Tablica z Macondo. Osiemnaście prób wytłumaczenia, po co i dlaczego się pisze Stanisław Barańczak 7,7
ocenił(a) na 418 tyg. temu Zbiór 18 rozdziałów z różnych czasów o różnej treści, przeczytany wkrótce po „Książkach najgorszych”, na ogół mnie rozczarował. To samo dotyczy „Czytelnika ubezwłasnowolnionego”
W porównaniu z „Książkami” oczywiście.
Rozdział 3 „Zemsta na słowie” (o „Balu w operze”),jak było przytoczone przy „Katolickim Państwie Narodu Polskiego”: „ilekroć odczytuję go na nowo, czuję jednocześnie wciąż ten sam nieopanowany podziw i żywiołową niechęć” (s. 29). Podzielam niechęć, nie rozumiem podziwu. Barańczak podchodzi do tego czegoś bardziej wyrozumiale niż potrzeba, że prostackie wyrażenia to nic takiego (chociaż upodobanie do stosowania takich wyrazów i to dużym zagęszczeniu wygląda na zboczenie),zaś „polityczny emocjonalizm Tuwima można już dziś, po tylu latach, traktować jako zjawisko historyczne (choć znamienne jest, że jeszcze w 1963 Jarosław Marek Rymkiewicz uważał za stosowne w ostrych słowach potępić "złośliwy wierszyk" Tuwima za jego intencję "dzielenia i jątrzenia" społeczeństwa).” (s. 31, byłby to rzadki przypadek, by Rymkiewicz napisał coś, z czym mogę się zgodzić, choć z drugiej strony zbyt to oczywiste i za mało odkrywcze).
Rozdział 4 „Dziecięca naiwność” o „Poemacie dla dorosłych” napisanym przez Adama Ważyka w 1955. Wzbudził wściekłość „władzy ludowej”, „w Nowej Hucie – miejscowości, której dotyczył szczególnie drastyczny fragment poematu – zorganizowano publiczną "dyskusję" mieszkańców miasta, w której przeważały głosy oburzenia i potępienia pod adresem autora, podsumowane w tym samym duchu przez posła i publicystę Adama Polewkę.” (s. 47) Zebrani, można dodać, nie byli przekonani, że „Poemat” ich obrażał, skoro trzeba ich było o tym przekonywać, co urzędowo brzmiało „Polewka wyraził w jasnych słowach to, co większość dyskutantów czuła, tylko nie mogła sobie jasno uświadomić lub precyzyjnie wypowiedzieć.” (za: Michał Głowiński „Rytuał i demagogia” s. 151). Ów Polewka już 10 lat wcześniej jako partyjny popierał utworzenie GUKPPiW, choć jako pisarz powinien być przeciw (Stanisław Adam Kondek „Władza i wydawcy” 1992 s. 32).
Inny usłużny człowiek pióra, Tadeusz Hołuj nomen omen (po rosyjsku холуй znaczy sługus) wyliczył 6 sposobów podejścia : 1) całkowite potępienie poematu i faktu przedrukowania go w »Nowej Kulturze«, 2) całkowita pochwała jednego i drugiego, 3) pochwała Ważyka i wyśmianie »Nowej Kultury«, 4) uznanie za obiektywną prawdę cytowanych w Poemacie faktów przy potępieniu postawy poety wobec tych faktów, 5) częściowe uznanie dla poematu przy potępieniu jego »warszawskiej« strofy, ustępu o Nowej Hucie lub obu tych ustępów, 6) uznanie dla poematu przy równoczesnym potępieniu jego twórcy (że to nie on powinien go napisać). Głowiński (op. cit) zauważa, że choćby częściowa pochwała nie znalazła w ówczesnych piśmidłach odzwierciedlenia, a stanowisko 3 wyglada niezrozumiale.
Jednym z zarzutów było „poeta dokonał zwrotu o 180 stopni, okazał się dwulicowy. Ten zarzut jest szczególnie interesujący i częsty. Słychać go w wielu skądinąd różnych artykułach, od prymitywnej napaści Bohdana Czeszki ("jakże łatwo jest obwoływać nagość króla kiedy się samemu szyło jego nieistniejące szaty") po błyskotliwy esej Ludwika Flaszena (...); zarzut stanowi, co ciekawe, wspólną płaszczyznę ataku dla twardogłowych konserwatystów i dla tych, którzy Ważyka atakowali z pozycji już odwilżowych. Flaszen np. z sarkazmem podkreślał "nagłość" ideologicznego zwrotu Ważyka. "Oburzała mnie wolta, której dokonał w ciągu tak niewielu lat" – zupełnie podobnie wspomina krańcowo odległy od Flaszena Putrament (w "Pół wieku: Literaci"),doszukujący się zresztą w owej "wolcie" motywacji ściśle osobistych: rewanżu za "poczucie własnej krzywdy", biorące się rzekomo z faktu, że już w początkach 1954 Ważyk był stopniowo usuwany z orbity partyjnych wpływów. Zarzut dwulicowości czy "wolty" mógł się oczywiście wydawać uzasadniony każdemu, kto pamiętał rolę, jaką Ważyk odgrywał w życiu kulturalnym okresu stalinowskiego, czy jego nie tak dawną socrealistyczną produkcję pisarską.” (s. 50)
Wcześniej bowiem pisał takie wiersze
„ranną racją oliwy
maściła, czuła kolejarka,
tłoki lokomotywy” (s. 61)
A to nic w porównaniu z wytworem przez Barańczaka pominiętym (może i dobrze)
„Mądrość Stalina,
rzeka szeroka,
w ciężkich turbinach
przetacza wody,
płynąc wysiewa
pszenicę w tundrach,
zalesia stepy,
stawia ogrody (…)
Ty ich opływasz,
rzeko rozumna,
ty wiejesz zdrowiem,
wiatrem urody;
przebijasz góry
rzeko podskórna,
łączysz narody.”
(Andrzej Roman „Paranoja” s. 96 z przypisem „Wiała ta rzeka zdrowiem, że hej ...”)
Po zatym zbyt wiele mym zdaniem poświęca uwagi takim, o których należałoby zapomnieć, jak były poputczyk Miłosz (rozdział 2, tak wiem, skoro osobnik tego pokroju dostał jakąś tam nagrodę, zapomnienie mu nie grozi, a szkoda). Tym bardziej, że rozdział 5 „Cnota, nadzieja, ironia” o Zbigniewie Herbercie.
„Żałosnym emblematem epoki pozostanie fakt, że po sowieckiej inwazji wrześniowej [Bruno] Schulz, aby z czegoś żyć, musiał się podjąć malowania gigantycznych portretów Stalina na oficjalne uroczystości.” (s. 113) Żałośnie brzmi próba usprawiedliwiania, skoro w tym samym czasie i miejscu np. Ostap Ortwin jakoś płaszczenia przed Stalinem uniknął, chociaż też musiał z czegoś żyć, zaś Leopold Tyrmand (co prawda znanym pisarzem został później) trafił wówczas za kraty.
Dwa rozdziały 10 „Człowiek Donne'a. Posłowie do Wierszy wybranych Johna Donne'a” i 11 „Kościół wzniesiony ze słów. O poezji George'a Herberta” o angielskich poetach z XVII wieku, zapewne wartościowe, lecz mnie nie wciągnęły, czym oczywiście nie trzeba się sugerować.