-
ArtykułyZakładki, a także wszystko, czego jako zakładek używamy. Czym zaznaczasz przeczytane strony książek?Anna Sierant11
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 7 czerwca 2024LubimyCzytać343
-
ArtykułyHistoria jako proces poznania bohatera. Wywiad z Pawłem LeśniakiemMarcin Waincetel1
-
ArtykułyPrzygotuj się na piłkarskie święto! Książki SQN na EURO 2024LubimyCzytać8
Biblioteczka
2020-03-11
2019-12-28
Jacek Piekara ma na swoim koncie mnóstwo opowiadań. Mniej lub bardziej udanych. Przeczytałem wszystkie zbiory krótkich historii autora i muszę stwierdzić iż ten, który dzisiaj zrecenzuje jest najbardziej udany. To także dowód, że Piekara to nie tylko „Cykl inkwizytorski”. Przejdźmy zatem do konkretów.
„Mój przyjaciel Kaligula” to zbiór piętnastu mocno zróżnicowanych opowieści. Znajdziemy tutaj klasyczne fantasy, historie z dreszczykiem i czarnym humorem. Znalazło się też miejsce na powieści obyczajowe. Różnorodność to bez wątpienia największy atut tego zbioru opowiadań. Każdy czytelnik, który po niego sięgnie znajdzie coś dla siebie. Naturalnie trzeba się przygotować na to, iż styl autora i poglądy zostały zachowane. Innymi słowy: Jacek Piekara jakiego znamy.
Jeżeli chodzi o fabuły poszczególnych opowieści to nie zamierzam ich streszczać. Po co psuć zabawę z czytania? Zdradzę tylko tyle, że nie ma opowieści osadzonej w tym samym uniwersum. Co to oznacza? A to, że akcja każdej historii dzieje się w innym świecie. Jakby tego było mało poszczególne historie niosą ze sobą pewną myśl przewodnią. Bywały także zakończenia, które skłaniały do refleksji. Wszystko to świadczy o pomysłowości autora i kunszcie pisarskim.
Plusem jest również to, że wszystkie stworzone światy są nad wyraz realne i pokazują świat takim jakim jest naprawdę. Od tej złej jak i dobrej strony. Opowiadanie, które idealnie pokazuje ten kontrast to: „Stowarzyszenie Nieumarłych Polaków”. Niby napisane w lekko żartobliwym tonie, ale skłaniające do refleksji. Sam po jego skończeniu zastanawiałem się jakbym postąpił w sytuacji, w której znalazła się ludzkość w tym akurat świecie.
Cieszę się, że miałem tyle pozytywnych odczuć po przeczytaniu tego tomu. Po średnim zbiorze jakim był: „Besie i ludzie” traciłem nadzieję na coś bardzo dobrego dobrego. Przyznaję, miła niespodzianka.
Reasumując. Wszyscy doskonale wiemy, że nie ma równych zbiorów opowiadań. W tym przypadku jest jeszcze trudniej, bo różnorodność światów i gatunków jest spora. W takiej sytuacji nie sposób wszystkich historii ocenić równo i wyodrębnić te najlepsze. Dlatego „Mój przyjaciel Kaligula” otrzymuje ode mnie zasłużoną piąteczkę. Dlaczego? Bo wszystkie opowiadania przypadły mi do gustu i świetnie się przy nich bawiłem.
Na minus mogę zaliczyć zbyt duże odniesienia do polityki. Jak już wcześniej wspomniałem w moich poprzednich recenzjach Jacka Piekarę można lubić albo nienawidzić. Ja zaliczam się do tej pierwszej grupy. Stąd ta wysoka ocena.
Polecam!
Jacek Piekara ma na swoim koncie mnóstwo opowiadań. Mniej lub bardziej udanych. Przeczytałem wszystkie zbiory krótkich historii autora i muszę stwierdzić iż ten, który dzisiaj zrecenzuje jest najbardziej udany. To także dowód, że Piekara to nie tylko „Cykl inkwizytorski”. Przejdźmy zatem do konkretów.
„Mój przyjaciel Kaligula” to zbiór piętnastu mocno zróżnicowanych...
2019-08-28
Przeglądając strony poświęcone książkom natrafiłem na zapowiedź książki Grzegorza Gajka. Intrygująca okazała się nie tylko okładka, ale i wydawnictwo. W takim przypadku nie pozostało mi nic innego jak tylko napisać o egzemplarz recenzencki. Otrzymałem go za co bardzo dziękuję. Pora przejść do sedna.
„Ciemna strona księżyca” to powieść SF z elementami horroru czerpiąca swoje inspiracje z klasyków gatunku. Dawno nie czytałem powieści, która miałaby tak gęsty i mroczny klimat. Już początek historii wprawił mnie w osłupienie. Wszystko przez kreację jednego z głównych bohaterów i jego rozmówcy. Nie ma co ukrywać, że autor potrafi pisać dialogi i umie zachęcić czytelnika do dalszego poznawania historii. Fabuła nie jest może wybitna, ale sposób w jaki została przedstawiona sprawia, że czytelnik musi poznać jej zakończenie. Na plus można zaliczyć język i barwne opisy, które są kwintesencją „Ciemnej strony księżyca”. Od dawien dawna nie byłem tak mocno zaskoczony przeczytana książką. Aż dziw bierze, że leżała tyle lat w szufladzie.
Największe obawy wzbudzała we mnie ilość postaci. Nie będę ukrywał, że lubię skupiać się na jednym bohaterze. Dopiero po przeczytaniu kilku stron odetchnąłem z ulgą. Obawy okazały się bowiem bezzasadne. Poznawanie historii z różnej perspektywy tylko nadało fabule iskry.
Czy znalazłem jakieś minusy? Nie. Może dlatego, że się ich nie doszukiwałem. Ogromne brawa dla wydawnictwa IX za wydanie tak świetnej powieści. Gratulacje należą się również dla grafika za genialną szatę graficzną i okładkę. Nadmienię jeszcze, że książka została wzbogacona o opowiadania i wstęp od autora.
PS: Tutaj można znaleźć wywiad, który przeprowadziłem z autorem:
https://naszerecenzje.wordpress.com/2019/08/23/ciemna-strona-ksiezyca-grzegorz-gajek/
Przeglądając strony poświęcone książkom natrafiłem na zapowiedź książki Grzegorza Gajka. Intrygująca okazała się nie tylko okładka, ale i wydawnictwo. W takim przypadku nie pozostało mi nic innego jak tylko napisać o egzemplarz recenzencki. Otrzymałem go za co bardzo dziękuję. Pora przejść do sedna.
„Ciemna strona księżyca” to powieść SF z elementami horroru czerpiąca...
2019-05-26
Czytając "Puzyńska" mamy przed oczami piękną wieś: Lipowo. Saga, którą rozpoczyna dobrze przyjęty "Motylek" zdobyła fanów w całej Polsce. Dzięki rosnącej popularności autorki kolejne powieści, których akcja dzieje się w tej niewielkiej wsi sprzedają się jak świeże bułeczki. Autorka w swoich książkach przykłada wagę nie tylko do wątków obyczajowych, ale także do pracy policji. I tym momencie się zatrzymamy, bowiem "Policjanci. Bez munduru" to nie kontynuacja sagi o Lipowie a zbiór wywiadów przeprowadzonych z policjantami na różnym szczeblu zawodowym.
Wydawnictwo Prószyński i S-ka wydało także pierwszą część pt: "Policjanci.Ulica". Zachęcam do zapoznania się z książką.
Literatura faktu ma to do siebie, że nad sukcesem książki pracują nie tylko autorzy, ale i osoby udzielające wywiadu. W tej publikacji Pani Kasia i jej rozmówcy poradzili sobie celująco. Czytając poszczególne wywiady widać, że autorka zna się na temacie. Dobrze dobiera słowa i wie jakie pytania zadać. Nie ma poruszania niepotrzebnych tematów i zbędnych dialogów. Wszystko ma przysłowiowe ręce i nogi. Wprawdzie w rozmowach poruszane są bardzo ważne i momentami smutne tematy, to znalazło się miejsce na luźne rozmowy i śmieszne gagi.
Do czytania zachęca także różnorodność rozmówców. Mamy tutaj technika kryminalistycznego, dochodzeniowca i wielu innych policjantów pracujących bez tytułowego munduru. Taki dobór osób sprawia, że czytelnik ma obraz pracy w policji z różnych perspektyw. To niewątpliwie skutkuje brakiem monotonni. Ja przeczytałem ją z przyjemnością i się nie nudziłem.
Cieszę się ogromnie, że takie publikacje powstają. To dzięki nim społeczeństwo inaczej spojrzy na pracę mundurowych. Tym bardziej, że nie jest to lekka praca o czym wyraźnie mówią rozmówcy Katarzyny Puzyńskiej. Jestem zdecydowanie na tak i z przyjemnością przeczytam kolejne książki autorki. Tym razem może strażacy?
Na zakończenie dodam, że każdy kto kupi książkę wspiera Fundacje Pomocy Wdowom i Sierotom po Poległych Policjantach. Czytając pomagamy innym. Czy może być coś lepszego?
Czytając "Puzyńska" mamy przed oczami piękną wieś: Lipowo. Saga, którą rozpoczyna dobrze przyjęty "Motylek" zdobyła fanów w całej Polsce. Dzięki rosnącej popularności autorki kolejne powieści, których akcja dzieje się w tej niewielkiej wsi sprzedają się jak świeże bułeczki. Autorka w swoich książkach przykłada wagę nie tylko do wątków obyczajowych, ale także do pracy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-12-20
Epoka nie dla każdego
Rzym. Rok 2217. Nad Kaplicą Sykstyńską unosi się biały dym. To znak, że na Tronie Piotrowym zasiądzie nowy papież wybrany przez Kolegium Kardynalskie (obu płci) Świętego Kościoła Rzymskiego.
Tłum wiwatuje i czeka aż nowy następca Św. Piotra wyjawi swój przydomek, który będzie mu towarzyszył aż do końca pontyfikatu. Ciekawość tłumu zostaje zaspokojona i po oficjalnej ceremonii przeznaczonej tylko dla nielicznych na balkonie pojawia się głowa kościoła katolickiego. Zebrani wierni milkną dopiero wtedy, kiedy słyszą imię jakie przybrał papież. A brzmi ono…Judasz. Od tej pory kościół katolicki zaczyna się zmieniać diametralnie. Takich reform nie doświadczono od wieków.
Na wstępnie pragnę zaznaczyć, że nie popełniłem błędu pisząc o Kolegium Kardynalskim obu płci. Książka publicysty i eseisty Pawła Lisickiego jest alternatywną wizją chrześcijaństwa, w której jest miejsce dla każdego. I to dosłownie. W „Epoce Antychrysta” nie ma tematów tabu. Autor w odważny sposób ukazuje reformy jakie przeszedł kościół rzymskokatolicki na przełomie wieków. Różne orientacje seksualne wśród kapłanów? Czemu nie. Zmiany płci? Dozwolone. Podważanie podstawowych drogmanów wiary w tym zmartwychwstania przez samego papieża? To też się znalazło. Nie będę zdradzał więcej żeby nie popsuć radości z czytania. Powiem tylko tyle, że jest to zaledwie wierzchołek góry lodowej.
I tutaj mała dygresja z mojej strony. Jako, że jestem bardzo sceptycznie nastawiony do wiary jak i kościoła, to książka mnie nie zgorszyła. Nawet przez chwilę. Jednakże nie każdy z czytelników ma takie poglądy jak ja. Dlatego ci, którzy mogą poczuć się urażeni podejściem autora do spraw religii niech nie czytają. Nawet jeżeli jest to fikcja literacka.
Wracając do tematu. Moim zdaniem największym plusem niniejszego tytułu jest podejście populacji do spraw śmierci. Autor wymyślił bardzo rozbudowany system postępowania w czasie, kiedy egzystencja ludzi dobiega końca. Byłem pod ogromnym wrażeniem instytucji i sposobów w jaki można zakończyć żywot. Ta część jest chyba najbardziej prawdopodobna i może się w przyszłości ziścić. Podobnie jak podejście kościoła do in-vitro i związków homoseksualnych. Reszty nie byłem sobie w stanie wyobrazić.
Minusem, który raził mnie w oczy niemiłosiernie były nazwiska bohaterów powieści. Ligiduppa? Serio? Próbowałem zrozumieć intencje autora i jedyne na co wpadłem, to odzwierciedlenie charakterów i postępowania właśnie w nazwiskach. Ligiduppa – Osoba „liżąca” przysłowiowo tyłek. Wtedy to ma sens.
Męczył mnie również brak dialogów i sposób w jaki książka została napisana. Musiałem ją dawkować mniejszymi partiami, bo taka forma (ciąga) mnie nuży. Dobrze, że rozdziały były krótkie.
Do reszty przyczepić się nie mogę, bo wszystko mi odpowiadało.
„Epoka Antychrysta” to jedna z oryginalniejszych książek jakie przeczytałem. Myślę, że dla tych czytelników, którzy nie boją się eksperymentować z literaturą to pozycja obowiązkowa. W innym przypadku radzę przejść obok i wybrać coś innego z oferty Fabryki Słów.
Epoka nie dla każdego
Rzym. Rok 2217. Nad Kaplicą Sykstyńską unosi się biały dym. To znak, że na Tronie Piotrowym zasiądzie nowy papież wybrany przez Kolegium Kardynalskie (obu płci) Świętego Kościoła Rzymskiego.
Tłum wiwatuje i czeka aż nowy następca Św. Piotra wyjawi swój przydomek, który będzie mu towarzyszył aż do końca pontyfikatu. Ciekawość tłumu zostaje zaspokojona...
2018-07-12
Historia oparta na autentycznych wydarzeniach
„Konflikt, który niszczy kolejne pokolenia.
Multimilioner, który przepada bez wieści.
Zakazana miłość, która prowadzi do katastrofy.
Kobieta, która postanawia odkryć prawdę.”
W swoim dorobku mam mnóstwo przeczytanych powieści, które wyszły z pod pióra Skandynawów. Pokochałem te książki za niepowtarzalny klimat, gęstą atmosferę i niecodzienne zbrodnie. Te czynniki to bez wątpienia największe atuty skandynawskich kryminałów.
Tym razem sięgnąłem po coś zupełnie innego chociaż w podobnym klimacie. „Na tropie mordercy” nie jest powiem wymyśloną historią. Wszystkie wydarzenia opisane w książce zdarzyły się naprawdę i wstrząsnęły opinią publiczną w Szwecji. Niecodziennie bowiem ginie milioner i właściciel ziemski.
Książka dziennikarza śledczego z wieloletnim doświadczeniem jakim jest Joakim Palmkvist, to reportaż kryminalny poświęcony poszukiwaniom milionera Görana Lundblada. Głównym bohaterem nie jest jednak policjant ani detektyw, tylko zwyczajna kobieta. Matka i szefowa oddziału organizacji Missing People. To ona doprowadziła to rozwikłania zagadki, która nurtowała wielu Szwedów i zainteresowanych sprawą na całym świecie. Therese Tang sprawiła bowiem, że sprawca podstępem przyznał się do dokonania zabójstwa. Zanim jednak do tego dojdzie trzeba przebrnąć przez mnóstwo poszlak, faktów i przesłuchać wszystkich podejrzanych. Droga do rozwikłania zagadki jest kręta. Niech świadczy o tym fakt, że śledztwo utknęło w martwym punkcie na ponad dwa lata.
Historia jak można wywnioskować z moich słów jest bardzo interesująca. Czy autor wykorzystał jej potencjał? Na całe szczęście tak.
„Na tropie mordercy” to bowiem dobrze napisana książka. Wprawdzie brakuje tutaj swoistego elementu zaskoczenia i stopniowego budowania napięcia, ale nie można zapomnieć, że mamy do czynienia z reportażem a nie pełnoprawną powieścią. Joakim Palmkvist skupił się bowiem na przebiegu śledztwa, światkach i poszlakach. Kluczowe karty odkrywa natychmiast wraz z postępami w dochodzeniu. Taka analiza sprawia, że lepiej możemy zrozumieć motywy i relacje świadków z ofiarą jak i więzy rodzinne łączące poszczególne postacie. Im dalej brniemy przez kolejne etapy śledztwa tym przejrzystszy obraz zbrodni nam się ukazuje. Mroczna natura człowieka wyłania się niczym mgła nad fiordem.
Warto nadmienić, że ta książka może być również pomocna dla osób chcących poznać realia prawne w Szwecji. Praca tamtejszych śledczych różni się od tych znanych z Polskich realów.
Wydawnictwo Burda Publishing Polska wydało na Polski rynek wydawniczy bardzo interesującą książkę, która zachwyci miłośników kryminałów i Skandynawskich klimatów. Dla tych co nie gustują w tym gatunku literackim i tak szczerze zachęcam do zapoznania się z tym tytułem. Warto poznać historię Görana Lundblada i Therese Tang. W końcu najlepsze scenariusze pisze życie.
Historia oparta na autentycznych wydarzeniach
„Konflikt, który niszczy kolejne pokolenia.
Multimilioner, który przepada bez wieści.
Zakazana miłość, która prowadzi do katastrofy.
Kobieta, która postanawia odkryć prawdę.”
W swoim dorobku mam mnóstwo przeczytanych powieści, które wyszły z pod pióra Skandynawów. Pokochałem te książki za niepowtarzalny klimat, gęstą...
2018-06-30
Pierwszy tom „Pana lodowego ogrodu” przeczytałem z wypiekami na twarzy. Jeszcze żadne Polskie fantasy nie zachwyciło mnie tak bardzo jak najsłynniejsze dzieło Jarosława Grzędowicza. Ciężko było znaleźć jakieś minusy. Mojego zapału nie sposób było ugasić, bo im dalej zagłębiałem się w fabułę tym bardziej byłem zachwycony kunsztem autora. Świetna fabuła, opisy wyjęte wprost z najgłębszych otchłani wyobraźni i klimat, którego nie sposób podrobić. Wszystko to składało się w jedną spójną całość i tworzyło dzieło wprost idealne.
Rozpoczęcie cyklu w tak dobrym stylu jest oczywiście wielkim wyczynem, ale także wielką odpowiedzialnością. O ile w tomie pierwszym nie miałem wielkich wymagań, to w drugim oczekiwałem podobnego poziomu. Trzeba przyznać, że autor postawił sobie poprzeczkę bardzo wysoko.
Teraz nasuwa się pytanie: Czy się zwiodłem? Już po pierwszych stronach odetchnąłem z ulgą. To nadal ten sam „Pan lodowego ogrodu”.
Uwaga! Poniższy opis zdradza zakończenie pierwszego tomu. Osoby, które nie skończyły czytać części pierwszej proszone są o pominięcie tego fragmentu.
Vuko Drakkainen po przegranej bitwie z Pier van Dykenem zostaje zamieniony w drzewo i skazany na wiecznie zapomnienie. Od tej niedoli ratuje go tajemniczy przybysz, który daje mu nowe życie. Ściąga z niego urok rzucony za pomocą magii i pozwala na rehabilitację. Niestety, ale to nie rozwiązało wszystkich problemów. Zmęczony, zrozpaczony i bez podstawowych rzeczy Vuko odkrywa, że niezawodny „Cyfral”, który dawał mu nie tylko większe szanse w walce, ale i możliwość zrozumienia ojczystego języka mieszkańców Midgaardu znika. Pojawia się jednak w swojej pierwotnej formie. Jakiej? Tego już nie zdradzę. Wszystkie te wydarzenia sprawiły, że priorytety głównego bohatera się zmieniły. Teraz liczy się nie tylko dopadnięcie naukowca i wykonanie misji, ale i przetrwanie.
Trzymaczem władca „Tygrysiego Tronu” po utracie wszystkiego co kocha kontynuuje podróż wraz ze swoim towarzyszem, by móc zregenerować siły i wrócić by odzyskać utracone królestwo.
Koniec spojlerów.
„Pan Lodowego Ogrodu – tom II” pod względem fabularnym jest moim zdaniem znacznie lepszy od pierwszego. Głównie dlatego, że coraz więcej kart zostaje odkrytych i możemy bardziej zagłębić się w wykreowany świat. Im dalej brniemy przez kolejne rozdziały tym wyraźniej widzimy ile pracy musiał włożyć Jarosław Grzędowicz w napisanie tej książki. Nie tylko żeby stworzyć tak ciekawy i spójny wątek fabularny, ale przede wszystkim w stworzenie Midgaardu. W tym świecie wszystko ma swoje miejsce i logiczne wyjaśnienie. Fauna, flora i postacie tworzą historię, która zapiera dech w piersiach. Wspomniane we wstępie opisy tylko potęgują nasze odczucia i sprawiają, że Midgaard pochłania nas do reszty.
Fajnie, że autor urozmaicił przygodę i umieścił w swojej powieści dwóch bohaterów. Kontrast między postaciami jest jeszcze bardziej widoczny niż w tomie pierwszym. To też wpływa na odbiór historii i wprowadza spore urozmaicenie. Kolejnym plusem jest pojawienie się „Cyfrala” w nowej formie. Przyznaję, że tego się nie spodziewałem.
Jak się później okazało, to nie jedyne zaskoczenie jakiego doświadczyłem. Czytanie tej powieści mogę na spokojnie porównać do przejażdżki roller coasterem.
Jarosław Grzędowicz kontynuacją „Pana lodowego ogrodu” obronił się po mistrzowsku. Nie pozostaje mi nic innego jak zabrać się za tom trzeci.
Pierwszy tom „Pana lodowego ogrodu” przeczytałem z wypiekami na twarzy. Jeszcze żadne Polskie fantasy nie zachwyciło mnie tak bardzo jak najsłynniejsze dzieło Jarosława Grzędowicza. Ciężko było znaleźć jakieś minusy. Mojego zapału nie sposób było ugasić, bo im dalej zagłębiałem się w fabułę tym bardziej byłem zachwycony kunsztem autora. Świetna fabuła, opisy wyjęte wprost z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-03-22
„Unf*ck yourself. Napraw się!” to książka, która trafi do każdego odbiorcy niezależnie od wieku. Poszczególne rozdziały są krótkie i treściwe. Napisane bardzo łatwym i przystępnym językiem. Jak sam autor wspomina jest to zabieg celowy, który ma na celu zachęcenie czytelnika do powrotu w razie konieczności. Czym jest ta konieczność? Chwilą zwątpienia w samego siebie i własne umiejętności. Gary John Bishop nie jest gościem powielającym standardowe schematy. Nie daje tych samych oczywistych porad co oferują inne tego typu poradniki. Autor stara się zmienić nasz tok myślenia podając przykłady z otoczenia i swojego życia. Przyznaję, że momentami całkiem zgrabnie mu to wyszło. Plus dla Bishopa za humor i dystans do siebie. Drętwe podejście w takich poradnikach może wywołać zupełnie inny efekt od zamierzonego. Tutaj udało się tego uniknąć. Nie będę zagłębiał się szczegółowo w treść, bo sam zacznę być „coachem”. Dodam tylko tyle, że nie sposób pozbyć się deja vu przechodząc z rozdziału na rozdział. Miłym urozmaiceniem są wplatane cytaty największych światowych osobistości. To tylko utwierdza w przekonaniu, że coś w tym co czytamy musi być.
Ocenić niniejszy tytuł jest ciężko. Dlatego pójdę o krok dalej i wystawię dwie noty.
Jeżeli jesteś osobą, która potrzebuje koła ratunkowego i solidnego kopniaka na zadek to warto. Myślę, że po przeczytaniu tej książki może Ci ulżyć. Kto wie? Może nawet ją rzucisz i zaczniesz zmiany w tej chwili? 10/10.
Jeżeli w chwili obecnej nie potrzebujesz motywacji i masz pod kontrolą swoje życie odpuść. Nic co jest zawarte w „Unf*ck yourself. Napraw się!” cię nie zaskoczy. Z sympatii do autora i fajny humor 6/10.
„Unf*ck yourself. Napraw się!” to książka, która trafi do każdego odbiorcy niezależnie od wieku. Poszczególne rozdziały są krótkie i treściwe. Napisane bardzo łatwym i przystępnym językiem. Jak sam autor wspomina jest to zabieg celowy, który ma na celu zachęcenie czytelnika do powrotu w razie konieczności. Czym jest ta konieczność? Chwilą zwątpienia w samego siebie i własne...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Od premiery „Pragnienia” minęło już trochę czasu i zacząłem powoli tęsknić za Harrym Hole. Na całe szczęście Jo Nesbo nie próżnuje i pisze kolejne książki regularnie. Dzięki temu mamy już dwunasty tom przygód policjanta z Oslo. Czy jest on równie udany co poprzednie części? Przekonajmy się.
W poprzednich tomach mogliśmy uświadczyć przemiany Harrego Hole. Wyszedł on z alkoholizmu i postawił na rodzinę. Stał się bardziej odpowiedzialny i nałogi zamienił na ciepło domowego ogniska. W tej części wszystko co osiągnął ciężką pracą runęło w posadach. Trafił ponownie na stare śmieci i zajrzał do kieliszka. Wyrzucony z domu przez Rakel zapija smutki na Sofies Gate i próbuje sobie przypomnieć dni, w których ciąg alkoholowy stał się ważniejszy od świadomości. A takich dni jest coraz więcej. Alkoholizm to niestety nie jedyne zmartwienie głównego bohatera. Hole nie tylko musi zmierzyć się z demonami swojej duszy, ale i dawnym wrogiem. Droga przez piekło się rozpoczyna i prowadzi przez 464 strony niesamowitej akcji.
„Nóż” ma w sobie sporo z thrillera psychologicznego. Co zaliczam na plus. Liczne rozterki głównego bohatera nadają tej powieści jeszcze głębszego i mroczniejszego klimatu. Reszta jest nadal na wysokim poziomie i w dawnym stylu. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak bardzo się cieszę się, że mogę powtórzyć słowa, które wypowiedziałem wielokrotnie recenzując książki tego autora. Brzmią one następująco: Nesbo to mistrz i nie ma sobie równych.
Liczne pułapki zastawione na czytelnika, nagłe zwroty akcji i barwne postacie to bez wątpienia jedne z największych atutów Nesbo. Przyznaję, że wielokrotnie nabrałem się na sztuczki autora i dałem się wyprowadzić w maliny. Rzadko się to komuś udaje, bo zawsze staram się wyprzedzić bieg wydarzeń.
Fabuła jest taka jak powinna być. Mroczna i świetnie prowadzona. Motywy działań są wnikliwie tłumaczone i wzbogacone o prawdziwie męskie opisy. Można powiedzieć, że jest to literatura dla dojrzałych czytelników których problemy życia codziennego nie są obce. Naturalnie głównym daniem jest tutaj śledztwo i to ono napędza całą powieść. Wcześniej wymienione „smaczki” są dodatkiem do historii, która nie daje odpocząć aż do ostatniej strony. Warto sięgnąć po niniejszą powieść. Dla lepszego efektu polecam znajomość poprzednich części.
Wady? Brak. Ciężko się ich doszukać. Przejdźmy zatem do skromnego podsumowania.
Jo Nesbo wraz z Chrisem Carterem nie maja sobie równych. „Nóż” to kawał solidnej literatury. Pozycja obowiązkowa dla miłośników gatunku i osób lubiących historie z dreszczykiem. Już wypatruje kolejnego tomu. Mam nadzieję, że nie będę musiał na niego długo czekać.
Od premiery „Pragnienia” minęło już trochę czasu i zacząłem powoli tęsknić za Harrym Hole. Na całe szczęście Jo Nesbo nie próżnuje i pisze kolejne książki regularnie. Dzięki temu mamy już dwunasty tom przygód policjanta z Oslo. Czy jest on równie udany co poprzednie części? Przekonajmy się.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toW poprzednich tomach mogliśmy uświadczyć przemiany Harrego Hole. Wyszedł on z...