-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać460 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2013-02-12
2013-01-12
2013-11-22
2013-05-04
„To nie nasza tylko gwiazd naszych wina”
O książce Greena było głośno już w czasie premiery. Wyjątkowo dobre opnie na goodreads, oraz miejsca w rankingach rocznych posłużyły za wystarczającą reklamę, aby w Polsce trzecia z kolei powieść amerykańskiego autora sprzedawana była z nalepką „Bestseller”. Prawdziwa greenomania zaczęła się jednak stosunkowo niedawno, bo wraz z pojawieniem się w kinach ekranizacji. Stan ten utrzymuje się do dnia dzisiejszego. Fanów przybywa niemalże proporcjonalnie do hejterów, głoszących iż nie jest to nic ponad zwykły wyciskacz łez, a ja cieszę się, że zdążyłam zapoznać się z „Gwiazd naszych wina” przed ogólnym szałem na wszystko co z greenem związane i wyrobić sobie o niej własne zdanie – nie podyktowane ogólnym zaślepieniem.
Pisanie o śmierci nie jest czymś łatwym, a pisanie o śmierci w sposób przystępny dla zwykłego czytelnika jest prawdziwym wyzwaniem. Pomimo to niektórzy pisarze nie obawiają się podjąć tego tematu. Popularność książek takich jak "Oskar i pani Róża", "Bez mojej zgody", "Zanim umrę", czy właśnie najnowsza książka Greena świadczą o tym, że istnieje na nie zapotrzebowanie. Lęk przed śmiercią towarzyszy ludziom od początku istnienia; nie wiemy i nigdy się nie dowiemy czy istnieje inne, lepsze życie, które dane nam będzie wieść po opuszczeniu ziemskiego padołu, a może odrodzimy się w innej formie. To właśnie ta nieświadomość jest katalizatorem naszego strachu - strachu przed nieznanym. Powieści, które poruszają te trudne tematy dają możliwość oswojenia się z tą jedyną pewną rzeczą na świecie.
Hazel choruje na raka trzustki w czwartym stadium z przerzutami do płuc. Poznajemy ją, gdy w chwili depresji, za namową rodziców, udaje się na spotkanie grupy wsparcia dla młodych osób zmagających się z nowotworem. Z całą pewnością miejsce te można odbierać w sposób dwuznaczny: z jednej strony dodaje otuchy i siły do walki, poprzez swoistego typu rywalizację odbywającą się między uczestnikami, z drugiej jednak jest przygnębiające i przytłaczające przez ciągłe pojawianie się nowych twarzy zastępujących tych, którzy przegrali i stali się jedynie kolejnymi nazwiskami wymienianymi na końcu litanii . Nic więc dziwnego, że nie jest to ulubiony sposób spędzania czasu, który jej pozostał. Jednak podczas jednego ze spotkań Hazel spotyka Augustusa – chłopaka „z zewnątrz” mającego najgorsze chwile dawno za sobą. Dalsze zdarzenia toczą się już lawinowo. Młodzi zaczynają się poznawać, zakochują w sobie, a ich miłość płynie wraz z wirem wydarzeń. Nie warto jednak oczekiwać happy endu...
„Gwiazd naszych wina” to zasadniczo nie książka o umieraniu, lecz o życiu mimo wszystko, łapiąc każdą chwilę, jakby była tą ostatnią, wykorzystując do cna już i tak chyłkiem wykradane sekundy. Jest to niewątpliwie jedna z tych powieści po których zakończeniu robi się cieplej na sercu, po których chce się śpiewać, skakać, krzyczeć, patrzeć w niebo i dziękować za każdą sekundę.
Powieści tego typu rządzą się pewnymi prawami, które autor „Gwiazd…” bezwzględnie przestrzega. Tak więc otrzymujemy cały pakiet słodkich bohaterów, przejętych rodziców, miłych lekarzy i pielęgniarek, oraz zatroskanych rodziców. Każdy element z osobna mógłby przyprawić o zacukrzenie organizmu, połączone razem – o coś znaczenie gorszego. Całość tworzy jednak uroczy obrazek i bynajmniej nie przeszkadza. W końcu bohaterowie borykają się z problemami, które doskonale wyważają ten sielski obrazek.
Hazel i Gus są jednak w jakiś lekko przesłodzony sposób prawdziwi. Wyalienowani przez swoją chorobę, potrzebujący drugiej osoby, zdający sobie sprawę, że żyją dzięki chwilom wykradzionym losowi. Każde z nich z sytuacją, którą zgotowało im życie radzi sobie w inny sposób – Hazel, godząc się z tym co nieuniknione i próbując odejść bez zbędnego zamieszania, Gus próbując paznokciami wydrapać swoje imię w świadomości innych. To co sprawia, że nie mamy do czynienia jednak z postaciami dramatycznymi, ciągle użalającymi się nad losem i całym złem świata to ich dystans do siebie i swojej choroby. W gruncie rzeczy książka, o dziwo, nie jest utrzymana w podniosłym tonie – wręcz przeciwnie - okraszona jest sporą dawką humoru, będącą siłą tej książki. Hazel, która ochrzciła swoją butlę tlenową dumnym imieniem Phillip, ironiczne wspominanie o „bonusach rakowych”, to w jakim świetle przedstawiają nowotwór, dość wisielcze poczucie humoru Gusa, sprawia, iż nie jawią nam się jako ofiary, lecz osoby pełne pogody ducha. Książka stworzona jest po to aby igrać z naszymi uczuciami – pozwala nam pokochać bohaterów, utożsamić się z nimi, aby później rzucić nas na skraj emocjonalnej przepaści. Bohaterowie nie pragną zbyt wiele – tylko trochę więcej czasu, lecz my wiemy, że go nie dostaną, bo nie tak działa życie.
Schematyczność fabuły złamana jest dzięki dość dziwnemu pomysłowi autora, aby obdarzyć naszą protagonistkę pewnym niespotykanym marzeniem. Hazel chce bowiem poznać zakończenie swojej ukochanej książki „Cios udręki” – opowieści o chorej na białaczce Annie. Jej na pozór nieosiągalne pragnienie zostaje spełnione, gdy wraz z Gusem wyrusza do Amsterdamu, aby spotkać tajemniczego autora - Petera van Houtena. Muszę przyznać, że początkowo był to dla spory zgrzyt rzutujący na reszcie powieści. Wątek tak nierealny, w żaden sposób nie pasował mi do tej właśnie historii. Green, którego znakiem rozpoznawczym stały się metafory (te bardziej lub mniej wysublimowane), którymi wręcz wypchał swoją powieść, doskonale jednak wiedział jaki efekt chce uzyskać wprowadzając postać Houtena. Odpowiedź na to czy dało to zmierzony efekt jest rzeczą sporną, niezmienny pozostaje jednak fakt, że najwięcej między naszymi protagonistami dzieje się w klimatycznym Amsterdamie i nich tak zostanie.
„Gwiazd naszych wina” chciałaby uchodzić za książkę naszpikowaną głębokimi sentencjami. I choć większości z nich zarzucić można banalność, faktem pozostanie, iż niektóre z nich potrafią skłonić do chwili refleksji. Szczególnie prawdziwe wydaje się stwierdzenie umieszczone niemalże na początku książki, pozostawiający gorzki posmak na długo po odłożeniu książki na półkę – wszystkich nas czeka zapomnienie, bez względu kim jesteśmy i co uczynimy, a nasza historia umrze wraz z nami.
Z niektórymi książkami tak właśnie jest - zakorzeniają się w naszym umyśle pomimo tego, że podczas czytania nie robiły większego wrażenia. Tak było z książką Greena. Ot kolejna powieść dla nastolatków – przyjemna w odbiorze, lekko naiwna, lecz nie wyróżniająca się niczym szczególnym. Po pewnym czasie cała historia zaczyna jednak żyć w umyśle czytelnika własnym życiem. Niczym Hanzelowy „Cios udręki” tkwi na skraju podświadomości i wraca w najmniej oczekiwanych momentach.
Generalnie lubię ten rodzaj książek. To właśnie one najszybciej przypominają nam, że nie jesteśmy nieśmiertelni, a nasz czas jest ściśle określony. Można się śmiać z naiwności sentencji Greena, lecz prawdą jest, że każdy z nas ma własną „małą nieskończoność”, tylko tyle, aż tyle, i nic więcej.
„To nie nasza tylko gwiazd naszych wina”
O książce Greena było głośno już w czasie premiery. Wyjątkowo dobre opnie na goodreads, oraz miejsca w rankingach rocznych posłużyły za wystarczającą reklamę, aby w Polsce trzecia z kolei powieść amerykańskiego autora sprzedawana była z nalepką „Bestseller”. Prawdziwa greenomania zaczęła się jednak stosunkowo niedawno, bo wraz z...
2013-02-09
2013-02-25
"Po tamtej stronie ciebie i mnie" jest jedną z niewielu książek na mojej półce, która przeleżała dość długo nietknięta czekając na lepsze czasy. Jednak także ona dostała swoją szansę, gdy po długiej walce z zadaniem domowym potrzebowałam czegoś odprężającego i nie wymagającego używania szarych komórek.
Treść:
Poznajcie Brie Edglar, zwykłą pietnastolatkę posiadającą wszystkie przymioty, które wzorowa książkowa nastalotka mieć powninna, a mianowicie: trójkę oddanych przyjaciółek, super odjazowego i wogóle cool chłopaka, kochających rodziców, młodszego brata i psa. Słysząc jednakże pewnego pięknego wieczoru słowa: " Nie kocham Cię" wychodzące z ust ukochanego, czuje jakby jej życie skończyło się. W zasadzie słowo "jakby" nie jest tu potrzebne, gdyż serce Brie pęka na pół (dosłownie (zadziwia mnie kreatywność niektórych autorów)), pozbawiając ją możliwości przybywania dłużej na tym ziemskim padole. Dziewczyna trafia do "Kawałka nieba" - przyjemnej pizzeri ulokowanej gdzieś między jedną, a drugą puchatą chmurką. Spotyka tam Patrica - chłopaka żywcem wyjętego z lat 80., który wprowadza ją w tajniki "życia" Ś.P, czyli ni mniej ni więcej tylko Śwież o Pochowanych, oraz podsuwa pomysł zemsty na nieszczęsnym ex, który doprowadził ją do stanu, w którym obecnie się znajduje. Spokojna jak dotąd dziewczyna daje upływ swojej złości i zaczyna dokonywać zemsty zza światów. Jak nietrudno się domyśleć jej pozaziemska interwencja będzie mieć opłakane skutki...
Książka jest dokładnie taka jak się spodziewałam lekka, łatwa i ( przynajmniej przez większość czasu) przyjemna w odbiorze. Jednak nawet jeśli podejdziemy do całości z przymrużeniem oka zauważymy kilka zgrzytów.
Postacie są wyjątkowo nijakie, główna bohaterka miota się przez większość akcji utworu (co można jej jeszcze wybaczyć - w końcu nie umiera się na codzień), a jej partner pozuje na typowego chłopaka z tajemnicą, takie "ą" i "ę" niebiańskiego światka. Chwilami jego zachowanie jest wręcz infantylne, co dziwnie kontrastuje z wiedzą, iż wg ludzkich lat ma coś około 45 wiosen. Już na pierwszy rzut oka widać, że autorka sylwetki postaci pierwszoplanowych wzorowane są na tych występujących w książkach typu paranormal romans, oklepanych obecnie do granic możliwości. Pani Rothenberg, nie tędy droga!
Także wizja nieba opisana przez autorkę niezbyt mnie przekonuje. Zbyt podobne jest do naszego świata, który w dzisiejszych czasach ma zbyt mało z boskości. Jeśli tak ma wyglądać życie po śmierci to ja dziękuję.
Jednym z lepszych posunięć autorki jest podział na działy odpowiadające etapom, przez które musi przejść nasza świeżo pochowana, aby osiągnąć spokój ducha, a są to kolejno : Wyparcie, Gniew, Przekupstwo, Smutek, Akceptacja. Dodaje to trochę (troszeczkę) realizmu całej sytuacji, bo w końcu któż z nas potrafi w try mig odnaleźć się w jakimś nowym, zaskakującym nas, położeniu. Cieszę się, że aspekt ten nie został całkowicie pominięty.
Podsumowując, książka na dni całkowitego wyczerpania umysłowego, którą pomimo niektórych dialogów przyprawiających o ból zębów ( widać, że w przeciwieństwie do opisów przeżyć wewnętrznych nie są one domeną autorki) i niekonsekwencji w fabule czyta się naprawdę przyjemnie. Jednakże osoby, które spodziewały się fali wzruszeń i napływu przemyśleń egzystencjalnych mogliby się srogo zawieść.
Moja ocena: 3+
http://zielonadachowka.blogspot.com/
"Po tamtej stronie ciebie i mnie" jest jedną z niewielu książek na mojej półce, która przeleżała dość długo nietknięta czekając na lepsze czasy. Jednak także ona dostała swoją szansę, gdy po długiej walce z zadaniem domowym potrzebowałam czegoś odprężającego i nie wymagającego używania szarych komórek.
Treść:
Poznajcie Brie Edglar, zwykłą pietnastolatkę posiadającą...
Gdy myślałam, że wyczerpałam już swój miesięczny limit książek z gatunku antyutopie na mojej drodze stanął "Dotyk Julii". Pozycja rekomendowana przez moją przyjaciółkę jako niekonwencjonalne podejście do tematu, zaintrygowała mnie i sprawiła, że postanowiłam spróbować jeszcze raz.
Julia w wieku 14 lat została zabrana z rodzinnego domu do zakładu psychiatrycznego. Powód? Julia posiada moc, moc sprawiającą, że potrafi zabić samym dotykiem. Dziewczyna odrzucona i nierozumiana przez społeczeństwo od zawsze żyła w odosobnieniu. Zamknięcie jej w szpitalu było jedynie namacalnym zwieńczeniem jej izolacji. Chodź życie Julii trwa w permanentnym bezruchu tego samego nie można powiedzieć o świecie zewnętrznym, od którego dzieli ją gruby mur. Najgorsze przewidywania ekologów spełniły się - ludzie doprowadzili matkę ziemię do upadku. Sytuację tą skwapliwie wykorzystał Komitet Odnowy, który pod hasłami przywrócenia dawnego ładu i ocalenia ludzkości wprowadziło jeszcze większy chaos i uruchomiło machinę terroru. Organizacja postawiła sobie jednak wyższe cele - pragnie przejąć władzę totalną nad całym światem. Do tego przedsięwzięcia potrzebna jest im jednak moc dziewczyny, którą postrzegają jako żywą machinę tortur. Zabrana do siedziby przywódcy Komitetu Odnowy zmuszana będzie do przyjęcia ich propozycji. Dziewczyna jednak buntuje się i przestaje biernie przyglądać się swojemu życiu, gdyż na jej drodze staje dawny sojusznik, który postanawia walczyć wraz z nią.
Już od pierwszych stron widać, że narracja prowadzona jest w sposób nietypowy. Fabuła ujawniana jest powoli co w pierwszej fazie może zniechęcić osoby przyzwyczajone do natychmiastowego rozeznania się w niej. Sytuacja zakreśla się nam na podstawie subiektywnych opinii tytułowej Julii. Sam sposób zapisywania przemyśleń także jest nietuzinkowy, pełny przekreśleń i urwanych zdań. Bardzo podoba mi się fakt, iż autorka nie boi się odejść od utartych schematów. Zastawiając "Dotyk..." z większością pozycji dla młodzieży bez trudu można to zauważyć. Mocną stroną książki są także bohaterowie, którzy nie są mdli, nudni i zbyt przerysowani. Dawno nie spotkałam się w książkach młodzieżowych z bohaterem kreowanym na masochistycznego psychopatę. Także główną bohaterkę nie można uznać za wiecznie szukającą wsparcia i pomocy księżniczkę, bezwarunkowo liczącą na swojego księcia z bajki. Julia posiada stosunkowo mocną osobowość, potrafi się postawić, odmówić, czy szukać odpowiedzi nie oczekując, że ktokolwiek będzie ją wyręczał. Ogromnym plusem było też dla mnie sposób
prowadzenia wątku miłosnego (który jak w każdej innej tego typu powieści - musi być). Nie był on w żaden sposób wpakowany na siłę, nie odgrywał też pierwszych skrzypiec zagłuszając tym samym resztę fabuły. Był prowadzony w sposób naturalny i wyważony. Po raz pierwszy od dłuższego czasu nie czułam się zdzielona obuchem przez miłość głównych bohaterów.
Choć nie przepadam za książkami, opowiadające o walce społeczeństwa z bagnem, w które sami się wpakowali (choć tu cała sytuacja posiadała także wydźwięk proekologiczny) "Dotyk Julii" czytałam z przyjemnością. Z pewnością w dużej mierze odpowiedzialnym za to było niekonwencjonalne podejście do tematu i sposób prowadzenia narracji (choć sam styl pisania autorki nie jest jakoś wybitny). Po przeczytaniu książki poczułam się z pewnością mile zaskoczona.
zielonadachowka.blogspot.com
Gdy myślałam, że wyczerpałam już swój miesięczny limit książek z gatunku antyutopie na mojej drodze stanął "Dotyk Julii". Pozycja rekomendowana przez moją przyjaciółkę jako niekonwencjonalne podejście do tematu, zaintrygowała mnie i sprawiła, że postanowiłam spróbować jeszcze raz.
Julia w wieku 14 lat została zabrana z rodzinnego domu do zakładu psychiatrycznego. Powód?...
2013-12-29
2013-12-23
2013-12-15
2013-12-08
2013-11-10
2013-11-03
2013-10-27
"Dziedzictwo" będące ciekawą kontynuacją "Wybranych, ponownie zabiera nas do świata uczniów ekskluzywnej szkoły z internatem w Wielkiej Brytanii.
Wydarzenia mające miejsce w Cimmerii podczas letniego semestru na zawsze zmieniły życie 16-letniej Allie. W końcu nie na co dzień zostaje się świadkiem morderstwa jednej z uczennic, doświadcza zdrady osób z kręgu najbliższych przyjaciół, oraz rodziny, a także dowiaduje się , iż szkoła do której zaczęło się uczęszczać jest jedynie przykrywką dla o wiele bardziej znaczącej dla świata organizacji, o władzę nad która toczy się właśnie walka. A na dodatek te tajemnice, tajemnice, tajemnice, którymi Cimmeria otoczona jest niczym gęstą mgłą.
Allie wracając do rodzinnego miasta w trakcie przerwy międzysemestralnej wierzy, że odnajdzie spokój, oraz odpowiedzi na dręczące ją pytania odnośnie jej pochodzenia. Odpoczynek przerywają jej nagle mężczyźni w garniturach będący na usługach Nathaniela. Dziewczyna znajduje jednak schronienie w murach szkoły odzyskującej powoli swój dawny urok za czasów przed pożarze. Nowy rok szkolny niesie za sobą jednak nowe wyzwania i doświadczenia. Wraz z poznaniem prawdy o swoich przodkach, życie Allie ponownie ulega zmianom.
Zostaje przyjęta do Nocnej Szkoły- tajnej organizacji zrzeszającej uczniów wywodzących się ze najznamienitszych rodów- oraz musi przejść szkolenie mające na celu efektywną obronę przeciw atakom Nathaniela i jego ludzi, oraz przeprowadzić prywatne śledztwo, które pomoże wykryć szpiega działającego na terenie Akademii.
Fani wartkiej akcji i niekonwencjonalnych rozwiązań fabularnych nie będą mieć na co narzekać. W "Dziedzictwie" tak samo jak w poprzedzającej ją części dzieje się, i to sporo. Książka nie jest dzięki temu monotonna, a co za tym idzie - nudna.
Niezadowoleni mogą być jednak fani związku Allie i Cartera, który przechodzić będzie kryzys. Nad książką tak jak i innymi młodzieżowymi powieścidłami wisi "klątwa drugiej części" głosząca, iż romans mający swój początek w pierwszym tomie, w jego kontynuacji przeżywać będzie zachwianie, szczególnie gdy w najbliższym otoczeniu ciągle obecny jest ten trzeci. Sylvain na nowo zdobywa zaufanie Allie poważnie nadwątlone po wydarzeniach z Letniego Balu. Uratowanie życia podczas pożaru szkoły dość znacząco podniosło jednak szanse na dalsze rozwijanie się tej znajomości. Młodzi czując wzajemne przyciąganie na nowo budują łączącą ich relacje, czemu przeciwny jest Carter odczuwający do swojego rywala szczerą nienawiść. Nie trudno zgadnąć, że dziewczyna w pewnym momencie będzie musiała wybrać,jednakże na jej decyzję oprócz zaufania i podszeptów serca wpływ będą mieć czynniki z zewnątrz.
Dla mnie jako zagorzałej antyfanki Cartera była to z całą pewnością dobra część. Obrót spraw jaki został zaserwowany przez autorkę daje mi nadziej na pomyślne(w moim mniemaniu) rozwiązanie wątku romansowego, oraz na odsunięcie postaci przyprawiającej mnie o zgrzytanie zębami na dalszy plan.
Jest to jednak moja jedyna uwaga odnośnie bohaterów wykreowanych przez autorkę. Są one w większości zarysowane fajną kreską przez co ich perypetie są przyjemne w odbiorze. Na duży plus zasługuje także główna bohaterka, która nie potrafi pozostać jedynie biernym widzem, i z wielką chęcią, oraz zapałem angażuje się w rozmaite przygody, (i te bardziej przemyślane i te mniej). Ponadto doceniam jej samozaparcie, oraz jakiekolwiek próby myślenia, czego często brakuje mi w innych książkach.
Nie od dziś mam słabość do książek traktujących o uczniach ekskluzywnych szkół z internatem. Uwielbiam ich klimat. Seria "Szkoła Nocna" jak dotąd nie zawiodła mnie pod tym względem. Niemalże z każdej strony można zaobserwować blichtr, bogactwo, i prestiż miejsca, gdzie rozgrywa się akcja. Eleganckie, stare wnętrza, wystawne przyjęcia, tajne stowarzyszenia, wyszukane rozrywki(jak na przykład nocna rozgrywka tenisa odgrywana za pomocą podświetlanego sprzętu). To właśnie takie szczegóły nadają książce ten niepowtarzalny smaczek, którego szukam odkąd zetknęłam się z książką "Tylko dla wybranych" Kate Brian. Jeśli dodać do tego tajemniczość, potęgowaną przez fakt, iż odpowiedzi dają jedynie kolejne pytania otrzymujemy książkę idealną na jesienne wieczory i nie tylko.
"Dziedzictwo" będące ciekawą kontynuacją "Wybranych, ponownie zabiera nas do świata uczniów ekskluzywnej szkoły z internatem w Wielkiej Brytanii.
Wydarzenia mające miejsce w Cimmerii podczas letniego semestru na zawsze zmieniły życie 16-letniej Allie. W końcu nie na co dzień zostaje się świadkiem morderstwa jednej z uczennic, doświadcza zdrady osób z kręgu najbliższych...
2013-03-14
Proza pani Canavan zdobyła moje serce wraz z przeczytaniem "Trylogii Czarnego maga", dlatego też ogromnym szczęściem napawał mnie fakt, iż autorka postanowiła napisać kolejną trylogię opowiadającej o losach mieszkańców Kyralii i Krain Sprzymierzonych. Dlatego też gdy tylko "Misja Ambasadora" wpadła w moje objęcia , z uśmiechem na ustach na powrót zanurzyłam się w ten magiczny świat....
Akcja książki obejmuje wydarzenia rozgrywające się 20 lat po najeździe Ichanich opisanym w "Wielki Mistrzu". Głównym bohaterem powieści tym razem staje się Lorkin - syn Sonei i Wielkiego Mistrza Akkarina. Jest on młodym człowiekiem szukającym sensu życia i swojego miejsca na ziemi. Gdy niespodziewanie dowiaduje się o poszukiwaniach wyższej magii przez Mistrza Dannyla mających odbywać się na terenach Sachaki, postanawia dołączyć do niego. Oczywiście na drodze do zamierzonego celu staje mu matka objęta panicznym strachem o życie syna, który poprzez zatargi swoich rodziców z rdzennym mieszkańcami owego kraju szczególnie narażony jest na ataki. Jej przeczucia nie były bezpodstawne, gdyż nie długo po opuszczeniu Gildii Lorkin zostaje zmuszony do ucieczki w celu uchronienia żywota.
Jak w poprzednich częściach tak i tu obserwujemy szereg wątków pobocznych. Wśród Złodziei pojawia się tajemniczy morderca pozbawiający życia co bardziej wpływowych przedstawicieli tego jakże zacnego ugrupowania. Jego ofiarą pada również rodzina Cerego, który od tej pory nieustępliwie szuka winnego. Dochodząc do wniosku, iż zabójca jest magiem zwraca się o pomoc do Sonei, która jako Czarny Mag sama nie może narzekać na niedomiar problemów.
Już na samym początku warto zaznaczyć, że jestem ogromną fanką wszelkiego typu sequeli, prequeli, czy spin-offów. Niejednokrotnie zastanawiałam się, jak potoczą się losy bohaterów w przyszłości, która zawarta jest już po postawieniu kropki w ostatnim zdaniu. Czym większy odstęp czasu, tym lepiej. Odkrywanie zmian sprawia mi ogromną frajdę, a w Kyrlandii niewątpliwie zmieniło się sporo: zaprzestano corocznych czystek, uzupełniono luki w historii, zaczęto szkolić
magów spoza Domów. Dodatkowo na nowo mamy możliwość spotkać się z bohaterami, którzy także przeszli przemianę. Miło było przeczytać jak Sonea z zagubionej dziewczyny stała się silną kobietą, jedną z najpotężniejszych osób w Gildii. Początkowo obawiałam się, że poprzez moje przyzwyczajenie do dawnych bohaterów nie będę potrafiła polubić nowych i z utęsknieniem będę wypatrywać fragmentu z nimi. Jednak myliłam się. Pani Canavan ma prawdziwy talent do tworzenia barwnych, żywych bohaterów. Także wykreowany świat jest bardzo realistyczny. Autorka niejednokrotnie przenosi problemy z naszej rzeczywistości do swojej powieści. Tym razem sprawa tyczy się uzależnień społeczności Kyrlandii od gnilu, powszechnie dostępnego narkotyku, przy którym na nic zdają się uzdolnienia uzdrowicielskie. W "Misji..." przybliżone zostały nam także tereny Sachaki, oraz ich mieszkańców (jak dotąd ukazanych jedynie z tej ciemniejszej strony). Istnienie ugrupowania złożonego z kobiet silnych, przebojowych, gotowych sięgnąć po swoje, które poznajemy wraz z głównym bohaterem, spowodował, że moje feministyczne "ja" było bardzo usatysfakcjonowane. Opisy tak jak i w poprzednich są bardzo plastyczne i oddziaływające na wyobraźnie, przez co czytanie tej w końcu nie tak cienkiej lekturki, jest bardzo przyjemne.
Początkowo moją radość mąciła nutka niepewności, czy aby książka ta nie została napisana jedynie dla komercyjnego sukcesu, do którego osiągnięcia wystarczyłoby samo sygnowanie tej pozycji nazwiskiem autorki. Moje obawy rozwiały się jednak natychmiast. (Sama autorka wspomina zresztą, iż książkę tę pisało się jej łatwiej niż trzeci tom trylogii wcześniejszej). Choć "Trylogia Zdrajcy" niewątpliwie łączy się z "Trylogią Czarnego Maga", jest ona całkiem odrębną historią, która nie zmusza niego do zapoznania się z wcześniejszymi dziejami bohaterów (choć niewątpliwie jest to większa radocha (przynajmniej dla mnie :)). Polecam.
zielonadachowka.blogspot.com
Proza pani Canavan zdobyła moje serce wraz z przeczytaniem "Trylogii Czarnego maga", dlatego też ogromnym szczęściem napawał mnie fakt, iż autorka postanowiła napisać kolejną trylogię opowiadającej o losach mieszkańców Kyralii i Krain Sprzymierzonych. Dlatego też gdy tylko "Misja Ambasadora" wpadła w moje objęcia , z uśmiechem na ustach na powrót zanurzyłam się w ten...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-04-23
2013-07-26
2013-08-21
2013-09-30
2013-05-08
Uwielbiam wypady do mojej miejskiej biblioteki. Niestety ostatnio odwiedzałam ją od wielkiego dzwonu, wychodząc z pustymi rękami. Nic więc dziwnego, że widząc nową pozycję na półce czym prędzej po nią pognałam, nie zawracając sobie nawet zbytnio głowy o czym jest. W drodze powrotnej okazało się, że trafiłam na młodzieżowe romansidło z opisem sformułowanym w taki sposób, że oprócz tego prostego do stwierdzenia faktu nie potrafiłam wywnioskować nic więcej (znacie to?).
Fabuła:
Główną bohaterką powieści jest Jequline, studentka, pod którą na kilka tygodni grunt zachwiał się pod nogami po dość bolesnym zerwaniu. Pewnej nocy podczas samotnego powrotu z imprezy cudem udaje jej się uniknąć gwałtu dzięki pomocy nieznajomego. Roztrzęsiona dziewczyna próbuje zapomnieć o całym zdarzeniu, jednak niektórych rzeczy nie da się tak łatwo wyrzucić z pamięci, szczególnie jeśli twój tajemniczy wybawiciel okazuje się uczęszczać na te same wykłady z ekonomii co ty, oraz dodatkowo nie spuszcza z Ciebie wzroku. Mniej więcej w tym miejscu powinna zacząć się sielankowa opowieść o wielkiej miłości jednak chłopak ów na przemian przyciąga ją do siebie i odpycha, a Jequline coraz bardziej zaczyna interesować się swoim tutorem z ekonomii, z którym jedynie koresponduje drogą mailową. Na domiar złego gwałciciel, który okazuje się członkiem bractwa studenckiego, oraz rywalem jej eks o prezesostwo nad nim, zaczyna ją prześladować i coraz bardziej osaczać, dziewczyna jednak oczekiwać może wsparcia od Lucasa, który już raz przeciwstawił się jej oprawcy i pomimo zmiennych nastrojów niezmiennie nie pozwala ją skrzywdzić.
Książka ta jest niczym więcej, ani niczym mniej jak zwykłym młodzieżowym romansidłem. Jedną z niewielu rzeczy, która zwraca uwagę jako coś innego jest miejsce akcji. Większość tego typu powieści toczy się w szkole średniej, na tle której rozgrywa się historia wzlotów i upadków głównej bohaterki, pierwsze prawdziwe miłości, przejawy młodzieżowego buntu. Postacie z książki "Tak blisko..." niewątpliwie mają już większość tych rzeczy za sobą. Wyrwanie z sideł rodzicielskiej opieki i zamieszkanie daleko od domu uczy samodzielności i to w książce .... widać. Postacie przez nią wykreowane są dojrzalsze, a ich rozterki trochę bardziej poważne. Z pewnością działa to na korzyść książki, bo w końcu ile razy można czytać o dylematach na poziomie naszego polskiego gimnazjum rozdmuchanych do niebotycznych rozmiarów!? Życie w amerykańskim college'u jest wdzięcznym tematy do pisania, szczególnie jeśli jego opis nie sprowadza się do imprez ciągnących się przez cały okres nauczania wstrzymywanych jedynie na chwilowe przerwy na naukę. Jaquline jest osobą poukładaną i mającą określone priorytety, dodatkowo potrafi zawalczyć o swoje, czym zyskała sobie moją przychylność. Dużym plusem dla całości jest to, że powieść ociera się o dużo poważniejsze problemy niż "kocha, czy nie kocha". Poruszany problem gwałtu nie jest jakoś ekstra rozwinięty, odgrywa jednak dość znaczącą rolę w fabule i cieszę się, że autorka zdecydowała się na to, gdyż, w tego typu literaturze (szczególnie w książkach młodzieżowych) sprawy te poruszane są rzadko.
Nie ma co zbytnio rozpisywać się o tej książce, każdy z nas miał chyba doczynienia z romansidłem (czy to młodzieżowym, czy nie) i wie, że nie są to książki z wyższej półki, a ich treść nie zadowoli miłośników ambitnej literatury. Sposób ich pisania jest jednak przyjemny w odbiorze tym samym nadając się w sam raz do poduszki. Jeśli dodatkowo zawarta jest w nich jakaś nauka jestem jak najbardziej za.
Uwielbiam wypady do mojej miejskiej biblioteki. Niestety ostatnio odwiedzałam ją od wielkiego dzwonu, wychodząc z pustymi rękami. Nic więc dziwnego, że widząc nową pozycję na półce czym prędzej po nią pognałam, nie zawracając sobie nawet zbytnio głowy o czym jest. W drodze powrotnej okazało się, że trafiłam na młodzieżowe romansidło z opisem sformułowanym w taki sposób, że...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Początek pozwolił mi wierzyć w bezbolesne rozstanie z serią "Diabelskie maszyny", epilog obrócił jednak moje nadzieje w niwecz, sprawiając, że przez te dwadzieścia parę stron poczułam się jak na uczuciowym rollercoasterze, który wyrzucił mnie z siebie nagle i bez ostrzeżenia. Jeszcze nigdy nie czytałam fragmentu tak pięknego, wzruszającego, a zarazem przerażającego w swojej wymowie, podczas którego śmiech miesza się ze łzami, a zazdrość z największym współczuciem.
Cudowna...
Początek pozwolił mi wierzyć w bezbolesne rozstanie z serią "Diabelskie maszyny", epilog obrócił jednak moje nadzieje w niwecz, sprawiając, że przez te dwadzieścia parę stron poczułam się jak na uczuciowym rollercoasterze, który wyrzucił mnie z siebie nagle i bez ostrzeżenia. Jeszcze nigdy nie czytałam fragmentu tak pięknego, wzruszającego, a zarazem przerażającego w swojej...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to