Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Witajcie w Dunder Mifflin. Historia serialu The Office Brian Baumgartner, Ben Silverman
Ocena 7,3
Witajcie w Dun... Brian Baumgartner, ...

Na półkach:

O tym, że popularność to kwestia przypadku, szczęścia i nieprzewidzianych okoliczności, najbardziej świadczy historia serialu The Office. Amerykańskiej wersji konkretnie. Ten aspekt spróbowali w książce Witajcie w Dunder Mifflin. Historia serialu The Office uchwycić Brian Baumgartner i Ben Silverman.
Witajcie w Dunder Mifflin. Historia serialu The Office ukazuje historię serialu od pierwszej koncepcji poprzez pełną perypetii produkcję aż po zdobycie przez serial nowej popularności. To książka napisana ewidentnie z pasji. Jednym z autorów jest aktor, który grał jedną z najbardziej charakterystycznych postaci - Kevina. Dzięki swojemu udziałowi zadaje celne pytania i wyciąga od rozmówców szczegóły, które w innej sytuacji mogłyby nie ujrzeć światła dziennego. I choć nie ma tu nic bardzo kontrowersyjnego, to książkę czyta się z wypiekami na twarzy.
Książka została wydana w formie uporządkowanych wypowiedzi różnych osób zaangażowanych w produkcję serialu. Na liście znaleźli się producenci, reżyserzy i aktorzy, ale także osoby zza kulis. Taka forma na dłuższą metę jest męcząca, ale na szczęście treść została podzielona na dużo krótszych tematycznych rozdziałów, więc radość z czytania można sobie w tym przypadku podzielić na wiele części. Coś, wobec czego miałam ambiwalentne odczucia, to graficzne wstawki z biogramami rozmówców. Choć fajnie było się dowiedzieć, w jakich projektach brali oni udział przed i po swoim udziale w The Office, to wydały mi się one dość dziecinne, bo próbowały być na siłę zabawne. Nie wszystko musi być zabawne.
Z wad to zdecydowanie słabe tłumaczenie. Czasem musiałam czytać zdania kilka razy, żeby zrozumieć, co autorzy mieli na myśli. Ponadto dopatrzyłam się wielu literówek i błędów. W tym literówka w stopce strony powtarzająca się na każdej stronie. Wydawnictwo w tych kwestiach zdecydowanie się nie popisało.
Książkę czytałam bez entuzjazmu. Być może dlatego, że około rok wcześniej w moje ręce trafiła inna książka o tym samym serialu i znaczna większość informacji była dla mnie wtórna. Wiedziałam już, kto był brany pod uwagę do poszczególnych ról, jaki był pomysł na udział konia w jednym z odcinków i znałam z grubsza wszystkie zbiegi okoliczności, które doprowadziły do wzrostu popularności serialu. Więc poza kilkoma szczegółami nie znalazłam w tej książce nic nowego. Być może, gdyby ta książka była pierwsza, napisałabym coś innego.

Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.

O tym, że popularność to kwestia przypadku, szczęścia i nieprzewidzianych okoliczności, najbardziej świadczy historia serialu The Office. Amerykańskiej wersji konkretnie. Ten aspekt spróbowali w książce Witajcie w Dunder Mifflin. Historia serialu The Office uchwycić Brian Baumgartner i Ben Silverman.
Witajcie w Dunder Mifflin. Historia serialu The Office ukazuje historię...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jako fanka kryminałów z klasycznym zacięciem, zawsze doceniam próbę "odizolowania" bohaterów od świata zewnętrznego. Taki motyw został wykorzystany w książce Nieznajomi Aleksandry Kalbarczyk.
Dziesięć osób z różnych powodów trafia tego samego dnia do tajemniczego domu na odludziu. Każdy spodziewał się, że będzie tam sam, jednak cała grupa zostaje zamknięta w domu bez możliwości opuszczenia budynku. No i zaczynają ginąć ludzie... Jedno po drugim.
W takich książkach najtrudniejsze dla mnie jest zapamiętanie wszystkich imion. W tym przypadku aż dziesięciu. Tym większe było to wyzwanie, że żaden z bohaterów nie przejął pałeczki i nie stał się głównym bohaterem. Na całe szczęście każda z postaci była jednak dostatecznie różna od pozostałych, by w końcu odnaleźć się z tym tłumie. No i wraz z rozwojem fabuły bohaterów pozostaje coraz mniej...
Każdy, kto czytał I nie było już nikogo królowej kryminału Agathy Christie, z pewnością od razu zauważy wiele podobieństw. W obu książkach mamy jakąś formę zaproszeń pozornie nieznajomych osób, odizolowane od świata miejsce, brak postaci detektywa oraz osoby ginące jedna po drugiej w różnych okolicznościach. I choć tej powieści Agathy Christie nigdy nie darzyłam gorącym uczuciem, to sam motyw uwielbiam.
Sama izolacja od świata zewnętrznego została w realizowana w ciekawy, choć niespecjalnie wyjątkowy sposób. Dom na odludziu, odpowiednio przygotowany, z zakratowanymi oknami i automatycznie zamykającymi się drzwiami, opróżniony z wszelkich elementów, które mogłyby okazać się przydatne w przypadku ucieczki. Bohaterowie nie mogli skontaktować się ze światem zewnętrznym, ponieważ nie dość że nie było tam zasięgu, to jeszcze brakowało prądu, choćby do podładowania telefonu.
Czytając Nieznajomych bardzo dobrze się bawiłam. Myślę, że autorka podrzuciła dość wskazówek, by w końcu móc samodzielnie domyślić się, kto stoi za zabijaniem i mniej więcej, jaki jest tego powód. Jednocześnie ze strony bohaterów zabrakło mi próby rozwikłania zagadki. Nie próbowali nawet domyślić się, że coś ich łączy, choć napis na ścianie wyraźnie to sugerował. Więc jedyna sugestia została całkowicie zignorowana.
Całościowo jednak uważam, że była to bardzo dobra książka, szczególnie biorąc pod uwagę, że to debiut literacki.

Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

Jako fanka kryminałów z klasycznym zacięciem, zawsze doceniam próbę "odizolowania" bohaterów od świata zewnętrznego. Taki motyw został wykorzystany w książce Nieznajomi Aleksandry Kalbarczyk.
Dziesięć osób z różnych powodów trafia tego samego dnia do tajemniczego domu na odludziu. Każdy spodziewał się, że będzie tam sam, jednak cała grupa zostaje zamknięta w domu bez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nina Guerrera w wieku szesnastu lat uciekła z rąk porywacza. Po latach, kiedy Nina działa już w służbie prawa, jej największy koszmar wraca, a porywacz, który awansował do seryjnego mordercy, zaczyna igrać sobie z FBI szyframi w mediach społecznościowych. Nina angażuje się w śledztwo, by zapobiec kolejnym niepotrzebnym śmierciom młodych kobiet.
Cipher to książka, która tak naprawdę wybrzmiewa dobrze w czasach, w których powstała. Wykorzystuje świetnie motyw mediów społecznościowych i szyfrów. Choć szyfry mogły być trochę bardziej skomplikowane, bo jakoś ciężko mi uwierzyć, że najlepsze zespoły nie mogły sobie z niektórymi poradzić, gdy ich klucz był tak naprawdę wcale nie skomplikowany.
Główna bohaterka bardzo angażuje się w śledztwo, lecz czuć, że robi to dużym kosztem. Jednocześnie wie, że gdzieś czeka nagroda w formie schwytania Ciphera i to daje jej siłę do dalszej walki. Spodobało mi się, że bohaterka wyparła bardzo wiele wspomnień ze swojej pamięci, choć miała wrażenie, że pamięta jednak całkiem sporo. Jej postać była w książce taką wisienką na torcie.
Widać, że książka była pisana przez kogoś, kto dość dobrze zna procedury FBI, bo mimo fabularyzacji powieść odznacza się rzeczowością (z małym lub też dużym wyjątkiem, o którym jeszcze napiszę). Dzięki temu fabuła w książce jest mocno osadzona i nie ma się wątpliwości, że niektórych procedur bohaterowie nie przeskoczą i już.
Na pewno raziło mnie to, że w śledztwo zaangażowana była osoba bezpośrednio związana z poszukiwanym seryjnym mordercą. Nie wyobrażam sobie, żeby tak duża i prężnie działająca firma, jaką jest FBI, mogłaby się na to zgodzić. W tej książce emocjonalne zaangażowanie Niny pomogło śledztwu, ale w rzeczywistości mogłaby być co najwyżej świadkiem... A mimo to nie zostaje oddalona nawet w sytuacji załamania psychicznego.
Poza tym do minusów mogę też zaliczyć przypadkowe kojarzenie faktów podczas rozmów, co doprowadzało do uzyskania kolejnej wskazówki. Ten motyw kojarzy mi się przede wszystkim z serialem Castle, w którym główny bohater często doznawał olśnienia podczas rozmów z córką lub matką. Jeszcze jestem w stanie dopuścić coś takiego przy lekkich kryminałach, takich z jajem, czy w debiutach. Ta książka wprawdzie jest debiutem, ale pisanym przez osobę, która była częścią prawdziwych śledztw i skończyła stosowną szkołę, więc dużo trudniej jest mi to przełknąć.
Cipher to dobra książka z wielkim babolem w centrum fabuły, ale da się na ten babol przymknąć oko. W końcu to tylko fikcja!

Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

Nina Guerrera w wieku szesnastu lat uciekła z rąk porywacza. Po latach, kiedy Nina działa już w służbie prawa, jej największy koszmar wraca, a porywacz, który awansował do seryjnego mordercy, zaczyna igrać sobie z FBI szyframi w mediach społecznościowych. Nina angażuje się w śledztwo, by zapobiec kolejnym niepotrzebnym śmierciom młodych kobiet.
Cipher to książka, która tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Chcieliście kiedyś zagrać w grę RPG, jak bohaterowie serialu Stranger Things? Ja tak, ale zawsze blokowała mnie wysoka bariera wejścia, zapoznanie się z milionem zasad i znalezienie ekipy chętnej przyjąć nowicjuszkę. Opowieści Baśniomistrza. Sekrety Smokolochów to taka wersja light, w którą można zacząć grać bez tych obaw. To połączenie gry RPG i książki paragrafowej.
Gra ta wydana została w formie dużej książki w twardej oprawie i dopracowana zarówno w kwestii treści, jak i otoczki wizualnej. Odpowiedzialny za nie jest Nick Vuimin. Mnie te ilustracje przywodzą na myśl stare książki z legendami i folklorowymi opowieściami.
Na kilku pierwszych stronach wyjaśnione zostały zasady gry. Jedyne, czego mi zabrakło, to dokładne wyjaśnienie, jak działa walka z potworami. To jest opisane dość kiepsko i podczas gry ustaliłam z mężem własne zasady. Na kolejnych stronach opisane są klasy postaci, które może wybrać gracz, potem opisy scenariuszy i w dalszej części lokalizacje na mapie. Super, że wydawnictwo udostępniło pdf z mapami i dziennikami gry, dzięki czemu można w dobrej jakości dodrukować brakujące elementy i grać od nowa i od nowa i od nowa.
Gra RPG wymaga mistrza gry, co jest dużym wyzwaniem, szczególnie dla początkujących. W tej grze księga z rozpisanymi lokalizacjami na mapie znacząco to zadanie ułatwia, sprawiając, że w tę rolę może wcielić się nawet amator. I co najlepsze, można zagrać w pojedynkę, szlifując swoje umiejętności. Ponadto wraz z nabywaniem doświadczenia można grę rozbudować nieco o dodatkowe interakcje. Odniosłam wrażenie, że nie wszystkie wybory gracza zostały dostatecznie opisane, stąd miejsce na inwencję twórczą mistrza gry.
Przy każdej lokalizacji umieszczono kod QR, który prowadzi do biblioteki audio, zawierającej ścieżki dźwiękowe do poszczególnych miejsc. Myślę, że w przypadku rozgrywki większej ilości graczy z wyznaczonym mistrzem gry ta opcja jest super, bo buduje klimacik, jednak przy rozgrywce we dwójkę, gdzie na zmianę przejmowaliśmy rolę mistrza gry, za dużo zachodu było z jednoczesną grą i włączaniem nowych ścieżek dźwiękowych. Natomiast te pierwsze kilka rund, kiedy jeszcze korzystaliśmy ze ścieżki dźwiękowej, miały naprawdę niesamowity klimat.
Myślę, że warto zaopatrzyć się w czterościenną kość, bo korzystanie z aplikacji na telefonie odebrało nam imersję. Wprawdzie w grze znajduje się symulator rzutu kością, ale jednak co fizyczna kostka to fizyczna kostka.
Całościowo uważam, że jest to naprawdę świetna alternatywa dla tradycyjnych gier RPG, a dla kogoś może stanowić nawet furtkę do tego rodzaju rozrywki. Z pewnością będę grać w Opowieści Baśniomistrza. Sekrety Smokolochów jeszcze wielokrotnie!
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

Chcieliście kiedyś zagrać w grę RPG, jak bohaterowie serialu Stranger Things? Ja tak, ale zawsze blokowała mnie wysoka bariera wejścia, zapoznanie się z milionem zasad i znalezienie ekipy chętnej przyjąć nowicjuszkę. Opowieści Baśniomistrza. Sekrety Smokolochów to taka wersja light, w którą można zacząć grać bez tych obaw. To połączenie gry RPG i książki paragrafowej.
Gra...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo słaba książka. Liczyłam na lekki romans w klimacie nawiedzonego domu i poza tym nie miałam oczekiwań, a jednak się zawiodłam.
Bohaterowie byli stereotypowi i jednowymiarowi, jakby wyjęci z katalogu postaci w romansach. Ich dialogi sprowadzały się głównie do powiedzenia sobie, jak bardzo chcieliby wskoczyć sobie do łóżka, ale nie mogą, bo co by pomyślał ich zmarły brat/chłopak/rodzina.
Klimatu horroru (z tytułu "spooky") tu nie doświadczyłam. Nawet klimatu zwykłej jesieni nie znalazłam.
Nie wiem, czemu doczytałam tę książkę do końca...

Bardzo słaba książka. Liczyłam na lekki romans w klimacie nawiedzonego domu i poza tym nie miałam oczekiwań, a jednak się zawiodłam.
Bohaterowie byli stereotypowi i jednowymiarowi, jakby wyjęci z katalogu postaci w romansach. Ich dialogi sprowadzały się głównie do powiedzenia sobie, jak bardzo chcieliby wskoczyć sobie do łóżka, ale nie mogą, bo co by pomyślał ich zmarły...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bezimienne miasto to czwarty tom serii wydawniczej Choose Cthulhu wydawnictwa Black Monk. Choć na pierwszy rzut oka forma wydania przywodzi na myśl książkę, nie do końca jest to książka. To gra paragrafowa, czyli gra w formie książki, gdzie historia podzielona jest na mnóstwo krótkich fragmentów, które w zależności od wyborów czytelnika prowadzą do różnych zakończeń.
W grze śledzimy losy pewnego archeologa, który dowiadując się o pewnym tajemniczym mieście, postanawia je odnaleźć. Czy je znajdzie? Co znajdzie w nim? Jak potoczą się jego losy? To już zależy od gracza.
Autorką gry jest Giny Valrís, hiszpańska pisarka gatunków YA, literatury dziecięcej i romansów. Przyznam, że Bezimienne miasto trochę nie pasuje do tego profilu. Oryginalnie Bezimienne miasto to opowiadanie H. P. Lovecrafta, słynnego pisarza horrorów z początku XX wieku. Cała seria Choose Cthulhu adaptuje różne opowiadania Lovecrafta do formy gier paragrafowych.
W grze poza typowymi wyborami pojawiły się też zagadki, które w zależności od rozwiązania prowadziły do różnych zakończeń. Zagadki wymagały dokładnego przeczytania, przeanalizowania i czasem chwili zastanowienia nad rozwiązaniem. Urozmaiciło to nieco rozgrywkę, gdyż można było nie tylko podjąć decyzje za bohatera, ale także za niego pomyśleć. Momenty, kiedy trafiałam na zagadki i zatrzymywałam się na chwilę, były moimi ulubionymi momentami w grze.
W grze, jak i w pierwowzorze, fabuła ma miejsce na Półwyspie Arabskim i klimat tego miejsca jest bardzo odczuwalny. Do tej pory zaledwie liznęłam twórczość Lovecrafta, więc ciężko mi stwierdzić, czy forma gry oddała klimat pierwowzoru. Na pewno jednak utrzymany został nastrój tajemnicy i grozy.
Nie mam za bardzo porównania do innych gier paragrafowych, ponieważ była to moja pierwsza. Czytanie książki w tej formie okazało się naprawdę przyjemną odmianą. Szczególnie też, że lektura/rozgrywka zajęła mi jakieś półtorej godziny, z uwzględnieniem kilku zakończeń.
Myślę, że sięgnę jeszcze po gry paragrafowe w przyszłości, ale z pewnością nie będzie to moja główna forma literatury ani nawet rozrywki. Polecam jednak każdemu miłośnikowi literatury spróbować tej formy.

Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

Bezimienne miasto to czwarty tom serii wydawniczej Choose Cthulhu wydawnictwa Black Monk. Choć na pierwszy rzut oka forma wydania przywodzi na myśl książkę, nie do końca jest to książka. To gra paragrafowa, czyli gra w formie książki, gdzie historia podzielona jest na mnóstwo krótkich fragmentów, które w zależności od wyborów czytelnika prowadzą do różnych zakończeń.
W grze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Szelest Małgorzaty Oliwii Sobczak to moja pierwsza książka tej autorki. Jako miłośniczka thrillerów i nowoczesnych technologii, nie mogłam oprzeć się książce z motywem tajemniczej aplikacji prowadzącej użytkowników do zwłok.
Alicja Grabska dostaje w pracy zadanie, by napisać artykuł o aplikacji Place to Rest. Aplikacja ta prowadzi użytkowników w różne tajemnicze miejsca w okolicy Trójmiasta. Podczas jednej z wycieczek Alicja trafia na parę uprawiającą seks. Innym razem na... zwłoki kobiety. Czy aplikacja zrobiła to celowo? Czy ma coś wspólnego z innymi morderstwami z okolicy?
Co pierwsze rzuciło mi się w oczy podczas lektury, to niesamowicie dopracowany styl autorki. Dzięki niemu bez żadnych problemów mogłam zagłębić się w lekturze i poczuć budowany klimat. A klimat w tej książce jest naprawdę świetny. Autorka stworzyła nastrój niepokoju towarzyszącego przy eksploracji opuszczonych miejsc. Kto choć raz miał do tego okazję, z pewnością wie, co mam na myśli. Przejmująca cisza, przetykana szumem roślin i hulającego wiatru i naszymi własnymi krokami. Aż naszły mnie wspomnienia z czasów nastoletnich, kiedy to z kolegą łaziliśmy po opuszczonych ruinach.
Szelest był także moją pierwszą książką przeczytaną w 2022 roku i bardzo się cieszę, że mój wybór padł właśnie na nią. Książka ta zachęciła mnie też, aby sięgnąć po inne książki autorki. Polecam!

Szelest Małgorzaty Oliwii Sobczak to moja pierwsza książka tej autorki. Jako miłośniczka thrillerów i nowoczesnych technologii, nie mogłam oprzeć się książce z motywem tajemniczej aplikacji prowadzącej użytkowników do zwłok.
Alicja Grabska dostaje w pracy zadanie, by napisać artykuł o aplikacji Place to Rest. Aplikacja ta prowadzi użytkowników w różne tajemnicze miejsca w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Almond. Ten który nie czuł" autorstwa Sohn Won-Pyung to dość niezwykła książka. Po pierwsze to literatura koreańska, po którą jeszcze nie sięgnęłam wcześniej. Po drugie to książka, która nie opiera się na fabule, ale na przeżyciach wewnętrznych bohatera (lub w zasadzie ich braku). Po trzecie jest to kontrastowa lektura - mimo braku emocji u glównego bohatera, wywołuje całą gamę emocji u czytelnika.
Yunjae, główny bohater, cierpi na aleksytymię - zaburzenie, które sprawia, że nie czuje i nie rozumie emocji. Otoczony opieką i miłością mamy i babci dorasta w bezpiecznym środowisku. Kobiety uczą go, jak reagować w konkretnych sytuacjach. Pewnego dnia w wyniku dramatycznych wydarzeń Yunaje zostaje pozbawiony mamy i babci. Niedługo później poznaje Gona. I to spotkanie nieźle zamiesza w życiu Yunjae.
Zestawienie osoby, która pozbawiona jest emocji z taką, która jest kłębkiem wszystkich emocji, nie mogło być inne niż wybuchowe. To właśnie interakcje Yunjae i Gona są najlepszymi momentami w książce. To one wzbudziły we mnie najwięcej emocji i pozostawiły największe wrażenia. Narracja w "Almond" jest bardzo oszczędna i subtelna. Dostosowana jest do tonu głównego bohatera, a jednak przemyca trochę subtelności emocjonalnych. W książkach mówiących o emocjach bardzo lubię prosty język. Mam wrażenie, że wtedy lepiej oddziałują na mnie czytane słowa.
"Almond" to książka koreańskiej autorki i moja pierwsza lektura z tamtych stron świata. Won-Pyung przemyca trochę koreańskiej rzeczywistości, kuchni i kultury. Robi to jednak subtelnie, a elementy Korei Południowej są integralne z opowiadaną historią.
"Almond. Ten który nie czuł" jest to pozycja bardzo wartościowa, w szczególności dla młodzieży i młodych dorosłych. Jednak myślę, że także starsi czytelnicy znajdą w tej książce całą gamę emocji. To zasługa pięknej, acz oszczędnej narracji. Z pewnością książka zaliczy Top 10 najlepszych książek tego roku w moim podsumowaniu. Myślę, że ma szansę spodobać się miłośnikom książek Jakuba Małeckiego.

"Almond. Ten który nie czuł" autorstwa Sohn Won-Pyung to dość niezwykła książka. Po pierwsze to literatura koreańska, po którą jeszcze nie sięgnęłam wcześniej. Po drugie to książka, która nie opiera się na fabule, ale na przeżyciach wewnętrznych bohatera (lub w zasadzie ich braku). Po trzecie jest to kontrastowa lektura - mimo braku emocji u glównego bohatera, wywołuje całą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ach ten Małecki. Jak trafia on za każdym razem prosto w serce?
Po nowe książki ulubionych pisarzy zawsze sięgam z ogromną dawką entuzjazmu, ale gdzieś z tyłu głowy kryją się obawy. A co, jeśli tym razem nie trafi? W końcu każdemu może powinąć się noga.
Święto ognia to piękna i poruszająca historia o niezwykłej rzeczywistości. Anastazja, młoda kobieta uwięziona w ciele ograniczonym przez dziecięce porażenie mózgowe, snuje opowieść o swoim życiu oraz swoim ojcu i starszej siostrze. Ta bliska sobie rodzina zachowuje jednak pewien dystans, każdy ucieka... Ojciec ucieka w miejsce, o którym wie tylko on. Łucja ucieka w balet. Anastazja ucieka w życie ludzi obserwowanych za oknem.
To spokojna opowieść, której jednak nie określiłabym mianem nudnej. Autor wielokrotnie rozpisuje się na temat wewnętrznych przeżyć bohaterów, a ja nigdy nie mam ochoty ich omijać. Miałam tak do tej pory z każdą książką Małeckiego. Po prostu w nie wsiąkam za każdym razem. Tak samo rozdziały opisane z punktu widzenia Anastazji miały w sobie ogrom wrażliwości, której nie doświadczy człowiek pędzący w trybie dom-praca-dom. Anastazja, poza kilkoma wydarzeniami w roku, ma jedynie swoje obserwacje.
Ale każda z narracji w tej książce ma swój charakterystyczny styl. Narracja Anastazji jest nieco dziecięca i prosta, bez wyszukanych słów. Rozdziały ojca mają w sobie smutek i zmęczenie. A Łucja to determinacja w czystej postaci z miejscem na bezwarunkową miłość do siostry. Mimo tego zróżnicowania ta trójka znajduje wspólny język. I tak samo ja znalazłam wspólny język z Małeckim.
Twórczość Jakuba Małeckiego mogę z czystym sercem polecić, choć zdaję sobie sprawę, że to nie każdego bajka. Święto ognia to w szczególności książka dla miłośników ludzi i ich relacji. Nie ma tu dużo akcji, a fabuła skupia się na przeżyciach wewnętrznych bohaterów. Autor pisze jednak w taki sposób, że nawet ja, miłośniczka przede wszystkim kryminałów i thrillerów, za każdym razem wsiąkam na nowo w jego powieści.

Ach ten Małecki. Jak trafia on za każdym razem prosto w serce?
Po nowe książki ulubionych pisarzy zawsze sięgam z ogromną dawką entuzjazmu, ale gdzieś z tyłu głowy kryją się obawy. A co, jeśli tym razem nie trafi? W końcu każdemu może powinąć się noga.
Święto ognia to piękna i poruszająca historia o niezwykłej rzeczywistości. Anastazja, młoda kobieta uwięziona w ciele...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"To nie moja wina" Sebastiana Sadleja to książka, którą postawiłabym gdzieś między obyczajówką a thrillerem.
Opowiada o Krzysztofie, który tuż po śmierci ojca wyjeżdża w Bieszczady bez informowania rodziny. On ma tam swój cel, tajemnicę do odkrycia. Jednak jego nagłe i niezapowiedziane zniknięcie wywołuje niezrozumienie i złość w jego młodszym bracie. Dlaczego Krzysztof wybiegł z mieszkania umierającego ojca wyraźnie wzburzony? I dlaczego zniknął bez słowa? Czy miał coś wspólnego ze śmiercią ojca?
Krzysztof, przekonany, że w Bieszczadach kryją się odpowiedzi na nurtujące go pytania, stawia wszystko na jedną kartę. Na miejscu zaprzyjaźnia się z miejscowymi pijaczkami, którzy spędzają swoje dnie na przesiadywaniu na ławeczce i spożywaniu bimbru i najtańszych piw i win.
W książce "To nie moja wina" Bieszczady grają ogromną rolę jako tło do fabuły. Autor stworzył tu niesamowity klimat gór u schyłku sezonu turystycznego. Z książki bije zamiłowanie do Bieszczad i wycieczek nie tylko po często uczęszczanych szlakach turystycznych. W przeciwności do innych książek z górskim tłem, które czytałam w ciągu ostatniego roku, w tym przypadku wszystko bardzo dobrze się złożyło do kupy. Klimat współgrał z tajemnicami, które próbował poznać Krzysztof, ale też z tymi, które sam skrywał.
"To nie moja wina" to powieść raczej do delektowania się i poznawania bohaterów. Autor nie wyłożył wszystkiego na tacy, zawarł też minimalną ilość szczegółów, ale chyba dzięki temu książka ma taki spokojny przebieg. Nie opiera się na plot twistach (poza jednym), lecz na snuciu historii i wplataniu emocji.
Przyznam, że zabrakło tu trochę głębi w postaciach. Spodziewałam się też czegoś innego, bardziej dynamicznego po książce, która promowana była jako kryminał. W ogóle nie zaklasyfikowałabym w tej sposób tej powieści. To raczej powieść obyczajowo-psychologiczna z wątkiem tajemnicy. Ciężko ją zaklasyfikować, tak samo zresztą, jak powieści Jakuba Małeckiego.
Myślę, że z chęcią sięgnę po kolejne książki Sebastiana Sadleja. "To nie moja wina" pozwoliła mi wsiąknąć w klimat Bieszczad i towarzyszyć bohaterowi w poznawaniu prawdy o swoim ojcu.

"To nie moja wina" Sebastiana Sadleja to książka, którą postawiłabym gdzieś między obyczajówką a thrillerem.
Opowiada o Krzysztofie, który tuż po śmierci ojca wyjeżdża w Bieszczady bez informowania rodziny. On ma tam swój cel, tajemnicę do odkrycia. Jednak jego nagłe i niezapowiedziane zniknięcie wywołuje niezrozumienie i złość w jego młodszym bracie. Dlaczego Krzysztof...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Instynkt mordercy Rachel Caine to już piąty i ostatni tom serii Stillake House.
W pobliskim stawie zostaje znaleziony zatopiony samochód. Na tylnych siedzeniach znajdują się ciała dwóch małych bliźniaczek, ale po kierowcy nie ma śladu. Czy to matka prowadziła? Gdzie się podziała? I dlaczego zostawiła na śmierć swoje córeczki? Do śledztwa angażuje się Kezia Claremont i Gwen Procter. Kobiety nie spodziewają się jednak, jakie niebezpieczeństwo na nie czyha.
Książka naszpikowana jest ciekawymi postaciami. Gwen to była żona zmarłego seryjnego mordercy, jej partner to brat jednej z ofiar jej męża. Kezia to policjantka, której narzeczony wciąż jest na wojskowych szkoleniach.
Instynkt mordercy trzyma w napięciu a stawka do ostatniej strony jest naprawdę wysoka. Książka ta bogata była w zwroty akcji, dzięki czemu nie było czasu na nudę, ale też szybko się ją czytało. To akurat nie zawsze jest zaletą, szczególnie w przypadku thrillerów, gdzie trzeba dać wybrzmieć emocjom i dać czas czytelnikowi na przywiązanie się do bohaterów na tyle, by zaczęli się o nich martwić. Moim zdaniem w Instynkcie mordercy balans między zwrotami akcji a napięciem został zachowany.
Jednak nie było w tej książce samych plusów. Nie przypadł mi do gustu Sam, partner Gwen. Jakoś nie mogłam zaufać jego postaci i zamiarom, choć w sumie nigdy nie dał jednoznacznego sygnału, że coś jest z nim nie tak.
Ponadto, choć była to pierwsza książka z serii, którą czytałam, wyczułam zmęczenie materiału. Finał też pozostawił mnie z niedosytem.
Książkę da się przeczytać bez znajomości wcześniejszych tomów, jednak szczerze tego nie polecam. Historia głównej bohaterki Gwen jest nierozerwalnie związana z fabułą piątego tomu i w książce pojawia się mnóstwo nawiązań do wcześniejszych tomów. W tym, jak się spodziewam, także wątków głównych. W każdym razie wiedząc sporo z ostatniego tomu, jakoś nie mam już ochoty sięgać po resztę serii...

Instynkt mordercy Rachel Caine to już piąty i ostatni tom serii Stillake House.
W pobliskim stawie zostaje znaleziony zatopiony samochód. Na tylnych siedzeniach znajdują się ciała dwóch małych bliźniaczek, ale po kierowcy nie ma śladu. Czy to matka prowadziła? Gdzie się podziała? I dlaczego zostawiła na śmierć swoje córeczki? Do śledztwa angażuje się Kezia Claremont i Gwen...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gray Man to owiany niesławą zabójca na zlecenie. Potrafi wtopić się w tłum, zmienić tożsamość i skutecznie ukatrupić, kogo trzeba. Ma też jedną zasadę - zabija tylko tych, którzy jego zdaniem na śmierć zasługują. Taki zabójca z zasadami. Mało kto wie, że za pseudonimem Gray Man kryje się Court Gentry - człowiek z krwi i kości.
W wyniku politycznych przepychanek Gray Man staje się celem, który należy zlikwidować za wszelką cenę. Zabójca nagle staje się celem kilkunastu doskonale wyszkolonych ekip służb specjalnych. Czy Court Gentry wymknie się ich szponom? I czy uratuje dwie dziewczynki, które przez niego znalazły się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Po tę książkę sięgnęłam w nadziei, że trzymam w rękach sensacyjny kryminał. A przynajmniej tak zapowiadały wszystkie portale książkowe - Jeden z najbardziej oczekiwanych kryminałów 2021 roku? No chyba nie. Ktoś ewidentnie nie doczytał książki, lub postanowił zaryzykować i zaliczyć oficjalnie książkę do kryminałów, gdzie wątku kryminalnego Gray Manie nie ma w ogóle. To chyba chwyt marketingowy, aby czytelnicy jednak skusili się na książkę, która należy do średnio popularnego gatunku sensacyjnego.
Jak na sensację przystało, w książce główny bohater wielokrotnie jest raniony niemal śmiertelnie, ale "zagryza zęby" i walczy dalej. Ale to akurat cecha, na którą ze względu na gatunek mogę przymknąć oko.
Kiedy myślę o literaturze sensacyjnej (ale także o filmach z tego gatunku) zawsze mam w głowie dwie cechy - szybką akcję i charakterystycznego głównego bohatera. W Gray Manie niestety broni się jedynie szybka akcja. Bohater, nomen omen, niczym się nie wyróżnia od szarego drugoplanowego bohatera. A bez charyzmy nawet najlepsza akcja wydaje się nijaka.
Court Gentry w trakcie całej książki zachowuje swoją "szarą" twarz. Jedynie w jednym momencie się przełamuje. Ale to za mało. Nie ma w tej książce drogi głównego bohatera do poczynienia zmian w swoim życiu i tego też mi zabrakło.
Myślę, że na ekranie ta historia ma szansę sprawdzić się nieco lepiej. Twórcy netflixowego filmu na podstawie Gray Mana chyba także to zauważyli i obsadzili w roli głównej Ryana Goslinga, co pokazuje, że ta seria jest dla nich formą inwestycji.
Sama książka natomiast nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia. Szybko o niej zapomnę.

Gray Man to owiany niesławą zabójca na zlecenie. Potrafi wtopić się w tłum, zmienić tożsamość i skutecznie ukatrupić, kogo trzeba. Ma też jedną zasadę - zabija tylko tych, którzy jego zdaniem na śmierć zasługują. Taki zabójca z zasadami. Mało kto wie, że za pseudonimem Gray Man kryje się Court Gentry - człowiek z krwi i kości.
W wyniku politycznych przepychanek Gray Man...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To była naprawdę przyjemna lektura do przeczytania na plaży podczas urlopu. Lekka, momentami zabawna i niezwykle romantyczna. Po takie książki sięgam tylko latem i czasem tuż przed świętami, gdyż wtedy czuję potrzebę odmóżdżenia.
Podczas wesela siostry Olive dochodzi do incydentu, kiedy to wszyscy goście dostają rozstroju żołądka. To znaczy wszyscy poza Olive i Ethanem - bratem pana młodego. Ami - siostra bliźniaczka Olive - proponuje aby to oni pojechali na jej podróż poślubną na Hawaje. Dwójka wrogo nastawionych do siebie osób w romantycznym otoczeniu? Chyba można domyślić się, co z tego wyniknie.
Nie da się zaprzeczyć, że literatura romantyczna jest bardzo przewidywalna. Jeśli mam być szczera, niewiele książek z tego gatunku zdołało mnie zaskoczyć, ale nie dla zaskoczenia sięgam po romanse, lecz dla emocjonalnej rozrywki. W tym przypadku nie było inaczej. Sam główny wątek toczył się według standardowego schematu hate to love. Było tu trochę smaczków, które ubarwiły historię.
Autorka zbudowała postać głównej bohaterki na zasadzie kontrastu z jej siostrą bliźniaczką. Ami zawsze ma szczęście, a Olive pecha. A przynajmniej każda z nich w to właśnie wierzy. Przy czym w rzeczywistości to nie kwestia szczęścia, ale życiowych decyzji.
W dodatku umieszczenie akcji na Hawajach nadało powieści świetnego gorącego klimatu. Połączenie plażowania i lektury z fabułą w takim miejscu na pewno pomogło mi się wczuć w nastrój panujący na tropikalnych wyspach. Choć porównanie naszego polskiego morza z hawajskimi plażami wypadło bardzo blado! Niemniej podczas czytania przeniosłam się w bardziej egzotyczne miejsce.
Myślę, że miłośnikom literatury romantycznej książka ta dostarczy odpowiednią dawkę wrażeń. Szczególnie, że między Olive i Ethanem od początku jest romantyczna chemia, zduszona przez ich wzajemną niechęć do siebie. A kiedy jest chemia, cała reszta ma w moich oczach mniejsze znaczenie.

To była naprawdę przyjemna lektura do przeczytania na plaży podczas urlopu. Lekka, momentami zabawna i niezwykle romantyczna. Po takie książki sięgam tylko latem i czasem tuż przed świętami, gdyż wtedy czuję potrzebę odmóżdżenia.
Podczas wesela siostry Olive dochodzi do incydentu, kiedy to wszyscy goście dostają rozstroju żołądka. To znaczy wszyscy poza Olive i Ethanem -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zapłacisz mi za to Teresy Driscoll to thriller psychologiczny z motywem zemsty. Nie ma co tego ukrywać, bo już sam tytuł zdradza powód wydarzeń. Ale wcale nie ułatwia to rozwiązania zagadki...
W życiu Alice zdarzają się drobne dziwne rzeczy. Kobieta macha na nie ręką, aż do pewnej środy, kiedy w pracy odbiera niepokojący telefon. Zniekształcony głos grozi jej śmiercią. Czy kobiecie grozi jakieś niebezpieczeństwo?
Zapłacisz mi za to nie przekonało mnie od pierwszej strony. Coś zazgrzytało mi w języku narracji i zajęło mi to kilka rozdziałów, żeby przestać zwracać na to uwagę. Ale to była w zasadzie jedyna znacząca wada, na którą zwróciłam uwagę.
Teresa Driscoll stworzyła bardzo prostą historię zemsty, ale opakowała ją w taki sposób, że nie sposób było domyślić się rozwiązania. A taką formę zagadki lubię najbardziej!
Autorka zbudowała napięcie, ale odebrałam je jako umiarkowane. Nie miałam ciarek podczas czytania. Być może dlatego, że w książce pojawiły się trzy perspektywy, które się przeplatały i zdejmowały napięcie z pozostałych.
Autorka zastosowała motyw wspomnień sprawcy, co pozwoliło lepiej zrozumieć jego postępowanie bez zdradzania zbyt wcześnie jego tożsamości.
Książkę kończyłam ze szczęką na podłodze. Takiego obrotu sytuacji się nie spodziewałam!

Zapłacisz mi za to Teresy Driscoll to thriller psychologiczny z motywem zemsty. Nie ma co tego ukrywać, bo już sam tytuł zdradza powód wydarzeń. Ale wcale nie ułatwia to rozwiązania zagadki...
W życiu Alice zdarzają się drobne dziwne rzeczy. Kobieta macha na nie ręką, aż do pewnej środy, kiedy w pracy odbiera niepokojący telefon. Zniekształcony głos grozi jej śmiercią. Czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Denat wieczorową porą to trzeci tom serii Garstki z Ustki autorstwa Anety Jadowskiej.
Kilku mieszkańców Ustki otrzymuje tajemnicze zaproszenia na Bal Tajemnic. Dwa takie zaproszenia trafiają do Marii Garstki oraz jej przyjaciółki Anieli. Anieli udaje się namówić Marię, aby skorzystać z zaproszenia i spędzić miło wieczór. Kto zorganizował Bal? I jakie tajemnice chce ujawnić?
Czytanie w środku lata książki, której akcja toczy się latem, ma swój specyficzny klimat. Denat wieczorową porą bardzo dobrze nadaje się na letnią lekturę mimo mroźnego nastroju.
Autorka przyznaje się, że w tym tomie inspirowała się klasycznymi kryminałami, w tym książkami Agathy Christie. I zauważyłabym to nawet, gdyby nie wspomniała o tym we wstępie. Tajemnicza impreza, pozornie przypadkowi goście, stary dworek, konfrontacja na końcu. Do dopełnienia brakowało mi tylko Poirota. Ale bohaterowie książki dobrze go zastąpili.
Denat wieczorową porą był najlepszym tomem serii w moich oczach. Najbardziej zgrał się z moim gustem kryminalnym, który w dużej mierze leży gdzieś pomiędzy kryminałem klasycznym i tym bardzo współczesnym. Ale bliżej tego klasycznego.
Była to chyba najprzyjemniejsza książka w tym roku. Lekki kryminał, ale z poważnymi wątkami w tle. Prawdopodobnie tego potrzebowałam, bo jestem bardzo zadowolona, że sięgnęłam po Denata wieczorową porą po lekkim zawodzie poprzednim tomem serii.
Czekam z niecierpliwością na kolejny tom.

Denat wieczorową porą to trzeci tom serii Garstki z Ustki autorstwa Anety Jadowskiej.
Kilku mieszkańców Ustki otrzymuje tajemnicze zaproszenia na Bal Tajemnic. Dwa takie zaproszenia trafiają do Marii Garstki oraz jej przyjaciółki Anieli. Anieli udaje się namówić Marię, aby skorzystać z zaproszenia i spędzić miło wieczór. Kto zorganizował Bal? I jakie tajemnice chce...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kulawe konie to książka, po którą raczej nie sięgnęłabym bez zachęty. Thriller szpiegowski? Całkowicie nie moje klimaty. Jedynie moje zamiłowanie do filmowych przygód Jamesa Bonda i kilka poleceń w sieci skłoniły mnie do przeczytania tej pozycji.
W świecie stworzonym przez Micka Herringa kulawe konie to grupka wykluczonych agentów MI5, zajmujących się papierkową robotą, której nikt inny nie chce robić. Slough House, siedziba kulawych koni, to miejsce, do którego nie chce trafić żaden agent.
W Londynie zostaje porwany młody mężczyzna, a w sieci pojawia się nagranie z zapowiedzią jego publicznej egzekucji. Kulawe konie, które nie mają nic do stracenia, chcąc, nie chcąc angażują się w akcję. Wkrótce okazuje się, że sprawa jest bardziej skomplikowana, niż wydawało się na początku.
Po dość długim i średnio angażującym wprowadzeniu bohaterów do akcji fabuła pędzi aż do ostatniej strony. Wszystko tu gra, bohaterowie, fabuła, klimat... Autor stopniowo ujawnia szczegóły, które przy finale składają się na zgrabną całość.
Książka Kulawe konie to dopiero pierwszy tom serii, która wychodzi już kilka dobrych lat. Jestem ciekawa, co przyniosą kolejne tomy!

Kulawe konie to książka, po którą raczej nie sięgnęłabym bez zachęty. Thriller szpiegowski? Całkowicie nie moje klimaty. Jedynie moje zamiłowanie do filmowych przygód Jamesa Bonda i kilka poleceń w sieci skłoniły mnie do przeczytania tej pozycji.
W świecie stworzonym przez Micka Herringa kulawe konie to grupka wykluczonych agentów MI5, zajmujących się papierkową robotą,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sięgnęłam po tę książkę, aby oderwać się o psychicznie obciążającej sytuacji w kraju. Taki mały detoks psychiczny. Miłość, inny kraj i nie moje problemy.
Pod względem oderwania się od rzeczywistości książka jak najbardziej spełniła swoją rolę - pomogła mi zapomnieć. Jednak po raz kolejny uświadomiłam sobie, że na niektóre młodzieżówki jestem już trochę za stara.
Wątek miłosny rozwija się tu w ekspresowym tempie - zaledwie w kilka dni prowadzi do wielkich wyznań i dramatycznych dla bohaterki sytuacji. Takie instant love. Bohaterowie są średnio dobrze wykreowani, ale w sumie nie ma tragedii. Pojawiło się w Love & Gelato kilka motywów, których nie lubię, np. zrywanie z kimś dla kogoś innego. Nie lubię tego ani w świecie literackim, ani też w rzeczywistości, bo strasznie to szczeniackie.
Na plus przemawiają tu opisy Florencji i jej zabytków oraz przytoczone legendy. Oraz mieszkanie na starym cmentarzu.

Sięgnęłam po tę książkę, aby oderwać się o psychicznie obciążającej sytuacji w kraju. Taki mały detoks psychiczny. Miłość, inny kraj i nie moje problemy.
Pod względem oderwania się od rzeczywistości książka jak najbardziej spełniła swoją rolę - pomogła mi zapomnieć. Jednak po raz kolejny uświadomiłam sobie, że na niektóre młodzieżówki jestem już trochę za stara.
Wątek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zdecydowałam się przeczytać tę książkę, ponieważ jej akcja toczy się na Nowej Zelandii. Poza tym z opisu wynikało, że teraźniejszość pomiesza się z przeszłością.
Wspomniana przeszłość i teraźniejszość zmieszały się jak woda i olej - wcale. Przez całą książkę można było odczuć dysonans między dwiema narracjami.
Część fabuły tocząca się w czasie teraźniejszym na Nowej Zelandii była pozbawiona fabuły. Autor spisał tu wrażenia z różnych regionów Nowej Zelandii w postaci pamiętnika jednego z uczestników.
Część fabuły tocząca się w komunistycznej Polsce jest za to pełna akcji i postaci. W dodatku pojawia się tu wątek zaginionej bursztynowej komnaty. Gdyby autor skupił się na tej historii, z pewnością moja ocena byłaby wyższa.
Niestety ta debiutancka powieść okazała dość słabą próbą wejścia na rynek wydawniczy. Szkoda, bo zapowiadało się naprawdę dobrze.

Zdecydowałam się przeczytać tę książkę, ponieważ jej akcja toczy się na Nowej Zelandii. Poza tym z opisu wynikało, że teraźniejszość pomiesza się z przeszłością.
Wspomniana przeszłość i teraźniejszość zmieszały się jak woda i olej - wcale. Przez całą książkę można było odczuć dysonans między dwiema narracjami.
Część fabuły tocząca się w czasie teraźniejszym na Nowej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po Geekerellę sięgnęłam z czystej chęci przeczytania lektury lekkiej i odprężającej.
Przede wszystkim jest to retelling historii o Kopciuszku, prawdopodobnie najbardziej przerabianej i uwspółcześnianej baśni. Ta powieść to połączenie snu geeka, romansu i dążenia do spełnienia własnych marzeń.
W zasadzie mogłabym skończyć tutaj mój wywód, bo książka nie jest ani odkrywcza, ani też wyjątkowa, ale ma w sobie to coś, co doceni chyba każdy młody miłośnik popkultury – nawiązania i klimat.
Akcja książki w dużej mierze związana jest z konwentem dla fanów istniejącego w świecie książki serialu Starfield. Czytając te fragmenty, płakałam sobie wewnętrznie, że w tym roku żaden taki konwent się nie odbył. Autorka całkiem dobrze oddała nastrój grupowej euforii, jaki towarzyszy takim wydarzeniom.
Główną bohaterką jest Elle, miłośniczka serialu Starfield, blogerka i córka niedoceniana przez macochę. Głównym bohaterem – Darien – gwiazda wcielająca się w rolę księcia Carmidora w nowej adaptacji z uniwersum Starfield. Ich drogi łączy stary telefon.
Myślę, że Geekerella to całkiem przyjemna książka do przeczytania w ramach czystego relaksu. Szczególnie, kiedy samemu jest się geekiem.

Po Geekerellę sięgnęłam z czystej chęci przeczytania lektury lekkiej i odprężającej.
Przede wszystkim jest to retelling historii o Kopciuszku, prawdopodobnie najbardziej przerabianej i uwspółcześnianej baśni. Ta powieść to połączenie snu geeka, romansu i dążenia do spełnienia własnych marzeń.
W zasadzie mogłabym skończyć tutaj mój wywód, bo książka nie jest ani odkrywcza,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kiedy Wojciech Chmielarz odszedł od kryminałów, było mi przykro, bo moim zdaniem doskonale sprawdzał się w tym gatunku. Teraz jednak widzę, że thrillery psychologiczne są jego prawdziwą naturą.
Wyrwa opowiada o mężczyźnie, który nagle traci żonę, a jej śmierć odsłania jej sekrety, które z sukcesem do tej pory zachowała dla siebie. Poszukiwanie prawdy i odpowiedzi przez męża są głównym wątkiem całej historii. W pewnym momencie zaczyna dodatkowo chodzić też o zemstę.
Wojciech Chmielarz doskonale wszedł w umysł męża w żałobie i przeprowadził głównego bohatera przez wszystkie pięć etapów żałoby.
Cieszę się, że żadna postać w książce nie była w pełni czarna ani w pełni biała. Cieszę się, że wina jednoznacznie nie spadła na tylko jedną osobę. Cieszę się, że przeczytałam tę książkę.

Kiedy Wojciech Chmielarz odszedł od kryminałów, było mi przykro, bo moim zdaniem doskonale sprawdzał się w tym gatunku. Teraz jednak widzę, że thrillery psychologiczne są jego prawdziwą naturą.
Wyrwa opowiada o mężczyźnie, który nagle traci żonę, a jej śmierć odsłania jej sekrety, które z sukcesem do tej pory zachowała dla siebie. Poszukiwanie prawdy i odpowiedzi przez męża...

więcej Pokaż mimo to