-
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać442 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14 -
Artykuły
Zapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
Książka nie jest ani ambitna, ani wartościowa, natomiast jeśli komuś się straszliwie nudzi to można po nią sięgnąć i jakoś zabić czas. Ponadto niesamowicie się cieszę, że obraz wampira wyrobiłam sobie na podstawie takich dzieł jak "Dracula" Stokera, "Carmilla" LeFanu i "Kroniki Wampirów" Rice, bo gdybym miała to zrobić na podstawie tej sagi to chyba bym się pochlastała.
Książka nie jest ani ambitna, ani wartościowa, natomiast jeśli komuś się straszliwie nudzi to można po nią sięgnąć i jakoś zabić czas. Ponadto niesamowicie się cieszę, że obraz wampira wyrobiłam sobie na podstawie takich dzieł jak "Dracula" Stokera, "Carmilla" LeFanu i "Kroniki Wampirów" Rice, bo gdybym miała to zrobić na podstawie tej sagi to chyba bym się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toKsiążka nie jest ani ambitna, ani wartościowa, natomiast jeśli komuś się straszliwie nudzi to można po nią sięgnąć i jakoś zabić czas. Ponadto niesamowicie się cieszę, że obraz wampira wyrobiłam sobie na podstawie takich dzieł jak "Dracula" Stokera, "Carmilla" LeFanu i "Kroniki Wampirów" Rice, bo gdybym miała to zrobić na podstawie tej sagi to chyba bym się pochlastała.
Książka nie jest ani ambitna, ani wartościowa, natomiast jeśli komuś się straszliwie nudzi to można po nią sięgnąć i jakoś zabić czas. Ponadto niesamowicie się cieszę, że obraz wampira wyrobiłam sobie na podstawie takich dzieł jak "Dracula" Stokera, "Carmilla" LeFanu i "Kroniki Wampirów" Rice, bo gdybym miała to zrobić na podstawie tej sagi to chyba bym się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toKsiążka nie jest ani ambitna, ani wartościowa, natomiast jeśli komuś się straszliwie nudzi to można po nią sięgnąć i jakoś zabić czas. Ponadto niesamowicie się cieszę, że obraz wampira wyrobiłam sobie na podstawie takich dzieł jak "Dracula" Stokera, "Carmilla" LeFanu i "Kroniki Wampirów" Rice, bo gdybym miała to zrobić na podstawie tej sagi to chyba bym się pochlastała.
Książka nie jest ani ambitna, ani wartościowa, natomiast jeśli komuś się straszliwie nudzi to można po nią sięgnąć i jakoś zabić czas. Ponadto niesamowicie się cieszę, że obraz wampira wyrobiłam sobie na podstawie takich dzieł jak "Dracula" Stokera, "Carmilla" LeFanu i "Kroniki Wampirów" Rice, bo gdybym miała to zrobić na podstawie tej sagi to chyba bym się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-05-17
2015-12-14
Pierwsze co mnie razi po przeczytaniu tej książki to fakt iż okładka polskiego wydania kompletnie nie koresponduje z treścią. Okładka jest kompletnie, całkowicie od czapy.
Co do treści. Koncepcja świetna, wykonanie momentami kuleje, ale jest tych momentów naprawdę niewiele. Książka napisana w sposób bardzo plastyczny, większość jej treści stanowią w sumie opisy (dialogów jest niezbyt dużo), a mimo to wciąga niesamowicie. Niejednoznaczne, otwarte zakończenie pozostawia czytelnika zastanawiającego się co dalej, co uważam za plus.
Jest to kawał naprawdę porządnie napisanej literatury fantasy, który warto poznać. Nie jest wybitna, ale czyta się ją dobrze, a przecież o to chodzi, prawda?
Polecam.
Pierwsze co mnie razi po przeczytaniu tej książki to fakt iż okładka polskiego wydania kompletnie nie koresponduje z treścią. Okładka jest kompletnie, całkowicie od czapy.
Co do treści. Koncepcja świetna, wykonanie momentami kuleje, ale jest tych momentów naprawdę niewiele. Książka napisana w sposób bardzo plastyczny, większość jej treści stanowią w sumie opisy (dialogów...
2017-06-06
Jacek Dyba to polski autor. Żadnych więcej informacji nie udało mi się o nim znaleźć. Wiadomo tylko tyle, że ma takie personalia (albo jest to pseudonim – nie można tego wykluczyć) i wydał nakładem wydawnictwa Novae Res w tym roku jedną powieść.
Wygląda na to, że „Uciekinier ze świętego miasta” to debiutancka powieść autora. Chociaż słowo „powieść” w odniesieniu do tego utworu, to moim zdaniem, spore nadużycie – bardziej pasowałoby określenie „nowela”, albo w ogóle „opowiadanie”. Nie będę tego dłużej roztrząsać, ale od tego momentu przestaję używać słowa „powieść” wobec tego dziełka.
„Uciekinier ze świętego miasta” to książeczka o niewielu stronach i da się ją przeczytać w kilka godzin. Jej opis jest całkiem ciekawy i zachęcający do lektury. Mianowicie zawiera informacje o tym, że jest to opowieść o niezwykłej, wręcz niemożliwej, przyjaźni dwóch mężczyzn, którzy są skrajnie różnymi typami osobowości, a ponadto zapoznają się w niekoniecznie sprzyjających ku temu warunkach. Zasadniczo bowiem ich pierwsze spotkanie i kreowanie przyjaźni odbywa się w wadowickim areszcie śledczym, w którym obaj spędzają z różnych przyczyn trochę czasu w jednej celi.
Pierwszy z mężczyzn to Wiktor, który jest muzykiem i nauczycielem. Trafił do aresztu śledczego za coś czego najprawdopodobniej nawet nie zrobił. A nie mając bladego pojęcia o tym, że jest o cokolwiek oskarżony, przez dwa lata beztrosko i niechcący wymykał się wymiarowi sprawiedliwości. Niechcący, bo nie wiedząc o niczym, nawet się przed nikim specjalnie nie ukrywał – po prostu sobie normalnie funkcjonował. Drugi z mężczyzn to niejaki Sławek. Znany z pierwszych stron gazet gangster o pseudonimie „Harnaś” – porównywany do Robin Hooda, ponieważ okradał bogatych, a to co złupił rozdawał biednym.
Samo zawarcie przyjaźni przez głównych bohaterów było... co tu się oszukiwać, dziwne. Biorąc pod uwagę fakt, że Sławek grypsował, a Wiktor był tylko „frajerem”, to co wymyślił autor jest po prostu niemożliwe. Jeszcze mniej prawdopodobne jest, aby taki zwykły gość, jak Wiktor, zdobył tak wielkie poważanie u współwięźniów, nie dość, że w tak krótkim czasie, to na dodatek bez znajomości w światku grypsery. Z tego, co słyszałam z opowieści, to prędzej zostałby przerobiony na „dziewczynę” któregoś z grypsujących i na tym by się jego „kariera” zakończyła. Stąd moje wrażenie, że ten chwyt fabularny jest absolutnie niemożliwy w prawdziwym życiu i głównie to niszczy realizm w tej opowieści, która z założenia jest obyczajowa, a więc teoretycznie realistyczna. Jednak może to tylko moje czepianie się, bo to akurat w sumie najmniejszy mankament tej noweli, ale zanim przejdę do niewątpliwych minusów, wspomnę chociaż o plusach.
Do plusów z pewnością należy język, jakiego używa autor. Widać, że ma do tego naturalny dryg i sam styl oraz konstrukcja zdań jest całkiem przyjemna. Dużym plusem jest też samo zakończenie tej historii, bowiem autor zaskakuje czytelnika niesztampowym rozwiązaniem – jest to niewątpliwie jeden z lepszych fragmentów tej noweli. Mamy tu narratora wszechwiedzącego w trzeciej osobie, a sama fabuła podzielona jest na trzy rozdziały. Pierwszy rozdział jest zdecydowanie najlepszy i najbardziej dopracowany, potem robi się dużo gorzej. Dlaczego?
Otóż największą wadą tej krótkiej książeczki jest to, że brakuje w niej dużej ilości tekstu. I nie wiem czy to wina autora, korekty czy wydawnictwa – ale o ile w pierwszym rozdziale jeszcze daje się zrozumieć w miarę, co się dzieje, o tyle w kolejnych jest to praktycznie niemożliwe i to pomimo wracania się o kilka stron i czytania po raz kolejny tego samego fragmentu, żeby zweryfikować, czy może gdzieś nie przeskoczyłam wzrokiem, niechcący ominęłam coś, co wyjaśnia o co chodzi. I wierzcie mi, nie przeskoczyłam. Ten tekst tak po prostu wygląda. Jest chaotyczny, poszarpany, brakuje w nim ciągu przyczynowo-skutkowego, brakuje informacji wyjaśniających choć trochę sytuacje, które opisuje autor. W dialogach jest bałagan, bo wygląda na to, że samemu autorowi myli się, kto miał właśnie mówić i w ten sposób Sławek stawał się momentami Wiktorem i vive versa, co jeszcze bardziej utrudniało zrozumienie fabuły. Kolejnym minusem jest kreacja bohaterów. Nie ukrywam, że po opisie książki spodziewałam się przynajmniej porządnie nakreślonych portretów psychologicznych chociaż głównych bohaterów. Nic z tego. Same charaktery są bardzo szkicowo, ale i sztampowo zarysowane, co nie zostawia też nawet zbyt wiele miejsca dla naszej wyobraźni do popisu. Podejrzewam (bo pewności nie mam), że pan Dyba pragnął przede wszystkim zwrócić uwagę odbiorcy na tę niepojętą, niemożliwą przyjaźń pomiędzy głównymi bohaterami, ale... no, nie udało mu się – w ogóle nie tędy droga. Nie będę też ukrywać, że wiem doskonale co autor chciał przekazać czytelnikowi, bo mam nieodparte wrażenie, że sam autor też tego jednak nie wiedział.
Ach, niewątpliwym atutem jest piękne wydanie. Novae Res, jak zawsze się postarało i wydało książkę na papierze o świetnej gramaturze i w pięknej szacie graficznej, która swoim monochromatyzmem i minimalizmem przyciąga wzrok. Postarano się również o interesujący, zachęcający opis. W efekcie skusiłam się i żałuję.
Reasumując, jeśli macie ochotę dowiedzieć się jak nie pisać książek, jak ich nie wydawać (serio, Novae Res, zawiodłam się na Was, że wydaliście ten koszmarek), ewentualnie jak wygląda wczesne stadium brudnopisu szkicu powieści, to możecie po tę książeczkę sięgnąć. Teoretycznie dużo czasu przy niej nie zmarnujecie, bo ma tylko i równocześnie aż 132 strony. Może moje oczekiwania były od samego początku zbyt wygórowane, bo po opisie wydawnictwa spodziewałam się czegoś w klimacie „Murów Hebronu” Stasiuka. Może i tak. Co nie zmienia faktu, że jest to największe moje, jak dotąd, rozczarowanie literackie 2017 roku. I mam wrażenie, że nic go nie przebije.
Chciałabym podziękować Stowarzyszeniu Sztukater za udostępnienie mi egzemplarza recenzenckiego.
Recenzja znajduje się również na blogu straszliwabuchling.blogspot.com.
Jacek Dyba to polski autor. Żadnych więcej informacji nie udało mi się o nim znaleźć. Wiadomo tylko tyle, że ma takie personalia (albo jest to pseudonim – nie można tego wykluczyć) i wydał nakładem wydawnictwa Novae Res w tym roku jedną powieść.
Wygląda na to, że „Uciekinier ze świętego miasta” to debiutancka powieść autora. Chociaż słowo „powieść” w odniesieniu do tego...
2017-04-24
Martine Madden to irlandzka pisarka urodzona w Limerick. Przez jakiś czas, wraz z mężem mieszkała w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, gdzie historie opowiadane jej przez diasporę ormiańską wywołały jej ogólne zainteresowanie historią Ormian i stały się kanwą do napisania przez nią debiutanckiej powieści. Martine wróciła wraz z mężem do Irlandii w 1990 roku, gdzie mieszka do dziś wraz z mężem i pięciorgiem dzieci.
Debiutancką, wydaną pierwotnie w 2014 roku, powieścią Martine jest właśnie „Anhusz”. Akcja tej książki umiejscowiona jest w latach 1915 – 1922, w ówczesnym Imperium Osmańskim, głównie w małej wiosce w okolicach Trapezuntu na wybrzeżu Morza Czarnego. Wioska nazywa się Muszar i zdecydowana większość jej mieszkańców to ubodzy, ciężko pracujący, spokojni Ormianie. Główna bohaterka – tytułowa Anhusz Czarkudian to dziewczyna mieszkająca w Muszarze w skromnej chatce wraz ze swoją babcią i matką, która zachowuje się tak, jakby nigdy nie kochała swojej córki. Anhusz wraz z matką utrzymują się głównie z prania ciuchów bogatego Ormianina, właściciela ich domu, Kazbeka Taszdżiana, a dodatkowo Anhusz jest pielęgniarką w szpitalu misyjnym założonym przez amerykańskiego lekarza Charlesa Stewarta. Pewnego słonecznego dnia wiosny 1915 roku do spokojnej wioski wkracza oddział tureckich żołnierzy, którego kapitanem jest młody, ale dobrze rokujący syn emerytowanego wojskowego, właściciela garbarni w Konstantynopolu, Dżahan Orfalea. Trwa właśnie I wojna światowa, a w Imperium Osmańskim, które opowiedziało się po stronie Trójprzymierza (tj. po stronie Austro-Węgier i Niemiec), niejacy Trzej Paszowie (Talaat Pasza, Enwer Pasza i Dżemal Pasza) kierujący Komitetem Jedności i Postępu podburzają nastroje przeciwko Ormianom twierdząc, że każdy Ormianin to szpieg na usługach rosyjskiego cara i należy się ich z terenów tureckich pozbyć. Każdy Turek staje się zatem wrogiem każdego Ormianina – tak przynajmniej myśli większość ludzi po obu stronach konfliktu. W tych, mocno niesprzyjających okolicznościach zaczyna się zakazany romans Anhusz z kapitanem Dżahanem. Muszą się ukrywać ponieważ, gdyby ktokolwiek z wioski się o tym dowiedział, to dziewczyna zostałaby surowo ukarana jako cudzołożnica – i to pomimo tego, że ludzie szanowali kapitana Orfaleę i uważali za sprawiedliwego oraz życzliwego, co nie zmienia faktu, że był Turkiem. Niedługo też okoliczności ich relacji staną się jeszcze bardziej trudne, ponieważ Trzej Paszowie wydadzą rozkaz masowych przesiedleń ludności ormiańskiej, co stanie się początkiem ludobójstwa Ormian w latach 1915 – 1916. Jak podczas wojennej zawieruchy potoczą się dalsze losy niemożliwej miłości między Ormianką a Turkiem?
Autorka postaci swojej książki nakreśliła w sposób porządny i przemyślany. Anhusz to młoda, nieznająca za bardzo życia, ale marząca o innym miejscu niż Muszar, odważna, charakterna dziewczyna, która nie boi się ciężkiej pracy i ryzyka. W trakcie postępowania fabuły możemy również zaobserwować jak zmienia się jej podejście do wielu spraw, jak dojrzewa. Kapitan Orfalea z kolei to młody wojskowy, który nie chciał zostawać żołnierzem, ale jego ambitny ojciec (emerytowany pułkownik) zdecydował o jego przyszłości za niego. Dżahan jest odważny, ma mocno rozwinięty zmysł moralny, co sprawia, że z łatwością dostrzega, co jest sprawiedliwe, a co nie. Niestety jest zbyt zależny od swoich bogatych i uprzedzonych rodziców. Kolejną interesującą postacią jest doktor Charles Stewart, amerykański lekarz, który przyjechał do Turcji w 1901 roku w celu prowadzenia badań nad jaglicą (zakaźne, przewlekłe zapalenie rogówki i spojówek, które często prowadzi do ślepoty) – wraz ze swoją małżonką (również lekarzem) osiadają w Muszarze, gdzie tworzą szpital i szkołę dla ormiańskich dzieci. Dr Stewart pomimo dobrego serca i chęci pomocy, nie próbuje zrozumieć obyczajowości mieszkańców Imperium Osmańskiego, pozostaje na wskroś amerykański i tak postrzega otoczenie, przez co pozostaje zaślepiony na niebezpieczeństwo, które grozi Ormianom, aż do momentu, w którym będzie zdecydowanie za późno, żeby udało mu się w jakikolwiek sposób powstrzymać straszliwe wydarzenia i będzie mógł się już tylko bezradnie im przyglądać.
Martine Madden używa ładnego, przejrzystego stylistycznie języka. W odpowiednich miejscach jest bardzo plastyczny i budujący nastrój, momentami wręcz poetycki. W samej fabule zachowała równowagę pomiędzy opisami a dialogami. Powieść podzieliła na bardzo krótkie rozdziały w których przedstawia wydarzenia raz z perspektywy Anhusz, raz z perspektywy Dżahana, a w każdym na końcu znajdują się zapiski z dziennika lub listy dr Stewarta, które uzupełniają informacje poprzez opis wydarzeń bieżących, bądź są w formie retrospekcji, dzięki którym dowiadujemy się więcej o wydarzeniach z przeszłości, które mają związek z tym, co dzieje się aktualnie w powieści. Dzięki bardzo krótkim rozdziałom i dość dynamicznej akcji „Anhusz” czyta się bardzo płynnie i szybko, co uważam za zaletę.
Nie wiedzieć czemu na Lubimy Czytać „Anhusz” jest zaklasyfikowana jako literatura obyczajowa i romans, co może trochę wprowadzać w błąd (ja na początku bałam się, że to będzie jednak typowy romans, a nie jestem fanką tego gatunku literackiego). Prawda jest natomiast taka, że „Anhusz” to fikcja historyczna przede wszystkim, powieść obyczajowa na drugim miejscu, a dopiero na samym końcu mamy wątek romansowy i pomimo opisu z tyłu książki, nie ma go w treści zbyt wiele. W moim odczuciu motyw romansu młodej Ormianki z Turkiem w trakcie I wojny światowej posłużył autorce jako przyczynek do opisania, do przypomnienia ludziom, pierwszego ludobójstwa XX wieku – ludobójstwa Ormian. To tło historyczne tak naprawdę gra pierwsze skrzypce w fabule tej powieści. To narastająca od wieków nienawiść jednego narodu do drugiego znajdująca ujście w rzezi bezbronnych i niewinnych ludzi jest tak naprawdę głównym bohaterem. Warto wiedzieć, że motyw uczucia Anhusz i Dżahana jest całkowicie wymyślony przez autorkę, ale za to tło historyczno – społeczne i część postaci drugoplanowych jest jak najbardziej autentyczne.
Dzisiaj, kiedy piszę tę recenzję, tak się składa, że jest 24 kwietnia. Dla Ormian to dzień szczególny, bowiem tego dnia w 1915 roku członkowie ormiańskiej inteligencji mieszkający w Konstantynopolu, zostali z rozkazu rządu zatrzymani i rozstrzelani. Szacuje się, że od tamtego momentu do końca I wojny światowej zgładzono od 1,5 do 2 milionów Ormian. W Armenii i wśród diaspory ormiańskiej na całym świecie do dziś obchodzi się 24 kwietnia jako Dzień Pamięci o Ludobójstwie Ormian. Niestety, nawet dziś rząd Turcji oficjalnie twierdzi, że tureccy Ormianie padli ofiarą epidemii podczas ewakuacji frontu, a jej przedstawicielstwa dyplomatyczne agresywnie atakują próby upamiętnienia ofiar.
Ale my pamiętajmy o nich.
Bardzo chciałabym podziękować Stowarzyszeniu Sztukater za udostępnienie mi egzemplarza recenzenckiego.
Recenzja znajduje się również na blogu straszliwabuchling.blox.pl.
Martine Madden to irlandzka pisarka urodzona w Limerick. Przez jakiś czas, wraz z mężem mieszkała w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, gdzie historie opowiadane jej przez diasporę ormiańską wywołały jej ogólne zainteresowanie historią Ormian i stały się kanwą do napisania przez nią debiutanckiej powieści. Martine wróciła wraz z mężem do Irlandii w 1990 roku, gdzie mieszka...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-07-05
2017-09-05
Tetsuya Honda to japoński pisarz kryminałów i thrillerów oraz jeden z najlepiej sprzedających się w Japonii autorów. Jest członkiem Nihon Suiri Sakka Kyōkai, czyli związku japońskich pisarzy kryminałów, a także laureatem wielu prestiżowych nagród. „Przeczucie” to pierwszy tom z cyklu o młodej komisarz Reiko Himekawa, a sama ta seria stała się także podstawą dwóch seriali, filmu telewizyjnego i kinowego.
„Przeczucie” to przykład nowoczesnej odsłony klasycznego kryminału. Akcja startuje z kopyta, kiedy w krzakach pod domem pewnego małżeństwa w jednej z ruchliwszych dzielnic Tokio znalezione zostają zwłoki zawinięte w niebieską folię. Ciało mężczyzny, naznaczone wieloma ranami ciętymi, jest w okropnym stanie, a dodatkową zagadką jest fakt, że wielkie nacięcie w brzuchu zrobiono już pośmiertnie. Kto i po co? Sprawa się zagęszcza, kiedy policja zaczyna odnajdywać inne, tak samo potraktowane zwłoki i dochodzi też do kolejnych makabrycznych morderstw. Główna bohaterka, komisarz Reiko Himekawa, przy pomocy swojej świetnej intuicji i niesamowitego instynktu odkrywa wzór łączący te zbrodnie, a wszystko zmierza w kierunku mrocznych spektakli znanych w kręgach zainteresowanych jako „Strawberry Night”. Czy Reiko uda się odkryć kto morduje, dlaczego i przede wszystkim czy uda jej się ująć sprawcę?
Przyznaję, że Honda opisał bardzo nietypowe śledztwo, różniące się od przedstawień w kryminałach skandynawskich, polskich czy też amerykańskich. Powieść ta jest naprawdę dopracowana i widać, że autor starannie przemyślał fabułę, dzięki czemu powstało coś świeżego „Przeczucie” nie jest powieścią odtwórczą, bowiem Honda w większości nie korzystał z utartych schematów, znanych z innych kryminałów.
Przejdźmy do kreacji bohaterów zatem. Reiko Himekawa, to młoda, ambitna kobieta, która nie mając znajomości dostała jeszcze przed trzydziestym rokiem życia awans na komisarza, na co musiała pracować trzy razy mocniej niż jakikolwiek mężczyzna. Poznajemy ją w zasadzie od jak najlepszej strony – jest zdyscyplinowana, drobiazgowa, dąży do perfekcji, ale nie trzyma się też idealnie sztywno procedur, kieruje się swoim bardzo rozwiniętym instynktem. Reiko zdecydowała się zostać śledczym po pewnych bardzo traumatycznych wydarzeniach z czasów, kiedy miała 17 lat. Drugim najbardziej rozbudowanym bohaterem jest Kensaku „Kozioł” Katsumata – rywal Reiko, mężczyzna małostkowy, podły i antypatyczny. Na domiar złego jest totalnym seksistą, który nie znosi Reiko za to, że jest kobietą a została komisarzem w policji, ponadto uważa ją za głupią, prowincjonalną gęś i na każdym kroku jej to okazuje. Nie będę ukrywać, że postać Katsumaty jest tak wykreowana, że absolutnie nie dziwi pogarda Reiko wobec niego – sama miałam wielką ochotę zdzielić go przynajmniej w twarz, albo rzucić mordercy na żer. W równie przemyślany i realistyczny sposób autor opisał również bohaterów drugoplanowych. Jak zatem widać Honda wykreował wiarygodne i realistyczne postaci – po prostu ludzkie, bowiem mają zalety, ale również wady. Za to wielki plus.
Sama akcja płynnie i wartko prze do przodu, nie nuży nawet przez chwilę i niesamowicie wciąga. Czytelnik cały czas jest ciekawy, co będzie dalej, kto zabija, dlaczego i czy uda się go złapać. Honda dopilnował więc, żeby odbiorca się nie nudził, opracowując przy okazji swój przepis na kryminał doskonały. Lektura „Przeczucia” była przyjemnością, zwłaszcza, że autor używa naprawdę przyjemnego, wysmakowanego, sugestywnego, plastycznego, a w opisach również lekko poetyckiego języka. Jest to kryminał napisany lekko i z polotem.
Za dodatkowy atut uważam przedstawienie jak społeczeństwo japońskie (a zwłaszcza służby mundurowe) wciąż tkwi w patriarchalnym skostnieniu, a widać to doskonale na przykładzie Reiko – jako kobieta musi na każdym kroku udowadniać innym policjantom (poza swoim zespołem, który ją szanuje), że nie znalazła się na stanowisku komisarza przez przypadek (a wymaga się od niej też więcej niż od przeciętnego mężczyzny); do tego ciągle jest umawiana na niechciane aranżowane randki przez swoją matkę oraz regularnie wypytywana o plany małżeńskie, bo przecież trzydziestka na karku i zegar biologiczny tyka, a za chwilę „skończy jej się okres zdatności do spożycia”. Oczywiście takie zachowania wciąż funkcjonują także w Polsce i innych krajach Zachodu, ale mam wrażenie (a może bardziej nadzieję), że na szczęście coraz rzadziej.
Reasumując, „Przeczucie” Tetsuyi Hondy to kawał świetnie napisanego kryminału, który jest intrygującą odskocznią od pewnego schematu w jaki wpadły, wspominane już przeze mnie, kryminały skandynawskie zwłaszcza. Muszę też przyznać, że to jeden z lepszych kryminałów, jakie kiedykolwiek czytałam i chętnie poznam dalsze losy komisarz Himekawy. Gwarantuję Wam, że naprawdę miło i w napięciu spędzicie czas na lekturze „Przeczucia”. Poza tym ta piękna, przyciągająca wzrok, okładka!
Chciałabym podziękować Stowarzyszeniu Sztukater za udostępnienie mi egzemplarza recenzenckiego.
Recenzja znajduje się również na blogu straszliwabuchling.blogspot.com
Tetsuya Honda to japoński pisarz kryminałów i thrillerów oraz jeden z najlepiej sprzedających się w Japonii autorów. Jest członkiem Nihon Suiri Sakka Kyōkai, czyli związku japońskich pisarzy kryminałów, a także laureatem wielu prestiżowych nagród. „Przeczucie” to pierwszy tom z cyklu o młodej komisarz Reiko Himekawa, a sama ta seria stała się także podstawą dwóch seriali,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-05-03
Potworna samotność, żal, otępienie, cierpienie, bezsilność, pożądanie, rozpacz, obsesja to słowa, które przychodzą mi na myśl, po lekturze tej powieści. Wszystkie te emocje towarzyszą także czytelnikowi, który zagłębiając się w tę historię, sam przeżywa swoistą udrękę.
Akcja powieści rozgrywa się w XX-wiecznym Iranie w mieście Kermanszah i opowiada o dramatycznych losach zamożnej rodziny żydowskiej. Rachel, która wychowała się bez matki w ubogiej rodzinie, w jednej chwili z małej dziewczynki staje się żoną zamożnego Aszera. Niemalże z dnia na dzień musi podołać obowiązkom żony, której główną rolą jest obdarowanie męża dzieckiem — synem, który w przyszłości stanie się jedynym spadkobiercą fortuny. Mijają miesiące, a Rachel nie potrafi wydać na świat upragnionego potomka, popada w rozpacz, swoistą niemoc, która przeradza się w żądzę zemsty oraz obsesję, prowadzącą do kolejnych nieszczęść.
„Dziewczyna z ogrodu” jest mocno niepokojącym debiutem, napisanym w bardzo specyficznym stylu, który może sprawiać czytelnikowi pewne trudności. Początkowo miałam problem, aby wgryźć się w tę historię, gdyż jest napisana w formie wspomnień, chwilami bardzo chaotycznie, z nagłymi przeskokami z teraźniejszości w odległą przeszłość. To powodowało pewien dyskomfort i chaos w mojej głowie. Niemniej jednak, im głębiej brnęłam w tę opowieść, tym bardziej stawała się dla mnie klarowna. Fabuła zaczęła nabierać wyrazistości — jednakże nacechowana jest tak wielkim smutkiem, samotnością i bólem, że te emocje przekładały się na moje samopoczucie. Rachel to postać, której się jednocześnie współczuje i chwilami nie rozumie, bowiem jej zachowanie, wynikające z bezsilności, która popycha ją do irracjonalnych posunięć, wywołuje różnorodne uczucia. Wokół niej są inne kobiety oraz mężczyźni, którzy wpływają na jej psychikę, stosując wyłącznie presję. Dlatego nieustanny brak wyrozumiałości i wsparcia — wzbudza w niej najpierw zagubienie i bezradność, następnie otępienie, które przeradza się w obsesję, prowadząc do błędnych i egoistycznych zachowań, do zatracenia się we własnym smutku i nieszczęściu.
Rola kobiet w żydowskich rodzinach ogranicza się do obowiązku wydawania na świat kolejnych potomków, najlepiej płci męskiej, oraz dbałości o ognisko domowe — nie ma miejsce na realizowanie marzeń czy pasji. To wywołuje wzburzenie i ogromne współczucie. Nie jest mi obca tego typu literatura, jednak ta książka ma bardzo specyficzny wyraz — mimo że niemal każda publikacja opowiadająca o losach kobiet wychowujących się w państwach na Bliskim Wschodzie jawi się w smutnych barwach — to jednak w „Dziewczynie z ogrodu” wyczuwa się wyłącznie niecodzienny ból i cierpienie. Nie udało mi się znaleźć w niej żadnych pozytywnych czy dających nadzieję treści. Książka nasycona jest także ortodoksyjną religią, wiarą w niepojęte zabobony, którymi przepełnione jest społeczeństwo żydowskie. Zupełnie nie pojmuję, jak można kierować się w życiu kuriozalnymi gusłami, które dla mnie są niezrozumiałe i irracjonalne.
Według mnie Parnaz Foroutan znakomicie oddała dramat, przez który przeszła jej rodzina. Autorka opowiedziała tę historię w sposób, który budzi niemałe emocje, zapada głęboko w pamięć, pozostawiając czytelnika w swoistym odrętwieniu. Słowem to dobra powieść, która ukazuje egzystencję i codzienne dramaty kobiet żyjących na Bliskim Wschodzie. Obnaża tajniki niepojętej wiary, która bardzo mocno przekłada się na życie codzienne, jest czynnikiem dominującym, wyznaczającym drogę, z której nie można zboczyć, nawet kiedy w grę wchodzi ludzkie zdrowie, czy nawet życie. Ta książka niewątpliwie szokuje, smuci i zaskakuje. Pozostawia także uczucie żalu i współczucia, ale i niedowierzania, że we współczesnym świecie przy tak dobrze rozwiniętej medycynie nadal rozgrywają się podobne dramaty. Ponadto przerażające jest to, że ciągle funkcjonują kraje, w których kobietom tak mocno ograniczono prawa — nie mogą się kształcić, rozwijać, realizować swoich marzeń — jakby były gorszym gatunkiem, który nie zasługuje na szacunek i godne życie.
Polecam, choć nie jest to przyjemna i lekka opowieść.
Potworna samotność, żal, otępienie, cierpienie, bezsilność, pożądanie, rozpacz, obsesja to słowa, które przychodzą mi na myśl, po lekturze tej powieści. Wszystkie te emocje towarzyszą także czytelnikowi, który zagłębiając się w tę historię, sam przeżywa swoistą udrękę.
Akcja powieści rozgrywa się w XX-wiecznym Iranie w mieście Kermanszah i opowiada o dramatycznych losach...
2018-07-06
2017-10-03
Krzysztof Paweł Michał Jagielski to polski pisarz urodzony w 1936 roku w Poznaniu. Obecnie mieszkający w Bad-Wildungen w Hesji w Niemczech. Członek Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie – Londyn. Od dziecka zafascynowany był Węgrami i ich historią. Napisał dwie powieści dotyczące tej tematyki – „Sagę Siedmiogrodzką” i jej kontynuację „Węgierską wiosnę”. Poza tym autor bajek: „Baśń Siedmiogrodzka”, „Króliczek Wełniany”, „Fantastyczne wakacje”, a także powieści: „Za burtą Legendy” i „Karczma pod Krzywym Ryjem”.
„Węgierska wiosna” to powieść o Węgrzech w Siedmiogrodzie, w latach 1848 – 49. Opowiada dalsze losy rodziny książęcej Strack-Erös z powieści „Saga Siedmiogrodzka”. Pan Jagielski podobno planuje jeszcze dwa następne tomy o wydarzeniach od 1849 do czasów współczesnych.
„O wywodzącego się z Bawarii Sebastiana von Altenmarkt, zwanego później Strack-Erös, zatroszczyli się król Stefan I i królowa Gisela, czyniąc go rycerzem, nadając mu tytuł książęcy i ziemie w Erdelew – Ziemi za Lasami, dzisiejszym Siedmiogrodzie lub bliżej Erdely. Koligacje jego synów i córek z innymi wielkimi rodami (sąsiadami) zamieszkującymi tę ziemię uczyniło z niego najpotężniejszego arystokratę i bogacza na Węgrzech. Można uwierzyć dzisiejszym potomkom, którzy pielęgnują przekaz pokoleniowy, że Sebastian był nieprzeciętnym mocarzem (…). Opowiadają, że Sebastian był, jak na owe czasy, sprawiedliwym, uczulonym na krzywdę ludzką panem i władcą dusz jego ziemię zamieszkujących. Gdy postępowi politycy na Węgrzech na przełomie dziewiętnastego wieku optowali za zniesieniem pańszczyzny, na ziemiach Sebastiana i jego potomków panowała od niepamiętnych czasów gospodarka czynszowa.” (ze wstępu autora)
„Węgierska wiosna” rozpoczyna się w momencie kiedy głową rodu Strack-Erös jest stary książę András, który będąc zaufanym współpracownikiem Lajosa Kossutha (przywódcy rewolucji węgierskiej, przewodniczącego Krajowego Komitetu Obrony Ojczyzny), w sposób głównie finansowy i przy pomocy swoich synów – Mihálya, Alajosa i Pála, wspiera Wiosnę Ludów w Cesarstwie Austro-Węgierskim. Ma również dwie córki – Orsolyę i Saroltę. Generalnie fabuła powieści skupia się na wydarzeniach z lat 1948 – 49: walce Węgrów o niepodległość, ślubach i narodzinach dzieci rodu książęcego, do tego opisuje część działań wojennych wojsk węgierskich pod dowództwem Józefa Bema w Siedmiogrodzie, Banacie, Bukowinie i Wołoszczyźnie.
Jeśli chodzi o język, jakim operuje pan Jagielski, to jest on przyjemny i poprawny, ale stylistycznie nie porywa. Niestety dużym zarzutem pod adresem „Węgierskiej wiosny” jest fakt, że wygląda jak sfabularyzowana odrobinę kronika rodzinna uzupełniona o listy. Poważnym mankamentem są papierowe postaci – brak im rysu psychologicznego. Ród Strack-Erös został w ogóle niesamowicie wyidealizowany – jakby autor dostał zlecenie napisania tej powieści od dzisiaj żyjących potomków tego rodu. Albo bał się im podpaść, po tym jak udostępnili mu rodzinne archiwa (o czym wspomina wielokrotnie w przypisach). W ogóle najbardziej tej opowieści zaszkodził brak wyraźnie zarysowanego głównego bohatera (albo dwóch) – czytając odnosi się wrażenie, że mimo że opisywane są losy sporej grupy ludzi, to jednak żadna z tych postaci nie jest głównym bohaterem, a i samą tę zbiorowość trudno uznać za takowego.
Sama tematyka jest naprawdę ciekawa i można było na kanwie historii rodu Strack-Erös oraz wydarzeń znanych jako Wiosna Ludów, stworzyć porywającą powieść historyczną. Widać, że autor pomysł miał, wiedzę ma olbrzymią na ten temat, ale wykonanie niestety nie dorównało koncepcji. Zaletą jest fakt, że nie ma konieczności znania fabuły pierwszego tomu, ponieważ autor we wstępie ładnie wyjaśnia historię rodu Strack-Erös, a poza tym fabuła „Węgierskiej wiosny” nie łączy się za bardzo z fabułą „Sagi Siedmiogrodzkiej” (pomijając już nawet tę kwestię, że dzieje się jakieś 800 lat później).
Wspomnę jeszcze tylko o autorze i jego forsowaniu na siłę swoich poglądów politycznych. Wielokrotnie w przypisach (a są one często tak skonstruowane i niepotrzebne, że aż irytują) nawiązuje do obecnej polskiej sytuacji politycznej, co nijak się ma do historii, którą opisuje. Poza tym, że przypisy redaguje tak, że czytelnik odbiera jako próbę wywyższania się na nim. Tutaj przykład takowego przypisu (najpierw fragment rozdziału, którego przypis się tyczy):
„Moc trwania – przetrwania – silniejsza jest od wojen planowanych przez rządzących, a i tych, co ich pokornie słuchają*.
*Pozwalam tu sobie na dygresję odnoszącą się i do czasów współczesnych, zależało mi bowiem na podkreśleniu bezmyślności decydentów.”
Serio? Jakby to konkretne zdanie z rozdziału nie mówiło wystarczająco samo za siebie. Czytając co chwilę przypisy w podobnym stylu czułam, że autor ma czytelnika za jakiegoś imbecyla. Zresztą już we wstępie tego nie kryje: „Powiedzmy sobie szczerze: niewielu europejskich śmiertelników wie, cóż się wydarzyło pięćdziesiąt lat temu, ba... młodsze pokolenie zapewne nie sięga dalej pamięcią niż do mijających lat dwudziestu. Tysiące dziennie konsumowanych obrazów, przelatujących przed oczyma jak kule karabinu maszynowego, przekazywanych stale przez stacje telewizyjne, komputery, smartfony, ipody, komórki, facebooki, youtube'y, zapisują się w naszej pamięci szczątkowo i nietrwale. A któżby sięgał po książkę! Nieporęczna, droga, siedlisko kurzu, niemodna, no i rzecz pryncypialna – wymagająca wysiłku myślowego.”. Otóż drogi panie Jagielski: primo – zaprezentował Pan typowe zrzędzenie starszego człowieka na to, że czasy się zmieniają i technologia postępuje do przodu, w czym nie ma niczego złego; secundo – uznał Pan, że młodsze pokolenie to banda idiotów, a tak nie jest; tertio – we wstępie takie słowa już nastawiły mnie do Pana twórczości niezbyt przychylnie, ale stwierdziłam, że się wstrzymam z ferowaniem wyroków do momentu kiedy zapoznam się z całą Pańską książką. Jakże Pan więc wypadł? Niestety słabo. Niestety – ponieważ miał Pan wszystkie składniki potrzebne do napisania dobrej powieści historycznej, a wyszła mdła opowiastka o dobrym, mądrym, szlachetnym, wspaniałym et cetera, et cetera rodzie książęcym, gdzie główny prym wiodło życie uczuciowe członków tego rodu, z pominięciem jakiegokolwiek rysu psychologicznego opisywanych postaci, zamiast walki o niepodległość Węgier. Ciężko nie odnieść wrażenia, że potomkowie rodu Strack-Erös zamówili u Pana tę powieść i jeszcze do tego ją ocenzurowali, żeby broń Boże nie napisał Pan czegoś, co uznane by zostało za godzenie w wizerunek rodziny.
Dodatkowym niesmakiem napełniło mnie Pańskie wyznanie swoich poglądów politycznych (a już szczególnie w posłowiu). Dlaczego? Nie dlatego, że nie popieram Pańskich poglądów (wbrew pozorom sporo nas łączy, bo mi też nie po drodze z obecną władzą) – ma Pan zresztą prawo do nich i szanuję to. Uważam jednak za zbędne, kompletnie nic nie wnoszące do tematu i niesmaczne, żeby tak bardzo na siłę je wciskać w powieść, która nie dotyczy w ogóle obecnych czasów i do tego w takiej formie, w jakiej Pan to zrobił.
Reasumując: to mogła być nawet bardzo dobra powieść historyczna, niestety autor postanowił sabotować sam siebie. Rozczarowanie.
Chciałabym podziękować Stowarzyszeniu Sztukater za udostępnienie mi egzemplarza recenzenckiego.
Recenzja dostępna również na straszliwabuchling.blogspot.com
Krzysztof Paweł Michał Jagielski to polski pisarz urodzony w 1936 roku w Poznaniu. Obecnie mieszkający w Bad-Wildungen w Hesji w Niemczech. Członek Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie – Londyn. Od dziecka zafascynowany był Węgrami i ich historią. Napisał dwie powieści dotyczące tej tematyki – „Sagę Siedmiogrodzką” i jej kontynuację „Węgierską wiosnę”. Poza tym autor...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-04-19
Dominika Olbrych to młoda pisarka, dwukrotna laureatka ogólnopolskiego konkursu literackiego Gai Kołodziej „SCRIBO ERGO SUM”. „Biała” to jej debiut powieściowy i pierwszy tom sagi o mieszkańcach krainy Helias.
Miejscem akcji „Białej” jest Hesafenor, czyli świat, w którym istnieje i przecina się wiele wymiarów, co nadaje wszystkim stworzeniom pewną cząstkę, zwaną przez ludzi mocą. Moc jest wynikiem połączenia wymiarów i krąży w ziemi, powietrzu oraz w każdej żywej istocie. Helias – który jest główną lokalizacją wydarzeń opisanych w powieści – to kraina leżąca w Hesafenorze, która jest w stanie wojny z Rejgasem, który terroryzuje mieszkańców i dąży do władzy absolutnej. Na jego usługach jest armia Złych, która sieje śmierć i spustoszenie. Jedynym ratunkiem dla Heliasu jest Wybraniec, Jedyny, który jest człowiekiem obdarzonym niespotykanymi pokładami mocy w organizmie i pojawia się raz na kilkadziesiąt lub kilkaset lat, aby zaprowadzić pokój. Tym razem jednak żeby udało mu się wypełnić swoją misję potrzebuje pomocy innych. Tym sposobem główna bohaterka, Simia, dziewczyna z małej wioski, która w normalnych okolicznościach nie miałaby żadnego wpływu na trwający konflikt, zostaje wciągnięta w sam środek wydarzeń i to od niej teraz zależy, czy Jedynemu uda się uratować Helias.
Tytułową Białą jest właśnie Simia. Co w praktyce oznacza to określenie? Otóż Simia, co jest problematyczne dla planu Wybrańca, nie posiada żadnej mocy, nawet najmniejszej jej cząstki, jest nią nieskażona, czysta. W świecie, w którym każda istota posiada moc, jest ona anomalią. Ale to, co na co dzień odbierała jako swoją ułomność, okaże się być teraz jej największym atutem. Dodatkowo ma wsparcie w przystojnym i opiekuńczym strażniku o imieniu Ros, który był najlepszym przyjacielem jej brata, ale ze względu na pewne okoliczności musiał odejść z ich wioski, a teraz spotkali się po latach.
Zacznę może od kreacji głównej bohaterki. Simia, Biała, to młoda kobieta, która od zawsze była znienawidzona przez swojego ojca, nie miała lekkiego życia – jedynymi osobami, które ją kochały i chroniły był jej brat Latres oraz jego przyjaciel Ros. Poznajemy ją lepiej jako dorosłą osobę, bardzo wycofaną, nieufną i w pewien sposób zgorzkniałą. Często zachowuje się dziecinnie i egoistycznie, rozpamiętując w kółko to, że Ros, który w jej mniemaniu miał się zawsze nią opiekować, musiał zostać strażnikiem i odejść. W pewien sposób daje się ją zrozumieć – w końcu nie miała matki, a ojciec się nad nią znęcał – ale nie zmienia to faktu, że jej egoistyczne odpały potrafią straszliwie zirytować czytelnika. Generalnie jest to postać, która w trakcie fabuły głównie użala się nad samą sobą i niespecjalnie ewoluuje, ale daję jej kredyt zaufania, bo to ponoć pierwszy tom większej sagi i mam nadzieję, że pójdzie w jakimś ciekawym kierunku.
Kolejnym bohaterem jest, wspomniany już przeze mnie, Ros. Wychowywał się w tej samej wiosce, co Simia, opiekował się nią, ale poniekąd został zmuszony do zostania strażnikiem. Kiedy Simia zostaje wplątana w walkę przeciwko Rejgasowi, spotyka Rosa po kilku latach rozłąki. Pomimo tego, że on ją kocha, a i ona nie jest obojętna na niego, odpycha go, rozpamiętując to porzucenie sprzed lat. Ros ma jedną zasadniczą wadę jako postać – jest absolutnie zbyt idealny: przystojny, inteligentny, na zabój zakochany w głównej bohaterce (gotów za nią umrzeć w dowolnym momencie), cukierkowo słodki i kompletnie niewiarygodny przez to, że nie ma żadnej, nawet najmniejszej, wady. Zasadniczo najciekawszą postacią, której jest zdecydowanie za mało w tej książce, jest właśnie Fal, czyli Wybraniec we własnej osobie – inteligentny, targany wątpliwościami, co do słuszności swoich decyzji, obarczony brzmieniem odpowiedzialności za mieszkańców Heliasu, których ma za zadanie ocalić przez Rejgasem.
Sporą wadą całości jest bardzo słabo opisana rzeczywistość Heliasu i zasady funkcjonowania całego tego świata. Niewiele się dowiadujemy z samej fabuły, za to ze słownika umieszczonego na końcu książki można się dowiedzieć trochę więcej (ale w moim odczuciu i tak za mało). Mam nadzieję, że autorka pokusi się o rozwinięcie tego wątku w kolejnym tomie, bo pomysł ewidentnie ma, a co za tym idzie jest też potencjał na coś naprawdę ciekawego i oryginalnego.
Niestety dużym mankamentem jest to, że całość pomysłowej fabuły zdominował wątek miłosny. Samej walki z Rejgasem jest jak na lekarstwo. Doprecyzowania po co Rejgas chciał posiąść ciemną moc i dlaczego tak mu zależało na zdobyciu Heliasu, po prostu brak. Nie dowiadujemy się niczego konkretnego. Jesteśmy natomiast świadkami przepychanek miłosnych na poziomie gimnazjalno-licealnym (niestety!).
Jest to lekkie, młodzieżowe fantasy z ciekawym pomysłem, który prosi się o doszlifowanie, bo ma potencjał. Pomimo wymienionych przeze mnie mankamentów, „Białą” czyta się bardzo płynnie, szybko i z zaciekawieniem, bo fabuła naprawdę wciąga. Autorka operuje bardzo przyjemnym, lekko poetyckim językiem i ma przystępny styl, a to duży plus.
Generalnie polecam, zwłaszcza młodszemu odbiorcy, który jeszcze nie ma aż tak wyrobionego gustu literackiego, ponieważ do takiej grupy docelowo dedykowana jest ta powieść, ale i osoba dorosła spędzi z nią miły wieczór (albo dwa). Czekam też z niecierpliwością na drugi tom, bo jestem zwyczajnie ciekawa, jak potoczą się dalej losy Simii, Rosa i Fala – nie ukrywam, że mimo wszystko wciągnęła mnie ich historia. Będę się przyglądać karierze literackiej Dominiki Olbrych, ponieważ ma potencjał na zostanie bardzo dobrą pisarką i za to trzymam kciuki.
Daję 6 gwiazdek, niejako na zachętę.
Bardzo chciałabym podziękować Stowarzyszeniu Sztukater za udostępnienie mi egzemplarza recenzenckiego.
Recenzja znajduje się również na blogu straszliwabuchling.blox.pl.
Dominika Olbrych to młoda pisarka, dwukrotna laureatka ogólnopolskiego konkursu literackiego Gai Kołodziej „SCRIBO ERGO SUM”. „Biała” to jej debiut powieściowy i pierwszy tom sagi o mieszkańcach krainy Helias.
Miejscem akcji „Białej” jest Hesafenor, czyli świat, w którym istnieje i przecina się wiele wymiarów, co nadaje wszystkim stworzeniom pewną cząstkę, zwaną przez...
Książka nie jest ani ambitna, ani wartościowa, natomiast jeśli komuś się straszliwie nudzi to można po nią sięgnąć i jakoś zabić czas. Ponadto niesamowicie się cieszę, że obraz wampira wyrobiłam sobie na podstawie takich dzieł jak "Dracula" Stokera, "Carmilla" LeFanu i "Kroniki Wampirów" Rice, bo gdybym miała to zrobić na podstawie tej sagi to chyba bym się pochlastała.
Książka nie jest ani ambitna, ani wartościowa, natomiast jeśli komuś się straszliwie nudzi to można po nią sięgnąć i jakoś zabić czas. Ponadto niesamowicie się cieszę, że obraz wampira wyrobiłam sobie na podstawie takich dzieł jak "Dracula" Stokera, "Carmilla" LeFanu i "Kroniki Wampirów" Rice, bo gdybym miała to zrobić na podstawie tej sagi to chyba bym się...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to