-
Artykuły
Sherlock Holmes na tropie genetycznego skandalu. Nowa odsłona historii o detektywie już w StorytelBarbaraDorosz1 -
Artykuły
Dostajesz pudełko z informacją o tym, jak długo będziesz żyć. Otwierasz? „Miara życia” Nikki ErlickAnna Sierant3 -
Artykuły
Magda Tereszczuk: „Błahostka” jest o tym, jak dobrze robi nam uporządkowanie pewnych kwestiiAnna Sierant1 -
Artykuły
Los zaprowadzi cię do domu – premiera powieści „Paryska córka” Kristin HarmelBarbaraDorosz1
Biblioteczka
2019-10-06
2019-10-02
2019-08-29
2019-08-28
2019-08-28
2019-08-24
2019-08-24
2019-08-27
2019-08-27
2019-08-27
2019-03-26
2019-02-05
Marina Abramović to serbska artystka performance, pisarka oraz reżyserka i producentka filmowa. Jej prace eksplorują body art, sztukę wytrzymałości i sztukę feministyczną, relacje pomiędzy performerem a publicznością, granice wytrzymałości ciała oraz możliwości umysłu ludzkiego. Jest aktywna artystycznie od ponad 40 lat i sama określa się mianem „babci performance'u”. Jest pionierką nowego pojęcia tożsamości poprzez angażowanie obserwatorów jej perfomance'ów w występy oraz skupianiu się na „konfrontacji z bólem, krwią i fizycznymi ograniczeniami ciała”.
Marina, z pochodzenia Serbka, dorastała w komunistycznej Jugosławii. Obydwoje jej rodzice podczas wojny byli partyzantami, po wojnie w państwie Tity byli tzw. „czerwoną burżuazją”, bohaterami narodowymi i ogólnie dość wysoko postawionymi ludźmi w hierarchii komunistycznego ustroju. Do 6 roku życia Marina mieszkała u babci, niezwykle religijnej, prawosławnej kobiety. Potem zamieszkała z rodzicami – z oschłą matką, która miała obsesję na punkcie kontroli, a która biła ją niemiłosiernie za najmniejsze przewinienie i zamykała za karę w szafie; i z ojcem, który w domu bywał rzadko, był przyjacielem Tity i niesamowitym kobieciarzem, więc mimo że opiekował się swoją córką, dawał jej miłość i poczucie bezpieczeństwa, to jednak było tego za mało. Dlatego Marina zapamiętała swoje dzieciństwo jako niekończące się pasmo awantur domowych i udręki.
W domu rodzinnym Mariny, ze względu na wysoki status jej rodziców, nie brakowało środków na tzw. kulturalne rozrywki – bilety do teatru, obrazy, płyty z muzyką, wystawy, ale rzadko kiedy fundusze były przeznaczane na buty i ubrania. Młoda Marina o sztuce wiedziała wszystko, natomiast o życiu, miłości czy w ogóle seksie kompletnie nic. Jej matka totalnie kontrolowała ją do dwudziestego czwartego roku życia – i to do tego stopnia, że mieszkała w domu rodzinnym pomimo tego, że miała męża. Tak naprawdę tylko sztuka była dla dziewczyny wyzwoleniem od terroru matki i od małego wiedziała, że chce się nią zajmować przez całe swoje życie. Dlatego dorosłe życie Mariny stało się niekończącym przekraczaniem więzienia, w którym zamknięto jej młodość. Jako absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Belgradzie zaczynała od malarstwa, ale bardzo szybko zrozumiała, że ważniejszy dla niej jest sam proces powstawania sztuki aniżeli ostateczny efekt tego procesu. Od tego punktu do pojęcia, że tylko sztuka performance'u to gwarantuje, był tylko mały krok.
Dla niewtajemniczonych - „performance (z ang. przedstawienie, wykonanie) – sytuacja artystyczna, której przedmiotem i podmiotem jest obecność artysty w określonym kontekście czasu, przestrzeni i własnych ograniczeń. Artysta występujący przed publicznością jest zarówno twórcą, jak i materią sztuki. Elementem performance'u może być właściwie każdy przedmiot, pojęcie, obiekt lub temat wskazany czy zasugerowany przez artystę w trakcie wystąpienia, a nawet ciało artysty. Performance uważany jest za sztukę żywą rozumianą dwojako: z jednej strony jako osobisty, personalny pokaz artysty przed publicznością i bezpośredni z nią kontakt, z drugiej – jako sprzeciw wobec tego, co rozumie się poprzez sztukę konwencjonalną (przedstawiającą, materialną). (…) Performance dąży do zaskoczenia i poruszenia publiczności. Bywa przez to przedstawieniem kontrowersyjnym, ale nie stanowi to jego głównego założenia.” via Wikipedia.
I właśnie to wszystko – doświadczenia z domu rodzinnego, sytuacja na Bałkanach oraz zachłyśnięcie się performancem już na starcie zaowocowały wyjątkowymi działaniami artystki. W 1973 roku miał miejsce jej pierwszy duży pokaz pod tytułem „Rytm 10”, a opierał się na starej, rosyjskiej, pijackiej zabawie. Abramović, zaopatrzona w dwanaście ostrych noży, bardzo szybko dźgała przestrzeń pomiędzy rozsuniętymi palcami lewej dłoni, kalecząc się przy tym bezlitośnie. W oryginale, po każdym skaleczeniu należało wypić kieliszek wódki. Marina, zamiast tego, po każdym skaleczeniu zmieniała nóż i zaczynała zabawę od nowa wykorzystując przy tym magnetofony, na których rejestrowała całe przedsięwzięcie. Publika oszalała z zachwytu, a artystka doznała uczuć, których będzie szukać już zawsze.
Następnie przyszedł moment, w którym ciało artystki stało się podstawowym medium i równocześnie tematem performance'u. Bardzo często je okaleczała – przykładem takiego występu był „Rytm 0”, podczas którego stojąc biernie, naga pośród widzów sugerowała, że leżące na stoliku niebezpieczne przedmioty są do ich dyspozycji i że mogą z nią oraz tymi narzędziami zrobić, co tylko zechcą. Jak się okazało, sprowokowała tym niesamowicie agresywne zachowania wobec siebie. Na szczęście performance przerwano zanim Marinie zdążono wyrządzić poważną krzywdę, a sama później wspominała, że miała świadomość iż od gwałtu i śmierci dzieliło ją wtedy niewiele.
Działania Mariny Abramović bardzo dużo mówią o niej samej i jej konstrukcji psychicznej, ale jeszcze więcej o widzach, których prowokuje swoimi działaniami do przekraczania w pewien sposób także własnych barier.
Generalnie lektura autobiografii Mariny może być szokująca, ponieważ autorka i równocześnie bohaterka tej opowieści, jest brutalnie szczera, zwłaszcza, że robiła w życiu wiele rzeczy, które były kontrowersyjne, były przesuwaniem jej własnych granic wytrzymałości (zarówno fizycznej, jak i psychicznej), no i nie oszukujmy się, większość z nas by takich rzeczy nie wymyśliła i nie zrobiła. Literacko, nie jest to książka najwyższych lotów, stylistycznie jest co najwyżej poprawna. Ale sama postać Abramović jest niesamowicie fascynująca i intrygująca. Dlatego jest to lektura, którą pochłania się jednym tchem. I którą mogę szczerze polecić.
Recenzja dostępna również na straszliwabuchling.blogspot.com
Marina Abramović to serbska artystka performance, pisarka oraz reżyserka i producentka filmowa. Jej prace eksplorują body art, sztukę wytrzymałości i sztukę feministyczną, relacje pomiędzy performerem a publicznością, granice wytrzymałości ciała oraz możliwości umysłu ludzkiego. Jest aktywna artystycznie od ponad 40 lat i sama określa się mianem „babci performance'u”. Jest...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-01-29
Harper Lee (właściwie Nelle Harper Lee) była amerykańską pisarką i publicystką, znaną głównie jako autorka uhonorowanej Nagrodą Pulitzera powieści „Zabić drozda”, wydanej w 1960 roku. Pod koniec życia po 55 latach przerwy wydała swoją drugą powieść „Idź, postaw wartownika”, która jest, rozgrywającą się po 20 latach od czasu akcji „Zabić drozda”, kontynuacją pierwszej powieści autorki.
„Zabić drozda” to opowieść snuta przez sześcioletnią (w toku akcji również siedmio i ośmioletnią) dziewczynkę Jean Louise „Skaut/Smyk” Finch. Skaut mieszka w Maycomb w Alabamie razem ze swoim ojcem Atticusem i bratem Jeremym „Jem” Finchem. Skaut jest jest dociekliwym i bardzo bystrym dzieckiem wychowywanym przez ojca (szanowanego miejskiego adwokata), czarnoskórą służącą Calpurnię oraz o kilka lat starszego brata Jema. Przez to w pewnych kwestiach jest nad wiek rozwinięta, ale we wszystkich innych jest po prostu małą dziewczynką. Dzieciństwo Skaut przypada na lata 30. XX wieku i to na południu Stanów Zjednoczonych. Można powiedzieć, że fabuła tej opowieści jest podzielona na dwa wątki. Pierwszym z nich jest fascynacja dzieciaków tajemniczym synem ich sąsiada, który nigdy nie wychodzi z domu. Do tego niesamowite plotki powtarzane przez mieszkańców podsycające dziecięcą wyobraźnię sprawiają, że Arthur „Boo” Radley urasta w ich wyobrażeniach do roli potwora i psychopaty. Czy rzeczywiście tak jest? Tego wam nie zdradzę, ale dzieciaki bezustannie usiłują zobaczyć swojego sąsiada i przeniknąć okrywającą go tajemnicę. Drugi wątek, podejmuje poważniejszy temat. Ojciec Skaut i Jema, Atticus, podejmuje się obrony Toma Robinsona, czarnego robotnika, który został oskarżony o gwałt na białej dziewczynie. Oczywiście, jako że są to Stany Zjednoczone, a konkretniej ich południowa część, to społeczność małego miasta, jakim jest Maycomb, zacznie odwracać się od do tej pory szanowanego adwokata i szykanować jego dzieci. Niemniej jednak nadzieja na ludzką dobroć nadchodzi z nieoczekiwanej strony.
Jeśli chodzi o narrację, to moim zdaniem uczynienie narratorem małej dziewczynki było strzałem w dziesiątkę! Skaut bowiem jest dzieckiem, a więc z jednej strony obserwatorem niedoskonałym – wiele spraw jest dla niej nowych i niejasnych, niektóre zdarzenia zna tylko z relacji innych; a z drugiej strony jest obserwatorem doskonałym właśnie dlatego, że jest dzieckiem – nie jest uprzedzona, ani obciążona rządzącymi światem dorosłych stereotypami, co sprawia, że może zobaczyć i zrozumieć więcej niż niejeden z nich.
Warto wspomnieć, że najwspanialszą postacią tej powieści i jednym z najciekawiej wykreowanych ojców w literaturze w ogóle, jest Atticus Finch. Ojcem został w dość późnym wieku, dlatego kiedy Skaut ma te sześć lat, on jest już jakoś po pięćdziesiątce. Stateczny, wykształcony, szanowany przez mieszkańców Maycomb adwokat. Miał wspaniały sposób postrzegania świata i traktowania innych, który próbował (myślę, że z powodzeniem) przekazać swoim dzieciom – pełen szacunku dla każdego bez wyjątku. Wychodził z założenia, że należy być takim samym w domu i na ulicy, że ciosów nie można oddawać, nie powinno się wyśmiewać ani dręczyć nikogo, a także że większość ludzi jest miła, gdy wreszcie ich dostrzeżemy. Był mężczyzną mądrym i prawym, pełnym dobroci, które to cechy niezawodnie pozwalały mu dokonywać właściwych wyborów moralnych. Takiego ojca życzyłabym każdemu dziecku.
„Zabić drozda” w Stanach Zjednoczonych zrobiło furorę, ponieważ podobno odmieniło stosunek wielu Amerykanów do bagatelizowanego przez długie lata problemu rasizmu w ich kraju. I to jest fakt, ta książka w bardzo dosłowny, ale też niepompatyczny sposób przedstawia problematykę segregacji rasowej w USA. Myślę, że duży wpływ na jej świetny odbiór przez czytelników sprawia fakt, że jest to powieść w dużej mierze autobiograficzna. Aż się czuje, że Skaut to tak naprawdę autorka i jej wspomnienia (wszak także urodziła się w małym mieście w Alabamie, jako córka szanowanego miejscowego prawnika, a jej dzieciństwo przypadało na lata 30. XX wieku) między innymi konfliktów na tle rasowym.
Z ciekawostek warto wspomnieć, że dla postaci Charlesa Bakera „Dilla” Harrisa pierwowzorem był Truman Capote, z którym Nelle Harper Lee przyjaźniła się w dzieciństwie. Plus po przeczytaniu tej powieści, już wiem czym się inspirował Stephen King podczas pisania swojej słynnej „Zielonej Mili”. 😉
Podsumowując, już wiem dlaczego tę powieść zalicza się do klasyki literatury – mamy tu świetnie wykreowane postaci (Atticus ♥), tematykę, która dalej jest aktualna i porusza, a to wszystko podane w naprawdę dobrym literacko stylu. Dlatego serdeczne polecam.
Recenzja dostępna również na straszliwabuchling.blogspot.com
Harper Lee (właściwie Nelle Harper Lee) była amerykańską pisarką i publicystką, znaną głównie jako autorka uhonorowanej Nagrodą Pulitzera powieści „Zabić drozda”, wydanej w 1960 roku. Pod koniec życia po 55 latach przerwy wydała swoją drugą powieść „Idź, postaw wartownika”, która jest, rozgrywającą się po 20 latach od czasu akcji „Zabić drozda”, kontynuacją pierwszej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-01-22
Joanna Kuciel-Frydryszak jest absolwentką polonistyki na Uniwersytecie Wrocławskim oraz dziennikarką, a także autorką biografii „Słonimski. Heretyk na ambonie”, oraz „Iłła. Opowieść o Kazimierze Iłłakowiczównie”. Najnowszą jej książką jest reportaż „Służące do wszystkiego”. Prowadzi również zajęcia z dziennikarstwa w Dolnośląskiej Szkole Wyższej.
„Iłła” to biografia niezwykłej postaci, wybitnej osobowości, która dziś jest już troszkę zapomniana. Kazimiera „Iłła” Iłłakowiczówna była polską poetką, prozaiczką, tłumaczką i dramaturgiem. Jednak sama o wiele bardziej ceniła swoją pracę urzędniczą w okresie dwudziestolecia międzywojennego, najpierw w MSZ-cie, później jako sekretarz Józefa Piłsudskiego. Urodzona w 1892 roku, była nieślubną córką Barbary Iłłakowiczówny i Klemensa Zana (syna Tomasza Zana „Promienistego”, bliskiego przyjaciela Adama Mickiewicza). Fakt bycia nieślubnym dzieckiem, o czym dowiedziała się dopiero jako nastolatka, położył się wielkim cieniem na jej psychice i życiu. Została wcześnie osierocona (ojca Klemensa, który był adwokatem zastrzeliła carska Ochrana w pociągu w okolicach Wilna, a matka cierpiąca niedostatek zmarła jakiś czas później na suchoty) i wychowywała się u krewnych, na terenie Litwy i Inflant (czyli obecnej Łotwy). W pewnym momencie dzieciństwa Iłłę przygarnęła Zofia Buyno z Zyberk-Platerów, która stała się dla niej przybraną matką. Kazimiera była kobietą świetnie wykształconą, studiowała w Oksfordzie i na Uniwersytecie Jagiellońskim (brała wtedy także udział w strajku studenckim). Ponadto podczas I wojny światowej służyła jako sanitariuszka w armii rosyjskiej na froncie wschodnim, co prawie przypłaciła życiem. Była jedną z najwybitniejszych postaci życia literackiego Warszawy w dwudziestoleciu międzywojennym. Posiadała wyrazistą osobowość, żywą inteligencję, siłę woli, elegancję, ale również pewną kapryśność i nieprzewidywalność w kontaktach z ludźmi, co sprawiało, że była osobą fascynującą towarzysko, chociaż równocześnie trudną. W młodości fascynował ją ruch feministyczny, zawsze jednak, głęboko wierząca, czuła silną więź z duchowością chrześcijańską. Miała wielu przyjaciół wśród znanych artystów, między innymi byli to Witkacy, Julian Tuwim, Jarosław Iwaszkiewicz, Maria Dąbrowska, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska i Magdalena Samozwaniec. Po II wojnie światowej, którą spędziła przymusowo w Rumunii, wróciła do kraju z nadzieją, że będzie nadal mogła pracować w MSZ – niestety, nowa komunistyczna władza traktowała ją jako element niepożądany, jako pracownicę rządu sanacyjnego. Resztę życia spędziła w Poznaniu, pod koniec ociemniała ze względu na jaskrę. Całe swoje życie dążyła do bycia osobą niezależną, co przez większość czasu udawało jej się osiągnąć. Wolała także kontakty z ludźmi przy pomocy listów aniżeli bezpośrednio.
Joanna Kuciel-Frydryszek naprawdę niebywale się przygotowała do napisania tej biografii. Opisała barwne życie i złożoną osobowość w sposób niezwykle wciągający – ani za bardzo beletrystyczny, ani za bardzo kronikarski. Nie jest to również hagiografia – autorka nie unika bowiem opisywania wad charakteru i niektórych niezbyt pochlebnych czynów swojej bohaterki. Dzięki temu dostajemy świetnie skonstruowaną biografię niesamowitej postaci, ale również doskonały przekrój historii XX wieku. Wyłania się z tego obraz przede wszystkim kobiety utalentowanej, niezależnej, ale pokornej, takiej która w okresie intensywnych zawirowań historycznych potrafiła się odnaleźć i dostosować bez nadmiernego „packania się” ze sobą. Fakt, że to podejście do życia było zazwyczaj powodem, dla którego Iłłę odbierano jako osobę zbyt pryncypialną, szorstką i zdystansowaną, ale niewątpliwie to właśnie pomogło jej przetrwać w życiu pędzonym właśnie w takich a nie innych czasach. Był to też swoisty pancerz, bowiem wszyscy, którzy ją znali wspominają, że zawsze pomagała innym, brała w obronę słabszych, wiele od ludzi wymagała, ale zawsze najwięcej od samej siebie.
Przyznam szczerze, że trafiłam na tę książkę przypadkiem i o Ille nie wiedziałam nic kompletnie. Cieszę się jednak, że udało mi się trafić na tę postać, ponieważ jest naprawdę inspirująca. Polecam zatem serdecznie lekturę „Iłły. Opowieści o Kazimierze Iłłakowiczównie” każdemu.
Moja ocena: 7,5/10.
Recenzja dostępna również na straszliwabuchling.blogspot.com
Joanna Kuciel-Frydryszak jest absolwentką polonistyki na Uniwersytecie Wrocławskim oraz dziennikarką, a także autorką biografii „Słonimski. Heretyk na ambonie”, oraz „Iłła. Opowieść o Kazimierze Iłłakowiczównie”. Najnowszą jej książką jest reportaż „Służące do wszystkiego”. Prowadzi również zajęcia z dziennikarstwa w Dolnośląskiej Szkole Wyższej.
„Iłła” to biografia...
2019-01-08
Amor Towles to amerykański pisarz, który dla pisarstwa po 21 latach porzucił karierę doradcy inwestycyjnego. Wydał jak dotąd dwie powieści „Dobre wychowanie” i „Dżentelmena w Moskwie”. Jest członkiem rad nadzorczych wydawnictwa Library of America oraz Yale Art Gallery.
Hrabia Aleksander Iljicz Rostow, odznaczony Orderem Świętego Andrzeja, członek Jockey Clubu, mistrz ceremonii łowieckiej, zostaje skazany na dożywotni areszt w moskiewskim hotelu Metropol za jeden wiersz – tak po prawdzie to, za to, że nie napisał kolejnych, ale przede wszystkim chyba jednak dlatego, że jest przedstawicielem znienawidzonej arystokracji w czasach panującego bolszewizmu. Oczywiście, jako że jest prawdziwym dżentelmenem przyjmuje swoje hotelowe zesłanie z godnością i stoickim spokojem, pomimo pozbawienia wygód oraz dotychczasowych przywilejów. W tej nietypowej dla siebie sytuacji próbuje nadać swojemu życiu nowy cel, tak by przetrwać w pełnym przepychu miejscu, które jest de facto dla niego więzieniem. Pomaga mu w tym pewna dziewczynka lubująca się w żółtych sukienkach, pozornie arogancka gwiazda filmowa, pesymistyczno-optymistyczny (w zależności od pory dnia) szef kuchni oraz szef sali restauracyjnej o dłoniach magika.
Jest to bardzo ciepła, podnosząca na duchu powieść. Nie da się nie polubić hrabiego Rostowa z jego wykwintnymi manierami, niezachwianym systemem wartości i wyrafinowanym poczuciem humoru. Trudno również nie obdarzyć sympatią jego przyjaciół. Ciekawym zabiegiem jest fakt, że możemy śledzić rozwój ich relacji na przestrzeni wielu lat, gdy w tle rozgrywają się najważniejsze wydarzenia XX wieku.
Towles pisze tu w bardzo kunsztownym stylu, ale nieprzesadzonym, tak że pomimo upływu dekad w tym samym miejscu jego powieść czyta się z ciągłym zainteresowaniem, lekkim rozbawieniem i może odrobiną wzruszenia nawet. Urzeka. Autor aspiruje także, żeby stylistycznie nawiązać do klasyków rosyjskich, zwłaszcza Tołstoja i do pewnego momentu idzie mu całkiem dobrze. Niemniej jednak w pewnych momentach wychodzi z niego jego „amerykańskość”, która trochę zaburza odbiór tej historii – wszystko jest zbyt idealne i niezbyt realne przez to.
To nie jest zła książka, zapewni Wam kilka miłych wieczorów, ale obawiam się, że nie zostanie na dłużej w Waszych głowach. Teoretycznie ma skłaniać do refleksji nad siłą ducha i wartością przyjaźni, nad tym jak zachować godność w obliczu odebrania sobie wszystkiego. Ale nie oszukujmy się – hotel Metropol jako więzienie, pozostaje wciąż luksusowym miejscem, gdzie nie grozi nikomu głód, chłód i choroby, nie ma tam również strażników, którzy by się znęcali nad więźniem. Do czego dążę? W trakcie lektury w pewnym momencie człowiek zaczyna sobie myśleć, że za czasów stalinowskich wcale w takim razie nie było tak źle, skoro były człowiek cara, przedstawiciel arystokracji, w ramach kary spędza życie teoretycznie w areszcie, ale po prawdzie to w sumie wolny, wciąż w luksusie, chociaż już nie w apartamencie. A przecież czytamy tu o czasach kiedy miliony ludzi ginęło z głodu na Ukrainie, później podczas II wojny światowej, podczas zsyłek na Syberię, w łagrach lub podczas próby ucieczki z nich. I to jest fakt, który mi w lekturze „Dżentelmena z Moskwy” w pewnym momencie zgrzytał i to bardzo.
Polecam osobom szukającym lekkiej i ciepłej lektury, ale nie dajcie się nabrać, że ta powieść jest aż tak filozoficznie głęboka, jak opisuje to notka wydawcy z tyłu okładki.
Recenzja dostępna również na: straszliwabuchling.blogspot.com
Amor Towles to amerykański pisarz, który dla pisarstwa po 21 latach porzucił karierę doradcy inwestycyjnego. Wydał jak dotąd dwie powieści „Dobre wychowanie” i „Dżentelmena w Moskwie”. Jest członkiem rad nadzorczych wydawnictwa Library of America oraz Yale Art Gallery.
Hrabia Aleksander Iljicz Rostow, odznaczony Orderem Świętego Andrzeja, członek Jockey Clubu, mistrz...
2019-01-01
Haruki Murakami (japońska forma to Murakami Haruki – w Japonii najpierw podaje się nazwisko a później imię) to aktualnie najbardziej znany i popularny pisarz japoński, do tego tłumacz literatury amerykańskiej (przełożył z angielskiego utwory takich autorów jak m.in. Francis Scott Fitzgerald, Raymond Carver, John Irving, Truman Capote) i eseista. Urodził się w 1949 roku w Kioto, lecz dorastał w Kobe. Studiował na Wydziale Literatury tokijskiego Uniwersytetu Waseda teatrologię, w tym pisanie scenariuszy i tam poznał swoją żonę Yoko. Po studiach prowadził własny klub jazzowy „Peter Cat” w dzielnicy Kokubunji w Tokio, do czego często nawiązuje w swoich książkach. Jest także biegaczem, uczestnikiem maratonów i entuzjastą triatlonu, chociaż biegać zaczął dopiero w 33 roku życia (czyli 3 lata po wydaniu pierwszej książki) – w 1996 roku udało mu się przebiec ultramaraton (100 km trasy dookoła jeziora Saroma na Hokkaido).
Okres studiów Murakamiego przypadł na lata 1968-1975, czyli czas kiedy to fala gwałtownych protestów i strajków studenckich ogarnęła większość uczelni w Japonii, a do największych doszło na Uniwersytecie Tokijskim – w 1968 roku studenci rozpoczęli okupację kampusów, wznosili barykady na korytarzach i w aulach, odwołano zajęcia; ponieważ spór narastał 18 stycznia 1969 roku policja przypuściła szturm i wiele osób ucierpiało, gdyż studenci postanowili się bronić przy pomocy kamieni i koktajli Mołotowa. Dlaczego o tym w ogóle wspominam? Pomimo tego, że strajki studenckie nie dotyczyły aż w takim stopniu Uniwerytetu Waseda, który jest szkołą prywatną, to jednak tamte wydarzenia mocno zapadły w pamięć Murakamiemu i bardzo często do nich nawiązuje w swojej twórczości.
„Norwegian Wood” to piąta powieść w dorobku Murakamiego, pierwotnie wydana 1987 roku. Jest to jedna z jego nielicznych powieści realistycznych. A przynajmniej bardziej realistycznych niż większość jego twórczości. 😉
Akcja powieści umiejscowiona jest głównie w Tokio pod koniec lat 60. XX wieku, których symbolem jest tytułowa piosenka The Beatles, czyli „Norwegian Wood”. Głównym bohaterem tej powieści jest spokojny i dojrzały student Tōru Watanabe – jest to typowy dla twórczości Murakamiego bohater. W sumie „everyman”, bardzo stabilny emocjonalnie, przeciętny, choć wyalienowany ze społeczeństwa, stara się być samowystarczalny i niezależny od innych ludzi. Tōru poznajemy w momencie, kiedy zaczyna studiować na kierunku dramatu, zamieszkuje w prywatnym akademiku w Tokio, po czym pewnego dnia natyka się niespodziewanie na osobę, która jest dla niego pewną reminiscencją z jego bolesnej przeszłości – mianowicie Naoko. Połączy ich uczucie i w efekcie romans, jednak nie jest on wcale taki prosty, ponieważ to, co wcześniej łączyło tych dwoje to były chłopak Naoko, a równocześnie najlepszy przyjaciel Tōru, czyli Kizuki. Na skutek ciężkich przeżyć zarówno w dzieciństwie jak i w wieku nastoletnim wrażliwa Naoko jakiś czas po nawiązaniu relacji z Tōru ląduje w specyficznym górskim sanatorium dla podreperowania swojego zdrowia psychicznego. Watanabe nie jest w stanie jej pomóc, może tylko obdarzać ją swoim uczuciem podczas rzadkich odwiedzin w tym ośrodku. Z drugiej strony w jego życiu pojawia się nieoczekiwanie Midori, dziewczyna o zupełnie innej, dynamicznej osobowości. Okazuje się, że Tōru kocha obie dziewczyny, każdą w trochę inny sposób, ale potrafi – spotykając się z obydwiema – być wobec obu uczciwy.
Trzeba przyznać, że główny bohater jak na swój młody wiek jest zaskakująco stabilny emocjonalnie i rozsądny na tle otaczających go rówieśników i pędzącego życia. Wydarzenia powiązane z Kizukim i Naoko sprawiają mu olbrzymi ból, ale znosi to z podziwu godnym męstwem. „Norwegian Wood” to z pozoru banalna historia o dojrzewaniu, jest jednakowoż pochwałą normalności, tradycyjnych wartości i akceptującej odmienność wrażliwości. Jest to dość prosta opowieść o życiu. W pierwszej chwili oczekujemy fabularnego rozwoju i zwrotów akcji, później okazuje się, że takowych nie ma, ale opowiadana historia intryguje nas i wciąga, aż znienacka czujemy olbrzymie poruszenie i potrzebę wysłuchania tej historii do samego końca.
Oczywiście narracja u Murakamiego kreuje cały nastrój – autor nie interpretuje ani nie ocenia przedstawianych wydarzeń, zostawia to czytelnikowi. Haruki tworzy specyficzny rodzaj neutralnego obserwatora – Tōru Watanabe, główny bohater i równocześnie narrator, przedstawia się odbiorcy jako bierny, cichy powiernik, adresat zwierzeń i wspomnień, z którym odbiorca poznaje kolejne składowe historii i obserwuje jak postaci starają się odpowiedzieć na życiowe pytania i uporać się z egzystencjalno-filozoficznymi problemami. Taki sposób narracji pozwala czytelnikowi na jego własne interpretacje oraz współtworzenie portretów psychologicznych.
„Norwegian Wood” nie jest tylko banalną historią o dojrzewaniu i pierwszych miłościach, Jest przede wszystkim o nieszczęśliwej miłości – rozdartej i niespełnionej, ale również o stracie bliskich, o samotności, bezradności i, co najważniejsze, wszechobecnej śmierci i próbach oswojenia się z nią. Jest to powieść mądra, smutna, spokojna, naturalistyczna, nostalgiczna, urzekająca i magiczna. Do tego napisana w charakterystycznym dla Murakamiego poetyckim, ale również dość oszczędnym stylu. Kiedy pierwszy raz ją czytałam ugodziła mnie prosto w serce i tak już utkwiła.
Muszę również przyznać, że jest to jedna z najbardziej przystępnych powieści Murakamiego – dlatego polecam ją zazwyczaj osobom, które dopiero chcą się zapoznać z twórczością tego pisarza.
Recenzja dostępna również na straszliwabuchling.blogspot.com
Haruki Murakami (japońska forma to Murakami Haruki – w Japonii najpierw podaje się nazwisko a później imię) to aktualnie najbardziej znany i popularny pisarz japoński, do tego tłumacz literatury amerykańskiej (przełożył z angielskiego utwory takich autorów jak m.in. Francis Scott Fitzgerald, Raymond Carver, John Irving, Truman Capote) i eseista. Urodził się w 1949 roku w...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to