-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać455
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
||www.bookyourself.pl||
Po dość przyjemnej lekturze jednego z romansów Jennifer Probst, "Gry o miłość", postanowiłam, że wkrótce sięgnę po inną książkę tej autorki. "Wkrótce" stało się w ostateczności aż sześcioma miesiącami.
Główni bohaterowie książki, Miranda i Gavin, to dawni kochankowie, którzy po bardzo namiętnym, ale krótkim romansie rozstali się w okolicznościach, które nie sprawiły, że myślą teraz o sobie z sympatią. Ona jest znaną krytyczką kulinarną odwiedzającą lokale incognito i oceniającą je w swojej rubryce "Miranda je" w jednej z gazet. On to znany biznesmen, typowy "światowiec". Przypadek sprawia, że spotykają się ponownie, w restauracji rodziców Gavina, Mia Casa, o której Miranda pisze recenzję.
Romanse mają to do siebie, że albo się je lubi, albo nie, a tak przynajmniej uważa większość osób. Ja z kolei zaliczam się do tego grona, które nie przepada za literaturą miłosną w zbyt dużej dawce, a lubi ją jedynie jako pewnego rodzaju "przerywnik" pomiędzy książkami wymagającymi większych przemyśleń czy zastanowienia.
"Miłość o smaku cannoli" taka właśnie miała być - miła, niezobowiązująca i zdecydowanie przyjemna w odbiorze. Moje oczekiwania niestety nie zostały zaspokojone. Historia przedstawiona przez Jennifer Probst okazała się być nieco naciągana i niezbyt pochłaniająca. A szkoda, bo miała potencjał.
Zacznę od pozytywnych aspektów książki, bo wbrew pozorom jest ich nie tak mało. Największym z nich jest bez wątpienia narracja - to moja druga styczność z twórczością Jennifer Probst i spodobał mi się jej lekki język, w znaczniej mierze przyjemny w odbiorze (zdarzają się jednak takie dziwne perełki jak "Jej słowa zawibrowały mu w uszach jak podczas turbulencji w samolocie", pozwólcie, że nie będę tego komentować). Spodobał mi się również sposób przedstawienia Mirandy - została ukazana jako silna, niezależna kobieta, zdecydowanie burząca moją sympatię. Niestety Gavin oraz inni bohaterowie są raczej mdli, pozbawieni wyrazu i zupełnie nierealistyczni. Czytając miałam wrażenie, że zabrakło im charakteru, jakiegoś konkretnego wyrazu.
Akcja książki "Miłość o smaku cannoli" również nie należy do najbardziej udanych i dynamicznych. Po Jennifer Probst spodziewałam się czegoś lepszego, niemniej jednak historia sama w sobie potrafi wzbudzić zainteresowanie i momentami nawet pewnego rodzaju dreszczyk emocji. Jest również aż do bólu przewidywalna.
Podsumowując - nie uważam, by czas spędzony na lekturze tej powieści był czasem zmarnowanym, ale nie wiedząc, jaka będzie, nie zdecydowałabym się na to ponownie. "Miłość o smaku cannoli" to typowe czytadło, umiarkowanie dobre w chwili, gdy jesteśmy zmęczeni/bardzo lubimy romanse, w pozostałych przypadkach radziłabym jednak zdecydować się na inny tytuł.
||www.bookyourself.pl||
Po dość przyjemnej lekturze jednego z romansów Jennifer Probst, "Gry o miłość", postanowiłam, że wkrótce sięgnę po inną książkę tej autorki. "Wkrótce" stało się w ostateczności aż sześcioma miesiącami.
Główni bohaterowie książki, Miranda i Gavin, to dawni kochankowie, którzy po bardzo namiętnym, ale krótkim romansie rozstali się w okolicznościach,...
2015-02-09
||www.bookyourself.pl||
Zawsze, gdy rozpoczynam lekturę jakiejś "popularnej" książki, będącej aktualnie na czasie, mam wielkie obawy. A jeśli nie okaże się taka dobra, jak wszyscy mówią? A jeśli świetny styl autora i wartka akcja to tylko brednie, które wymyślono dla promocji tytułu?
Amy i Nick Dunne są małżeństwem, mieszkają w pięknym, dużym domu nad rzeką Missisipi i właśnie obchodzą swoją piątą rocznicę ślubu. Nim zdążą ją uczcić, Amy znika w niewyjaśnionych okolicznościach. Wszystkie podejrzenia spadają na męża, a Nick nie wydaje się być niewinny - kłamie, przeinacza fakty i podejrzanie się zachowuje. Przy pomocy swojej siostry mężczyzna stara się udowodnić, że to nie on stoi za zniknięciem żony. Jeżeli jednak jest to prawda, to co w takim razie stało się z Amy?
Lektura "Zaginionej dziewczyny" była dla mnie dość dziwnym przeżyciem. Pierwszy raz zdarzyło mi się tak wiele razy zmieniać swoją opinię o bohaterach i o tym czy książka w ogóle mi się podoba. Nie jestem pewna czy był to zamierzony efekt Gillian Flynn, ale szalony kalejdoskop emocji na mnie zrobił wrażenie. Nie często spotyka się bowiem powieści, podczas czytania których co kilka stron myślisz na przemian "nie podoba mi się ta książka" i "uwielbiam ją".
Akcja powieści została podzielona na bardzo wiele bardzo krótkich rozdziałów, a czytelnik może obserwować wydarzenia naprzemiennie z perspektywy zarówno Nicka, jak i Amy. To bardzo ciekawy zamysł, choć, przyznam szczerze, przez prawie pół książki uważałam, że jest raczej kiepski. Później jednak wydarzenia obrały zupełnie zaskakujący kierunek i sytuacja zmieniła się diametralnie. Okazało się, że nic nie jest takie, jak mogłoby wydawać się na początku.
"Zaginiona dziewczyna" to dla mnie powieść wielu zaskoczeń. Jednocześnie podoba mi się i czuję pewien przesyt. Gillian Flynn w ponad 600-stronicowej książce zawarła treść, która spokojnie mogłaby zostać skrócona do 2/3 i nie straciłaby na tym w żadnym stopniu. Wręcz przeciwnie - uważam, że opuszczenie wielu nieznaczących elementów wyszłoby książce na korzyść. Mimo tego "Zaginioną dziewczynę" czyta się naprawdę błyskawicznie, a rezygnacja z lektury na rzecz codzienności jest nie lada wyzwaniem. Książka ma w sobie coś, co wciąga. Ma coś, co sprawia, że nie możesz przestać czytać. Ma coś, co sprawia, że po przeczytaniu bardzo zaskakującego zakończenia mówisz "o kurde, NAPRAWDĘ?". Ja tak zrobiłam i myślę, że Wasza reakcja będzie podobna.
||www.bookyourself.pl||
Zawsze, gdy rozpoczynam lekturę jakiejś "popularnej" książki, będącej aktualnie na czasie, mam wielkie obawy. A jeśli nie okaże się taka dobra, jak wszyscy mówią? A jeśli świetny styl autora i wartka akcja to tylko brednie, które wymyślono dla promocji tytułu?
Amy i Nick Dunne są małżeństwem, mieszkają w pięknym, dużym domu nad rzeką Missisipi i...
||www.bookyourself.pl||
Są takie książki, na których lekturę czeka się bardzo, bardzo długo. Są takie książki, które zachwycają już od pierwszych stron, od pierwszych przeczytanych słów. Ale są też książki, które znajdują się poza wszelką kategorią. Takie, dla których słowa "wspaniały" czy "wzruszający" wydają się być jedynie zabawnym niedopowiedzeniem. Taka właśnie jest "Złodziejka książek".
Jest rok 1938. Dziewięcioletnia wówczas Liesel Meminger swoją pierwszą książkę kradnie podczas pogrzebu młodszego brata, gdzieś obok torów kolejowych prowadzących do Molching. To właśnie dzięki "Podręcznikowi grabarza" dziewczynka uczy się czytać i poznaje niesamowitą wartość słowa. Kolejne książki zdobywa również w nietypowy sposób - jedną ratuje z płomieni, jeszcze inne wynosi z domu burmistrza... II wojna światowa nie jest jednak radosnym czasem, jest niebezpieczna. Kiedy przybrana rodzina Liesel udziela schronienia Żydowi, dziewczynka dowiaduje się jak bardzo.
Rzadko zdarzają mi się momenty, gdy czuję, że brak mi słów. Gdy wiem, że słowa w żaden sposób nie oddadzą tego, co chcę powiedzieć, co czuję. Od razu po przeczytaniu "Złodziejki książek" zrozumiałam, że to właśnie jeden z tych momentów. Nie ma tylu synonimów słowa "genialny", by móc opisać tę powieść. Jest ona po prostu fantastyczna. Fenomenalna w każdym calu.
Powieści i filmy z II wojną światową w tle interesowały mnie od zawsze, czytam na ten temat naprawdę wiele publikacji, dlatego ciężko jest mnie zaskoczyć czymś w tym zakresie. Markusowi Zusakowi jednak się udało. O, Boże, jak bardzo mu się udało! Uczynienie Śmierci narratorem powieści jest niesamowicie trafnym pomysłem. Śmierć owa nie jest jednak, jak mogłoby się zdawać, wrogiem. Wręcz przeciwnie - jest przyjacielem. Jest doskonale wykreowanym bohaterem, który staje się dla czytelnika równie sympatyczną postacią jak chociażby Liesel, złodziejka książek, której historię możemy śledzić dzięki pewnemu notesowi, który wpadł w ręce Śmierci.
O akcji tej powieści można by powiedzieć wiele, ale aby zrobić to subtelnie i nie zdradzić jej osobom, które ze "Złodziejką książek" mają dopiero zamiar się zapoznać, należy wspomnieć tylko o tym, co najważniejsze. Czasy II wojny światowej to okres, jak wszystkim wiadomo, bardzo burzliwy, również dla Niemców, w co niestety wiele osób nie chce uwierzyć. Ubogie racje żywnościowe, społeczny obowiązek należenia do NSDAP, a także siejące zniszczenia naloty sprawiały, że sytuacja Aryjczyków nie była godna pozazdroszczenia. Właśnie z takim światem zapoznaje nas Markus Zusak - biednym, brudnym, ogarniętym cierpieniem.
W "Złodziejce książek" bardzo ważną rolę odgrywają uczucia. Są one zróżnicowane i dzięki temu takie piękne. Autor największą uwagę skupił na przyjaźni. Mamy więc do czynienia z przyjaźnią zupełnie typową - Liesel oraz Rudego, ale także niezwykłą przyjaźnią, która nawiązuje się między dziewczynką a Maxem Vandenburgiem - młodym Żydem, któremu państwo Hubermannowie udzielają schronienia.
"Złodziejka książek", która przedstawia ogromną wartość słów sprawiła, że mi tych słów zabrakło. Nie potrafię opisać wrażenia, jakie zrobiła na mnie ta powieść. Nie potrafię sprecyzować, co tak bardzo mnie w niej urzekło, ale wiem jedno i mam nadzieję, że choć to Was przekona do sięgnięcia po ten tytuł - "Złodziejka książek" kradła nie tylko książki. Skradła też moje serce!
||www.bookyourself.pl||
Są takie książki, na których lekturę czeka się bardzo, bardzo długo. Są takie książki, które zachwycają już od pierwszych stron, od pierwszych przeczytanych słów. Ale są też książki, które znajdują się poza wszelką kategorią. Takie, dla których słowa "wspaniały" czy "wzruszający" wydają się być jedynie zabawnym niedopowiedzeniem. Taka właśnie jest...
||www.bookyourself.pl||
Mówi się, że przyjaźń damsko-męska nie istnieje. Że zawsze w końcu któraś z osób poczuje coś więcej. Zakocha się. Nigdy nie zgadzałam się z tym stwierdzeniem. Już w czasach podstawówki spędzałam czas w towarzystwie chłopców, a jedna z tych przyjaźni przetrwała do dzisiaj i ma się dobrze.
"Love, Rosie" to powieść Cecilii Ahern, która w Polsce wydana została po raz pierwszy w roku 2004 pod tytułem "Na końcu tęczy". Popularność zdobyła jednak dopiero niedawno, wraz z ukazaniem się ekranizacji i odtąd zbiera bardzo pozytywne recenzje. Również i mnie zainteresowała historia przedstawiona przez autorkę, więc przed obejrzeniem (podobno także dobrego) filmu, postanowiłam zapoznać się z powieścią.
Rosie Dunne i Alex Stewart są najlepszymi przyjaciółmi odkąd skończyli pięć lat. Kłócili się, godzili, przeżywali razem najwspanialsze, najgorsze i najbardziej żenujące chwile młodości. Jednak niedługo przed zakończeniem liceum okazuje się, że Alex wraz z rodzicami musi przeprowadzić się do USA. Przyjaciele zostają rozdzieleni. Fakt ten nie przerywa jednak ich niezwykłej przyjaźni, wciąż utrzymują kontakt, a Rosie planuje na czas studiów zamieszkać w Bostonie i tam uczyć się hotelarstwa. Niestety wszystkie plany zmieniają się, gdy Alex nie dociera na bal maturalny Rosie i dziewczyna popełnia bogaty w konsekwencje błąd. Tak przynajmniej się jej zdaje.
"Love, Rosie" to powieść epistolarna, czyli skonstruowana wyłącznie w formie listów, e-maili czy SMS-ów wymienianych przez bohaterów. To już trzecia tego typu książka, którą przeczytałam i muszę przyznać, że coraz bardziej przekonuję się do takiej formy narracji. Rezygnacja z typowego, wszechwiedzącego narratora pozwala w szczególny sposób poznać bohaterów, ale nie ze strony fizycznej (naprawdę nie potrafię sobie przypomnieć jak wyglądali Rosie czy Alex), a z psychicznej. Poznajemy ich smutki, radości, obawy, marzenia, specyficzne poczucie humoru... Poznajemy ich tak, jak poznać byśmy chcieli każdą osobę. Prawdziwie.
Mówiąc o "Love, Rosie", nie sposób nie wspomnieć o tym, że jest to istny kalejdoskop emocji. Z każdego listu, z każdej wiadomości wymienionej przez bohaterów, bije cała masa uczuć, które wprost przepływają na czytelnika. Już od pierwszych stron pokochałam relację, jaka połączyła Rosie i Alexa. Ich wspólne ucieczki, przygody, plany na przyszłość, a później kłopoty w dorosłym życiu, w których próbowali się wspierać, przywiodła mi na myśl prawdziwy obraz przyjaźni. Bo "Love, Rosie" taka właśnie jest. Momentami zabawna, czasem wzruszająca, emocjonalna, piękna, wciągająca, ale przede wszystkim pokazująca, że przyjaźń damsko-męska naprawdę istnieje, że przyjaźń sama w sobie istnieje i jest wspaniałą wartością.
||www.bookyourself.pl||
Mówi się, że przyjaźń damsko-męska nie istnieje. Że zawsze w końcu któraś z osób poczuje coś więcej. Zakocha się. Nigdy nie zgadzałam się z tym stwierdzeniem. Już w czasach podstawówki spędzałam czas w towarzystwie chłopców, a jedna z tych przyjaźni przetrwała do dzisiaj i ma się dobrze.
"Love, Rosie" to powieść Cecilii Ahern, która w Polsce...
2014-12-20
||www.bookyourself.pl||
Książki o wampirach przejadły się większości czytelników już dawno. Po "Zmierzchu", "Pamiętnikach wampirów" i podobnych tego typu, świat wydawniczy czekał na coś nowego. Na jakąś... świeżą krew. I pojawiła się. W zupełnie niespodziewanym miejscu - w Internecie.
14-letnia wówczas Abigail Gibbs, zainspirowana pewną słynną sagą o wampirach (wiem, zaczyna się kiepsko), postanowiła stworzyć coś swojego, coś bardziej "krwawego" i "mniej delikatnego", jak sama mówi. Swoje opowiadanie umieszczała na jednej z popularnych stron dla początkujących pisarzy, a kilka miesięcy później mogła poszczycić się już milionami czytelników.
Główną bohaterką książki jest Violet Lee - dziewczyna, której życie odmienia się diametralnie w ciągu jednego wieczora. Zupełnie przypadkowo, czekając na znajomych na Trafalgar Square, Violet jest świadkiem okrutnej rzezi. Krew, dzika walka, nadprzyrodzona siła i mordy podpowiadają jej, że nie ma do czynienia z istotami ludzkimi. Skulona za jedną z ławek, przestraszona, obserwuje to przerażające wydarzenie. Jednak ciche westchnienie, niesłyszalne dla ludzkiego ucha wystarczy, by usłyszał ją Kaspar - przywódca atakującej hordy. Wampir z nieznanych powodów decyduje się tymczasowo oszczędzić życie Violet i porywa ją do rezydencji, którą zamieszkuje jego ród.
Sięgając po pierwszą część serii "Mroczna Bohaterka" nie oczekiwałam zbyt wiele. Nie oszukujmy się - książki o wampirach nie są typem literatury, który można byłoby nazwać ambitnym lub chociaż satysfakcjonującym. Z przyjemnością muszę przyznać, że "Kolacja z wampirem" zaskoczyła mnie jednak z wielu powodów.
Uwagę przede wszystkim należy skupić na bohaterach książki. Są oni naprawdę ciekawie wykreowani, a, co najważniejsze, nie są mdli. Każdy z nich przedstawia swoje wartości, każdy jest w jakiś sposób unikalny, na przykład Violet, która jest wegetarianką. To interesujące zestawienie, biorąc pod uwagę fakt, że znalazła się w dworze zamieszkiwanym przez krwiożercze wampiry. Również narracja pierwszoosobowa prowadzona z dwóch różnych perspektyw (Violet oraz Kaspara) jest bardzo przejrzysta. I choć przedstawia czasem te same wydarzenia, tylko z różnych punktów widzenia, nie przeszkadza to w czytaniu.
Akcja to zdecydowanie największy plus powieści Abigail Gibbs. Już od pierwszych stron, czyli wydarzeń na Trafalgar Square, pędzi niesamowicie szybko i jest tak przez zdecydowaną większość czasu. Wydarzenia książki trzymają w napięciu. Aby nie zdradzić potencjalnym czytelnikom zbyt wiele powiem tylko, że przy "Kolacji z wampirem" nie można się nudzić.
Podsumowując - książka młodziutkiej autorki była dla mnie dużym zaskoczeniem. Jeżeli chodzi o powieści o podobnych konwencjach, "Kolacja z wampirem" wypada naprawdę dobrze. Nie oszukujmy się jednak - to wciąż jest książka z gatunku paranormal romance, to wciąż jest coś, co wyszło spod pióra zaledwie 14-letniej dziewczynki. I choć autorka i jej wydawcy zrobili wszystko co w ich mocy, jestem o tym przekonana, nie oczekujcie fajerwerków, ani wielkiego "wow". W "Kolacji z wampirem" często widać niedoświadczenie życiowe Abigail, często pewne rzeczy (mam tu na myśli sceny z gatunku miłosno-romantycznych) są trochę "naciągane". Niemniej jednak to powieść, z którą warto się zapoznać. Poznawanie literatury, moim zdaniem, nie polega jedynie na sięganiu po pozycje dobrze napisane i ze sławnymi nazwiskami na okładkach.
||www.bookyourself.pl||
Książki o wampirach przejadły się większości czytelników już dawno. Po "Zmierzchu", "Pamiętnikach wampirów" i podobnych tego typu, świat wydawniczy czekał na coś nowego. Na jakąś... świeżą krew. I pojawiła się. W zupełnie niespodziewanym miejscu - w Internecie.
14-letnia wówczas Abigail Gibbs, zainspirowana pewną słynną sagą o wampirach (wiem,...
2014-12-27
|www.bookyourself.pl|
O serii książek "Selekcja" autorstwa Kiery Cass powiedziano już wiele, ale jedno jest pewne - albo się je lubi, albo się ich nienawidzi. Z opinii czytelników wynika, że nie ma nic pomiędzy. Po "Rywalkach" i "Elicie" przyszedł czas na ostatnią część tej trylogii, czyli "Jedyną.
America, główna bohaterka i narratorka książki, jest jedną z czterech dziewczyn, które dostały się do ścisłej czołówki Eliminacji - rywalizacji, w której spośród 35 dziewcząt książe Maxon wybierze sobie żonę, a tym samym przyszłą królową Illei. Ami stoi jednak przed trudnym zadaniem - nienawidzona przez króla, uwielbiana przez jego poddanych, sama musi zdecydować czego tak naprawdę chce i jakie konsekwencje może to przynieść dla całego kraju.
Opinia o ostatniej części trylogii (choć według ostatnich informacji w roku 2015 ma powstać kolejna powieść) zazwyczaj jest również opinią odnośnie całej serii. Należy zadać sobie więc dwa podstawowe pytania. Czy "Selekcja" mi się podobała? Tak. Czy to ambitne książki, do których kiedyś powrócę? Zdecydowanie nie. Kiera Cass stworzyła prostą opowiastkę dla nastoletnich dziewczynek, której jedynym zadaniem jest przysłowiowe już "odmóżdżenie" czytelnika. Nie zmienia to jednak faktu, że odmóżdżenie to sprawiło mi przyjemność. Spodobała mi się historia Ami, nawet mimo licznych wad powieści.
Jak wspominałam już kilkukrotnie w innych recenzjach, "Selekcja" to powieść infantylna do granic możliwości. Jest to zaskakujące biorąc pod uwagę wiek jej bohaterów. Ami i Maxon, będąc już praktycznie dorośli, sprawiają wrażenie zupełnie niedojrzałych, a sam książę (zacytuję teraz zasłyszane gdzieś zdanie) "ma w sobie więcej z księżniczki, niż z władcy". Przejawia się to w różnych momentach, a tym, co zaskoczyło mnie najbardziej w "Jedynej" była próba uwiedzenia go przez Americę i jego głośny wybuch śmiechu, gdy przyszło co do czego. Myślę, że przykład ten idealnie odzwierciedla poziom czytelników, dla których "Selekcja" jest przeznaczona. Jednak bohaterowie wzbudzili moją sympatię. To miła odskocznia od poważnych książek, z którymi mam ostatnio styczność.
Sama historia przedstawiona przez Kierę Cass, mimo tego, że jest dość naiwna, skonstruowana została w zadowalających mnie sposób. Spodobał mi się sam pomysł Eliminacji i to, co działo się w zamku. Spodobały mi się problemy, z jakimi musieli zetknąć się bohaterowie, spodobał mi się wątek rebeliantów i postać królowej Amberly, matki Maxona. Myślę, że czas spędzony przy "Selekcji" nie był czasem zmarnowanym, nie oczekujcie jednak od tej serii zbyt wiele.
|www.bookyourself.pl|
O serii książek "Selekcja" autorstwa Kiery Cass powiedziano już wiele, ale jedno jest pewne - albo się je lubi, albo się ich nienawidzi. Z opinii czytelników wynika, że nie ma nic pomiędzy. Po "Rywalkach" i "Elicie" przyszedł czas na ostatnią część tej trylogii, czyli "Jedyną.
America, główna bohaterka i narratorka książki, jest jedną z czterech...
||www.bookyourself.pl||
Wszechświat jest nieskończony - co do tego nie ma wątpliwości, ale jednocześnie nie sposób obalić tego stwierdzenia. Biorąc pod uwagę różne aspekty, zajmują się nim filozofowie i naukowcy. I jeden nietypowy chłopiec - Alex - główny bohater powieści "Wszechświat kontra Alex Woods".
Alex nie jest i nigdy nie był zwyczajnym dzieckiem. W wieku 7 lat został uderzony przez meteoryt, a zdarzenie to wpłynęło w bardzo znaczący sposób na kolejne lata jego życia. Poważne konsekwencje zdrowotne, zainteresowanie mediów, aż w końcu pierwsza w życiu szczera przyjaźń są tylko niektórymi z rzeczy, jakich doświadczył młodzieniec. To właśnie owa przyjaźń Alexa i starszego mężczyzny, Pana Petersona, była dla bohatera punktem zwrotnym w życiu, a jednocześnie początkiem niezwykłej, pięknej i wartościowej przygody.
Głównego bohatera książki autorstwa Gavina Extence poznajemy jednak wiele lat później, gdy zostaje zatrzymany na granicy, a w jego samochodzie znajduje sporą ilość marihuany, gotówkę oraz... urnę z ludzkimi prochami. Powieść "Wszechświat kontra Alex Woods" jest więc wielką retrospekcją, opowieścią o tym, co doprowadziło chłopca do tego miejsca.
Sięgając po tę powieść miałam bardzo mieszane uczucia. Przeczucie, że nie będzie to lektura, która przypadnie mi do gustu mieszało się z pozytywnymi opiniami, które pojawiały się, gdy tylko próbowałam dowiedzieć się czegoś więcej o książce. Jakże miło było się zaskoczyć! "Wszechświat kontra Alex Woods" okazał się być nadzwyczaj mądrą powieścią (świadczy o tym choćby duża liczba karteczek indeksujących, którymi zaznaczyłam warte zapamiętania cytaty) i bardzo żałuję, że nie mogłam poświęcić jej więcej czasu.
Jedną z największych zalet książki są przede wszystkim jej bohaterowie - zarówno Alex i Pan Peterson, jak drugoplanowe postacie, zostali wykreowani w sposób wręcz idealny. Są bardzo różnorodną plejadą charakterów, które uwielbiam. W "Wszechświat kontra Alex Woods" mamy więc do czynienia z ekstrawagancją, ezoteryką, nonkonformizmem, byciem upierdliwym, zrzędliwym oraz z sarkazmem w fantastycznym wydaniu - jedną z moich ulubionych cech u bohaterów literackich.
Akcja książki, mimo iż nie jest szczególnie dynamiczna ani emocjonująca, wprowadza czytelnika w niesamowity nastrój. Urzeka go swoją prostotą, swoim pięknem i niezachwianą wiarą w wartość przyjaźni. Ukazuje i przypomina tym, którzy nie pamiętają, że człowiek jest w gruncie rzeczy jest istotą dobrą, kochającą, a to inni ludzie i otoczenie sprawiają, że czasem wydaje się taki nie być. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że "Wszechświat kontra Alex Woods" to powieść przywracająca wiarę w ludzi, w ich dobro.
Okładka książki przekonuje nas, że będzie ona jedną z najlepszych powieści, jakie kiedykolwiek przeczytaliśmy. Czy była taka w rzeczywistości? Raczej nie i uważam, że to stwierdzenie raczej na wyrost. Myślę jednak, że piękna i często wzruszająca narracja pierwszoosobowa, niezwykła przyjaźń bohaterów oraz cały ogrom mądrych sentencji, które znajdziecie we "Wszechświecie..." są wystarczającą zachętą do sięgnięcia po ten tytuł.
||www.bookyourself.pl||
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toWszechświat jest nieskończony - co do tego nie ma wątpliwości, ale jednocześnie nie sposób obalić tego stwierdzenia. Biorąc pod uwagę różne aspekty, zajmują się nim filozofowie i naukowcy. I jeden nietypowy chłopiec - Alex - główny bohater powieści "Wszechświat kontra Alex Woods".
Alex nie jest i nigdy nie był zwyczajnym dzieckiem. W wieku 7 lat...