-
Artykuły
„Shrek 5”, nowy „Egzorcysta”, powrót Avengersów, a także ekranizacje Kinga, Dahla i Hernana DiazaKonrad Wrzesiński4 -
Artykuły
„Wyluzuj, kobieto“ Katarzyny Grocholi: zadaj autorce pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać23 -
Artykuły
„Herbaciany sztorm”: herbatka z wampiramiSonia Miniewicz1 -
Artykuły
Wakacyjne „Książki. Magazyn do Czytania”. Co w nowym numerze?Konrad Wrzesiński9
Biblioteczka
Większość z nas lubi wątki szpiegowskie i z zainteresowaniem śledzi losy tajnych agentów. Od zawsze świetnie się one sprawdzały, czy to w literaturze, czy na wielkim ekranie i wprowadzały do fabuły dużo niespodziewanych zwrotów akcji oraz niemałego dreszczyku emocji. Przeważnie jednak skupiają się one na teraźniejszości, gdzie szpieg idący na misję wyposażony jest w super nowoczesny sprzęt. A co gdyby można było cofnąć się kilka wieków wstecz i poznać działania tamtejszych pierwszych służb specjalnych? Tu z pomocą przychodzi Oliver Clements i jego najnowsze dzieło - "Oczy królowej".
Akcja książki już od samego początku nabiera szybkiego tempa i długo tak się utrzymuje. Był to ogromny atut, ponieważ z każdą kolejną stroną czytelnik coraz bardziej zanurzał się w historię oraz płynął dalej razem z nią. Odpowiadał za to prosty i lekki styl pisania autora, który nie bawił się w zawiłe opis, a skupił się na dobrym przekazaniu swojej opowieści.
Obraz XVI wiecznej Anglii ukazanej w powieści jest bardzo realistyczny, a często nawet brutalny. Nie ma tu miejsca na idealizację, czy pomijanie niewygodnych tematów. Opisy były szczegółowe, aż można było wyobrazić sobie wszystkie te nieprzyjemne zapachy i jeszcze bardziej wczuć się w realia tamtych czasów. Mi się to podobało, ale na pewno trochę bardziej wrażliwe osoby muszą uważać, bo część scen może być nie dla nich.
W książce zabrakło mi trochę większego wgłębienia się w postacie Elżbiety I i jej rywalki Marii. Choć obie kobiety przewijały się przez książkę, to jednak zdecydowanie była ona zdominowana przez działalność szpiegów poświęcających się dla dobra swojego kraju. Dla mnie był to spory minus, ponieważ dwie bardzo ważne postacie zostały nieco pominięte. Pozostałym bohaterom może i poświęcono więcej uwagi, ale również nie wystarczająco wgłębiono się w ich historię, charakter, czy motywację do danych działań.
Podsumowując, "Oczy królowej" to powieść historyczna skupiająca się na działalności szpiegowskiej ówczesnych agentów. Znajdziecie w niej dużo intryg i podstępów, a wszystko na tle narastającego konfliktu z Hiszpanią i Francją oraz masakry protestantów w tzw. "noc św. Bartłomieja". Kilka rzeczy można było zrobić lepiej, ale ogólnie całość wyszła dobrze. Jeśli nie macie problemu ze zmierzeniem się z odrobiną historii oraz chcielibyście poczuć się jak James Bond w średniowieczu, to powinniście się odnaleźć w tej lekturze.
Większość z nas lubi wątki szpiegowskie i z zainteresowaniem śledzi losy tajnych agentów. Od zawsze świetnie się one sprawdzały, czy to w literaturze, czy na wielkim ekranie i wprowadzały do fabuły dużo niespodziewanych zwrotów akcji oraz niemałego dreszczyku emocji. Przeważnie jednak skupiają się one na teraźniejszości, gdzie szpieg idący na misję wyposażony jest w super...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-04-05
6.5/10
Ostatnimi czasy czytam dużo fantastyki i książek młodzieżowych. Za to na studiach pobijam rekordy siedzenia przed ekranem komputera. Ostatnio przesiedziałam z 14 godzin, bo tak zajęcia wypadły. Dlatego potrzebowałam książki, przy której totalnie się odprężę i odpocznę. A dzięki uprzejmości wydawnictwa Prószyński i S-ka mogłam zrecenzować Weekend Sherii Smith.
Od Weekendu przede wszystkim oczekiwałam dobrej zabawy. I to też dostałam. Książkę bardzo szybko przeczytałam i dobrze się przy niej bawiłam. Były pewne elementy i fragmenty, które nie przypadły mi do gustu. Jednak jest to moja subiektywna ocena, ponieważ wydaje mi się, że innym mogłyby one nie przeszkadzać. Historia była trochę przewidywalna, jeśli ktoś czytał sporo thrillerów, ale pani Smith potrafi zbudować atmosferę napięcia.
Akcja była bardzo skondensowana, ponieważ działa się na przestrzeni trzech dni. Było to dobre rozwiązanie, poniewaz inaczej akcja by się nadto rozciągnęła. Każdy rozdział był z perspektywy jednej z czterech głównych bohaterek. Dzięki temu zabiegowi mieliśmy szansę często poznać przemyślenia kobiet na temat tego samego wydarzenia. Autorka miała ciekawy pomysł, który według mnie dobrze wyszedł. Książkę praktycznie czyta się na raz, więc jest idealna dla osób z zastojem czytelniczym. Zdecydowanie sięgnę po inną twórczosć Sherri Smith, ponieważ mimo kilku wad, Weekend bardzo dobrze mi się czytało.
Sherri Smith stworzyła postacie, których nie da się polubić. Nie jest to wada książki, a powiew świeżości. Katie była dla mnie najlepiej wykreowaną postacią. Byłam w stanie uwierzyć, że podupadła dziecięca gwiazda tak by się zachowała. Ellie była ciekawa, ale sposób w jaki się zachowywała odstręczał czytelnika. Określiłabym ją jako "pani idealna". Następna jest Ariel, której bardzo nie polubiłam. Była najsłabszym ogniwem, jeśli chodzi o kreację, a autorka mogła z niej wyciągnąć coś więcej. Ostatnia jest Carmen, która była zaślepiona pieniędzmi, jednak miała w sobie pewną dozę racjonalności, która mi się podobała.
Najważniejszym elementem thrillera jest odkrycie wszystkich kart i odpowiedź na podstawowe pytanie: Jaki powód krył się za zachowaniem mordercy? I tu muszę przyznać, że spodziewałam się, kto okaże się naczelnym złoczyńcą, ale nie zgadłam motywu. Ogólnie końcówka była bardzo chaotyczna, a niektóre wydarzenia były absurdalne. Myślę, że gdyby autorka nie przekombinowała i postawiła na prostotę, to jeszcze większe ciarki przeszłyby mi po plecach.
6.5/10
Ostatnimi czasy czytam dużo fantastyki i książek młodzieżowych. Za to na studiach pobijam rekordy siedzenia przed ekranem komputera. Ostatnio przesiedziałam z 14 godzin, bo tak zajęcia wypadły. Dlatego potrzebowałam książki, przy której totalnie się odprężę i odpocznę. A dzięki uprzejmości wydawnictwa Prószyński i S-ka mogłam zrecenzować Weekend Sherii Smith.
Od...
Na wstępie warto zaznaczyć, że Pani Czterdziestu Żywiołów przypomina bardziej zbiór opowiadań i opis z okładki odnosi się do jednego z opowiadań zawartego w książce. Co więcej, jest ono ostatnie, dlatego nie zdziwcie się gdy otworzycie tą pozycję.
Byłam bardzo ciekawa jak Witold Dworakowski wykreował świat i jak ja się w nim odnajdę. Muszę przyznać, że nie miałam żadnego problemu i choć pojawiały się bardziej skomplikowane pojęcia, to autor bardzo dobrze je tłumaczył, dzięki czemu nie miałam żadnego problemu, by odnaleźć się w akcji. Ogólnie jestem zadowolona z lektury i mimo, że pojawiło się parę niedociągnięć (o czym będzie dalej), to miło spędziłam czas przy Pani Czterdziestu Żywiołów.
Co do słabszych elementów powieści, to na pewno zabrakło mi większego zagłębienia się w relację Kariny i Dexa. Od samego początku książki wiemy, że już długo pracują razem i bardzo dobrze się znają. Widać to po sposobie w jaki ze sobą rozmawiają oraz że rozumieją się praktycznie bez słów. Jednak dla mnie, jako czytelnika, zabrakło ważnych wydarzeń z ich wspólnej historii - jak się poznali, co ich połączyło oraz co sprawiło, że są najlepszymi przyjaciółmi.
Zakończenie książki było takie jakie najbardziej lubię. Nie przesłodzone, ani nie pesymistyczne z bonusem w postaci niewiadomej co będzie dalej. Dzięki temu autor zostawił sobie otwartą furtkę, by w przyszłości, jeśli będzie mieć czas i ochotę, powrócić do załogi statku Demeter.
Na wstępie warto zaznaczyć, że Pani Czterdziestu Żywiołów przypomina bardziej zbiór opowiadań i opis z okładki odnosi się do jednego z opowiadań zawartego w książce. Co więcej, jest ono ostatnie, dlatego nie zdziwcie się gdy otworzycie tą pozycję.
Byłam bardzo ciekawa jak Witold Dworakowski wykreował świat i jak ja się w nim odnajdę. Muszę przyznać, że nie miałam żadnego...
2019-07-21
Po bardzo zaskakującym zakończeniu Strażnika wprost nie mogłam się doczekać, kiedy w moje ręce wpadnie kolejna część. I tak trochę poczekałam, aż końcu zawitała do mnie upragniona paczka. Czym prędzej ją rozpakowałam, odłożyłam wszystko na bok i zanurzyłam się w lekturze Tropiciela.
Muszę przyznać, że Tropiciel podobał mi się bardziej od swojego poprzednika. Akcja była ciekawsza i bardziej zróżnicowana, a autorka dużo bardziej grała na emocjach czytelnika. Choć większość zdarzeń wydawałoby się, że będzie wiadomo jak się potoczą, to jednak ich bieg był różny, a przy tym pojawiło się parę niespodzianek. Co więcej mimo, że między pierwszą, a drugą częścią jest różnica prawie dwustu stron, to właśnie tego grubszego Tropiciela szybciej i przyjemniej mi się czytało.
Książka ma też ode mnie duży plus za przebieg wątków romantycznych. W każdej młodzieżówce się pojawiają, ale nie w każdej są dobrze poprowadzone. Trójkąty i inne wielokąty są głównym (czasem jedynym) przedmiotem rozmyślań głównego bohatera, czego wprost nie cierpię. Tu na szczęście tego nie było i wszystko zostało racjonalnie poprowadzone.
Podsumowując, Tropiciel to bardzo dobra kontynuacja. Dla mnie wypadł lepiej niż Strażnik i liczę, że poziom zostanie dalej utrzymany. Kolejny tom o tytule Łowca już jest i nie mogę się doczekać, kiedy go przeczytam.
Po bardzo zaskakującym zakończeniu Strażnika wprost nie mogłam się doczekać, kiedy w moje ręce wpadnie kolejna część. I tak trochę poczekałam, aż końcu zawitała do mnie upragniona paczka. Czym prędzej ją rozpakowałam, odłożyłam wszystko na bok i zanurzyłam się w lekturze Tropiciela.
Muszę przyznać, że Tropiciel podobał mi się bardziej od swojego poprzednika. Akcja była...
2019-06-20
Szybko wciągnęłam się w początkową akcję i pierwsze strony książki minęły mi w błyskawicznym tempie. Na duży plus należy zaliczyć styl pisania autorki, który jest bardzo przyjemny. Dzięki niemu cały Strażnik szybko mi minął pomimo tego, że wydarzenia nie zawsze sprawnie się toczyły. A niestety po dobrym początku, nastąpiła słabsza część.
Tak jak książka zaczęła się ciekawie, tak muszę przyznać, że w środku akcja mocno zwolniła. Co gorsza popadła w długo trwającą rutynę. Wyglądało to tak, że demon atakował, Hubert leciał na pomoc i w tym czasie coś sobie przypominał, potem rozmawiał o tym z resztą ekipy i tak w kółko. W wolnych chwilach cały czas dostawał jakieś zajęcia, przez co książka była monotonna. Jak tylko Hubert usiadł i nie miał żadnego zajęcia, to od razu było wiadomo, że nagle się ktoś pojawi i każe mu coś zrobić. Parę takich scen można było poświęcić na dużo większe zagłębienie się w historie bohaterów, ich przeżycia, refleksje oraz odnajdywanie się w nowym świecie.
Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Muszę oddać autorce, że końcówka Strażnika była świetna. Zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona i naprawdę takiego obrotu wydarzeń w ogóle się nie spodziewałam. Doczekałam się, choć dopiero na samym końcu, by nareszcie wgniotło mnie w fotel i bym poczuła dreszcz emocji. To zakończenie idealnie wpisało się w moje gusta i dla niego warto było przemęczyć się przez środek
Szybko wciągnęłam się w początkową akcję i pierwsze strony książki minęły mi w błyskawicznym tempie. Na duży plus należy zaliczyć styl pisania autorki, który jest bardzo przyjemny. Dzięki niemu cały Strażnik szybko mi minął pomimo tego, że wydarzenia nie zawsze sprawnie się toczyły. A niestety po dobrym początku, nastąpiła słabsza część.
Tak jak książka zaczęła się...
2019-03-10
Kolejna część Tuszu Alice Broadway i kolejna fantastyczna okładka. Tym razem książka ukazała się w tonacji czerwieni i czerni, ponownie z pięknymi wzorami. Mimo to, nasuwa się tu ważne pytanie: Czy cudowna okładka jest współmierna treści? Odpowiedź na to pytanie postaram się przybliżyć Wam w poniższej recenzji.
Iskra skupiła się przede wszystkim na owianej tajemnicą społeczności nienaznaczonych. W końcu pojawiła się okazja, by poznać jak wygląda ten drugi świat, znany z samych mitów i opowieści. Zarówno dla mnie, jak i Leory była to szansa na rozwiązanie kilku tajemnic. Niestety główna bohaterka kompletnie przepadła i zagubiła się między życiem nienaznaczonych, a naznaczonych. W jej głowie zapanował totalny chaos i o ile potrafię część z jej zachowania usprawiedliwić, to czasem brakowało jej po prostu zatrzymania się na chwilę w miejscu i przemyślenia wszystkiego co wie i usłyszała od innych. Mętlik w głowie Leory wraz z pogłębiającym się natłokiem nowych informacji przełożył się na kartki książki i był bardzo odczuwalny podczas czytania.
"Każda historia ma dwa oblicza. Zdecyduj, w które z nich chcesz uwierzyć…". To był jeden z motywów przewodnich tej książki i trzeba przyznać, że bardzo udany. Dokładnie te same opowiadania, które uzupełniały nam świat i historię w Tuszu, pojawiły się również w Iskrze. Jednak tym razem opowiadane były z odmiennej perspektywy. Specjalnie powróciłam do pierwszej Księgi skór by móc samej przekonać się o różnicach, a nie tylko polegać na słowach bohaterów. Choć postacie były te same, to ich losy potoczyły się zupełnie inaczej. Przede mną jako czytelnikiem oraz samą Leorą postawiło to jedna z najważniejszych pytań: Co jest prawdą, a co kłamstwem?
Standardowo na zakończenie książki nastąpiła największa kulminacja akcji. Wydarzyło się kilka zaskakujących rzeczy, co muszę faktycznie oddać autorce, jednak mój problem tkwi trochę w czymś innym. Do tej pory nie mogę się zdecydować, czy ten przebieg historii mnie kupił. Choć, co jeszcze raz podkreślę, zaskoczył mnie, to nie do końca zgadzał mi się z resztą. Odniosłam wrażenie częściowej nieścisłości z poprzednimi wydarzeniami i zachowaniem bohaterów.
Póki co nie wydaję ostatecznej oceny, ponieważ najpierw chcę poczekać na następną część. Bardzo jestem ciekawa dalszego rozwoju akcji. Wciąż jest wiele do wyjaśnienia i rozwiązania, a ja na pewno nie chcę tego przegapić. Niecierpliwie będę czekać na trzeci tom i kolejną obłędną okładkę!
Kolejna część Tuszu Alice Broadway i kolejna fantastyczna okładka. Tym razem książka ukazała się w tonacji czerwieni i czerni, ponownie z pięknymi wzorami. Mimo to, nasuwa się tu ważne pytanie: Czy cudowna okładka jest współmierna treści? Odpowiedź na to pytanie postaram się przybliżyć Wam w poniższej recenzji.
Iskra skupiła się przede wszystkim na owianej tajemnicą...
2018-11-08
Becky Albertalli skradła serca nastolatków, a w tym moje, swoją debiutancką książką Simon oraz inni homo sapiens. Tam skupiła swoją uwagę na tytułowym Simonie, za to następna powieść opowiada o najlepszej przyjaciółce chłopaka - Leah.
Leah to bohaterka bardzo przyjemna narratorka, jednak czasem potrafiła mnie lekko zirytować. Wydaję mi się, że to przez nasze różnice w poglądach. Leah jest większą introwertyczką ode mnie, a przygotowania do balu końcoworocznego wcale ją nie ekscytują. W przeciwieńtwie do mnie, gdzie ja zaczęłam załatwiać wszystkie rzeczy w listopadzie. Za to Leah nadrabia swoim wszechobecnym sarkazmem i ciekawą obserwacją świata.
Akcja kręci się głownie wokół przygotowań do balu i zakończenia ostatniej klasy w liceum. Przez to, że jestem w tym samym momencie życia co bohaterowie książki, mogłam się z nimi utożsamić i zrozumieć ich problemy. Nastolatkowie musieli podjąć trudne decyzje związane z ich przyszłością. Był to wybór studiów i też miejsca, w którym chcą studiować. Tak samo związki, które rozpoczęły się w liceum przejdą trudną próbę.
Nie można zapomnieć, że Leah gubi rytm skupia się na odnajdywaniu siebie i odkrywaniu tego. Każdy z nas jest inny, jednak często trudno jest nam to okazać. Chcemy być akceptowani przez znajomych i rodzinę. Becky Albertalli potrafi przedstawić w przystępny i lekki sposób te tematy. Przez to przestają być takie straszne jakby się wydawały.
Dodatkowo pojawia się wątek romantyczny, który mnie nie zaskoczył. Od samego początku wiedziałam, jak historia Leah i pewnej osoby się zakończy. Uważam to za maleńki minus, ponieważ zaskoczenie byłoby mile widziane.
Przyznaję że Leah gubi rytm, nie rozkochała mnie w sobie taj bardzo jak Simon oraz inni homo sapiens. Mimo to, nie jest to zła książka. Wywołała u mnie pełno emocji, szczególnie tych pozytywnych. Z wielką ciekawością czekam i zastanawiam się, czy Becky Albertalli postanowi kontynuować serie o uczniach Creekwood High, a jeśli tak to jaki bohater będzie tym głównym.
Więcej recenzji na https://ourbooksourlive.blogspot.com/
Becky Albertalli skradła serca nastolatków, a w tym moje, swoją debiutancką książką Simon oraz inni homo sapiens. Tam skupiła swoją uwagę na tytułowym Simonie, za to następna powieść opowiada o najlepszej przyjaciółce chłopaka - Leah.
Leah to bohaterka bardzo przyjemna narratorka, jednak czasem potrafiła mnie lekko zirytować. Wydaję mi się, że to przez nasze różnice w...
2019-01-05
Rzadko sięgam po książki spoza moich ulubionych gatunków, jednak Nowy Rok popchnął mnie do poeksperymentowania. "Nasze małżenstwo" zaskoczyło mnie pod wieloma względami i uważam, że lepiej nie mogłam zacząć roku 2019. Zdecydowanie króluje tu fabuła tak nieczęsto poruszana, że od razu zasłużyła sobie na pochwałe. Małżeństwo rozdzielone przez niesłuszny wyrok, musi zmierzyć się z wielona przeciwnościami losu. Tayari Jones pokazuje prawdziwe życie w swojej książce. W końcu jesteśmy tylko ludźmi, którzy podejmują złe decyzje oraz nie potrafią się ze sobą porozumiewać. To właśnie dzięki swojej przyziemności trafiła do mojego serca. Na pochwałe zasługuje również forma, ponieważ prowadzenie części historii poprzez listy sprawiło, że "Nasze małzeństwo" czyta się niesamowicie szybko.
Myślę że, to jest powieść idealna do wpisania na listę do-przeczytania, ponieważ pod każdym względem jest ją warto przeczytać.
Rzadko sięgam po książki spoza moich ulubionych gatunków, jednak Nowy Rok popchnął mnie do poeksperymentowania. "Nasze małżenstwo" zaskoczyło mnie pod wieloma względami i uważam, że lepiej nie mogłam zacząć roku 2019. Zdecydowanie króluje tu fabuła tak nieczęsto poruszana, że od razu zasłużyła sobie na pochwałe. Małżeństwo rozdzielone przez niesłuszny wyrok, musi zmierzyć...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-11-12
Rozdziały są pisane głównie z perspektywy trzech osób. Są to Mare, Evangeline i Iris- czyli pochodząca z Lakelandii żona Mavena. I muszę przyznać, że wszystkie narracje, oprócz tej z perspektywy Mare, podobały mi się. Wniosły do powieści powiewu świeżego powietrza. Niestety każdy rozdział, który opowiadała nasza buntowniczka zmuszał mnie do przerwania czytania. W pewnym momencie po prostu miałam dość rozterek na temat Cala i tego czy ona go kocha, czy jednak nie. Myślę, że gdyby autorka skróciła pod tym względem „Wojenną burzę” czytałoby się ją o wiele lepiej.
Niestety książkę samą w sobie czyta się długo i mi ciężko było mi się wciągnąć. Powieść ma 700 stron i mimo, że jest to dużo zazwyczaj dość sprawnie mi idzie czytanie takich tomisk. W tym wypadku męczyłam i męczyłam tą książkę, aż ją wymęczyłam.
Z pewnym żalem muszę przyznać, że nie jestem zachwycona „Wojenną burzą” i cieszę się, że Victoria Aveyard zakończyła serię. Myślę, że gdyby akcja tych książek została zmniejszona do trzech tomów seria zyskałaby wiele. Jej zdecydowanym plusem była sama w sobie historia, ponieważ o wszystkich walkach czy planowanych ruchach w wojnie czytało się świetnie, a niestety poboczne wątki uprzykrzyły czytanie. Jednak były dwie bohaterki, które ratowały cały tom i były to Evangeline i Iris, gdyby nie one i ich silne osobowości nie wystawiłabym tak pozytywnej oceny.
Rozdziały są pisane głównie z perspektywy trzech osób. Są to Mare, Evangeline i Iris- czyli pochodząca z Lakelandii żona Mavena. I muszę przyznać, że wszystkie narracje, oprócz tej z perspektywy Mare, podobały mi się. Wniosły do powieści powiewu świeżego powietrza. Niestety każdy rozdział, który opowiadała nasza buntowniczka zmuszał mnie do przerwania czytania. W pewnym...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-09-03
Już za dwa dni na pólkach w księgarniach ukaże się debiutancka powieść Alice Broadway. Będzie to pozycja, która z pewnością przyciągnie tłum ciekawskich spojrzeń oraz sprawi, że zaświecą się oczy niejednemu molowi książkowemu. Niestandardowa okładka i intrygujący opis wskazują na dobrze zapowiadającą się książkę, jednak najważniejsza jest przecież treść. A co mogę o niej powiedzieć?
Tusz udało mi się przeczytać w jeden dzień. Całą historię naprawdę dobrze mi się czytało i szybko udało zakończyć. Akcja była prowadzona ciekawie i cały czas nabierała tempa. W punkcie kulminacyjnym wiele się wydarzyło oraz w końcu można była poznać tajemnice jakimi otoczona była od początku Leora. Wywołało to niezły mętlik w mojej głowie i nawet wydawało mi się, że pani Broadway uda się ominąć większość schematów. Jednak jak pokazała końcówka książki, nie do końca się nie udało.
Tym czego ogromnie mi zabrakło było przedstawienie świata, w którym żyje główna bohaterka. W żaden sposób nie mogłam określić, czy było to bardziej na przykład średniowiecze, czy jednak trochę bliżej współczesności. Bo choć były mikrofony i głośniki, to na przykład telefony już nie. Podobnie w kwestii ubioru. Ogólnie stroje były bardzo proste, kobiety mogły nosić spodnie oraz często była wzmianka, że okrywały się one szalami. Tylko nie dało się wywnioskować czy był to jakiś stały element mody, jaka panowała w społeczeństwie. Sprawiło to, że ten świat wydawał mi się strasznie płaski i nijaki. Odniosłam wrażenie, że autorka go po prostu o nim zapomniała.
I jak otoczenie, w którym rozgrywa się cała akcja zostało pominięte, tak wszystko związane z tatuażami, ich historią i znaczeniem zostało dobrze przemyślane i przedstawione. Sama idea społeczeństwa, w którym każdy tatuaż ma znaczenie i w którym ludzie upamiętniają wszystkie ważne wydarzenia na swoim ciele była genialna. Jeśli dodać do tego jeszcze fakt, że po śmierci tworzona jest księga ze skóry zmarłego, to naprawdę trzeba pogratulować Alice Broadway kreatywności.
Na sam koniec mogę się już tylko porozpływać nad okładką, która jest obłędna. Te wszystkie wzory na niej są po prostu cudowne i mogłabym się nimi zachwycać w nieskończoność. Jeśli zainteresował Was Tusz, to okładka jest zdecydowanie tym, co przemawia za zaopatrzeniem się w tą pozycję. Książkę czyta się szybko oraz przyjemnie i choć jest do czego się przyczepić, to moje ogólne wrażenie po lekturze jest na pewno pozytywne.
https://ourbooksourlive.blogspot.com/2018/09/przedpremierowo-swiat-w-ktorym-tatuaz.html
Już za dwa dni na pólkach w księgarniach ukaże się debiutancka powieść Alice Broadway. Będzie to pozycja, która z pewnością przyciągnie tłum ciekawskich spojrzeń oraz sprawi, że zaświecą się oczy niejednemu molowi książkowemu. Niestandardowa okładka i intrygujący opis wskazują na dobrze zapowiadającą się książkę, jednak najważniejsza jest przecież treść. A co mogę o niej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-09-01
Kiedy byliśmy dziećmi nasza wyobraźnia działała na zwiększonych obrotach i byliśmy w stanie wyobrazić wszystko wszędzie. Niestety wraz z wiekiem przestaliśmy widzieć lawę pomiędzy kanapami, a spod łóżek uciekły wszystkie potwory. Stephen King postanowił nam pokazać, jakby to wyglądało gdyby wszystkie nasze dziecięce koszmary okazały się prawdziwe.
Cały świat poznał Pennywise'a i Klub Frajerów w tamtym roku po premierze ekranizacji TO Stephena Kinga. Sama zachwyciłam się filmem i do dzisiaj oglądnęłam go z pięć razy. I to właśnie film zachęcił mnie do przeczytania książki, bo bardzo ale to bardzo chciałam się dowiedzieć skąd przyszedł ten morderczy klaun. I rzeczywiście dowiedziałam się, czym jest tytułowe To i skąd pochodzi. Ale oprócz tego wciągnęłam się w historię rozwiniętą na ponad 1000 stron.
Muszę przyznać, że to jest długa książka i dość długo się ją czyta. Jednak przy tym bardzo się wciągnęłam w historię i pare razy się przestraszyłam. Niestety złym pomysłem było czytanie TO wieczorem, jak jest się samym w domu. Dla mnie najstraszniejszym wcieleniem Tego jest klaun Pennywise. Jest to też przez to najlepiej wykreowana postać. Połączenie słodkiego klauna, który stara się rozbawić dzieci z potworem, który żywi się strachem to strzał w dziesiątkę. Po tej książce z wiekszą dozą niepewności patrzę na klauny i zdecydowanie nie wezmę od nich balonika.
Historia jest podzielona na dwie części, które się przeplatają. Jedna z nich dzieje się, kiedy Klub Frajerów dopiero powstał i głównymi bohaterami są dziećmi, a druga część zaczyna się w momencie, w którym To powraca, a członkowie Klubu Frajerów są dorośli. Nie jestem w stanie wybrać lepszej części, ponieważ wydarzenia w obydwu fragmentach mi się podobały. Najmniej za to podobały mi się Interludia, które często były przydługie i gdyby je skrócić o wiele więcej wnosiły do powieści. Tak samo w głównej części historii miałam moment, który mnie zgorszył i uważam, że Stephen King mógł to sobie podarować, ale na szczęście było to na końcu, przez co nie tak bardzo zepsułam sobie patrzenie na tą książkę.
Stephen King jest bardzo specyficznym autorem. Wyprodukował bardzo dużo książek i część z nich jest bardzo wychwalana, a część wręcz mieszana z błotem. Wydaje mi się, że jest to przez język, którym on pisze swoje książki. Ja na razie trafiłam na dwie powieści Kinga, które mi się podobały i jest to Carrie i TO. Na pewno przeważają w TO opisy. Mimo że nie jestem największą fanką długich opisów to w tym wypadku nie przeszkadzało mi to. Bardzo mi się za to podobała kreacja postaci i najbardziej z nich polubiłam Richiego i Eddiego. Przy nich zawsze się uśmiechałam oraz cieszyłam się za każdym razem, jak na nich była skupiona uwaga.
Zakończenie jest pokręcone i w pewnym momencie nie wiedziałam już o co chodzi. Jednak mimo wszystko szybko się połapałam. Jedynym elementem, którym się zawiodłam było prawdziwe oblicze Tego, ponieważ nie przestraszyłam się tak bardzo jakbym mogła. Jednak sam finał był bardzo emocjonujący i mi się podobał. Nawet byłam smutna, jak ją kończyłam.
Kiedy byliśmy dziećmi nasza wyobraźnia działała na zwiększonych obrotach i byliśmy w stanie wyobrazić wszystko wszędzie. Niestety wraz z wiekiem przestaliśmy widzieć lawę pomiędzy kanapami, a spod łóżek uciekły wszystkie potwory. Stephen King postanowił nam pokazać, jakby to wyglądało gdyby wszystkie nasze dziecięce koszmary okazały się prawdziwe.
Cały świat poznał...
2018-08-28
Jedną z gorętszych premier tego miesiąca była Moja Jane Eyre. Tym razem Cynthia Hand, Brodi Ashton i Jodi Meadows powróciły z interpretacją powieści Charlotte Brontë Dziwne losy Jane Eyre. Jak im poszło? Czy i tym razem autorki poradziły sobie z pisaniem własnej historii Jane? O tym w dalszej części tej recenzji.
Na początek kilka słów o bohaterach. Główną rolę odgrywa Jane, jednak całą historię obserwujemy nie tylko jej oczami. Na pierwszy plan dodatkowo wysuwa się jej przyjaciółka Charlotte i Aleksander Blackwood. Cała trójka, jak i pozostali bohaterowie zostali dobrze wykreowani, jednak w żaden sposób nie udało mi się z nimi zżyć. Zabrakło mi w nich trochę "tego czegoś", co sprawiłoby, że poczułabym się z tymi postaciami jakąś więź.
Pierwsza połowa książki dłużyła mi się. Akcja toczyła się bardzo wolno i spokojnie, przez co ciężko mi się było się w nią wgryźć. Powoli zaczęłam się zastanawiać, czy Moja Jane Eyre dorówna debiutowi tria Hand, Ashton i Meadows. Na szczęście w drugiej połowie bieg zdarzeń znacznie ruszył i sprawił, że nie mogłam oderwać się od lektury oraz ponownie poczułam ten klimat i humor, za który pokochałam Moją Lady Jane. Autorki jeszcze raz wykonały świetną robotę i po swojemu opisały historię kolejnej Jane.
Choć książka ta może nie należy do bardzo zaskakujących i nieprzewidywalnych oraz jej zakończenie z pewnością nie wgniata w fotel, to muszę powiedzieć, że przyjemnie mi się czytało. Jest to typowa pozycja, po którą sięga się właśnie po to, by zaznać rozrywki. Niewymagająca treść i dobry humor jest tym, czego każdy z nas potrzebuje i będzie szukać w szczególności, gdy nowy rok szkolny się już rozpocznie.
Jeśli szukacie lekkiej lektury to polecam zabrać się za kolejną propozycję od Ladyjanistek. Moja Jane Eyre to książka pełna duchów, tajnych agentów i skandalicznych (jak na tamte czasy ;) ) scen. Pozytywne nastawienie i gorąca herbata to jedyne czego potrzebujecie, by w pełni cieszyć się tą lekturą.
Więcej na: https://ourbooksourlive.blogspot.com/2018/08/duchy-tajni-agenci-i-pewna-bardzo.html
Jedną z gorętszych premier tego miesiąca była Moja Jane Eyre. Tym razem Cynthia Hand, Brodi Ashton i Jodi Meadows powróciły z interpretacją powieści Charlotte Brontë Dziwne losy Jane Eyre. Jak im poszło? Czy i tym razem autorki poradziły sobie z pisaniem własnej historii Jane? O tym w dalszej części tej recenzji.
Na początek kilka słów o bohaterach. Główną rolę odgrywa...
Mogę powiedzieć, że już od pierwszego słowa lektura mnie pochłonęła. Magda Garstka była jedną z lepszych głównych bohaterek, z jakimi do tej pory miałam styczność. Bardzo polubiłam dziewczynę za to, że była konkretną, inteligentną i zabawną postacią. Pozostali bohaterowie byli też dobrze wykreowani i wzbudzili moją sympatię.
Jedynym minusem było to, że w połowie książki sprawa tajemniczego trupa na plaży odeszła na drugi, jak nie trzeci plan. Odniosłam wrażenie, że śledztwo totalnie stanęło i już więcej żadnych konkretnych poszlak nie będzie. Rozwiązanie zagadki, które z każdą stroną powinno się przybliżać, wydało mi się niezwykle odległe. Dopiero bliżej końca, sprawa ponownie ruszyła i nareszcie ukazała się prawda.
Zakończenie książki podobało mi się. Choć co nieco można było się domyślić, to ogólnie lektura wywarła na mnie pozytywne wrażenie. Lekka i przyjemna z humorem i trupem w tle, idealnie sprawdzi się w chwili wolnego czasu. Jeśli jeszcze nie czytaliście, to polecam oderwać się od aktualnych zajęć i zabrać za Trupa na plaży i inne sekrety rodzinne.
Więcej na: https://ourbooksourlive.blogspot.com/2018/07/randez-vous-z-trupem-na-plazy-recenzja.html
Mogę powiedzieć, że już od pierwszego słowa lektura mnie pochłonęła. Magda Garstka była jedną z lepszych głównych bohaterek, z jakimi do tej pory miałam styczność. Bardzo polubiłam dziewczynę za to, że była konkretną, inteligentną i zabawną postacią. Pozostali bohaterowie byli też dobrze wykreowani i wzbudzili moją sympatię.
Jedynym minusem było to, że w połowie książki...
Tym razem będzie kilka słów o pozycji, która swoją premierę miała 6 czerwca - Ziemi osamotnionej. Od razu mnie zainteresowała ze względu na inwazję obcych jaka w fabule występuje. Szczególnie, że nie spodziewałam się, iż ci oto kosmici nie będą ani trochę podobni do ludzi. Jak wyglądali? Tego dowiecie się czytając książkę.
Głównym bohaterem jest Marco Emery. Ogólnie był on rozsądną i sympatyczną postacią, jednak zawsze jest jakieś ale... W przypadku chłopaka problem polegał na tym, że był bardzo kochliwy oraz dodatkowo niezdecydowany. Z jednej strony podobała mu się jedna dziewczyna, potem o niej zapominał i latał za drugą. Następnie wracał do tej pierwszej i ponownie do drugiej, a nawet i jeszcze trzeciej. Była to cecha Marca, która bardzo mnie irytowała oraz przeszkadzała przez większość książki.
Akcja w książce sprawnie się rozwija. Może nie utrzymuje szybkiego tempa przez całą lekturę, ale jak już uda się wgryźć w historię, to kolejne rozdziały mijają w mgnieniu oka. Jedyne czego mogę się uczepić to schematyczność, która od czasu do czasu się pojawiała. Można było przewidzieć niektóre zachowania i reakcje bohaterów oraz rozwój części wydarzeń. Nie było to jednak na tyle wielkie i rażące, bym miała ochotę oderwać się od czytania.
Podsumowując, Ziemia osamotniona to przyjemna lektura, która powinna dobrze się sprawdzić podczas wakacji. Jeśli lubicie science fiction, to możecie spróbować się zapoznać. Z kolei jeśli nie, to raczej się tu nie odnajdziecie. A gdybyście wciąż się wahali, to mogę powiedzieć tylko tyle: Przekonajcie się sami! ;)
Tym razem będzie kilka słów o pozycji, która swoją premierę miała 6 czerwca - Ziemi osamotnionej. Od razu mnie zainteresowała ze względu na inwazję obcych jaka w fabule występuje. Szczególnie, że nie spodziewałam się, iż ci oto kosmici nie będą ani trochę podobni do ludzi. Jak wyglądali? Tego dowiecie się czytając książkę.
Głównym bohaterem jest Marco Emery. Ogólnie był on...
Każdy z nas posiada swoje własne problemy i musi się z nimi mierzyć. Są one bardzo różne. Te mniejsze z reguły stanowią niewielką przeszkodę do pokonania. Dopiero te większe są prawdziwym wyzwaniem i często przynoszą wiele smutku oraz cierpienia.
Bohaterowie przedstawieni w Biegu do gwiazd to postacie, które muszą zmagać się z ogromnymi problemami. Każdy z nich, wbrew wszelkim pozorom, codziennie walczy z przeciwnościami losu. Choć jest ciężko, nie poddają się, ponieważ chcą wieść w miarę możliwości normalne życie. Są świetnym przykładem tego, że należy walczyć o siebie i swoją przyszłość, za co ich podziwiam.
Na początku ciężko było mi się wgryźć w książkę. Przeczytałam kilka stron i ją odłożyłam. Potem ponownie zrobiłam tak samo. Jednak za trzecim podejściem, w końcu udało mi się wciągnąć w akcję i całość już poszła naprawdę szybko. Największe emocje towarzyszyły mi pod sam koniec, kiedy to nieustannie zastanawiałam się jaki będzie finał historii Ady. W pewnym momencie nie mogłam się nawet skupić na treści książki, ponieważ pochłaniały mnie myśli o losach dziewczyny. Ostatecznie mogę Wam powiedzieć, że się nie zawiodłam.
Zakończenie Biegu do gwiazd podobało mi się, dlatego że było nieoczywiste. Niestety tylko tyle mogę o nim powiedzieć, gdyż wszystko inne co przychodzi mi do głowy jest niewątpliwym spoilerem. Dlatego pozostawiam Was z tym jednym zdaniem i po prostu polecam przeczytać książkę. ;)
Więcej na: https://ourbooksourlive.blogspot.com/2018/05/recenzja-bieg-do-gwiazd-dominika-smolen.html
Każdy z nas posiada swoje własne problemy i musi się z nimi mierzyć. Są one bardzo różne. Te mniejsze z reguły stanowią niewielką przeszkodę do pokonania. Dopiero te większe są prawdziwym wyzwaniem i często przynoszą wiele smutku oraz cierpienia.
Bohaterowie przedstawieni w Biegu do gwiazd to postacie, które muszą zmagać się z ogromnymi problemami. Każdy z nich, wbrew...
2018-05-20
Niestety początek był ciężki, ponieważ mało się działo i na rozwój akcji musiałam długo czekać. Z kolei kiedy w końcu zaczęła nabierać tempa to i tak nie osiągnęła takiego poziomu na jaki liczyłam. Muszę przyznać, że zabrakło mi momentu, który po prosty wgniótł by mnie w fotel i zaparł dech w piersiach. Pod tym względem drugi tom zdecydowanie przegrał z pierwszym, w którym pamiętam, że działo się więcej.
Z kolei dużym plusem było to, że z cienia wyszła siostra Akosa - Cisi. Okazała się ona świetna postacią, która realizowała niemniej ważne zadania od głównej dwójki. Samą Cyrę i Akosa wciąż lubiłam i choć pojawiły się między nimi pewne problemy i nieporozumienia, to ostatecznie odpowiednio się z nimi uporali i nie mogę aż tak bardzo narzekać.
Zakończenie Spętanych przeznaczeniem było niezłe. Większość dobrze się skończyła, co nie było dla mnie specjalnym zaskoczeniem. Jednak ta większość nie oznacza wszystkiego i był jeden wątek, który nie został całkowicie rozwiązany, a jego przyszłość maluje się w różnych barwach. To był element, który można zaliczyć na plus książce, ponieważ z reguły w tego typu pozycjach wszystkie, nawet najcięższe wojny się kończą pokojem i nagle dwie skłócone strony dochodzą do porozumienia. Tu jednak tak do końca nie było.
Więcej na: https://ourbooksourlive.blogspot.com/2018/05/przedpremierowo-recenzja-spetani.html
Niestety początek był ciężki, ponieważ mało się działo i na rozwój akcji musiałam długo czekać. Z kolei kiedy w końcu zaczęła nabierać tempa to i tak nie osiągnęła takiego poziomu na jaki liczyłam. Muszę przyznać, że zabrakło mi momentu, który po prosty wgniótł by mnie w fotel i zaparł dech w piersiach. Pod tym względem drugi tom zdecydowanie przegrał z pierwszym, w którym...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Prawie ostateczna lista najgorszych koszmarów była moim pierwszym spotkaniem z twórczością Krystal Sutherland. Można ją skojarzyć z Chemii naszych serc, która w swoim czasie cieszyła się całkiem dużą popularnością. Jednak tym razem zamiast historii miłosnej, autorka przedstawia nam opowieść o walce z lękami.
Każdy z nas mam jakąś fobię. Niektóre są mniej lub bardziej dziwne. Z jednym można prosto sobie poradzić, a z innymi jest już trochę trudniej. Część z nich potrafi opanować nasze życie do tego stopnia, że uniemożliwia nam normalne funkcjonowanie. Tak jest w przypadku rodziny głównej bohaterki Esther. Jej najbliżsi zmagają się z lękami, które bardzo utrudniają codzienne życie. Krystal Sutherland świetnie ich przedstawiła. Te na pozór nietypowe i bardzo oryginalne postacie, dobrze pokazują, czym jest prawdziwy strach i do czego może doprowadzić.
Jeżeli chodzi o samą Esther, to również była ona dobrze wykreowaną bohaterką. Była prawdziwą postacią z realnymi problemami i rozterkami. Choć ukrywała się za różnymi kostiumami, to tak naprawdę w ten sposób broniła się przed zostaniem zranioną. Od początku bardzo ją polubiłam i cały czas kibicowałam jej w pokonywaniu kolejnych koszmarów z listy.
Akcja toczy się różnym tempem, raz trochę szybciej raz trochę wolniej. Całość obraca się wokół głównej bohaterki i zmagań z lękami oraz jej problemów rodzinnych. Podczas czytania chwilami bardziej wciągałam się w świat Esther, a innymi trochę mniej. Mimo to, Prawie ostateczna lista najgorszych koszmarów potrafiła zaskoczyć. Jednym z bardziej niespodziewanych wątków był ten dotyczący Śmierci. Tak, to nie przypadek, że napisana z dużej litery. Ale nie zdradzę dlaczego. Więcej dowiedzie się czytając książkę. ;)
Zakończenie było dobre. Pewne rzeczy były nieco przewidywalne, jednak znalazło się też coś zaskakującego. Na ogromny plus na pewno należy zaliczyć tematykę powieści oraz samą ideę walki ze swoimi lękami. Prawie ostateczna lista najgorszych koszmarów pozostawia po sobie trochę przemyśleń i kilka mądrości, o które warto się wzbogacić.
https://ourbooksourlive.blogspot.com/2018/04/recenzja-prawie-ostateczna-lista.html
Prawie ostateczna lista najgorszych koszmarów była moim pierwszym spotkaniem z twórczością Krystal Sutherland. Można ją skojarzyć z Chemii naszych serc, która w swoim czasie cieszyła się całkiem dużą popularnością. Jednak tym razem zamiast historii miłosnej, autorka przedstawia nam opowieść o walce z lękami.
Każdy z nas mam jakąś fobię. Niektóre są mniej lub bardziej...
2018-01-17
V.E. Schwab jest zasłynęła serią Odcienie magii, którą zaczęłam już czytać. Już w tych książkach autorka porwała mnie swoją historią i sposobem pisania. Dlatego też jestem zachwycona, że miałam okazję przeczytać Okrutną pieśń, dzięki wydawnictwu Czwarta strona, jeszcze przed premierą. I było warto, uwierzcie.
Tym razem zacznę od bohaterów, których z całego serca pokochałam i jest mi smutno, że spędziłam z nimi tak mało czasu. Nie jestem też w stanie powiedzieć, którego z bohaterów, Augusta czy Kate, polubiłam bardziej. Kate była dziewczyną wychowaną przez ojca - tyrana, za to August przez ludzi, którzy chcieli mu zapewnić rodzinną, a zarazem ludzką atmosferę. Dlatego też aspiracją dziewczyny było dorównanie ojcu, a chłopak chciał być zwykłym człowiekiem, a nie potworem.
Bardzo mi się podobał sposób, w jaki Victoria Schwab wykreowała swoje potwory i umieściła je w historii. Poznając różne ich gatunki, zmieniały się ich sposób bycia i charakter. Też sposób ich powstania był inny, jednak wszystkie były reakcją na zło wywoływane przez człowieka. Dlatego najbardziej prymitywne potwory powstawały poprzez przestępstwa bez morderstw, a najgroźniejsze Sunaje w wyniku masowych morderstw np.: wybuchu bomby.
Akcja książki jest ciekawa, ale też bardzo wciągająca. Może to przez ferie, które teraz mam, jednak przeczytałam tą książkę w niecały dzień, bo nie mogłam doczekać się następnych wydarzeń. Zapominałam o całym bożym świecie i chciałabym móc jeszcze raz przeczytać Okrutną pieśń, nie znając fabuły, by znów mogła mnie zaskoczyć. I mimo, że zaczyna się mało oryginalnie, ponieważ nasi bohaterowie poznają się w szkole, to później kolejnych wydarzeń nie sposób podpisać pod inną książkę.
Zakończenie, jak to zakończenie dobrej książki cały czas chodzi nam po głowie i nie chce z niej uciec. Bardzo się cieszę, że autorka postanowiła nie wprowadzać wielu postaci przez co nasze zaskoczenie jest większe, ponieważ dokładnie wiemy, kim była dana postać. Części rozwiązania się domyśliłam, jednak był to celowy zabieg. Za to tego finalnego rozwiązania sytuacji nie domyśliłam się i dopiero teraz, po przeczytaniu, wszystko jest jasne oraz sensowne. A teraz sprawa najważniejsza: Kiedy pojawi się drugi tom?
V.E. Schwab jest zasłynęła serią Odcienie magii, którą zaczęłam już czytać. Już w tych książkach autorka porwała mnie swoją historią i sposobem pisania. Dlatego też jestem zachwycona, że miałam okazję przeczytać Okrutną pieśń, dzięki wydawnictwu Czwarta strona, jeszcze przed premierą. I było warto, uwierzcie.
Tym razem zacznę od bohaterów, których z całego serca pokochałam...
2017-11-07
Dzisiaj ósmy listopada - dzień wyczekiwany pewnie przez większość fanów twórczości Marcela Woźniaka. Premiera drugiego tomu "Powtórki" należała do tych bardziej wyczekiwanych przeze mnie i nie tylko. Szczęśliwym trafem książkę udało mi się sprawnie zdobyć (dzięki pewnej dobrej duszyczce). Kiedy nareszcie trzymałam ją w dłoniach pojawiła się u mnie ogromna radość, jak i pytanie. Czy "Mgnienie" będzie powtórką wartkiej i zaskakującej akcji?
Otóż szczerze mogę powiedzieć, że była. Już od pierwszej strony autor wrzucił czytelnika w wir wydarzeń i nie pozwolił na chwilę wytchnienia. Tempo akcji wzrastało cały czas i parło na przód, zarzucając coraz większą liczbą niespodzianek. Jedyne co mogę zrobić to tylko polecić Wam przygotowanie sią na jeden wielki mind blown ;).
Kolejnym dużym plusem była sama historia, która ponownie ukazała się jako szersza niż by można przypuszczać. Przeszłość, która odgrywała kluczową rolę, została nieco odsłonięta. Nowe fakty ujrzały światło dzienne, choć niestety nie w tak dużej ilości jak bym chciała.
Przyglądając się bliżej postaci głównego bohatera - Leona Brodzkiego, nie dało się nie zauważyć. Twarda skorupa policjanta pękła i na wierzch wypłynęły silne emocje i uczucia. Detektyw pokazał się z innej strony, bardziej wrażliwej i refleksyjnej. Podobał mi się ten element zmiany w Leonie, ponieważ wzbogacił jego postać.
Teraz pozostało mi już tylko czekać na kolejną część pod tytułem "Otchłań". Mam nadzieję, że jej premiera szybko nastąpi, ponieważ nie mogę się doczekać dalszych losów detektywa Leona Brodzkiego. Tymczasem wszystkich, którzy jeszcze nie zaczęli swojej przygody z "Powtórką" i "Mgnieniem", gorąco do tego zachęcam! :)
Źródło: https://ourbooksourlive.blogspot.com/2017/11/premierowo-recenzja-mgnienie-marcel.html#more
Dzisiaj ósmy listopada - dzień wyczekiwany pewnie przez większość fanów twórczości Marcela Woźniaka. Premiera drugiego tomu "Powtórki" należała do tych bardziej wyczekiwanych przeze mnie i nie tylko. Szczęśliwym trafem książkę udało mi się sprawnie zdobyć (dzięki pewnej dobrej duszyczce). Kiedy nareszcie trzymałam ją w dłoniach pojawiła się u mnie ogromna radość, jak i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Latem jest pewna atmosfera, która przyciąga do czytania thrillerów oraz kryminałów. Jednak najlepiej o mordercach czyta się sącząc drinka na słonecznych plażach. My uwielbiamy czytać właśnie te dwa gatunki, a nowa premiera Wydawnictwa Znak od razu przyciągnęła naszą uwagę.
Pomysł pani Grety Drawskiej był naprawdę imponujący oraz interesujący. Przyczynę śmierci popularnego autora można uznać za jedną z ciekawszych, które do tej pory poznałyśmy. Tak samo szkielet, na którym opierała się cała fabuła był niesamowicie dobrze skonstruowany i przemyślany.
Następną zaletą były retrospekcje. Z początku mogły się wydawać zbędne, ale potem to właśnie one przyczyniły się do lepszego odbioru książki. Samo też oderwanie się od śledztwa związanego z zabójstwem Pana Toma urozmaiciło doznania w lekturze. Bohaterowie są również godni uwagi, ponieważ byli oni świetnie zarysowani. Nawet postacie drugoplanowe dostały swoje pięć minut sławy, przez co nie byli oni dla nas, czytelników, anonimowi. Wanda Just oraz Piotr Dereń zostali jedną z bardziej przyciągających duetów w thrillerach. Ich wspólna historia była ciekawa, a osobno też mieli sporo do zaoferowania.
Niestety książka miała też kilka minusów. Przede wszystkim akcja została bardzo słabo rozłożona, ponieważ najpierw na początku wyszło na jaw wiele istotnych informacji dla śledztwa, potem był dłużący się przestój i ponownie na sam koniec pojawiło się dużo nowych informacji. Kolejną rzeczą, która nie przypadła nam do gustu, była ogromna ilość nawiązań do popkultury. Bohaterowie cały czas wspominali o znanych filmach i książkach, przez co czuć było duży przesyt. Również raził nas slang młodzieżowy używany przez jedną z postaci. Szczególnie rzucał się w oczy w pierwszym rozdziale, gdzie w każdym zdaniu pojawiało się jakieś “młodzieżowe słowo”.
Zakończenie książki było istnym “deus ex machina”. Akcja bardzo szybko się rozwiązała i choć odkrycie prawdy było dla nas zaskoczeniem, to jednak po lekturze pozostał nam niedosyt. Głównie wiązało się to z tym, że podczas czytania nie miałyśmy szansy przeprowadzić własnego śledztwa, jak to zazwyczaj w kryminałach się robi. Ciężko było nam wysnuć jakąkolwiek teorię, ponieważ nie była za wielu poszlak wskazujących na to, kto był mordercą.
Ogólnie “Chichot” był przyjemną lekturą, idealną na ten wakacyjny czas. Myślimy, że gdyby autorka trochę bardziej pokombinowała to książka otrzymałaby wyższą ocenę. Nie zmienia to jednak faktu, że dobrze bawiłyśmy się podczas czytania, a pani Greta Drawska zachęciła nas do poznania innych książek swojego autorstwa.
Latem jest pewna atmosfera, która przyciąga do czytania thrillerów oraz kryminałów. Jednak najlepiej o mordercach czyta się sącząc drinka na słonecznych plażach. My uwielbiamy czytać właśnie te dwa gatunki, a nowa premiera Wydawnictwa Znak od razu przyciągnęła naszą uwagę.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPomysł pani Grety Drawskiej był naprawdę imponujący oraz interesujący. Przyczynę śmierci popularnego...