-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik243
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
Pamiętacie Emilię Przecinek, bujającą w obłokach pisarkę, która została oskarżona o zamordowanie kochanki męża? Powraca z jeszcze większą dawką... marzycielstwa!
Po nieudanym małżeństwie z Cezarym, Emilia zostaje zmuszona przez najbliższych do ożywienia zarówno swojego życia erotycznego, jak i bohaterów jej powieści. Żeby do tego doprowadzić, postanawia założyć sobie konto na sławnym portalu randkowym. W międzyczasie jednak -dosłownie- potyka się o trupa w piwnicy. Informacja o zabójstwie wstrząsa małym, blokowym społeczeństwem, a Emilia (jako kobieta z ogromną wyobraźnią) postanawia rozwikłać tajemnicę sprawcy. Nim jednak odpowiednio zabierze się do sprawy, pałeczkę przejmą dwie ciekawskie staruszki- Adela oraz Jadwiga. Bo gdzie dwie głowy to nie jedna, prawda?
Choć moją przygodę rozpoczęłam z wcale niezabawną książką pani Rudnickiej pt. Cichy wielbiciel, to nie odczułam jakoś przeskoku na książki kryminalno- humorystyczne. Nie mam tego za złe, może tak. A wręcz przeciwnie, podziwiam autorkę, że potrafi tworzyć książki tak odmienne gatunkowo. Od tej mojej pierwszej lektury jestem uzależniona od kolejnych książek pani Rudnickiej. I wiem, że podczas czytania humor znacznie mi się poprawi.
W kilku ostatnich utworach autorki przede wszystkim króluje śmiech; owszem, prowadzone są niby amatorskie śledztwa, jednak przy niektórych dialogach wątek główny zwyczajnie schodzi na dalszy plan. Kiedy czytam perypetie Emilii z babciami, po prostu nie mogę się oderwać. I przestać uśmiechać jak ten przysłowiowy głupi do sera. Wynik śledztwa już nie jest dla mnie taki ważny- liczą się zabawne chwile.
Tak jak w poprzedniej części Granat, poproszę!, tak i w tym tomie na pierwszy, postaciowy plan wysuwa się Jadwiga z nieodłączną Adelą. To właśnie te dwie bohaterki napędzają zabawne sytuacje. Wiadomo, staruszki bywają ciekawskie, a kiedy ma się do czynienia z dwiema jednocześnie... i to pod jednym dachem... wszystko może się wydarzyć. Nic dziwnego, że cała sprawa morderstwa trafiła w ich gust i postanowiły odnaleźć sprawcę. Przy okazji dążąc do skłócenia blokowej społeczności... ale przecież liczy się wynik, prawda?
Życie na wynos bawi, obdarowując nas chwilą relaksu i niepohamowanego śmiechu. Tym razem bardziej intrygowały mnie sprawy sercowe (a dokładniej relacja między Emilią a przystojnym policjantem Żurkowskim), niż wytypowanie mordercy.
Polecam i tyle!
Jestem bezkrytyczna, wiem ;)
Pamiętacie Emilię Przecinek, bujającą w obłokach pisarkę, która została oskarżona o zamordowanie kochanki męża? Powraca z jeszcze większą dawką... marzycielstwa!
Po nieudanym małżeństwie z Cezarym, Emilia zostaje zmuszona przez najbliższych do ożywienia zarówno swojego życia erotycznego, jak i bohaterów jej powieści. Żeby do tego doprowadzić, postanawia założyć sobie konto...
Pewien naukowiec ląduje w amsterdamskiej klinice; lekarze nie wiedzą, kim jest- jak się okazuje, znaleziony przy nim świstek z nazwiskiem należał do innego jegomościa. Wkrótce jednak odkrywają, iż to jeden ze sławniejszych naukowców w dziedzinie matematyki, Polak mieszkający w Berlinie. Po półrocznej śpiączce mężczyzna budzi się, na co niecierpliwie czeka pielęgniarka Laurencja, jego osobisty Anioł Stróż. I kilka kobiet, które na jakiś czas zagrzały miejsce w jego życiu...
Nie zdarzyło mi się wcześniej czytać książek autora, choć nazwisko nie jest mi obce- w końcu to jeden z poczytniejszych polskich pisarzy. Skuszona pozytywnymi recenzjami wcześniejszych powieści pana Wiśniewskiego, i ja zapragnęłam poznać jego twórczość. Przekonać się na własnej skórze, czy i mnie jego książki poruszą.
Może to właśnie na tym polega magia tego uczucia? Ubezwłasnowolnia, wprowadza w jakiś dwuosobowy obłęd, w trakcie którego jesteśmy zdolni do największych i najwspanialszych dokonań. Ale także do najgłupszych. Jak na przykład pisanie miłosnych wierszy przez matematyka.
Na dodatek nie jest to choroba, którą się przechodzi tylko raz w życiu, jak odrę w dzieciństwie. Ma częste nawroty i wiek chorego nie gra tutaj większej roli.
Nie poznajemy imienia głównego bohatera, co pomaga nam we wczuciu się w jego sytuację, uczucia, refleksje. Autor skupia się na obiektywnym przedstawieniu czytelnikowi jego życia przed śpiączką. Najdłuższym romansem Polones -jak zwie go Laurencja- jest kobieta imieniem matematyka. To właśnie pracy poświęcił całe swoje życie, wciąż gnając za nowymi projektami. Nie brał pod uwagę zdania żony, a potem kolejnych partnerek. Jego miłość kręciła się wokół tego, co robił, odsuwając bliskich na drugi plan.
Wbrew pozorom to nie jest opowieść o miłosnych, męskich podbojach. To raczej historia poszukiwania swojego miejsca na świecie, z kolei śpiączka i późniejszy pobyt w klinice stanowi bodziec do refleksji nad życiem. Jak już wspomniałam, bohater skupiał się wyłącznie na karierze, zaniedbując żonę Patrycję i córkę Cecylię, jak również własne zdrowie. Dzień wolny traktował jak zło konieczne, a prawdziwie potrzebny czuł się jedynie w instytucie. Czy jednak czuł się szczęśliwy? Owszem, lecz do czasu. Do ukończenia kolejnego projektu, kolejnego wystąpienia, kolejnej publikacji. Po każdym z tych wydarzeń w jego życiu na powrót panowała pustka. Aż karuzela zaczynała kręcić się od nowa. Dni, wypełnione nicnierobieniem, zapełniał sobie obecnością kobiet- często trzech w jednym okresie. Te oddawały mu swoje serca, nie wiedząc, iż mężczyzna nie traktuje ich poważnie. Ot, taka rozrywka- w końcu spanie z kimś u boku jest o wiele przyjemniejsze, nie wspominając już o rozładowaniu seksualnego napięcia.
Często zastanawia mnie, co ma w głowie osoba zdradzająca- ktoś ją kiedyś skrzywdził i zdradzanie obecnego partnera to swoista zemsta? Jest tak ukształtowana? To jakiś rodzaj rozrywki, a może zwykła bezmyślność? Nie zapominajmy, wszyscy mamy uczucia, o których mówimy mniej lub bardziej otwarcie. Pan Wiśniewski pokazuje tę kwestię w innej odsłonie- główny bohater nie skupiał się na stronie emocjonalnej związku, wierząc, że skoro sam nie mówił "kocham Cię", to druga strona relacji również traktuje ich związek jako luźny. Nierzadko okazywał się tchórzem, odjeżdżając bez pożegnania. Wyrzucał kolejne kobiety ze swojego życia jak niepotrzebne przedmioty. I wszystko to wiemy dzięki temu, iż ów mężczyzna wreszcie sam przed sobą się do tego przyznał.
Wszystkie moje kobiety to idealne przypomnienie o tym, co tak naprawdę jest ważne w życiu. Polones gonił za kolejnymi, zawodowymi wyzwaniami, raniąc przy tym wpatrzone w niego kobiety. To przypomnienie, czerwony alarm w naszych głowach- życie mamy tylko jedno, nie zmarnujmy go na rzeczy materialne.
Pewien naukowiec ląduje w amsterdamskiej klinice; lekarze nie wiedzą, kim jest- jak się okazuje, znaleziony przy nim świstek z nazwiskiem należał do innego jegomościa. Wkrótce jednak odkrywają, iż to jeden ze sławniejszych naukowców w dziedzinie matematyki, Polak mieszkający w Berlinie. Po półrocznej śpiączce mężczyzna budzi się, na co niecierpliwie czeka pielęgniarka...
więcej mniej Pokaż mimo to
Mała miejscowość zwana Porvenir; życie toczy się tam swoim powolnym rytmem. Wszyscy się znają, lubią i mogą oczekiwać wsparcia od sąsiadów. Jednak listonoszkę Sarę chcą przenieść do większego miasta- powodem jest brak listów, a co za tym idzie brak pracy i rychłe zamknięcie poczty. Jej sąsiadka Rosa, a jednocześnie najlepsza przyjaciółka, nie chce dopuścić do odejścia rudowłosej kobiety, więc wpada na genialny w swej prostocie pomysł- stworzy łańcuszek historii, listów pisanych do osób nieznajomych, a zadaniem każdego odbiorcy takowej wiadomości jest napisanie kolejnej kartki do losowo (bądź nie) wybranej osoby.
Rosa nosi na sumieniu sprawy sprzed wielu lat; jej pierwszym odbiorcą jest dawna przyjaciółka, Louisa. Nie wie jednak, że kobieta od piętnastu lat nie żyje. Jej list, osobiste wyznanie odnajduje jednak wnuczkę Louisy, Almę...
Czasem jeden, malutki i najprostszy gest może zmienić nasze postrzeganie, nasze życie. To właśnie gesty świadczą o przywiązaniu, przyjaźni czy miłości. Jeżeli ktoś jest w stanie wykonać dla nas choć tyle, czujemy się ważni. Byłam ciekawa, jak potoczą się losy Sary i jej przyjaciół.
Co stanie się z pocałunkami, które nigdy nie musną drugich ust, jaki los czeka uścisk, którym nikogo nie obejmiemy?
Dzięki Rosie tworzy się swego rodzaju łańcuszek. Nie, nie chodzi mi o te bzdury przesyłane w komentarzach jeszcze za czasów Naszej- Klasy. Ten łańcuszek miał szczytny cel i ogromną siłę przebicia. Ludzie, którzy pisali swoje listy, uzewnętrzniali się. Pisali rzeczy, których nie powiedzieli nawet najbliższym. Magia?
Z drugiej strony mamy historię przyjaźni Rosy i Louise, która w skutek pewnych przykrych okoliczności zakończyła się. Rosa nie widziała przyjaciółki od wielu lat, a brak odwagi sprawił, iż słowa nie potrafiły popłynąć. Nie mogła napisać listu, kierowana po części strachem, może i wstydem. Nie wie, że ta mała kartka papieru zapoczątkuje ogromne zmiany, tak w jej życiu, jak i małej społeczności Porvenir.
Prosty gest, książka po części delikatna, może trochę sielankowa, ale z drugiej strony mocna w przekazie. Kto z nas nie chciałby być częścią grupy, dbającej o dobro swoich członków? Przede wszystkim mowa tu o miłości, przyjaźni, wsparciu. Mimo wszystko. Idea Rosy to wspaniały pomysł, naprawdę piękna rzecz. Jeden list, a połączył tak wiele samotnych dusz!
Jeżeli potrzebujecie wytchnienia od dnia codziennego, jeżeli ktoś Was zawiódł, czegoś w życiu Wam brak- zachęcam do przeczytania. Może to nie naprawi całego zła świata, ale zaoferuje dobrą odskocznię. I wiarę, że takie rzeczy mogą dziać się naprawdę.
Mała miejscowość zwana Porvenir; życie toczy się tam swoim powolnym rytmem. Wszyscy się znają, lubią i mogą oczekiwać wsparcia od sąsiadów. Jednak listonoszkę Sarę chcą przenieść do większego miasta- powodem jest brak listów, a co za tym idzie brak pracy i rychłe zamknięcie poczty. Jej sąsiadka Rosa, a jednocześnie najlepsza przyjaciółka, nie chce dopuścić do odejścia...
więcej mniej Pokaż mimo to
Lola trafia na oddział psychiatryczny dla młodzieży po nieudanej próbie samobójczej, jednak... naprawdę próbowała odebrać sobie życie, czy to tylko jeden z wielu "dowcipów" jej prześladowców? Mimo zamknięcia, zakazów i nakazów, czuje się tam bezpiecznie. Otoczona przez rówieśników o różnorodnych problemach poniekąd odnajduje swoje miejsce w tej małej społeczności. Ma jednak świadomość, że z chwilą wypisania ze szpitala jej tropem ponownie ruszy Norbert, pałający do niej dziwnym uczuciem chłopak, który tak długo uprzykrzał jej życie. Boi się go; boi się jego zimnych, pustych oczu, jego głosu, dotyku i tego, że nikt nie wierzy, iż chce jej zrobić krzywdę... a że do tego dojdzie, Lola ma pewność.
Choć imię głównej bohaterki brzmi zupełnie inaczej, dziewczyna od długiego czasu kryje się za tym przezwiskiem. Lola to jej mur, tarcza obronna i maska, którą zakłada każdego dnia. Bo przecież Loli nikt nie może zranić, prawda? Prawda... ?
"Jesteś twarda. Jesteś cholerną suką, która nie boi się niczego.
Ale czy nikogo?"
Do przeczytania tej książki skusiły mnie Wasze pozytywne recenzje, ale i sama zapowiedź historii, osadzona w dość nietuzinkowym miejscu, jakim jest młodzieżowy szpital psychiatryczny. A i co istotne, sama postać Loli bardzo mnie intrygowała; pragnęłam odkryć, w jakim stopniu odosobnienie jest jej wyborem życiowym, a na ile to ochrona własnego serca przed skrzywdzeniem.
Lola to opowieść o samotności widzianej oczami młodej, prześladowanej przez rówieśników dziewczyny. Opowieść o tym, że nawet w największym tłumie człowiek może czuć się odrzucony, samotny. Główna bohaterka odnalazła swój własny sposób na rany dnia codziennego- stworzyła swoje alter ego, Lolę właśnie, z dnia na dzień pieczołowicie budując wokół siebie mur nie do przebycia. Dziewczyna jest buntowniczką, jej słowa ociekają sarkazmem i bynajmniej nie zachęcają do nawiązywania z nią jakichkolwiek więzi. W środku jednak to wciąż dziewczyna potrzebująca ciepła drugiej osoby, mająca poczucie bycia gorszą niż jej "idealna" siostra. Co ciekawe, szpital ma ogromny wpływ na zmiany zachodzące w Loli. Bohaterka nawiązuje przyjaźń z Czarną, cierpiącą na bulimię oraz jej chłopakiem Maćkiem, który trafił do ośrodka przez nieradzenie sobie z napadami agresji. Akceptacja rówieśników ma zbawienny wpływ na osąd dotyczący własnej osoby, jak i zmianę w zachowaniu. Mur wokół Loli powoli się rozpada.
"Ludzie krążą tylko wokół, myśląc, jak cię wykorzystać, osłabić, jak zabawić się tobą. Oswajają cię, a potem odrzucają jak zepsutą zabawkę, doprowadzając twoją psychikę do ruiny. A ty, niczego się nie ucząc, raz po raz pakujesz się w ten sam schemat, wciąż licząc na happy end."
Bardzo, bardzo emocjonalna książka. Jak już wspominałam, lektura dotyczy przede wszystkim samotności, prób odnalezienia własnego miejsca w świecie i odpowiedzi na pytanie, kim się jest. Co o tym świadczy? Stan konta, ilość znajomych na fejsie?
Problemy dnia codziennego, walka ze swoimi demonami- to tak naprawdę nie tylko codzienność ludzi przebywających w szpitalach psychiatrycznych, lecz również nasza. Lola tym bardziej uderzyła we mnie z całą mocą. Jak się okazuje, nierzadko my sami jesteśmy dla siebie największymi wrogami, a droga do uleczenia duszy jest długa, pełna przeszkód. Ale gdy już osiągniemy kres, możemy nazwać się ludźmi szczęśliwymi. Może więc warto?
Lola trafia na oddział psychiatryczny dla młodzieży po nieudanej próbie samobójczej, jednak... naprawdę próbowała odebrać sobie życie, czy to tylko jeden z wielu "dowcipów" jej prześladowców? Mimo zamknięcia, zakazów i nakazów, czuje się tam bezpiecznie. Otoczona przez rówieśników o różnorodnych problemach poniekąd odnajduje swoje miejsce w tej małej społeczności. Ma jednak...
więcej mniej Pokaż mimo to
Możemy przez całe życie uciekać od naszych korzeni, jednak prędzej czy później los i tak zagra nam na nosie, kierując tam, gdzie nasze nogi miały więcej nie postać.
Henry Aster nienawidził ogromnego, zimnego domu, stojącego na zboczu góry. Posępny budynek nie wzbudzał w nim sentymentu, a rodzinna tragedia, jaka się w nim rozegrała, tym bardziej nie zapowiadała powrotu młodzieńca. Pozostawiając samym sobie matkę i siostrę, wyruszył w świat, aby odnaleźć w nim swoje własne miejsce. Jednak czy ktokolwiek z nas jest w stanie wykorzenić z siebie miejsce, z którego pochodzi? Czy nasze myśli -prędzej czy później- nie pobiegną w kierunku domu, gdzie wychowywaliśmy się przez całe dzieciństwo?
Nie ma lepszego haczyka na czytelnika, niż dopisek na stronie tytułowej, dumnie ogłaszający światu, iż dana powieść jest kunsztowna, wielowątkowa. Pozwala na podróż wgłąb ludzkiej psychiki. Na owe określenia dałam się złapać i ja, ale czy żałuję? Nie. Raczej poczuwam się do tego, że ta recenzja może w sposób niepełny oddać to, co chciał nam przekazać autor.
Uświadom sobie bezpośredniość danej chwili i żyj, i zapisuj słowa, i bądź świadkiem, podczas gdy czas przelewa się przez ciebie, aż całkiem rozpuści i ciebie, i twoją duszę w puste i niekończącej się ciszy, którą jest śmierć.
Do Ziemi przeklętej podchodziłam z innym nastawieniem. Spodziewałam się historii o tragicznych wydarzeniach z przeszłości, mrocznej i duszącej, mającej wpływ na obecnych mieszkańców domostwa. I tu był mój błąd, bowiem ta historia dotyczy rodziny, nie budynku.
Henry opowiada nam o swoim życiu- młodości spędzonej w cieniu cieszącego się złą sławą domu, w którym przyszło mu żyć, ekscentrycznego ojca, skupionego wyłącznie na tworzeniu dzieła jego życia oraz zakochanej w koniach matki. Opowiada o latach spędzonych na czytaniu podbieranych ojcu książek wraz z siostrą, Threnody. O śmierci najmłodszej siostry, która przez wzgląd na pewne cielesne niedoskonałości stała się oczkiem w głowie głowy rodziny. I później, o miłości do Story, opętanej chęcią odnalezienia swoich biologicznych rodziców. Można by rzec, że Henry'ego poznajemy niemalże na wylot, ponieważ to on dzieli się z nami różnorodnymi odczuciami, emocjami. Relacjonuje swoją rzeczywistość, badając przeszłość, a poniekąd także siebie. Co było właściwe, a co nie?
Podczas czytania nieustannie towarzyszyło mi uczucie, że każdy kolejny krok, wyznaczony cel głównego bohatera miały służyć tylko jednemu- swoistemu przypodobaniu się ojcu, co tym samym miało skłonić głowę rodziny do okazywania miłości synowi, traktowania go na równi, jako towarzysza poważnych rozmów. Odejście Henry'ego seniora przypieczętowało rozłam i tak kruchej fasady rodziny, przyzwyczajonej do jego dziwactw. Opowieść, snuta przez Henry'ego juniora, stanowi dla niego próbę rozliczenia się z przeszłością, próbę zrozumienia postawy ojca, ale i własnej.
Mocna książka, skłaniająca do refleksji nad własnym życiem. Ojciec głównego bohatera tak bardzo skupił się na stworzeniu dzieła swego życia, że odtrącił wszystko, co najważniejsze- bliskich. Spędził życie w cieniu nieistniejących jeszcze stron, tym samym "wpychając" rodzinę w takie samo położenie. I gdy okazało się, że z jakichś powodów powieść nie powstanie, cóż więcej mu zostało? Stracił poczucie celu, mimo że wokół miał przyjaznych sobie ludzi.
I teraz, zanim odejdziecie od komputera, jeszcze raz zastanówcie się, co w Waszym życiu jest naprawdę ważne. Gonitwa za pieniędzmi? Otaczanie się zbędnymi rzeczami? A gdy ich zabraknie, co wtedy...?
Możemy przez całe życie uciekać od naszych korzeni, jednak prędzej czy później los i tak zagra nam na nosie, kierując tam, gdzie nasze nogi miały więcej nie postać.
Henry Aster nienawidził ogromnego, zimnego domu, stojącego na zboczu góry. Posępny budynek nie wzbudzał w nim sentymentu, a rodzinna tragedia, jaka się w nim rozegrała, tym bardziej nie zapowiadała powrotu...
Magda, nowa właścicielka stadniny w Pieńkach, dwoi się i troi, aby przywrócić miejsce swej młodości do dawnej świetności. Jednak jak wiadomo Fortuna kołem się toczy i robiąc dwa kroki do przodu, główna bohaterka chwilę później już cofa się o trzy. Na jej drodze stają coraz to nowsze osoby, przeżywa dziwniejsze historie, lecz przypominają o sobie i te, które od dawna powinny zostać zapomniane. Na każdym kroku czyha na kobietę masa problemów, ale i wiele sukcesów. Zawodowo- uczuciowych, oczywiście.
To tak jak z zabawką, która się nudzi i ląduje na śmietniku, gdy tymczasem dla jakiegoś innego dziecka byłaby najcenniejszym na świecie darem. Z ludźmi jest tak samo. To, że ktoś nas nie chce, wcale nie oznacza, że straciliśmy wartość.
Wielu z Was, Drogie Mole, zna bądź kojarzy tę polską autorkę. Swego czasu przypadła mi do gustu twórczość Pani Frączyk i choć miałyśmy kilka wzlotów, ale i upadków, wciąż cierpliwie trzymam się jej książek. Może to jakieś molowe przywiązanie, może ciekawość... w tym przypadku jest to także między innymi chęć kontynuowania serii. No i wiadome- tom pierwszy skończył się w taki sposób, że nie mogłabym ominąć kontynuacji!
Akcja tej części pędzi w tak zawrotnym tempie, że trudno utrzymać jej kroku; raz miłość jest, zaraz jej nie ma. Raz już, już widać koniec problemów, aby za chwilę ponownie dały o sobie znać w całej okazałości. Sama nie wiem- chwalić czy ganić? Niby Spalone mosty mają nieco ponad 200 stron, a dzieje się tam tyle, że autorka spokojnie mogłaby rozdzielić to na kolejne tomy i niczego by im nie brakowało. Z drugiej strony, prawdopodobnie właśnie przez tę mknącą raźno akcję książkę czyta się tak szybko.
Przyjemna lektura, ale... trochę mi żal. Pierwszy tom zakończył się odnalezieniem ukrytych przed laty ciał. No i właśnie, ów wątek gdzieś zaginął, ukryty pod problemami dnia codziennego. Cóż, oczywiście, dowiadujemy się, kto (i prawie!) i dlaczego zabił, ale... wątek został pominięty, a przecież mógł zostać tak pięknie rozwinięty!
Jeżeli ktoś czytał Koncert cudzych życzeń, czyli część pierwszą, ten być może pamięta niezwykle irytującą teściową Magdy, Leontynę. Powiem Wam, że zaledwie parę linijek wystarczyło, abym szybko przypomniała sobie, jak ta kobieta okropnie mnie denerwowała swoim zachowaniem. Ech, chrońcie nas przed takimi babami!
Magda, nowa właścicielka stadniny w Pieńkach, dwoi się i troi, aby przywrócić miejsce swej młodości do dawnej świetności. Jednak jak wiadomo Fortuna kołem się toczy i robiąc dwa kroki do przodu, główna bohaterka chwilę później już cofa się o trzy. Na jej drodze stają coraz to nowsze osoby, przeżywa dziwniejsze historie, lecz przypominają o sobie i te, które od dawna powinny...
więcej mniej Pokaż mimo to
Stadnina w Pieńkach coraz prężniej rozwija swoją działalność, a Magda wreszcie czuje się spełniona i szczęśliwa w ramionach jej sąsiada, Adama, a jednocześnie obecnego partnera. Po wszystkich niemiłych przygodach kobieta ma nadzieję, że w jej życiu wreszcie zapanował upragniony spokój. Magda jednak pecha otrzymała chyba w genach... Powódź, szantaż i coraz liczniejsze problemy finansowe doprowadzają właścicielkę Pieniek do ostateczności.
Mówią, że po burzy zawsze wychodzi słońce; ale czy główna bohaterka odnajdzie w sobie jeszcze odrobinę siły, aby nadal dzielnie walczyć o marzenia swoje i bliskich?
Mam jakiś sentyment do tej serii; niby czekałam na ostatni tom, aby poznać dalsze losy bohaterów, a gdy już go dostałam i przeczytałam... to jakoś tak smutno mi się zrobiło. Mimo że Magda naprawdę ma pecha we krwi i ilość nieszczęść przypadających na jej drobną, kobiecą postać jest zdecydowanie zbyt duża, to zawsze bardzo dobrze bawiłam się w jej towarzystwie. No ale, rozstań czas nadszedł...
Część kończąca trylogię o Pieńkach jest zdecydowanie najbardziej zaskakujący, najmocniejszy ze wszystkich. Do tej pory Magdzie przydarzało się wiele przykrych sytuacji, jednak po chwilowym emocjonalnym dołku, dzięki wsparciu licznych przyjaciół, brała się "za bary" i dziarsko ruszała przed siebie, stawiając czoła wszelakim przeciwnościom. Tym razem było jednak inaczej- najpierw odbierające chęć do życia kłopoty w jej prywatnym, adamowym niebie, potem powódź, a następnie kolejne, losowe niespodzianki. Załamała się, nic dziwnego.
W każdym tomie podziwiałam tę kobietę za odwagę; to prawda, że nad jej głową nieustannie krążył huragan, lecz mimo wszystko wytrwała. Niosła pomoc innym na tyle, na ile mogła, a ludzie odwdzięczali się tym samym. Każdy jej życiowy kataklizm tak naprawdę później rozkwitał w postaci życzliwości ludzkiej. A przecież dla każdego wsparcie jest ważne, prawda?
Smutno mi, bo to czas pożegnać. Ale myślę, że kolejne powieści pani Frączyk będą równie ciekawe. Czekam więc z niecierpliwością!
Stadnina w Pieńkach coraz prężniej rozwija swoją działalność, a Magda wreszcie czuje się spełniona i szczęśliwa w ramionach jej sąsiada, Adama, a jednocześnie obecnego partnera. Po wszystkich niemiłych przygodach kobieta ma nadzieję, że w jej życiu wreszcie zapanował upragniony spokój. Magda jednak pecha otrzymała chyba w genach... Powódź, szantaż i coraz liczniejsze...
więcej mniej Pokaż mimo to
Każdy z nas ma w życiu momenty, kiedy nagle na głowę spadają wszelkie problemy tego świata- a to zwolnienie z pracy, choroba czy odnaleziony w bucie prezent od pupila.
Magda, w obecnej chwili niepracująca, również ma pod górkę. Nie dość, że jej rozmodlona teściowa musiała z nimi zamieszkać w skutek nieumiejętności zarządzania finansami, a teraz sprasza do domu rozmodlone przyjaciółki, to jeszcze jej mąż, Tomek, jest wiecznie nieobecny. A co najgorsze -a być może najlepsze- kobieta niespodziewanie otrzymuje spadek od nieżyjącej już babci Felicji, która od czasu rozwodu rodziców Magdy nie utrzymywała kontaktu z wnuczkami. Stajnia w Pieńkach, czyli kłopotliwy spadek, jawi się bohaterce jako obraz nędzy i rozpaczy. A do tego nikt nie wspomniał, że wraz z zapomnianą stadniną otrzymuje w pakiecie Zdzicha, Alicję i Zofię...
Od zawsze wiadomo, że na gorszy dzień nie ma nic lepszego, niż lekka lektura. Z twórczością pani Frączyk mam styczność już od jakiegoś czasu i prawie zawsze wychodzę z owych spotkań zadowolona. Czy i tym razem tak było?
Ogólnie rzecz ujmując Koncert cudzych życzeń to historia taka, jakich wiele- problemy, nieoczekiwany uśmiech losu i zmiany. Zmiany przede wszystkim! Nie jest jednak tajemnicą, że mimo tej schematyczności i tak sięgamy po tego typu książki. Nie, ta pozycja niczym się nie wyróżnia, ale czyta się ją bardzo szybko, wręcz pochłania.
Autorka ma umiejętność takiego stwarzania postaci, że ma się wrażenie, że pisze o naszych... sąsiadach. Albo bliskich, zależy. Tomek, Magda i jej teściowa Leontyna to ludzie z krwi i kości, choć papierowych. Każde z nich ma własny zestaw cech, mniej lub bardziej negatywnych. Od razu dodam, że niemożliwie irytowała mnie Leontyna i podziwiam Magdę za całą jej cierpliwość do tej dewotki...
Schematyczność schematycznością, ale pani Frączyk pierwszym tomem nowej serii zgrabnie wbiła się na rynek literacki. Mamy tu pracę nad stadniną i własnym szczęściem, historię zwłok sprzed lat, ale i... kolejne, złe wybory. Zakończenie dało mi wiele do myślenia i z utęsknieniem czekam na kolejne części!
Lubicie wyluzować po ciężkim dniu? Polecam więc serdecznie Koncert cudzych życzeń!
Każdy z nas ma w życiu momenty, kiedy nagle na głowę spadają wszelkie problemy tego świata- a to zwolnienie z pracy, choroba czy odnaleziony w bucie prezent od pupila.
Magda, w obecnej chwili niepracująca, również ma pod górkę. Nie dość, że jej rozmodlona teściowa musiała z nimi zamieszkać w skutek nieumiejętności zarządzania finansami, a teraz sprasza do domu rozmodlone...
Alienor miała zaledwie trzynaście lat, gdy zmarł jej ojciec, władca Akwitanii. Zmuszona do małżeństwa z Ludwikiem, przyszłym dziedzicem korony francuskiej, musi opuścić to, co znała do tej pory. I choć nam, współczesnym, może się wydawać, iż królewski żywot był usłany różami, to prawda jest zupełnie inna.
Chociaż historia, jako przedmiot nauczania w szkole, nie należy do moich ulubieńców, to jakoś zupełnie inne podejście mam do wszelkiego rodzaju książek historycznych. Niezależnie, czy są to publikacje przedstawiające sylwetki władców, czy powieść, gdzie prawda miesza się z fikcją. Dlatego też nie zastanawiałam się zbyt długo nad wyborem Pieśni królowej jako mojej kolejnej lektury. I nie zawiodłam się, ba, z utęsknieniem czekam na kolejne tomy!
W jednym dniu na Alienor spadł obowiązek, jaki nigdy nie powinien dotyczyć trzynastolatki; opieka nad Akwitanią, a co za tym idzie- zamążpójście, zapewniające jak najlepszy sojusz. Tak oto niedorosła jeszcze kobietka trafiła na dwór francuski, w ramiona pobożnego Ludwika, zostawiając za sobą młodzieńcze miłostki i zabawy. A królewskie życie tylko w filmach może wyglądać jak Raj; niestety to, co ziemskie, bardzo różni się od ludzkich wyobrażeń.
Pani Chadwick stworzyła bardzo intrygujące postacie, począwszy od samej Alienor, jej siostrę Petronelę czy samego Ludwika. Królową mogę określić jako osobę niezwykle cierpliwą, silną, odważną oraz mądrą. Warto byłoby mieć taką osobę po swojej stronie. Ludwik jawił się jako człowiek słaby i zastanawiam się, jak duży udział w tym miał brak matczynej miłości, a kościelne wychowanie. Jego postaw nie dało się zrozumieć wiedząc, jak wiele zła wyrządził własną zapalczywością i "ślepotą". Z kolei Petronela... cóż, ognisty charakter to jedno, a egoizm to druga sprawa.
Powieść pełna emocji, polityki i krwi. Ciekawym zagadnieniem było to, w jaki sposób traktowano Alienor. Mimo że już królowa, dwór francuski przyjął ją dość chłodno, a pomocnicy Ludwika starali się jak najbardziej umniejszyć jej postać w oczach króla. Szkoda, że to ona miała w sobie mądrość, potrzebną do tak delikatnych spraw politycznych. Szkoda, że jako kobieta nie miała prawa głosu. Wreszcie szkoda, że za swoje niepowodzenia Ludwik winił ją, a nie własną głupotę.
Królowa Francji? To nie znaczy nic. Mimo korony na głowie Alienor musiała pilnie strzec się przed szpiegami, podszeptami nieprzychylnych jej osób, oskarżeniami. Nie możesz urodzić chłopca? A więc wina leży w Tobie, nie w Twoim małżonku, który coraz rzadziej zagląda do Twej sypialni. Mam wrażenie, że tak naprawdę to, że główna bohaterka uszła cało z wielu opresji, świadczyło o jej sprycie, nie zaś o ochronie, jaką dawała jej korona.
Niektóre fragmenty książki aż przyprawiały o dreszcz. Otoczona pomocnicami kobieta wciąż była samotna, a każda jej decyzja -czy to w życiu prywatnym, czy królewskim- była kwestionowana. Alienor została zamknięta w złotej klatce, przymusem oddając podejmowanie decyzji w ręce tych, którzy nie mieli najmniejszego pojęcia o prawdziwym władaniu. I tym bardziej podziwiam tę postać za to, jak ostatecznie potrafiła wyjść z opresji, wziąć sprawy w swoje ręce i wreszcie uzyskać upragniony spokój.
Myślę, że polecać Wam nie muszę, gdyż recenzja sama wskazuje, jak duże wrażenie wywarła na mnie Pieśń królowej.
Alienor miała zaledwie trzynaście lat, gdy zmarł jej ojciec, władca Akwitanii. Zmuszona do małżeństwa z Ludwikiem, przyszłym dziedzicem korony francuskiej, musi opuścić to, co znała do tej pory. I choć nam, współczesnym, może się wydawać, iż królewski żywot był usłany różami, to prawda jest zupełnie inna.
Chociaż historia, jako przedmiot nauczania w szkole, nie należy do...
Kto powiedział, że prawdziwy patriota, rozkochany w Polsce do granic możliwości, nie może być... czarny? I pochodzić z głębokiej Afryki? Otóż może! Piotrek, ze względu na ciemniejszy odcień skóry, zwany jest Zawiszą. Mieszka na Śląsku, gdzie wychowywał go emerytowany żołnierz oraz mistrz sztuk walki, pełniący posługę misjonarską. Nasz bohater trafia do stolicy, Warszawy, gdzie pragnie obejrzeć mecz Polska - Hiszpania. Nie wie jednak, że trafi w sam środek spisku tak zwanych polskich patriotów, a za dziwnymi wydarzeniami może stać... prawdziwy Zakon Krzyżaków. Zawisza zyskuje jednak popleczników- warszawską pannę taksówkarz, która oprócz podróży dziadkową Syrenką uwielbia obić kilka mord, Gośkę, czyli zwykłą, wrocławską matkę o ciężkiej pięści i ludzi z podziemia, ze staruszkiem- Pająkiem na czele.
Nie miałam jeszcze okazji zapoznać się z twórczością pana Jakuba Ćwieka, choć czytałam o niej bardzo pozytywne opinie. Tak więc, gdy nadarzyła się możliwość przeczytania jego najnowszej książki, nie zastanawialam się ani sekundy. I teraz wiem, dlaczego ów polski autor ma aż tylu fanów.
Pan Ćwiek zaserwował nam patriotyczną historię, wytykając palcem (choć nie bezpośrednio) zachowania charakteryzujące naszych rodaków, między innymi brak tolerancji, przesadzoną polskość (nieumiejętność poszanowania innych racji, brak zrozumienia). Do tego wszystko umieszczone jest w fantastycznej otoczce, gdzie pojawia się patriotyczny napój Dumny Rodak (dostępny tylko drogą połowicznie legalną), zombie- korpoludki i wiele, wiele przedziwnych wydarzeń. Istna mieszanka wybuchowa!
Zawiszę Czarnego czyta się w trybie przyśpieszonym; każdy krok głównego bohatera to pewność, że coś będzie się działo. I choć on sam chciał wyłącznie obejrzeć mecz reprezentacji, to świat ma wobec niego zupełnie inne plany. Zawisza nie jest jakimś opętanym manią polskości patriotą, a jedynie robi to, co uważa za słuszne. Trafienie do tajnej "jaskini" Pająka jakoś go specjalnie nie zadziwiło, szybko odnalazł się w nowej rzeczywistości. A że ma aparycję oraz umiejętności maszyny do zabijania... cóż, takie czasy.
Polubiłam Sawkę, czyli kobietę, która na co dzień pracowicie przemierza warszawskie drogi, aby swoją Syrenką dowieźć klientów w wyznaczone przez klienta miejsce. Bohaterka jest buntownicza, zawsze ma coś do powiedzenia i nieszczególnie przejmuje się konsekwencjami. A to, jak operuje kastetem i kijem, budzi tylko dodatkowy podziw. Z toku wydarzeń można wywnioskować, że będzie jakiś ciąg dalszy historii owych postaci. Ciekawe, czy Sawka zapała do Zawiszy czymś więcej niż tylko bojowym szacunkiem? A może miejsce u jego boku przeznaczone jest dla Gośki, wrocławskiej matki- karateki?
Bawiłam się świetnie. W tej książce nie brakuje czarnego humoru, a czytając miałam wrażenie, że wcale nie przeniesiono mnie do Warszawy, lecz do innego miejsca na ziemi. Polska jako cel ataków tego rodzaju? Ciekawe! Można by rzec, że historia kołem się toczy, ostatecznie Krzyżacy już raz zapisali się w historii... Do tego liczne zwroty akcji, wydarzenia nie z tego świata, wspomniany już czarny humor czy świetnie stworzeni bohaterowie i otrzymujemy przepis na książkowy sukces.
Po tej literackiej przygodzie już wiem, czego się chwytać- pozostałych książek pana Ćwieka. Czas nadrobić zaległości! A Was zachęcam do poświęcenia czasu dla Zawiszy Czarnego, gdyż ta opowieść pochłonie Was bez reszty. Tak jak i mnie!
Kto powiedział, że prawdziwy patriota, rozkochany w Polsce do granic możliwości, nie może być... czarny? I pochodzić z głębokiej Afryki? Otóż może! Piotrek, ze względu na ciemniejszy odcień skóry, zwany jest Zawiszą. Mieszka na Śląsku, gdzie wychowywał go emerytowany żołnierz oraz mistrz sztuk walki, pełniący posługę misjonarską. Nasz bohater trafia do stolicy, Warszawy,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Lucy od dawna pragnęła mieć dziecko; ta obsesja rozbiła jej małżeństwo, lecz kobieta wciąż szukała sposobu na spełnienie marzenia. I okazja sama wpadła jej w ręce, choć jeszcze wtedy, kierowana skrupułami, była w stanie racjonalnie podejść do napotkanej sytuacji... ale do czasu.
W sklepowym wózku zobaczyła pozostawione same sobie niemowlę. Początkowo, gdy wzięła dziecko na ręce, miała je tylko odnieść do ochrony, aby oni zlokalizowali rodziców małej. Później chciała tylko na sekundę wynieść dziecko na zewnątrz, aby nie marzło w zbyt cienkim jak na klimatyzowane pomieszczenie kaftaniku. Po wszystkim miała je oddać. Ale tego nie zrobiła.
Kiedy wybaczasz, zwracasz wolność jednemu więźniowi: sobie.
Wiedziałam, że ta książka może być wyzwaniem. Ale i tak je podjęłam. Nie byłam pewna, czy autorka podoła ciężkiemu tematowi, jaki obrała sobie za cel. Krótko mówiąc, przed lekturą towarzyszyło mi wiele takich "ale". Teraz mogę Wam z czystym sercem powiedzieć, że Jesteś moja to utwór przemyślany, acz emocjonalnie skomplikowany.
Pani Klein Ross zgrabnie wprowadza nas w temat, opisując początki "dziecięcej obsesji" Lucy nie od samego momentu związania się węzłem małżeńskim, lecz od chwili, gdy ów temat zawładnął jej życiem. Zajściu w ciążę podporządkowała wszystko- codzienny bieg dnia, zgrabnie obliczone momenty, w których zapłodnienie będzie jak najbardziej możliwe. Wszystko stało się rutynowe, mechaniczne i nieco bezuczuciowe. Bo przecież jej nadwątlone nieudanymi staraniami relacje z mężem miały się poprawić po tym magicznym momencie, gdy na teście pojawią się dwie kreski. Ale się nie pojawiły i obecnie były już mąż Lucy miał zwyczajnie dość. Z kobiety, którą kochał, stała się swego rodzaju maniaczką. Każdego w końcu przerosłyby codzienne histerie na widok matek z wózkami, comiesięczna rozpacz na przyjście okresu. I kolejne dni mechanicznych ruchów, mechanicznej miłości, mechanicznych czułości.
Dużym plusem jest to, iż autorka przedstawia ową historię z perspektywy każdej, choć odrobinę uwikłanej w sprawę osoby- biologicznych rodziców, porywaczki, jej najbliższej rodziny, ale i pani ochroniarz, która tamtego dnia trzymała pieczę nad bezpieczeństwem sklepu. Każdy ma swoje "pięć minut". Daje nam to o wiele szerszy obraz całej sytuacji, jak również głównej bohaterki.
Rozumiem rozpacz Toma i Marilyn, biologicznych rodziców porwanej dziewczynki, mimo że sama nikogo w ten sposób nie straciłam. Poniekąd rozumiem też pokrętną logikę Lucy, która podczas porwania kierowała się jedną mantrą: "Jeżeli ta kobieta urodziła jedno dziecko, to na pewno urodzi ich więcej. Ja nie mogę. Należało mi się". Pewne jest to, że Jesteś moja dała mi wiele do myślenia; po której stronie się opowiedzieć, i czy w ogóle można to zrobić? Czy ktoś, kto wyrwał dziecko z jego naturalnego środowiska, lecz przekazał mu całą swą miłość, jest dobrym czy złym człowiekiem? No właśnie. Do tej pory nie odnalazłam odpowiedzi na to pytanie.
W tym wszystkim najbardziej pokrzywdzoną osobą jest Mia vel. Natalie. Przez dwadzieścia lat życia przyzwyczajona była do swojej wiecznie zapracowanej matki oraz opiekującej się nią niani. Nie zdawała sobie sprawy, że gdzieś tam ktoś nadal jej poszukuje, czeka na nią. Nie wiedziała, kim tak naprawdę jest osoba, którą uważała za swą matkę. Jej dotychczasowe życie, ba, nawet charakter stanęły pod znakiem zapytania- kim jestem bardziej? "Córką" Lucy, czy dzieckiem Marilyn?
Autorka zostawia nas z otwartym zakończeniem. Możemy sami dopisać sobie ciąg dalszy, pozytywny bądź negatywny. Z jednej strony to ciekawe zachowanie, dające czytelnikowi pewną przestrzeń dla własnych emocji związanych z lekturą, z drugiej... osobiście lubię mieć wszystko wyjaśnione czarno na białym. Ale i tak sądzę, że finał wyszedł pani Klein Ross znakomicie.
Lucy od dawna pragnęła mieć dziecko; ta obsesja rozbiła jej małżeństwo, lecz kobieta wciąż szukała sposobu na spełnienie marzenia. I okazja sama wpadła jej w ręce, choć jeszcze wtedy, kierowana skrupułami, była w stanie racjonalnie podejść do napotkanej sytuacji... ale do czasu.
W sklepowym wózku zobaczyła pozostawione same sobie niemowlę. Początkowo, gdy wzięła dziecko na...
Witajcie, Moi Mili, w malutkim mieszkanku. zajmowanym przez rodzinę Gwidoszów: psycholożkę- amatorkę Joannę, "szyję kręcącą głową rodziny", a zarazem przesadnie dbającą o zdrowe odżywanie bliskich panią Gwidosz. Pana Gwidosza, lepiej znanego jako "tatę", który dla posady ubezpieczyciela porzucił nauczycielski fach. No i oczywiście pociechy- maturzystę Kubę, największego casanovę w szkole, dwa lata młodszą Malwinę oraz Marysię- nad wyraz rozwinięte pięcioletnie dziecko. Plus jeszcze Łata, pies, który miał być suką i kot o wdzięcznym imieniu Pies.
Odnośnie mojego sentymentu do utworów pani Nowak, mowa była już przy Bardzo białej wronie. I jako że mam okazję ponownego spotkania się z książkami naszej rodaczki, wykorzystuję tę szansę na tyle, na ile jest mi dane. I trwam bezpiecznie w tej mojej literackiej miłości.
Jak już wspominałam przy poprzedniej recenzji, autorka ma niebywały talent do omawiania ciężkich tematów w lekki, przyswajalny sposób. Czytając o pewnych zawirowaniach w życiu np. Malwiny nie mamy wrażenia, że siedzimy na jakimś przydługim i ogromnie nudnym wykładzie. Chłoniemy całą historię z wielkim zapałem.
W rodzinie Gwidoszów po prostu nie można się nie zakochać; jej członkowie są w pewien sposób zwariowani, i choć niezwykle do siebie podobni, różnią się od siebie w wielu elementach. A i tak tworzą razem naprawdę zgraną drużynę. Z ich słów czy gestów po prostu emanuje miłość i mimo że nie istnieją w świecie rzeczywistym, a my możemy poznać ich wyłącznie dzięki zapisanym kartkom, to wszelakie (dobre czy złe) emocje czuć. Tak po prostu.
Pani Ewa Nowak w bardzo przystępny sposób przedstawia problemy, z jakimi najczęściej boryka się młodzież- nieszczęśliwa, nieodwzajemniona miłość, zaburzenia odżywiania, zazdrość czy oczernianie innych. Porusza tematy istniejące w latach wydania książki, ale i nieobce nam, teraz. Choć zakładam, że od pojawienia się na rynku literackim pierwszego wydania Wszystko, tylko nie mięta tych młodzieżowych problemów narosło jeszcze więcej.
Twórczość pani Ewy Nowak zdecydowanie polecę każdemu rodzicowi, który ma pewne kłopoty z porozumieniem się ze swoją pociechą. Na pewno są to również książki skierowane do czytelników, którzy wchodzą w trudny okres, nie mogą się dogadać z otoczeniem.
Witajcie, Moi Mili, w malutkim mieszkanku. zajmowanym przez rodzinę Gwidoszów: psycholożkę- amatorkę Joannę, "szyję kręcącą głową rodziny", a zarazem przesadnie dbającą o zdrowe odżywanie bliskich panią Gwidosz. Pana Gwidosza, lepiej znanego jako "tatę", który dla posady ubezpieczyciela porzucił nauczycielski fach. No i oczywiście pociechy- maturzystę Kubę, największego...
więcej mniej Pokaż mimo to
Koniec roku 1999, technologia zyskuje coraz większą popularność, a co za tym idzie- coraz więcej osób potrzebuje fachowych programistów. Jednym z nich jest Chris, utalentowany młody człowiek, który poza pracą nie wiedzie raczej zbyt rozrywkowego życia. W czteroosobowej firmie ma za zadanie naprawiać oprogramowania, wprowadzać ulepszenia, słowem- wszystko, czego potrzebuje rozwijający się świat. Nie potrafi być dla innych niemiłym, dlatego też czas od czasu zagaduje swą współpracownicę, Lucy, dziewczynę o ostrym makijażu i równie ostrym języku. Jeszcze nie wie, jak dużą rolę w jego życiu odegra ta gotycka księżniczka.
Gdy na targu staroci rzuca mu się w oczy niepozorna, drewniana układanka, dziwny impuls każe mu ją zakupić; od tej chwili bohater rusza w tajemniczą podróż przez wieki. Ktoś za wszelką cenę pragnie mu coś uświadomić...
Po opisie wiedziałam, po prostu wiedziałam, że czeka mnie nietypowa historia. Do tego (jakżeby inaczej) skusiła mnie przepiękna, intrygująca okładka. Podskórnie czułam, że treść będzie równie ciekawa.
Od pana Hughes'a dostajemy ładnie zapakowany prezent, tyle że przełożony kilkoma warstwami ozdobnego papieru, i obwiązany licznymi wstążkami. Wewnątrz bowiem znajduje się nie tylko historia Chrisa, ale także przenosimy się w przeszłość, do momentu wydania przez Johna Miltona jego wiekopomnego dzieła, do czasu, gdy poeta William Blake doświadcza często szokujących wizji, jak również do lat, gdy po West Endzie grasował groźny morderca prostytutek, znany bardziej jako Kuba Rozpruwacz. On sam dzieli się z czytelnikiem swoją historią, mroczną i krwawą opowieścią poprzez listy, słane do policji.
W jakiś sposób, tak różne i praktycznie niepowiązane ze sobą nijak postacie odgrywają rolę we wspólnym teatrze życia. Może nie bez znaczenia są tu lata- rok 1666 to czas Johna Miltona, 1777- Williama Blake'a, 1888- Kuby Rozpruwacza, i ostatecznie 1999- Chrisa? Powtarzający się wiekowy schemat, a także tajemnicza układanka, która również należała do wspomnianych bohaterów, mogą mieć znacznie większe znaczenie. A co, jeżeli... świat ma się skończyć?
Poprzez ową wielowątkowość powieść staje się niezwykle ciekawa; obserwujemy Londyn i zachodzące w nim zmiany. Wyraźnie poznajemy nastroje ludu, towarzyszącą im wiarę czy odrzucanie "bełkotu". Dzięki temu Mali ludzie bardzo zyskują, zwyczajnie nie sposób się nudzić. Cały ten utwór jest jedną wielką zagadką i wciąż mam wrażenie, że nie rozwiązałam jej nawet w jednym procencie. A czy jest coś lepszego niż lektura, która pozostawia po sobie wrażenie... niepewności?
Czytając, musicie poświęcić jej całą uwagę. Drobne rozproszenie może doprowadzić do przerwania toku myśli, towarzyszącemu żmudnym próbom rozwiązania zagadek, a co za tym idzie- zgubieniu się w historii. A później, niestety, ciężko jest dogonić pomysły z kilku minut przed...
Dobra książka, niezły wysiłek dla mózgu; warto raz na jakiś czas wykonać takowe "ćwiczenie" półkul.
Koniec roku 1999, technologia zyskuje coraz większą popularność, a co za tym idzie- coraz więcej osób potrzebuje fachowych programistów. Jednym z nich jest Chris, utalentowany młody człowiek, który poza pracą nie wiedzie raczej zbyt rozrywkowego życia. W czteroosobowej firmie ma za zadanie naprawiać oprogramowania, wprowadzać ulepszenia, słowem- wszystko, czego potrzebuje...
więcej mniej Pokaż mimo to
Gina Higgins, nauczycielka z Waszyngtonu, wyrusza w podróż do maleńkiej miejscowości Kiss River, aby dotrzeć do tamtejszej latarni. Nie wie jednak, że wiele lat temu owa budowla została zniszczona przez sztorm, a soczewka prawdopodobnie spoczywa na dnie oceanu, w częściach. Załamana stara się nakłonić miejscowych do pomocy przy wydobyciu tej istotnej dla niej części latarni. Nikt jednak nie jest skory do pomocy... do czasu.
W Kiss River poznaje bowiem sympatyczne rodzeństwo, mieszkające razem w pobliskim domku- Clay'a oraz Lacey. I choć oni również początkowo są przeciwni pomysłowi poszukiwania soczewki, to wkrótce uczucia i chęć pomocy zrozpaczonej kobiecie wygrywa.
Lecz... Gina skrywa pewien sekret. Czy przeszkodzi on w rodzącym się uczuciu między nią a Clay'em?
Diane Chamberlain zna chyba większość- jeżeli nie z twórczości, to z recenzji, które systematycznie pojawiają się w blogosferze. Co jak co, ale jest ona niezwykle płodną autorką, a jej fani mogą "topić" się w nowej powieści przynajmniej raz w roku.
Autorka przenosi nas w czasy świetności latarni, gdy była jeszcze zamieszkiwana przez niejaką Elizabeth Poor. Gina dysponuje jej pamiętnikiem, dlatego -mimo wielu zmian- dobrze orientuje się w tym, kto dawniej mógł mieszkać w danym domu. Elizabeth w notatniku opisywała swoje życie oraz miłość do chłopca, należącego do Straży Wybrzeża. Poniekąd to rzutowało na przyszłość innych bohaterów.
Diane Chamberlain prowadzi nas gładko stromą ścieżką wspomnień, tajemnic oraz uczuć. Zgrabnie wprowadza czytelnika zarówno w czasy zamierzchłe, jak i te współczesne. Historia toczy się nie tylko wokół poszukiwań Giny i uczuciu, jakie rodzi się między nią a Clay'em, lecz także dotyczy siostry mężczyzny, Lacey. W poprzednim tomie Światło nie może zgasnąć opisywała tragiczne losy miejscowej działaczki, Annie O'Neil, która zginęła w obronie innej kobiety. Ów tom to po części kontynuacja losów rodziny zmarłej.
Nie czuję się rozczarowana książką, a wręcz przeciwnie- całkiem usatysfakcjonowana. Nie było to może wielkie "wow", raczej utrzymanie odpowiedniego poziomu, charakterystycznego dla pani Chamberlain. Fani jej twórczości na pewno nie poczują się zawiedzeni, a raczej usatysfakcjonowani, jak ja.
Dobra powieść, która dzięki licznym tajemnicom trzyma w napięciu. Niesie również swoiste przesłanie- kłamstwo ma krótkie nogi, tak więc prędzej czy później druga osoba dowie się o sprawach, o których głośno się nie mówi. A zbyt późna szczerość może zniszczyć to, co zdążyło się narodzić.
Gina Higgins, nauczycielka z Waszyngtonu, wyrusza w podróż do maleńkiej miejscowości Kiss River, aby dotrzeć do tamtejszej latarni. Nie wie jednak, że wiele lat temu owa budowla została zniszczona przez sztorm, a soczewka prawdopodobnie spoczywa na dnie oceanu, w częściach. Załamana stara się nakłonić miejscowych do pomocy przy wydobyciu tej istotnej dla niej części...
więcej mniej Pokaż mimo to
Kobiety, ach te kobiety... Złośliwe, zazdrosne i kłótliwe. Ale także wspierające, kochające i słodkie. Zależy, jak je traktujesz.
Tym razem Jacek Przypadek "wpada" w same kobiece sprawy. Mówi się, że niby tylko mężczyźni łakną zemsty. Jeżeli tak, to my, płeć piękna, pragniemy jej sto razy bardziej. I szybciej doprowadzamy do jej realizacji.
Indża Wasowicz była naczelną feministką, założycielką fundacji FURiA. No właśnie, była- ktoś pomógł jej zejść z tego świata. I choć początkowo można by założyć, że nikt nie piśnie ani jednego słowa na zmarłą działaczkę, to już kilka dni po pogrzebie okazuje się, iż kobieta miała więcej wrogów niż przyjaciół... teraz trzeba tylko odnaleźć tego, kto nienawidził jej na tyle, aby zabić. Ale przecież za sprawę bierze się pan Przypadek, gwarancja rozwiązania sama w sobie.
W drugiej sprawie bohaterka, popularna Kamila Bilska, niedługo wyprawia urodziny. Radosny fakt mącą jedynie maile, w których ktoś grozi jej śmiercią podczas wspomnianej imprezy. Zaproszenia otrzymały nie tylko wielkie sławy, ale również przyjaciółki kobiety z czasów liceum. Ale czy tak serdeczna więź mogła by być fałszywą... ?
Po motocyklowym wypadku Matyldy Duma wszyscy obwiniają jej brata, Mateusza. W końcu mężczyzna znika, zaś jego siostra za wszelką cenę stara się go odnaleźć. Ma mu bowiem do przekazania słowa ich zmarłego ojca.
Pan Jacek Getner zaserwował nam kolejny tom przygód rodzimego detektywa, Przypadka. Tego, który ma zarówno wrogów, jak i przyjaciół (a pewnie tych pierwszych nawet więcej). Tym razem autor poświęcił uwagę nam, kobietom. I w wielu rzeczach się z nim zgadzam! Potrafimy świetnie manipulować, w potyczkach nie ma nam równych, a zemstę planujemy z dokładnością co do najmniejszego szczególiku. Dosyć zmyślne z nas istoty, ot co!
Pan Przypadek i Kobietony to książka, która kilkakrotnie wywołała uśmiech na moich ustach. Do tego spostrzegawczy detektyw poniekąd uczy nas, jak bardziej wyostrzyć nasze zmysły. Jeszcze kilka takich tomów i nic już nie będzie nam w stanie umknąć!
Najbardziej zaintrygowało mnie zakończenie i teraz (to przez Pana, Panie Autorze!) czekają mnie miesiące niepewności o prywatne sprawy Przypadka. Chcę już tom siódmy!
Kobiety, ach te kobiety... Złośliwe, zazdrosne i kłótliwe. Ale także wspierające, kochające i słodkie. Zależy, jak je traktujesz.
Tym razem Jacek Przypadek "wpada" w same kobiece sprawy. Mówi się, że niby tylko mężczyźni łakną zemsty. Jeżeli tak, to my, płeć piękna, pragniemy jej sto razy bardziej. I szybciej doprowadzamy do jej realizacji.
Indża Wasowicz była naczelną...
Wiek XVII; Laurenty Żmij, lutnista grający dla samego monarchy, Zygmunta III Wazy, traci cały majątek w pożarze, który wybuchł na ulicy Krzywe Koło, pochłaniając wiele ludzkich siedzib. Ledwo udaje mu się umknąć z płonącego domu wraz z rodziną. Mężczyznę wciąż dręczy rzucona na ród Żmijów klątwa, niepozwalająca na spłodzenie męskiego potomka. Wyrzuca sobie, iż nie powiedział o tym swej żonie, Annie. Jednak gdy kobieta po kilku latach opuszcza ziemski padół, nadal nic nie wiedząc o wiszącym nad jej małżeństwem nieszczęściu, u progu domostwa Żmijów pojawia się jej siostra, Kalina, z zamiarem zastąpienia zmarłej u boku lutnisty...
Wiek XIX; Eleonora Żmijewska, córka właściciela hotelu Varsovie, Jeremiego, jest dziewczyną o gołębim sercu, niosącą pomoc wszędzie tam, gdzie jest ona potrzebna. Panienka czeka na zamążpójście, wierząc, iż ojciec wybrał dla niej odpowiedniego kandydata, który nie tylko posiądzie jej ciało i duszę, ale także spłaci wszelkie długi, zaciągnięte na rzecz coraz szybciej upadającego hotelu. Wiadomość o samobójstwie głowy rodziny spada na Żmijewskich jak grom z jasnego nieba, a wraz z tragicznym wydarzeniem, do drzwi hotelu coraz częściej pukają kandydaci na kolejnego pana Żmijewskiego, łaknący hotelowych pieniędzy...
Wiek XXI; Dana Spakowski przybywa do Warszawy, aby odzyskać utraconą rodzinną nieruchomość, o której dowiedziała się niedawno od ojca. Działka przy ulicy Długiej jest miejscem, w którym wcześniej stał słynny hotel Varsovie...
Sagi rodzinne coraz częściej pojawiają się na polskim rynku wydawniczym. I powiem Wam, że jak dla mnie to ogromny plus- uwielbiam poznawać historię rodzin na przestrzeni wieków. Takie książki dają mi możliwość cofnięcia się wiele lat wstecz, poznania ówczesnych obyczajów, strojów, zachowań. Całe szczęście, że obecnie kobiety mają całkiem inną sytuację! Zawsze przerażała mnie myśl o małżeństwach ustawianych przez rodziców młodych.
Mimo że książka pani Zientek ma ponad 600 stron, cała opowieść jest tak wciągająca, że po pierwsze ciężko się od niej oderwać, a po drugie ogrom zapisanych kart nie jest tak straszny. Uwielbiam grube tomiszcza, więc taka lektura to dla mnie nie lada gratka!
W tomie rozpoczynającym historię rodu Żmijewskich poznajemy przede wszystkim losy Laurentego Żmija i założonego przez niego zajadu na Długiej, zwanego początkowo "U Kaliny" oraz Eleonory Żmijewskiej, kobiety, która jako jedyna pozostała na rodzinnej schedzie. Życie wspomnianych bohaterów, jak i osób im towarzyszących, nie należało do najłatwiejszych; pożary, intrygi, zło czające się w drugiej osobie, jak również zemsta za stare krzywdy... to wszystko składa się na niebywale intrygującą lekturę, jaką jest Hotel Varsovie właśnie.
I powiem Wam, że autorka tak mnie zaciekawiła różnymi rodzinnymi tajemnicami, a także zakończeniem, że z utęsknieniem będę czekać na kolejny tom. Warto polecać, warto czytać!
Wiek XVII; Laurenty Żmij, lutnista grający dla samego monarchy, Zygmunta III Wazy, traci cały majątek w pożarze, który wybuchł na ulicy Krzywe Koło, pochłaniając wiele ludzkich siedzib. Ledwo udaje mu się umknąć z płonącego domu wraz z rodziną. Mężczyznę wciąż dręczy rzucona na ród Żmijów klątwa, niepozwalająca na spłodzenie męskiego potomka. Wyrzuca sobie, iż nie...
więcej Pokaż mimo to