-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać376
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
Biblioteczka
2018-11
2018-05
2018-08
2018-11
2018-05
2018-09
2018-11
2018-08
To jakie cierpienia jej i innym swoim postaciom funduje Weaver są doprawdy wstrząsające. I mam tu na myśli wydarzenia, które mogą doprowadzić do utraty zdrowia nie tylko fizycznego, ale przede wszystkim psychicznego. Każdy jeden bohater, którego dotyczyć będzie śledztwo prowadzone przez Rakera, ucierpi tak bardzo, że chyba tylko ponadprzeciętnie empatyczny czytelnik będzie w stanie należycie ocenić ten ciężar. Lata kłamstw, toksycznych układów i niesłusznych decyzji dotkną wszystkich, którzy staną na drodze do prawdy.
Całość tu: https://zbrodniawbibliotece.pl/recenzja/ciezar-wagi-lekkiej.
To jakie cierpienia jej i innym swoim postaciom funduje Weaver są doprawdy wstrząsające. I mam tu na myśli wydarzenia, które mogą doprowadzić do utraty zdrowia nie tylko fizycznego, ale przede wszystkim psychicznego. Każdy jeden bohater, którego dotyczyć będzie śledztwo prowadzone przez Rakera, ucierpi tak bardzo, że chyba tylko ponadprzeciętnie empatyczny czytelnik będzie...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-10
Autor nie tylko utrzymał swój charakterystyczny styl, który określiłabym jako tak bezpardonowy i dożarty, że momentami aż zabawny, ale przede wszystkim przemycił emocjonalność i życiową mądrość. Niezwykłe, ile w eksplodującym chorymi obrazami „Sercu” jest empatycznej głębi, dojrzałej filozofii ukazującej różnice pomiędzy płciami, znajomości nie tylko męskiej, ale także kobiecej psychiki czy pochylenia się nad cudem, a zarazem toksyną, jaką jest przekazywanie genów dalej. Szczygielski, ten dokazujący na spotkaniach autorskich i autoironiczny na fejsbukowym fanpejdżu młody facet, za pomocą swojej prozy pokazuje miękkie, ukrwione emocjonalnie wnętrze, nomen omen… serce, w znaczeniu bynajmniej nie biologicznym.
Całość do poczytania tu: https://www.zbrodniawbibliotece.pl/recenzja/Serce.
Autor nie tylko utrzymał swój charakterystyczny styl, który określiłabym jako tak bezpardonowy i dożarty, że momentami aż zabawny, ale przede wszystkim przemycił emocjonalność i życiową mądrość. Niezwykłe, ile w eksplodującym chorymi obrazami „Sercu” jest empatycznej głębi, dojrzałej filozofii ukazującej różnice pomiędzy płciami, znajomości nie tylko męskiej, ale także...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-12
2018-12
2018-12
I to jest właśnie rasowy thriller kryminalny!! Atrakcyjnych, fenomenalnie wykorzystanych motywów jest tu multum. Zasypana śniegiem dolina, wrażenie odcięcia od świata, BARDZO nietypowa zbrodnia, która jednak nie jest pozbawiona realizmu, zwodnicze zakręty fabularne, koszmarna przeszłość niejednej postaci, która pozostawia chore piętno... Mogłabym tak wymieniać, ale...
...Ale takie bogactwa na nic by się zdały, gdyby nie talent i świadomość autora. Minier ma porywającą fabularną wyobraźnię, ale nade wszystko solidnie się do napisania "Bielszego odcienia śmierci" przygotował. Dzięki temu zasypana śniegiem elektrownia u podnóża Pirenejów działa i pracuje zgodnie z prawami fizyki, gniady koń mieni się odcieniami, a nie jest po prostu brązowy, najbardziej niebezpieczni przestępcy faszerowani są lekami o świadomie podniesionych i realnie uzasadnionych dawkach, a badanie zwane pletyzmografią penisa wywoła gęsią skórkę nawet u najbardziej odpornych czytelników. I znów - mogłabym tak wymieniać i wymieniać.
To jest ten namacalny, mroczny klimat, ten poziom wykształcenia i reaserchu oraz taki rodzaj pisarskiej wrażliwości wyczulonej na problemy własnej ojczyzny i na omawianą problematykę (w tym przypadku leczenie psychiatryczne najcięższych przypadków), jakich poszukuję w literaturze gatunkowej. To jest tak wyborna przygoda przebogata w ciekawie i fachowo przekazane informacje oraz nastrojowe, obszerne opisy, że ja nie mam pytań.
Może ta końcówka tylko za bardzo wariacka i hollywoodzka, a i wątek pielęgniarki urwany (nawet jeśli jest on kontynuowany w "Kręgu", słówko o oddziałowej wypadałoby powiedzieć), dlatego nie ocenię maksymalnie. Ale prawdą jest, że dawno nie trzymałam w rękach książki, do której z taką przyjemnością wracałam po przerwanej lekturze. Myślałam tylko o tym, by znów to czytać! Minierowski klimat wchłonął mnie i przyzywa, by już, zaraz sięgnąć po kontynuację w postaci "Kręgu".
Solidna robota, mroczna jak przedsionek inferna. Witajcie w piekle!
I to jest właśnie rasowy thriller kryminalny!! Atrakcyjnych, fenomenalnie wykorzystanych motywów jest tu multum. Zasypana śniegiem dolina, wrażenie odcięcia od świata, BARDZO nietypowa zbrodnia, która jednak nie jest pozbawiona realizmu, zwodnicze zakręty fabularne, koszmarna przeszłość niejednej postaci, która pozostawia chore piętno... Mogłabym tak wymieniać, ale......
więcej mniej Pokaż mimo to2018-12
2018-09
2018-11
Odważny to pomysł - uczynić głównym bohaterem psychologiczno-kryminalnego cyklu starca przed osiemdziesiątką, który z racji postępujących dolegliwości reumatycznych miewa poważne problemy z poruszaniem się. Co może być atrakcyjnego w takim bohaterze?
Wiele. Bardzo wiele.
Gerlof Davidsson to człowiek mądry i wrażliwy, doskonale odnajdujący się intuicyjnie. Jest pozornie tylko absurdalnym kandydatem na literackiego detektywa amatora. Detektywa, który w "Zmierzchu" rozwiązuje zagadkę swojego życia. Brzmi wydumanie, ale w istocie tak jest, gdyż po dwudziestu latach nareszcie dowie się, kto stoi za zniknięciem jego wnuka.
Johan Theorin jest wybornym obserwatorem ludzi starszych, osób pragnących zemsty, przedwcześnie postarzałych jednostek cierpiących na depresję, stopniowo rodzącego się dojrzałego uczucia i wielu innych. Darzy też wyraźnym sentymentem miejsce akcji, szwedzką wyspę Olandię, której poświęci także kolejne swoje powieści. Obok Gerlofa to właśnie ona jest główną bohaterką - rytm wyspy żyjącej głównie latem, gdy zalewają ją fale turystów, został oddany z dużą starannością, podobnie jak charakterystyczna dla Olandii roślinność, cechy geograficzne, pogodowe czy architektoniczne oraz podejście różnych pokoleń do metafizycznych opowieści. Poznawczo "Zmierzch" jest zatem powieścią bezcenną.
A kryminalnie? Spokojny rytm pełen podskórnych emocji i psychologicznych niuansów, czyli to, w czym skandynawscy kryminopisarze zasłynęli. Do tego w trakcie lektury dochodzi przeświadczenie, że rozwiązanie zagadki będzie miażdżące. I takie w istocie jest. Intryga opisana w "Zmierzchu" ma mroczne czarne drugie dno. I trzecie też, z tym że to już jest piekielnie czarne.
Ból z jakim zetkną się Gerlof i jego córka Julia, mimo że bardzo dotkliwy, będzie miał jednak także funkcję kathartyczną i uzdrawiającą rodzinne relacje. A samo katharsis udzieli się także czytelnikowi.
I jeszcze ta końcówka, jakby z melancholijnym uśmiechem, delikatnym żarcikiem.
Dobra, głęboka rzecz. Warto.
Odważny to pomysł - uczynić głównym bohaterem psychologiczno-kryminalnego cyklu starca przed osiemdziesiątką, który z racji postępujących dolegliwości reumatycznych miewa poważne problemy z poruszaniem się. Co może być atrakcyjnego w takim bohaterze?
Wiele. Bardzo wiele.
Gerlof Davidsson to człowiek mądry i wrażliwy, doskonale odnajdujący się intuicyjnie. Jest pozornie...
2018-10
„Jego krwawe zamiary” okrzyknięte zostały jedną z najważniejszych powieści grozy ostatnich lat. Można by pomyśleć: gdzie dramat sądowy, a gdzie groza, toż to nie idzie w parze! Cóż, Burnet podzielił powieść na części tak pomysłowo, że nie tylko stało się to możliwe, lecz także frapująco wybrzmiało. Groza w „Jego krwawych zamiarach” ma staroświecki, folklorystyczny charakter bliski temu, co z powodzeniem przemycił w głośnym filmie „The Witch” (2015) Robert Eggers. Pełen niedopowiedzeń młodzieńczy erotyzm walczy o pierwszeństwo z wierzeniami w nieuchronność przypisanego Losu, nieomylność Boga i z frenetycznymi przeczuciami nadchodzącej śmierci. Do tego dochodzi wiszące w powietrzu narastające przekonanie, że zaraz stanie się coś złego. Pod tym względem autor doprowadza do nieznośnej, wręcz bolesnej gęstości, na której przecięcie czytelnik zaczyna w pewnym momencie czekać z utęsknieniem. Zastanawiające, czekać z utęsknieniem na zło… Zło, które u Burneta urasta do symbolu zbawienia.
Całość tu: https://zbrodniawbibliotece.pl/recenzja/jego-krwawe-zamiary
„Jego krwawe zamiary” okrzyknięte zostały jedną z najważniejszych powieści grozy ostatnich lat. Można by pomyśleć: gdzie dramat sądowy, a gdzie groza, toż to nie idzie w parze! Cóż, Burnet podzielił powieść na części tak pomysłowo, że nie tylko stało się to możliwe, lecz także frapująco wybrzmiało. Groza w „Jego krwawych zamiarach” ma staroświecki, folklorystyczny charakter...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-11
Piękna powieść, której zabrakło redaktora, albo epilogu, trudno mi stwierdzić, jaki był zamysł autorki. Miało się tak urwać, gotycka damo polskiej literatury? Miały się tak osobno, niezależnie zakończyć wątki bohaterów? Tak urwać opowieść o Anabelli? Nie jestem pewna, czy to był to dobry pomysł, bo zabrakło dopięcia, przytupu, podobnie jak zabrakło tego większości powieściowych rozdziałów, które również są jakby urwane. "Mechaniczna ćma" jest niczym perfumy, które mogłyby uwieść, gdyby podbić tę jedną zapachową nutę, która aż się prosi, by być bardziej wyrazistą. Brak tej wyrazistości sprawia, że pojawia się niedosyt, a nawet zawód.
Jednego wszak Joannie Pypłacz odmówić nie sposób - jest konsekwentna. Autorka bardzo dobrze wie, co chce pisać, w jaki sposób, i co przekazać. Jest gotką i jest z tego dumna, takie też książki pragnie tworzyć - gotyckie, a raczej z gotycką makietą. "Mechaniczna ćma" scenograficznie jest niczym krakowskie "Penny Dreadful" bez wampirów i czarownic, a główna bohaterka Celina bardzo przypomina serialową pannę Ives. Język koronkowy, odrobinę tylko staroświecki, ale niestroniący od trudnych, naukowych słów (wsobność, ale o niej za chwilę); opisy barkowe, skupiające się na detalach architektonicznych, przedmiotowych, strukturalnych. Co do przekazu, wypływa z niego mocno wsobna wrażliwość. Taka, która niekoniecznie wielu porwie, ale gdy już porwie...
Trzeba mieć w sobie szacunek dla mroku, by bezproblemowo popłynąć wraz z "Mechaniczną ćmą". Lubić cmentarne spacery, ponurą aurę, a śmiertelne symbole mieć oswojone nie tylko w Święto Zmarłych. Trzeba potrafić zachwycić się pokrętnym pięknem starego cmentarza, przełamanej płyty nagrobnej czy gotyckiej czcionki na niej. Wsobność Pypłacz polega właśnie na tym, że w swojej powieści nie stara się przekonać, dlaczego to wszystko jest piękne, dlaczego kręci ją to quasi-gotyckie pisanie. Kto tego nie czuje i tak popuka się w głowę, nazywając ją dziwadłem. Kto wie, o co chodzi - wsiąknie nie tyle w treść nawet, co w całą powieściową otoczkę.
Chociaż treść też niezgorsza. Potrafi zaskoczyć, a poszczególne nitki fabularne, początkowo pozornie niezależne, frapująco się z czasem zaplatają, tworząc przemyślany mechanizm... prawie do samego końca, co zaznaczyłam na wstępie. Zabrakło także stopniowań napięcia, bardziej przejmująco opisanych szczegółów metafizycznych, co sprawiło, że rzeczy niesamowite podane zostały na talerzu zbyt prozaicznie. Nie wystarczy napisać, że odbite w oczach na zdjęciu światło spowodowało iluminację, aby wywołać u czytelnika dreszcz grozy.
Mogło być bardzo dobrze, jest tylko poprawnie, ale ja mroczną damę Pypłacz biorę z jej wszystkimi zaletami i potknięciami. Bo ją rozumiem i pasuje mi jej mroczny świat.
Piękna powieść, której zabrakło redaktora, albo epilogu, trudno mi stwierdzić, jaki był zamysł autorki. Miało się tak urwać, gotycka damo polskiej literatury? Miały się tak osobno, niezależnie zakończyć wątki bohaterów? Tak urwać opowieść o Anabelli? Nie jestem pewna, czy to był to dobry pomysł, bo zabrakło dopięcia, przytupu, podobnie jak zabrakło tego większości...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-07
Dobry, choć nie wyjątkowy to patent - utkać wokół intrygi kryminalnej bogatą otoczkę psychologiczno-społeczną traktującą o jednym z ważkich problemów danego państwa lub społeczeństwa w ogóle. U Indridasona było już o zbyt słabym rozrzedzeniu islandzkich genów i wynikających z tego powikłaniach ("W bagnie"), o niedostrzeganiu jednostki w nowoczesnym społeczeństwie ("Głos"), o depresji jako typowo islandzkiej chorobie ("Jezioro"), o braku akceptacji dla inności kulturowych ("Zimny wiatr"). Kolejna powieść - kolejny problem, niekoniecznie tyczący się tylko ojczyzny Arnaldura. W "Grobowej ciszy" bowiem bierze autor na warsztat przemoc domową.
Nie będę opisywać szczegółów problematyki. Indridason robi to wybornie i po prostu na własne oczy trzeba - TRZEBA - przekonać się, jak to robi. Siłą islandzkiego kryminopisarza jest to, że nie ukazuje danego problemu, opisując określone środowisko, ale skupiając się jednostkach. Rozpisanie retrospekcji z życia pewnej rodziny zrzuca czapki z głów. Zło wisi w powietrzu, by w końcu uderzyć. A kim był szkielet odnaleziony po latach, którego kość ssało (sic) maleńkie dziecko? Ofiarą? A może oprawcą? Jedno jest pewne - współczesne dochodzenie komisarza Erlendura Sveinssona z pełnymi przemocy retrospekcjami ściśle się łączy.
Doskonała powieść gatunkowa przemycająca głębsze sensy. Na dodatek to książka, która ma autentycznie fenomenalny pierwszy akapit. Ze świecą szukać lepszego:
"Od razu zauważył, że to ludzka kość. Jak tylko odebrał ją dziecku, które siedząc na podłodze, ssało ją w najlepsze".
Ja pierd... Nie można tego zignorować. Gwarantuję, że nie przejdziesz obok "Grobowej ciszy" obojętnie.
Dobry, choć nie wyjątkowy to patent - utkać wokół intrygi kryminalnej bogatą otoczkę psychologiczno-społeczną traktującą o jednym z ważkich problemów danego państwa lub społeczeństwa w ogóle. U Indridasona było już o zbyt słabym rozrzedzeniu islandzkich genów i wynikających z tego powikłaniach ("W bagnie"), o niedostrzeganiu jednostki w nowoczesnym społeczeństwie...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-10
2018-10
Mam nową definicję dla dobrej - by nie rzec wybitnej - powieści gatunkowej. Jest to literatura, którą, mimo wcześniejszego obejrzenia jej dwóch adaptacji, czyta się z wypiekami.
Znałam rozwiązanie zagadki, wiedziałam kto i pamiętałam mniej więcej jego motywy (mimo upływu lat adaptacja Finchera mocno siedzi w mojej głowie, gorzej ze szwedzką - wiem, wielu fanów Larssona przeklnie mnie teraz), a mimo to dla lektury "Mężczyzn..." zaniedbałam obowiązki. Już nawet polubiłam te Larssonowskie dłużyzny, które nieco denerwowały przy czytaniu części 2 i 3 "Millennium" (tak, je przeczytałam wcześniej). Autor opisuje Lisbeth jako doskonałą riserczerkę, a sam wcale jej nie ustępuje, taki jest szczegółowy.
I ten moment, gdy z ust wyrywa się wiązanka przekleństw, gdy dotarła po raz kolejny, tym razem do bólu rozpisana, prawda na temat totalnej psychicznej degrengolady i postawy trzech małpek "nie widzę, nie słyszę, nie mówię". Czyli - mam w dupie, nawet jeżeli to krew z mojej krwi.
Chory świat w tym Hedestad.
Dziękuję za niego, panie Larsson.
Mam nową definicję dla dobrej - by nie rzec wybitnej - powieści gatunkowej. Jest to literatura, którą, mimo wcześniejszego obejrzenia jej dwóch adaptacji, czyta się z wypiekami.
Znałam rozwiązanie zagadki, wiedziałam kto i pamiętałam mniej więcej jego motywy (mimo upływu lat adaptacja Finchera mocno siedzi w mojej głowie, gorzej ze szwedzką - wiem, wielu fanów Larssona...
Po opiniach tutaj widzę, że książka niedoceniona. Aż niesamowite, że tak niewielu dostrzega niebagatelny talent Wrońskiego czy nazywa go klonem Krajewskiego (na bogów, toż to zupełnie inne style pisarskie są i zupełnie inna problematyka powieści!).
Co jest dobre w pierwszej części cyklu o Zydze Maciejewskim? Opary międzywojennego Lublina, scenki rodzajowe, te wszystkie "Europejskie" i "Pod Strzechą", baby robiące pranie, które wtedy w każdym domu było wydarzeniem, tytoniowy dym i dymna mgła na niekoniecznie zawsze brukowanych uliczkach. To się, cholera, tak czuje, że gęba sama się uśmiecha, bo jedną nogą już tam stoisz, w Lublinie 1930 r. Do tego dochodzą obfite smaczki historyczne oraz dżentelmeńskie i niekoniecznie dżentelmeńskie potyczki, oszustwa i pościgi (w tym finalny na bodajże naście stron!), co nadaje prozie zarówno poznawczego, jak i łotrzykowskiego charakteru. I jeszcze ten Wroński humor, wredny, ironiczny, czarny ("niech się nie uśmiecha, bo ptaszek wyleci"). I ta intryga, skarby na Zamku, historyczna przeszłość Lublina, akademicka wiedza zapleciona w jeden warkocz z fikcją, intryga, którą spokojnie można nazwać wywrot(k)ową i bardzo, bardzo inteligentną - do co najmniej trzykrotnego prześledzenia, by w pełni pojąć i docenić wszystkie jej szczegóły...
...I rozwiązanie intrygi, tak przecież przeczące temu, że zło powinno być ukarane. I ten powrót do początku w końcówce!
Nie rozumiem, powtórzę: nie rozumiem, jak można tyle dobra lekceważyć. O co można by mieć pretensje do autora, to o pierwszą ofiarę (wykastrowany dziennikarz z własnymi genitaliami w ustach), która najwyraźniej miała przyciągnąć swoją makabrą czytelniczą uwagę, bo przecież dla fabuły jej obrazoburcza ohyda nie ma żadnego znaczenia. Chociaż i to trudno w sumie krytykować, wszak tego rodzaju trup, tak inny od kolejnego, zawsze w jakiś sposób zmyli/spowolni działania policji, a to w końcu jeden z ze składników gatunku kryminalnego.
Można nie przepadać za historyczno-kryminalnymi powieściami retro z zacięciem łotrzykowskim, ale nie można negować tego, jeśli w swoim gatunku są po prostu dobre, by nie powiedzieć, że wręcz genialne. Wystarczy odrobina więcej obiektywizmu. I tak właśnie starałam się do "Morderstwa pod cenzurą" podejść. Co i Państwu doradzam. Czeka Was wówczas piękna, pokryta patyną przygoda.
Po opiniach tutaj widzę, że książka niedoceniona. Aż niesamowite, że tak niewielu dostrzega niebagatelny talent Wrońskiego czy nazywa go klonem Krajewskiego (na bogów, toż to zupełnie inne style pisarskie są i zupełnie inna problematyka powieści!).
więcej Pokaż mimo toCo jest dobre w pierwszej części cyklu o Zydze Maciejewskim? Opary międzywojennego Lublina, scenki rodzajowe, te wszystkie...