-
ArtykułyW drodze na ekrany: Agatha Christie, „Sprawiedliwość owiec” i detektywka Natalie PortmanEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążki na Pride Month: poznaj tytuły, które warto czytać cały rokLubimyCzytać30
-
ArtykułyNiebiałym bohaterom mniej się wybacza – rozmowa z Sheeną Patel o „Jestem fanką”Anna Sierant3
-
Artykuły„Smak szczęścia”: w poszukiwaniu idealnego życiaSonia Miniewicz3
Biblioteczka
2014-10-08
2014-10-22
2014-05-19
2014-03-03
2014-08-16
2014-03-11
2014-06-03
2014-07-31
2014-08-08
Nie zaskoczę Was stwierdzając, że mamy pełnię lata. Do trzydziestodwu stopniowych temperatur można przywyknąć, jednak do uczucia duszności już nie. To ta jakby nie było, czym oddychać, bo każdy haust powietrza pali gardło.
Kilka ostatnich miesięcy wszystkim nam daje siwe znaki. Ten żar lejący się z nieba oraz nabrzmiałe spocone ciała. Tak prawie wszyscy reagują na pogodę, do której nie zdążyliśmy przywykną po kilkudziesięciu latach dość chłodnych wakacji
Co w takim razie robić by nie zwariować? Moja rada zaszyć się w cieniu rozłożystego drzewa z dobrą książką.
Mam świadomość, że takich drzew za wiele nie ma, ale warto poszukać.
W takich warunkach czując na swoich skroniach lekki powiew wietrzyku łatwiej zapomnieć o naszych mieszkań nagrzanych głowach.
Zdaje sobie sprawę, że proponując Wam tytuł książki Upal możecie się sparzyć.
Niestety wbrew pokładanym w niej oczekiwaniom tak jest, a szkoda.Skąd taka opinia? Przede wszystkim z rozczarowania, ale do tego jeszcze nawiąże.
Marcina Ciszewski znany jest z tego, że dobrze czuje się w tematach tak zwanych katastroficznych. Co przez to rozumiem? Otóż cofnijmy się w czasie do roku 2012 i wyobraźmy sobie, że w pobliżu Dworca Centralnego udaremniono samobójczy zamach terrorystyczny.
Zapowiada się ciekawie nieprawdaż? To jednak dopiero przekąska, gdyż dalej będziemy mieli do czynienia z zrealizowanym zamachem bombowym i nie tylko.
Rzecz jasna nie mam zamiaru zdradzać Wam wszystkich szczegółów powieści, bo odebrałbym Wam przyjemność z czytania. Nie oto jednak chodzi. Pościgi, przesłuchania, podczas których traci się zęby, a do krwi dostaje się serum prawdy.
Autor posunął się do tego, że mistrzom świata strzelimy gola. Wyobraźnia nie zna ograniczeń i tym bardziej nie zna słowa mission impossible.
Oto nadszedł ten dzień, gdy polska policja ma swojego Kojaka, agenta 007 i Monka w jednej osobie.
Teraz wiem skąd ta tajemnicza postać na okładce. Bardziej odpowiada rysopisowi podinspektora Tyszkiewicza albo nadkomisarza Krzeptowskiego niż autorowi zamachu.
Bystry, wszechwładny, inteligentny i nieprzekupny podinspektor Jakub Tyszkiewicza. Remedium na każdego bandziora, który chce zniszczyć największe piłkarskie święto.
Do pomocy ma wiernego i oddanego przyjaciela nadkomisarza Krzeptowskiego, którego krzepa mogłaby sprawić, że Tatry zmienia swoją odwieczne położenie.
W sumie kilku terrorystów po spotkaniu z nadkomisarzem do tej pory szuka swoich złotych plomb.
Nie zapomnijmy też o podkomisarz Barbarze Rakoczy:
„dwudziestosiedmioletnia kobieta o twarzy tak bladej, że wręcz sprawiającej wrażenie chorej. Papierowa, niemal przezroczysta cera, szkliste szaro-szafirowe oczy, filigranowa, drobna sylwetka i krótko przycięte blond włosy” (1)
Wyżej wymienione postaci są jedynym z dwóch przykładem, dla którego doczytałem książkę do końca.
Były one najbardziej wyraziste i ciekawe i miały nakreśloną osobowość. Drugim powodem było rozbrajanie ładunków wybuchowych. Wręcz czuło się namacalnie, że w nagrzanym powietrzu oprócz zapachu nagrzanego plastiku unosi się przykra woń strachu.
Jednak po przeczytaniu powieści został mi niedosyt. Zarówno w kwestii samego pomysłodawcy zamach stulecia. Jak także w rozwiązaniu tematów pobocznych chociażby wyżej wspomniana wewnętrzna rozgrywka między polskimi jednostkami wywiadowczymi?
Sam fakt, że służby specjalne ABW i policji nie mogły się porozumieć w kwestii bezpieczeństwa kraju dodawały pikanterii, ale tylko na krótką chwile.
Sam pomysł na fabułę był genialny, jednak ilość szczegółów i zbyt rozwlekła akcja powodowało moje znużenie za każdym razem, gdy akcja nabierała tempa.
Jestem przekonany, że wielu ciekawych epizodów nie zdążę zapamiętać, bo książka jest zbyt przeładowana w treść, która rozprasza czytelnika. Dla przykładu pościg samej kapitan Potockiej nic nie wnosi do fabuły. Wręcz odciąga uwagę i drażni.
Spodziewałem się, że dialogi będą cięte i błyskotliwe. Brakowało mi nagłych zwrotów akcji. Otrzymujemy moim zdaniem dobrze przemyślany tekst, który ma swoje mankamenty.
Zdaje sobie sprawę, że mogę być zbyt wymagający, ale oczekuje od tego typu powieści przede wszystkim przykucia uwagi. Tego jednak autorowi w moim wypadku nie udało się osiągnąć.
Trzeba być wytrwałym by nie ocenić tej książki zbyt szybko. Na uwagę zasługuje szczególnie fakt, że konsultantem odnośnie terroryzmu był Krzysztof Liedl. Pamiętacie go może z mojej innej recenzji Terror w Polsce.
Uważam, że warto przeczytać by wyrobić sobie własne zdanie. Mnie fabuła nie urzekła z drugiej nie żałuje czasu, który poświeciłem na jej przeczytanie. Jak Wam wcześniej napomniałem nie myślałem o drażniącym upale.
Opublikowane na:
http://illumien.blogspot.com/2014/08/upa-marcin-ciszewski.html
https://www.facebook.com/ZapachKsiazek?ref=hl
(1) Tamże, str. 20
Nie zaskoczę Was stwierdzając, że mamy pełnię lata. Do trzydziestodwu stopniowych temperatur można przywyknąć, jednak do uczucia duszności już nie. To ta jakby nie było, czym oddychać, bo każdy haust powietrza pali gardło.
Kilka ostatnich miesięcy wszystkim nam daje siwe znaki. Ten żar lejący się z nieba oraz nabrzmiałe spocone ciała. Tak prawie wszyscy reagują na pogodę,...
2014-12-19
2014-10-05
2014-10-24
2014-11-14
2014-11-12
2014-11-22
2014-01-20
W świecie coraz bardziej nastawionym na wyjaśnienie błahych spraw mamy niezbyt wiele chęci na zgłębianie tajemnic matki nauk filozofii.
Może to być spowodowane nieprzystępnością tekstów, które napisane w formie akademickich wykładów nie są strawne, a wręcz przeciwnie powoduje, że zbiera się w nas żółć.
Mocne słowa, ale czy jednak nie macie poczucia, że czasami próbujecie zrozumieć mądry wywód, a otrzymuje w zamian niekoniecznie dobrze nakreśloną rzeczywistość, która zamiast wyjaśniać bardziej przytłacza swoim tłumaczeniem.
Themerson autor książki pod tytułem Kardynał Pölätüo, Generał Piesc zburzył przekonanie, że o wywodach filozoficznych nie da się napisać w sposób na tyle ciekawy, że chętnie zapoznamy się z jej najciemniejszymi zakamarkami.
Duża rolę w przybliżeniu nam filozofii odgrywa sam narrator, którym jest tutaj prawie stuletni kardynał Pölätüo.
Postawił on sobie za cel zbudowanie podwaliny własnej teorii nazwanej pölätüonizmem. Udowodnił ją tak dobrze, że trudno znaleźć kontrargumenty obalające jego spostrzeżenia.
Kardynał mimo swojej pozycji w hierarchii kościelnej nie jest
człowiekiem opowiadającym się za wywyższaniem prawdy o Bogu, jako jedynej i najważniejszej, ale jest zwolennikiem bardziej holistycznego patrzenia na otaczającą nas rzeczywistości.
W rozmowie z chłopcem spiera się z nim, że religia i nauka nie są dla siebie dziedzinami, które muszą się zwalczać.
Zdaniem kardynała nauka jest częścią religii i od niej bierze swój początek.
Oczywiście jest także opinia, że nauka powstała, jako całkiem niezależny byt i nic nie ma wspólnego z religią.
Moim zdaniem w świecie doby XXI wieku takie dylematy, są jak najbardziej na porządku dziennym. Nieraz stykamy się z wiadomościami w lokalnych gazetach o sporze, w którym władza kościelna i świecka nie mogą dojść do porozumienia.
Jednym z nich jest rozgorzały spór, w którym po jednej stronie są zwolennicy nowych technologii niwelowania problemu płodności u kobiet. Z drugiej strony oponęci stojący po stronie naturalnych metod poczęcia.
Na nic zdaje się głos rozsądku mówiący, że każdy ma swoją prawdę, która ma prawo do zaistnienia, gdyż zbyt silne są w nas tendencje do tłamszenia tego, co może zmierzać do zmiany naszej mentalności.
Zapewne same obawy wynikają bardziej z formy, jaką przybierze kształtująca się rzeczywistość.
I tutaj autor zaskoczył mnie zwłaszcza tym, że ukazał konserwatywnego kardynała jako osobę światłą i wyczuloną na zapoznawanie z nowinkami myśli technologicznej.
„w roku 1898 w salonie hotelu przy Place de la Concorde miał spotkanie z grafem von Zeppelinem, który mu pokazał plany cygara poruszanego za pomocą śmigła” (1).
To w tym momencie Pölätüo uzmysłowił sobie potęgę ludzkiej myśli, której to powstrzymanie nie będzie mile widziane przez Stwórcę.
Przez całą ten czas, gdy czytałem powieść miałem nieodłączne wrażenie, że Themerson stara się podświadomie skłonić mnie do czytania między wierszami.
Nie raz, nie dwa czytałem książkę potem zastanawiałem się na jej treścią i ponownie czytałem ten sam fragment, ale mój punkt widzenia sprzed chwili ulegał zmianie.
Trudno jest objąć w całość ogromu pracy, jaką wykonał autor by w tak niepozornej książce ująć tak wiele prawd. Nie jest to z pewnością łatwe zwłaszcza, jeśli objaśnia się trudne zagadnienia teologiczne św. Tomasza z Akwinu.
Nasuwa się myśl, że to, o czym czytamy na wstępie jest tylko preludium przed tym, co czeka nas potem.
Można nawet uznać, że w pewnym sensie przechodzimy rytuał przejścia. Po przeczytaniu tej powieści nie mogę napisać, że uważam tak samo, jak przed sięgnięciem po tę powieść.
Z pewnością pobudzona refleksja to jeden z wielu plusów powieści. Kolejnym jest uzupełnienie jest kilka listów, jakie napisał kardynał Pölätüo do swojego biografa.
Naświetlają one wątki, które w sposób szczególny poruszają, to co może zainteresować czytelnika.
Dla mnie osobiście swoistym deserem po wspaniałej uczcie literackiej jest krótkie opowiadanie pod tytułem Generał Piesc.
Otóż nie dowiadujemy się o nim niczego szczególnego prócz tego, że wygrał sporą fortunę i jego ukochaną jest chiromanka. Jego synem jest czarnoskóry plemienny wódz.
Przeczytamy także, że o wizycie u syna, którą generał może przypłacić życiem.
Ginie w zagadkowych okolicznościach opisanym w liście przez jego ukochana Prudencie.
Czy już was zaintrygowałem? W tym rzecz byście sami przekonali się, że takie powieści jak Stefana Themersona mają wiele do zaoferowania.
Trzeba tylko poświęcić im odrobinę uwagi na to by niczym śliczne kwiaty mogły rozwinąć przed wami soczystą i pachnącą wiedzą, którą aż chce się chłonąć. Polecam przeczytać tą książkę w trakcie zimowych wieczorów.
Tamże, str. 43
Recenzja powstała dzięki uprzejmości
wydawnictwa ISKRY
Opublikowane także na:
http://illumien.blogspot.com
https://www.facebook.com/ZapachKsiazek?ref=hl
W świecie coraz bardziej nastawionym na wyjaśnienie błahych spraw mamy niezbyt wiele chęci na zgłębianie tajemnic matki nauk filozofii.
Może to być spowodowane nieprzystępnością tekstów, które napisane w formie akademickich wykładów nie są strawne, a wręcz przeciwnie powoduje, że zbiera się w nas żółć.
Mocne słowa, ale czy jednak nie macie poczucia, że czasami...
2014-05-05
W związku z ostatnimi wydarzeniami na Ukrainie wiele osób przeżywa z traumę, bo jak wyobrazić sobie naród, którego terytorium jest rozrywane na strzępy.
Ruchy separatystyczne zmierzają tylko do jednego by naród ukraiński w oczach opinii międzynarodowej był podzielony.
Wiadomość sprzed doby o zestrzeleniu malezyjskiego samolotu przytłacza i daje do myślenia. Dlaczego dochodzi do tego, że pod wpływem nasilającej eskalacji wojny Ukraińców z separatystami ginie kilka set osób.
Nikt nic nie robi sobie z tego, że nagle zostaje bestialsko odebrane życie osiemdziesięciorgu dzieci, które nikomu nic nie zawiniły.
Można na ten temat debatować, kłócić się i wygrażać sobie nawzajem nałożeniem sankcji.
Czy jednak przywróci to życie ludziom, którzy stali się ofiarami obustronnej wrogości wobec pokoju.
Trzeba przyznać władze na Kremlu osiągnęły swój cel- są na językach opinii międzynarodowej. Separatyści za przyzwoleniem mało aktywniej opinii publicznej niczym epidemię sieją terror.
Nie od dziś wiemy, że skłócony naród lepiej jest podbić. W sytuacji ogólnoświatowej paniki rozprzestrzenianie się wojennej retoryki na granicy ukraińsko-rosyjskiej.
Nie rozumiem czy historia dwóch wojen światowy to za mało by zapomnieć tragicznych w skutkach nierozważnych poczynaniach nieodpowiedzialnych polityków.
Wobec tak mrocznych przemyśleń zachęcam Was do lektury książki Pożegnanie z Ojczyzną. Jej złowróżbny tytuł nasuwa pewne odległe skojarzenia. Wszakże nie wiele trzeba by utracić prawo do samostanowienia.
Poruszona tematyka rozbiorów Polski tłumaczy wielu ludziom czym jest utrata niepodległości. Zrozumienie tego, że przywódca ościennego państwa w dobie XXI wieku anektuje regiony swojego sąsiada jest nie do pomyślenia.
Tak działo się w na przełomie XVIII wieku. A jednak historia się powtarza.
Polska Rzeczpospolita szlachecka przestaje istnieć. Tym jednak nie przejmuje się ród księżnej Radzwiłłowiczowej. Bardziej zależy jej na blasku i zbijaniu majątku.
Jej zadaniem jest zadowolenie Wielkiej Katarzyny, cesarzowej Wszechrosji. By przypodobać się monarchini roztapia serce ambasadora Rosji w Polsce Jakoba Johanna Sieversa.
Jesteśmy za sprawą księżnej niemymi świadkami upadku obyczajów i kultury wyższej sfery.
Arystokracja staję się wulgarną i oburzoną warstwą, której bardziej zależy na balach niż losie opuszczonej ojczyzny. W tym kontekście „pożegnanie z ojczyzną” bardziej przypomina chichot historii, która śmiej się z samej siebie.
Opuszczone i nieme, oddarte z szat godności- zbrukane i poniewierane ojczyste łono, które już nie wyda na świat więcej patriotów. To nie są czasy dla bohaterów.
W trakcie czytania będziecie nieraz oniemieli, jak Pani Renata Czarnecka wiernie oddała rzeczywistość doby XVIII. Autorka książki nie odpuściła ani jednego ciekawego fragmentu naszej historii włącznie z zamiłowaniem arystokracji do wydawani a rodowych majątków w szulerniach.
To co mnie najbardziej oburzyło to obstawianie seksu z kobietą. Przegrany musiał pogodzić z tym, że utrata honoru to nie jest najgorsze co może go spotkać.
Reasumując jest to książka dla chłonnych czytelników o otwartym umyśle, dociekliwych i wrażliwych odbiorców, którzy przede wszystkim nie obawiają się zadawać pytań- jak było.
W związku z ostatnimi wydarzeniami na Ukrainie wiele osób przeżywa z traumę, bo jak wyobrazić sobie naród, którego terytorium jest rozrywane na strzępy.
Ruchy separatystyczne zmierzają tylko do jednego by naród ukraiński w oczach opinii międzynarodowej był podzielony.
Wiadomość sprzed doby o zestrzeleniu malezyjskiego samolotu przytłacza i daje do myślenia. Dlaczego...
2014-05-09
Ludzie od wieków dążyli do poznania prawdy o tym skąd się wywodzimy i kim jesteśmy. Nie ustajemy w poszukiwaniach, ponieważ stale odczuwamy głód wiedzy.
Dążymy do prawdy o tym, co miało miejsce w przeszłości, dlatego archeolodzy odkopują stare kości dinozaurów.
Socjolodzy wyjaśniają jak żyli nasi przodkowie, a historie, które nas otaczają stają się po części naszymi przeżyciami.
W momencie, gdy wziąłem do ręki nową książkę Pana Liseckiego pod tytułem Tajemnica Marii Magdaleny poczułem gęsią skórę. Nie wiedziałem, czego się spodziewać.
Zastanawiałem się, co mam o tym myślec. Nawet niewierzący doskonale zdają sobie sprawę z roli, jaką odegrała towarzyszka Jezusa.
Bazując na przekładzie starożytnej Biblii możemy przypuszczać, że była ona bardzo pilną uczennicą i ewidentnie bez niej w dziejach ludzkiej myśli chrześcijaństwo wiele by straciło.
Nie można pominąć tego, że kobiety za życia Jezusa niewiele miały do powiedzenia, bo ich rola sprowadzała się do usługiwania mężczyznom.
Na zmianę tej sytuacji miał wpływ pojawienie się religii chrześcijaństwa, za której to sprawą wszyscy ludzie stali się sobie równi.
Mimo entuzjazmu, jaki towarzyszył mi podczas czytania książki z każda chwilą budził mój niesmak sposób, w jaki autor przekazuje wiedzę. Nie wątpię, że Pan Lisiecki poświęcił wiele czasu na zbadanie źródeł.
Jednak w momencie, gdy robiło się ciekawie i przeczytałem fragment historii nieznanych wydarzeń z życia Marii Magdaleny.
Autor skutecznie wtrącał niepotrzebne anegdoty, który zniechęcały mnie do dalszej lektury.
Moim zdaniem zabieg ten nie służył przybliżeniu się do poznania tajemnicy Marii Magdaleny, ale był swego rodzaju tabulą rasa, na której autor mógł umieścić swoje dygresje.
Zgodzę się, że w obecnych czasach żyjemy w coraz bardziej niegościnnym środowisku.
Otacza nas mgła, która oblepia niczym pajęcza się. Szukamy odpowiedzi na pytania, które bywają kłopotliwe.
Ważne jest jednak także to by zastanawiać się nad doborem odpowiedniej książki. Wybór podejmujemy pod względem okładki, autora czy samego tytułu.
Bywa nie raz nie dwa podyktowany samą szatą graficzną, która nie ma przełożenia na treść tak istotną w książkach poruszających epizody historyczne.
Zanany temat to z jednej strony duży potencjał, który służy do ubrania go w odpowiednie zdania. Jednak trzeba liczyć się z tym, że już wiele na ten temat usłyszeliśmy bądź przeczytaliśmy. Jeśli dobrze nie opowie się historii staje się ona kolejną z wielu. Takie odebrałem wrażenie czytając tą powieść.
Interesuje mnie ta tematyka ze względu na odległe czasy, o których mało wiemy.
Poszukiwanie źródeł jest w tym wypadku wskazane, ale ich nadmiar przytłacza i sprawia, że nie skupiamy się na tym co naprawdę nas interesuje.
Brak odpowiedniej argumentacji wpływa na odbiór treści i jej ocenę. Niestety w moim wypadku, ale nie jestem zadowolony.
Autor nie przekonał mnie swoimi tezami, a zbyt wiele uwag odnoszących się do cytatów z Biblii moim zdaniem nie pozwoliło na to by lepiej zrozumieć, jakie były losy Marii Magdaleny.
Byłby lepszy odbiór treści w momencie, gdyby nie było tak wiele wtrąceń, które w sumie burzyły tok narracji. Nie wiem, czemu miał służyć ten zabieg, ale trudność sprawiało zapamiętanie wszystkich rozpoczętych epizodów.
Moim zdaniem książka jest skierowana do czytelnika, który poświeci jej dużo uwagi i będzie posiadał duża wiedzę na temat czasów Jezusa Chrystusa. Z pewnością zadanie w zrozumieniu tez autora ułatwi zapoznanie się z jego poprzednią powieścią.
Opublikowane także na:
http://illumien.blogspot.com/2014/05/tajemnica-marii-magdaleny-pawe-lisiecki.html
Ludzie od wieków dążyli do poznania prawdy o tym skąd się wywodzimy i kim jesteśmy. Nie ustajemy w poszukiwaniach, ponieważ stale odczuwamy głód wiedzy.
Dążymy do prawdy o tym, co miało miejsce w przeszłości, dlatego archeolodzy odkopują stare kości dinozaurów.
Socjolodzy wyjaśniają jak żyli nasi przodkowie, a historie, które nas otaczają stają się po części naszymi...
2014-08-15
2014-02-02
Pasterz jest komiksem, który miał mnie zaskoczyć i oczarować niestety tak się nie stało. Historia, która jest ukazana w nim jest smutna i przytłaczająca. Przeglądając komiks nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że przechodzą mnie dreszcze.
Komiks opowiada o chłopaku, który na polanie po drutami wysokiego napięcia znalazł martwego łabędzia. To nim wstrząsnęło do tego stopnia, że upił do nieprzytomności. Do mnie to nie przemawia, nie wiem, jak do was.
Przeglądając dalej komiks dowiadujemy się także, że chłopak lubi wypić w towarzystwie zwłaszcza w saunie. Koledzy przygotowują dla niego mały spektakl.
We trójkę prawie nadzy, tylko w ręcznikach idą na polanę. Na stogu siana układają martwego łabędzia, a potem ten stóg siana podpalają. Nikt nic nie mówi, nie pada żaden komentarz wszyscy rozchodzą się.
Na drugi dzień jakby nic się nie stało chłopak wypija poranna kawę i nie wraca do tematu. Przejął się ptakiem czy zobaczył w tym alegorię własnego upadku?
Sam komiks odbieram, jako pogrążające w mroku zjawisko wypierania wszystkiego, co może burzyć wewnętrzny spokój. Z samych rysunków nie dowiemy się, jakie przesłanie miała przekazać nam autorka.
Pani Anna miała w ten sposób zwrócić nam uwagę na problem bezrobocia na północy Finlandii. Informacja od wydawcy wspomina także tym, że ludzie emigrują na południe w poszukiwaniu pracy.
Między rysunkami możemy przypuszczać, że autorka chciała uzmysłowić, że jesteśmy odpowiedzialni za śmierć tego ptaka. To ludzie postawili słup, przez który ptak zginął.
Nie można cofnąć czasu. Ważniejsze, co teraz z tą wiedzą zrobi człowiek. Czy nie będzie ustawiał słupy wysokiego napięcia tam, gdzie są gniazda lęgowe łabędzi? Wątpliwe.
Może jednak zacznie dostrzegać przyrodę, w której ingerencja przekroczyła wszelkie dopuszczalne kryteria. Jakie nie byłyby powody sama forma komiksu absolutnie do mnie nie przemawia.
Druki są utrzymane w stylistyce topornej i ciężkiej w odbiorze. Wyciosane postacie, wielkie połacia apli czarnych i białych i kreska, która przecina obraz. Pokuszę się tu o teorię, że komiks jest wykonany w technice grafiki warsztatowej.
Zaczynając od początku – dla osoby niezainteresowanej grafiką warsztatową - poszczególne kadry komiksu nie są rysunkiem.
Precyzyjnie rzecz biorąc są drzeworytami – tutaj linorytami (biorąc pod uwagę materiał). Trzeba tu docenić wkład Anny Sailamaa, gdyż nie jest to technika łatwa, szybka i przyjemna.
Porządnie trzeba się umorusać w farbie i naciąć odpowiedni kształt w linoleum żeby odbitka wyszła tak jak chcemy. Informacji takiej jednak brak w samym komiksie, a szkoda.
Mam wrażenie, że Pani Anna chciała skoncentrować uwagę na treści, tworząc obraz jak najprościej. Trzeba też zauważyć, że nie istnieje wiele prac tego typu.
Najczęściej grafika warsztatowa wisi w galeriach bądź ilustruje pracę znanego artysty (Durer, Rembrandt etc.).
Będąc jakiś czas w temacie linorytu wiem, jakie technika ta daje możliwości i muszę tu założyć, że autorka ma taki styl odbiorców tego typu stylistyki jest wielu,
Był swego czasu nawet taki styl plakatu artystycznego. Dla mnie jednak jest to przytłaczające i smutne, jako całość.
Ten komiks moim zdaniem nie spełnia wszystkich kryteriów by spełnić oczekiwania, jakie się nim pokłada. W dobie przekazywania klarownej i szybkiej informacji zwrotnej. Nie można oczekiwać by w komiksie domyślać się, co autor miał na do przekazania.
Sam fakt, że więcej dowiaduje się z noty wydawniczej przekonuje mnie, że bez tych dodatkowych informacji nie zrozumiałbym przekazu autorki. Mnie ta publikacja nie zachwyciła.
Opublikowane także na: http://illumien.blogspot.com/2014/02/pasterz-anna-sailamaa.html
https://www.facebook.com/ZapachKsiazek?ref=hl
Pasterz jest komiksem, który miał mnie zaskoczyć i oczarować niestety tak się nie stało. Historia, która jest ukazana w nim jest smutna i przytłaczająca. Przeglądając komiks nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że przechodzą mnie dreszcze.
Komiks opowiada o chłopaku, który na polanie po drutami wysokiego napięcia znalazł martwego łabędzia. To nim wstrząsnęło do tego stopnia, że...
Pod wpływem ekstremalnych sytuacji, w jakich jesteśmy egzaminowani przez życie. Nie mamy pełnej kontroli nad swoimi odruchami.
Pokazujemy prawdziwe oblicze w momencie, gdy wstrząs, jaki przeżywamy odbiera nam pozę, w której szczelnie izolujemy nasze odczucia.
Wyobraźcie sobie twarz załamanego człowieka, który w ułamku sekundy traci ukochaną żonę Alice i córkę Karen.
Jego jedynym wyjściem jest ucieczka, bo każda inna możliwość niechybnie doprowadzi go na skraj załamania nerwowego.
Główny bohater powieści doktor David Hunter nie mogąc opanować wewnętrznego bólu wyjeżdża, a może raczej ucieka z Londynu, by w małej miejscowości Manham zasklepić swoją jątrzącą się ranę.
Realia małego miasteczka skłaniają go do bycia za razem z ludźmi i jak i obok nich. Coraz bardziej opanowany i zdystansowany do otaczającej go rzeczywistości.
Odpychamy od siebie świadomość. Tych, którzy nie są w stanie ogarnąć bólu ignoruje. Byłoby tak do tej pory, ale w sytuacji, gdy natrafienia na zmasakrowane ciało. Mierzy się ze swoją przeszłością.
Nikt nie lubi outsiderów, ponieważ budzą oni w nas ukryty lęk przed nieznanym.
Nie było powodu by David był lubiany. Szanowany i owszem, jako lekarza, ale mimo to był nietutejszy i do tego skrywał mroczną tajemnicę. Jego przeszłość zapisana była w kościach.
Od kilku lat dość sukcesywnie wybraniał się przed badaniem zwłok, aż do chwili, gdy zaginęła znana pisarka Sally Palmer, która co za pech mieszkała w Manham.
Według Davida nie było zbyt wiele pracy, ponieważ już nie specjalizował się w antropologii sądowej.
Odkrycie niezintensyfikowanych zwłok, a potem udowodnienie, że należy one do zaginionej bardzo komplikuje mu życie.
Seryjny morderca nie poprzestanie na jednej ofierze. Na domiar złego potencjalne ofiary nie mają pojęcia o tym, że są naznaczane przez psychopatę, gdy w ich pobliżu znajdują martwego lisa, kaczkę czy zająca.
Pętla na szyi zacieśnia się coraz mocniej, ugniata krtań i nie pozwala złapać oddechu.
Policja z śledczym Mackenzie na czele jest bezradna.
David z kolei mam żal, że w sprawie uprowadzonych kobiet tak mało jest pomyślnych wiadomości. Sprawę komplikuje kolejne odkrycia porzuconych ciał.
Ostatnia ofiara jest Jenny to całkiem pogruchocze psychikę Davida. Wszyscy tylko nie ona.
Simon Beckett dokładnie zdawał sobie sprawę z tego jak czytelnicy zareagują na wykreowaną przez siebie postacie.
Jego powieść wydobywa z nas najbardziej koszmarne przeczucia, co do intencji mordercy. Sami się przekonacie jak bardzo pomylicie się, co do tego, kto i dlaczego zabija.
Tworząc książkę w taki sposób został sowicie ozłocony za swoją pracę, która zaowocowała na bestsellerowym kryminałem. To jeden powód, dla którego jego thrillery są jednym z najlepiej rozpoznawanymi powieściami na świecie.
Z jednej strony chcemy się czegoś bać i mieć wrażenie, że włosy stają nam dęba. Z kolei, gdzie tego doświadczyć, jeśli wokół nas panuje nawet, jeśli chwilowy to pokój.
Otóż to właściwa dawka adrenaliny zapewni wam nie, kto inny jak Simon Beckett. Do niedawna słyszałem tylko, że napisał dobrą powieść.
Jednak stan osłupienia, w jakie wprowadziła mnie jego powieść pod tytułem Chemia śmierci zaskoczyła nawet mnie.
Tego typu skrajnych emocji nie serwuje się jak podobnych kryminałach na początku i przed samym wyjaśnienie zagadkowej postaci seryjnego mordercy.
Beckett wykorzystując naszą wrodzoną ciekawość podsyca w nas chęć zgłębiania i drobiazgowego rozkładania na czynniki pierwsze modus operandi psychopatycznego degenerata.
Autor świetnie wkomponował temat, który sam, w trakcie czytania narzuca skojarzenia z powieścią Trupia Farma Bassa.
Szczegółowe opisy badania zwłok pozwalają nam niemal namacalnie wyczuć słodkawy trupi odór. Nie wspominam o tym nie bez powodu. Chciałbym byście byli przygotowani na najgorsze.
Powieść Becketta to bardzo dobra książka, przy której spędzicie godziny na poszukiwaniu pytania, dlaczego morderca wciąż wymyka się sprawiedliwości.
Polecam wam tą powieść, bo gdzie kol wiek byście ją czytali od pierwszych chwil fabułą wciągnie was do tego stopnia, ze będziecie mili problem by oderwać się i powrócić do rzeczywistości.
opublikowane na :
http://illumien.blogspot.com/2014/03/simon-beckett-chemia-smierci.html
https://www.facebook.com/ZapachKsiazek?ref=hl
Pod wpływem ekstremalnych sytuacji, w jakich jesteśmy egzaminowani przez życie. Nie mamy pełnej kontroli nad swoimi odruchami.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPokazujemy prawdziwe oblicze w momencie, gdy wstrząs, jaki przeżywamy odbiera nam pozę, w której szczelnie izolujemy nasze odczucia.
Wyobraźcie sobie twarz załamanego człowieka, który w ułamku sekundy traci ukochaną żonę Alice i córkę Karen....