Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Przeczytałam, mniej więcej od połowy narastały we mnie mieszane uczucia. Staram się zrozumieć całkowity brak w powieści homoseksualnego pożądania (ale dlaczego te dziewczyny uparcie niczego takiego nie odczuwają, są bezcielesne, tylko się głaszczą i mają emocjonalne rozterki? czy są aseksualne? o co tu chodzi?), ale już trudno mi wyjaśnić sposób przedstawienia pokolenia rodziców i całego społeczego entourage'u. Karykaturalna, stockowa matka, homofobiczny ojciec przedstawiony empatycznie jako bohater pozytywny, w dodatku ze sporą dawką klasizmu ("prosty" monter oczywiście "nie rozumie" nazw w menu restauracji i ledwo wie, co to hummus. serio?). Niby są tu pewne sugestie strukturalnego wykluczenia, niby nad bohaterkami i bohaterami unosi się jak Lewiatan system społecznej kontroli, który utrzymuje homofobiczne status quo ("Co pomyślą sąsiedzi?"), a mimo to wnioski-taktyki przetrwania zatrzymują się na poziomie mentalności wyborcy PO z ciepłego środka - matce i ojcu opadają ręce, przed nimi jeszcze wiele pracy, nienormatywność dzieci jest dla nich problemem do oswojenia, jak dobrze, że mogą to zrobić... razem (tak, jedynych dwoje dorosłych bohaterów książki, kobieta i mężczyzna, tworzy parę), znowu w ramach normatywnego kontinuum. Dzieciaki "niech się jakoś trzymają, to będzie dobrze", oczywiście pod warunkiem że będą się przeciwstawiać podtapiającej je ze wszystkich stronn homofobii i oczywiście nie będą "mięczakami", bo świat prowincjonalnych homofobów jest złowieszczym, ontologicznym złem i przecież czymś zupełnie innym niż świat miastowych, którzy "próbują zrozumieć". Przykre, ale w powieści Osińskiej cała reszta to queer art of failure i nawet tutaj, po tym wszystkim, to heterykom przypada w udziale fluff. Dlaczego?

Przeczytałam, mniej więcej od połowy narastały we mnie mieszane uczucia. Staram się zrozumieć całkowity brak w powieści homoseksualnego pożądania (ale dlaczego te dziewczyny uparcie niczego takiego nie odczuwają, są bezcielesne, tylko się głaszczą i mają emocjonalne rozterki? czy są aseksualne? o co tu chodzi?), ale już trudno mi wyjaśnić sposób przedstawienia pokolenia...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Kim jest ślimak Sam? Katarzyna Bogucka, Maria Pawłowska, Jakub Szamałek
Ocena 8,0
Kim jest ślima... Katarzyna Bogucka, ...

Na półkach:

Potężne rozczarowanie. Dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane. Autorom zabrakło nie tylko elementarnego wyczucia w sprawach LGBTQ+, ale i społecznej wrażliwości. Co może bowiem wyniknąć z wykładu o różnorodności w przyrodzie przepisanego na rzeczywistość ludzkiej klasy średniej w polskim wydaniu? Mamy tu bowiem: mamę ślimaka, tatę ślimaka i ich zagubione dziecko, które doznawszy szykan w pełnej uprzedzeń klasie (tak, małe zwierzątka też są tutaj transfobami) poznaje, ach!, galerię odmieńców: lesbijki wychowujące dziecko, dwa bociany (to samce-mężczyźni, więc oczywiście jedzą kiełbasę, męsko!), rybę, która zmienia płeć. W ten sposób otrzymuje ważną naukę: odmienność to wartość, nie trzeba się przejmować, bo każdy jest inny. Nawet zwierzaki tej samej płci mogą się kochać tak jak jak mama i tata, zadziwiające! Sam nie jest sam (sama). Jest po prostu jednym z odmieńców i to jest OK.

Szkodliwość tego typu narracji jest oczywista: w żaden sposób nie dekonstruuje rzeczywistości, która jest źródłem symbolicznej przemocy, nie pokazuje, jak stawiać jej opór, nie daje żadnych narzędzi, żeby szukać dróg afirmacji nienormatywnych tożsamości, wykraczających poza zastane binarne podziały genderowe, ze względu na tożsamość płciową, orientację itp. Autorzy nie zadali sobie trudu, żeby wskazać strukturalne źródła wykluczenia smutku Sam (Sama) - znaturalizowanego przekonania, że istnieją tylko dwie płcie, którego nośnikiem wszystkie postacie książki. Ten fundamentalny błąd i pomieszanie pojęć - autorzy nie mogą się zdecydować, czy płeć jest określona przez biologię, czy skonstruowana - rozkłada tę książkę na łopatki. Nie pomaga też fatalna redakcja (zarówno na poziomie edytorskim, jak i językowym - zdarzają się tu kilkukrotnie złożone zdania najeżone imiesłowamie, których raczej nie ogarną dorośli, a co dopiero dzieci).

Najzabawniejsze i najbardziej gorzkie jest to, że pod koniec książki dowiadujemy się, że spotkanie z nienormatywnymi zwierzakami jako specjalne zadanie w klasie dostała/dostał tylko... Sam! Nauczycielka i uczniowie, którzy ją (go) szykanowali, najwyraźniej zdaniem autorów książki edukacji nie potrzebują. Wystarczy, że Sam przestanie się martwić i już będzie OK, przemoc zniknie, a jak już wybierze, czy chce być chłopcem, czy dziewczynką, to już w ogóle (tak, w tej książce, napisanej przez biolożkę, ślimaki wybierają). Właśnie dzięki takim mądrościom Polska jest jednym z najgorszych miejsc do mieszkania dla nas, osób LGBTQ+, w Europie. Niestety ta publikacja dokłada do tego cegiełkę.

Potężne rozczarowanie. Dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane. Autorom zabrakło nie tylko elementarnego wyczucia w sprawach LGBTQ+, ale i społecznej wrażliwości. Co może bowiem wyniknąć z wykładu o różnorodności w przyrodzie przepisanego na rzeczywistość ludzkiej klasy średniej w polskim wydaniu? Mamy tu bowiem: mamę ślimaka, tatę ślimaka i ich zagubione dziecko, które...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Opis wydawcy wydaje mi się nieco przesadzony (wzmianka o pełnokrwistych postaciach nasuwa podejrzenia, że osoba pisząca blurb co najwyżej ksiażkę przekartkowała). Owszem ,zapewne można czytać "Dunbara" jako moralizującą satyrę na "zdeprawowane", wyrachowane, cyniczne finansowe elity, które kpią sobie z nieco już zużytych wartości takich jak rodzina, miłość kobiety i mężczyzny, lojalność, uczciwa praca itp., ale to tyle, co nic nie powiedzieć o tej książce. Zresztą kogo by obchodziły takie diagnozy w XXI wieku? To, co ciekawe, rozgrywa się w raczej napięciu między przerysowaną konwencją dramatu a wpisaną w nią mętną pustką, po której błądzi tytułowy Dunbar - zdetronizowany magnat medialny, który poświęcił życie manipulacjom zbiorową wyobraźnią. Splątane, bezsensowne halucynacje i całkowita utrata władzy nad znaczeniami: oto, co pozostaje po prawodawcach szumu informacyjnego ery postprawdy - zdaje się mówić St Aubyn, rekonstruując to całe szaleństwo językiem kunsztownym i nasączonym czarnym humorem, mistrzowsko przełożonym przez Macieja Płazę. Pozostaje tylko jedno pytanie: co zostanie po ironicznym szumie St Aubyna?

Opis wydawcy wydaje mi się nieco przesadzony (wzmianka o pełnokrwistych postaciach nasuwa podejrzenia, że osoba pisząca blurb co najwyżej ksiażkę przekartkowała). Owszem ,zapewne można czytać "Dunbara" jako moralizującą satyrę na "zdeprawowane", wyrachowane, cyniczne finansowe elity, które kpią sobie z nieco już zużytych wartości takich jak rodzina, miłość kobiety i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka Klickiej - poza piękną okładką - nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Owszem, ma swoje momenty w warstwie anegdotycznej (budzące odległe skojarzenia z "Trąbką do słuchania" Leonory Carrington), natomiast, jak ktoś słusznie zauważył poniżej, "bohaterka dużo myśli, ale niewiele z tego wynika". W pewnych okolicznościach przecież nie byłoby to problemem, a jednak tutaj jakoś jest. Język nasączony pop-oniryzmem wydaje się w "Zdroju" raczej barierą oddzielającą od opisywanego świata, a nie budulcem czy to czutej rzeczywistości, czy to czującej podmiotowości, ni to anegdota, ni to diagnoza, tak jakby narratorka nie była w stanie się zdecydować, czy chce wyostrzyć swoje widzenie, czy kontemplować rozmazaną plamę, i próbowała ten problem zatuszować humorem (tak niewiele trzeba, żeby w 2019 roku potraktować PRL lekko, z humorem... tylko po co?). Jest też jakoś przykre, że jakikolwiek ruch w statycznej sanatoryjnej rzeczywistości animuje tylko bohater, podczas gdy sanatoryjne towarzyszki są tylko wprawdzie zabawnym, ale kartonowym tłem... Wszystko to stawia czytelniczkę w niezręcznej i dość zawstydzającej sytuacji.

Książka Klickiej - poza piękną okładką - nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Owszem, ma swoje momenty w warstwie anegdotycznej (budzące odległe skojarzenia z "Trąbką do słuchania" Leonory Carrington), natomiast, jak ktoś słusznie zauważył poniżej, "bohaterka dużo myśli, ale niewiele z tego wynika". W pewnych okolicznościach przecież nie byłoby to problemem, a jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zostawiam sobie "Dni bez końca" na leniwą letnią chwilę tyleż z powodu epickiego nurtu Barry'ego, któremu, sądząc po lekturze pierwszych stron, warto dać się porwać, co ze względów osobistych - jako nieheteroseksualna młoda dziewczyna zaczytywałam się w westernach i opowieściach o Południu, chyba instynktownie przeczuwając w amerykańskich rubieżach opisywanych przez klasyków pewną przestrzeń wolności, zawieszenia sztywnych reguł heteroseksualnego "cywilizowanego" świata z jego konserwatywnym modelem domu, dzieci, rodziny. Podobną intuicją wykazał się Barry, lokalizując w tej czasoprzestrzeni romans wymykający się tyloma krętymi drogami regułom heteroseksualnej gry, a także - co równie, jeśli nie bardziej zachwycające - wywrotowo upatrujący możliwości przepracowania historii europejskiej przemocy na gruncie nienormatywnej miłości.

Zostawiam sobie "Dni bez końca" na leniwą letnią chwilę tyleż z powodu epickiego nurtu Barry'ego, któremu, sądząc po lekturze pierwszych stron, warto dać się porwać, co ze względów osobistych - jako nieheteroseksualna młoda dziewczyna zaczytywałam się w westernach i opowieściach o Południu, chyba instynktownie przeczuwając w amerykańskich rubieżach opisywanych przez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwsze rozdziały książki mogą nie zrobić większego wrażenia: historia ciężka ze względu na wagę tematu, komunikatywnie opowiedziana z nieco odmiennej perspektywy, bo oczami przedwcześnie zmarłej młodej heteroseksualnej kobiety z dużego miasta, której niczym niewyróżniające się życie wywraca do góry nogami diagnoza śmiertelnej choroby. Opowieść o szoku, niezgodzie, stopniowym wsiąkaniu w szpitalne rytuały, jednym słowem: o stawaniu-się-chorą-na-raka.
Tyle że w tym miejscu w tej tragicznie banalnej i banalnie tragicznej historii pod powierzchnią z pozoru anegdotycznych opisów wzbiera stopniowo, niezauważalnie potężny, niepowstrzymany ruch kontra: przewrotny, bezkompromisowy gest sprzeciwu wobec stania-się-chorą, ale co ważne, traktowany nie jako akt jednostkowego heroizmu, lecz wręcz przeciwnie: jako odpór dawany opresywności kulturowej narracji o raku, przydzielającej chorym i ich otoczeniu tragiczne role w rakowym scenariuszu i podsuwającym kojące racjonalizacje choroby. I to odpór skuteczny i strategicznie przemyślany, bowiem "Mięcho" przeciwstawia kliszom i teleologiom potężną, afirmatywną, zakorzenioną w cielesnym doświadczeniu skoncentrowaną wiązkę energię życiowej. To próba opowiedzenia o śmiertelnej chorobie poza językiem martyrologii, teologii, heroizmu, wymknięcia się kategoryzacjom wpisującym osobę chorą już nie w porządek życia, a śmierci. W tej opowieści chore ciało już nie jest polem walki, lecz nadal, a nawet jeszcze bardziej intensywnie, porowatym, tętniącym i czułym medium kreowania i odczuwania przyjemności, przestrzenią twórczego wytyczania sobie nowych granic, a nie rezygnacji pod naporem ograniczeń. I mimo że załączone wywiady z onkolożką i psycholożką pozostawiają spory niedosyt (rozmówczynie wypadają na tle Żukowskiej dość blado), z trzech zebranych wyłania się w sumie zarys potężnego projektu emancypacji - nie przez walkę, bohaterstwo, wiarę w siłę wyższą, wolę bóstwa czy winę, ale zupełnie i dosłownie, jak głosi tytuł - przez wyzwalającą zgodę na stanie się mięchem.

Pierwsze rozdziały książki mogą nie zrobić większego wrażenia: historia ciężka ze względu na wagę tematu, komunikatywnie opowiedziana z nieco odmiennej perspektywy, bo oczami przedwcześnie zmarłej młodej heteroseksualnej kobiety z dużego miasta, której niczym niewyróżniające się życie wywraca do góry nogami diagnoza śmiertelnej choroby. Opowieść o szoku, niezgodzie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kunsztowny portret psychologiczny mężczyzny w średnim wieku, jakich wiele, którego świat rozkrusza się po kawałku pod ciśnieniem straconych złudzeń - ich ucieleśnieniem jest "piękna młoda żona", najbardziej prestiżowa zdobycz mężczyzny według standardów jego płci i klasy. Proza wysokiej próby, podważająca zachodni mit oparty na przekonaniu, że warunkiem spełnienia mężczyzny są wyższe wykształcenie, kariera, luksus, namiętna kochanka, spłodzenie potomka i troskliwa, oczywiście: piękna i młoda, żona. Z chirurgiczną precyzją, ale i wyważoną subtelnością, oszczędnymi ruchami poluzowując każdy z tych wątków, Wieringa pokazuje, że toksyczny zachodni model heteromęskości niesie ze sobą także surowe wymogi: paraliż zdolności do odczuwania empatii, czułości, umiejętności płaczu i wychylenia się poza to, co ludzkie. Z kawałków tego rozbitego krzywego zwierciadła wyłania się przejmujący portret - człowieka w obliczu przesądzonej katastrofy, która jest czymś znacznie gorszym, niż tylko zbliżającą się śmiercią.

Kunsztowny portret psychologiczny mężczyzny w średnim wieku, jakich wiele, którego świat rozkrusza się po kawałku pod ciśnieniem straconych złudzeń - ich ucieleśnieniem jest "piękna młoda żona", najbardziej prestiżowa zdobycz mężczyzny według standardów jego płci i klasy. Proza wysokiej próby, podważająca zachodni mit oparty na przekonaniu, że warunkiem spełnienia mężczyzny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Książka o młodej kobiecie, która zmienia się w maciorę”, piszą o tej książce krytycy i krytyczki, tak jakby samo wyobrażenie kobiecego ciała morfującego w nagi, tłusty, niemy blok mięsa miało siłę przyciągania wystarczającą, żeby sięgnąć po debiutancką książkę Marie Darrieussecq, utrzymaną w onirycznej estetyce dystopijną opowieść o płynnej naturze granicy między tym, co ludzkie i co zwierzęce, o rozstaniu z człowieczeństwem z narodzinami totalitarnej biowładzy w tle, o rozpadzie modelu kobiety ukształtowanego przez kulturę i wywłaszczaniu go przez (nie)ludzką, zakorzenioną w materialności samoświadomość. Pobrzmiewa w tej zwięzłej frazie wstydliwie skrywana przyjemność z ponawianego aktu przywoływania tej sugestywnej metafory, która mówi więcej o problematyce książki Darrieussecq niż jakiekolwiek analizy powołujące się na koncepcje Agambena czy Deleuze'a i Guattariego.

Siła rażenia Świństwa (Truizmów) nie sprowadza się bowiem do trafnie dobranej metafory, czy raczej eksperymentalnego procesu stawania-się-zwierzęciem czy stawania-się-świnią jako modelu uchodzenia przed większościową kulturą poddającą kobiece ciało utowarowieniu i fetyszyzacji. Szokujące jest to, co autorka decyduje się z nią zrobić: zamiast drastycznych, nieznośnie przykrych opisów bolesnej metamorfozy, wręcz przeciwnie - obojętnym tonem snuje opowieść o przemianie, zahaczającą o codzienne sprawy i drobne zaskoczenia, wyznaczaną jednostajnie zmiennym rytmem podmywających świńskie ciałko przyjemności czerpanej z przeżuwania opadłych żołędzi, wygrzewania się w słońcu czy łagodnego masowania porowatych zwałów skóry w kałuży chłodnego błota. Wszystko to sprawia, że w książce Darrieussecq rozstanie z człowieczeństwem odbywa się po cichu i w milczeniu i staje się intymnym aktem emancypacji. W chwiejnej, przetrąconej rzeczywistości raz po raz wstrząsanej przewrotami i rozdzieranej okrzykami faszystów, miękkie, wrażliwe ciało maciory staje się bardziej niż kuszącą możliwością osiągnięcia utraconego spokoju.

http://fartuszek-hotentocki.blogspot.com/

„Książka o młodej kobiecie, która zmienia się w maciorę”, piszą o tej książce krytycy i krytyczki, tak jakby samo wyobrażenie kobiecego ciała morfującego w nagi, tłusty, niemy blok mięsa miało siłę przyciągania wystarczającą, żeby sięgnąć po debiutancką książkę Marie Darrieussecq, utrzymaną w onirycznej estetyce dystopijną opowieść o płynnej naturze granicy między tym, co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wspaniała pochwała heroizmu krzątactwa i okropna fabularnie historia, w której bohaterami są język i emocje - ekscentryczne, szczere, skrzące, stale napięte między zachwytem a rozpaczą nad światem, w którym nic, włącznie z orientacją seksualną, nie wymyka się podstawowej zasadzie migotania i przepływów. No i drugie po "Legendzie o samobójstwie" rewelacyjne tłumaczenie wydawnictwa Pauza.

Wspaniała pochwała heroizmu krzątactwa i okropna fabularnie historia, w której bohaterami są język i emocje - ekscentryczne, szczere, skrzące, stale napięte między zachwytem a rozpaczą nad światem, w którym nic, włącznie z orientacją seksualną, nie wymyka się podstawowej zasadzie migotania i przepływów. No i drugie po "Legendzie o samobójstwie" rewelacyjne tłumaczenie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Absolutnie śmiertelne może (musi być) pytanie: Dlaczego wstaję o świcie?, jeśli jest zadane tak, że rzeczywiście jest zadane albo jeśli jest doprowadzone do końca lub musi być doprowadzone do końca - pisał Thomas Bernhard, argumentując za samobójstwem jako logiczną konsekwencją życia, dającą wywieść się wprost z samego faktu narodzin. Na pierwszy rzut oka Koala Bärfussa przywodzi na myśl konwencję znaną z powieści autora Chodzenia: przyjazd narratora do rodzinnego miasta, próba zgłębienia przyczyn samobójczej śmierci brata, retrospektywna podróż w celu rozwikłania wzajemnej skomplikowanej relacji, pełnej przemilczeń i momentów nieusuwalnej obcości. Wymowna nieobecność kobiet. A jednak Bärfuss dokonuje czegoś, co nigdy nie udało się autorowi Wymazywania: wznosi opowieść na poziom szerokiej diagnozy społecznej, uwzględniającej relacje klasowe, rasowe i... międzygatunkowe.

Punktem wyjścia Koali jest samobójcza śmierć brata narratora, z powodu której następuje jego powrót na rodzimą szwajcarską prowincję. Próba odpowiedzi na pytanie o prywatne przyczyny decyzji zmarłego prowadzi do ogólnego pytania o miejsce samounicestwienia w kulturze fetyszu pracy i produktywności. Czy można nadać jakieś znaczenie nieinteresującej nikogo śmierci jednostki bez właściwości, wieńczącej niczym niewyróżniające się życie banalnym przedawkowaniem heroiny w wannie? Kluczem do zrozumienia aktu brata okazuje się przydomek brata z dzieciństwa, nazwa, której trop prowadzi narratora w historyczne rejony południowo-wschodnich peryferii świata epoki kolonialnej. Tam rekonstrukcja podboju wyprawy pierwszych zdobywców - wyrzutków poza obręb europejskiej cywilizacji - do Australii umożliwia mu przebadanie granic postoświeceniowej wrażliwości. Nie od dzisiaj wiadomo, że kolonie były społecznym poligonem doświadczalnym europejskich imperiów, ale też miejscem urzeczywistniania wypartych fantazji o dominacji i władzy, które kierowały się przeciwko współobywatelom z niższych klas, rdzennej ludności, roślinom, zwierzętom i zasobom naturalnym i wyznaczały horyzont tego, co akceptowane w społeczeństwie i uznawane za normę. Wszystko, co stawiało opór eksploatacji, zasługiwało na eksterminację. A co z tymi, którzy podważali sam jej sens?

Takim bytem-zjawiskiem jest koala - zwierzę totemiczne brata, przydomek nadany mu w czasach skautingu - uznane za ze wszech miar bezużyteczne i nieuzasadnione, a przez to niewpisujące się w reguły rzeczywistości rządzonej przez rozum. Dla obserwatorów z Europy, surowo każących najdrobniejszy występek przeciw sztywnym hierarchiom klasowym, prawu własności i wydajności, puszysty zwierzak żywiący się bezwartościowymi liśćmi, dający się z łatwością strącić z drzewa i przerobić na ogrzewacz zmarzniętych bladych dłoni, niewykazujący większych znamion inteligencji czy waleczności, staje się żywym zaprzeczeniem usankcjonowanego porządku. Czy samobójstwo brata jest wyrazem zinternalizowanego poczucia nieprzystosowania i zbędności? A może jest radykalnym gestem oporu wymierzonym w reżim życia? Doprowadzeniem do końca pytania, którego nie wolno zadawać, którego odwlekanie jest gwarancją trwania ludzkiego świata?

Powieść Koala Lukasa Bärfussa ukazuje się nakładem Wydawnictwa Ossolineum jako druga przetłumaczona na polski powieść tego autora, po Stu dniach - poświęconej ludobójstwie w Rwandzie, i trzecia po debiutanckich, nieprzełożonych na polski Die toten Männer. To także interwencja - nieprzypadkowo akcja Koali rozgrywa się również na marginesach cywilizacji europejskiej, w Australii urządzanej przez oświeceniowych kolonizatorów, ale wpisanych w ramy rodzinnej tragedii dziejącej się tu i teraz, w sercu starej Europy, państwie-symbolu postępu technologicznego i ekonomicznego dobrobytu. Na przykładzie dziejów tego ekscentrycznego gatunku, wiodących od nic niewartego biologicznego kuriozum po utowarowiony znak narodowej pychy, szwajcarski prozaik tworzy przekonujący obraz długiego trwania mechanizmów niewidzialnej przemocy (post)nowoczesności, która wymknęła się spod kontroli prawodawców.

http://fartuszek-hotentocki.blogspot.com/

Absolutnie śmiertelne może (musi być) pytanie: Dlaczego wstaję o świcie?, jeśli jest zadane tak, że rzeczywiście jest zadane albo jeśli jest doprowadzone do końca lub musi być doprowadzone do końca - pisał Thomas Bernhard, argumentując za samobójstwem jako logiczną konsekwencją życia, dającą wywieść się wprost z samego faktu narodzin. Na pierwszy rzut oka Koala Bärfussa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kpina z nurtu przywracania kobiecych biografii i wyrzucone pieniądze osoby, która podarowała mi tę książkę. Liczyłam, że dowiem się czegoś o rozwoju sztuk dekoracyjnych na początku XX w., o sytuacji kobiety wkraczającej na rynek sztuki w latach 20., o źródłach pansłowiańskich fascynacji artystów dwudziestolecia... a jak na razie pierwsze 100 stron to bajdurzenie o małżeńskich problemach Zofii, sielskie pocztówki z II RP (czy autorka ma w ogóle pojęcie o tym okresie?) i wyliczanki, z kim jadła obiad. Dobrze, że przynajmniej są obrazki. Boję się, którą zapomnianą kobietę weźmie w następnej kolejności na warsztatautorka...

Kpina z nurtu przywracania kobiecych biografii i wyrzucone pieniądze osoby, która podarowała mi tę książkę. Liczyłam, że dowiem się czegoś o rozwoju sztuk dekoracyjnych na początku XX w., o sytuacji kobiety wkraczającej na rynek sztuki w latach 20., o źródłach pansłowiańskich fascynacji artystów dwudziestolecia... a jak na razie pierwsze 100 stron to bajdurzenie o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Część poświęcona Argentynie jest chyba najlepsza z całej biografii. Ciekawy opis pobytu Gombrowicza na stypendium w Berlinie. Znowu dziwne dygresje, tym razem o szpiegach w otoczeniu pisarza i nagonce, niby jakaś sensacja. Podobnie jak w pierwszym tomie, mało ma to wszystko związku z twórczością G.

Część poświęcona Argentynie jest chyba najlepsza z całej biografii. Ciekawy opis pobytu Gombrowicza na stypendium w Berlinie. Znowu dziwne dygresje, tym razem o szpiegach w otoczeniu pisarza i nagonce, niby jakaś sensacja. Podobnie jak w pierwszym tomie, mało ma to wszystko związku z twórczością G.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zdecydowanie słabsza część dylogii. Autorka wypełnia luki w źródłach bezsensownymi dygresjami, które są zresztą, podobnie jak ten afektowany, rozpoznawalny na pierwszy rzut oka język, plagą w biograficznej serii Czarnego. Nie wiadomo po co traktuje protekcjonalnie kobiety w życiu Gombrowicza, wyszydza matkę, powielając jego mizoginię.Tak samo z wątkami homoseksualnymi wczesnej biografii: niby są, ale traktowane z takim dystansem, jakby napisanie o nich wprost miało nagle zrobić z Wielkiego Geniusza zboczeńca, a z autorki jakąś profankę jego Geniuszu. A szkoda, bo jakoś znalazło się miejsce na żenujące dywagacje, co by było, gdyby też Gombrowicz mógł być pierwowzorem chłopca ze "Śmierci w Wenecji"... Przykro patrzeć na to perwersyjne nurzanie się w wyimaginowanych konstelacjach tzw. genialnych pisarzy w biografii twórcy, którego życie było wymierzone w balwochwalstwo.

Zdecydowanie słabsza część dylogii. Autorka wypełnia luki w źródłach bezsensownymi dygresjami, które są zresztą, podobnie jak ten afektowany, rozpoznawalny na pierwszy rzut oka język, plagą w biograficznej serii Czarnego. Nie wiadomo po co traktuje protekcjonalnie kobiety w życiu Gombrowicza, wyszydza matkę, powielając jego mizoginię.Tak samo z wątkami homoseksualnymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Warto wybaczyć projektantowi (przecież nie byle jakiemu!) okładkę, wydawnictwu rezygnację z korekty, a autorowi plątanie wątków i początkowo toporne wycieczki na teren socjologii i antropologii, i doczytać do końca. Dopiero w ostatnich dwóch esejach opowieść i wywód splatają się i zagęszczają, ale najlepszy jest i tak ostatni tekst, zarazem komentarz do tej niby-powieści, błyskotliwy i inspirujący apel o refleksję nad chłopskimi wartościami leżącymi u podstaw polskiej kultury: odpowiedzialnością i kooperacją.

Warto wybaczyć projektantowi (przecież nie byle jakiemu!) okładkę, wydawnictwu rezygnację z korekty, a autorowi plątanie wątków i początkowo toporne wycieczki na teren socjologii i antropologii, i doczytać do końca. Dopiero w ostatnich dwóch esejach opowieść i wywód splatają się i zagęszczają, ale najlepszy jest i tak ostatni tekst, zarazem komentarz do tej niby-powieści,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wszystko jak chcesz. O miłości Jarosława Iwaszkiewicza i Jerzego Błeszyńskiego Jarosław Iwaszkiewicz, Anna Król
Ocena 7,3
Wszystko jak c... Jarosław Iwaszkiewi...

Na półkach: , , ,

Listy miłosne pisane w latach 1954-60 przez 60-letniego Iwaszkiewicza do młodego Jerzego Błeszyńskiego, przypadkowo spotkanego sąsiada z Brwinowa, potem przyjaciela, towarzysza podróży i niewdzięcznego kochanka - z jednej strony, jak wszystkie historie nieszczęśliwej miłości, uniwersalne i wzruszające wiecznym, neurotycznym popadaniem zakochanego ze skrajności w skrajność świadectwo, z drugiej - wyjątkowa historia miłosna, bo dziejąca się na marginesie społecznych norm (na marginesie, a nie poza nimi, tylko dzięki wysokiej społecznej pozycji pisarza).

Jedna uwaga - Iwaszkiewicz wprawdzie przenosi swoje uczucie na uniwersalną płaszczyznę, eliminując z listów społeczne tło sytuacji gejów w PRL i raczej nie tematyzując związanych z samym romansem nieprzyjemnych skutków ubocznych (np. kwestii swego traktowania żony), ale powtarzanie tego wymyku we wstępie przez redaktorkę tomu - która, co prawda subtelnie, stara się uabstrakcyjnić postać Błeszyńskiego i niemal zrównuje korespondencję Iwaszkiewicza z literacką fikcją - niepotrzebnie przyprawia duchową pupę niezbicie cielesnej i osadzonej w fizyczności miłości Iwaszkiewicza do Błeszyńskiego (czego dowodem zapadające w pamięć zapisy w listach!).

Listy miłosne pisane w latach 1954-60 przez 60-letniego Iwaszkiewicza do młodego Jerzego Błeszyńskiego, przypadkowo spotkanego sąsiada z Brwinowa, potem przyjaciela, towarzysza podróży i niewdzięcznego kochanka - z jednej strony, jak wszystkie historie nieszczęśliwej miłości, uniwersalne i wzruszające wiecznym, neurotycznym popadaniem zakochanego ze skrajności w skrajność...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Pierwsza część książki daje wielowymiarowy, wstrząsający obraz iście patologicznego hobby, jakim jest nazywane górnolotnie "polowaniem" zabijanie zwierząt. Autor ma dużą, popartą doświadczeniem wiedzę na temat myślistwa i bardzo wiele z niej zawarł w swoim autobiograficznym reportażu. Książka bez wątpienia powinna być obowiązkową lekturą szkolną oraz lekturą dla każdego, kto na temat zabijania zwierząt "nie ma zdania" albo wręcz wierzy, że jest merytorycznie uzasadnione.

Teraz minusy: najmniej udane są składające się na drugą część wywiady - w większości niezbyt pogłębione merytorycznie, mocno zredagowane pod - niestety grafomański - styl pisania autora. Razi też seksistowskie potraktowanie przez Kruczyńskiego rozmówczyń, podkreślanie ich wyglądu i urody - jaki to ma niby związek z tematem? Niestety tego typu komentarze kłócą się z przekazem tej książki - o poszanowaniu każdego istnienia. Czyżby łatwiej było wyzbyć się przyjemności z zabijania, niż z przedmiotowego traktowania kobiet?

Nie wspomnę już o idiotycznym błędzie, jakim jest nazwanie jednej z bohaterek książki "psychologiem, psychoterapeutą, pisarzem, wydawcą i dziennikarzem" (sic!).

Pierwsza część książki daje wielowymiarowy, wstrząsający obraz iście patologicznego hobby, jakim jest nazywane górnolotnie "polowaniem" zabijanie zwierząt. Autor ma dużą, popartą doświadczeniem wiedzę na temat myślistwa i bardzo wiele z niej zawarł w swoim autobiograficznym reportażu. Książka bez wątpienia powinna być obowiązkową lekturą szkolną oraz lekturą dla każdego,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Autorka przyznaje, że jedną z przyczyn jej zainteresowania Austrią była fascynacja prozą Gerharda Rotha. Chyba dobrze, że nie zdecydowała się jednak pisać naukowo o literaturze, bo omówienia prozy to najmniej pogłębione partie książki. Natomiast bardzo dobrze i erudycyjnie są przeprowadzone wywiady z pisarzami, a partie o dramacie są fascynujące. Szkoda, że większość omawianych autorów (bo niestety Muskała pisze o tylko jednej autorce, mianowicie Jelinek) jest tak mało znana (czytaj: tłumaczona) w Polsce.

Autorka przyznaje, że jedną z przyczyn jej zainteresowania Austrią była fascynacja prozą Gerharda Rotha. Chyba dobrze, że nie zdecydowała się jednak pisać naukowo o literaturze, bo omówienia prozy to najmniej pogłębione partie książki. Natomiast bardzo dobrze i erudycyjnie są przeprowadzone wywiady z pisarzami, a partie o dramacie są fascynujące. Szkoda, że większość...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ciekawe rozważania, szczególnie o (męskiej) homoseksualnej literaturze lat 80. i ówczesnym dylemacie wyboru między tożsamością homoseksualną a tożsamością narodową. Szkoda, że w najbliższym czasie prawdopodobnie nie ma szans powstać analogiczna praca o wątkach kobiecej homoseksualności.

Ciekawe rozważania, szczególnie o (męskiej) homoseksualnej literaturze lat 80. i ówczesnym dylemacie wyboru między tożsamością homoseksualną a tożsamością narodową. Szkoda, że w najbliższym czasie prawdopodobnie nie ma szans powstać analogiczna praca o wątkach kobiecej homoseksualności.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Reportaż Ryzińskiego został osnuty wokół tajemniczego pobytu Foucaulta w Warszawie na przełomie 1958/1959 roku. Na temat krótkiego pobytu filozofa w Polsce jako dyrektora Ośrodka Kultury Francuskiej przy UW nie zachowały się prawie żadne dokumenty. Trwalsza od pamięci teczek okazała się pamięć jego warszawskich przyjaciół i kochanków.

Skąpy materiał źródłowy stał się w reportażu Ryzińskiego się dźwignią wielowątkowej, barwnej opowieści o gejowskiej Warszawie końca lat 50. Albo, inaczej mówiąc, po prostu o Warszawie, bo opisując stolicę z perspektywy "grzybków", szaletów i kawiarni, Ryziński przywraca ich świat jako jeden z równoprawnych wymiarów życia miasta.

"Foucault w Warszawie" jest zarazem czymś więcej niż warszawskim quasi-Lubiewem, bo autor nie waha się snuć ponad poziomem rekonstrukcji krótkiego pobytu Foucaulta z PRL-em w tle własnych refleksji i domysłów. Odświeżające są rozważania Ryzińskiego nad inspiracjami ponurą polską rzeczywistością końca lat 50. refleksji teoretycznej autora "Historii szaleństwa". Autor przypomina przy okazji najważniejsze tezy Foucaulta, w tym analogię między homoseksualnością, szaleństwem, rasą i innymi kategoriami, które pozwalają "normalnemu" społeczeństwu obronić się przed chorobą inności. "Historia szaleństwa" mogłaby równie dobrze nosić tytuł "Historii homoseksualizmu" - pisze Ryziński - bo oba pojęcia opisują społeczne konstrukty uprawomocniające normatywizację jednych i wykluczenie drugich.

Podsumowując, po lekturze książki pozostaje chyba tylko mieć nadzieję, że współczesna, cementowana wymyślaniem "innych", które przekłada się na całkiem realny strach i dyskryminację, polska rzeczywistość stanie się inspiracją do kolejnych prac - zarazem podejmujących refleksję nad mechanizmami wykluczenia i dodających odwagi wykluczonym. Chyba bez przesady można zaliczyć do obu kategorii "Foucaulta w Warszawie".

Reportaż Ryzińskiego został osnuty wokół tajemniczego pobytu Foucaulta w Warszawie na przełomie 1958/1959 roku. Na temat krótkiego pobytu filozofa w Polsce jako dyrektora Ośrodka Kultury Francuskiej przy UW nie zachowały się prawie żadne dokumenty. Trwalsza od pamięci teczek okazała się pamięć jego warszawskich przyjaciół i kochanków.

Skąpy materiał źródłowy stał się w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kolejny polski reportaż, który opisuje Północ Europy przez pryzmat kategorii rodziny.

Plus dla autora za wnikliwą pracę reporterską i lekkie pióro, ale... nie mogę wyzbyć się wrażenia, że zbyt bezkrytycznie przyjął on biologizującą perspektywę swoich bohaterów, a ich język mówienia o ojcostwie jako znaturalizowany. Spomiędzy wierszy książki Bałuka ciągle straszy bowiem wulgarnie freudystowskie z ducha przeświadczenie, że rodzina to mama i tata, że rodzina bez mężczyzny jest niepełna, że każdy rodzi się z potrzebą kontaktu z ojcem, że kontakt z ojcem to jakieś rozwojowe zadanie, że rozpoznać się w ojcu to dotrzeć do własnej tożsamości itp. itd. Tymczasem, nawet jeśli sami bohaterowie i bohaterki tak czują, to jest to uwarunkowane biograficznie, historycznie i kulturowo, m.in. głośną skandynawską debatą o anonimowości dawców. Powielanie tego heteronormatywnego, mizoginicznego stereotypu przez reportera, po którym, przynajmniej ze względu na młody wiek, możnaby spodziewać się wyzbytego z nienaukowych uprzedzeń ujęcia tematu, przyprawia o gorycz. Zwłaszcza, że stereotyp dochodzi do głosu szczególnie dotkliwie, gdy wzmiankowane są pary jednopłciowe. Nie wspominając już o tym, że nie wiedzieć czemu, matki dzieci z dawców też nie mają w książce zbyt wiele okazji do wypowiedzi. A jeśli już, to tylko w kontekście klinicznym. Nie poznajemy ich motywów, odczuć ani refleksji, w przeciwieństwie do rozbudowanych opisów świata Louisa i jego dzieci.

Autora wyraźnie interesują rodziny naznaczone brakiem ojca, a nie rodziny szczęśliwe, w których rodzicielska miłość nie jest określona przez uwarunkowania genetyki, płci czy rasy - historie tych zostają zaledwie zarysowane. A druga perspektywa mogłaby wnieść wiele do toczącej się w Polsce dyskusji (?) o rodzicielstwie i przemianach modelu rodziny. Byłby to wtedy genialny debiut, a tak pozostaje kolejna sensacyjna, patriarchalna z ducha historia dekonstruująca mit północnego raju.

Kolejny polski reportaż, który opisuje Północ Europy przez pryzmat kategorii rodziny.

Plus dla autora za wnikliwą pracę reporterską i lekkie pióro, ale... nie mogę wyzbyć się wrażenia, że zbyt bezkrytycznie przyjął on biologizującą perspektywę swoich bohaterów, a ich język mówienia o ojcostwie jako znaturalizowany. Spomiędzy wierszy książki Bałuka ciągle straszy bowiem...

więcej Pokaż mimo to