rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Wspaniała to była historia, napisana rewelacyjnym językiem. Tłumacz wykonał kawał dobrej roboty.
Są tam takie fragmenty, które czyta się po pięć razy, tak otwierają oczy. Wielka wrażliwość autora.
Trochę się chciało, żeby się ta książka nigdy nie kończyła.
Ucieczka od rzeczywistości 10/10; potrzebuję więcej.

Wspaniała to była historia, napisana rewelacyjnym językiem. Tłumacz wykonał kawał dobrej roboty.
Są tam takie fragmenty, które czyta się po pięć razy, tak otwierają oczy. Wielka wrażliwość autora.
Trochę się chciało, żeby się ta książka nigdy nie kończyła.
Ucieczka od rzeczywistości 10/10; potrzebuję więcej.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Baricco naprawdę jest jak okład na obolałe serce.
Baz żadnej skuchy, każda jego książka jest inna i każda jest tak bardzo jego, że poznaję go po pierwszym zdaniu, po jednej nutce. Kolejny raz brawa za tłumaczenie dla Haliny Kralowej.

Zabiera mnie do tak oderwanych od rzeczywistości światów, tak wspaniałym językiem, z tak ogromną wrażliwością, uważnością, trafnością sądów na temat człowieka i jego słabości.
Jedwab to najbardziej skromna, intymna opowieść w wykonaniu Baricco, jaką czytałam. Historia o miłości, która nigdy się nie wydarzyła.
"To dziwne cierpienie. Umierać z tęsknoty za czymś, czego nigdy nie przeżyjesz".

no dziwne.

Baricco naprawdę jest jak okład na obolałe serce.
Baz żadnej skuchy, każda jego książka jest inna i każda jest tak bardzo jego, że poznaję go po pierwszym zdaniu, po jednej nutce. Kolejny raz brawa za tłumaczenie dla Haliny Kralowej.

Zabiera mnie do tak oderwanych od rzeczywistości światów, tak wspaniałym językiem, z tak ogromną wrażliwością, uważnością, trafnością sądów...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Dobrze nie mieć żadnych oczekiwań, bo potem się można miło zaskoczyć, tak jak w przypadku tego oto reportażu. Tak naprawdę sam kebab jako posiłek, jego spolszczenie i przyczyny popularności nie interesują mnie wcale. Dobrze więc, że tak książka w zasadzie nie jest o tym. No, może prawie nie o tym. W dużej mierze jednak skupia się na ludziach, którzy za tym kebabem stoją i te pojedyncze historie były dla mnie (jak zawsze) najciekawsze i najbardziej poruszające. Będą więc tam losy imigrantów z Bliskiego Wschodu, zarówno tych, którym się udało zajebiście, jak i tych, którym nie udało się wcale, a także coś pomiędzy. Ale spokojnie, będzie też i o Polakach, i to wystarczająco, nie martwcie się.
Z “Kebabistanu” możemy się też zwyczajnie sporo dowiedzieć o rynku pracy w gastronomii w Polsce (kto nie pracował w gastro, ten trąba, coś was w życiu ominęło), o zawiłych i imo zdehumanizowanych procedurach związanych z ubieganiem się w naszym kraju o status uchodźcy (w 90% przypadków kończą się fiaskiem), a przede wszystkim – o nas samych, polskich Polakach i tym rasizmie, co to go nikt nigdy na oczy w kraju nad Wisłą nie widział.

Natomiast to też nie tak, że “Kebabistan” to portret pokrzywdzonego uchodźcy zza kebabowej lady w kontrze do Polaka-rasisty z ogoloną głową i bluzgami na ustach. Nie. Daleko autorowi do czarno-białego obrazu świata, daje nam jednak (zasłużonego) pstryczka w nos i pokazuje fakty, na które naprawdę nie można zamykać oczu (tudzież chować kocim wzorem głowę pod szafkę i udawać, że dupa wcale nie wystaje).

Książkę czyta się dobrze, szybko, napisana jest przyjemną w odbiorze frazą. Mam wrażenie, że im dalej, tym lepiej wchodzi. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby znalazła się dla niej dobra redakcja, a tej niestety zabrakło – szkoda. Nic to jednak, trudno się mówi, bo autor broni się sam – swoją wrażliwością na opowiadane przez ludzi historie, wyczuciem do zadawania odpowiednich pytań i nieodłącznym sarkazmem, dzięki któremu pośmiejemy się też trochę przy lekturze (nawet, jeśli będzie to śmieszek nieco nerwowy). Generalnie – polecam, również tym, co to z reportażem mają nigdy nie po drodze – to może być dobry początek.

I w ogóle tytuł, tytuł jest świetny. A no i zdjęcia też są, ładne, czarno-białe, pasują klimatem do tego kebsa, kebaba, kebabowni. Tak.

Dobrze nie mieć żadnych oczekiwań, bo potem się można miło zaskoczyć, tak jak w przypadku tego oto reportażu. Tak naprawdę sam kebab jako posiłek, jego spolszczenie i przyczyny popularności nie interesują mnie wcale. Dobrze więc, że tak książka w zasadzie nie jest o tym. No, może prawie nie o tym. W dużej mierze jednak skupia się na ludziach, którzy za tym kebabem stoją i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

To taki zwiewny szkic, pod którego pozornie lekką i pozbawioną ostrych kantów powierzchnią, czai się napięcie i ledwo wyczuwalny mrok. Fenomenalnie przedstawiony świat dzieci za pomocą zniekształceń języka dorosłych, których dokonują one w komunikacji między sobą. Schuler operuje jednocześnie ironią i nostalgią, tworzy bardzo sugestywne, zapadające w pamięć obrazki. Warto spędzić z tą książką jeden przyjemny wieczór.

To taki zwiewny szkic, pod którego pozornie lekką i pozbawioną ostrych kantów powierzchnią, czai się napięcie i ledwo wyczuwalny mrok. Fenomenalnie przedstawiony świat dzieci za pomocą zniekształceń języka dorosłych, których dokonują one w komunikacji między sobą. Schuler operuje jednocześnie ironią i nostalgią, tworzy bardzo sugestywne, zapadające w pamięć obrazki. Warto...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Książka, którą trudno z czymkolwiek porównać. Intelektualna łamigłówka wymagająca skupienia, składająca się z wielu mniejszych i większych hisotorii, których osią jest 15-letni chłopiec i 30-letnia kobieta. "City" to opowieść o potędze wyobraźni i snuciu opowieści. I o tym jeszcze, że wszystkie najważniejsze przeszkody mamy do pokonania sami w sobie.
Baricco jak zawsze wspaniale pisze dialogi i umiejętnie przeplata je z bardziej wymagającymi fragmentami.

Ogromnie ciekawe doświadczenie, ale polecam tylko tym, którzy lubią się dziwić i są cierpliwi.

PS I te zakola. Wiecie, że każda rzeka pokonuje trasę 3,14 razy dłuższą od źródła do ujścia, niż wiodłaby ona w linii prostej? Nie wiadomo dlaczego, ale właśnie tak jest. Jeśli przełożymy to na życie i życiowe decyzje, nagle wszystko zaczyna mieć sens.

Książka, którą trudno z czymkolwiek porównać. Intelektualna łamigłówka wymagająca skupienia, składająca się z wielu mniejszych i większych hisotorii, których osią jest 15-letni chłopiec i 30-letnia kobieta. "City" to opowieść o potędze wyobraźni i snuciu opowieści. I o tym jeszcze, że wszystkie najważniejsze przeszkody mamy do pokonania sami w sobie.
Baricco jak zawsze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Pochłonęłam w czasie dzisiejszej bezsennej nocy. 🌖
Baricco to mój mistrz dialogów i prowadzenia narracji.

Króciutka, 100-stronicowa książeczka, dwójka bohaterów i trzy spotkania o świcie, każde w innym Czasie.

"Książka ta przedstawia historię prawdopodobną, która jednak nie mogłaby się wydarzyć w rzeczywistości. Opowiada bowiem o dwóch osobach, które spotykają się trzykrotnie, lecz za każdym razem jest to spotkanie wyjątkowe, pierwsze i zarazem ostatnie. Mają taką możliwość, ponieważ żyją w innym Czasie, którego na darmo szukać w naszej codzienności. Czas ten wypełniają opowieści, które są ich wielkim przywilejem."

Genialna. Czytajcie Włochów, są wspaniali. Baricco szczególnie. <3

Pochłonęłam w czasie dzisiejszej bezsennej nocy. 🌖
Baricco to mój mistrz dialogów i prowadzenia narracji.

Króciutka, 100-stronicowa książeczka, dwójka bohaterów i trzy spotkania o świcie, każde w innym Czasie.

"Książka ta przedstawia historię prawdopodobną, która jednak nie mogłaby się wydarzyć w rzeczywistości. Opowiada bowiem o dwóch osobach, które spotykają się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Od połowy XIX wieku do 1996 roku w Kanadzie wyrwano z rąk rodziców 150 tys. inuickich dzieci i umieszczono je w szkołach z internatem, aby je naturalizować, odebrać imiona i zastąpić je numerami, ograbić z kultury i języka. Dzieci były w tych miejscach poddawane torturom, molestowaniu i nieludzkiemu traktowaniu przez postaci ubrane w habity i z Ewangelią na ustach. Kanadyjskie szkoły z internatem dla rdzennej ludności były bowiem finansowane przez państwo, lecz prowadzone przez katolickie i protestanckie duchowieństwo. Jak zawsze i wszędzie – bezkarne.

Zapraszam do przeczytania mojego tekstu o książce na: https://www.parapetliteracki.pl/27-smierci-tobyego-obeda/

Od połowy XIX wieku do 1996 roku w Kanadzie wyrwano z rąk rodziców 150 tys. inuickich dzieci i umieszczono je w szkołach z internatem, aby je naturalizować, odebrać imiona i zastąpić je numerami, ograbić z kultury i języka. Dzieci były w tych miejscach poddawane torturom, molestowaniu i nieludzkiemu traktowaniu przez postaci ubrane w habity i z Ewangelią na ustach....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Historie z Podlasia udały się dość słabo.
Z jednej strony autorka podaje czytelnikowi 10 rozdziałów o... no właśnie i już tutaj się zacinam. Bo w sumie nie wiem o czym.
Zaczyna się od opowieści o tym, jak autorka w tytułowym Orzeszkowie wylądowała i skręca ona od razu w bardzo kameralne i zbyt, jak dla mnie, prywatne rejony, które mnie zwyczajnie nie interesują. Z początku brzmi to więc jak książka pisana dla samej siebie. Potem odpływa w rozdział, w którym pisze o tym jak kwitną kwiatki i wieje wiatr, a ja zaczynam ze zniecierpliwieniem stukać paznokciem w czytnik i przeskakiwać co drugie zdanie, bo jednak ani to poezja, ani to ciekawe.

A później, trochę nieprzygotowana, wskakuję w "dużą" historię Podlasia, a przede wszystkim w historię białoruskiej mniejszości na tych terenach. Pojawia wspomnienie Bieżeństwa, morderczej wędrowki w tę i z powrotem. Autorka kreśli pobieżnie dramatyczne losy Białorusinów po II wojnie, kiedy tzw. żołnierze wyklęci czyszczą "Polskę dla Polaków" ze wszelkich możliwych "wrogów ojczyzny" i potencjalnych zdrajców, i naturalnie bogu ducha winni obcy spod wschodniej granicy (polscy Białorusini, polscy Żydzi, polscy Tatarzy) się w tych kategoriach mieszczą. Czyszczą więc, "pacyfikując wsie białoruskie", i to czyszczą tak, że w przyszłości czyny te będą klasyfikować się w kategoriach zbrodni przeciwko ludzkości, lecz nie przeszkodzi to do dzisiaj temu, aby w Hajnówce 1 marca paradowano z portretem "Burego" jako bohatera. Bohatera, który mordował dziadów i sąsiadów tych zakutych pał, ale kto by się tam historią przejmował. Polska dla Polaków - wiadomo.

Autorka ma zrywy, kiedy wręcz zalewała mnie nazwami własnymi, których ani się nie zapamiętuje, ani nie są one tak naprawdę do niczego potrzebne, i szczegółami absolutnie absurdalnymi, jak długość jakiś elementów stalowych składających się na tory i tym podobnymi kwestiami.
Z kolei w innych momentach brakowało mi doprecyzowania pewnych tematów (np. pisze o symbolice w prawosławiu i o jednym napisze, o innym napisze, że "nie wie", kiedy można było się jednak dowiedzieć).
Ale przede wszystkim brakowało mi tego Orzeszkowa. Brakowało ludzi w tej książce, małych historii ludzkich istnień, dla których głównie czytam reportaże. Spodziewałam się, że autorka opowie mi o postaciach mieszkających w Orzeszkowie, roztoczy przede mną historie opuszczonych domów, szkoły, stacji kolejowej, cerkwi. Tak, jest o tym trochę, ale bardzo, bardzo mało.

Anna Romaniuk wymieszała wielką historię z tą bardzo kameralną i wyszło to niestety dość słabo. Rozdział o historii powojennej tych terenów jest stosunkowo najlepszy, bo przynajmniej można się z niego czegoś nauczyć, natomiast to trochę za mało, żeby tę książkę ocenić pozytywnie.
Z jednej strony za dużo sentymentalizmu, a drugiej za mało konkretu, a przede wszystkim, jak napisałam wyżej, za mało historii ludzi i za mało Orzeszkowa w "Orzeszkowie".

Historie z Podlasia udały się dość słabo.
Z jednej strony autorka podaje czytelnikowi 10 rozdziałów o... no właśnie i już tutaj się zacinam. Bo w sumie nie wiem o czym.
Zaczyna się od opowieści o tym, jak autorka w tytułowym Orzeszkowie wylądowała i skręca ona od razu w bardzo kameralne i zbyt, jak dla mnie, prywatne rejony, które mnie zwyczajnie nie interesują. Z początku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Krótka, ale jakże treściwa książka w formie dramatu.
Na dwóch szalach wagi połóż 164 i 70 tys. ludzkich istnień i zobacz, w którą stronę się przechyli. Czy życie tych ze stadionu waży więcej, bo większa jest ich liczba?
Von Schirach w „Terrorze” zadaje fundamentalne pytania o to, czy powinniśmy kierować się swoją moralnością i rozsądkiem czy z góry ustalonymi zasadami i przepisami. Czy życie ludzkie waży tyle samo niezależnie od tego, czy po jednej stronie mamy jednostkę, a po drugiej masę? Czy można zabić jednych niewinnych ludzi w celu ratowania innych niewinnych ludzi? A jeśli to nie jest anonimowa grupa ludzi (jak w zestrzelonym samolocie), ale pojedynczy człowiek, dajmy na to umierający ranny w szpitalu, kiedy na sali obok na pilny przeszczep czeka trojka innych ludzi. Czy tego pierwszego możemy zabić, żeby uratować tych pozostałych? Prawo do życia względem prawa do życia.
Von Schirach zadaje pytania, a czytelnik musi odpowiedzieć sobie na nie sam. Albo i nie musi. Naturalne jest jednak to, że poszukujemy rozwiązań i jasnych wyroków, potrzebujemy tego aby zachować jasny i uporządkowany wewnętrzny obraz świata. Pisarz nie poda nam jednak odpowiedzi na fundamentalne pytanie: winny czy niewinny, na tacy. Uruchomi natomiast nasze zwoje mózgowe do pracy i zmusi do krytycznego myślenia.
Gorąco polecam na jeden dłuższy i spokojny wieczór. Książkę się połyka na raz, ponieważ akacja posuwa się bardzo dynamicznie, a autor cały czas trzyma w żelaznym uścisku uwagę czytelnika. Jeśli w jakikolwiek sposób ciekawią was kwestie moralności oraz nie odstręczają prawne zagadnienia – czytajcie.

Krótka, ale jakże treściwa książka w formie dramatu.
Na dwóch szalach wagi połóż 164 i 70 tys. ludzkich istnień i zobacz, w którą stronę się przechyli. Czy życie tych ze stadionu waży więcej, bo większa jest ich liczba?
Von Schirach w „Terrorze” zadaje fundamentalne pytania o to, czy powinniśmy kierować się swoją moralnością i rozsądkiem czy z góry ustalonymi zasadami i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

jak Garnier skroi historię, to ja mam ciarki przez cały czas trwania lektury.

pierwsza książka w życiu, którą w całości przeczytałam sama sobie na głos, bo ta proza brzmi jak muzyka.

powieść noir, w której aż gotuje się od niepokoju, chociaż niby nic. jest ponuro i zabawnie i znowu ponuro i znowu zabawnie i nagle refleksyjnie, ale zaraz dostajesz po nosie, uważaj. i lekkie opary absurdu, tak je lubię.

tłumaczka, Gabriela Hałat powinna dostać jakiś medal za te dwa tlumaczenia Garniera - bogactwo językowe, porównania i metofory tak plastyczne i niewymuszone, że oczy otwierają się ze zdumienia.

zdania, które chyba nikomu w danym momencie nie przyszłyby do głowy, ale przychodzą właśnie temu pisarzowi i okazują się perfekcyjnie trafne.

no i historia. historia jest taka, że po zamknięciu książki, wczoraj ok 23, pół godziny stałam pod prysznicem i gapiłam się w ścianę, przetwarzając co się właściwie stało.

uwielbiam klimat noir, dobrze skrojone postaci, inteligentny dowcip, bogactwo plastycznego języka. wszystko tu jest.
czuć, że typ jest malarzem. napisał studium człowieka.

czy ktoś mógłby coś jeszcze łaskawie przetłumaczyć czy będe musiała dla Garniera nauczyć się biegle francuskiego?

jak Garnier skroi historię, to ja mam ciarki przez cały czas trwania lektury.

pierwsza książka w życiu, którą w całości przeczytałam sama sobie na głos, bo ta proza brzmi jak muzyka.

powieść noir, w której aż gotuje się od niepokoju, chociaż niby nic. jest ponuro i zabawnie i znowu ponuro i znowu zabawnie i nagle refleksyjnie, ale zaraz dostajesz po nosie, uważaj. i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

mniej i bardziej ciekawe migawki z oddziału psychiatrycznego.
może zbyt znajome są mi te obrazki, żeby robiły na mnie wrażenie. budziły wspomnienia i momentami śmiech, bo widzę, że niezależnie od szpitala, klimat i problemy (zalana łazienka, zatkany odpływ, ktoś ukradl mi jogurt, fajki, gdzie fajki, infantylizjące zajęcia grupowe, żarcie, etc.) są i-den-ty-czne.

może jeśli ktoś nie zna realiów szpitala psychiatrycznego, a większośc czytelników zapewne nie zna, to robić to może jakieś wrażenie, jednak literacko to na pewno nie jest dla mnie książka na 5 gwiazdek.
mało treści w tej książce. trochę jest tak, że autorka napisała tak krotką książkę, pozbwioną fabuły, że niebardzo jest się na czym wyłożyć i pokazać ewentualne braki. ja może fabuły akurat w kontekście tych tematów nie oczekuję, ale faktycznie ta książka nie mogła się nie udać, bo niewiele w niej jest.

nie wiem, czy jest to czymś więcej niż zbiorem luźnych notatek z psychiaryka. momentami ciekawe zdania i nakreślone obrazy, ale chyba nic więcej. natomiast ciekawa jestem kolejnej książki autorki i trzymam kciuki za jej napisanie (jeśli ma ona taki plan).

mniej i bardziej ciekawe migawki z oddziału psychiatrycznego.
może zbyt znajome są mi te obrazki, żeby robiły na mnie wrażenie. budziły wspomnienia i momentami śmiech, bo widzę, że niezależnie od szpitala, klimat i problemy (zalana łazienka, zatkany odpływ, ktoś ukradl mi jogurt, fajki, gdzie fajki, infantylizjące zajęcia grupowe, żarcie, etc.) są i-den-ty-czne.

może jeśli...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zbigniew Naszkowski w nocie do czytelnika pisze, że czytać zaczął późno i to dzięki dziewczynie, w której kiedyś się kochał. Potem pochłaniał książki seriami, aż sam postanowił zostać pisarzem. Podbudowany faktem wydania kilku opowiadań w "Nowej Fantastyce" i "Gazecie Wyborczej" stworzył tomik utworów "Pan B. zdziwił się nieco, ale nie widział powodu, by negować fakty".
Cóż za szczęście, że się kochał w tej dziewczynie.

Książka składa się z 16 króciutkich historii, w większości których głównym bohaterem jest tytułowy Pan B. - everyman bez żadnych wyjątkowych cech. No może poza tym, że podchodzi do rzeczywistości ze stoickim niemal spokojem i przyjmuje wszystko co go w życiu spotyka z otwartą głową i sercem. Przypomniał mi się Hłasko, który pisał, że "każde szczęście przychodzi złą drogą", więc nie można sobie pozwolić na przegapianie szans. Pan B. nie przegapia.

Opowieści, bajki, obrazy, mini prozy - diabli wiedzą, jak je nazwać. Dość, że towarzyszy im oniryczny klimat snu i surrealizmu. Pomimo ciągłej obecności elementów magicznych, historie nakreślone przez Naszkowskiego są jednocześnie bardzo blisko naszej codzienności, a fantastyczna forma jest tylko sposobem (jakże trafionym) na podanie nam prawd o człowieku. Ich bohaterowie uosabiają ludzkie tęsknoty, lęki i radości. Szczególnie te, o których mamroczemy sobie tylko pod nosem, kiedy nikt nie słyszy.

Ten zbiór krótkich historii jest jak plaster na serce (nie, wcale nie przesadzam). Tyle jest w nich czułości, że ciepło rozlewa się po koniuszki palców. O ile oczywiście ktoś posiada zdolność czucia. Ja przypomniałam sobie, czytając "Pana B. ...", że owszem, wciąż ją mam. Królowa Śniegu nie zamarzła jeszcze na amen.

Zbigniew Naszkowski w nocie do czytelnika pisze, że czytać zaczął późno i to dzięki dziewczynie, w której kiedyś się kochał. Potem pochłaniał książki seriami, aż sam postanowił zostać pisarzem. Podbudowany faktem wydania kilku opowiadań w "Nowej Fantastyce" i "Gazecie Wyborczej" stworzył tomik utworów "Pan B. zdziwił się nieco, ale nie widział powodu, by negować fakty"....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Najchętniej w ogóle nie przyznawałabym tej książce żadnych gwiazdek. Bo to takie 2,5 na 5.
Doceniam wymiar edukacyjny, powieść jest dość ciekawa, ale... nic więcej. :) Natomiast jestem całkowicie przekonana, że problem polega na tym, że przeczytałam ją o jakieś 15 lat za późno. Bo tak, o rasizmie, o amerykańskim Południu przeczytałam już trochę i to naprawdę poruszających książek Faulknera i Caldwella czy choćby Toni Morrison i w związku z tym "Zabić drozda" okazało się dość miałkie.
Nie ma w niej mroku charakterystycznego dla pisarstwa wymienionych wyżej panów, jest za to nieco naiwna historia z wątkami równościowymi, opowiedziana niby z perspektywy 9-letniej dziewczynki, ale językiem osoby dorosłej.

Dobra powieść dla nastolatków, ale jeśli macie koło trzydziestki i przeczytaliście już co nieco w życiu, to możecie sobie darować. ;)

Najchętniej w ogóle nie przyznawałabym tej książce żadnych gwiazdek. Bo to takie 2,5 na 5.
Doceniam wymiar edukacyjny, powieść jest dość ciekawa, ale... nic więcej. :) Natomiast jestem całkowicie przekonana, że problem polega na tym, że przeczytałam ją o jakieś 15 lat za późno. Bo tak, o rasizmie, o amerykańskim Południu przeczytałam już trochę i to naprawdę poruszających...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

W "Niewidzialnych" Jacobsen nawiązuje do mitu narodowego Norwegów - tego, że wywodzą się od rybaków i rolników, że to co mają dzisiaj, wynika z ich ciężkiej pracy, walki z siłami natury, że nic nie dostali za darmo.

Cała historia, saga rodziny Barrøy, toczy się w miejscu bez czasu, w miejscu bez znaczenia. Mieszkają na maleńkim skrawku lądu otoczonym z każdej strony wodą i jest on w zasadzie całym mikroświatem powieści. Rodzina jest wyspą i wyspa jest rodziną.
Każdy na wyspie Barrøy ciężko pracuje, niezależnie od tego czy jest dorosłym czy dzieckiem. W zasadzie cała ta opowieść jest właśnie o tej pracy, w której wszyscy są cały czas. Na okrągło. Niesamowita zawziętość i pracowitość bohaterów jest porażająca i stanowi trzon powieści. Starcie człowieka z czymś, co go ostatecznie przerasta, z czymś niemożliwym - z żywiołem.

Jest w książce kilka bardzo ciekawych wątków, choćby miejsce kobiet i dzieci w hierarchii rodzinnej. Motyw krzesła jako symbolu ważności. To, że prędzej krzesło dostaje dziecko, niż kobieta.
No i ta tytułowa niewidzialność, czym właściwie jest? Niezależnością? Wolnością od ograniczeń i zewnętrznych reguł? Niestety świat się zawsze ostatecznie o nas upomni i nawet jeśli schowamy się w najdalszym jego zakątku, ową niewidzialność, a więc niezależność, trzeba będzie w końcu oddać. Kawałek po kawałku. I to nie jest złe, to jest po prostu nieuniknione. O tym też jest ta książka.
Na szczęście nie jest to mit o utopii życia na marginesie, w głuszy, o korzonkach i suszonych dorszach. Jest to historia bardzo blisko życia takiego jakie jest, z krótkimi momentami przyjemności i wytchnienia.

Czytelnik, jak się już chyba można domyślić, nie otrzyma tutaj wartkiej akcji, zmiennego tempa opowieści, nie dozna wstrząsów emocjonalnych podczas lektury. Będzie towarzyszyć rodzinie Barrøy przez dobrych kilka lat ich wspólnego życia na wyspie i obserwować. Obserwować trwanie. Można w tę historię wejść i czuć się w niej świetnie (jak ja), ale jestem pewna, że część odbiorców będzie powieścią Jacobsena znużona, a może nawet znudzona.

Poza warstwą fabularną, "Niewidzialni" są naprawdę dobrze napisani i książkę czyta się z przyjemnością. Jacobsen posługuje się w kilku miejscach symbolicznymi zabiegami pozwalając na ostateczne odczytanie historii w różny sposób. Wielu rzeczy nie mówi wprost, co bardzo, bardzo lubię. Każdy może uformować sobie nieco inną wyspę Barrøy, a nawet nie wyspę, ale układ sił na niej.
------
W 2019 ukaże się druga część trylogii. :)

W "Niewidzialnych" Jacobsen nawiązuje do mitu narodowego Norwegów - tego, że wywodzą się od rybaków i rolników, że to co mają dzisiaj, wynika z ich ciężkiej pracy, walki z siłami natury, że nic nie dostali za darmo.

Cała historia, saga rodziny Barrøy, toczy się w miejscu bez czasu, w miejscu bez znaczenia. Mieszkają na maleńkim skrawku lądu otoczonym z każdej strony wodą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

“Bezsenność w czasie karnawału” to zbiór tekstów Janusza Głowackiego pisanych na krótko przed śmiercią pisarza. Przechadza się on po warszawskim Krakowskim Przedmieściu, którego różne zaułki stanowią pretekst do snucia dygresji i wspomnień. Skupia się na światku artystycznym czasów PRLu w Polsce oraz życiu na emigracji. Odnosi się momentami również do sytuacji naszego kraju w chwili obecnej (2017).

Są w książce fragmenty naprawdę dobre, błyskotliwe, celne, dowcipne, tragiczne - cały Głowacki. Są jednak również obok nich te chaotyczne, nieco dłużące się, rozmemłane, zbyt prywatne.
Najpierw byłam rozczarowana, w połowie zastanawiałam się o czym właściwie on pisze. Pomyślałam sobie, że to wygląda jak plik nieco luźnych notatek, fragmentów prywatnych zapisków, które jednak nie nadają się do publikacji w takiej formie, że to nie jest całość.
Potem jednak zrozumiałam, że to książka człowieka, który się żegna i żegna się z bardzo różnymi wspomnieniami, z różnymi postaciami z przeszłości, z sobą samym z tamtych odległych czasów. Ostatecznie - nie jest to już forma jak w “Z głowy”, ale wciąż miło się go czyta i wielka szkoda, że nic już nie napisze.

Inna rzecz jest taka, że książka została wydana już po śmierci pisarza. Nasuwa się pytanie, czy ostateczna forma książki to została ustalona jeszcze za jego życia, czy też ktoś potem to wszystko złożył w całość według własnego uznania i opublikował. Mam wrażenie, że to drugie.

“Bezsenność w czasie karnawału” to zbiór tekstów Janusza Głowackiego pisanych na krótko przed śmiercią pisarza. Przechadza się on po warszawskim Krakowskim Przedmieściu, którego różne zaułki stanowią pretekst do snucia dygresji i wspomnień. Skupia się na światku artystycznym czasów PRLu w Polsce oraz życiu na emigracji. Odnosi się momentami również do sytuacji naszego kraju...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dużą rolę w książce odgrywał Wiedeń i to autorowi wyszło, to mi się podobało. Seethaler potrafi uważnie spojrzeć na miejsce, w tym przypadku na miasto i dać czytelnikowi sporo okazji do zatrzymania się. Inna sprawa, że ostatnio okrutnie chce mi się wrócić do Wiednia, prawie tak bardzo jak do Oslo, więc możliwe, że dlatego ten motyw tak do mnie przemówił.
Więcej niż możliwe.
Wspomniany Franz przenosi się więc do stoicy Austrii z małej wioski i zaczyna tam nowe życie. Znajduje pracę w trafice, zakochuje się, poznaje Zygmunta Freuda, dorasta, normalne ludzkie sprawy się dzieją. Do tego mamy '37 rok, w Austrii czuje się już pierwsze podmuchy, a potem już solidne uderzenia, powietrza przesiąkniętego nazizmem. Widmo wojny.

Dwójka wspomnianych bohaterów niestety rozczarowuje. Brak im charakteru, a cechuje naiwność, podobnie jak całą fabułę. Historia po prostu jest. Prosta i przewidywalna i linearna. a. ;)
Natomiast jeśli ktoś potrzebuje lektury niewymagającej, dość przyjemnej w zasadzie, to można czytać bez poczucia zażenowania. ;)

Nie można odmówić Seethalerowi umiejętności opisywania miejsc, operowania spokojną narracją, która daje dużo oddechu czytelnikowi, ilustrowania codzienności i tej wspomnianej zwyczajności.

Dużą rolę w książce odgrywał Wiedeń i to autorowi wyszło, to mi się podobało. Seethaler potrafi uważnie spojrzeć na miejsce, w tym przypadku na miasto i dać czytelnikowi sporo okazji do zatrzymania się. Inna sprawa, że ostatnio okrutnie chce mi się wrócić do Wiednia, prawie tak bardzo jak do Oslo, więc możliwe, że dlatego ten motyw tak do mnie przemówił.
Więcej niż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Kiedy czytam sobie opinie o "O zmierzchu" to myślę sobie, że: mhm, byłoby dobrze jakby to właśnie o tym było. Tyle że nie jest.
Generalnie - ani ta książka nie jest dobrze napisana, ani oryginalna, ani odkrywcza, ani to powieść feministyczna. Nic nowego (w kontekście światka uniwersyteckiego czy artystycznego) pani Bohman nie powiedziała, coś tam próbowała pokazać po łebkach. Nawrzucała do powieści zupełnie niepotrzebne pseudonaukowe fragmenty, "watę słowną", jeszcze bardziej się rozdrabniając. Ostatecznie wyszła jakaś przedziwna mieszanka treści, obraz kobiety, która jest chodzącą niespójnością, z jednej strony ma, jak rozumiem, uchodzić za silną, niezależną, wykształconą, etc., z drugiej - jej uwieszenie na mężczyznach przyprawia o lekkie mdłości.* Nie łamie żadnych stereotypów, a za taką bohaterkę uchodzi w czytanych przeze mnie recenzjach.
*Jak teraz to piszę to pomyślałam sobie, że tę jej niespójność można uznać w sumie za jedyny udany motyw powieści. Jeśli uznać to za efekt zamierzony. Bardziej jednak prawdopodobne, że to po prostu zła konstrukcja postaci.

I ostatnia rzecz - ta książka to dla mnie historia, która nigdy się na dobre nie zaczęła. Lekko rozmemłany wstęp przeciągnął się aż do ostatniej strony. Za dużo tam chaosu, niepotrzebnych pseudonaukowych i artystycznych wtrąceń, które ani to czegoś czytelnika uczą, ani coś wnoszą do fabuły, a za mało świadomości, co się właściwie chce przekazać. Niespójna, słaba literatura moim zdaniem.

Kiedy czytam sobie opinie o "O zmierzchu" to myślę sobie, że: mhm, byłoby dobrze jakby to właśnie o tym było. Tyle że nie jest.
Generalnie - ani ta książka nie jest dobrze napisana, ani oryginalna, ani odkrywcza, ani to powieść feministyczna. Nic nowego (w kontekście światka uniwersyteckiego czy artystycznego) pani Bohman nie powiedziała, coś tam próbowała pokazać po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Ludzie Dobrej Woli, książka o jakże wieloznacznym tytule, to proza społecznie zaangażowana ubrana w nieco baśniową formę. To dobry zabieg, który sprawia, że historia nabrała lekkości i uchroniła się od banału. Im dłużej o niej myślę, tym bardziej składa mi się to w całość: mikroświat odcięty od szerszej rzeczywistości, narrator, który prowadzi mnie za rękę i trzyma w bezpiecznym dystansie od wszelkich zagrożeń, konkretni bohaterowie i morał na koniec.
Dawno nikt nie opowiadał mi baśni. Chodźcie. ;)

http://www.parapetliteracki.pl/ludzie-dobrej-woli-krystian-nowak

Ludzie Dobrej Woli, książka o jakże wieloznacznym tytule, to proza społecznie zaangażowana ubrana w nieco baśniową formę. To dobry zabieg, który sprawia, że historia nabrała lekkości i uchroniła się od banału. Im dłużej o niej myślę, tym bardziej składa mi się to w całość: mikroświat odcięty od szerszej rzeczywistości, narrator, który prowadzi mnie za rękę i trzyma w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Nigdy jeszcze nie czytałam książki, w której tak specyficznie mieszałyby się dwa światy: ten przedstawiony w powieści, fikcyjny oraz rzeczywisty. Panna młoda Alessandro Baricco to literackie pudełko pralinek, pełne niespodzianek, nietypowych rozwiązań, pięknych zdań i fragmentów, obwiązanych niewidzialną wstążką.

Początek ubiegłego wieku. W umówionym terminie do Rodziny przyjeżdża Panna młoda. Ma poślubić Syna, okazuje się jednak, że od kilku miesięcy przebywa on za granicą w interesach. Dziewczyna musi zatem poczekać na jego powrót. Zostaje powitana bez większego entuzjazmu, lecz uprzejmie. W dość naturalny sposób wtapia się w strukturę Rodziny, przyjmując ich zwyczaje i rytuały. A tych nie brakuje! Ta mała społeczność, dla której czas był zjawiskiem nieokreślonym, które pobrzmiewa w życiu jak język obcy, w nocy kuli się ze strachu (nie zdradzę dlaczego), a w dzień celebruje życie w dość… specyficzny sposób.

Każdy członek Rodziny to prawdziwe indywiduum: Matka, która uczy przyjemności, Ojciec, który, kiedy życie go przytłacza, wykonuje w głowie zabieg przeglądu pewników, piękna Córka, co ze wszystkiego zrezygnowała, Wuj, który nie jest prawdziwym wujem, i który gotuje śpiąc, a wreszcie Modest, majordomus. Jest to postać szczególna, trzymająca pieczę nad wszystkimi domownikami. Człowiek o wielkiej przenikliwości, mądrości i sprycie. Zdecydowanie mój ulubiony bohater całego dramatu.

Ciąg dalszy recenzji na mojej stronie: http://www.parapetliteracki.pl/panna-mloda-alessandro-baricco/

Nigdy jeszcze nie czytałam książki, w której tak specyficznie mieszałyby się dwa światy: ten przedstawiony w powieści, fikcyjny oraz rzeczywisty. Panna młoda Alessandro Baricco to literackie pudełko pralinek, pełne niespodzianek, nietypowych rozwiązań, pięknych zdań i fragmentów, obwiązanych niewidzialną wstążką.

Początek ubiegłego wieku. W umówionym terminie do Rodziny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Urocza, ciepła książka. I nawet się wzruszyłam przy niej. Potrzebna czasem taka lektura człowiekowi ;)

Urocza, ciepła książka. I nawet się wzruszyłam przy niej. Potrzebna czasem taka lektura człowiekowi ;)

Pokaż mimo to