-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik253
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2024-04
2024-04
2024-03
Mam postanowienie: przeczytam jeszcze jedną powieść Michała Śmielaka wydaną nakładem Skarpy Warszawskiej redagowaną przez Małgorzatę Starostę. Jeśli efekt okaże się równie słaby, to będę czytać tylko to, co autor wyda pod banderą Initium, bez Starosty na pokładzie. Bo mam nieodparte wrażenie, że pan Michał zatracił gdzieś świeżość i rys szlachetności cechujące moją ulubioną jego powieść, "Wnyki", że najwyraźniej naciskająca na terminy współpraca ze Skarpą mu nie służy, że Starosta nie ma serca do redagowania jego powieści.
Dopóki w "Ucichły ptaki..." wirowała groza, było nieźle, dreszczorobnie, by tak rzec, momentami miałam skojarzenia ze "Szczeliną" Jozefa Kariki (choć psuła to nieco prostacka narracja, osłabiające wrażenie zwroty do czytelnika, powtarzające się wtręty typu "o nie" — coś w ten deseń było w później wydanej "Osadzie", notabene również redagowanej przez Starostę, halo, gdzie wtedy byłaś, redaktorko?), krwawy thriller czytało się już z niejakim zmęczeniem (ileż można z tą chłopięcą, natrętnie zawijającą do odbiorcy narracją?), natomiast zakończenie okazało się tak tandetne i pospieszne, że poczułam niemal bolesną stratę czasu. Kurczę, ni przypiął, ni wypiął ta końcowa spowiedź, płaska, na siłę, przywodząca na myśl kiepski, naprawdę kiepski kryminał.
Redaktorska mogiła, pisarski wypadek przy pracy. Jestem na nie.
Mam postanowienie: przeczytam jeszcze jedną powieść Michała Śmielaka wydaną nakładem Skarpy Warszawskiej redagowaną przez Małgorzatę Starostę. Jeśli efekt okaże się równie słaby, to będę czytać tylko to, co autor wyda pod banderą Initium, bez Starosty na pokładzie. Bo mam nieodparte wrażenie, że pan Michał zatracił gdzieś świeżość i rys szlachetności cechujące moją ulubioną...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-11
2019-01
2018-11
Po opiniach tutaj widzę, że książka niedoceniona. Aż niesamowite, że tak niewielu dostrzega niebagatelny talent Wrońskiego czy nazywa go klonem Krajewskiego (na bogów, toż to zupełnie inne style pisarskie są i zupełnie inna problematyka powieści!).
Co jest dobre w pierwszej części cyklu o Zydze Maciejewskim? Opary międzywojennego Lublina, scenki rodzajowe, te wszystkie "Europejskie" i "Pod Strzechą", baby robiące pranie, które wtedy w każdym domu było wydarzeniem, tytoniowy dym i dymna mgła na niekoniecznie zawsze brukowanych uliczkach. To się, cholera, tak czuje, że gęba sama się uśmiecha, bo jedną nogą już tam stoisz, w Lublinie 1930 r. Do tego dochodzą obfite smaczki historyczne oraz dżentelmeńskie i niekoniecznie dżentelmeńskie potyczki, oszustwa i pościgi (w tym finalny na bodajże naście stron!), co nadaje prozie zarówno poznawczego, jak i łotrzykowskiego charakteru. I jeszcze ten Wroński humor, wredny, ironiczny, czarny ("niech się nie uśmiecha, bo ptaszek wyleci"). I ta intryga, skarby na Zamku, historyczna przeszłość Lublina, akademicka wiedza zapleciona w jeden warkocz z fikcją, intryga, którą spokojnie można nazwać wywrot(k)ową i bardzo, bardzo inteligentną - do co najmniej trzykrotnego prześledzenia, by w pełni pojąć i docenić wszystkie jej szczegóły...
...I rozwiązanie intrygi, tak przecież przeczące temu, że zło powinno być ukarane. I ten powrót do początku w końcówce!
Nie rozumiem, powtórzę: nie rozumiem, jak można tyle dobra lekceważyć. O co można by mieć pretensje do autora, to o pierwszą ofiarę (wykastrowany dziennikarz z własnymi genitaliami w ustach), która najwyraźniej miała przyciągnąć swoją makabrą czytelniczą uwagę, bo przecież dla fabuły jej obrazoburcza ohyda nie ma żadnego znaczenia. Chociaż i to trudno w sumie krytykować, wszak tego rodzaju trup, tak inny od kolejnego, zawsze w jakiś sposób zmyli/spowolni działania policji, a to w końcu jeden z ze składników gatunku kryminalnego.
Można nie przepadać za historyczno-kryminalnymi powieściami retro z zacięciem łotrzykowskim, ale nie można negować tego, jeśli w swoim gatunku są po prostu dobre, by nie powiedzieć, że wręcz genialne. Wystarczy odrobina więcej obiektywizmu. I tak właśnie starałam się do "Morderstwa pod cenzurą" podejść. Co i Państwu doradzam. Czeka Was wówczas piękna, pokryta patyną przygoda.
Po opiniach tutaj widzę, że książka niedoceniona. Aż niesamowite, że tak niewielu dostrzega niebagatelny talent Wrońskiego czy nazywa go klonem Krajewskiego (na bogów, toż to zupełnie inne style pisarskie są i zupełnie inna problematyka powieści!).
Co jest dobre w pierwszej części cyklu o Zydze Maciejewskim? Opary międzywojennego Lublina, scenki rodzajowe, te wszystkie...
2016-06
Z notatnika prowincjonalnego nauczyciela
Szkoła na wzgórzu to pełnowymiarowy debiut literacki Sebastiana Imielskiego i zarazem bardzo udana powieść gatunkowa. Łączy klasyczne motywy kryminalne – mała społeczność, liczne szkielety w szafie, niedające o sobie zapomnieć niewyjaśnione morderstwo sprzed lat etc. – z charakterystycznymi rysami, jakimi są nietypowy duet „detektywów” – nauczyciel polonista i zdegradowany dziennikarz – oraz wzrastające w miarę przewracanych stron bombardowanie okrucieństwem i naturalizmem. Na domiar niemało w niej frapujących społecznych spostrzeżeń i uwrażliwienia na człowiecze traumy i nieszczęścia.
Niespieszna, acz od pierwszych stron zapowiadająca fatalizm przyszłych wydarzeń pierwszoosobowa narracja z punktu widzenia nowo przybyłego nauczyciela odkrywa przed czytelnikiem szokujące tajemnice niewielkiej kaszubskiej miejscowości. Chwilami szok jest tak wielki, że lekturze towarzyszy opad szczęki podbudowany obrzydzeniem połączonym z niemożnością oderwania wzroku, zaskoczeniem i/lub współczuciem. Współczujemy nieszczęśliwemu, nieudolnie podnoszącemu się z gruzów osobistych poloniście; młodym i ambitnym uczniom, którym dramatyczny los nie pozwolił rozwinąć skrzydeł; wreszcie – mordercy, któremu bliżej do zagubionego męczennika niż ziejącego nienawiścią zbrodniarza. Nadto, ma Szkoła na wzgórzu niezgorszą intrygę sięgającą czasów PRL-u i aparatczykowskiej przeszłości co poniektórych postaci, które wraz z nastaniem nowego systemu niekoniecznie zmieniły filozofię działania… Przy czym, aby rzecz skomplikować i uczynić bardziej frapującą, siermiężne czasy Polski Ludowej autor niebanalnie i wrażliwie powiązał z biografią głównego bohatera, wówczas dziecka, co wzbogaciło opowieść o dodatkowy psychologiczny rys.
Uwagi krytyczne mam jedynie do paru nitek fabularnych potraktowanych zbyt skrótowo (trójmiejska mafia, dalsze losy Wilczyńskiego), kilku sztampowych zagrań (rodzinna sielanka przy grillu, podczas gdy jeszcze do niedawna były awantury; młoda, seksowna anglistka narysowana zbyt grubą kreską) oraz redakcji merytorycznej i korekty, które poległy na szczegółach (godzina na filmie z monitoringu, pisownia łączna/rozłączna z „nie” etc.). Jednak są to usterki ledwie kosmetyczne, szkodzące całości w stopniu niewielkim, zatem zadziwia fakt, że powieść Sebastiana Imielskiego dotąd nie ukazała się drukiem. Tak zaskakujący fabularnie kryminał z wrażliwym, intensywnie przeżywającym, obdarzonym dużą spostrzegawczością społeczną narratorem po prostu na to zasługuje. Plus brawa za postać kurwującego emerytowanego milicjanta przebywającego w domu spokojnej starości, który dodaje całości szorstkiego komizmu. Niby klasyczny motyw starego gliny pomagającego młodym w śledztwie, a zarazem charakterny, rozpisany iście po „imielskiemu”. Jest dobrze!
Z notatnika prowincjonalnego nauczyciela
Szkoła na wzgórzu to pełnowymiarowy debiut literacki Sebastiana Imielskiego i zarazem bardzo udana powieść gatunkowa. Łączy klasyczne motywy kryminalne – mała społeczność, liczne szkielety w szafie, niedające o sobie zapomnieć niewyjaśnione morderstwo sprzed lat etc. – z charakterystycznymi rysami, jakimi są nietypowy duet...
2021-05
2020-08
2019-06
2024-03
2024-01
2024-01
2023-12
2023-12
2022-12
2023-11
2023-10
2023-10
2018-05
Zawiodłam się końcówką. O ile sprawozdawczy, telegraficzny wręcz epilog można uznać za rodzaj konwencji, o tyle rozwiązanie fabularnych problemów zostało ujęte zbyt pobieżnie, bez grama obecnej wcześniej psychologizacji bohaterów. Nie zakumałam zwrotu o 180 stopni postaci Willema, przewartościowań, jakie nastąpiły w uczuciach Roberta, ani zmiany frontu w przypadku Ewy. A przecież w "Ostrej" jest narrator wszechwiedzący, który wcześniej o tę psychologizację dbał, i to z całkiem niezłym skutkiem (postać jednookiego chłopaka to miód na moje serce).
Mogę sobie narzekać, ale doprawdy nie wiem, co musiałoby się stać, abym Krajewskiego przestała czytać. To jest silniejsze ode mnie. Uwielbiam jego eleganckie, czasem wręcz dostojne pióro (kurczę, ono nie znika nawet wtedy, gdy autor opisuje patoblokowisko zwane Harlemem), przemycanie słów takich jak "eksplorator" czy "pretorianin" oraz seksualne wtręty. Proces dotyczący artysty od erotycznego performance'u to majstersztyk! Co tu dużo mówić, kręci mnie to wszystko, ta niegrzeczność połączona z nobliwością, cielesny eksces w sąsiedztwie bogactwa słów, diabeł za skórą zestawiony z nienagannym wizerunkiem samego Krajewskiego.
A, zapomniałabym! W "Ostrej" autor zrezygnował z czasu zaprzeszłego, który stosuje w powieściach retro. Mimo że bardzo lubię ten zabieg narracyjny, tak rozumiem jego decyzję. Zakurzony plusquamperfectum zwyczajnie do współczesności nie pasuje. Ale uwaga: w "Ostrej" jest do niego zabawne odniesienie. Chcę wierzyć, że zamierzone. Tak, mimo błędów, jakie czasem popełnia, naprawdę ubóstwiam Krajewskiego. :)
Zawiodłam się końcówką. O ile sprawozdawczy, telegraficzny wręcz epilog można uznać za rodzaj konwencji, o tyle rozwiązanie fabularnych problemów zostało ujęte zbyt pobieżnie, bez grama obecnej wcześniej psychologizacji bohaterów. Nie zakumałam zwrotu o 180 stopni postaci Willema, przewartościowań, jakie nastąpiły w uczuciach Roberta, ani zmiany frontu w przypadku Ewy. A...
więcej Pokaż mimo to