-
Artykuły
Rękopis „Chłopów” Władysława Stanisława Reymonta na liście UNESCOAnna Sierant1 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 21 czerwca 2024LubimyCzytać540 -
Artykuły
Wejdź do świata, który przyspiesza bicie serca. Najlepsze kryminały w StorytelLubimyCzytać2 -
Artykuły
W poszukiwaniu autentyczności. Idea przewodnia i pierwsi goście 16. Festiwalu Conrada ogłoszeniLubimyCzytać1
Biblioteczka
2022-12-30
2019-10-02
2019-03-26
2018-07-06
2018-04-01
Katja Kettu to współczesna, wielokrotnie nagradzana, fińska pisarka. Jest autorką powieści, felietonistką i reżyserką filmów animowanych. Jej dzieła przesycone są elementami tradycyjnego, czerpiącego z przyrody fińskiego mistycyzmu i bogactwem fińskich dialektów. Kettu umiejętnie snuje niezwykłe wątki, wykorzystując oryginalny, poetycki język. W swoim rodzinnym kraju wydała osiem książek, w Polsce, jak dotąd ukazały się jej dwie powieści: „Akuszerka” i „Ćma”.
Tak się składa, że parę lat temu zdarzyło mi się w małym studyjnym kinie obejrzeć rosyjski film „Niebiańskie żony łąkowych Maryjczyków”, a wcześniej w ramach wprowadzenia „Milczące dusze”. Oba te filmy z „Ćmą” Katji Kettu łączy tematyka. „Niebiańskie żony…” to kilkanaście etiud obrazujących różne aspekty życia w społeczności maryjskiej – ich wierzenia, mistycyzm głównie. Film był świetny i niesamowicie mnie oczarował. Może natomiast wyjaśnię najpierw kim są Maryjczycy i gdzie żyją?
„Maryjczycy (nazywani niegdyś Czeremisami) – lud liczący ok. 600 tys. osób, zamieszkujący republikę Mari El (Federacja Rosyjska) oraz w rozproszeniu na terytorium całego byłego ZSRR. Od XVIII wieku wyznają prawosławie, część wyznaje islam, w ostatnich latach obserwuje się odrodzenie wierzeń pogańskich. Mówią językiem maryjskim, mocno zróżnicowanym dialektycznie, należącym do rodziny uralskiej. Znajdują się pod silnym wpływem kulturowym Rosjan oraz Tatarów.” via Wikipedia. Od siebie tylko dodam, że Maryjczycy są ludem wołżańsko-fińskim (jest to grupa ludów wspólnego pochodzenia, posługująca się językami wołżańsko-fińskiej grupy ugrofińskiej gałęzi uralskiej rodziny języków).
„Ćmę” połknęłam (choć w kontekście tej powieści jest to co najmniej dwuznaczne sformułowanie) w pewnym odstępie czasu po „Akuszerce”. Ponieważ, według wielu kontrowersyjna, „Akuszerka” bardzo mnie sponiewierała emocjonalnie, uznałam że od prozy Kettu muszę odpocząć, a ponadto, że trudno będzie przebić wrażenie jakie na mnie zrobiła. Jednak się myliłam – „Ćma” jest moim zdaniem lepsza i mam nadzieję, że kolejne książki Kettu w końcu się w Polsce pojawią.
Fabuła „Ćmy” biegnie dwutorowo. Jeden wątek zaczyna się w 1937 roku, kiedy zaledwie piętnastoletnia Irga Malinen, córka Białego Generała, wdaje się w romans z Rosjaninem, a konkretnie z radzieckim agitatorem. Romans krótkotrwały, a do tego skutkujący ciążą. Jest to, delikatnie mówiąc, problematyczna sytuacja, ponieważ pomiędzy Finlandią a Rosją nie ma w owym czasie przyjacielskich stosunków. Irga staje się obiektem żartów i potępienia kamratów i sługusów jej ojca. W czasie wymierzania jej „kary” za cudzołóstwo z Ruskim, jeden z nich przypadkowo uszkadza jej język lodem. Irga na kilkanaście (jak się potem okazuje) lat traci mowę i to skłania ją do szukania szczęścia za zieloną granicą. Ucieka do swojego ukochanego, jednak okazuje się, że młodziutka córka strażnika granicznego była mu potrzebna tylko w celu wyciągnięcia paru informacji. Bardzo szybko po przybyciu do ZSRR Irga „przypadkowo” trafia do aresztu, a tam nie mogąc mówić, zmuszona torturami do podpisania pewnych dokumentów, jako więzień polityczny trafia do łagru w Workucie. Nie udałoby się jej przeżyć nawet podróży w to miejsce, gdyby nie Elna - sympatyczna dziewczyna z Maryjskiej Republiki Ludowej, która podaje jej pomocną dłoń.
Ta sama maryjska kobieta w 2015 roku mieszka w rodzinnej wsi, wiele lat po wyzwoleniu z łagrów. Do tej właśnie wsi przybywa Henrik Malinen, fiński zoolog, który szuka śladów po matce, która zmarła w łagrze. Wie, że miała na imię Irga, zna jej fińską rodzinę, ale nie wie dlaczego zginęła. Zanim jednak ktokolwiek udzieli mu odpowiedzi, sam zginie – przedtem zdąży wysłać list do córki, Verny. Verna, fińska dziennikarka przyjeżdża na ziemie Maryjczyków i przeżywa niesamowity szok kulturowy, będzie też musiała odkryć sekret ojca, babki i tajemniczej, małomównej staruszki.
W „Ćmie” pojawia się również jeden z bohaterów „Akuszerki”, można więc uznać, że obie te fabuły się ciut przeplatają. W sowieckim łagrze nie ma pozornie aż takiej patologii jak hitlerowskim obozie koncentracyjnym – ludzie są naprawdę potrzebni do pracy, więc niekoniecznie się ich zabija, po odsiedzeniu „kary” często pozostają w pobliżu obozu i nadal uczestniczą w jego życiu. Irga i Elna pracują w obozowym lazarecie, są więc prawdziwymi szczęściarami (większość mieszkańców łagru w Workucie pracowała w nieludzkich warunkach w kopalni) – mimo to, choć mniej tu może wyeksponowanego fizycznego okrucieństwa i strachu niż w tradycyjnej literaturze obozowej, życie Irgi determinuje jedna chęć: powrotu do rodzimej Finlandii. Pytanie, na ile sobie pozwoli, by osiągnąć swój cel.
Drugi plan powieści; czyli współczesne ziemie Maryjczyków, gdzie ciągle mówi się tradycyjnym, fińsko-rosyjskim dialektem, a niekiedy czci dawnych bogów; pokazuje nam całe bogactwo ich, kompletnie nieznanej u nas, kultury. Tradycyjne stroje noszone na co dzień (wełniane czerwone legginsy we wzory – niejedna Maryjka zdziwiłaby się, że na dalekim zachodzie ten strój jest… modny), święte gaje, lęk przed Keremetem, będącym w sumie odpowiednikiem szatana, składanie ofiar ze zwierząt i zaklinanie rzeczywistości – ta odległa społeczność, zagubiona gdzieś w tajdze ma nam wiele do zaoferowania. Nic jednak dziwnego, że przybyła z Finlandii Verna trochę się w niej gubi. Do tego, wszystko wskazuje na fakt, że nad losami bohaterów zawisło fatum. Tylko czy to zemsta Keremeta czy logiczne następstwo poczynań Irgi w łagrze?
Władza to zdecydowanie główny motyw w tej książce. Mamy tu w świetny sposób przedstawione konstruowanie władzy oraz mechanizmy, które powodują, że ktoś jest osobą uległą wobec osób nadrzędnych – wątek ten najmocniej uderzający jest w rzeczywistości łagru. Ten aspekt jednak nie dotyczy tylko radzieckich gułagów, ale również współczesnej Rosji. Sama opisana sytuacja jest literacką fikcją, ale sposoby rządzenia są jak najbardziej autentyczne.
„Ćmę” można czytać jednym tchem. Nie jest również tak brutalna językowo jak „Akuszerka”, choć nie da się jej także nazwać uładzoną. To ciekawa historia o władzy, kłamstwie, tęsknocie za domem i silnych kobietach (oraz jednym silnym mężczyźnie). O dawnych zwyczajach i nowoczesności, która wkracza w życie tradycyjnych społeczeństw. Oraz o prostej i znanej wszystkim prawdzie, którą często ignorujemy – że nie ma winy bez kary, a tajemnica doskonała nie istnieje. Potrafi wypłynąć z wodą po sześćdziesięciu latach, a woda ta drży od śmiechu demona.
Recenzja dostępna również na straszliwabuchling.blogspot.com
Katja Kettu to współczesna, wielokrotnie nagradzana, fińska pisarka. Jest autorką powieści, felietonistką i reżyserką filmów animowanych. Jej dzieła przesycone są elementami tradycyjnego, czerpiącego z przyrody fińskiego mistycyzmu i bogactwem fińskich dialektów. Kettu umiejętnie snuje niezwykłe wątki, wykorzystując oryginalny, poetycki język. W swoim rodzinnym kraju wydała...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-01-04
Yōko Ogawa to japońska pisarka, autorka przeszło dwudziestu książek. Jest również laureatką wielu japońskich nagród literackich, m.in. nagrody im. Akutagawy, której teraz jest jurorką, nagrody Yomiuri i nagrody im. Tanizakiego. Książki Ogawy przetłumaczono na wiele języków, m.in. angielski, francuski, niemiecki i włoski. W Polsce wydawnictwo W.A.B. wydało jak dotąd tylko dwie z jej powieści.
Główny bohater, muzealnik z zawodu, przyjeżdża do sennego miasteczka położonego w kotlinie górskiej. Cały jego bagaż stanowi niewielka walizka, w której poza kilkoma osobistymi drobiazgami, znajdują się mikroskop i „Dziennik Anne Frank” - jak się później okazuje przedmioty te odgrywają w jego życiu niebagatelną rolę. Na stację kolejową wychodzi po niego dziewczyna, w zasadzie jeszcze dziecko, która jest córką jego przyszłej pracodawczyni – bardzo wiekowej, niezwykle tajemniczej i nie budzącej sympatii kobiety. Muzealnik, którego praca polega na tym „aby jak najwięcej przedmiotów, które ześlizgnęły się ze stołu świata, pochwycić w locie i ocalić przed rozbiciem, przywracając im ich najgłębszą wartość”, zostanie przez ową kobietę poproszony o stworzenie w jej posiadłości muzeum, uporządkowanie tego, co już posiada, a także zdobycie nowych eksponatów. Muzeum, którego założenia są osobliwe, niezwykłe i od pierwszego momentu budzące lęk oraz niesmak. Muzeum, które w pewien sposób jest metafizyczne. Podobnie jak kobieta, nazywana staruchą – ona również budzi odrazę, a jednocześnie swoją tajemniczością wzbudza pewną fascynację, przy czym zbierane przez nią pamiątki, z którymi potrafi nawiązać kontakt wręcz fizyczny, są dla niej jedynym łącznikiem z przeszłością. Celem tej staruchy jest stworzenie muzeum „które przekracza granice ludzkiego istnienia”, które również „będzie miejscem wytchnienia dla starzejącego się świata”.
Muzealnik w ten sposób wkracza do świata pełnego chaosu, w którym cenne przedmioty są przemieszane z rupieciami, panuje nieporządek, nieład, niespójność. Do rzeczywistości, która nie układa się w żadną całość, a rzeczy (pozornie) do siebie nie pasują. Gdzie eksponaty generują tak silną i indywidualną aurę, że „umieszczone razem, kłócą się ze sobą”. Nawet postać dziewczynki, czyli przybranej córki staruchy, kryje w sobie dwoistość - „mówiła jak osoba dorosła, ale różne drobne gesty zdradzały jej dziecinność”.
Autorka w swojej historii, podobnie jak muzealnik, gromadzi i opisuje przedmioty. Po to, aby potwierdzić ich istnienie, dodać im znaczenia, usankcjonować byt. Zachować. Bo to jest historia o przedmiotach, które służą do podróży w czasie, do zachowywania wspomnień ulotnych chwil, a które równocześnie są lustrami, w których odbija się przyszłość. Są wycinkiem świata w miniaturze, mikrokosmosem. A symbioza pomiędzy staruchą a eksponatami to koegzystencja pomiędzy światem dotykalnym światem ulotnym, niewidzialnym, metafizycznym.
W „Muzeum ciszy” Ogawa bardzo obrazowo wykorzystała motyw ciszy. Postać nauczyciela ciszy i mnichów z jego klasztoru, wokół których nawet „powietrze zachowuje milczenie”, a „cisza snuje się między kolumnami, nasączony jest nią każdy kamień” wprowadza do niepokojącego, dosyć mrocznego świata pewien spokój, subtelność i czystość. Cisza, tak trudna przecież do zdefiniowania, u Ogawy jest wręcz namacalna.
Charakterystyczny jest również brak imion bohaterów czy chociażby nazwy wioski, w której dzieje się akcja i podobnież jest to typowe dla twórczości Ogawy. O głównym bohaterze wiemy niewiele, jeśli patrzeć z punktu widzenia zewnętrzności, mamy natomiast doskonały wgląd w jego psychikę i przeżycia wewnętrzne.
Prosta, sugestywna narracja, a równocześnie dar przekazywania, niejako pomiędzy wierszami, wielu odcieni i niuansów oraz subtelne i wnikliwe obserwacje psychiki, a także umiejętność kreowania świata, który wymyka się oklepanym definicjom – tak w skrócie opisałabym styl Yōko Ogawy.
Ta powieść jest przedziwna, niełatwa, trzymająca w napięciu, wywołująca pytania u czytelnika, ale niedająca na nie odpowiedzi. Odbiorca wpada tu w rozlewisko czasu, swobodnie przekraczając granice pomiędzy tym, co realne a tym, co wyobrażone. Wspólnie z autorką wkracza do świata Muzeum Ciszy i przestrzeni wypełnionej przez Rzeczy.
Recenzja dostępna również na straszliwabuchling.blogspot.com
Yōko Ogawa to japońska pisarka, autorka przeszło dwudziestu książek. Jest również laureatką wielu japońskich nagród literackich, m.in. nagrody im. Akutagawy, której teraz jest jurorką, nagrody Yomiuri i nagrody im. Tanizakiego. Książki Ogawy przetłumaczono na wiele języków, m.in. angielski, francuski, niemiecki i włoski. W Polsce wydawnictwo W.A.B. wydało jak dotąd tylko...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-10-10
Joanna Łańcucka to polska pisarka urodzona w Skierniewicach, wychowana w małej wsi na wschodzie Polski. Z zawodu plastyczka realizująca się głównie w malarstwie olejnym. Z lubością zajmuje się czytaniem, pisaniem oraz haftem artystycznym.
„Stara Słaboniowa i Spiekładuchy” to debiut literacki Łańcuckiej. Jest to zbiór ściśle powiązanych ze sobą opowiadań, które w zasadzie niemalże tworzą powieść. Akcja umiejscowiona jest w małej wsi o urokliwej nazwie Capówka. Capówka sprawia wrażenie wsi idyllicznej niemalże, ale to tylko wrażenie, proszę nie dać się zwieść. Pod przykrywką idealnego, wiejskiego życia kotłują się mroczne żądze, ludzka podłość, nienawiść, zdrada i... wszelakiej maści upiory. Na straży mieszkańców stoi tytułowa stara Słaboniowa, kobieta wiekowa, zielarka, może nawet czarownica. Gdy w Capówce zaczyna się źle dziać, pojawia się strzygoń, zmora, Kauk, południca, kikimora, czy nawet diabeł, to mimo że na co dzień mieszkańcy wioski niby w zabobony nie wierzą, to zaraz w te pędy lecą do Słaboniowej, żeby poradziła, co zrobić. I Słaboniowa, wiekowa kobieta, działa – szybko, konkretnie i przede wszystkim skutecznie. Nie jest jakimś tam superbohaterem z pelerynką, to stara kobieta w chuście na głowie, z leszczynową laską w dłoni i olbrzymim doświadczeniem życiowym, dzięki któremu jest równocześnie twarda i współczująca, niewykształcona a mądra.
Przede wszystkim olbrzymim atutem jest język jakim posługuje się autorka. W dialogach postaci mówią gwarą wschodnią, tak dobrze rozpisaną, że miałam wrażenie, że słyszę moją prababcię jak do mnie mówi. Ten język we wspaniały sposób wprowadza w nastrój i klimat polskiej zapadłej wsi na wschodzie kraju. W opisach jest bardzo plastycznie i to z kolei tworzy atmosferę niesamowitości i miejscami nawet grozy. Całości nastroju dopełniają wspaniałe ilustracje autorstwa samej Joanny Łańcuckiej – czarno-białe, niepokojące, klimatyczne.
„Starą Słaboniową i Spiekładuchy” można określić jako etno-fantastykę, chociaż moim zdaniem została skonstruowana tak, jak klasyczne baśnie i taki ma też klimat – mrocznej baśni. Wspaniale by się ją czytało komuś na głos zimowym wieczorem. Ma też oczywiście morał. Generalnie jest to rzecz o tym, czym jest dobro, a czym zło, bo niejednokrotnie gorsi od potworów są sami ludzie. Mówi też o tym, że na świecie nie ma idealnej sprawiedliwości, choć czasem się zdarza. Przekazuje też jedną smutną prawdę o nas – o tym jak bardzo przestaliśmy zauważać i szanować starych ludzi, którzy mimo że niewykształceni, to swoje w głowie mają i swoje wiedzą. Opowiada w poruszający sposób o samotności starszych osób, które zostają same na świecie, bo ich dzieci uciekły ze wsi do miasta i nawet na Boże Narodzenie nie pamiętają o swoich starych, schorowanych rodzicach, dziadkach, pradziadkach. Przedstawia też, że gdzieś w międzyczasie wszyscy mieszkańcy wsi zaczęli chcieć uciec z niej do miasta i prowadzić takie życie jak mieszkańcy wielkich metropolii. Szkoda tylko, że autorka nie pokazała też, że równie wielu mieszkańców dużych miast marzy o ucieczce na wieś – w naturę i małą społeczność, ale z silnymi więzami między jej członkami. To na szczęście detal, którego w trakcie lektury się nie odczuwa.
Reasumując: „Stara Słaboniowa i Spiekładuchy” to wspaniała, niesamowicie wciągająca, mroczna baśń o naturze ludzkiej i wartościach jakie cenimy doskonale osadzona w folklorze i demonologii słowiańskiej. Polecam, bo naprawdę warto.
Recenzja dostępna jest również na straszliwabuchling.blogspot.pl
Joanna Łańcucka to polska pisarka urodzona w Skierniewicach, wychowana w małej wsi na wschodzie Polski. Z zawodu plastyczka realizująca się głównie w malarstwie olejnym. Z lubością zajmuje się czytaniem, pisaniem oraz haftem artystycznym.
„Stara Słaboniowa i Spiekładuchy” to debiut literacki Łańcuckiej. Jest to zbiór ściśle powiązanych ze sobą opowiadań, które w zasadzie...
2014-05-24
Zgodnie ze swym tytułem promieniuje każdym możliwym odcieniem samotności. Przeraźliwie smutna i równocześnie piękna opowieść. Nie jest łatwa, ale naprawdę warto ją przeczytać, ponieważ trwale odciska się w pamięci i zostawia człowieka w takim hipnotyczno-melancholijnym stanie zadumy. Bezlitośnie skłania do refleksji.
Zgodnie ze swym tytułem promieniuje każdym możliwym odcieniem samotności. Przeraźliwie smutna i równocześnie piękna opowieść. Nie jest łatwa, ale naprawdę warto ją przeczytać, ponieważ trwale odciska się w pamięci i zostawia człowieka w takim hipnotyczno-melancholijnym stanie zadumy. Bezlitośnie skłania do refleksji.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-03-27
Haruki Murakami (japońska forma to Murakami Haruki – w Japonii najpierw podaje się nazwisko a później imię) to aktualnie najbardziej znany i popularny pisarz japoński, do tego tłumacz literatury amerykańskiej (przełożył z angielskiego utwory takich autorów jak m.in. Francis Scott Fitzgerald, Raymond Carver, John Irving, Truman Capote) i eseista. Urodził się w 1949 roku w Kioto, lecz dorastał w Kobe. Studiował na Wydziale Literatury tokijskiego Uniwersytetu Waseda teatrologię, w tym pisanie scenariuszy i tam poznał swoją żonę Yoko. Po studiach prowadził własny klub jazzowy „Peter Cat” w dzielnicy Kokubunji w Tokio, do czego często nawiązuje w swoich książkach. Jest także biegaczem, uczestnikiem maratonów i entuzjastą triatlonu, chociaż biegać zaczął dopiero w 33 roku życia (czyli 3 lata po wydaniu pierwszej książki) – w 1996 roku udało mu się przebiec ultramaraton (100 km trasy dookoła jeziora Saroma na Hokkaido).
Okres studiów Murakamiego przypadł na lata 1968-1975, czyli czas kiedy to fala gwałtownych protestów i strajków studenckich ogarnęła większość uczelni w Japonii, a do największych doszło na Uniwersytecie Tokijskim – w 1968 roku studenci rozpoczęli okupację kampusów, wznosili barykady na korytarzach i w aulach, odwołano zajęcia; ponieważ spór narastał 18 stycznia 1969 roku policja przypuściła szturm i wiele osób ucierpiało, gdyż studenci postanowili się bronić przy pomocy kamieni i koktajli Mołotowa. Dlaczego o tym w ogóle wspominam? Pomimo tego, że strajki studenckie nie dotyczyły aż w takim stopniu Uniwerytetu Waseda, który jest szkołą prywatną, to jednak tamte wydarzenia mocno zapadły w pamięć Murakamiemu i bardzo często do nich nawiązuje w swojej twórczości.
„Kafka nad morzem” to książka pierwotnie wydana w 2002 roku i 10 powieść w dorobku Murakamiego. Głównym bohaterem jest piętnastoletni Kafka Tamura, który ucieka z domu, ponieważ ciąży na nim klątwa ojca. Jego matka odeszła 11 lat wcześniej z adoptowaną starszą siostrą Kafki, nie pozostawiając po sobie śladu. Z Tokio, z Nogaty w dzielnicy Nakano, gdzie mieszkał do tej pory, udaje się na Shikoku, co jest przypadkowo wybraną lokacją. W ten sposób trafia do Takamatsu i prywatnej Biblioteki im. Kōmury. Spędza tam swój czas, czytając książki, co jednak zwraca uwagę pracującego tam pana Ōshimy – ponieważ trwa wciąż rok szkolny, więc domyśla się, że Kafka uciekł z domu, bowiem piętnastoletni chłopcy przesiadujący całymi dniami w bibliotece nie są powszechnym zjawiskiem. Dyrektorką Biblioteki im. Kōmury jest pani Saeki – niepozorna, ale specyficzna i tajemnicza kobieta, która w pewnym momencie zyska kluczowy wpływ na dalsze życie Kafki.
Równocześnie autor przedstawia nam drugą bardzo ważną postać w tej powieści – pana Nakatę. Pan Nakata to ekscentryczny staruszek, analfabeta, który jednak posiada jedną nadzwyczajną umiejętność – potrafi rozmawiać z kotami. Po wielu dziwnych i niepokojących zbiegach okoliczności także zaczyna zmierzać w kierunku Shikoku. W przypadku pana Nakaty taka podróż nie należy do łatwych, ponieważ po pierwsze nie wie dokładnie gdzie chce dotrzeć (ciągle jak mantrę powtarza, że jak będzie na miejscu, to będzie wiedział czy to to miejsce gdzie miał być), a po drugie nie umie czytać, więc jest zależny od życzliwości i pomocy obcych ludzi. Traf chce, że na drodze pana Nakaty pojawia się niejaki Hoshino (kierowca ciężarówki i fan drużyny bejsbolowej Chūnichi Dragons z Nagoyi), który zaintrygowany staruszkiem i jego podobieństwem do własnego dziadka, postanawia mu pomóc dotrzeć do nieznanego celu. Autor zapoznaje nas również z przeszłością pana Nakaty, gdzie wyjaśnia się, że jego ułomności są wynikiem tajemniczego wypadku w górskim lesie w trakcie II wojny światowej.
Akcja biegnie dwutorowo i naprzemiennie – raz z perspektywy Kafki, a raz z perspektywy pana Nakaty. Rozdziały o Kafce mają narrację pierwszoosobową i narratorem jest właśnie Kafka, natomiast w rozdziałach o panu Nakacie autor zastosował narrację trzecioosobową. Język, jakim posługuje się Murakami jest piękny, bardzo przemyślany i nieprzypadkowy. Opisuje realny świat, dodając do niego coraz więcej nadnaturalności i surrealizmu, otaczając oniryczną atmosferą. Niejednoznaczni i nietypowi bohaterowie, których kreuje wzbudzają dużą sympatię i przywiązanie odbiorcy, ponieważ z każdym z nich łatwo się w jakich sposób utożsamić. Nie ma tu galopującej akcji, fabuła posuwa się naprzód małymi kroczkami, co nie znaczy, że niewiele się dzieje. Murakami ma taką specyficzną umiejętność, że kreując swój świat, który jest realistyczny i dodając do niego coraz więcej dziwnych zjawisk, i tak sprawia, że jest to wiarygodne, że odbiorca jest w stanie uwierzyć w te nadnaturalne elementy.
W tym miejscu muszę się przyznać, że nie jest to moja pierwsza styczność z prozą tego autora. Ba! To nie jest nawet moja pierwsza styczność z tą konkretną powieścią, ponieważ pierwszy raz czytałam ją 10 lat temu, tuż po tym jak została w Polsce wydana. Co jakiś czas jednak wracam do „Kafki nad morzem”, tak jak teraz, w celu weryfikacji czy uwielbienie jakim obdarzyłam styl Murakamiego przetrzymuje próbę czasu i moje nabieranie doświadczenia życiowego, a także rozwijanie gustu literackiego. Jak wyszło tym razem? Odpowiem na samym końcu tej recenzji.
Styl Murakamiego w „Kafce nad morzem” łączy w sobie postmodernizm, surrealizm, realizm, realizm magiczny i bildungsroman (z niem. powieść o formowaniu – autor przedstawia w niej psychologiczne, moralne i społeczne kształtowanie się osobowości głównego i na ogół młodego bohatera). Pomimo tego, że Murakami jest Japończykiem, to „Kafka nad morzem” jest mocno osadzona w kontekście tzw. kultury Zachodu, która zdaje się bardzo fascynować autora. Głównym motywem tej powieści jest zresztą przełożenie na współczesne japońskie realia mitu o Edypie – jest to coś, co rzuca się od razu w oczy, przy pierwszym czytaniu tej lektury. Bardzo ważny jest tu motyw samej klątwy i jej oddziaływanie na życie bohatera, a przede wszystkim próby nie dopuszczenia do jej ziszczenia się, co powoduje tym szybsze zmierzanie w kierunku jej spełnienia – jest to antyczne rozumienie ironii losu, bowiem to paradoksalnie cnoty, a nie wady bohatera generują jego upadek. Pojawia się tu również motyw labiryntu wewnątrz człowieka i jego wewnętrznej ciemności w konfrontacji z labiryntem na zewnątrz i ciemnością poza człowiekiem. Czy, wiedząc o klątwie ciążącej na nas, jesteśmy w stanie faktycznie nie dopuścić do jej spełnienia? Czy jednak jesteśmy zabawkami w rękach losu, którego nie mamy mocy kreować sami? A może jest to coś na kształt samospełniającej się przepowiedni? Czyli dowiadując się o klątwie, zostajemy zaprogramowani i cały schemat naszego postępowania będzie nas prowadził do z góry narzuconego nam finału? Murakami zmusza do postawienia wielu pytań, ale na żadne nie udziela odpowiedzi.
Zawsze bardzo urzeka mnie fakt, że bohaterowie powieści Murakamiego, jeśli wykonują jakieś codzienne czynności, takie jak gotowanie, zawsze robią to z niezwykłą starannością, pietyzmem, a wręcz oddaniem - że jest to coś, co daje im pewną radość, spokój, satysfakcję. Szczęście zaklęte w małych, powtarzalnych czynnościach, z których składa się nasze życie. Widzę w tym nawiązanie do filozofii zen i prawdopodobnie jest to jedyny wpływ dziadka pisarza, który był buddyjskim duchownym, na jego twórczość.
Sama historia nie jest niczym nowym, autor sprawnie żongluje nawiązaniami do popkultury (pułkownik Sanders, Johnnie Walker), literatury i muzyki (Beethoven, Haydn) oraz bawi się konwencją. Dzięki temu powstała trudna proza w przyjemnej formie, choć z pewnością nie każdemu się spodoba.
Odpowiadając na pytanie, jakie postawiłam w trakcie tej recenzji – czy „Kafka nad morzem” wytrzymał próbę czasu w moim przypadku? Tak, wytrzymał, tym razem wczytałam się w tę powieść głębiej i zauważyłam więcej odniesień i kontekstów, ale to tylko wpłynęło na tym większy zachwyt nad sprawnością Murakamiego w opisywaniu wrażeń i odczuć. Nie potrafię być obiektywna wobec tej książki, ponieważ w szczególny sposób chwyta mnie za serce i śmiem wciąż twierdzić, że jest to jedna z najlepszych książek jakie było mi dane przeczytać.
Recenzja znajduje się również na blogu straszliwabuchling.blox.pl
Haruki Murakami (japońska forma to Murakami Haruki – w Japonii najpierw podaje się nazwisko a później imię) to aktualnie najbardziej znany i popularny pisarz japoński, do tego tłumacz literatury amerykańskiej (przełożył z angielskiego utwory takich autorów jak m.in. Francis Scott Fitzgerald, Raymond Carver, John Irving, Truman Capote) i eseista. Urodził się w 1949 roku w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-11-27
2014-10-29
2015-07-21
2015-07-16
2016-11-13
Jakub Małecki to pisarz, tłumacz i publicysta równocześnie. Wydał, jak dotąd osiem książek. Najpierw tworzył w stylistyce fantasy, którą porzucił na rzecz realizmu, a nawet realizmu magicznego.
„Dygot” jest w zasadzie sagą rodzinną, w której poznajemy losy trzech pokoleń dwóch rodzin: Łabendowiczów i Geldów. Mimo wszystko, główną postacią wokół której oscyluje fabuła jest Wiktor Łabendowicz - chłopiec, a później młodzieniec, z małej wsi Piołunowo w Wielkopolsce, który cierpi na albinizm. Drugą, po Wiktorze, postacią jest Emilia Gelda, która pochodziła z Koła (nota bene rodzinnej miejscowości autora) i mając kilka lat została okaleczona na wskutek eksplozji granatu oraz pożaru jaki z tego wynikł. Mamy więc dwójkę "odmieńców", którzy jakoś próbują poukładać sobie życie. W tle opisu życia tych trzech pokoleń mamy również zawirowania dziejowe - najpierw realia przedwojennej polskiej wsi, II wojnę światową, lata PRL-u i współczesność.
Ta powieść jest jak jej okładka. Dziwna, ale równocześnie intrygująca. Okładka kojarząca się z magazynem mody albo czasopismem lifestyle’owym - na pierwszy rzut oka wydaje się nie pasować do treści, jest w niej jednak coś, co koreluje ze snutą przez autora historią. Omówić fabułę nie jest łatwo, żeby nie zdradzić zbyt wiele, a jeszcze trudniej jest ją jakoś sklasyfikować. Na myśl nasuwa mi się jednak hasło realizm magiczny, bo choć jest w „Dygocie” nuta fantastyki, całość trudno jest do gatunku tego przypisać. „Dygot” to także pewne swojskie tajemnice, mrok i sekrety, nieco dziwności i przede wszystkim głębia. I prawda.
Małecki nie ma typowo lekkiego i przyjemnego stylu. Jest to bardziej wymagające, ale przy tym i bardziej poetyckie, co jest dobrym określeniem, choć nie wyczerpuje tematu. Jest również lirycznie, co także dobrze oddaje słowa i frazę, ale nadal nie do końca. Na pewno nie jest przesadnie kwieciście. To styl ciekawy i w pewien sposób twardy, przyjemnie współgrający z treścią. Oryginalny.
„Dygot” to naprawdę mocna, dająca do myślenia literatura. To lektura o życiu, o bólu istnienia, o nadziei, o miłości, o dorastaniu i szukaniu swojej tożsamości, ale przede wszystkim o odmienności i próbach radzenia sobie z nią.
Nie ukrywam, że nie czytało mi się tej książki łatwo, musiałam ją sobie dawkować jak gorzkie lekarstwo. Może dlatego, że rozpacz odmieńców wyziera z każdej jej strony, a szczęście pojawia się rzadko i trwa jedynie przez moment. Brak zrozumienia dla inności i strach przed nią to tylko dwa z wielu powodów pogłębiającego się z każdą stroną wyobcowania. A później pojawia się już tylko samotność.
Mimo wszystko uważam, że to oryginalna i niebanalna propozycja literacka, która jest godna polecenia i uwagi. A i sam autor wart jest śledzenia jego kariery. Dlatego polecam „Dygot” waszej uwadze.
Jakub Małecki to pisarz, tłumacz i publicysta równocześnie. Wydał, jak dotąd osiem książek. Najpierw tworzył w stylistyce fantasy, którą porzucił na rzecz realizmu, a nawet realizmu magicznego.
„Dygot” jest w zasadzie sagą rodzinną, w której poznajemy losy trzech pokoleń dwóch rodzin: Łabendowiczów i Geldów. Mimo wszystko, główną postacią wokół której oscyluje fabuła jest...
2015-12-16
Po opisie z okładki można wywnioskować, że "Pawi krzyk" to zwykły romans tyle, że osadzony w orientalnych realiach Persji/Iranu. Nic bardziej mylnego. Powieść ta jest raczej kroniką żyć pewnej grupy ludzi (głównie Żydów irańskich) i przekrojem historii Persji/Iranu ostatnich 300 lat. Połączenie realizmu z magią wyszło autorce nieźle. Uważam jednak, że mogła o wiele bardziej rozbudować swoją opowieść, miałam momentami wrażenie (zwłaszcza już pod koniec książki), że mam do czynienia ze szkicem historycznym rodem z Wikipedii (tyle, że przerobionym stylistycznie, żeby pasował do stylu autorki), co trochę zepsuło mój odbiór tej opowieści. Niemniej jednak, jeśli komuś podobał się "Księżyc i anioł" tej autorki lub chciałby lepiej zrozumieć mentalność i historię Irańczyków oraz to dlaczego historia ich kraju potoczyła się tak a nie inaczej, to polecam, ponieważ jest to pozycja przystępna i wciągająca.
Po opisie z okładki można wywnioskować, że "Pawi krzyk" to zwykły romans tyle, że osadzony w orientalnych realiach Persji/Iranu. Nic bardziej mylnego. Powieść ta jest raczej kroniką żyć pewnej grupy ludzi (głównie Żydów irańskich) i przekrojem historii Persji/Iranu ostatnich 300 lat. Połączenie realizmu z magią wyszło autorce nieźle. Uważam jednak, że mogła o wiele bardziej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-12-23
Książka o niemożności ostatecznego oderwania się od swoich korzeni, o niemożności ucieczki przed swoim i rodzinnym bagażem doświadczeń. O wierze, która pozwala przezwyciężyć jad węża, płomienie i picie trucizny, a jednak nie pozwala być przykładnym ojcem i porządnym człowiekiem. Opowieść o wyobcowaniu i próbie ucieczki przed samym sobą, która w rzeczywistości jest poruszaniem się na oślep po labiryncie bez wyjścia. Poetycka, melancholijna, warta przeczytania.
Książka o niemożności ostatecznego oderwania się od swoich korzeni, o niemożności ucieczki przed swoim i rodzinnym bagażem doświadczeń. O wierze, która pozwala przezwyciężyć jad węża, płomienie i picie trucizny, a jednak nie pozwala być przykładnym ojcem i porządnym człowiekiem. Opowieść o wyobcowaniu i próbie ucieczki przed samym sobą, która w rzeczywistości jest...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-12-17
Piękna, bezbrzeżnie smutna historia o zmarnowanych możliwościach i przeznaczeniu (a konkretnie o wierze w nieunikniony los) utrzymana w konwencji realizmu magicznego. Do tego bardzo ciekawie odmalowane tło historyczno-społeczne i sytuacja Żydów irańskich od 1938 roku aż do irańskiej rewolucji islamskiej pod przywództwem ajatollaha Chomejniego w 1979 roku. Są nawiązania do wydarzeń zawartych w "Pawim krzyku", co sprawia, że obie te historie ("Księżyc i anioł" oraz "Pawi krzyk") nawzajem się uzupełniają. Wciągająca, przesiąknięta duchem Orientu. Pomimo wątku miłosnego, zdecydowanie nie nazwałabym tego romansem.
Wiele lat temu przypadkiem kupiłam ją na jakimś straganie z używanymi książkami za "zawrotną" kwotę 5 zł - już po pierwszym przeczytaniu wiedziałam, że było warto.
Piękna, bezbrzeżnie smutna historia o zmarnowanych możliwościach i przeznaczeniu (a konkretnie o wierze w nieunikniony los) utrzymana w konwencji realizmu magicznego. Do tego bardzo ciekawie odmalowane tło historyczno-społeczne i sytuacja Żydów irańskich od 1938 roku aż do irańskiej rewolucji islamskiej pod przywództwem ajatollaha Chomejniego w 1979 roku. Są nawiązania do...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-12-22
Porażająco smutna historia rozbitej rodziny, zniszczonych marzeń. Opowieść o braku akceptacji tego, co jest, o ciągłym negowaniu, zaklinaniu rzeczywistości, które nie kończy się dobrze. Ciekawie opisana tradycja, która sprawia, że w Iranie kobieta (czy Żydówka czy muzułmanka) jest dla mężczyzny czymś w rodzaju zwierzęcia gospodarczego, ale mniej od tego zwierzęcia warta. Polecam.
Porażająco smutna historia rozbitej rodziny, zniszczonych marzeń. Opowieść o braku akceptacji tego, co jest, o ciągłym negowaniu, zaklinaniu rzeczywistości, które nie kończy się dobrze. Ciekawie opisana tradycja, która sprawia, że w Iranie kobieta (czy Żydówka czy muzułmanka) jest dla mężczyzny czymś w rodzaju zwierzęcia gospodarczego, ale mniej od tego zwierzęcia warta....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Haruki Murakami (japońska forma to Murakami Haruki – w Japonii najpierw podaje się nazwisko a później imię) to aktualnie najbardziej znany i popularny pisarz japoński, do tego tłumacz literatury amerykańskiej (przełożył z angielskiego utwory takich autorów jak m.in. Francis Scott Fitzgerald, Raymond Carver, John Irving, Truman Capote) i eseista. Urodził się w 1949 roku w Kioto, lecz dorastał w Kobe. Studiował na Wydziale Literatury tokijskiego Uniwersytetu Waseda teatrologię, w tym pisanie scenariuszy i tam poznał swoją żonę Yoko. Po studiach prowadził własny klub jazzowy „Peter Cat” w dzielnicy Kokubunji w Tokio, do czego często nawiązuje w swoich książkach. Jest także biegaczem, uczestnikiem maratonów i entuzjastą triatlonu, chociaż biegać zaczął dopiero w 33 roku życia (czyli 3 lata po wydaniu pierwszej książki) – w 1996 roku udało mu się przebiec ultramaraton (100 km trasy dookoła jeziora Saroma na Hokkaido).
Okres studiów Murakamiego przypadł na lata 1968-1975, czyli czas kiedy to fala gwałtownych protestów i strajków studenckich ogarnęła większość uczelni w Japonii, a do największych doszło na Uniwersytecie Tokijskim – w 1968 roku studenci rozpoczęli okupację kampusów, wznosili barykady na korytarzach i w aulach, odwołano zajęcia; ponieważ spór narastał 18 stycznia 1969 roku policja przypuściła szturm i wiele osób ucierpiało, gdyż studenci postanowili się bronić przy pomocy kamieni i koktajli Mołotowa. Dlaczego o tym w ogóle wspominam? Pomimo tego, że strajki studenckie nie dotyczyły aż w takim stopniu Uniwerytetu Waseda, który jest szkołą prywatną, to jednak tamte wydarzenia mocno zapadły w pamięć Murakamiemu i bardzo często do nich nawiązuje w swojej twórczości.
„Norwegian Wood” to piąta powieść w dorobku Murakamiego, pierwotnie wydana 1987 roku. Jest to jedna z jego nielicznych powieści realistycznych. A przynajmniej bardziej realistycznych niż większość jego twórczości. 😉
Akcja powieści umiejscowiona jest głównie w Tokio pod koniec lat 60. XX wieku, których symbolem jest tytułowa piosenka The Beatles, czyli „Norwegian Wood”. Głównym bohaterem tej powieści jest spokojny i dojrzały student Tōru Watanabe – jest to typowy dla twórczości Murakamiego bohater. W sumie „everyman”, bardzo stabilny emocjonalnie, przeciętny, choć wyalienowany ze społeczeństwa, stara się być samowystarczalny i niezależny od innych ludzi. Tōru poznajemy w momencie, kiedy zaczyna studiować na kierunku dramatu, zamieszkuje w prywatnym akademiku w Tokio, po czym pewnego dnia natyka się niespodziewanie na osobę, która jest dla niego pewną reminiscencją z jego bolesnej przeszłości – mianowicie Naoko. Połączy ich uczucie i w efekcie romans, jednak nie jest on wcale taki prosty, ponieważ to, co wcześniej łączyło tych dwoje to były chłopak Naoko, a równocześnie najlepszy przyjaciel Tōru, czyli Kizuki. Na skutek ciężkich przeżyć zarówno w dzieciństwie jak i w wieku nastoletnim wrażliwa Naoko jakiś czas po nawiązaniu relacji z Tōru ląduje w specyficznym górskim sanatorium dla podreperowania swojego zdrowia psychicznego. Watanabe nie jest w stanie jej pomóc, może tylko obdarzać ją swoim uczuciem podczas rzadkich odwiedzin w tym ośrodku. Z drugiej strony w jego życiu pojawia się nieoczekiwanie Midori, dziewczyna o zupełnie innej, dynamicznej osobowości. Okazuje się, że Tōru kocha obie dziewczyny, każdą w trochę inny sposób, ale potrafi – spotykając się z obydwiema – być wobec obu uczciwy.
Trzeba przyznać, że główny bohater jak na swój młody wiek jest zaskakująco stabilny emocjonalnie i rozsądny na tle otaczających go rówieśników i pędzącego życia. Wydarzenia powiązane z Kizukim i Naoko sprawiają mu olbrzymi ból, ale znosi to z podziwu godnym męstwem. „Norwegian Wood” to z pozoru banalna historia o dojrzewaniu, jest jednakowoż pochwałą normalności, tradycyjnych wartości i akceptującej odmienność wrażliwości. Jest to dość prosta opowieść o życiu. W pierwszej chwili oczekujemy fabularnego rozwoju i zwrotów akcji, później okazuje się, że takowych nie ma, ale opowiadana historia intryguje nas i wciąga, aż znienacka czujemy olbrzymie poruszenie i potrzebę wysłuchania tej historii do samego końca.
Oczywiście narracja u Murakamiego kreuje cały nastrój – autor nie interpretuje ani nie ocenia przedstawianych wydarzeń, zostawia to czytelnikowi. Haruki tworzy specyficzny rodzaj neutralnego obserwatora – Tōru Watanabe, główny bohater i równocześnie narrator, przedstawia się odbiorcy jako bierny, cichy powiernik, adresat zwierzeń i wspomnień, z którym odbiorca poznaje kolejne składowe historii i obserwuje jak postaci starają się odpowiedzieć na życiowe pytania i uporać się z egzystencjalno-filozoficznymi problemami. Taki sposób narracji pozwala czytelnikowi na jego własne interpretacje oraz współtworzenie portretów psychologicznych.
„Norwegian Wood” nie jest tylko banalną historią o dojrzewaniu i pierwszych miłościach, Jest przede wszystkim o nieszczęśliwej miłości – rozdartej i niespełnionej, ale również o stracie bliskich, o samotności, bezradności i, co najważniejsze, wszechobecnej śmierci i próbach oswojenia się z nią. Jest to powieść mądra, smutna, spokojna, naturalistyczna, nostalgiczna, urzekająca i magiczna. Do tego napisana w charakterystycznym dla Murakamiego poetyckim, ale również dość oszczędnym stylu. Kiedy pierwszy raz ją czytałam ugodziła mnie prosto w serce i tak już utkwiła.
Muszę również przyznać, że jest to jedna z najbardziej przystępnych powieści Murakamiego – dlatego polecam ją zazwyczaj osobom, które dopiero chcą się zapoznać z twórczością tego pisarza.
Recenzja dostępna również na straszliwabuchling.blogspot.com
Haruki Murakami (japońska forma to Murakami Haruki – w Japonii najpierw podaje się nazwisko a później imię) to aktualnie najbardziej znany i popularny pisarz japoński, do tego tłumacz literatury amerykańskiej (przełożył z angielskiego utwory takich autorów jak m.in. Francis Scott Fitzgerald, Raymond Carver, John Irving, Truman Capote) i eseista. Urodził się w 1949 roku w...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to