-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać460
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2017-06-03
2018-01-18
2013-02-12
2015-11-19
2015-08-29
Pierwszy dzień w college'u to ciężkie przeżycie dla każdego, a szczególnie dla wyalienowanej z życia, nieśmiałej, wręcz zahukanej w sobie młodej dziewczyny. Tak właśnie jest Kiersten. Wszystko zmienia się gdy poznaje Westona - pewnego siebie opiekuna roku, który staje się dla niej katalizatorem zmian. Zamknięta w kokonie własnych lęków, zmagająca się z depresją po śmierci rodziców dzięki niemu zaczyna naprawdę żyć. Nie wie jednak, że nie ona jedna na swoich barkach dźwiga ciężar ponad jej siły, a oferowana pomoc okaże się ratunkiem dla nich obojga.
„Utrata” należy do wąskiej grupy książek, których zadaniem jest rozrywać serce czytelnika kawałek po kawałku. Jest to jedna z tych „powieści rakowych”, czerpiących garściami ze schematu (patrz „Gwiazd naszych wina”, „Zanim umrę”, w mniejszym stopniu „Bez mojej zgody”), które jednak zawsze się wybronią i wzbudzą jakieś emocje.
Tak jak w wielu wcześniejszych historiach mamy dwoje nastolatków, którzy radzą sobie z codziennością najlepiej jak potrafią, nie marnując żadnej chwili, śmiejąc się, spełniając marzenia i kochając tak jakby jutro miało nigdy nie nadejść. Choć fabule daleko do oryginalności jest to temat, który nie nuży – w końcu żadna książka tak nie afirmuje życia, jak ta traktująca o ludziach, którym tak niewiele go zostało.
Siłą napędową powieści van Dyken są niewątpliwie bohaterowie, których poznajemy naprawdę dobrze, z racji tego, iż autorka zdecydowała się na dwutorową narrację. Kiersten to sympatyczna, cicha i zagubiona dziewczyna, z którą bez trudu można się utożsamić. Choć wiele jej wyborów ugruntowanych jest stratą bliskich łatwo zrozumieć jej sposób myślenia. Jest to zarazem wada i zaleta tej postaci, której wyraźnie brakuje ikry, przez co zainteresowanie jej historią dość szybko zanika. Braki te doskonale rekompensuje Weston, który staje się drugim narratorem. I choć obserwacje czynione z jego punktu widzenia są krótsze i początkowo służą jedynie jako wtrącenia do całej historii są one najlepszą częścią powieści. Bo i sam bohater jest niezwykły.
Autorka kreując go idealnie wyważyła cechy charakteru stawiając go gdzieś między duszą towarzystwa, a cichym romantykiem, przystojniakiem ze szkolnej drużyny na widok, którego żeńska część college'u mdleje, a zrównoważonym opiekunem roku, gotowym nieść pomoc w każdej sytuacji. Nie wiem jak jej się to udało, ale stworzyła tym samym postać z krwi i kości, z którą chciałoby się zaprzyjaźnić. Dodatkowo to właśnie z jego ust padają najtrafniejsze uwagi i świetne cytaty. Nieczęsto w młodzieżowych powieściach spotkać można tak dojrzałego młodego człowieka, który nie dość, że zdaje się być całkowicie pogodzony z tym, iż dano mu tak mało czasu, to potrafi wynieść ze swojej sytuacji pewną mądrość. Dlatego też, gdy czytam że życie to niebo wierzymy w to, gdyż czujemy, że to coś więcej niż utarty frazes.
Dużym plusem powieści jest także niewymuszona fabuła. Nie ma w niej nachalnego wątku miłosnego, niesamowitych zdarzeń, czy niespodziewanych zwrotów akcji. Mamy jasno określoną oś fabularną - lista rzeczy do zrobienia stworzona przez Kiersten – która staje się pretekstem do udzielenia nam kilku życiowych rad, ukazania piękna nawet najbardziej zwyczajnych chwil i pokazania, że trzeba chwytać czas póki go jeszcze mamy, nie wpychając nam przy okazji na siłę łzawej historyjki o umierającym chłopaku.
O śmierci nie mówi się tam prawie wcale. Wisi niczym widmo przyszłych zdarzeń, autor nie obsadza jej jednak w roli równorzędnego bohatera.
I choć pod koniec historia zmierza w stronę niepotrzebnej tkliwości, a autorka z coraz większą pewnością siebie dopasowuje rzeczywistość do swojej historii nie odbiera to powieści uroku, który sprawia, że od historii Westona i Kierstin nie sposób się oderwać.
„Utrata” jest niczym kocyk w zimny wieczór, otula czytelnika, sprawia, że na sercu robi się cieplej i wywołuje na twarzy mimowolny uśmiech. I po raz kolejny daje nam powód do zachwytu nad codziennością, oraz docenienia czasu, który nam dano.
Pierwszy dzień w college'u to ciężkie przeżycie dla każdego, a szczególnie dla wyalienowanej z życia, nieśmiałej, wręcz zahukanej w sobie młodej dziewczyny. Tak właśnie jest Kiersten. Wszystko zmienia się gdy poznaje Westona - pewnego siebie opiekuna roku, który staje się dla niej katalizatorem zmian. Zamknięta w kokonie własnych lęków, zmagająca się z depresją po śmierci...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
„Call me by your name” to książka, po którą zapewne nie sięgnęłabym nigdy gdyby nie jej ekranizacja. Historia wakacyjnej miłości to temat oklepany do granic możliwości którego unikam jak ognia. Nawet wprowadzenie wątku LGBT nie potrafiłoby reanimować tego przerabianego na milion sposobów tematu. Acimanowi udała się jednak rzecz niezwykła – nie dość, że niemalże od pierwszej strony zainteresował mnie historią, to na dodatek wzbudził żywe emocje.
Na kartach powieści zawarte zostają wspomnienia pewnego lata spędzonego przez 17-letniego Elio i jego rodziców w ich domu na włoskiej riwierze, w którego progi, pewnego dnia, wstępuje letnik mający pod pieczą ojca głównego bohatera - profesora sztuki, kończyć swoja pracę doktorancką. Spotkanie to staje się wstępem do nieoczekiwanego romansu między młodym chłopakiem a niemalże 10-lat starszym Oliverem. Relacji niesamowicie intensywnej, wręcz zahaczającej o obsesje, jednocześnie fascynującej i przerażającej, którą obserwujemy z perspektywy Elio. Choć żadne słowo z tego krótkiego opisu (który nie przekonuje nawet mnie) nie mija się z prawdą „Call me by your name” jest czymś znacznie więcej niż zwykłym romansidłem.
Całość podzielić można na cztery zasadnicze części. Pierwsza to ta, w której Elio zaczyna odkrywać swoje zainteresowanie letnikiem. Niczym w najlepszym thrillerze z każdą stroną rośnie napięcie. Między głównymi bohaterami rzadko dochodzi do konfrontacji; cała ich relacja opiera się głównie na pozornej obojętności przeplatanej nie kiedy wymianą spojrzeń, lub dwuznacznymi sytuacjami. Elio w tym czasie obserwuje letnika, rozmyśla, wzdycha z ukrycia, analizuje czy dobrze odbiera otrzymywane sygnały i pragnie konfrontacji. Uczucia odczuwane przez chłopaka są tak intensywne, iż udzielają się nawet czytelnikowi, a napięcie między tą dwójką staje się nie do zniesienia. Druga, przynosi długo oczekiwany rozwój relacji i jest to prawdopodobnie jeden z najintensywniejszych rozdziałów jakie kiedykolwiek spotkałam. Po tym przechodzimy płynnie do podróży do Rzymu (jakby nie było już dość klimatycznie) gdzie następuje pewne spowolnienie akcji, a ostatecznie docieramy do zakończenia, które istnieje prawdopodobnie tylko po to aby załamać serce (kilkukrotnie).
Nie wiem od czego zacząć opis moich odczuć związanych z tą książką, która po prostu sponiewierała mnie emocjonalnie (choć uczucia te uderzyły mnie ze znacznym, bo ponad dwumiesięcznym, opóźnieniem). Nie spodziewałam się, że książka w gruncie rzeczy pozbawiona akcji może mnie tak pochłonąć. Lwią część powieści zajmują rozmyślania głównego bohatera, które przybliżają nam jego sposób bycia, jego rozterki, oraz pogląd na świat. Dzięki temu między bohaterem a czytelnikiem wytwarza się jedyna w swoim rodzaju więź. Historia widziana oczami Elio staje się tym samym niezwykle angażująca. Wraz z bohaterem przeżywamy rodzącą się miłość i pragniemy kontaktu z obiektem westchnień.
Acimanowi udało się stworzyć prawdziwych bohaterów, którzy są bardzo ludzcy w swoim zachowaniu. Posiadają swoje wady i zalety, nie zawsze postępują słusznie, miewają chwile zwątpienia, niekiedy żałują swoich wyborów. Nawet Oliver, którego obserwujemy jedynie przez pryzmat postrzegania Elio, nie jest jedynie skupiskiem wspaniałych cech, lecz bytem posiadającym indywidualne cechy charakteru. Co ciekawe jakiekolwiek wnioski na temat tego jakimi ludźmi sa wysuwamy jedynie na podstawie ich zachowań tu i teraz. Nie znamy ich przeszłości, ani nie implikujemy na temat przyszłości. Choć to ta dwójka odgrywa główną rolę, pozostałym bohaterom też nie można nic zarzucić. Ukazani bardzo powierzchownie, z racji na sposób prowadzenia narracji, nie irytują, ani nie są wprowadzani na siłę. Na duży plus zasługuje fakt, iż autor stworzył postacie obdarzone niebywałą inteligencją. Wykazał się przy tym dużą subtelnością nie kreując na siłę sylwetek intelektualistów, których wiedza jest tak sztuczna i nienaturalna, że czytelnik czuje się zażenowany, ani tak powierzchowna, iż staje się jedynie mało znaczącym epitetem określającym postacie. W dialogach prowadzonych między Elio, który jako syn profesora wykazuje się znaczną wiedzą na różne tematy i Oliverem, który jest w trakcie końcowych prac swojej książki o Heraklicie, a po wakacjach ma podjąć pracę wykładowcy, wyczuwa się, iż Aciman naprawdę wie o czym pisze, a jednocześnie nie szarżuje swoją wiedza. Patrząc na to z innej perspektywy nigdy jeszcze nie czytałam dialogu pomiędzy postaciami o kulturze antycznej w takim stopniu podszytej napięciem seksualnym.
Autor niezwykłym wyczuciem odznacza się niemalże w każdej kwestii. Historia pozbawiona jest zbędnego patosu, szokowania na siłę, czy nadmiernego lukrowania rzeczywistości. Powieść w pewnych momentach nie stroni od seksu, jednakże nawet on opisany jest bezbłędnie – nie wprawiają w poczucie zażenowania, ani zniesmaczenia zbytnim naturalizmem. Czuć, że nie jest one środkiem do taniej sensacji, lecz integralną częścią całości. Dodatkowym atutem jest to, że nie stara się zawrzeć w swojej historii wszystkich bolączek świata. Problemy Elio skupiają się wyłącznie na próbach zrozumienia własnej seksualności nie rozdrabniając się na kwestie podejścia społeczeństwa do tematu homoseksualizmu, możliwości spotkania się z odrzuceniem, agresją, lub innymi problemami. Romans między nim a Oliverem rozgrywa się jakby poza światem zewnętrznym. Jednym ograniczeniem jest 6 tygodni, które spędzić mogą wspólnie po czym każdy z nich wyruszy w swoją stronę.
„Call me by…” na tle innych tego typu powieści wyróżnia także niepowtarzalny klimat śródziemnomorskich Włoch. Z każdej strony wyczuć można wakacyjną atmosferę dni spędzonych na wycieczkach rowerowych, kąpaniu się w morzu, rozmowach o literaturze i sztuce. Acimanowi udało uchwycić się klimat przygody życia, która zdarzyć się może tylko raz. Chwili, którą chcemy wycisnąć do końca niczym sok z pomarańczy, wiedząc, iż jest to tylko moment, który jednak na zawsze zostanie w naszym sercu.
Powieść to jeden wielki emocjonalny rollercoaster. Pomimo całej masy scen, w której uczucia biorą górę nad czytelnikiem największe wrażenie robi zakończenie. Bardzo kameralne i pozbawione akcji a przez to wyjątkowo mocno chwytające za serce. Na szczególną uwagę zasługuje tu rozmowa Elio z ojcem, w której wypowiedziana została cała miłość rodzica do dziecka, oraz pełna akceptacja wszystkich jego poczynań. Ta prosta w gruncie rzeczy rozmowa sprawdza się lepiej niż patetyczne dialogi, w każdej innej powieści.
Aciman zmierzając się z oklepanym do granic możliwości wątkiem wakacyjnej miłości mógł ponieść sromotną porażkę. „Call me by your name” to jego wielkie zwycięstwo – powieść niezwykła i pełna emocji poruszająca poniekąd wątek dorastania, którego nieodłączną częścią jest poszukiwanie siebie, przeżywania pierwszych miłości, wzlotów i upadków, oraz momentów, które choć zbyt szybko przemijają na zawsze stają się częścią nas samych.
„Call me by your name” to książka, po którą zapewne nie sięgnęłabym nigdy gdyby nie jej ekranizacja. Historia wakacyjnej miłości to temat oklepany do granic możliwości którego unikam jak ognia. Nawet wprowadzenie wątku LGBT nie potrafiłoby reanimować tego przerabianego na milion sposobów tematu. Acimanowi udała się jednak rzecz niezwykła – nie dość, że niemalże od pierwszej...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to