukazując argumenty. Czytelnik zaś może mu uwierzyć, bądź nie. Wszystko tak naprawdę zależy od nas.
Ciekawymi osobami, o których pisze Dariusz Rohna są: Christopher Story i Jeffrey Richard Nyquist. Obaj panowie twierdzili, że komunizm jest wciąż żywy, a plan bolszewików jest wciąż realizowany i to z powodzeniem. Obaj uważali się za antykomunistów i głosili różne teorie związane z bolszewizmem. W książce dość dobre poznajemy iść zdanie na temat niektórych wydarzeń. Naprawdę warto poznać ich teorie.
Ciekawym rozdziałem jest też porównanie komunizmów z islamskim terroryzmem. Wiele tez, które pojawiły się w nim było dla mnie nowością. Przyznam się, iż temat ten mnie zainteresował, przez co zaczęłam szukać dodatkowych informacji.
Tak ogółem, autor twierdzi, że islamski terroryzm ma coś wspólnego z bolszewizmem. Maja coś wspólnego... są ze sobą w jakiś sposób powiązani. W książce oczywiście jest napisane, w jaki sposób. Przyznam, iż nigdy wcześniej o tym nie słyszałam. Ale po przeczytaniu książki pomyślałam, że może coś w tym jest.
Jeśli chodzi o różne kraje, w którym możemy dostrzec tzw. demobolszewizm, to trochę ich autor wymienił. O każdym też jest co nieco napisane. O niektórych słów jest bardzo dużo, o innych mniej. W każdym kraju autor przygląda się polityce, politykom i argumentuje, dlaczego w danym miejscu widzi ideologię, którą nazywa demobolszewizmem.
Dla ciekawych - demobolszewizm to nadal bolszewizm, tylko, że w otoczce demokracji. Autor pokazuje, jak zakamuflowany jest komunizm, bolszewizm i dlaczego jest on w nowej postaci tak samo niebezpieczny jak w starej.
Nie wiem dlaczego. Być może przez to, że niedawno (w tamtym roku? a może i w tym?) czytałam o Mandeli.
Uderzyło mnie to, w jaki sposób autor o nim pisał. Teraz, jak już ochłonęłam, cieszę się, że poznałam inną ocenę jego działań i znam już jakby dwa punkty widzenia. Wcześniej znałam Nelsona Mandelę tylko jako bohatera, przez co i w moich oczach stał się postacią idealną... stał się bohaterem. Teraz zaś poznałam punkt widzenia, w którym Nelson Mandela kroczył złą drogą i był terrorystą. I nie, nie zmieniłam zdania o Mandeli. Jednak poznając inny punkt widzenia, poszerzyłam swoją wiedzę, horyzonty. Mogłam się jakoś ustosunkować do nowej informacji i skonfrontować ją z tym, co już wiedziałam.
Temat Sowieckiej Unii Europejskiej i Stany Zjednoczone Ameryki to oddzielne rozdziały, które poruszył autor. Pokazuje on jak funkcjonuje Unia, i jak wiele ma wspólnego z bolszewizmem, komunizmem, równością. Natomiast w Stanach Zjednoczonych pokazuje polityków, dziennikarzy i innych ludzi ważnych, dla których bolszewizm to idea, którą wyznają, nazywając ją inaczej. Tutaj też jest wiele kontrowersji.
W ogóle tematy w książce budzą wiele uczuć. Trudno jest się do nich jakoś nie odnieść. Możemy się zgadzać, bądź nie zgadzać z autorem. Jednak przy lekturze będziemy musieli dokonać wyboru. To chyba jest największym plusem tej pozycji. Poznajemy na nowo rzeczywistość, którą znamy i musimy jakoś się ustosunkować z tezami autora. Może po lekturze poszukać więcej na tematy poruszane w książce. Może też pozostać tylko z tym, co przeczytaliśmy. Niemniej jednak, książka skłania do przemyśleń, do zastanowienia się na tym, o czym autor pisał. Pokazuje też, że to, co nam się wydaje demokracją, dla kogoś innego może wyglądać na demobolszewizm.
Warto poznać punkt widzenia autora na temat współczesnej światowej polityki oraz samemu ocenić wartość książki.
"Książka poruszająca temat komunizmu musi być ciekawa." - tak pomyślałam, zanim po nią w ogóle sięgnęłam. Nie pomyślałam za to, że może być pełna treści, o których można powiedzieć, że są teoriami spiskowymi. Tylko, czy nimi są?
"Wielkie arrangement" to podróż po komunizmie, ale też demokracji. Autor we wstępie ukazuje nam, że nie do końca "jest po prostu lepiej!"....
2017-08-04
Po "Winnetou" przyszedł czas na kolejną powieść o Indianach i białych, którzy muszą jakoś żyć ze sobą.
Nie mam pojęcia, dlaczego myślałam, iż ta powieść będzie przypominać "Winnetou". Przecież oczywistym powinno być dla mnie, że choć obie poruszają się w tematyce indiańskiej, są całkiem innymi opowieściami.
Bardzo przypały mi do gustu cytaty, które były wprowadzeniem do kolejnych rozdziałów. Ogromnie mi się to podobało. Choć przyznam, iż cytatami wprowadzającymi do rozdziału o wiele lepiej radzi sobie Walter Scott w książce "Ivanhoe".
Plusem jest też historia. Heyward Duncan skradł mi serce i to jego losy najbardziej mnie interesowały. Alicja i Kora pokazywały, że nawet czasach, w których rozgrywa się powieść, kobiety potrafią sobie radzić. Choć w tym przodowała Kora - jak dla mnie cudowna kobieta, która nie jeden raz w lekturze pokazała jak bardzo potrafi być odważna. Jednak i Alicja nie zawsze była bierną i wycofaną kobietą.
Jeśli zaś chodzi o Sokole Oko. W tej powieści był, jednak wśród innych postaci często mi zanikał. Choć zawsze jak się pojawiał, pokazywał swoją naturę, umiejętności, pomysłowość. Lecz nie był on postacią pierwszoplanową, która by mnie oczarowała. Cóż, to dwie kobiety i ich opiekun są głównymi bohaterami tej powieści.
Przyznam się, iż gdy po raz pierwszy przeczytałam przezwisko "Sokole Oko", coś mi mignęło, gdzieś dzwoniło, lecz nie wiadomo w którym kościele. Jestem pewna, że słyszałam o tym białym. Może oglądałam film, w którym on był bohaterem? Może w jakiejś książce o nim czytałam? Nie mam pojęcia i pewnie już się nie dowiem.
Książka jest drugim tomem cyklu o Sokolim Okiem. Choć ta postać nie oczarowała mnie tak jak inne, to jednak wzbudziła moje zaciekawienie tak bardzo, że gdy będę miała możliwość, przeczytam tomy, których nie znam. Myślę, że dowiem się z nich o wiele więcej o tym dość ciekawym bohaterze.
Zabrakło chyba kilku słów na temat Unkasa. Ten Indianin... o jacie, jaki on był cudowny. I tak, on mi nieco przypominał Winnetou. :D Ale równocześnie był od niego całkiem inny. Polubiłam tego bohatera ogromnie.
Przyznam, iż zaskoczyło mnie zakończenie opowieści. Nie spodziewałam się czegoś takiego. Nie wiem też, czy jestem z niego zadowolona. Z jednej strony lubię książki, które mnie zaskakują. Ale może nie w taki sposób...
Książka jest kolejną lekturą z dawnych lat, którą przeczytałam i polecam ją innych. Powieść pochodzi z roku 1826, więc liczy już sobie 191 lat. Jest więc staruszkiem, który nadal może sprawić przyjemność czytelnikowi.
Prawdą jest, że książka ma parę minusów. Zdarza się, że niektóre wydarzenia były mało prawdopodobne. Podejście autora do Indian również nie jest za fajne, choć póki co nie czytałam książki, w której Indianie byliby przedstawieni jako osoby, które tylko prowadzą ze sobą wojny, są żądne zemsty, zabijają z największą przyjemnością i w ogóle są be, poza jednym czy dwojgiem, którzy są dobrzy. Jednak nawet w takim "Winnetou" mogłam zauważyć, iż biali też nie są dobrzy. A w przypadku "Ostatniego Mohikanina" ciężko znaleźć można białego - złego (chyba nawet takiego człeka nie znajdziemy), za to bardzo łatwo znaleźć złego Indianina. Troszkę to smutne.
Lecz pomimo niedoskonałości, książka jest naprawdę warta uwagi. Polecam ją więc, bo warto poznać Korę, Alicję oraz Duncana. Podobnie jak i inne postacie. Sokole Oko i Unkas są jednym z najlepszych duetów, jakie można znaleźć w książkach. Dla samej ich relacji warto poznać książkę... jak i dla losów bohaterów, które śledzi się z największą uwagą.
Po "Winnetou" przyszedł czas na kolejną powieść o Indianach i białych, którzy muszą jakoś żyć ze sobą.
Nie mam pojęcia, dlaczego myślałam, iż ta powieść będzie przypominać "Winnetou". Przecież oczywistym powinno być dla mnie, że choć obie poruszają się w tematyce indiańskiej, są całkiem innymi opowieściami.
Bardzo przypały mi do gustu cytaty, które były wprowadzeniem do...
2017-07-26
Sherlock Holmes to postać kultowa. Nie ma osoby, która by nie wiedziała, kim był ten człowiek.
I pomyśleć, że wszystko zaczęło się od książki Arthura Conana Doyle, w której głównym bohaterem był detektyw - Sherlock Holmes. Towarzyszył mu Watson. On też jest narratorem opowiadań.
Wstyd przyznać, ale jest to moje pierwsze spotkanie z książką o Sherlocku Holmesie. Znałam go, słyszałam o nim. Widziałam jakieś filmy, w których był głównym bohaterem. Nie widziałam najnowszego serialu BBC o tym detektywie. Lecz po lekturze mam ochotę nadrobić wszystko, co tylko będę mogła znaleźć. Zacznę od serialu, bo widziałam, że leci na BBC HD. Choć tam pewnie są już późne odcinki, a mi pasowałoby nadrobić go od odcinka pierwszego.
Przyznam, iż myślałam, że "Przygody Sherlocka Holmesa" to jedyna książka o tym detektywie. Teraz już wiem, że tomów o nim jest więcej i zaczęłam od środka. Kiedy ja nadrobię pozostałe tomy - nie mam pojęcia.
Książkę rozpoczyna historia o zagadkowej śmierci przy moście Thor. Czytając ją, szukałam winnego (jak w przypadku innych powieści kryminalnych). Lecz w życiu nie wpadłabym na to rozwiązanie, które autor zaserwował. Cudownym uczuciem jest bycie zaskoczonym. :D
"Liga rudowłosych" było opowiadaniem na pewno zabawnym, intrygującym, ale też wzbudzającym nutkę niepewności od pierwszej chwili. Raczej od początku pachniało jakimś podstępem, bo kto by płacił osobie, która miałaby odpowiedni kolor włosów.
Bardzo spodobała mi się historia "Błękitny rubin". Była zabawna, bo zaczęła się od gęsi. Z zainteresowanie czytałam jakie wnioski Holmes snuje jedynie z samego kapelusza... i jak bardzo się okazały trafne. Ciekawym ten był fakt, jak dzięki niepozornej gęsi przeszło się do poważnej zbrodni. Jak te dwie rzeczy się pięknie połączyły.
Następnym opowiadaniem był "Umierający detektyw". Tak bardzo mi było wówczas szkoda Watsona. Wiadomość o przyjacielu, który umierał musiała być ciężka. Później też wszystko wskazywało na to, że umierał. Ja sama spodziewałam się najgorszego...
Aż wreszcie pojawił się rozdział "ostatni pojedynek", w którym pojawia się pojawia się antagonista Holmesa. Cudownie się czytało ten rozdział.
"Pusty pokój" był trochę smutny, do pewnego momentu. Później zaś zrobiło się tak jak w poprzednich rozdziałach - ciekawie. Zagadka, próba jej rozwiązania, koniec. I pójście dalej.
"Trzej studenci". Przyznam, iż dość szybko odkrywam, kto jest winnym. Owszem, pojawiły się w tym rozdziale też motywy, których się nie domyślałam. Jednak w pewnym momencie łatwo jest się domyślić, kto będzie winnym. Aż dziwne, że Watson na to nie wpadł. W końcu przez wiele lat współpracował z Sherlockiem.
I ostatnie opowiadanie. "Samotna cyklistka". Niektórych rzeczy można się było w nim domyślić, ale nie wszystkich. Zaskoczenie było ciekawa. Cała historia nie zainteresowała mnie tak bardzo jak inne.
Moją ulubioną na pewno jest "umierający detektyw", gdyż czułam to co czuł Watson. Bardzo emocjonalnie podeszłam do tego rozdziału.
W przedstawionych opowiadaniach Watson był już po ślubie. Czasem się w opowiadaniach z tego tłumaczył, co bywało zabawne, ale przede wszystkim pokazywało jak bardzo Watsonowi brakuje niebezpiecznych przygód, w których mógł troszkę poćwiczyć swój mózg. Zresztą... przyjaźnić się z kimś takim jak Sherlock musi być fascynujące. Czasem na pewno męczące (Holmes ma dość trudny charakter), ale i przyjemne i dokształcające.
Relacja tych dwóch bohaterów pokazuje, iż przyjaźń może narodzić się nawet wśród ludzi, którzy pozoru są inni. Sherlock jest geniuszem, Watson to zwykły lekarz - na pewno z dużą wiedzą, jednak nie potrafi myśleć tak jest Holmes. Sherlock jest w tym duecie jakby liderem. Watson jest bardziej uległy. Ale równocześnie - Watson próbuje przewidywać przyszłość, zabezpiecza się choćby braniem broni. Choć to Holmes jest bohaterem, który potrafi przewidzieć ruchy przeciwnika.
Ogromnie polecam tą krótką lekturę. Można przy niej spędzić miło czas. Lecz przede wszystkim pozwala poznać detektywa, którego pokochał (chyba) cały świat. Warto go poznać... i pokochać.
Ja zaś spróbuję się zabrać za resztę opowiadań, by jeszcze lepiej poznać Watsona i Sherlocka. W ogóle chcę poznać wszystko, co z nimi związane - filmy, seriale, gry... ale przede wszystkim książki. :)
Sherlock Holmes to postać kultowa. Nie ma osoby, która by nie wiedziała, kim był ten człowiek.
I pomyśleć, że wszystko zaczęło się od książki Arthura Conana Doyle, w której głównym bohaterem był detektyw - Sherlock Holmes. Towarzyszył mu Watson. On też jest narratorem opowiadań.
Wstyd przyznać, ale jest to moje pierwsze spotkanie z książką o Sherlocku Holmesie. Znałam...
2017-07-21
Karin Stanek była wokalistką bigbitową lat 60. Grała z Czerwono-Czarnymi. Jej największymi hitami są "Chłopiec z gitarą", "Malowana lala", "Jedziemy autostopem". Tak w skrócie można napisać o niej. Jeśli zaś chcemy się coś więcej dowiedzieć o tej wokaliście, warto przeczytać książkę "Karin Stanek autostopem z malowaną lalą."
Książka jest prowadzona w dwóch narracjach. Jedną prowadzi Karin Stanek, drugą Anna Kryszkiwicz - menadżerka i przyjaciółka Karin.
Poznajemy życie Karin od jej dzieciństwa do śmierci. Mamy też kilka rozdziałów prowadzonych przez Annę Kryszkiwicz opowiadających o próbach zareklamowania, Karin Stanek współczesnych czasach, przypomnienia o niej. Myślę, że ta książka może jej w tym pomóc.
Przyznam się, że nie słyszałam wcześnie o Karin Stanek. Gdyby nie ta książka, nadal nic bym o niej nie słyszała. Nie wiedziałam, ze taka wokalistka była. Nie miałam pojęcia, jakie hity miała. Nie interesowało mnie jej życie. Choć akurat życie miała ciekawe (lecz nie takie, jakie bym chciała mieć).
Karin Stanek wydaje się być ciekawą postacią. Na pewno ma interesującą biografię. Choć czasem mnie irytowała. Na przykład, gdy opowiadała, że nie każdy chciał włączyć się do zabawy... śpiewania. Wynikało z tego rozdziału, że tacy ludzie to byli buce, którzy nie potrafią się bawić. Tyle tylko, że nie każdy musi chcieć "zostać tatą" do piosenki czy wziąć udział w innej zabawie. Niektórzy mogą chcieć iść na koncert, by posłuchać swojej idolki i tylko tyle. Nic więcej.
Zastanawiam się jak podejść do opinii tej książki. Oceniać jej życia nie zamierzam. Podobnie jak komentować jej wybory. To było jej życie, którym mogła zrobić to, co jej się chciało (i na co pozwalały czasy, w których żyła). Owszem, nie było jej łatwo. Lecz wtedy chyba mało komu było lekko. Miała problemy (kto ich nie ma).
W książce znajdziemy też zdjęcia. Niektóre z nich można zeskanować (jak ma się aplikację) i zobaczyć dodatkowe materiały. Są nimi: galeria zdjęć oraz piosenki. Tylko, czy warto instalować aplikacje, by usłyszeć piosenki, które też można znaleźć na innych stronach (choćby na spotify). Własnie, przy pisaniu tej opinii słucham jej piosenek i nadal nie wiem, co o niej myślę.
Na pewno jest to całkiem coś innego niż Anna German, która wówczas też występowała.
Na pewno Karin Stanek zasłużyła na sławę. Jej piosenki wpadają ucho, muzyka jest skoczna. Tak jak można było przeczytać w książce. Piosenki, które Karin śpiewa są świetne do tańczenia.
Na pewno też nie była doceniona tak jak powinna. Choć... kto to wie.
Dobrze, że powstają książki o dawnych artystach. Dobrze, że teraz przypomina się o nich. Wiele z nich zasługuje na pamięć.
Książkę polecam. Jest ciekawie napisana. Podobał mi się ten podział na dwie narracje. Czujemy, jakby to Karin opowiadała o swoim życiu. Komentarze autorki są często pomocne. Dopełniają to, o czym Karin w danym momencie opowiada.
Ciekawym rozdziałem jest narodzenie się ich współpracy. Cały czas się zastanawiałam jak się one spotkały. Bardzo chciałam poznać to wydarzenie.
Choć z zainteresowaniem przeczytałam całą książkę. O jej dzieciństwie, o jej korespondencyjnej nauce, o jej pechu, o ludziach, których spotkała. To wszystko było ciekawe. I smutne.
Widziałam sukcesy w jej życiu, jej pracowitość. Widziałam oddanych fanów. Lecz przede wszystkim widziałam smutek, nieszczęście, ludzi, którzy ją skrzywdzili.
Teraz zaś chyba sobie obejrzę film "Dwa żebra", by zobaczyć Karin Stanek. Może nie w tej chwili, ale na pewno chcę zobaczyć ten film. Nawet bardzo.
Książkę zaś Wam polecam. Jeśli nie znacie Karin Stanek (jak ja) to z zainteresowaniem przeczytacie jej losy. Jeśli ją znacie, to na pewno zainteresuje Was życie sławy zza kulis.
Karin Stanek była wokalistką bigbitową lat 60. Grała z Czerwono-Czarnymi. Jej największymi hitami są "Chłopiec z gitarą", "Malowana lala", "Jedziemy autostopem". Tak w skrócie można napisać o niej. Jeśli zaś chcemy się coś więcej dowiedzieć o tej wokaliście, warto przeczytać książkę "Karin Stanek autostopem z malowaną lalą."
Książka jest prowadzona w dwóch narracjach....
2017-07-21
To był mój pierwszy raz z "Winnetou". Nie widziałam wcześniej filmów o tym wodzu Apaczów, nie czytałam książek. Może dlatego szybko wciągnęłam się w historię o Winnetou.
Książka jest prowadzona w narracji pierwszoosobowej. Poznajemy greenhorna, czyli człowieka niedoświadczonego, zielonego. Ten greenhorn wyrusza do pracy na Dziki Zachód, gdzie pomaga przy budowie kolei. W swoich początkowych losach okazuje się, że greenhorn nie jest taki zielony i szybko się uczy. Może, a nawet powinien zostać westmanem. W taki oto sposób poznajemy głównego bohatera, z którego perspektywy pisana jest ta książka. Jest nim oczywiście Old Shatterhand.
Jednak historia ta opowiada o Winnetou, wodzu Indian. Jego również mamy okazję szybko poznać... mianowicie przy pierwszej pracy naszego greenhorna.
Ich losy wciąż się łączą i rozdzielają. Choć Old Shatterhand wręcz ubóstwia Winnetou, to jednak nie towarzyszy mu w każdej wyprawie. On też ma zobowiązania, swoje plany. Jednak jego plany często łączą się z planami Winnetou.
Choć autor niezwykle dokładnie opisywał fragmenty życia Olda Shatterhanda na Dzikim Zachodzie, to znalazłam rozdział, w którym historia była jakby przerwana. Ja wiem, że w historii chodzi o Winnetou, ale nawet jeśli Winnetou znikał, to jednak historia zamykała się w momencie jej zakończenia. A tu nagle zong, bo nie wiem, co z Samem Hawkens czy Firehandem i jego synkiem. To mnie jakoś ukuło.
Strasznie długie są też niektóre rozdziały. Ja mam tak, że muszę doczytać do końca rozdział, wcześniej nie potrafię przerwać. Lecz tu czasem po 30 stronach miałam dość i chciałam wreszcie przerwać historię. Tak, bywała nudząca.
Jednak ogólnie historia jest przepiękna. W tym wszystkim najpiękniejsza jest relacja, która łączyla Shatterhanda z Winnetou. Ich przyjaźń, braterstwo było czymś niezwykłym, o czym się chciało czytać.
Podział na dobrych i złych też mamy dość jasny. Apacze, westmani są dobrze. Kiowa, różni opryszki, których poznać można po oczach (heh) są źli. Raczej w powieści nie znajdziemy ludzi skomplikowanych, których których określić. Jednak ma to swoje dobre strony.
Bardzo zapadł mi w pamięć monolog Nszo-czi na temat okrucieństwa białych. Zresztą nie tylko ona porusza temat zachowywania się białych. Old Shatterhand też ma świadomość tego, jacy biali są. Każda mowa każdego spotkanego wodza, gdy Shaterhand znalazł się w opałach poruszała kwestię zachowywania się białych.
Lecz ta powieść to przede wszystkim lekcja dobra, uczciwości, prawdomówności oraz przyjaźni.
Old Shatetterhand był prawdomówny. Zawsze mówił prawdę i jak się okazało, przez to był szanowany wśród Indiach. Jego prawdomówność była ceniona. Każdy mu przez to wierzył, bo przecież on zawsze mówił prawdę... Jednak trudno nie zauważyć, iż czasem coś pomijał, o czymś nie wspominał. Zabawne dla niego było, że gdy powiedział, że pisze książki, uważany jest przez westmanów za greenhorna (bardzo zabawny, gdy był pięknie ubrany, opowiadał, że jest autorem, a zapomniał wspomnieć o swoim przezwisku).
Za to WInnetou. Winnetou to ideał wodza, ideał Indiana, ideał człowieka. On naprawdę był ideałem. Szanował go każdy, bo naprawdę zasłużył na szacunek. To też jest ważne... szacunek nie bierze się z niczego. Trzeba na niego zapracować.
To był mój pierwszy raz z "Winnetou". Nie widziałam wcześniej filmów o tym wodzu Apaczów, nie czytałam książek. Może dlatego szybko wciągnęłam się w historię o Winnetou.
Książka jest prowadzona w narracji pierwszoosobowej. Poznajemy greenhorna, czyli człowieka niedoświadczonego, zielonego. Ten greenhorn wyrusza do pracy na Dziki Zachód, gdzie pomaga przy budowie kolei. W...
2017-07-16
Ostatnio wracam do lat dzieciństwa i wybieram książki, które skierowane są dla osób młodszych. Pomyślałam, że miło by było choć na chwilę znów stać się dzieckiem. Poczuć tą dziecięcą radość. Uznałam, że właśnie książki mogą mi w tym pomóc. Szczególnie, gdy opowiadają o królestwach, książętach i królewnach. Kto z nas nie marzył być królewną (lub królem).
"Pierścień i róża" jest krótką opowieścią, w której akcja rozgrywa się w dwóch królestwach, w których rządzą uzurpatorzy.
Bajka ta posiada prawie wszystkie elementy baśni. Mamy w niej książąt, księżniczki, królów, królowe. Cały, piękny świat, w którym to królowie rządzą państwem. Ale pojawia się też wróżka, która na swój sposób dba o swoich chrześniaków. Świat jest mieszanką świata hmm... realnego z magicznym. Wiecie, choć królestwa są fikcyjne, i można zauważyć gdzieś tam magię, to większość rzeczy to takie jakby życie w pałacu. Nie ma też granicy pomiędzy motywami działań bohaterów a działaniem "sił nadprzyrodzonych", magicznych. Zaś cała historia jest prosta. Nie znajdziemy w niej nic skomplikowanego. I oczywiście, możemy znaleźć w niej znany i lubiany motyw walki dobra ze złem.
Książka ta ma też wiele uniwersalnych wartości. To nie jest opowiastka, którą tylko się przeczyta. Bowiem ma w sobie wiele morałów i naprawdę można z niej coś wynieść. Nawet prezent dla chrześniaków od wróżki: "...nie mogę Ci ofiarować cenniejszego upominku nad odrobinę cierpienia" jest tak naprawdę dobrą lekcją. Możemy zauważyć, że ten prezent wydał dobre owoce, podczas gdy prezenty, które wcześniej ofiarowała dobra wróżka sprawiały, iż ludzie starali się gorsi.
Ale w tej niewielkiej opowieści są też inne nauki, choćby:
- by robić to, co się przyrzekło (co wydaje się chyba dla każdego oczywiste),
- zdobywanie wiedzy przynosi owoce (więc uczyć się naprawdę warto),
- wytrwałość, pokora, cierpliwość, pracowitość, uczciwość, po prostu bycie prawdziwym - te wartości prowadzą do szczęścia.
- nie warto nikogo udawać.
Tytułowe: pierścień i róża to wydawać by się mogło, cudowne artefakty, które dają szczęście. Ale to szczęście jest tylko pozorem. Bowiem pierścień i róża sprawiają, iż otoczenie widzi nas inaczej niż jesteśmy naprawdę. One są metaforą przekłamania, gry pozorów, stwarzania fałszywego wizerunku
Książka jest napisana cudownym językiem. W niej znajdziemy wiele humoru. Tą książkę czyta się z uśmiechem na twarzy. Ilustracje również przynoszą uśmiech na twarzy.
Nie znajdziemy bohaterów skomplikowanych. Tutaj mamy jasny podział na bohaterów dobrych i złych. Wiele z nich jest przedstawionych w sposób karykaturalny. Dzięki czemu bohaterowie wydają się zabawniejszy. To nie psuje książki, raczej jest jej plusem.
Historia jest piękna, ma kilka uniwersalnych prawd. Ta książeczka może dzieci wiele nauczyć, ale i dorośli mogą w niej znaleźć prawdy, które z pozoru wydają się niewidoczne.
Polecam ogromnie tą lekturę, która na pewno umili czas przy pysznym kubku z gorącą czekoladą. Sprawi, że pojawi się uśmiech na twarzy, nauczy Cię czegoś, pokaże, że najlepszym prezentem nie jest magia, tylko odrobina cierpienia. Cierpienia, z którego człowiek wychodzi lepszy, mocniejszy, wytrwalszy. Lecz jak sama Czarna Wróżka powiedziała: "...nie mogę Ci ofiarować cenniejszego upominku nad odrobinę cierpienia", bo zbyt długie cierpienie nie może sprawić nic dobrego, a nawet może popsuć to, co mamy w sobie dobrego.
Ostatnio wracam do lat dzieciństwa i wybieram książki, które skierowane są dla osób młodszych. Pomyślałam, że miło by było choć na chwilę znów stać się dzieckiem. Poczuć tą dziecięcą radość. Uznałam, że właśnie książki mogą mi w tym pomóc. Szczególnie, gdy opowiadają o królestwach, książętach i królewnach. Kto z nas nie marzył być królewną (lub królem).
"Pierścień i...
2017-06-20
Książki z wspomnieniami ludzi mają w sobie coś niezwykłego. Czyta się je zapartych tchem. Sprawiają, że inaczej patrzymy na historię, na ludzi, na samych siebie.
"Warszawa w rozmowach" jest zbiorem wywiadów z ludźmi sławnymi i tymi nieznanymi. Wraz z nimi przenosimy się w czasie do przedwojennej Warszawy. Odbywamy podróż pełną sentymentów i czasem smutnych wspomnień. Wspomnień, które warto było poznać.
Może napiszę kilka słów o każdym wywiadzie. Tak chyba będzie najłatwiej.
Rozmowa z Stefanem Klemensem Bałuk (PS. Starba, Kubuś, Michał Zawistowski) była ciekawa, pasjonująca. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie, bo opowiadała o Warszawie zniszczonej, okupowanej i o człowieku, który bardzo dużo przeszedł. Był to pierwszy wywiad i po nim myślałam, że może być tylko lepiej (ale nie zawsze tak było).
Następna rozmowa przeprowadzona została Edmundem Baranowskim, ps. Jur. Człowiekiem, który walczył,w Powstaniu Warszawskim, napisał książki, o których nigdy nie słyszałam. Wywiad z nim był ciekawy, bowiem najpierw poznaliśmy Warszawa lat z jego dzieciństwa (a wówczas wspomnienia są najpiękniejsze), by następnie poznać Warszawę w czasie wojny, powstania. Fajnie było to, że nie idealizuje młodzież z tamtych lat. Otwarcie pisze czy też mówi, że młodzież chciała szybko dorosnąć, spróbować papierosa itp. Czy teraz nie jest podobnie?
Później wywiad był z Andrzejem Jackiem Blikle - profesorem nauk matematycznych, który urodził się 24.09.1939r. Ciekawa data narodzin. Ciekawie jest, że była taka dość znana firma zwana Blikle - kawiarnia. Wiele można się dowiedzieć na jej temat, więc i ten wywiad przypadł mi do gustu.
Za to rozmowa z Ewą Burdewicz-Wałaszewska mi się nie podobała. Jej styl odpowiedzi nie przypadł mi do gustu. Jakoś odnosiłam wrażenie (może mylne), że ma się za lepszą od innych ludzi. Chociaż historia jej ojca jest ciekawa i warta poznania.
Jan Aleksander Englert to również ciekawa poznać. Można się dowiedzieć kilka słów o jego rodzinie oraz o nim samym. Spodobał mi się. Podobnie jak Michał Fogg, który jest prawnukiem Mieczysława Fogga.
Rozmowa z Zygmuntem Gebethnerem ps. Zygmuntowskim również przypadła mi do gustu, choć idealizował młodość, ale kto tego nie robi?
Piotr Grygoruk to też ciekawa postać związana z Pragą, przez co robi się jeszcze ciekawiej. Ogólnie ten wywiad najbardziej mi się podobał. Było w nim dużo humoru. Ale również mnóstwo ciekawostek. Tutaj też najwięcej poznałam znaczeń, m.in. co oznacza bycie Warszawiakiem. Dużo też było na temat gwary warszawskiej. Szkoda, że ona powoli zanika...
Za to przy rozmowie Janie Jabłkowskim mogłam poznać historię jego rodziny oraz domu towarowego Jabłowskich. Bardziej było o firmie niż o człowieku. Ale historia tej firmy jest warta poznania.
Alina Janowska to aktorka. Akurat ją kojarzyłam już, więc przynajmniej przy jednym wywiadzie wiedziałam, z kim autorka rozmawia. Rozmowa z aktorką jest ciekawa. W ogóle bardzo mi przypadła go gustu Alina, czuję, że mogłabym ją polubić. Strasznie fajny ma sposób bycia. Widać w wywiadzie, że nikogo nie udawała, była sobą i mówiła szczerze. Mega pozytywna postać z ciekawą historią.
Emilian Kamiński również pochodził z Pragi. Duża część tej rozmowy jest o pewnej, tajemniczej kamienicy z historią.
Jan Kobuszewski pięknie opowiada o starej Warszawie, o uczuciach, które do niej czuł.
Z Juliszem Kulesza ps. Julek rozmowa skupiła się na młodości, młodzieży warszawskiej, nauce, szkole, ale też i o walce o swój kraj, swoje miasto, swoją ojczyznę.
Julian Eugeniusz Kulski ps. Chojnacki, Goliat opowiada o ojcu, który był wiceprezydentem. Ta rozmowa wywarła na mnie ogromne wrażenie, bowiem postać wiceprezydenta Warszawy w czasach, których przyszło mu dbać o miasto była... ogromnie ciekawa. I tak, wiem, że w tej opinii nadużywam słowa "ciekawe".
Władysława Matkowskiego ps. Brzoza, Wojciech również skądś kojarzyłam. Wywiad był z nim bardzo krótki, przez co czułam pewny niedosyt.
Wiesław Ochman opowiadał o swojej rodzinie, młodości, o Pradze. Wreszcie dowiedziałam się czegoś o złodziejach, który aż tacy źli to wtedy nie byli. Zabawny wywiad, z którego można się dowiedzieć kilka ciekawostek.
Kordian Tarasiewicz mówił o przedwojennej Warszawie.
Bohdan Tomaszewski ps. Mały opowiadał o czasach szkolnych, ale i późniejszych, gdy wojna przyszła. Były tu też opowieści o nauce w czasach wojennych.
Danuta Szaflarska mówiła o przedwojennej, ale i też w czasie wojny Warszawie, o roli w "Zakazanych piosenkach", o poczuci humoru. Był to idealny wywiad na zakończenie książki.
Niektóre wywiady są długie, inne krótkie. Każdym jednak pojawia się jedno, to samo pytanie: "Warszawa jest dla mnie...?"
Zadziwiające, że każdy tęskni za tą przedwojenną Warszawą. Ciekawe, czy to ona rzeczywiście była taka cudowna, czy może to odpowiedni wiek sprawia, że tęsknimy za dawnymi czasami?
Książki z wspomnieniami ludzi mają w sobie coś niezwykłego. Czyta się je zapartych tchem. Sprawiają, że inaczej patrzymy na historię, na ludzi, na samych siebie.
"Warszawa w rozmowach" jest zbiorem wywiadów z ludźmi sławnymi i tymi nieznanymi. Wraz z nimi przenosimy się w czasie do przedwojennej Warszawy. Odbywamy podróż pełną sentymentów i czasem smutnych wspomnień....
2017-06-18
Ta książka sprawiła, że pokochałam miejsce, w którym nigdy nie byłam. Zapragnęłam również, by się w nim znaleźć... choć na chwilę.
Książka jest ciężka (chyba przez grubą okładkę), więc raczej nie nadaje się na podróż. Szkoda, bo mogłaby być świetnym towarzyszem wyprawy na Kretę. Za to w środku znajdziemy kilka cudowności:
- zdjęcia, które są przepiękne. Na nich możemy zobaczyć miejsca, jedzenie, rzeczy związane Kretą. Te zdjęcia sprawiają, że miejsce to wydaje się przede wszystkim piękne i warte zwiedzania. Wąwozy mnie zachwyciły, jedzenie sprawiło, iż chciałam je spróbować, zabytki chciałam zobaczyć od środka, a na przedstawionych plażach chciałam się chwilę poopalać.
- przepisy. Pod koniec, w rozdziale "Uczta Dionizosa" poza opisem potraw, na kilka z nich autorka zamieściła przepisy. I ja już wiem, że niektóre z nich wypróbuję. Te, które będę mogła wypróbować, te które wyglądają smakowicie.
- minisłownik języka greckiego. Przyjemnie było poznać niektóre słówka po kreteńsku. Zawsze też przy danym pojęciu pojawił się krótki opis. Zatem wiem już jak jest autobus po kreteńsku, ale też, że sieć autobusów działa sprawnie w okolicach Chanii i na Krecie. Podobnie jest z innymi słówkami. Wiele ciekawostek się w podrozdziale z minisłownikiem dowiedziałam.
- życie na Krecie. Z książki dowiedziałam się, że autorka tam mieszka. Zatem cały pierwszy rozdział jest poświęcony kretańskiej rzeczywistości, dzięki czemu dowiedziałam się jak wyglądają tam święta, ale też jak autorce się mieszka na Krecie.
- Kreteńskie obrzędy. Przyznam, iż rozdział nt. zaręczyn, wesela, chrztu dziecka i zabobonów był bardzo ciekawy. Najbardziej byłam zszokowana chrztem, a bardziej wiekiem dziecka, które idzie do chrztu. Dziwne to dla mnie. Bo w sumie trochę czekają, ale i tak dziecko nadal nie jest świadome tego, co właśnie się dzieje.
- aktywnie i leniwie. Ten rozdział polubiłam. Ale o ile opisy plaż mnie nudziły, tak przy aktywnym wypoczynku się zaciekawiłam (ach, te wąwozy... ile mogłabym tak się pospacerować :D ).
Książka jest przepięknie wydana. Choć akurat moje wydanie miało pecha, i w środku było kilka stron lekko zniszczonych. Ale treść i tak dało się przeczytać i nie przeszkadzało mi to. Papier jest śliski (chyba po raz pierwszy zwróciłam uwagę na papier).
Ta lektura zachęca do poznania Krety. Autorka podpowiada, jakie miejsca warto zobaczyć, gdzie wybrać się na plaże, do jakich sklepów zajrzeć i nawet, co kupić do jedzenia. Są też opisy różnych tawern, w których autorka była i poleca jedzenia. Aaa, i kilka słów o winiarniach czy serach. Dużo jest ciekawych rzeczy.
O zwykłym życiu na tej wyspie też jest kilka słów. Autorka pisze o swoich początkach, o szkole językowej, w której się uczyła języka. Nawet ją poleca. O poszukiwaniu pracy, więc jest też kilka słów o rynku pracy i z tego, co przeczytałam uważam, że tam chyba jest trudniej o pracę niż w Polsce.
Ogólnie więc książkę polecam. Jedynie żałuję, że gdybym się kiedyś wybrała na wycieczkę po Krecie, to niestety nie wzięłabym tej lektury. Za ciężka jest. :D Choć chciałabym. Bowiem mogłabym wówczas podróżować, zwiedzać razem z książką. Czytać o miejscach będąc w nich. Porównać słowa autorki z rzeczywistością.
Ta książka sprawiła, że pokochałam miejsce, w którym nigdy nie byłam. Zapragnęłam również, by się w nim znaleźć... choć na chwilę.
Książka jest ciężka (chyba przez grubą okładkę), więc raczej nie nadaje się na podróż. Szkoda, bo mogłaby być świetnym towarzyszem wyprawy na Kretę. Za to w środku znajdziemy kilka cudowności:
- zdjęcia, które są przepiękne. Na nich możemy...
2017-06-16
Zastanawiam się jak mam podjeść do tej książki. Czytając, widziałam w jej poradnik. Nietypowy, dużą dawką humoru, lecz jednak styl pisania przypominał poradniki. Lecz później zobaczyłam, iż zaliczana jest do literatury obyczajowej, czy też współczesnej. Przez co chyba trudniej ją ocenić.
1. Jako poradnik.
Tą formę książka najbardziej przypomina. Jednak "porady" autorki, kwalifikacja mężczyzn dość nietypowy sposób, raczej nie nadaje się do wcielania w życie. Owszem jest zabawnie, jednak porad tych lepiej nie wcielać w życie.
Aczkolwiek, czasem można przytaknąć autorce. Choć kwalifikacja autorki to tworzenie stereotypów. Chyba nam to nie jest do szczęścia potrzebne.
2. Jako literatura współczesna.
Chyba idealnie wpasowuje się w tą kategorię. Bo im trudniej ją dopasować do jednego z gatunku, to tym bardziej jest współczesne (choć nie bierzcie tego na serio - są to takie tam moje spostrzeżenia ;)).
3. Jako książka obyczajowa.
Chyba do tej kategorii nie pasuje bardziej niż nawet do poradnika. Bo dla mnie książka obyczajowa powinna opowiadać jaką historię, mającą swój początek i koniec. Tutaj są po prostu kwalifikacje ogierów do różnych grup, typów i ich opis. Bardziej mogę tu znaleźć jakąś wiedzę - niepotrzebną, absurdalną, lecz wciąż wiedzę.
4. Jako książka naukowa.
No cóż, jak już zapewne zauważyliście - wiedza zawarta w książce nie jest naukowa. Dużo jest do tego brakuje. Jednak pomysł grupowania ogierów (ogier = facet) przypomina trochę naukę... ;)
Książka ma kilkanaście rozdziałów. Pierwsze z nich dotyczą podstawowej wiedzy, tzn. wyjaśnienia pojęć (co to jest ogier? co siedzi w ogierze?) i poradom (Jak być ogierem w każdym wieku? Jak zdobyć ogiera? Zakup ogiera. Sposób na ogiera). Po nich przechodzimy do różnych kwalifikacji: (wiekowej, geograficznej, regionalnej). Pojawia się nawet astrologia (czyli ogiery wg znaków zodiaku). Każdy przy tym grupowaniu znajdzie coś dla siebie. Po kwalifikacji, katalogu czempionów znowu mamy porady. Lecz teraz dotyczą one zatrzymania danego rodzaju ogiera, oddania ogiera w dobre ręce i inne.
Więc coś ma z książki naukowej. ;)
Czyta się to to świetnie. Naprawdę wciąga. Chyba przez ten język, w którym nie brakuje humoru. Naprawdę trudno się nie uśmiechnąć przy kwalifikacji. Trudno też czasem nie odnieść wrażenie, że danym typem miało się jednak do czynienia.
Jednak można też wyczuć w książce dużą dawkę zgorzknienia. Czasem ma się wrażenie, jakby autorka widziała same minusy w każdym typie ogiera. Jakby każdy facet był z zasady zły. Trochę to smutne.
Mam ogromny problem z tą książką, bo poza humorem i dość trafną kwalifikacją ogierów, nie widzę w tej książce niczego, co mogłoby przynieść jaką korzyść. Ba, widzę nawet negatywne skutki jej lektury.
Ta książka jest dobra do zabicia czasu. Dobra, by poprawić sobie nastrój. Dobra, by zapomnieć o problemach. Lecz równocześnie jest zła, jeśli potraktujemy ją zbyt serio. Jest średnia. Po prostu.
Podsumowując: przeczytać można, nie traktować jej serio trzeba, zapomnieć o "mądrych" wyjaśnieniach powinno się.
Zastanawiam się jak mam podjeść do tej książki. Czytając, widziałam w jej poradnik. Nietypowy, dużą dawką humoru, lecz jednak styl pisania przypominał poradniki. Lecz później zobaczyłam, iż zaliczana jest do literatury obyczajowej, czy też współczesnej. Przez co chyba trudniej ją ocenić.
1. Jako poradnik.
Tą formę książka najbardziej przypomina. Jednak "porady" autorki,...
2017-06-16
Ja mam szczęście do zaczynania serii książek od ostatniego tomu. Ale nie mogłam się powstrzymać, gdy ta książeczka leżała na mojej półce i aż krzyczała "weź mnie, weź mnie w swe ramiona!".
Nie żałuję, że ją przeczytałam. Choć po jej lekturze chciałam więcej. Więcej Sally, więcej Jacka, więcej pozostałych bohaterów. Więc może trochę żałują tego, iż historię Sally poznałam od końca, od ostatniego tomu, gdyż jestem pewna, iż spodobała by mi się cała opowieść autorki o Sally. Teraz chcę poznać początek historii o Sally. Mam nadzieję, że kiedyś mi się to uda.
Ciekawy to jest projekt. 7 tomów, w których każdy rozdział jest dany jednej barwie, jednemu kolorowi. W sumie rozdziałów jest 52, kolorów jest 52, tyle ile tygodni w ciągu roku. A w każdym z nich jest fragment, tydzień z życia bohaterów, w którym można znaleźć odniesienie do danej barwy.
Ja zaczęłam historię od tygodnia 44 i koloru karminowego, który sobie wcześniej wygooglowałam. Zakończyłam zaś na ostatnim, 52 tygodniu z kolorem białym. Biel tak wiele symbolizuje. Wydaje mi się, że ten kolor idealnie pasuje do końca historii.
Przyznam, iż po zakończeniu mam wiele pytań. Wiele kwestii jest otwartych. Co prawda, dzięki temu mogę zakończyć je według swojej wyobraźni, lecz prawdę mówiąc mogę też czekać. Bo skoro autorka pozostawiła sobie uchylone drzwi do życia Sally, to być może pewnego dnia zajrzy tam ponowni, by spisać tom 8... ja bym nie miała nic przeciwko. ;)
Książeczka liczy 112 stron, bardzo wciąga i czyta się ją naprawdę dobrze. Dlatego też jej lektura nie zajmie wiele przyjemności. A każda minuta z tą opowieścią będzie miło spędzonym czasem.
Poza kolorami, pod koniec rozdziałów pojawiają się fragmenty różnych piosenek. Polskich i zagranicznych. One też są wybrane idealnie do danej sytuacji. Mają jeszcze lepiej zobrazować uczucia bohaterów, ich rozterki, ich myśli, ich problemy.
Polubiłam Sally. Postać ta jest niezwykle pozytywna. Choć nie rozumiem niektórych jej działań z przeszłości. Lecz to dlatego, że nie znam niektórych elementów z jej życia, przez co trudniej jest mi zrozumieć, dlaczego na przykład skierowała swoje uczucia na nieodpowiednie tory.
Jacek jest dla mnie postacią, do której mam naprawdę mieszane uczucia. Przez swoje poglądy nie do końca akceptuje to, co zrobił. Jednak równocześnie wydaje się on naprawdę miłym człowiekiem.
Przyznam, iż przy lekturze czasem się uśmiechniemy od ucha do ucha, czasem prawie się rozpłaczemy. W tym tomie znajdziemy różne emocje: od radości do smutku, od złości do szczęścia. Jak w prawdziwym życiu.
Zastanawiam się, dlaczego rodzice dali Sally na imię Sally. Takie głupie rozkminy mi przyszły do głowy. Znaczy, podobało mi się imię bohaterki. Naprawdę Sally już z samym imieniem wzbudziłaby moją sympatię. Jednak to nie przeszkodziło mi w zastanawianiu się, skąd się wzięła Sally. Przez jakiś film? Serial? Książkę? Dlaczego rodzice wybrali takie nietypowe imię? Nietypowe, lecz piękne. Przez które bohaterka wydawała mi się najpiękniejszą dziewczyną w książce.
Polecam Wam ogromnie książkę "52 kolory życia". Ale zacznijcie lepiej od początku, bo choć koniec jest rewelacyjny, to lepiej historię znać tak jak się ona zaczęła. Ja dopiero poznam poprzednie tomy. Kiedyś, lecz jeszcze nie wiem kiedy dokładnie.
Ja mam szczęście do zaczynania serii książek od ostatniego tomu. Ale nie mogłam się powstrzymać, gdy ta książeczka leżała na mojej półce i aż krzyczała "weź mnie, weź mnie w swe ramiona!".
Nie żałuję, że ją przeczytałam. Choć po jej lekturze chciałam więcej. Więcej Sally, więcej Jacka, więcej pozostałych bohaterów. Więc może trochę żałują tego, iż historię Sally poznałam...
2017-06-15
Zawsze po szczupłych książkach spodziewam się prostych, wręcz banalnych historii. Dlatego też przeważnie to właśnie je wybieram na wyjazdy.
Książka "Jaki kamień taki cios" prosta nie jest, ani banalna, ani łatwa. Czyta się ją szybko i przyjemnie. Aczkolwiek jej początek i koniec jest jakby wycięciem fragmentu życia. bez jasnego początku, bez jasnego końca.
Opowieść rozgrywa się w ciągu trzech dni. W ciągu tych trzech dni towarzyszymy głównej bohaterce, Wandzie w jej decyzjach, w jej poszukiwaniu tego, co zagubiła. Widzimy ją w różnych sytuacjach, śledzimy jej rozmowy, czytamy jej myśli i zastanawiamy się nad jej stratą. Próbujemy ją zrozumieć. Choć to jest trudne.
Mam ogromny problem z tą książką. I choć minęło już parę dni od poznania jej treści, ja nadal do końca nie wiem, co o niej sądzę. Ciągle się zastanawiam, co o niej mogę napisać. Nadal się waham nad jej oceną. Wciąż myślę, czy aby na pewno zrozumiałam tą lekturę, czy aby na pewno wiem, co autorka chciała przekazać. I nawet teraz nie jestem tego pewna. Bowiem tą książkę nie da się przeczytać na szybko. Ją trzeba czytać powoli, zrozumieć sens ukryty w treści.
Książka ma specyficzny styl, do którego trzeba przywyknąć. Na początku może być ciężko, lecz po kilkunastu stronach można się do niego przyzwyczaić. Jednak styl ten sprawia, iż trzeba się głębiej wczytać treść, by ją zrozumieć.
Zauważyłam też w treści wiele metafor. Zresztą cała historia to nie tylko historia Wandy. Pomiędzy jej życiem pojawia się postać z scenariusza nowego filmu. Postać ta jest niezwykle ważna dla Wandy. Pomaga też lepiej poznać główną bohaterkę. Czasem miałam wręcz wrażenie, iż Gumka w pewnym sensie jest wariacją Wandy.
Wydaje mi się, że każdy z nas może odnaleźć w książce to, czego aktualnie potrzebuje. Ja widziałam w niej fałsz, obłudę, próbę naprawienia własnego świata, ale też pogoni za bezsensownym rzeczami, zapomnieniu o ważnych wartościach, zatraceniu siebie.
Widziałam w lekturze osobę zagubioną, która dość nietypowy sposób znalazła sposób na poradzenie sobie z problemami. Nietypowy, gdyż dość ostry... jakby bohaterka nienawidziła świata, ludzi, których znał. Choć pewnie bardziej nienawidzi siebie, przez co nie potrafi kochać.
Książkę polecam. Jest nieco trudna, lecz ciekawa. I skłania do przemyśleń, co jest ogromnym plusem, bo zawsze z takich książek możemy się czegoś nauczyć. I stać się lepszym człowiekiem.
Zawsze po szczupłych książkach spodziewam się prostych, wręcz banalnych historii. Dlatego też przeważnie to właśnie je wybieram na wyjazdy.
Książka "Jaki kamień taki cios" prosta nie jest, ani banalna, ani łatwa. Czyta się ją szybko i przyjemnie. Aczkolwiek jej początek i koniec jest jakby wycięciem fragmentu życia. bez jasnego początku, bez jasnego końca.
Opowieść...
2017-06-12
Ogromnie chciałam przeczytać tą książkę. Nawet przed zobaczeniem filmu. Prawdę mówiąc, książka zauroczyła mnie jeszcze przed premierą. Później zaś zauroczył mnie film.I prawdę mówiąc, cieszę się, że najpierw poznałam film, a później książkę, bo na pewno całkiem inaczej odbierałabym filmową wersję.
Chyba już każdy wie, o czym jest "Był sobie pies". Głównym bohaterem lektury jest psiak, który nosi różne imiona, bo ma takie szczęście (czy też nieszczęście - w zależności od opinii na ten temat), że na świecie może pobyć trochę dłużej... dzięki reinkarnacji. Co więcej, nasz psiak pamięta poprzednie wcielenia.
W recenzji będę się posługiwać imieniem Bailey, gdyż przez większość lektury to imię on nosi.
Bailey to psiak, który szuka sensu swego istnienia, celu życia. Dość ciężkie zadanie na słodkiego psiaka. Lecz to właśnie sprawia, iż chyba pokochałam go miłością prawdziwą.
Książka jest spojrzeniem na życie z punktu widzenia psa. To pies jest narratorem powieści, przez co język jest prosty, niewyszukany. Jednak chyba nikt nie oczekuje, by pies myślał i mówił jak dorosły człowiek?
Ta lektura też świetnie pokazuje zachowanie ludzi wobec zwierząt, przede wszystkim psów. Bailey miał okazje kilkakrotnie przekonać się, jak wygląda psie życie. I nie zawsze mógł trafić na dobrego właściciela. Uważam więc, że ta lektura może też być świetną lekcją dla nas - jak być lepszymi właścicielami czworonogów.
Muszę przyznać, iż bardziej przypadła mi do gustu książka niż film. Zauważyłam, że niektóre wątki były zmienione, co w filmie familijnym się sprawdziło. Jednak to książka sprawiła, że nie potrafię o niej zapomnieć. Przede wszystkim ze względu na zakończenie. Bardziej kupuję wersję z książki, była według mnie bardziej realistyczna.
Ogromnie się zżyłam z głównym bohaterem. Gdy działa mu się krzywda, chciałam mu pomóc, choć nie mogłam. Trudno mi było czytać fragmenty, w których psiak kończył z swoim życiem. Zawsze te części sprawiały, że miałam łzy w oczach. Chociaż przecież wiedziałam, że to nie koniec historii tego psiaka.
Wydaje się, że w książce nacisk jest na miłość, która wydaje się sensem życia, troszczenie się o drugie stworzenie, czyli, że ma uniwersalne wartości, które prawdę mówiąc, nie są zbyt odkrywcze. Jednak książka przede wszystkim ukazuje jak ważna jest relacja człowiek-pies, dla obu stron tej relacji.
Każdy z lubiących psy powie, że pies jest świetnym pocieszycielem, towarzyszem zabaw i spacerów. Życie z psem jest fajniejsze, ciekawsze, przyjemniejsze i na pewno łatwiejsze. Przynajmniej dla mnie.
Obserwując mojego psa również mogę zauważyć, iż cieszy się z obecności ludzi. Kocha mnie i praktycznie rozumiemy się bez słów. I na pewno też dostaje coś w relacji pies - człowiek.
Przyznam się, że kocham historie, w których to psiak jest głównym bohaterem. Przed "Był sobie pies" widziałam film "Mój przyjaciel Hachiko", po którym przeczytałam więcej na temat Hachiko. Ta prawdziwa historia mnie urzekła, filmowa wzruszyła. Zaś historia z książki i filmu "Był sobie pies" mnie zaczarowała. I sprawiła, że chciałabym poznać inne książki autorstwa W. Bruce Cameron. Z Wikipedii wiem, że ma też inne psie historie... być może kiedyś będą one wydane. Tego bym pragnęła.
Czuję również, iż ta powieść będzie moim ulubieńcem tegorocznym. Bo trudno mi uwierzyć, bym spotkała książkę, która by mnie bardziej zauroczyła...
Ogromnie chciałam przeczytać tą książkę. Nawet przed zobaczeniem filmu. Prawdę mówiąc, książka zauroczyła mnie jeszcze przed premierą. Później zaś zauroczył mnie film.I prawdę mówiąc, cieszę się, że najpierw poznałam film, a później książkę, bo na pewno całkiem inaczej odbierałabym filmową wersję.
Chyba już każdy wie, o czym jest "Był sobie pies". Głównym bohaterem lektury...
Dopiero teraz, przy pisaniu tej recenzji, zobaczyłam, iż książka wydało Wydawnictwo Archidiecezji Lubelskiej Gaudium, przez co trochę lepiej zrozumiałam niektóre wątki w powieści. Wcześniej też je rozumiałam, tylko wydawały mi się dziwne (a równocześnie interesujące) w literaturze romantycznej.
Główną bohaterką jest Alicja. Samotna dziewczyna, która już trochę przeszła w życiu. Między innymi zostawił ją narzeczony przed ślubem, gdy zachorowała. Ale Alicja ma też siostry, z którymi się świetnie dogaduje i dobrą pracę. Prowadzi zwykłe życie, w którym jest miejsce na sprawy duchowe, ale też i na codzienne trudy.
Jak dla mnie była to opowieść obyczajowe z romantycznym, miłosnym wątkiem w tle. Alicja jest zwykłą dziewczyną, którą wciąż gnębi przeszłość, choć ona sama nie chce się do tego przyznać. Jej siostry natomiast borykają się z problemami teraźniejszymi.
W książce znajdziemy odniesienia do Boga, religii. Główna bohatera jest osobą religijną, więc często odnosi się do religijnych aspektów życia. Nie jest to uciążliwe, przeszkadzające. A nawet jej religijność jest kolejnym punktem, który lepiej ukazuje bohaterkę. To nie jest też taka, że Alicja od początku głęboko wierzyła. Choć religia w jej rodzinnym domu była ważna (do pewnego stopnia) Ona sama opowiada o swojej religijności. Religijność ta zaś jest ważnym elementem jej życia, bez którego Alicja, którą możemy poznać nie byłaby tą Alicją.
Równie ważnym elementem powieści jest przeszłość. Nie tylko przeszłość Alicji (nieszczęśliwa miłość), ale też i przeszłość rodziny Alicji. W książce poznajemy historię rodziny Alicji, która okazuje się ważna nie tylko dla głównej bohaterki, lecz też i dla innych bohaterów.
Chyba to moja pierwsza obyczajowa książka, książka o miłości, w której bohaterka jest głęboko wierzącą osobą. Interesujące....
Powieść cudownie się czytało. Nie było w niej elementów irytujących. Nie było w niej nudnych wątków. Była to zwykła obyczajowa powieść, którą się dobrze czyta. Podczas poznawania historii Alicji, czułam się tak, jakbym poznawała historię jakiejś randomowej mojej znajomej. Fajne uczucie.
Pojawiają się też elementy filozoficzne. Są one wplecione w dialogi między Alicją a jedną z sióstr, w których bohaterki patrzą na różne sprawy z różnych punktów widzenia. Nie ma tu czegoś takiego, że "ja mam rację", czy "to jest prawda". Po prostu mamy elegancką, asertywną rozmowę między siostrami, podczas której mogą poruszać trudne tematy nie obrażając się na siebie. Z tego warto brać przykład. :)
Jednym z wątków też jest katastrofa smoleńska. Raczej jest to wątek poboczny, który lepiej pomaga umiejscowić fabułę. Po prostu akcja książki rozgrywa się mniej więcej w czasie katastrofy lotniczej. Przez co wiadomo, że czasem pojawia się rozmowa na ten temat (jak pewnie się pojawiała w wielu rozmowach przy rodzinnych stołach w tamtym okresie).
W powieści pojawiają się bohaterowie w różnym wieku. Są dzieci, dorośli, dziadkowie. Każdy z nich coś wnosi do książki. I to coś innego. Czy to historie o dawnych, minionych latach, czy plany na przyszłość, marzenia, czy też określony charakter. Tak jak w naszym życiu - każdy się liczy, każdy ma coś do powiedzenia, każdy ma swoją historię do przekazania.
Dopiero teraz, przy pisaniu tej recenzji, zobaczyłam, iż książka wydało Wydawnictwo Archidiecezji Lubelskiej Gaudium, przez co trochę lepiej zrozumiałam niektóre wątki w powieści. Wcześniej też je rozumiałam, tylko wydawały mi się dziwne (a równocześnie interesujące) w literaturze romantycznej.
więcej Pokaż mimo toGłówną bohaterką jest Alicja. Samotna dziewczyna, która już trochę przeszła w...