-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik253
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2017-01-03
2017-01-13
Witajcie! Kiedy otrzymałam propozycję recenzji dwóch tomów Mariusza Ziomeckiego, od razu się zgodziłam. Wszak kryminały to moja broszka, więc nie mogłam odmówić. Autora nie znałam, ale cóż mi mówiło, że będzie dobrze. Zgrabne okładki i intrygujące opisy przeważyły szalę. Zawsze jestem łasa na dobrą powieść policyjną. Hit czy kit? Zapraszam na recenzję 🙂
Mariusz Ziomecki (ur. 1952) – polski pisarz, dziennikarz i publicysta. Do 1981 był dziennikarzem warszawskiej Kultury. W 1982 wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie pracował jako jeden z głównych komentatorów dziennika The Detroit Free Press. W latach 1998–2000 dzielił funkcję redaktora naczelnego dwutygodnika Komputer Świat z Wiesławem Małeckim. Następnie w 2003 roku objął funkcję redaktora naczelnego dziennika Super Express. Redaktor naczelny tygodnika Przekrój od 2006 roku do lipca 2007. W latach 2007–2008 był redaktorem naczelnym Superstacji i prowadził program Rezonans. Od września 2008 roku wydawca programu Konfrontacje w Polsacie, a od maja 2009 do końca lutego 2010 redaktor naczelny serwisu publicystycznego redakcja.pl.Od listopada 2009 do maja 2010 był redaktorem sponsorowanego przez Narodowy Bank Polski serwisu internetowego ObserwatorFinansowy.pl i jednocześnie doradcą Prezesa NBP. Następnie pracował dla firmy kosmetycznej Inglot. Od 2014 na antenie Polsat News 2 prowadzi program publicystyczny Prawy do lewego, lewy do prawego.
Para wypalonych gliniarzy – ona policyjny psycholog, on najskuteczniejszy śledczy w wydziale zabójstw Komendy Stołecznej Policji – przechodzi w stan spoczynku gdy przydarza im się spóźnione, niespodziewane rodzicielstwo. Decyzję mężczyzny o odejściu przyspiesza konflikt z przełożonymi; podinspektor Roman Medyna nie potrafi zostawić gorącego tropu gdy szefowie tego oczekują. Kiedy czyjaś niewidzialna ręka z policyjnej wierchuszki blokuje jego czynności w sprawie pedofilii, Medyna rewanżuje się przeciekiem do mediów. Oboje inkasują odprawy, sprzedają mieszkanie i już jako cywile zaczynają stawiać niewielki pensjonat na malowniczej skarpie nad samym Zalewem Zegrzyńskim. Po latach niszczącej psychicznie pracy, która regularnie stawia policjantów w obliczu aktów ludzkiego bestialstwa, mają nadzieję zbudować prywatny raj: zacząć cichą egzystencję hotelarzy, skoncentrować się na wychowaniu potomka i na życiu rodzinnym. Jednak ich pieniądze się kończą szybciej niż budowa, na dodatek w okolicy zaczyna się koszmar… Trzy osoby, burmistrz miasteczka i dwie młode kobiety z organizacji ekologicznej, padają ofiarą tajemniczego zabójcy – lub prawdopodobniej zabójców – na pokładzie starego statku wycieczkowego, który ktoś uprowadził z portu i zacumował na widoku naszych bohaterów. Ci początkowo nie widzą powodu, by bliżej zajmować się tą sprawą; to już nie jest ich problem, mają dość własnych. Jednak od sensacji trudno jest uciec: gdy gazeta publikuje szokujące zdjęcia z miejsca zbrodni, policyjni emeryci analizują je inaczej niż ich sąsiedzi. Spekulują, któremu z kolegów przypadnie śledztwo i daje się wyczuć, że obojgu trochę jednak zaczyna brakować adrenaliny, którą wyzwala policyjna robota...
Fabuła nie ogranicza do jednego wątku. Dominuje sprawa bestialskiego morderstwa nad Zalewem Zegrzyńskim, ale przeplata się ona z wątkiem pedofilskim, służbami specjalnymi oraz koneksjami policji, polityki i mediów. Ciekawie przedstawiono również korupcję i wielowarstwową strukturę moralności we współczesnej rzeczywistości. Autor starał się zachować pewien balans między warstwą sensacyjną i obyczajową. Odbiło się to na dynamice, która zwalniała i przyspieszała. Ta książka jest jak dobry film sensacyjny o policjantach, zawodowych zabójcach i ludziach władzy. To dobra podstawa pod scenariusz. Kwestią, która przeszkadzała mi najbardziej jest ryzykowna narracja pierwszoosobowa. Kolejną kwestia to kwadratowy język – nie przeszkadzał w odbiorze, ale pod koniec zaczynał już irytować. Momentami leżała i kwiczała. Inspektor Medyna nie zafascynował mnie aż tak bardzo, jakbym się spodziewała. Bohaterowie są ciekawie skonstruowani. Z każdą stroną poznajemy ich lepiej przez niechronologiczne retrospekcje i wspomnienia. Postacie drugoplanowe są bardzo intrygujące, jednak poświęcono im niewiele czasu. Mam nadzieję, że to się zmieni w następnych tomach przygód podinspektora. Otrzymujemy wgląd w struktury wewnętrzne nie tylko policji, ale również wywiadu i organizacji wojskowych, a skrywają one wiele tajemnic. Nie spodziewałam się takiego zakończenia, jednak było ono logicznie wynikające z poszlak.
Układ książki idealny na urlop. Krótkie rozdziały, pisane prostym tekstem to dobry przepis na odstresowującą lekturę.
krainabezsennosci.wordpress.com
Witajcie! Kiedy otrzymałam propozycję recenzji dwóch tomów Mariusza Ziomeckiego, od razu się zgodziłam. Wszak kryminały to moja broszka, więc nie mogłam odmówić. Autora nie znałam, ale cóż mi mówiło, że będzie dobrze. Zgrabne okładki i intrygujące opisy przeważyły szalę. Zawsze jestem łasa na dobrą powieść policyjną. Hit czy kit? Zapraszam na recenzję 🙂
Mariusz Ziomecki...
2017-01-23
Witajcie! Pierwszy raz wzięłam się za tak ciężką lekturę napisaną na faktach. Zazwyczaj omijałam je szerokim łukiem, ale tym razem spróbowałam. Trudno jest się później pozbierać, wiedząc, że gdzieś tam [pod innym imieniem i adresem] żyje osoba, która naprawdę to przeszła. Szczególnie, gdy temat dotyczy dzieci. O autorce słyszałam już wiele – że porusza, wzrusza i tłumaczy zawiłości dziecięcej psychiki. Głównie dzięki tej opinii sięgnęłam po „Córeczkę tatusia”. Czy spełniła oczekiwania? Zapraszam.
Cathy Glass ma troje dzieci, dwoje dzieci rodzonych i jedno dziecko adoptowane. Kiedy opuściła szkołę, otrzymała stanowisko w służbie cywilnej, którą zostawiła, aby założyć rodzinę. Jednocześnie została opiekunem zastępczym [co stało się dużą inspiracją dla jej pisania]. Była opiekunem zastępczym przez ponad dwadzieścia pięć lat. W uznaniu dla jej doświadczenia i kwalifikacji została „specialist foster carer”, a oznacza to, że często jest proszona o opiekę nad dziećmi o złożonych potrzebach lub bardzo trudnych zachowaniach. Od zawsze była pisarką – w szkole pisała wiersze do szkolnej gazetki. W nastoletnich latach zaczęła pisać opowiadania, artykuły, tworzyła słuchowiska radiowe. Podobnie jak dla wielu pisarzy było to jej hobby – coś, co robiła niemal ukradkiem w wolnym czasie, w trakcie pracy. Dwie połówki mojego życia – pisarstwo i bycie przybranym opiekunem – spotkały się w 2007 roku i książki natychmiast stały się bestsellerami.
Mała zagubiona dziewczynka. Załamany ojciec. Wstrząsające odkrycie. Siedmioletnią Beth wychowywał samotnie jej ojciec Derek. Matka odeszła, gdy dziewczynka miała dwa lata. Beth była dzieckiem miłym i na pozór otoczonym dobrą opieką. Cathy Glass szybko zaczęła mieć obawy, że jej relacja z ojcem nie jest taka, jak być powinna. Oboje bardzo się kochali, a Derek rozpieszczał córkę i traktował ją jak księżniczkę. Jednak coś, czego Cathy nie potrafiła określić, budziło w niej niepokój. Jej mąż pracował wówczas w innym mieście i do domu przyjeżdżał tylko na weekendy. Wkrótce doszło do dramatycznych wydarzeń, które zniszczyły spokój dzieci Cathy i Beth, ich życie na zawsze się zmieniło. Pisząc tę książkę – historię o Beth – cofnęłam się do okresu, gdy Adrian miał sześć lat, a Paula dwa. Gdy teraz o tym myślę, ciarki mnie przechodzą na wspomnienie różnych niebezpiecznych sytuacji, na które ja i moja rodzina byliśmy narażeni. Jestem jednak pewna, że dziś postąpiłabym tak samo, gdyż pewne zachowania są niedopuszczalne i ze względu na dobro dziecka trzeba położyć im kres.
Pierwszą rzeczą, która zwróciła moją uwagę, był czający się w zakamarkach kartek niepokój. Do tego stopnia, że bałam się, iż za moment Beth wyjdzie z czyjegoś pokoju z zakrwawionym nożem i ukatrupia całą rodzinę. Ale myślę, że to może być spowodowane oglądaniem zbyt dużej ilości horrorów ostatnimi czasy. Niemniej, jest to trudna lektura pokazująca, że relacje rodzica i dziecka nie zawsze wydają się oczywiste. Początkowo Derek wzbudza niechęć i obrzydzenie, jednak z biegiem fabuły czytelnik zaczyna mu współczuć coraz bardziej. Cathy Glass rysuje przed nami obraz człowieka zagubionego i pozostawionego samemu sobie w wychowywaniu córki [mama Bath zostawiła ich, kiedy dziewczynka była malutka]. Cieszę się, że został poruszony problem kazirodztwa emocjonalnego, o którym niewiele mówi się w kontekstach zaburzeń psychologicznych. Jest to intrygujący temat i zachęcam do poczytania o nim więcej. Książka przypomina pamiętnik – oprócz sprawy Beth poznajemy rodzinę autorki, a przede wszystkim problemy, jakie ma sama Cathy Glass. Myślę, że to genialny zabieg. Wiąże się z tym jednak największy moim zdaniem minus powieści – język. Nie wiem, czy to wina tłumaczenia, czy stylu, ale ktoś tu bardzo nie chciał powtarzać zwrotów i unikał potocznego języka. Przez co niejednokrotnie sytuacja wydawała się oderwana od rzeczywistości i wybijała mnie z rytmu. Historia wywołała u mnie wiele skrajnych emocji – od gniewu, przez radość, wzruszenie, aż po smutek. Podsumowując w „Córeczce tatusia” znajdziecie wszystko: rozpad rodziny, samotne rodzicielstwo, porzucenie, zagubienie w wychowywaniu i jego konsekwencje. Ale również dyskryminację oraz niezrozumienie. Losy bohaterów pełne są samotności, miłości, zazdrości, nadopiekuńczości, lęku. Nic więcej nie mogę wam powiedzieć, żeby nie zepsuć lektury.
Polecam jako lekturę mądrą i dającą do myślenia oraz skorygowania postrzegania rodzicielstwa. Nie zawiedziecie się – trzyma w napięciu do ostatnich stron.
krainabezsennosci.wordpress.com
Witajcie! Pierwszy raz wzięłam się za tak ciężką lekturę napisaną na faktach. Zazwyczaj omijałam je szerokim łukiem, ale tym razem spróbowałam. Trudno jest się później pozbierać, wiedząc, że gdzieś tam [pod innym imieniem i adresem] żyje osoba, która naprawdę to przeszła. Szczególnie, gdy temat dotyczy dzieci. O autorce słyszałam już wiele – że porusza, wzrusza i tłumaczy...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-02-25
Witajcie! Mało walentynkowo będzie w dniu dzisiejszym, ale znacie mnie dobrze i wiecie, że z serduszkami mi nie po drodze 😉 Bardzo przepraszam za przerwę, ale choroby i okres poświąteczny za bardzo dał mi w kość i trudno było usiąść do klawiatury. Nic straconego, bowiem przez cały ten czas aktywnie czytałam, poznawałam nowe historie i przepadałam w nich bez pamięci. Czy podobnie stało się w przypadku „Uciekiniera” Łukasza Czeszumskiego? Miłością do literatury i fikcji historycznej zaraził mnie brat [jeśli to czytasz to strzałeczka :)]. Jednym z moich najwcześniejszych wspomnień jest nauka ruchów wojsk w czasie II wojny światowej przy malutkiej tablicy do ścierania. Miałam może cztery lata, za to nauczyciel jedenaście. I tak jakoś zostało, że okresy starożytności, średniowiecza i II wojny światowej zostały w moim sercu. Teraz wszystko jasne, dlaczego jak magnes przyciągnęła mnie pierwsza część „Krwi wojowników”? 😉 Zapraszam na recenzję 🙂
Łukasz Czeszumski – ur. 1980. Podróżował i mieszkał w krajach obu Ameryk i Azji. Organizował wyprawy przygodowe i ekspedycje w Ameryce Południowej (Klub Darien http://www.darien.pl). Pisał reportaże o wojnie z terroryzmem w Afganistanie i walce z narkotykami w Ameryce Południowej. Jego teksty i zdjęcia były publikowane głównie w tygodniku Polityka, Focus i Angora. Obecnie pracuje jako fotograf medyczny.
Początek XVI wieku. Mroczne czasy odchodzącego średniowiecza. Europa szarpana przez wojny religijne, zarazy, okrutnych władców i buntownicze bandy. Młody polski rycerz wpada w konflikt z magnatami. Zostaje skazany na śmierć, lecz tuż przed wykonaniem wyroku ucieka. Staje się bezdomnym wygnańcem. Cały jego majątek to koń, miecz i wojenne doświadczenie. Wędruje od kraju do kraju, nigdzie nie mogąc zagrzać miejsca. Walczy, kocha, zdobywa i traci. Będą go nazywać błędnym rycerzem, kondotierem, a wreszcie konkwistadorem. Straceńcza droga doprowadzi go do Hiszpanii, gdzie będzie odkupywał swe grzechy walką z Maurami, a potem do Nowego Świata. Jego historia to pasmo wielkich przygód, ale przede wszystkim – żywy i kolorowy obraz fascynującej epoki w dziejach świata.
Lekkie pióro, niebanalna historia, nietuzinkowe postaci, chirurgiczny realizm – przepis na idealną powieść? Też, ale stwierdzenia te świetnie oddają „Uciekiniera”. Autor roztacza przed nami krajobraz średniowiecznej Polski aż po horyzont. Czasami trudno wrócić do naszej rzeczywistości, tak realistycznie zostały oddane detale i fabuła. Nie pamiętam dokładnie, jak wyglądała rzeczywistość w tych czasach według przekazów historycznych, ale jeśli miałabym ją sobie wyobrazić, to byłaby identyczna, jak ta przedstawiona przez Łukasza Czeszumskiego. Nie brakuje tutaj mrocznego i magicznego posmaku, jakim charakteryzował się ten okres, ale wszystko pięknie układa się w ramach rozsądku. Nie brakuje w niej skrajnych emocji, jak chciwość, zdrada, zemsta. Świetnie opisano również wojenne podboje, namiętności i nieodwzajemnioną miłość. Akcja dzieje się na tak wielu płaszczyznach i wspomina o tylu autentycznych wydarzeniach i postaciach, że aż trudno uwierzyć, że to fikcja literacka. Całość nie zanudza przez liczne dygresje i wątki poboczne. Tutaj zatrzyma się nad może mało istotnym, ale interesującym detalem, a przy innej okazji opowie o piątoplanowej nietuzinkowej postaci. Momentami można zgubić wątek, ale dla uważnego czytelnika to niezrównany smaczek. Bohaterzy są szalenie wyraziści i odrębni. Muszę też zwrócić uwagę na świetne wydanie – okładka pierwsza klasa. Autor zapowiedział cykl „Krew wojowników” na pięć tomów. Mogę wam z ręką na sercu obiecać, że jeśli pozostałe części utrzymają poziom „Uciekiniera” to szykuje się nam poważna seria powieści historycznych. Na pewno będę wypatrywała kolejnych opowieści o Jarosławie.
Łukasz Czeszumski to niesamowity gawędziarz. Jeśli jesteś fanem literatury historycznej lub masz ochotę na powieść w tym klimacie – z całego serca polecam.
krainabezsennosci.wordpress.com
Witajcie! Mało walentynkowo będzie w dniu dzisiejszym, ale znacie mnie dobrze i wiecie, że z serduszkami mi nie po drodze 😉 Bardzo przepraszam za przerwę, ale choroby i okres poświąteczny za bardzo dał mi w kość i trudno było usiąść do klawiatury. Nic straconego, bowiem przez cały ten czas aktywnie czytałam, poznawałam nowe historie i przepadałam w nich bez pamięci. Czy...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-03-15
Witajcie! Kiedy dowiedziałam się, że wyszła kontynuacja „Sedinum”, miałam mieszane uczucia. Z jednej strony cieszyłam się, że poznam dalsze przygody bohaterów, a z drugiej obawiałam się objętości powieści. Pamiętam, że z jedynką mierzyłam się przez tydzień bodajże. Dwójka jest nieco mniejsza, ale czy zawiera również mniej ciekawe historie? Zaraz się dowiedzie. Na marginesie tylko wam szepnę, że podsunęłam „Sedinum” mojemu bratu i stwierdził, że naprawdę dobra 😉 Nie przedłużając, zapraszam na recenzję 🙂
Leszek Herman – szczecinianin, z wykształcenia architekt. Od 1997 projektant i współwłaściciel szczecińskiej Pracowni Projektowej Konserwacji Zabytków. W latach 1993–1995 był autorem cyklu artykułów dla „Gazety Wyborczej” o niezwykłych budynkach i miejscach w Szczecinie i na Pomorzu, ilustrowanych własnymi odręcznymi rysunkami. Od 2005, wraz z bratem Marcinem, prowadzi autorską pracownię projektową. Prywatnie miłośnik tajemnic historycznych i architektonicznych, historii sztuki, dobrej książki, roweru, jazdy konnej i spotkań przy piwie z przyjaciółmi.
Akcja “Latarni umarłych” rozgrywa się w rok po wydarzeniach opisanych w “Sedinum – wiadomość z podziemi”. Troje młodych ludzi – Paulina, Igor i Johann – zostaje ponownie wplątanych w sensacyjne śledztwo, tym razem dotyczące pewnego morderstwa. Dawno, dawno temu, w pewnym małym miasteczku nad samym morzem, w starym średniowiecznym zamczysku rodzi się chłopiec, który niedługo potem zostaje królem całej Skandynawii, a w ówczesnej Europie jest nazywany Cesarzem Północy. Mijają wieki. Rok 1941. Mroźną listopadową porą, w samo południe, nieopodal miasta dochodzi do potężnej eksplozji, która kładzie pokotem wszystkie drzewa i wybija szyby w oknach w całej okolicy. Fala uderzeniowa odczuwalna jest w promieniu kilkudziesięciu kilometrów, a w pewnej starej kaplicy zapada się posadzka. Blisko osiemdziesiąt lat później pewnego wiosennego dnia do redakcji popularnego, szczecińskiego dziennika przychodzi wiadomość od pewnego staruszka. W jego kolejnych listach nieprawdopodobne wspomnienia i sensacyjne szczegóły przeplatają się z urojeniami z czasów wojennych. Zajmująca się tym tematem dziennikarka Paulina Weber zaczyna wątpić w zdrowie psychiczne nadawcy. Gdy w ostatnim liście zdradza on, że od wielu lat ukrywa zakopane w piwnicy zwłoki, jest już tego pewna… Pozostawione przez niego stare dokumenty z wolna zaczynają jednak odsłaniać mroczne wydarzenia, które za czasów drugiej wojny światowej rozegrały się w sennej, nadmorskiej scenerii…
„Latarnia umarłych” to kolejna obszerna publikacja na koncie Leszka Hermana [600 stron robi wrażenie], napisana z dbałością o detale i zawierająca w sobie wiele z pasji autora – historii sztuki, architektury oraz tajemnic II wojny światowej. Dla każdego poszukiwacza ciekawostek, szczególnie Pomorza, pozycja kusząca. Czy poleciłabym ją na odstresowanie albo urlop? Podoba mi się, ale nie. To ceglisko potrafi przygnieść niejedno, szczególnie urlopowy klimat. Na powolne wieczory po pracy – jak najbardziej. I tu właśnie wychodzi kolejny problem. Czy przez rok można napisać pełnokrwistą powieść o takiej objętości? Można. Ale w przypadku „Latarnii umarłych” zabrakło tego czegoś. Nie ma tego błysku w oku niczym u Indiany Jonesa, kiedy dokopujemy się do kolejnych warstw zagadki. Jest ok, ale nie ma już takiego szału, jak przy pierwszej części. Jeśli nie wgryziecie się od razu – nie szkodzi. Wątków i postaci jest tak wiele, że trudno się w tym połapać przy powolnej akcji. Podziwiam autora i szanuję jego pracę, jednak w tym przypadku po prostu nie pykło. Leszek Herman posiada niewątpliwie dobry, lekki styl i z ciekawością będę wypatrywała jego publikacji na rynku wydawniczym. Pobudza wyobraźnię i sprawia, że ma się ochotę poszperać w bibliotece w poszukiwaniu ciekawostek o swoim regionie.
Wielbiciele architektury i sztuki będą zadowoleni – perełka wizualna jeśli chodzi o przedstawienie świata i skarbnica wiedzy. Dla osób o większej ilości czasu na czytanie.
krainabezsennosci.wordpress.com
Witajcie! Kiedy dowiedziałam się, że wyszła kontynuacja „Sedinum”, miałam mieszane uczucia. Z jednej strony cieszyłam się, że poznam dalsze przygody bohaterów, a z drugiej obawiałam się objętości powieści. Pamiętam, że z jedynką mierzyłam się przez tydzień bodajże. Dwójka jest nieco mniejsza, ale czy zawiera również mniej ciekawe historie? Zaraz się dowiedzie. Na marginesie...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-03-19
Witajcie! Stos książek do recenzji niebezpiecznie zaczął chylić się ku upadkowi, więc trzeba temu zaradzić. Czy wracam do dwóch recenzji tygodniowo? Najprawdopodobniej tak. Czekam na kilka naprawdę gorących premier i chciałabym do tego czasu rozprawić się z tym, co już mam, żeby nikogo nie zaniedbywać. A o czym dzisiaj? Biografia nie byle kogo, bo samego Georga Lucasa. Chcielibyście poczytać o mojej przygodzie z Gwiezdnymi Wojnami i emocjach, które mi towarzyszyły przy czytaniu? Zapraszam 🙂
Brian Jay Jones (rocznik 1967) to amerykański biograf, głównie amerykańskich ikon popkultury. Urodził się w Kansas City. Jest żonaty, ma jedną córkę i mieszka aktualnie w Wirginii. Przez prawie dziesięć lat Jones pracował jako Legislative Assistant i pisał przemówienia, pracując dla amerykańskich senatorów Pete V. Domenici i Jamesa M. Jeffordsa. Specjalizował się w sprawach politycznych odnoszących się do edukacji, prawa cywilnego i reformy opieki społecznej.
W 1977 roku Gwiezdne wojny: Nowa nadzieja weszły na ekrany zaledwie trzydziestu dwóch amerykańskich kin, jako niezależny film science-fiction. Czterdzieści lat później „The Telegraph” ocenił, że marka Star Wars jest warta więcej niż Harry Potter i James Bond razem wzięci. A pomyśleć że niewiele brakowało, by zamiast za gwiezdną sagę Lucas wziął się za kręcenie Czasu Apokalipsy. Brian Jay Jones znalazł klucz do portretowania swojego bohatera w sposób ciekawy zarówno dla fanów, jak i tych, którzy lubią czytać dobre biografie. Lucas Jonesa to postać totalna – idol, ikona, przyjaciel Francisa Forda Coppoli i Stevena Spielberga – uchwycony w chwilach powszednich i zwyczajnych; chuderlawy chłopak z odstającymi uszami, mający trudności z pisaniem i ortografią, który odważył się podążyć za swoją pasją. Towarzyszymy mu w tej drodze ze stutysięcznego kalifornijskiego miasta na tunezyjską pustynię, gdzie zmagając się z ograniczonym budżetem i szwankującymi prototypami robotów, kręci sceny, które fani sagi zapamiętają jako krajobrazy planety Tatooine. Wraz z nim docieramy aż na szczyty box office’ów i na pierwsze strony gazet. George Lucas. Gwiezdne wojny i reszta życia to biografia reżysera wypełniona anegdotami z planów filmowych, odsłaniająca arkana pracy w przemyśle filmowym, męki pisania scenariuszy, morderczych walk o budżet, ale przede wszystkim pierwsze tak otwarte zaproszenie za kulisy Gwiezdnych Wojen. Jak wyglądała praca z zaawansowaną techniką w latach 80.? Czym inspirował się Lucas, tworząc kultowe postaci: Luke’a Skywalkera, Hana Solo, mistrza Yody? Jakie kłopoty sprawiał niedopasowany kostium C3PO? Prawdziwa gratka dla kinomaniaków.
Czy istnieje na świecie ktoś, kto nie wie o Gwiezdnych Wojnach? Pomijając małe wioski na końcu świata – wątpię. Wszyscy kojarzą kultową historię pełną świstających mieczy świetlnych i przerywaną charakterystycznym oddechem miłościwie nam panującego Lorda na usługach. Moja historia z tą serią była burzliwa. Od ciekawości, przez całkowity bunt, po cichy zachwyt. Jako dziecko obejrzałam na moim starym odtwarzaczu VHS „Mroczne widmo” [tak, wiem, największy możliwy błąd] i totalnie nie rozumiałam, jak można się zachwycać czymś takim. Rzuciłam to w kąt i nie wracałam. Do momentu, kiedy poznałam P. Ten na wieść o mojej niechęci, postanowił spróbować naprawić mój błąd z dzieciństwa. Tak oto wylądowałam na maratonie starej trylogii. I zostałam oczarowana. Lucas to nazwisko wielkie. Zmienił pojmowanie kina. Zmienił reżysera w twórcę na równi z pisarzami. Brian Jay Jones zgromadził tony informacji, by zgłębić osobę, która stoi za jednymi z najbardziej kasowych filmów wszechczasów. Poznajemy reżysera przez dialogi, notatki prasowe, anegdoty i cytaty. Dostajemy analizę z każdej możliwej strony. Czy dało się to zrobić lepiej? Wydaje mi się, że nie. Kim więc jest słynny George Lucas? Romantykiem, który potrafi walczyć jak lew o swoje wizje. Zabrakło nieco więcej zdjęć, ale tekst nie nudzi i chce się czytać więcej. Jako pasjonatka biografii, jestem w pełni usatysfakcjonowana.
Dla fanów uniwersum Gwiezdnych Wojen i Indiany Jonesa – pozycja obowiązkowa. Idealnie oddaje osobę, w której umyśle powstały pomysły na oba światy. Dla całej reszty – ciekawa pozycja, która opisuje jednego z najważniejszych twórców filmowych naszych czasów.
krainabezsennosci.wordpress.com
Witajcie! Stos książek do recenzji niebezpiecznie zaczął chylić się ku upadkowi, więc trzeba temu zaradzić. Czy wracam do dwóch recenzji tygodniowo? Najprawdopodobniej tak. Czekam na kilka naprawdę gorących premier i chciałabym do tego czasu rozprawić się z tym, co już mam, żeby nikogo nie zaniedbywać. A o czym dzisiaj? Biografia nie byle kogo, bo samego Georga Lucasa....
więcej mniej Pokaż mimo to2017-07-09
Witajcie! Ostatnio zalewa nas fala nowych autorów i tytułów fantasy. Jednak ja chciałam się dzisiaj przenieść nieco w czasie, kiedy to rok temu, mniej więcej na początku lipca, zaczytywałam się w gorącej nowości, jaką było „Dziecko Odyna” Siri Pettersen. Sporo czasu musieliście czekać na recenzję kolejnej części, ale w końcu jest. Czy „Zgnilizna” powtórzy sukces pierwszego tomu i wyląduje w moim zestawieniu 2017 roku na pudle? Zapraszam 🙂
Siri Pettersen (ur. 1971), norweska pisarka, projektantka stron internetowych i ilustratorka. W 2002 roku jej komiks Anti-klimaks wygrał konkurs organizowany przez wydawnictwo Bladkompaniet. W 2013 roku opublikowała powieść Dziecko Odyna – pierwszy tom z cyklu „Krucze pierścienie” – która została uhonorowana norweskimi nagrodami Fabelprisen i SPROING dla debiutujących autorów.
Drugi tom cyklu “Krucze pierścienie” – oryginalnej sagi fantasy osadzonej na staronordyckim gruncie. Wyobraź sobie, że zostałeś wygnany do nieznanego świata. Bez tożsamości. Bez rodziny. Bez pieniędzy. I powoli zaczynasz sobie uświadamiać, kim tak naprawdę jesteś. Hirka utknęła w umierającym świecie, rozdarta pomiędzy łowcami ludzi, martwo urodzonymi oraz tęsknotą za swoim przyjacielem Rimem. W wielkomiejskiej rzeczywistości jest łatwym łupem, ale walka o przetrwanie blednie w obliczu tego, co ma nastąpić, gdy Hirka zdaje sobie sprawę, kim jest. Zgnilizna to kontynuacja wychwalanego przez krytyków i czytelników Dziecka Odyna, powieść, której stronice zapełniają zachłanność, lęk przed śmiercią i zemsta.
Nadal pozostając pod wrażeniem „Dziecka Odyna”, sięgnęłam po „Zgniliznę” i co? Wciągnęłam się bez reszty i nie mogłam oderwać do ostatniej strony. A co zrobiłam zaraz po skończeniu? Chwyciłam czym prędzej ostatni tom, bo koniecznie musiałam wiedzieć, co będzie dalej. Ale powoli, po kolei. Pettersen zabiera nam wszystko, czego dotychczas się dowiedzieliśmy i bum – trafiamy do współczesnej Wielkiej Brytanii. Ciekawie zostały przedstawione próby przystosowania się Hirki do nowej rzeczywistości, albowiem miejsce, gdzie żyła przez całe życie, bardziej przypominało średniowiecze niż to, co widzimy za oknem. No i kurcze, nikt tutaj nie ma ogonów. Ruszamy więc z bohaterką odkrywać ten świat. Wyczuwam, że autorka z jednej strony chciała nam pokazać ciemną stronę współczesności, a z drugiej strony docenić zdobycze technologiczne, jakie posiadamy. Ale czy to lepsze niż świat bohaterki? Tą refleksję pozostawiam wam. Siri Pettersen mówi wprost, że nasz świat jest skazany na zagładę i nie pochwala odejścia od natury. Zwroty akcji i trudne decyzje, jakie znamy z pierwszej części, dalej nam towarzyszą mimo zmiany scenerii. Jednak najważniejszą rzeczą pozostaje to, czego dowiadujemy się o Ślepych. Ja miałam szczękę na ziemi i nie mogłam przez chwilę tego ogarnąć. Jedyne, co mogę zdradzić, to że ci, którzy wydawali się źli, wcale tacy nie są, a przynajmniej nie całkowicie. Rąbek tajemnicy został uchylony. Ten staronordycki klimat, za który pokochałam „Dziecko Odyna”, jest i w „Zgniliźnie”. Niezwykle podoba mi się ewolucja Hirki, która z zagubionej, potrzebującej ratunku dziewczyny, stała się twardą i, może nie tyle bezwzględną, co stanowczą, kobietą. Wątki rozbudowują się i powoli zbliżamy się do finału. A jeśli koniec będzie równie dobry, co poprzednicy, czekają nas wybuchy, krew i flaki.
Pozycja obowiązkowa dla fanów fantasy. Pozostaję pod nieznaną magią zauroczenia i polecam każdemu – popłyniecie na fali, której nikt z nas nie zna.
“Ale czas nigdy nie płynął szybciej niż tu u ludzi. Dzień był podzielony na godziny. Godzina na minuty. I nawet minutę podzielono na krótkie chwile, jak ziarnka piasku w klepsydrze. I teraz przesypywały jej się między palcami.”
krainabezsennosci.wordpress.com
Witajcie! Ostatnio zalewa nas fala nowych autorów i tytułów fantasy. Jednak ja chciałam się dzisiaj przenieść nieco w czasie, kiedy to rok temu, mniej więcej na początku lipca, zaczytywałam się w gorącej nowości, jaką było „Dziecko Odyna” Siri Pettersen. Sporo czasu musieliście czekać na recenzję kolejnej części, ale w końcu jest. Czy „Zgnilizna” powtórzy sukces pierwszego...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-01-08
Witajcie! Z moją miłością do kryminałów jest różnie – albo czytam zachłannie przez miesiąc tylko je, albo odkładam i nie mogę na nie patrzeć. I właśnie w tych drugich przypadkach wracam myślami do takich pozycji jak „Zaginiona dziewczyna”. Trudno może nazwać ją kryminałem z krwi i kości, bo konwencją bardziej przypomina thriller psychologiczny. Jednak dla mnie pozostanie antidotum na kaca kryminalnego. Zapraszam.
Jest upalny letni poranek, a Nick i Amy Dunne obchodzą właśnie piątą rocznicę ślubu. Jednak nim zdążą ją uczcić, mądra i piękna Amy znika z ich wielkiego domu nad rzeką Missisipi. Podejrzenia padają na męża. Nick coraz więcej kłamie i szokuje niewłaściwym zachowaniem. Najwyraźniej coś kręci i bez wątpienia ma w sobie wiele goryczy – ale czy rzeczywiście jest zabójcą? Z siostrą Margo u boku próbuje udowodnić swoją niewinność. Jednak jeśli Nick nie popełnił zbrodni, gdzie w takim razie podziewa się jego cudowna żona?
Gillian Flynn urodziła się w 1971 roku w Kansas City. Jest amerykańską pisarką i publicystką telewizyjną. Współpracowała między innymi z magazynem “Enterntainent Weekly”. Jest autorką trzech bestsellerowych powieści kryminalnych: “Ostre przedmioty” z 2006 roku, “Mroczny zakątek” z 2009 roku oraz “Zaginiona dziewczyna” z 2012. Za swoje powieści wielokrotnie nagradzana. Książki Flynn cieszą się popularnością także poza USA. Przetłumaczono je i z sukcesem wydano w wielu krajach świata.
Na trop tej książki trafiłam nieco pokrętnie. Dowiedziałam się najpierw o filmie, który wyszedł już jakiś czas temu, ale jako, że za Benem Affleckiem nie przepadam, bo nie mogę mu wybaczyć roli w Batmanie, nie porwał mnie pomysł obejrzenia go. Później doczytałam, że film powstał na podstawie powieści. Pomysł na fabułę tak mi się spodobał, że pognałam szukać pierwowzoru. A on pozostawił mnie w osłupieniu na dobry tydzień. Przez dłuższy czas analizowałam wydarzenia i motywy, które powodowały bohaterami. Mam wrażenie, że nawet po przeczytaniu drugi, trzeci i czwarty raz znalazłabym nowe motywy, które warto rozłożyć na części pierwsze. Od razu zastrzegam jednak, że nie jest to historia dla każdego. Nie wciąga od razu, ale kiedy już to zrobi – umarłeś w butach. Nie zaśniesz, póki nie skończysz. Genialnie został tutaj wykorzystany motyw dwutorowości. Dzięki niemu mogliśmy poznać od kuchni, co działo się w małżeństwie Nicka i Amy – zarówno poprzez kobiecy jak i męski punkt widzenia. A trudno o „zmianę płci” i postrzegania świata w sposób mało kobiecy. Z tego autorka wywiązała się koncertowo. Do tego stopnia, że prawie uwierzyłam w wersję dziewczyny i chciałam rzucić kamieniem w nieszczęsnego męża. Bohaterowie zostają poprowadzeni bardzo dobrze. Nie tylko ci pierwszoplanowi, ale również epizodyczni. Ta istna plejada osób, która wydaje się momentami kompletnym nieładem, na samym końcu spina się w piękną klamrę i okazuje się, że nie było tu zbędności i przypadkowości. Każdy dokłada cegiełkę do historii. Całkiem dobrze ukazano także rozwój choroby psychicznej. Poznajemy jej podwaliny – ogromna presja rodziców w dzieciństwie, zbyt duże poczucie własnej wartości, dorastanie w złotej klatce, rozwój – rozczarowanie rzeczywistością i samotność, a w końcu finał – o którym sami musicie się przekonać. Twist, jaki pojawił się na koniec, nie mógłby być lepszy. Co sprawia, że książkę łyka się praktycznie całymi setkami stron? Plastyczny język. Dzięki niemu lektura to przyjemność i wywołuje dreszczyk emocji, co będzie dalej. Mam nadzieję, że kiedyś ukaże się pozycja, która raz jeszcze zabierze nas do świata bohaterów, bo odczuwam nadal niedosyt, mimo że czytałam ją już jakiś czas temu. Chciałabym jeszcze docenić zręczność, z jaką autorka stworzyła dwa odmienne, a jednocześnie bardzo charakterystyczne światy oraz zadbała o szczegóły, jak rocznicowe rymowanki czy poszczególne wpisy w dzienniku.
Pozycja obowiązkowa w biblioteczce każdego kryminałomaniaka. Mam jedynie nadzieję, że film chociaż w połowie oddaje napięcie, jakie odczuwałam podczas czytania.
"Jeśli ktoś nas zdradza, wiemy jakie słowa wypowiedzieć; gdy umiera ukochana osoba, wiemy, jakie słowa wypowiedzieć. Jeśli chcemy odegrać ogiera, cwaniaczka albo głupka, wiemy, jakie słowa wypowiedzieć. Wszyscy korzystamy z tego samego wyświechtanego scenariusza. W tych czasach bardzo trudno być osobą, po prostu prawdziwą, rzeczywistą osobą, a nie zbiorem cech charakteru wybranych z pojemnego automatu z charakterami."
krainabezsennosci.wordpress.com
Witajcie! Z moją miłością do kryminałów jest różnie – albo czytam zachłannie przez miesiąc tylko je, albo odkładam i nie mogę na nie patrzeć. I właśnie w tych drugich przypadkach wracam myślami do takich pozycji jak „Zaginiona dziewczyna”. Trudno może nazwać ją kryminałem z krwi i kości, bo konwencją bardziej przypomina thriller psychologiczny. Jednak dla mnie pozostanie...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-09-25
2017-09-05
2017-09-02
2017-07-21
2017-11-20
2018-01-03
2018-02-20
Witajcie! Zawsze, kiedy uda mi się wypatrzeć na półce nowy thriller lub kryminał i nazwisko autora nie mówi mi absolutnie nic, czuję podniecenie. Przecież nie samym czytaniem recenzji i późniejszym skrupulatnym szukaniem wypatrzonych pozycji człowiek żyje. Czasem daje się ponieść chwili – piękna okładka, wciągający opis – i książka jest moja. Tutaj zaważyła fabuła. Wprawdzie pomysł przetarty jak niektóre pary starych spodni, ale zaufałam przeczuciu. Nieznani pisarze mają skłonność do łamania konwenansów i zbaczania ze ścieżek. Chciałam się przekonać, czy znajdę coś nowego w tym mało oryginalnym pomyśle. Czy tak było?
Latem 2006 roku Emma Price bezsilnie patrzyła, jak z rzeki wyłowiono czerwoną kurtkę jej sześcioletniego syna, Aidena. Ciała nie odnaleziono. Dopiero dziesięć lat później Emma odkryła, że na powrót może cieszyć się życiem. Wyszła za mąż, oczekuje drugiego dziecka i poczuła, że znowu ma kontrolę nad swoim życiem. I wtedy wraca do niej Aiden. Chłopak nie jest w stanie mówić, ale jego ciało opowiada historię zaginięcia. Liczne rany i złamania rzucają nieco światła na koszmar, przez który przeszedł. Okazuje się również, że Aiden wcale nie wpadł do wody. Aiden został porwany. Emma usiłuje porozumieć się z nastolatkiem i odkryć tożsamość sprawcy bestialskich czynów. Ale kto w ich małej wiosce mógł dopuścić się tak straszliwej zbrodni? Tylko jej syn zna całą prawdę. Jednak jak opowiedzieć o niewyobrażalnym?
Sarah A. Denzil to brytyjska autorka thrillerów psychologicznych z Derbyshire. Jako Sarah Dalton publikuje powieści z nurtu fantastyki młodzieżowej. Żyje wraz z partnerem w hrabstwie Yorkshire, celebrując uroki życia na wsi.
Nie mogę powiedzieć, że to była całkowita klapa. Ta powieść miała swoje momenty – pierwsze sto stron jest naprawdę wciągające. Jednak im dalej w las [sic!], tym gorzej. Najbardziej denerwowało mnie wieczne ubolewanie głównej bohaterki nad swoim losem, tym, co się stało, itd. Rozumiem, że narracja pierwszoosobowa rządzi się swoimi prawami, tak jak trauma matki, która straciła swoje dziecko, ale na wszystkie świętości – kiedyś trzeba zestopować. Postać Emmy została źle skonstruowana. Jakby autorka przez cały czas nie mogła się zdecydować, czy chce żeby jej bohaterka była silną kobietą, która przeżyła tragedię, czy mającą problemy z samą sobą od nastoletnich lat dziewczyną. Postaci drugoplanowe z kolei wyszły lepiej. Zarówno obecny jak i były mąż są mocno zarysowani, ale niestety nie wybijają się ponad stereotypy. Ojciec, który stracił dziecko, zaciąga się do wojska. Nauczyciel, mający skłonności do uczennic, skrywa sekret. Czy nie słyszeliście tego gdzieś? Jednak największym atutem jest sam Aiden. Idealnie zobrazowano, jak funkcjonuje trauma i czy zawsze się pojawia. Sama historia rozwija się w sposób przewidywalny i, pomijając drugoplanową intrygę, niezwiązaną z głównym wątkiem, wiedziałam, co się stało z dzieckiem oraz kto je porwał. Każdy, kto chociaż kilka razy miał kryminał w ręce, jest w stanie rozwiązać tę zagadkę przed bohaterami. Jednak dla osób chcących zacząć przygodę z dreszczowcami – jak najbardziej polecam. To przyjemne czytadło jako przerywnik w innych lekturach lub do zabrania w podróż. Nie polecam jedynie matkom – silne emocje, jakie tu pokazano, mogę za bardzo wpłynąć na wyobraźnię. Chociaż żałuję, że nie było tu więcej makabry spod znaku niedawno zmarłego Jacka Ketchuma. Byłaby idealnym dopełnieniem.
Jeśli szukacie czegoś lekkiego – polecam. Ta książka nie zostanie z wami do końca życia, nie będziecie zakreślali całych linijek cytatów, ale spędzicie przyjemnie czas.
"Jeśli zdołaliście przeżyć swoje życie, nie doświadczając nienawiści, to jesteście szczęściarzami. Podziękujcie za to losowi. Nigdy nie mówcie, że kogoś lub czegoś nienawidzicie, jeśli naprawdę tego nie czujecie; nienawiść nie polega na tym, że irytuje nas prezenter w telewizji, nieznośny brat lub siostra. Nienawiść to wszechogarniający byt, który rodzi się w waszych wnętrznościach, zatruwa krew i serce."
krainabezsennosci.wordpress.com
Witajcie! Zawsze, kiedy uda mi się wypatrzeć na półce nowy thriller lub kryminał i nazwisko autora nie mówi mi absolutnie nic, czuję podniecenie. Przecież nie samym czytaniem recenzji i późniejszym skrupulatnym szukaniem wypatrzonych pozycji człowiek żyje. Czasem daje się ponieść chwili – piękna okładka, wciągający opis – i książka jest moja. Tutaj zaważyła fabuła....
więcej mniej Pokaż mimo to2018-01-25
2018-01-30
Witajcie! Kurczę, pierwsza recenzja nowego roku – jest presja, co nie? 😉 Wybrałam dzisiaj coś lekkiego, przy czym można się zrelaksować, nie trzeba zbyt wiele myśleć. Myślę, że po maratonie świąteczno-sylwestrowym wielu przyda się taki reset. Sama jestem ledwo żywa. Ostatnie dwa tygodnie były chyba najbardziej aktywnymi w minionym roku. Praca po 9 godzin dziennie, wyjazdy do rodziny i z powrotem, bieganie, choroba i miliony spraw na głowie. Ale był to chyba też najprzyjemniejszy czas. Święta mają jednak swój specyficzny urok. A jeśli już przy temacie specyficznego uroku jesteśmy, czy mówi wam coś komedia kryminalna? Tak? Wiecie już więc, czego się spodziewać. A jeśli kompletnie nic nie dzwoni – zaraz wszystko się wyjaśni. Zapraszam 🙂
Terri L. Austin jako dziewczynka, myślała, że wyrośnie z tworzenia historii i wyimaginowanych przyjaciół. Zamiast tego oparła na tym swoją karierę. Poznała swojego własnego księcia z bajki i razem żyją w stanie Missouri.
Pierwsza książka z serii o niepozornej studentce i kelnerce Rose Strickland, która ma całkiem zwyczajne, dosyć nudne życie. Wszystko jednak zaczyna się zmieniać, gdy w niewyjaśnionych okolicznościach znika jej najlepszy przyjaciel Axton. Pewnego dnia odwiedza Rose w restauracji i, nic nie wyjaśniając, zostawia jej swój plecak. Od tego czasu nie ma z nim żadnego kontaktu, a Rose zaczyna mieć na głowie coś więcej niż tylko serwowanie kawy i naleśników. Wspomagana przez zaprzyjaźnioną fankę mangi i dziwnych strojów, swoją siedemdziesięcioletnią szefową i dwóch życzliwych komputerowców, Rose rozpoczyna prywatne śledztwo, które doprowadzi ją do świata politycznej korupcji, nielegalnego hazardu i podejrzanych interesów.
Już na wstępie przyznaję, że historia, którą poznałam, jest bardziej zakręcona niż muszla po ogórkach – akcja, bohaterowie, miejsca. Sama nie wiem, co myśleć. Czy bardziej czuję podziw za wyobraźnię autorki, czy przytłacza przeładowanie. Komedia kryminalna rządzi się swoimi prawami. Parę razy zdarzyło mi się parsknąć śmiechem, jednak poziom absurdu w wielu momentach porażał i odbierał realizm kreowanej rzeczywistości. Chyba jednak jeszcze za mocno stąpam po ziemi, żeby wsiąść beztrosko na taką karuzelę nieprawdopodobności. Albo przeczytałam za dużo pełnokrwistych kryminałów. Ewentualnie oba te punkty. Główna bohaterka z jednej strony intryguje, z drugiej denerwuje. Jest w niej coś z rozpuszczonego, bogatego dzieciaka, który jest tak zawzięty, że pozbywa się korzyści pieniężnych z urodzenia i za nic nie zmieni zdania. Nawet wtedy, gdy życie wali się jej na głowę. Nie i koniec. Zaobserwowałam też tutaj kompleks romansu [tak, stworzyłam to na potrzeby recenzji]. W prawie każdej powieści romantycznej kilku mężczyzn adoruje główną bohaterkę albo jeden niesamowity facet przepada bez reszty z miłości do niej. Najczęściej jest to zwykła szara myszka, ale „dla niego absolutnie wyjątkowa”. Tutaj też prawie wszystkie męskie postacie ślinią się na widok Rose. Na końcu autorka ostro pojechała po bandzie, bo ni z tego, ni z owego wyskakuje czarny charakter. Twist zupełnie zbędny i tylko zaniżył jakość całości. Jednak powiem wam szczerze, że kiedy zobaczyłam logo NorthStar podczas jednej z podróży to przeszedł mnie mały dreszcz 😉 Nie jest to pozycja wybitna – nie czytałam jej z zapartym tchem, występowała pewna powtarzalność, a język to przeciętna przeciętność. Miałam nadzieję na coś w stylu Chmielewskiej, ale wyszło trochę na opak.
Polecam z całego serca na zimową pluchę i chwilę wypoczynku. Sprawdzi się idealnie jako przerywnik między cięższymi lekturami.
krainabezsennosci.wordpress.com
Witajcie! Kurczę, pierwsza recenzja nowego roku – jest presja, co nie? 😉 Wybrałam dzisiaj coś lekkiego, przy czym można się zrelaksować, nie trzeba zbyt wiele myśleć. Myślę, że po maratonie świąteczno-sylwestrowym wielu przyda się taki reset. Sama jestem ledwo żywa. Ostatnie dwa tygodnie były chyba najbardziej aktywnymi w minionym roku. Praca po 9 godzin dziennie, wyjazdy...
więcej Pokaż mimo to