-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz2
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński13
Biblioteczka
[RECENZJA PRZEDPREMIEROWA]
Premiera 5 czerwca 2019.
"Po północy nie dzieje się nic dobrego. Między północą a wschodem słońca pojawiają się tylko kłopoty".
Wiemy, co wydarzyło się dekadę temu w życiu Josie.
W jej rodzinnym domu, na oczach jej siostry bliźniaczki, zamordowano ich ojca. Niedługo po tej rodzinnej tragedii matka sióstr, pod ciężarem żałoby po mężu, opuściła córki i wstąpiła do sekty.
Wiemy, co dzieje się teraz.
Josie, która opuściła rodzinną miejscowość i od kilku lat wiedzie w miarę spokojne życie w Nowym Jorku, trafia na internetowy podcast. Prowadząca go dziennikarka, Poppy Parnell, wraca do starych spraw kryminalnych i w programie o nazwie "Ponowne spojrzenie" stara się rzucić nowe światło na zbrodnie sprzed lat. Tym razem Poppy postanawia przyjrzeć się sprawie...zabójstwa ojca Josie.
Nie wiemy, co działo się pomiędzy przeszłością a teraźniejszością.
Co tak bardzo poróżniło siostry, że straciły ze sobą kontakt? Co stanęło na drodze naturalnej bliźniaczej więzi, że została rozerwana bez próby jej odbudowania? I przede wszystkim- czy osadzony, za zabójstwo ojca Josie, mężczyzna naprawdę zawinił?
Na początku czerwca na półki księgarń trafi książka "Czy już zasnęłaś", autorstwa Kathleen Barber. Wkrótce pojawić ma się również serial, zrealizowany na jej podstawie.
Jaką historię oferuje autorka? To po trosze thriller, w większej zaś mierze relacja rodzinnych więzów, które zostały poddane licznym próbom.
Jeśli nastawimy się na sensację, to owszem, otrzymamy ją. Czy jednak do końca spełni oczekiwania, głodnego wrażeń oraz wartkiej akcji, miłośnika tego gatunku? Jest bowiem niespieszna i z pewnością nie stanowi filaru tej opowieści. Wątek kryminalny skupia się na morderstwie sprzed lat i na ponownym spojrzeniu na sprawcę oraz na fakt, czy z pewnością został słusznie osadzony. W książce ten wątek- mimo że istotny dla całej historii- jest jednak spychany na drugi tor.
Przysłowiowe pierwsze skrzypce odgrywają tu mniejsze i większe rodzinne dramaty, niesnaski, odarte z rozmów i prób wyjaśnienia sprawy między bliskimi sobie ludźmi. Jeśli nastawimy się więc na opowieść obyczajową, psychologiczną, to lektura z pewnością spełni nasze oczekiwania.
Niewielka społeczność, tajemnica sprzed lat, trudne interakcje międzyludzkie. Najnowsza książka Kathleen Barber to kolaż rodzinnych dramatów i sekretów, zabarwiony dodatkowo wątkiem kryminalnym.
Warty uwagi.
[Egzemplarz recenzyjny dzięki uprzejmości Znak Literanova]
[RECENZJA PRZEDPREMIEROWA]
Premiera 5 czerwca 2019.
"Po północy nie dzieje się nic dobrego. Między północą a wschodem słońca pojawiają się tylko kłopoty".
Wiemy, co wydarzyło się dekadę temu w życiu Josie.
W jej rodzinnym domu, na oczach jej siostry bliźniaczki, zamordowano ich ojca. Niedługo po tej rodzinnej tragedii matka sióstr, pod ciężarem żałoby po mężu, opuściła...
Donato Carrisi to mój pewniak, jeśli mowa o thrillerach. Odkąd kilka lat temu zajrzałam do jego "Zaklinacza" (mistrzostwo gatunku!), śledzę poczynania autora. Jeszcze mnie nie zawiódł, przykładowo, to właśnie jedną z jego książek uznałam za najlepszy thriller z zeszłorocznym rankingu. Czy i tym razem Carrisi mnie "kupił"?
Włoskie miasteczko. Niewielkie, ukryte w dolinie, chronione ze wszech stron przez góry. Pewnego dnia nastoletnia Anna Lou Kastner wychodzi z domu do kościoła. Nie dociera na miejsce. Rozpoczynają się gorączkowe poszukiwania. Na miejsce przyjeżdża agent Vogel, specjalista od tego typu spraw. W miejskiej szkole szybko organizuje sztab i wraz z pomocą lokalnej policji rozpoczyna poszukiwania. Czy jednak jego intencje są szczere i czy to dobro dziewczynki stanowi jego priorytet? I co tak naprawdę stało się z rudowłosą, piegowatą, niewinną Anną Lou?
To oczywiście kolejna dziewczyna w świecie literatury kryminalnej. Modny motyw ostatnimi czasy. A spokojnie tytuł mógłby brzmieć inaczej. Ale nie on jest najważniejszy, choć z pewnością w pierwszym kontakcie z nową książką- istotny. Czy ta dziewczyna jest warta poznania? Tekst niczym na randce, ale...tak! Tę dziewczynę śmiało możecie wrzucić na czytnik bądź chwycić za papier. A nawet za wizję, bo istnieje również wersja filmowa (wciąż przede mną).
Carrisi potrafi budować klimat. W gąszczu kryminałów z USA lub Anglii (choć te drugie uwielbiam), teren rzadziej eksplorowany, bo włoski. Mroczne, jedynie na pozór spokojne miasteczko, zalane mgłą działało na mą wyobraźnię.
Intryga kryminalna? Ciekawa, z imponującym finałem. Postaci- mocne, konkretne.
Drobne mankamenty dostrzegłam. Może nieco zabrakło mi misterniej skonstruowanej fabuły, tego- typowego dla autora- nawarstwiania wątków i tajemnic. A i sama motywacja sprawcy wydała mi się lekko naciągnięta. Nie wiem, czy można sobie coś tak skrupulatnie zaplanować, a raczej być takim wizjonerem i wierzyć, że każdy krok pójdzie po naszej myśli. Ale w sumie co ja wiem o umysłach szaleńców?
Podsumowując, "Dziewczyna we mgle" może i jest najsłabszą pozycją autora, ale z pewnością słaba nie jest. Carrisi to nadal mój pewniak.
Donato Carrisi to mój pewniak, jeśli mowa o thrillerach. Odkąd kilka lat temu zajrzałam do jego "Zaklinacza" (mistrzostwo gatunku!), śledzę poczynania autora. Jeszcze mnie nie zawiódł, przykładowo, to właśnie jedną z jego książek uznałam za najlepszy thriller z zeszłorocznym rankingu. Czy i tym razem Carrisi mnie "kupił"?
Włoskie miasteczko. Niewielkie, ukryte w dolinie,...
[RECENZJA PRZEDPREMIEROWA]
Leżą tam ludzkie ciała. Młode, stare, dotknięte śmiercią naturalną, jak i tą tragiczną, najmniej oczekiwaną. Leżą, wystawione na promienie słoneczne, zagrzebane pod zacienionymi liśćmi, zanurzone w wilgotnych mokradłach. Leżą. Ale nie są porzucone, nie są zapomniane. Są traktowane z szacunkiem, bo przysłużą się nauce i innym ludziom. Także tym, których ktoś obdarł z tego szacunku, odbierając im życie.
Ośrodek Badań Antropologicznych Uniwersytetu Tennessee, znany bardziej pod nazwą Trupiej Farmy. Od kilku dekad na skraju lasu, na polanie, prowadzone są antropologiczne, entomologiczne, kryminalistyczne badania nad rozkładem ludzkiego ciała. Początkowo projekt miał przynieść odpowiedzi na podstawowe pytania o zmianach, zachodzących w martwym organizmie. Dziś, wraz z postępem nauki, Trupia Farma przynosi coraz więcej odpowiedzi na temat tajemnicy ludzkiego ciała, kiedy już wyleci z niego życie.
"Trupia Farma. Nowe śledztwa", autorstwa Billa Bassa i Jona Jeffersona to kontynuacja głośniej "Trupiej Farmy", która kilka lat temu pojawiła się na rynku wydawniczym.
Utrzymana jest w podobnym stylu, również stanowi zapis wspomnień doktora Bassa, znanego amerykańskiego antropologa. Wspomnień, związanych z pracą, ale i tych nieco prywatnych. Bass wplata liczne dygresje i snuje swoje opowieści, momentami bardziej w duchu gawędziarskim niż naukowym. Mamy tu historie ciał liczących sobie tysiące lat, ale i tych, które śmierć dotknęła bardziej współcześnie.
Sympatycy tematu i poprzedniej części nie będą zawiedzeni, natomiast ci, których książka nie porwała, w tej nie znajdą nic innego.
Mnie zarówno tematyka, jak i forma książki "kupiła", dlatego z pełną świadomością zachęcam do odwiedzenia księgarń na początku kwietnia tego roku i zapoznania się z kolejnymi podróżami po świecie ludzkiej powłoki. Po świecie ciała, jakie pozostaje po człowieku, kiedy ten duchem jest już gdzie indziej. Ciała, które po śmierci bynajmniej nie jest bierne, a jest miejscem, w którym zachodzi szereg reakcji i które dostarczyć może licznych odpowiedzi na, poszukiwane przez naukowców, pytania.
"Ludzie po prostu umierają z niecierpliwości, by trafić na Trupią Farmę..."
[Egzemplarz recenzyjny dzięki uprzejmości Znak Literanova]
[RECENZJA PRZEDPREMIEROWA]
Leżą tam ludzkie ciała. Młode, stare, dotknięte śmiercią naturalną, jak i tą tragiczną, najmniej oczekiwaną. Leżą, wystawione na promienie słoneczne, zagrzebane pod zacienionymi liśćmi, zanurzone w wilgotnych mokradłach. Leżą. Ale nie są porzucone, nie są zapomniane. Są traktowane z szacunkiem, bo przysłużą się nauce i innym ludziom. Także tym,...
„Dość powiedzieć, że Wymazane to jakby kawałek blokowiska z wielkiego miasta postawiony na bagnach i przylegający do lasu. W polu. W próżni. Jakby resztę miasta wymazano”.
Wymazane. Mieścina na północnym wschodzie Polski, za Suwałkami. Najzimniejsze miejsce w kraju. Chyba opuszczone przez Boga, ale z pewnością jeszcze nie przez wszystkich ludzi. Zbudowane na ruchomych bagnach, na wszechogarniających mokradłach. Mroczne, posępne, morowe, smutne, groteskowe. Bo oto znajdziemy tam bibliotekę, przerobioną na dyskotekę, a szkoda, bo z półek, pod wpływem ruchomego podłoża bagiennego, spadały najlepsze książki, w tym Michała Witkowskiego. Znajdziemy tam także nawiedzone Tesco, w miejscu którego w minionych wiekach stała jurna Czerwona Oberża. Jest tam też sklep, określany mianem Sklepu Dogłębnie Wychujanego Przez Tesco. Mamy i zakład pogrzebowy „Śmiertex”, Las W Którym Rosną Same Trujaki oraz inne tego typu absurdalne zjawiska. Bo absurd goni tu groteskę, a ta biegnie za surrealizmem. Dziwny to klimat Wymazanego, miejsca zbudowanego „na trupach”, mrocznego, ale i poniekąd baśniowego, a’la „Sen nocy letniej”, tylko zamiast stworów i duszków- brzydcy ludzie w brzydkiej prowincji.
Trzeba bowiem dodać, że turpizm jest w tej opowieści jednym z głównych bohaterów. Pomijając Damiana Pięknego, młodzieńca, który wyróżnia się na tle społeczności, bo pięknem aż razi, reszta bohaterów do pięknych nie należy. Damian ma upodobanie do kobiet starych, grubych, niekoniecznie pachnących, wystylizowanych na minioną epokę z pstrokatym cieniem na powiekach, trwałą i bawełnianą bielizną, podciągniętą pod pachy. Nie ma tu jednak raczej bezpośredniej krytyki brzydoty, ona po prostu jest, wszechogarniająca, kontrastująca z tym, co piękne, ale takie rzadkie, w małej ilości. Ogólnie Michał Witkowski od kontrastów nie stroni: brzydota kontra piękno, starość- młodość, życie- śmierć.
Więc ludzie brzydcy i jeden piękny żyją sobie w tym Wymazanym, na tym zakręcie Polski, wśród bulgocących odorem bagien, pielęgnując swoje przyziemne życia i marzenia wysokości chodnika. Owszem, znajdą się jednostki, pragnące czegoś więcej, próbujące wyjechać w pogoni za, niekoniecznie ambitnymi, marzeniami, jak chociażby Jagoda, przyjaciółka Damiana. Znajdzie się też postać głośna, charakterna, uwielbiająca życie, seks i pieniądze- pani od biznesu, trzęsąca miasteczkiem i okolicami- Alexis- którą pod pływem pewnych wypadków Damian pojmie za żonę.
I choć przebija nam z całokształtu świat pozbawiony nudy, to jest to świat, którego częścią raczej nikt nie chce się stać. Ogólnie bowiem smutny to obrazek. Jest śmiechu co niemiara, jest komizm postaci, jest humor sytuacyjny, ale spod wszystkiego- niczym bagna w Wymazanym- wypływa, bulgoce i rozlewa się smutek.
Cenię słodko- gorzkie historie i uważam, że do ich napisania potrzeba humoru, ale przede wszystkim inteligencji i wrażliwości. Aby pod nawierzchnią ironii skryć warstwę żalu, jakiegoś deficytu życiowego. Że dowcip mamy z Michałem Witkowskim po jednej linii, zauważyłam już dawno, a i wrażliwość chyba posiadamy podobną, bo zawsze jego książki mnie poruszają.
Autor niesamowicie operuje słowem pisanym. Język, który potrafi być dosadny, wulgarny, ale i liryczny. Uwielbiam ten styl, uwielbiam wstawki polonistyczne (ktoś zawsze musi być polonistą;)), oraz inne intertekstualne czy intersemiotyczne odnośniki. Bo zawsze też musi być jakiś Szekspir czy Mniszkówna, jakaś Przemyk czy Bolter;)
Autor książką „Wymazane” po raz kolejny udowodnił, jak dobrym jest pisarzem. To jedna z jego najlepszych powieści, na stałe stanie na mojej półce (dopóki jakieś bagno, czy inne mokradło jej stamtąd nie zrzuci;)). Ta historia jeszcze mocniej utwierdza miejsce Autora wśród moich ulubionych rodzimych pisarzy, a i jest jedną z lepszych książek ogólnie przeczytanych w tym roku.
To proza z humorem i ironią, kreująca kuriozum- miasteczko Wymazane, miejsce, które jakby chciano wymazać z tego świata, ale nie do końca się udało.
To też proza smutna, bo przecież turpistyczna, bo poniekąd o śmierci, o płaskich marzeniach, o smutnej prowincji.
Proza słodko-gorzka.
Proza, którą trzeba mieć na liście must read, nie wymazywać jej, czytać!
„Darły się świerszcze. Gołębie gruchotały. Popluwaliśmy na podkłady kolejowe i muszę przyznać, że w tym staniu na torach było coś metafizycznego. Pachniały jak stary drewniany kościół. Wiecznością. Dalej był cmentarz, bynajmniej nie martwy, bo pożarty przez całą tą witalność lata, pulsujący życiem. Na tym cmentarzu leżeli wszyscy z Wymazanego, cała przeszłość”.
[Egzemplarz recenzyjny dzięki uprzejmości Znak Literanova, Wydawnictwo Znak]
„Dość powiedzieć, że Wymazane to jakby kawałek blokowiska z wielkiego miasta postawiony na bagnach i przylegający do lasu. W polu. W próżni. Jakby resztę miasta wymazano”.
Wymazane. Mieścina na północnym wschodzie Polski, za Suwałkami. Najzimniejsze miejsce w kraju. Chyba opuszczone przez Boga, ale z pewnością jeszcze nie przez wszystkich ludzi. Zbudowane na ruchomych...
Wpatruję się w małą jamkę, którą wyżłobiłam. Niewielka część mojej osoby jest teraz zauważalnie uszkodzona. Skaleczenie pali bólem. W głowie odzywa się szum […] Tak, wyczuwam coś nowego. Wykrywam jakieś uwolnienie, rodzaj ulgi…”
Gabi to lubiana nastolatka, posiadająca rodzinę i przyjaciół, pasjonująca się jazdą na deskorolce. Na pozór każdy jej dzień jest dniem udanym, typowym dla jej rówieśników. Na pozór. Tak naprawdę Gabi zapada się w sobie, tonie, wciąga ją mętny wewnętrzny wir. Wystarczyło jedno niespodziewane wydarzenie, aby zburzyć szczęśliwy nastoletni świat. A ono, niczym domino, pociągnęło za sobą kolejne katastrofy. Może i małe, zwłaszcza dla kogoś z boku. Dla dziewczyny wielkie, bo to jej katastrofy. Trudny wiek, niemożność porozumienia się z rodzicami, tęsknota za ukochanym dziadkiem, który właśnie odszedł- to wszystko wywołuje w nastolatce emocjonalne skrajności, które doprowadzą ją do jednej z najgorszych możliwych decyzji- samookaleczania się.
„Krzywda. Historia moich blizn” Eve Ainsworth to moje pierwsze spotkanie z autorką, jak i z samym gatunkiem- współczesną literaturą młodzieżową. Nie jest to jednak lekka opowieść, traktuje bowiem o poważnym problemie, jakim jest autoagresja i samookaleczanie się. Autorka książki na co dzień pracuje z młodzieżą, a opisana historia jest efektem jej doświadczeń i obserwacji.
Historia Gabi może być historią każdego nastolatka, a nawet i osoby starszej, depresja czy autoagresja nie rezerwują sobie przecież określonego wieku. Przedstawione w tej opowieści stopniowe pogłębianie się problemów, psychiczne podupadanie, samotna wewnętrzna walka pokazuje, jak ważna w życiu jest rozmowa. Może brzmi to banalnie, ale to fakt. Gdyby bohaterka książki mogła wcześniej zwierzyć się wiecznie nieobecnemu ojcu, gdyby mogła szczerze porozmawiać z matką, sięgającą po dystans i chłód jako mechanizm obronny, bo w istocie także nieszczęśliwą- może wówczas nie szukałaby ulgi w szramach i cięciach na własnej skórze.
Blizny to nie tylko uszkodzenia zewnętrzne, widoczne dla całego świata, ale i wewnętrzne, głęboko schowane. Te są nawet gorsze. Jedne mogą wynikać z drugich, często, gdyby nie obecność tych wewnętrznych, te na zewnątrz nigdy by się nie pojawiły.
Myślę, że „Krzywda. Historia moich blizn” Eve Ainsworth jest książką zarówno dla młodzieży, jak i dla dorosłego czytelnika. Napisana prostym, ale umiejętnym językiem, dość realistycznie ukazująca dzisiejszy świat nastolatków. Nie wiem, czy od strony psychologicznej w fachowy sposób pokazuje problematykę samookaleczania się, ale myślę, że warto zaufać autorce, mającej styczność z tym zjawiskiem. Na ostatnich stronach tego wydania znajdują się telefony zaufania, zarówno dla młodzieży, jak i rodziców oraz nauczycieli. Moim zdaniem to dobry i trafiony pomysł.
Książka może stać się ważnym głosem. Opisany w niej problem jest jednym z tych, od których nie wolno odwracać wzroku. Inna pisarka, Susanna Kaysen, napisała niegdyś, że „Tkanka blizny […] jest jak ciężki pokrowiec. Osłania i kryje to, co pozostało jeszcze pod spodem. Dlatego człowiek nauczył się ją wytwarzać, żeby coś ukryć”. Przyglądajmy się sobie dokładniej, nasłuchujmy siebie uważniej, zapobiegajmy bliznom, zarówno tym na zewnątrz, jak i tym ukrytym.
[Egzemplarz recenzyjny dzięki uprzejmości Wydawnictwa Zielona Sowa]
Wpatruję się w małą jamkę, którą wyżłobiłam. Niewielka część mojej osoby jest teraz zauważalnie uszkodzona. Skaleczenie pali bólem. W głowie odzywa się szum […] Tak, wyczuwam coś nowego. Wykrywam jakieś uwolnienie, rodzaj ulgi…”
Gabi to lubiana nastolatka, posiadająca rodzinę i przyjaciół, pasjonująca się jazdą na deskorolce. Na pozór każdy jej dzień jest dniem udanym,...
Miłośnicy kryminału z pewnością zgodzą się ze mną, że w ostatnim czasie ten typ literatury bardzo ewoluował. Początkowo ta odmiana powieści trzymała się tradycyjnych ram. Zbrodnia, ofiara, morderca, detektyw, dowody, motywy, dedukcja. Dziś kryminał, czy pokrewny mu thriller, wzbogacony jest o wątki poboczne, o nowoczesne metody śledcze, o dokładniejszy portret psychologiczny oprawcy. I niewątpliwie są to plusy, jednak warto czasem wrócić do klasycznej odsłony gatunku, o czym przekonałam się osobiście, sięgając po „Morderstwa w Somerset”, autorstwa Anthonego Horowitza. I choć książka treścią sięga do tradycji, to jej forma stanowi pewne novum.
Susan Ryeland pracuje jako redaktorka w jednym z londyńskich wydawnictw. Otrzymuje wydruk najnowszej powieści kryminalnej jednego z najbardziej poczytnych autorów, Alana Conwaya. Książka stanowi kolejną część bestsellerowego cyklu przygód prywatnego detektywa, AtticusaPünda. Susan szybko wciąga się w fascynującą fabułę, osadzoną w niewielkiej angielskiej wsi Saxby-on-Avon. Dotyczy ona zagadkowej śmierci starszej pani, Mary Elizabeth Blakiston, którą znaleziono martwą u podnóża schodów w rezydencji Pye Hall, w której była gosposią. Co ciekawe, ofiara była wówczas sama, a wszystkie drzwi do tego domostwa były zamknięte od wewnątrz. Wszystko wskazuje więc na nieszczęśliwy wypadek. Jednak niedługo po tym wydarzeniu, znów w niewyjaśnionych okolicznościach, ginie sir Magnus Pye, właściciel rezydencji. Na miejsce przyjeżdża wspomniany już Atticus Pünd, wraz ze swoim asystentem, by we współpracy z miejscową policją rozwiązać zagadkę tajemniczych zgonów. A choć to niewielka, przytulna, typowo angielska wieś, podejrzanych i ich motywacji nie brakuje. Tak zarysowuje się fabuła czytanej przez Susan powieści Alana Conwaya. Kolejno jednak następują pewne wydarzenia- o których nie będą pisać, aby nie zdradzić za wiele z najnowszej książki Horowitza- a które zmuszą panią redaktor do działania: do prywatnego śledztwa. Oto bowiem zaginione zakończenie powieści Conwaya, jak i cała jej treść, kryją rozwiązanie zbrodni, dokonanej w realnym świecie.
Jak już wyżej wspomniałam, „Morderstwa w Somerset” sięgają do tradycyjnej formy powieści kryminalnej, głównie tej na wzór królowej kryminału- Agathy Christie. Zarówno sam Horowitz, jak i jego bohater-pisarz Conway opierają swoją fabułę na filarach klasyki gatunku. Mamy Anglię, mamy niewielką wieś, prywatnego detektywa- starszego eleganckiego pana, który bystrością swojego umysłu zawsze wskaże winnego zbrodni. Mamy także swoiste zbieżności i podobieństwa do Christie, odnoszące się do pobocznych wątków, rozwiązań zagadek, miejsc wydarzeń czy choćby do posłużenia się dziecięcą wyliczanką. Odejściem od tradycji jest tu natomiast zastosowanie zabiegu powieści w powieści. Bo oto na kartach książki Horowitza mamy bohaterkę, która czyta książkę Conwaya. I my również ją czytamy. Inna czcionka, oddzielna numeracja stron, odmienny styl, osobne historie, odgrodzone przedziałem pięciu dekad. A jednak coś łączy te dwie opowieści. Nie jest to może zupełne novum w literaturze, zabieg powieści w powieści znany jest i z innych książek. Z pewnością jednak stanowi dość oryginalne posunięcie, swoistą zabawę formą.
Dla mnie niewątpliwym walorem tej książki jest także umiejscowienie akcji na angielskiej wsi. Jestem miłośniczką tamtych rejonów i każda historia, włożona w ramy tamtejszej scenerii zawsze potęguje u mnie chęć przeczytania danej lektury. Choć na kartach książki pada sformułowanie, że angielska wieś jest sielska na pozór, w małej społeczności każdy zna sekrety każdego i o zbrodnię łatwo. Coś w tym musi być, wnioskując chociażby właśnie po klasyce kryminału.
Lektura „Morderstw w Somerset” to moje pierwsze spotkanie z Anthonym Horowitzem i myślę, że kolejne nadejdą. Jestem mile zaskoczona opowieścią, która z jednej strony niesie powrót do klasyki gatunku, do tradycyjnej odsłony angielskiego kryminału. Z drugiej zaś oferuje pewnego rodzaju zabawę formą, sięgając po zabieg powieści w powieści.
A z mojej strony jak najbardziej polecam!
[Egzemplarz recenzyjny dzięki uprzejmości Sztukater, Dom Wydawniczy REBIS]
Miłośnicy kryminału z pewnością zgodzą się ze mną, że w ostatnim czasie ten typ literatury bardzo ewoluował. Początkowo ta odmiana powieści trzymała się tradycyjnych ram. Zbrodnia, ofiara, morderca, detektyw, dowody, motywy, dedukcja. Dziś kryminał, czy pokrewny mu thriller, wzbogacony jest o wątki poboczne, o nowoczesne metody śledcze, o dokładniejszy portret...
więcej mniej Pokaż mimo to
[RECENZJA PRZEDPREMIEROWA]
Jak przystało na zjadaczkę kryminałów, gdy słyszę nazwisko "Moriarty", myślę "największy wróg Sherlocka Holmesa" ;) Gdzieś z tyłu głowy dzwoniło także coś o australijskiej pisarce, znanej głównie dzięki "Wielkim kłamstewkom".
I to właśnie jej najnowsza książka, "Dziewięcioro nieznajomych", pojawi się niebawem na rynku wydawniczym.
Jak wskazuje sam tytuł, autorka bohaterami tej historii uczyniła dziewięcioro ludzi, nieznających się ze sobą, zupełnie sobie obcych (nie licząc rodziny). Jedyne, co ich łączy, to chęć zmian, pragnienie odnowienia fizycznego, psychicznego i duchowego. Każdy z nich kierowany jest innymi powodami. Wszyscy trafiają na australijskie odludzie, do ekskluzywnego ośrodka, przypominającego SPA, oferującego masaże, zabiegi, medytacje i tym podobne dobra dla ciała i ducha. Ośrodek prowadzi charyzmatyczna i tajemnicza Masza, która, jak się szybko okazuje, oferuje swoim klientom innowacyjne metody.
Jaki będzie efekt tej terapii? Co stanie się z ludźmi, zamkniętymi w hermetycznym kręgu? Do wyjawienia jakich sekretów zostaną zmuszeni przed końcem wykupionego turnusu? Z jakimi zewnętrznymi, ale i przede wszystkim wewnętrznymi lękami przyjdzie im się zmierzyć?
Liane Moriarty ponoć lubi pisać o kłamstwach. O tym też jest i ta pozycja. Więc i ja nie będę kłamać, i napiszę, że nie jest to książka pozbawiona wad. W moim odczuciu zyskałaby, gdyby autorka nieco podkręciła akcję poprzez odrobinę suspensu i częstsze jej zwroty. Niektórym postaciom brakowało też wyrazu, nikły na tle innych. Nie do końca przekonał mnie również sposób narracji.
A teraz plusy. Moriarty dość ciekawie rozrysowała portery psychologiczne większości bohaterów, ukrywających swoje prawdziwe twarze za drobnymi i większymi sekretami. Zamknęła ich w odosobnieniu (wątek, który bardzo lubię w książkach), w osobliwym miejscu oddalonym od cywilizacji, rządzącym się własnymi prawami. Tym samym zmusiła każdego z nich do zderzenia z samym sobą, z własnym ja.
"Dziewięcioro nieznajomych" to powieść obyczajowa, z lekką nutą thrillera.
To historia o ludziach, którzy zagubili się w kłębowisku sekretów, porażek i wzajemnych bolączek.
To rzecz o kłamstwach.
[Egzemplarz recenzyjny dzięki uprzejmości Znak Literanova]
[RECENZJA PRZEDPREMIEROWA]
więcej Pokaż mimo toJak przystało na zjadaczkę kryminałów, gdy słyszę nazwisko "Moriarty", myślę "największy wróg Sherlocka Holmesa" ;) Gdzieś z tyłu głowy dzwoniło także coś o australijskiej pisarce, znanej głównie dzięki "Wielkim kłamstewkom".
I to właśnie jej najnowsza książka, "Dziewięcioro nieznajomych", pojawi się niebawem na rynku wydawniczym.
Jak wskazuje...