-
ArtykułyCzytamy w majówkę 2024LubimyCzytać83
-
ArtykułyBond w ekranizacji „Czwartkowego Klubu Zbrodni”, powieść Małgorzaty Oliwii Sobczak jako serialAnna Sierant1
-
ArtykułyNowe „Książki. Magazyn do Czytania”. Porachunki z Sienkiewiczem i jak Fleming wymyślił BondaKonrad Wrzesiński1
-
ArtykułyKrólowa z trudną przeszłościąmalineczka740
Biblioteczka
2024-04-25
2024-04-11
Konia z rzędem, a nawet dwoma rzędami, kto mi wytłumaczy na czym polega fenomen tej powieści. Człowiek rodzi się, dorasta, dojrzewa, kształci, pracuje, żeni/wychodzi za mąż, ma dzieci (lub nie), starzeje, umiera. Raz układa się wszystko dobrze, a czasem sprawy idą zupełnie nie po naszej myśli. Każde życie jest jedyne, niepowtarzalne, unikatowe. I? Czy to idealny materiał na powieść? John Williams tak uznał. Jego książka przeszła zupełnie niezauważona, aż do czasu gdy ktoś ją odkrył i ogłosił arcydziełem, już po śmierci autora. Stop. Czy tylko ja tu czegoś nie rozumiem? Dosłuchałam do końca nie mogąc wyjść ze zdumienia. Nie twierdzę, że to zła książka. Nie twierdzę, że nie może się podobać. Nie chcę jej też trywializować. Zwyczajnie nie rozumiem. To opowieść o everymanie. O człowieku, który żył, a potem umarł, jak każdy. Opowiedziana bez emocji, bez dramaturgii, po prostu po kolei. Aż tyle? Tylko tyle?
Konia z rzędem, a nawet dwoma rzędami, kto mi wytłumaczy na czym polega fenomen tej powieści. Człowiek rodzi się, dorasta, dojrzewa, kształci, pracuje, żeni/wychodzi za mąż, ma dzieci (lub nie), starzeje, umiera. Raz układa się wszystko dobrze, a czasem sprawy idą zupełnie nie po naszej myśli. Każde życie jest jedyne, niepowtarzalne, unikatowe. I? Czy to idealny materiał na...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-23
Bohaterka snuje monolog, w którym kreśli niepowiązane z sobą portrety czterech osób, które były ważne w jej życiu. Poziom refleksji na granicy banału, w który większość z nas wpada siląc się na pseudogłębokie autoanalizy. Średni poziom stanów średnich.
Bohaterka snuje monolog, w którym kreśli niepowiązane z sobą portrety czterech osób, które były ważne w jej życiu. Poziom refleksji na granicy banału, w który większość z nas wpada siląc się na pseudogłębokie autoanalizy. Średni poziom stanów średnich.
Pokaż mimo to
Zastanawiam się dlaczego „Metro 2034” rozczarowało tak wielu czytelników, przynajmniej sądząc z tutejszych ocen i opinii? Głuchowski mówi w wywiadach, że nie lubi się powtarzać, że za każdym razem szuka innego klucza do historii, którą chce opowiedzieć. Jestem przekonana, że, z jego talentem pisarskim i pracowitością, z łatwością mógł napisać „Metro 2034” na wzór pierwszej książki. Mógł, ale nie chciał. Ciekawe, że to, iż autor nie chce iść utartą przed siebie drogą może być dla nas czytelniczek i czytelników rozczarowujące. Oczywiście nie chcę zwalać wszystkiego na ducha winnych odbiorców. Oczekiwania wobec pisarza to nasze święte prawo. Jednak po wysłuchaniu kilku wywiadów z Głuchowski odniosłam wrażenie, że on zasadniczo ma w nosie nasze oczekiwania. Pisze co chce, jak chce. Po „Metro 2033” wzrósł nasz czytelniczy apetyt na kolejną pełnokrwistą opowieść pełną przygód, zwrotów akcji i fajerwerków. Tymczasem Głuchowski zrobił woltę, w ogóle nie kontynuował postaci Artema (!), czyniąc go, chyba tylko dla nie rozsierdzenia czytelników, postacią ledwo drugoplanową, po drugie zaś, czym zaskarbił sobie mój ogromny szacunek, uczynił jednym z głównych bohaterów awanturniczej opowieści… zmęczonego życiem staruszka oraz Huntera, który jawi się nawet nie jako postać negatywna, ale jako potwór, bestia, emanacja zła, jakie drzemie w każdym z nas. Głuchowski w ‚Metrze 2034” rezygnuje z warstwy przygodowej na rzecz refleksji i filozoficznych rozważań na temat człowieka, ludzkiej natury oraz zagłady, jaką „człowiek człowiekowi…”. No i ja to w pełni kupuję. Żeby nie było, jest tam oczywiście przygoda, zwroty akcji, suspensy, ale jednocześnie nie mamy tylu wątków, bohaterów zaledwie troje, no może czworo, tempo jest zdecydowanie wolniejsze, magia tuneli tym razem autora juz tak nie interesowała. W tym tomie zagrożeniem dla człowieka jest aż i li tylko człowiek. Jednak Głuchowski pisze tak pełnokrwiście, że nawet banał brzmi przekonująco i ciekawie. Poza tym ma łatwość żonglowania emocjami czytelnika. Ja weszłam w jego świat z butami i beretem z antenką. Traktuję Uniwersum Metra jako wielką metaforę sytuacji, jaką ludzkość kreuje sobie od zawsze… Na szczęście do tej pory wciąż balansujemy na krawędzi. jednak ostatnimi czasy ta krawędź robi się ostra jak brzytwa i cholernie ciężko się na niej utrzymać. Głuchowski pokazuje nam jak może (nie musi) wyglądać świat po globalnej katastrofie. A jaki będzie wtedy człowiek? Nie wiadomo… oby jednak Głuchowski nie miał racji.
Nie sposób nie wspomnieć na koniec o lektorze-wielkim magu, Krzysztofie Gosztyle, jego udział w tym, że ta historia żyje i że nie sposób się od niej oderwać jest nie do przecenienia.
Zastanawiam się dlaczego „Metro 2034” rozczarowało tak wielu czytelników, przynajmniej sądząc z tutejszych ocen i opinii? Głuchowski mówi w wywiadach, że nie lubi się powtarzać, że za każdym razem szuka innego klucza do historii, którą chce opowiedzieć. Jestem przekonana, że, z jego talentem pisarskim i pracowitością, z łatwością mógł napisać „Metro 2034” na wzór pierwszej...
więcej mniej Pokaż mimo to
No i nawet nie wiem kiedy stałam się uzależniona od Lipowa, Klementyny Kopp i Puzyńskiej. Zaczęłam przygodę z serią w czerwcu po spotkaniu z Katarzyną Puzyńską na Festiwalu Kryminału we Wrocławiu. A jestem już po 14 tomie (z ręką na sercu, nie wszystkie doczytałam do końca). Mówię Wam, ta kobieta to wiedźma.
Cztery ostatnie tomy to jest sztos.
"Żadanica" nie ma już w sobie zbyt wiele z kryminału.
Elementy horroru są tu sprytnie wplecione w opowieść o bólu, stracie i zemście. Do tego bardzo ciekawy wątek wysoko funkcjonujących alkoholików i dziecka z zespołem FAS, które nie jest dzieckiem z marginesu społecznego, a wręcz przeciwnie.
Wszystkie wady wybaczam, choć dostrzegam.
Taki już urok Puzyńskiej, że galopuje za swoimi pomysłami nie przejmując się konsekwencją, powtórzeniami ani oczekiwaniami czytelników. No, ale czy nie za to ją (i Klementynę Kopp) kochamy :)?
No i nawet nie wiem kiedy stałam się uzależniona od Lipowa, Klementyny Kopp i Puzyńskiej. Zaczęłam przygodę z serią w czerwcu po spotkaniu z Katarzyną Puzyńską na Festiwalu Kryminału we Wrocławiu. A jestem już po 14 tomie (z ręką na sercu, nie wszystkie doczytałam do końca). Mówię Wam, ta kobieta to wiedźma.
Cztery ostatnie tomy to jest sztos.
"Żadanica" nie ma już w sobie...
2023-11-13
Dobre, ale z zastrzeżeniami. Historia na granicy prawdopodobieństwa, ale z klimatem i wciągająca. Niektóre rzeczy ciosane siekierą, jak np. sytuacja Daniela w pracy i mściwa kobieta-szef czy martwiec tkwiący w każdym z nas, ale w niektórych bardziej. Lubię styl Puzyńskiej, kupuję jej pomysły z dużym marginesem. Pytanie zasadnicze jednak, wg mnie, brzmi: czy warto wypuszczać książkę za książką różnej jakości czy warto jednak dać sobie czas i napisać wybitny kryminał, na co Puzyńska ma zdecydowanie potencjał. Na razie autorka nie zatrzymuje się.
Dobre, ale z zastrzeżeniami. Historia na granicy prawdopodobieństwa, ale z klimatem i wciągająca. Niektóre rzeczy ciosane siekierą, jak np. sytuacja Daniela w pracy i mściwa kobieta-szef czy martwiec tkwiący w każdym z nas, ale w niektórych bardziej. Lubię styl Puzyńskiej, kupuję jej pomysły z dużym marginesem. Pytanie zasadnicze jednak, wg mnie, brzmi: czy warto wypuszczać...
więcej mniej Pokaż mimo toKatarzyna Puzyński w tym tomie to już naprawdę zaszalała. Serio! Wszystkiego jest więcej, intensywniej, szybciej. Przez dużą część książki autorka prowadzi narrację nawet cztero(!)torowo. Nie patyczkuje się z bohaterami, uprawia jazdę bez trzymanki i ... daje radę. Balansuje na granicy, ale nie przekracza czerwonej linii logiki i prawdopodobieństwa. A na koniec serwuje nam niezły cios w splot słoneczny. Zdecydowanie ma swój styl, który mnie na maxa wciągnął. Nie zatrzymuję się, wchodzę w to dalej...
Katarzyna Puzyński w tym tomie to już naprawdę zaszalała. Serio! Wszystkiego jest więcej, intensywniej, szybciej. Przez dużą część książki autorka prowadzi narrację nawet cztero(!)torowo. Nie patyczkuje się z bohaterami, uprawia jazdę bez trzymanki i ... daje radę. Balansuje na granicy, ale nie przekracza czerwonej linii logiki i prawdopodobieństwa. A na koniec serwuje nam...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jest to jedna z najmocniejszych, czytanych przeze mnie, antyreligijnych i antykościelnych powieści. W czasie czytania wszystko się we mnie skręcało. Buntowała się każda komórka mojego ciała. Wzbierało we mnie obrzydzenie na tę całą hipokryzję. Wpojony nam przez kościół grzech pierworodny, poczucie winy, pokora, pokuta, posłuszeństwo. Te wszystkie chrześcijańskie „cnoty” nie odnosiły się, rzecz jasna, jednakowo do mężczyzn i kobiet. Grzech to była domena kobiety. To kobiety palono na stosie, to kobiety były piętnowane jeśli zaszły w ciążę (same z siebie, wiadomo) i urodziły nieślubne dziecko. To bohaterka, Hester Prynne, nazwana nawet w powyżej zamieszczonym opisie książki „cudzołożnicą”, nosi hańbiącą szkarłatną literę, podczas gdy ojciec jej dziecka żyje w społeczności jako poważany i świętobliwy pastor. To nią dysponują czcigodni mężczyźni, szanowani członkowie wspólnoty. On, co niedziela, staje przed społecznością i wygłasza nauki moralne. Wkurzające?
Oczywiście dzisiaj „Szkarłatna litera” to klasyk. Akcja umiejscowiona jest w kolonii ortodoksyjnych chrześcijan w Nowej Anglii w XVII wieku. Książka powstała w połowie XIX wieku i zestarzała się, zarówno jeśli chodzi o stylistykę opowieści, jak i patetyczny ton (choć może to wina archaicznego przekładu).
W opisach nazywana jest pierwszą amerykańską powieścią psychologiczną (?) oraz moralitetem na temat winy i kary (what?). Ja bym raczej powiedziała, że to taki moralitet, w którym nie ma winy, jest sama kara, i to bardzo wyrafinowana. (Naprawdę wkurzyła mnie ta książka!)
Ja to czytam dzisiaj zupełnie inaczej, jako opis świata, który destrukcyjnie wpłynął na naszą kulturę i moralność zbiorową, czyniąc cnotę z hipokryzji i fasady. I wpędzając nas w wieczne poczucie winy.
Jest to jedna z najmocniejszych, czytanych przeze mnie, antyreligijnych i antykościelnych powieści. W czasie czytania wszystko się we mnie skręcało. Buntowała się każda komórka mojego ciała. Wzbierało we mnie obrzydzenie na tę całą hipokryzję. Wpojony nam przez kościół grzech pierworodny, poczucie winy, pokora, pokuta, posłuszeństwo. Te wszystkie chrześcijańskie „cnoty” nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10-09
Ważna i potrzebna książka, uzupełniającą naszą powszechną wiedzę na temat historii polski i przemian społecznych w Polsce w okresie Międzywojnia.
Mnie się pod koniec wydała już nieco męcząca i chaotyczna, co nie umniejsza jej wartości poznawczej.
Czytać, bez dwóch zdań!
Ważna i potrzebna książka, uzupełniającą naszą powszechną wiedzę na temat historii polski i przemian społecznych w Polsce w okresie Międzywojnia.
Mnie się pod koniec wydała już nieco męcząca i chaotyczna, co nie umniejsza jej wartości poznawczej.
Czytać, bez dwóch zdań!
2023-09-01
Piekielnie dobrze Żulczyk pisze. Ale o niebo bym wolała, żeby pisał o czymś jasnym, dobrym, optymistycznym. Niemal każda jego książka (wszystkich nie czytałam) oblepia nas brudem, smrodem i wszechpanującym złem. A świat nie jest przecież ani tylko czarny, ani tylko biały. To mocna i przygnębiająca proza. Bardzo intensywna. Dołująca. Żulczyk czepie z popkultury, wykorzystuje zgrane motywy (powrót do rodzinnego domu, hermetyczna społeczność małego miasteczka, tajemnice z przeszłości, przepracowywanie traumy), ale siłą jego prozy jest niesamowita intensywność. Bezkompromisowaść. Grube kreski. Po prostu Żulczyk wali czytelnika po oczach.
Piekielnie dobrze Żulczyk pisze. Ale o niebo bym wolała, żeby pisał o czymś jasnym, dobrym, optymistycznym. Niemal każda jego książka (wszystkich nie czytałam) oblepia nas brudem, smrodem i wszechpanującym złem. A świat nie jest przecież ani tylko czarny, ani tylko biały. To mocna i przygnębiająca proza. Bardzo intensywna. Dołująca. Żulczyk czepie z popkultury, wykorzystuje...
więcej mniej Pokaż mimo toKocham Jo Nesbo za powołanie do życia Harrego Hole’a, a cenię go za to, że zamiast odcinać kupony od popularnej serii, nie waha się stawiać co jakiś czas stopy na nieznanym terytorium. Tak było z opowiadaniami, tak było z „Królestwem”, tak jest w przypadku „Domu nocnego”. Zaczyna się bardzo kingopodobnie. Do bólu kingopodobnie. Sposób narracji, bohaterowie, stylistyka, pointowanie, po prostu wszystko. Horror, elementy fantastyczne, dreszcze na plecach. Ale ale… to nie to, co myślicie. Bo to nie Stephen King, tylko Jo Nesbo. Dlatego nie warto się zniechęcać, trzeba doczytać do końca. Autor robi efektowną woltę i stosuje inteligenty zabieg. I w końcu nie wiemy czy opowieść się skończyła, czy właśnie się zaczyna.
Kocham Jo Nesbo za powołanie do życia Harrego Hole’a, a cenię go za to, że zamiast odcinać kupony od popularnej serii, nie waha się stawiać co jakiś czas stopy na nieznanym terytorium. Tak było z opowiadaniami, tak było z „Królestwem”, tak jest w przypadku „Domu nocnego”. Zaczyna się bardzo kingopodobnie. Do bólu kingopodobnie. Sposób narracji, bohaterowie, stylistyka,...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Dom czwarty” ląduje na miejscu drugim (po "Utopcach") na mojej prywatnej liście The Best of Lipowo. Podoba mi się, że Katarzyna Puzyński nie boi się odważnych i ryzykownych decyzji, jak na przykład oparcie całej książki na zniknięciu Klementyny. Bo tom bez Klementyny???!!!! Przecież Klementyna to najlepsze, co jest w całej serii, to creme de la creme, to wisienka na torcie. A jednak! Tym razem Klementyna znika na samym początku… i cała fabuła oparta jest na tym wątku. A akcja jest rozbudowana, wielowątkowa, ze sporą ilością bohaterów (w tym o mających imiona na B), rozciągnięta na trzech płaszczyznach czasowych. Oj, lubi Puzyńska podwyższać sobie poprzeczkę, co jest wielką frajdą dla osób czytających. Mamy więc zwroty akcji, zaskoczenia i fabularne zakręty. Majstersztykiem jest długa sekwencja zbiorowego przesłuchania/konfrontacji osób związanych ze sprawą. Koronkowo pomyślana i napisana, skonstruowana na wzór przewracających się kostek domina. Każde kolejne zdanie/wypowiedź przynosi odkrycie kolejnego fragmentu układanki. Czyta się to wybornie.
"Dom czwarty" to po prostu dobra i dobrze opowiedziana historia. Jedynie czego mogę się czepiać to postaci Daniela Podgórskiego. Od podtatusiałego maminsynka przeszedł dość naciąganą (bo autorka tak chciała) metamorfozę w Bad Mena, co pije, pali i mówi brzydkie wyrazy; epizod z Emilią STrzałkowską jest efektowny, ale potem nie wiadomo jak z niego wybrnąć. Robi się trochę papierowo.
W sumie taki miękki Daniel nie tylko bardziej mi się podobał i wydawał bardziej wiarygodny, ile maminsynkowaty szef komisariatu, którym zarządza jego matka wydaje się dawać więcej niekonwencjonalnych możliwości. Tak czy siak, „Czwarty dom” to jest kawał dobrej kryminalnej literatury. Mnie się w każdym razie nie znudziło i już niedługo sięgnę po ósmy tom serii. Cieszę się jak dziecko, że jeszcze tyle przede mną.
„Dom czwarty” ląduje na miejscu drugim (po "Utopcach") na mojej prywatnej liście The Best of Lipowo. Podoba mi się, że Katarzyna Puzyński nie boi się odważnych i ryzykownych decyzji, jak na przykład oparcie całej książki na zniknięciu Klementyny. Bo tom bez Klementyny???!!!! Przecież Klementyna to najlepsze, co jest w całej serii, to creme de la creme, to wisienka na...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-07-23
„Chłopki” Joanny Kuciel-Frydryszak są książka ważną i potrzebną. A do tego ciekawą i dobrze się ją czyta. Aż dziw bierze, że podobna książka nie powstała wcześniej. Czytałam relacje ze wsi norweskiej i szwedzkiej, ale jakoś nie trafiłam na taką zbiorczą
książkę o chłopach i chłopkach polskich, co nie znaczy oczywiście, że
takowych nie ma. Nie ma ich w powszechnym obiegu i w powszechnej świadomości. Opowiada się historię Polski przez pryzmat szlachty, ziemianstwa i powstań narodowych, nie ludowych. Bóg, Naród, Ojczyzna (wszystko dużymi literami), a nie pańszczyzna, wyzysk, nierówność klasowa, bieda, głód. Joanna Kuciel-Frydryszak wykonała kupę dobrej i żmudnej roboty, przekopała się przez archiwa, prasę międzywojnia, zapiski, pamiętniki, wspomnienia. Stworzyła kompleksowy obraz życia kobiet polskich na wsi w pierwszej połowie XX wieku. I jest to obraz przejmujący. A jednocześnie budzi wiele refleksji. Pozwala zrozumieć dlaczego jesteśmy tacy, jakby jesteśmy, skąd biorą się nasze kompleksy, lęki, reakcje. Lepiej rozumiem teraz skąd u mojej mamy taka wsiofobia. Organicznie nie cierpiała wszystkiego, co ze wsi. Nie cierpiała serialu „Daleko od szosy” i czerwonych dłoni Wokulskiego. Opinia o kimś, ze jest „ze wsi” kończyła dyskusję. Nie jeździła na groby swoich dziadków. Była z miasta, skończyła studia (co z tego, ze w pierwszym pokoleniu), kochała wszystko, co miejskie. Bardzo polecam „Chłopki”. To bardzo pouczająca i inspirujaca do wielu przemyśleń i przewartościowań lektura. A do tego niezwykle sugestywna. Wielki szacun dla autorki!
„Chłopki” Joanny Kuciel-Frydryszak są książka ważną i potrzebną. A do tego ciekawą i dobrze się ją czyta. Aż dziw bierze, że podobna książka nie powstała wcześniej. Czytałam relacje ze wsi norweskiej i szwedzkiej, ale jakoś nie trafiłam na taką zbiorczą
książkę o chłopach i chłopkach polskich, co nie znaczy oczywiście, że
takowych nie ma. Nie ma ich w powszechnym obiegu i...
2023-06-27
Puzynska niezle kręci :). Powoli wkręcam się w Lipowo i zaczynam traktować bohaterów jak starych znajomych. Podobno seria rozkręca się na dobre od piątego tomu, wiec jestem bardzo ciekawa czym autorka mnie zaskoczy.
Puzynska niezle kręci :). Powoli wkręcam się w Lipowo i zaczynam traktować bohaterów jak starych znajomych. Podobno seria rozkręca się na dobre od piątego tomu, wiec jestem bardzo ciekawa czym autorka mnie zaskoczy.
Pokaż mimo to2023-06-10
2023-05-11
Julia Łapińska naprawdę dobrze odrobiła lekcję. Skonstruowała porządny kryminał, a nie jest to wcale takie częste. Nie poszła na skróty, nie napchała swojej powieści obyczajową watą.
Przeciwnie, wszystko w „Czerwonym jeziorze” służy wątkowi kryminalnemu, a autorka konsekwentnie odkrywa przed nami karty. Co się w tej książce udało? Przede wszystkim kryminalny plot, prosty i logiczny. Po drugie tempo i dramaturgia. Po trzecie ciekawe środowisko Rosjan, którzy kręcą swoje lody w Bornem Sulinowie. Klimat postsowieckiego miasteczka. Tajemnica z przeszłości. Postacie, narysowane prostą, ale nie prostacką
kreską. Na tle polskich powieści, najczęściej tylko udających kryminalne,
debiut Łapińskiej błyszczy.
Co kuleje? Klasycznie, finał. Nie starczyło umiejętności, by utrzymać do końca fabularną sprawność. Sporo rzeczy wyjaśnia się ex machina w relacjach bohaterów. Niewiarygodne jest też
wkręcenie w śledztwo fotografa, który spełnia, nie wiadomo dlaczego i jak, rolę
partnera policjantki, podczas gdy policjant prawdziwy godziny pracy spędza na wędkowaniu.
Ale nie takie już lapsusy czytałam w książkach koronowanych królowych i króli kryminału. W przypadku „Czerwonego jeziora” dostajemy zgrabną i starannie wykonaną
opowieść o tym, że za każdy zły czyn przyjdzie nam w koncu zapłacić, i że chciwość prowadzi na manowce.
Julia Łapińska naprawdę dobrze odrobiła lekcję. Skonstruowała porządny kryminał, a nie jest to wcale takie częste. Nie poszła na skróty, nie napchała swojej powieści obyczajową watą.
Przeciwnie, wszystko w „Czerwonym jeziorze” służy wątkowi kryminalnemu, a autorka konsekwentnie odkrywa przed nami karty. Co się w tej książce udało? Przede wszystkim kryminalny plot, prosty i...
2023-03-20
Co porusza w tej książce? Obraz starości, samotności i umierania czy literackie wykonanie?
Literacko nie ma szału, krótkie teksty, realistyczne, napisane przezroczystym, prostym językiem.
Mamy tu gołe życie.
Stara kobieta, kardiochirurżka, u progu śmierci opisuje swoją codzienność, coraz trudniejszą i coraz bardziej nieznośną.
Finał jest przewidywalny.
Wiadomo, każdy z nas umrze.
Mam mieszane uczucia po przeczytaniu "Chwili wieczności". Właściwie nie mam pojęcia po co autorka napisała tę książkę. Jest wiele książek o starości i umieraniu, które mnie poruszyły do kości, np. Philipa Rotha.
Co można wnieść do tematu? Ukoić nasz lęk? Pomóc nam zmierzyć się z tym, co nieuniknione? Czy to w ogóle możliwe?
W moim prywatnym rankingu zaliczam powieść Kjersti Anfinnsen do lektur niekoniecznych.
Co porusza w tej książce? Obraz starości, samotności i umierania czy literackie wykonanie?
Literacko nie ma szału, krótkie teksty, realistyczne, napisane przezroczystym, prostym językiem.
Mamy tu gołe życie.
Stara kobieta, kardiochirurżka, u progu śmierci opisuje swoją codzienność, coraz trudniejszą i coraz bardziej nieznośną.
Finał jest przewidywalny.
Wiadomo, każdy z...
2020-03-30
Jest coś perwersyjnego w czytaniu „Testamentów”, coś jak wbicie noża w brzuch, a potem powolne przekręcanie. W „Opowieści podręcznej” świat Gileadu był okrutny i przerażający, ale działał efekt zaskoczenia. Teraz , czytając „Testamenty”, mam przed oczami (a pewnie nie tylko ja) sceny żywcem wyjęte z serialu (znakomitego zresztą). Książka Margaret Atwood jest „obrabianiem” tematu już dobrze nam znanego i opisanego, wyeksploatowanego serialową wersją, jest tzw. wyciskaniem miodu z badyla. Czy to znaczy, ze „Testamenty” są złą książką? Skądże! Słucha się jej dobrze, ale jest to zaledwie (nie mam przekonania, że niezbędny) suplement do znanej nam historii. Odcinanie kuponów. „Testamenty” nic nowego nie wnoszą oprócz honorarium dla pani Atwood. Co dla mnie mogłoby być ciekawe w tej powieści to konfrontacja dwóch bohaterek wychowanych w skrajnie różnych światach, ale ten wątek pojawia się dopiero pod koniec książki, więc siłą rzeczy Atwood nie mogła go rozwinąć. A końcowa refleksja, że i tak wszyscy przeminiemy i przejdziemy do historii… no cóż, oczywista oczywistość. Jednocześnie jestem w stanie zrozumieć, że pisarka miała niepowstrzymaną pokusę postawienia swojej własnej kropki nad i w tej opowieści o patrtiarchalno - religijnej dyktaturze. Postawiła. A serial z pewnością będzie toczył się dalej, bo taka jest jego natura pokrewna tasiemcowi. Reasumując: można przeczytać, ale jest to lektura zaliczana przeze mnie do niekoniecznych.
Jest coś perwersyjnego w czytaniu „Testamentów”, coś jak wbicie noża w brzuch, a potem powolne przekręcanie. W „Opowieści podręcznej” świat Gileadu był okrutny i przerażający, ale działał efekt zaskoczenia. Teraz , czytając „Testamenty”, mam przed oczami (a pewnie nie tylko ja) sceny żywcem wyjęte z serialu (znakomitego zresztą). Książka Margaret Atwood jest „obrabianiem” ...
więcej mniej Pokaż mimo to
Moje pierwsze spotkanie z pisarstwem Macieja Siembiedy i od razu wielce satysfakcjonujące.
Jest świetna historia, zmyślnie opowiedziana z porządnym reaserchem. Są bohaterowie, wiarygodni i barwni. Heniek Pająk to perła w koronie. Ale przede wszystkim jest poczucie humoru, ironia i cudowne pointowanie. Wszystko to sprawia, że kryminał staje się, w rękach tak wyrafinowanego autora jak Maciej Siembieda, nie tylko czystą przyjemnością i rozrywką, ale także intelektualną przygodą. A to jest naprawdę rzadkością. Dołączam do grona fanek. I jeszcze, jedna rzecz, uwielbiam kryminały, w których centrum zagadki kryminalnej jest literatura.
Moje pierwsze spotkanie z pisarstwem Macieja Siembiedy i od razu wielce satysfakcjonujące.
więcej Pokaż mimo toJest świetna historia, zmyślnie opowiedziana z porządnym reaserchem. Są bohaterowie, wiarygodni i barwni. Heniek Pająk to perła w koronie. Ale przede wszystkim jest poczucie humoru, ironia i cudowne pointowanie. Wszystko to sprawia, że kryminał staje się, w rękach tak wyrafinowanego...