-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant1
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński2
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Biblioteczka
To już druga część przygód ulicznego grajka Jamesa i jego przesympatycznego rudego kota Boba.
Nie będzie pewnie dla Was odkryciem gdy powiem, że przy lekturze bawiłam się świetnie.
Idzie jesień. Dni są coraz krótsze, a wieczory długie. Wielu właśnie wtedy lubi usiąść na kanapie czy w fotelu, przykryć się ciepłym kocykiem, obok postawić herbatę z cytryną i wziąć do ręki książkę, która utuli, ukoi i sprawi, że świat stanie się piękniejszy a problemy odejdą gdzieś daleko.
Według mnie taką pozycją jest „Świat według Boba” autorstwa Jamesa Bowena. Tym, którzy zapomnieli albo nie czytali mojej poprzedniej recenzji przypomnę, że ta historia nie jest wymyślona. To się stało naprawdę. Zarówno wspomniany już James, jak i Bob istnieją! Choć w sumie to kot istnieje, ale już wy innym wymiarze. Otóż, ostatnio dowiedziałam się na jednej z grup czytelniczych na FB, że miauczący przyjaciel grajka jest już za tęczowym mostem. Odszedł przeżywszy czternaście lat.
Zżyłam się niesamowicie z tym słodkim mruczkiem i jego panem. Z przyjemnością śledziłam kolejne perypetie tej dwójki. Uwielbiałam czytać opisy, jak zachowuje się mruczek, co robi. Znakomicie też czytało mi się o tym w jaki sposób i czym Bob lubi się bawić. I tak prawdę mówiąc, to bardzo chętnie nauczyłabym tych wszystkich zabaw mojego Dyzia. Tylko czy on zechciałby się ich nauczyć, nie wiem. Przecież kocich futrzaczków nie można zmuszać do niczego. To są niezależne istoty.
W książce nie brakowało także wzruszających momentów. Należą do nich choćby opisy wcześniejszego życia Jamesa, który był człowiekiem bezdomnym, a do tego narkomanem. Mężczyzna szczerze i zupełnie otwarcie opisuje, jak żyło mu się dawniej, zanim poznał swojego towarzysza – Boba. To jest opowieść pozbawiona cenzury. James niejednokrotnie pisze o tym, że ludzie potrafią być bardzo okrutni względem osób, które nie mają własnego domu, nie mają gdzie się podziać. Dzieli się też doświadczeniami i wnioskami, jak wygląda powrót bezdomnego narkomana do normalności. Niestety, nie wygląda to kolorowo i z tym musiał zmierzyć się nasz autor, a wraz z nim kociak. Czy udało im się rozpocząć razem normalne życie? Czy i jak James zaczął zarabiać swoje pieniądze na utrzymanie siebie i pupila. Nie zdradzę, ale za to gorąco Was zachęcam do zapoznania się z książką „Świat według Boba”. Warto!!!
Z czystym sumieniem polecam tę lekturę!
To już druga część przygód ulicznego grajka Jamesa i jego przesympatycznego rudego kota Boba.
Nie będzie pewnie dla Was odkryciem gdy powiem, że przy lekturze bawiłam się świetnie.
Idzie jesień. Dni są coraz krótsze, a wieczory długie. Wielu właśnie wtedy lubi usiąść na kanapie czy w fotelu, przykryć się ciepłym kocykiem, obok postawić herbatę z cytryną i wziąć do ręki...
Bardzo rzadko sięgam po książki zagranicznych autorów. Jeśli ktoś z Was chciałby dowiedzieć się dlaczego, to serdecznie polecam zapoznanie się z tym tytułem.
Główną bohaterkę – Johannę Morigan – poznajemy w momencie, gdy leży obok swojego sześcioletniego śpiącego brata na łóżku, które dostała po zmarłej babci. Nastolatka się właśnie bezwstydnie masturbuje. Dziewczyna niemalże obsesyjnie marzy o tym, by być ponętną, by chłopcy się za nią oglądali. Pragnie by ktoś ją przeleciał. Na szczęście ma też inne marzenia – chce zrobić coś szlachetnego, coś o czym wszyscy się dowiedzą. Ale jak na razie jest grubą, smutną, zakompleksioną czternastolatką.
Johanna sporo czasu spędza w bibliotece, gdzie za darmo spokojnie może czytać książki i różne czasopisma. Ponieważ jej rodzina żyje w skrajnym ubóstwie, nasza bohaterka wpada na pomysł, że będzie krytyczką muzyczną. Ukrywa się pod pseudonimem Dolly Wilde. Jest agresywna, arogancka, cyniczna, ubiera się na czarno, nosi mocny makijaż, cylinder i w swoich recenzjach nie odpuszcza nikomu i niczemu. Londyn staje przed nią otworem - sex, drugs and rock’n’roll.
Nie ma sensu, żebym pisała Wam dalej o fabule tej powieści, bo…zdecydowanie nie ma o czym.
Ta książka jest denna, bezpłciowa i…do granic możliwości obrzydliwa. Tak, jest wstrętna, obrzydliwa, że aż przy jej czytaniu zbierało mi się na wymioty. A już szczytem wszystkiego było, gdy autorka zupełnie bez ogródek i z przesadną dokładnością zaczęła pisać o czynności fizjologicznej zwanej załatwianiem się, a ona określa ją po prostu – uważajcie – SRANIEM!!!
Po tym fakcie, nie zważając na fakt, że do jej dokończenia zostało mi dużo stron, zwyczajnie stwierdziłam, że podziękuję tej nędznej lekturze. Zaczęłam się jednocześnie zastanawiać, jak można było wypuścić na rynek wydawniczy coś takiego, co nawet gniotem nie można określić, bo to byłby epitet zbyt ładny i całkowicie nie oddający jej treści. Totalnie (!!!!!) nie pojmuję jak ktoś może zachwycać się czymś takim i jeszcze to polecać innym? Serio?!!!!
Przeczytałam gdzieś, że na podstawie tego powstał film. Hmmm... Cóż, być może w takiej formie to-to się sprawdzi, chociaż mi szkoda byłoby czasu na oglądanie takiej miernoty, ale ok…Jak kto woli. Każdy ma inny gust. Wiem jednak jedno, że po zagraniczną literaturę nie sięgnę chyba bardzo, bardzo, bardzo długo. A już na pewno nie będzie to literatura amerykańska.
Kończąc, jeśli macie ochotę poczytać o zapuszczonej nastolatce, która zamiast walczyć ze swoimi problemami, woli się masturbować – sięgnij po tę książkę. Jeśli lubisz historie bez wyrazu, gdzie pisarka albo sama jest nimfomanką albo ma jakiś problem z seksem – przeczytaj tę pozycję. Jeżeli masz chęć zapoznać się z wyimaginowanymi zmartwieniami (h)amerykańskiej rodziny – ten tytuł jest dla Ciebie.
Natomiast, jeżeli na wszystkie podpunkty odpowiedziałeś „nie” to omijaj tę historię, bo nie jest ona dla Ciebie. I dla mnie także na sto procent nie jest.
Bardzo rzadko sięgam po książki zagranicznych autorów. Jeśli ktoś z Was chciałby dowiedzieć się dlaczego, to serdecznie polecam zapoznanie się z tym tytułem.
Główną bohaterkę – Johannę Morigan – poznajemy w momencie, gdy leży obok swojego sześcioletniego śpiącego brata na łóżku, które dostała po zmarłej babci. Nastolatka się właśnie bezwstydnie masturbuje. Dziewczyna...
Charlotte Link, poczytna autorka thrillera psychologicznego wraca z kolejną powieścią. Szczerą, bolesną i intymną. W swojej książce autorka opowiada o swojej siostrze Franzisce i jej sześcioletniej walce z nowotworem.
Franziska ma dwadzieścia parę lat gdy dopada ją chłoniak Hodgkina. To ziarnica złośliwa, nowotwór węzłów chłonnych, w pełni uleczalny w 80% przypadków. Jednak po kilku miesiącach walki o życie, następuje remisja. Kobieta wraca do normalnego życia. Wychodzi za mąż, rodzi dwoje dzieci – dziewczynkę i chłopca. Działa prężnie jako wolontariuszka w obronie ochrony zwierząt. Podejmuje nowe wyzwania. Jest pełna życia, radosna, z optymizmem patrzy w przyszłość. Dba o relacja z przyjaciółmi i rodziną. A szczególna więź łączy ją z siostrą – Charlotte. Są niemalże jak siostry bliźniaczki.
Niestety, ta sielanka zostaje gwałtownie przerwana w momencie gdy u Franziski zdiagnozowany zostaje rak jelita. Od tej chwili rozpoczyna się dramatyczna walka o życie kobiety. Nieustanne wizyty u specjalistów, liczne badania, rozmowy z lekarzami, którzy nie zawsze potrafią okazać pacjentowi i jego rodzice serce.
Mam ogromny problem z tą książką i czuję się nią mocno zawiedziona. Przeczytałam już niejedną pozycję traktującą o osobach nieuleczalnie chorych. Do tej pory wszystkie przeczytane przeze mnie książki z tej tematyki bardzo mi się podobały, wzruszały i długo zostawały w mej pamięci. Ceniłam w nich to, że były bardzo emocjonalne, bezpośrednie. Niejednokrotnie podczas lektury uroniłam niejedną łzę. Jeśli zaś chodzi o powieść Charlotte Link nic takiego się nie wydarzyło. Powiem więcej – uważam, że to książka pozbawiona emocji, napisana sucho. Miałam wrażenie, jakbym czytała jakąś dokumentację medyczną a nie opis zmagań z nowotworem.
Ciągle Charlotte Link podkreśla na kartach swojej książki, jak jest związana z siostrą, jak jest jej ciężko w związku z tym, że najbliższa jej osoba tak strasznie musi cierpieć. Pisze o tym do znudzenia, tylko w samej treści absolutnie tego nie widać, a tym bardziej nie czuć. Nie mogłam pozbyć się myśli, że Link na siłę chce pokazać tylko, jak trudną i wyboistą drogę muszą pokonać chorzy i ich rodzina by wyzdrowieć lub by móc w miarę łagodnie przejść przez swoje zmartwienia.
Być może komuś taka lektura pomoże, będzie ukojeniem, ale nie dla mnie. Zdecydowanie nie! Nie w tym przypadku. Tak jak napisałam, inne lektury tego rodzaju, mnie zaangażowały, czytałam je z zainteresowaniem, natomiast tu zastanawiałam się ze zniecierpliwieniem, kiedy skończę czytać tę książkę.
Jeśli czujecie potrzebę sięgnięcia po omawiany przeze mnie tytuł – zróbcie to. Ja go Wam nie polecam.
Charlotte Link, poczytna autorka thrillera psychologicznego wraca z kolejną powieścią. Szczerą, bolesną i intymną. W swojej książce autorka opowiada o swojej siostrze Franzisce i jej sześcioletniej walce z nowotworem.
Franziska ma dwadzieścia parę lat gdy dopada ją chłoniak Hodgkina. To ziarnica złośliwa, nowotwór węzłów chłonnych, w pełni uleczalny w 80% przypadków....
To na pewno nie będzie recenzja pełna zachwytów, o nie! Czytacie na własną odpowiedzialność
Zacznijmy jednak od krótkiego nakreślenia o czym jest akcja. Emerycka Szajka nie zwalnia. Uparcie chcą poprawić jakość życia starszych i ubogich osób. Cóż…Plan bardzo dobry i szlachetny, tylko zupełnie oderwany od rzeczywistości. Przy pomocy śmieciarki i …świnek-skarbonek staruszkowie dokonują napadu na bank. Tak im się ta zabawa spodobała, że niewiele myśląc wpadają na kolejny, idiotyczny pomysł. Mianowicie otwierają restaurację, przy czym o jej prowadzeniu nie mają nawet bladego pojęcia, jedynie wydaje się im, że wiedzą jak rozwinąć ów interes. Jeśli myślicie, że to byłaby zwykła restauracja, taka jakie znacie do tej pory, no to od razu mówię, że jesteście w wielkim błędzie. Oczywiście, będą przekąski, różne udziwnione dania. Świeczką, a biorąc pod uwagę tę chorą ideę, to powinnam napisać gromnicą, na tym „torcie” mają być tak zwane szybkie randki i potańcówki dla seniorów. O ile to drugie nie wzbudza we mnie negatywnych uczuć, bo nie raz miałam okazję się przekonać jak starsi ludzie świetnie bawią się przy muzyce i jaki to ma na nich wpływ, tak to pierwsze mnie odrzuca mocno! Jakby tego było mało szaleńcy (bo ja nie potrafię ich inaczej nazwać) chcą polować na prawdziwych przestępców wśród oszustów podatkowych i inwestorów wysokiego ryzyka.
Jedną i jedyną zaletą tej książki jest język, jakim jest napisana. Pisarka wplata śmieszne określenia, zabawne zdania w wypowiedzi seniorów. Niby akcja jest wartka. No właśnie – kluczowe słowo – niby. Bo w moim odczuciu, to całość jest strasznie rozwlekła i nadmuchana przez autorkę na siłę. Zupełnie nie wiem czemu to miało służyć. Sporo w tej pozycji informacji, opisów, które – według mnie – są zbędne i wręcz całkiem nieistotne.
Ponadto, to wszystko jest takie odrealnione. Jeśli mam być szczera, to przy lekturze niejednokrotnie przeszło mi przez głowę, że albo pisarka postanowiła uprawiać radosną twórczość i hulaj dusza, piekła nie ma. Albo, zanim zasiadła do pisania – ostro się naćpała. Chwilami, to nie wiedziałam czy mam się śmiać z tego, co zostało mi zaserwowane, czy płakać nad tym, że to takie idiotyczne i naiwne. Podobnie zresztą jak bohaterzy, którzy tu zostali wykreowani.
Nie dałam rady dokończyć tego. Chyba zostało mi jakieś sto, no może sto parę, stron. Nie dałam rady taplać się dłużej w tej głupawej rzeczywistości, z postaciami, którym ktoś najwyraźniej poprzestawiał klepki w głowie, bo ich irracjonalne zachowanie dokładnie na to wskazywało.
Lubię książki o starszych osobach, o starości, ale niechże one będą napisane mądrze, z głową i po wcześniejszym przemyśleniu, co się chce przelać na papier. Literaturze durnej i tak boleśnie naiwnej mówię zdecydowane NIE!
To na pewno nie będzie recenzja pełna zachwytów, o nie! Czytacie na własną odpowiedzialność
Zacznijmy jednak od krótkiego nakreślenia o czym jest akcja. Emerycka Szajka nie zwalnia. Uparcie chcą poprawić jakość życia starszych i ubogich osób. Cóż…Plan bardzo dobry i szlachetny, tylko zupełnie oderwany od rzeczywistości. Przy pomocy śmieciarki i …świnek-skarbonek...
Są książki, które czyta się jednym tchem, bo są świetne i do tego lekko napisane.
Są też takie, których język nie jest przestępny, ale mimo wszystko wciągają czytelnika.
Do takich niewątpliwie należy „Gwiazdozbiór psa” autorstwa Petera Hellera.
Fabuła tej powieści rozpoczyna się w dziewięć lat po epidemii grypy. Choroba, której zmutowany gen spustoszył naszą planetę, zabrała ok. 95% całej populacji. Z grupy ocalałych kolejne 4% zmarły w kilka lat później, w wyniku powikłań, wywołanym rzadko spotykanym zapaleniem krwi. Po nagłych zmianach klimatycznych zaś wyginęła także część flory i fauny.
Ludzie rozsypani po świecie, zamiast zjednoczyć się po tak wielkiej wspólnej tragedii, jeszcze bardziej jest wrogo nastawiona do siebie nawzajem.
Główny bohater powieści to Hig, zwany czasem Dużym Higiem, który po śmierci swojej żony Melissy, w obliczu wszechobecnej zagłady, przeniósł się z miasta na wiejskie tereny małego lotniska. Przed epidemią Hig był przedsiębiorcą budowlanym, a jego pasją było wędkarstwo i latanie małym samolotem zwanym Cessną lub też Bestią. Ukochana maszyna mężczyzny jest w zasadzie jedyną rzeczą, która mu pozostała po dawnym życiu. Teraz Hig jest bardzo osamotniony. Jedyne istoty, które jeszcze są przy nim to ukochany pies Jasper i sąsiad Bruce Bangley.
Ich życie to wspólna zależność. W tak trudnej i nietypowej rzeczywistości, w której się znaleźli, Hig i Bangley nie mają innego wyjścia jak spróbować zaprzyjaźnić się i sobie pomagać. Panowie mieszkają w zabudowaniach przy lotnisku w sąsiednich domach. Mają tylko siebie i psa. Muszą nauczyć się żyć na nowo, choć jak nie trudno się domyślić- nie jest to takie proste. Jak sobie poradzą?
W świecie przedstawionym przez Petera Hellera nic nie jest proste. Tutaj samotność aż kipi spomiędzy zdań. Hig niemalże owładnięty jest wspomnieniami, które wracają do niego jak bumerang przy każdej czynności, jaką wykonuje. Czuje ból – nie tylko fizyczny, ale przede wszystkim ten egzystencjalny. Ból istnienia. Mężczyzna doskonale zdaje sobie sprawę, że sytuacja się nie poprawi, a wręcz może być jeszcze gorzej. Dochodzi nawet do tego, że coraz częściej myśli o śmierci, bo ma nadzieję, że wtedy poczuje się lepiej.
Jedynie nasz bohater szuka pocieszenia w małych rzeczach. Ukojenie przynosi mu spacer z psem, obserwacja strumyka, łowienie ryb. Jest szczęśliwy, gdy może wzbić się w chmury swoją Bestią. Z lotu ptaka zmienia się cała perspektywa, a problemy wydają się mniejsze. To jednak na długo nie przynosi poczucia szczęścia. Dalej życie boli.
Gdy już praktycznie nie ma żadnej nadziei na zmianę, gdy Hig ma wrażenie, że nic dobrego go już nie spotka, pojawia się światełko w tym ciemnym tunelu, które sprawia, że mężczyzna jeszcze walczy.
Pierwszy raz miałam okazję zapoznać się z literaturą postapokaliptyczną. Nie była to prosta w odbiorze pozycja, zdecydowanie nie. Trzeba było mocno się skupić, żeby nie zgubić żadnego elementu fabuły. Próżno tu szukać dynamicznej akcji, typowych dla beletrystyki dialogów. Owszem – są, ale mają nieco inną formą od tej, do której jesteśmy przyzwyczajeni. Trochę ten zabieg spowalniał czytanie.
Nie mniej jednak uważam, że jest to pozycja warta uwagi i godna tego by po nią sięgnąć. Na pewno nie znajdziemy w niej rozrywki ani wrażeń zapierających dech w piersiach. To jednak nie jest powód by rezygnować z lektury. Jest to bowiem książka dająca bardzo mocno do myślenia. Podczas czytania praktycznie cały czas rodziły się w mojej głowie pytania, refleksje, a także najróżniejsze wnioski.
Jeśli szukacie lektury na jeden wieczór, którą połknięcie na raz, to muszę Was rozczarować. Ta powieść również nie da wam ukojenia od codziennych zmartwień. Raczej sprawi, że na otaczający nas świat i zjawiska w nim zachodzące zaczniecie patrzeć inaczej.
Według „Gwiazdozbiór psa” to świetna książka do przeczytania właśnie w tym okresie, w jakim teraz wszyscy się znaleźliśmy. Spokojnie można dopasować ją do wydarzeń, które dziś dzieją się wokół nas. Myślę, że wywoła ona w Was spore emocje i długo będziecie mieć ją w pamięci. Gorąco polecam głównie dorosłym czytelnikom!
Są książki, które czyta się jednym tchem, bo są świetne i do tego lekko napisane.
Są też takie, których język nie jest przestępny, ale mimo wszystko wciągają czytelnika.
Do takich niewątpliwie należy „Gwiazdozbiór psa” autorstwa Petera Hellera.
Fabuła tej powieści rozpoczyna się w dziewięć lat po epidemii grypy. Choroba, której zmutowany gen spustoszył naszą planetę,...
O książce Nataszy Sochy słyszałam sporo pozytywnych opinii. Jedna z nich brzmiała, że jest to zabawna powieść, która rozśmieszy czytelnika do łez.
Postanowiłam więc sprawdzić, czy i mnie ona rozbawi.
Leander jest mężczyzną po trzydziestce. Niby normalny jak jego rówieśnicy, ale jednak niekoniecznie. Bowiem chłopak cały czas mieszka z mamusią, która cały czas mu sprząta, gotuje i najchętniej otoczyłaby go ochronnym parasolem albo murem obronnym. Akceptuje inne kobiety w życiu syna, ale tylko do momentu, gdy są to przelotne znajomości. To ona ma decydujący głos z kim zwiąże się jej syn. Do tej pory wszystkie dziewczyny, z którymi spotykał się Leander nie chciały przyjąć do wiadomości, że dla niego mamusia jest kobietą numer jeden i że to ona będzie grała pierwsze skrzypce w każdej sytuacji, w której się znajdzie. Pewnego dnia w życiu głównego bohatera pojawia się Amelia, która wydaje się być kobietą idealną nie tylko z urody, ale również z charakteru. No i ma najbardziej pożądaną cechę – nie krytykuje nad wyraz głębokiej relacji syna z matką. Czy kobieta długo to wytrzyma? Czy nadopiekuńcza mamusia zaakceptuje wreszcie fakt, że dorosły już Leander ma prawo żyć po swojemu i tak jak on to sobie zaplanował?
Chyba pierwszy raz w życiu czytałam książkę, która już od pierwszych zdań mnie zniesmaczyła do granic możliwości. Spowodowała wściekłość. Podczas lektury szukałam gorączkowo fragmentów, gdzie będę mogła się pośmiać lub chociaż uśmiechnąć szczerze, a nie z politowaniem i myślą: „Jezu, jak można napisać coś tak bzdurnego i wreszcie, jak można dopuścić, żeby coś tak szmirowatego ujrzało światło dzienne?!” Nie wiem, co Natasza Socha chciała osiągnąć tą powieścią. Wiem, że są na tym chorym świecie mężczyźni, który z powodzeniem można nazwać maminsynkami. Są tacy, sama o takich słyszałam i może nawet takich znam. Ale to, co zostało przedstawione tutaj jest, według mnie, radosną, oj nieee! Wróć! Jest żałosną (!!!) twórczością autorki. Nie wiem pod jakim wpływem to zostało napisane. Dla mnie to nie do ogarnięcia i nie do przyjęcia.
Zazwyczaj jak czytam książkę i okazuje się, że jej treść mi się nie podoba, to jest chociaż jedna postać, która zyskuje moją sympatię lub chociaż współczucie. A w tej historii nie ma czegoś takiego. Nawet kot był jakiś taki bezpłciowy.
Poza tym, całość wlecze się strasznie jak rozmemłana guma albo kisiel. Żeby jeszcze było więcej dialogów, to powiedzmy, że jakoś bym to strawiła, choć zniesmaczenie by na pewno pozostało, ale akurat dialogów było jak na lekarstwo jakby pisarka bała się, że zużyje za dużo tuszu.
Podsumowując, „Maminsynek” Nataszy Sochy to kiepściutka opowiastka o nadopiekuńczych rodzicach, nie mających swojego zdania chłopcach, którym tylko się wydaje, że są dorośli.
Jeśli miałabym już komuś polecić ten tytuł, to zdecydowanie podsunęłabym ją każdej dziewczynie, która myśli o zamążpójściu. Niech będzie ona ostrzeżeniem albo raczej czerwoną lampką z napisem „ZASTANÓW SIĘ CZY WARTO!”. Takim sam komunikat powinien pojawić się też wszystkim czytelnikom, którzy zamierzają przeczytać tę pozycję. Naprawdę dobrze to przemyślcie, czy chcecie tracić swój cenny czas.
O książce Nataszy Sochy słyszałam sporo pozytywnych opinii. Jedna z nich brzmiała, że jest to zabawna powieść, która rozśmieszy czytelnika do łez.
Postanowiłam więc sprawdzić, czy i mnie ona rozbawi.
Leander jest mężczyzną po trzydziestce. Niby normalny jak jego rówieśnicy, ale jednak niekoniecznie. Bowiem chłopak cały czas mieszka z mamusią, która cały czas mu sprząta,...
Jeśli ktoś z Was poszukuje zabawnej książki, z doskonale wykreowanymi bohaterami, okraszonej błyskotliwymi dialogami, to koniecznie musicie sięgnąć po powieść Magdaleny Witkiewicz i Nataszy Sochy pt. „Awaria małżeńska”.
Tak śmiesznej powieści, przy lekturze której czas płynie z prędkością światła, nie czytałam już dawno. Co chwila chichotałam, bo nie mogłam się powstrzymać. Ponadto, najczęściej powtarzane przeze mnie zdanie podczas czytania brzmiało: „Panowie, co wy byście bez nas zrobili?! No, ale po kolei…
Justyna i Ewelina, to zupełnie obce sobie kobiety. Do czasu, gdy zostają ofiarami tego samego wypadku autobusowego, którego przyczyną jest wbiegający pod koła kot. Kobiety trafiają na kilka tygodni na ten sam oddział chirurgii pourazowej i dodatkowo leżą na jednej sali. W wyniku zaistniałej sytuacji mężowie poszkodowanych pań – Sebastian i Mateusz – są zmuszeni sami zaopiekować się dziećmi i przejąć obowiązki domowe. Dla nieporadnych tatusiów i mężów to jakby koniec świata.
Ta pozycja wciąga niesamowicie. „Awaria małżeńska” to śmieszna komedia obyczajowa, pełna komicznych sytuacji niemalże wyjętych z życia każdego z nas. To opowieść o tym, że w nas – kobietach drzemie wielka moc, można by nawet rzec, że super moc. Dla nas nie ma rzeczy nie do wykonania. A jeśli już pojawia się problem, to zakasujemy rękawy i staramy się mu zaradzić jak najszybciej. Tymczasem panowie rozkładają bezradnie ręce i zachowują się jak dzieci we mgle. I najchętniej usiedliby na kanapie jak ich pociechy, zaczęli wyć i wrzeszczeć. Z tej historii bardzo wyraźnie wyłania się obraz mężczyzny-ciapy, który nie potrafi poradzić sobie nawet z najprostszymi czynnościami dnia codziennego w momencie, gdy zostaje sam z dziećmi.
Być może zaraz ktoś napisze, że to stereotypowe podejście, że autorki obrażają panów. No, powiedzmy, że Magdalena Witkiewicz i Natasza Socha trochę przerysowały podejście panów do życia rodzinnego, ich zaradność a raczej niezaradność, ale moim zdaniem to bardzo dobry pomysł. Być może takie podejście do tematu przez pisarki, będzie dla niejednego mężczyzny zimnym, a nawet lodowatym prysznicem, że należy brać czynny udział w pracach domowych.
Podsumowując, z całego serca polecam Wam tę książkę na długie, jesienne wieczory, które przed nami, ale nie tylko, bo po tak pogodną i poprawiającą nastrój powieść, warto sięgać niezależnie od pory roku.
Jeśli ktoś z Was poszukuje zabawnej książki, z doskonale wykreowanymi bohaterami, okraszonej błyskotliwymi dialogami, to koniecznie musicie sięgnąć po powieść Magdaleny Witkiewicz i Nataszy Sochy pt. „Awaria małżeńska”.
Tak śmiesznej powieści, przy lekturze której czas płynie z prędkością światła, nie czytałam już dawno. Co chwila chichotałam, bo nie mogłam się...
Angelika Kuźniak, Ewelina Karpacz-Oboładze "Czarny anioł. Opowieść o Ewie Demarczyk"
Przeczytanie tej książki było moim czytelniczym marzeniem. I spełniło się!
Przyznam, że jak zobaczylam objętość tej pozycji, to trochę miałam mieszane uczucia. Jak można napisać o tak wielkiej Artystce, jaką niewątpliwie była Pani Ewa Demarczyk, w stu dziewięćdziesięciu stronach. Przemknęło mi nawet przez myśl, że pewnie będą to jakieś ogólne informacje o życiu i karierze jednej z moich ulubionych piosenkarek. Oj, mooocno się pomyliłam!!
Jest to książka nietuzinkowa i intrygująca. Ale co się dziwić - przecież sama Demarczyk właśnie taka była. Nieprzewidywalna, wyjątkowa, perfekcyjna aż do przesady, tajemnicza, ale do tego niesamowicie utalentowana i wrażliwa. Co ciekawe, jedna z opowiadających o niej osób (a było ich aż siedemdziesiąt!!) stwierdziła,że Demarczyk była wrażliwa. Gdyby nie była, to prawdopodobnie wykonywałaby bardziej przyziemny zawód, a nie byłaby artystką. Oczywiście słowa nie są dosłowne, ale sens ich dokładnie taki był. Trudno się nie zgodzić.
Angelika Kuźniak, Ewelina Karpacz-Oboładze nie skupiają się wyłącznie na karierze swojej bohaterki. Próbują także pokazać, jaka była prywatnie. Nie jest to jednak łatwe, bo artystka nie chce opowiadać o swoim prywatnym życiu.
Jedno jest pewne, z tej pozycji wyłania się potret kobiety silnej, upartej i niezależnej, która jeśli coś robiła, to zawsze na sto a nawet tysiąc procent. Nie znosiła bylejakości. Wymagała nie tylko od siebie, ale także od innych, co wielokrotnie powodowało sytuacje konfliktowe między nią, a osobami, z którymi współpracowała.
Dla mnie ta pozycja była fenomenalna. Jestem przekonana, że zostanie w mojej pamięci na bardzo długo.
Polecam ją serdecznie nie tylko wielbicielom talentu Ewy Demarczyk, poezji śpiewanej, ale również tym, którzy mają ochotę oddać się lekturze z wysokiej półki. Ta bez dwóch zdan do takiej należy.
Angelika Kuźniak, Ewelina Karpacz-Oboładze "Czarny anioł. Opowieść o Ewie Demarczyk"
Przeczytanie tej książki było moim czytelniczym marzeniem. I spełniło się!
Przyznam, że jak zobaczylam objętość tej pozycji, to trochę miałam mieszane uczucia. Jak można napisać o tak wielkiej Artystce, jaką niewątpliwie była Pani Ewa Demarczyk, w stu dziewięćdziesięciu stronach....
Uwielbiam książki, przy których odpływam, zatracam się w treści i wracam do świata żywych wtedy, gdy ujrzę ostatnią stronę. Tak było i tym razem. Magda, absolwentka pedagogiki, po skończonych studiach postanawia wrócić do rodzinnego Wałbrzycha. Już pierwszego dnia jest świadkiem szarpaniny dwóch braci. Młodszy jest nieposłuszny, a więc starszy w niewyszukany sposób przywołuje 10-latka do porządku, co wywołuje oburzenie u młodej pani pedagog. Gdy Magda zwraca uwagę starszemu, ten nagle orientuje się, dziewczyna jest jego koleżanką ze szkolnych lat. Michał Langer żyje w świecie nielegalnych interesów. Po tragedii rodzinnej jest jedynym opiekunem swojego 10-letniego brata- Marcina, który nieustannie sprawia jakieś kłopoty wychowawcze i Michał jest wzywany przez pedagoga szkolnego na rozmowę. Nie domyśla się, że tym razem będzie musiał rozmawiać szczerze z kumpelą ze szkoły – Magdą Lasocką, która wciąż na chłopaku robi piorunujące wrażenie, choć oboje są z dwóch innych światów. Mimo to coś między nimi zaczyna iskrzyć. Czy zapłonie i będą mogli ogrzać się w cieple domowego ogniska? Dla mnie ta powieść to literacki majestersztyk! To jest dobitny przykład wyjątkowej i bardzo dobrej literatury. Agnieszka Lingas-Łoniewska stworzyła interesujące postaci, szczególnie mam tu na myśli rys psychologiczny. Wykreowane postaci są wyraziste i charakterne. Nawet mały Marcin, którego darzyłam sympatią wielką. Akcja jest dynamiczna a dialogi poprowadzone lekko i sprawnie. Według mnie to literatura z wysokiej półki i warta tego by po nią sięgać. Ja nie żałuję czasu, który poświęciłam tej historii. Wam także ją polecam!
Uwielbiam książki, przy których odpływam, zatracam się w treści i wracam do świata żywych wtedy, gdy ujrzę ostatnią stronę. Tak było i tym razem. Magda, absolwentka pedagogiki, po skończonych studiach postanawia wrócić do rodzinnego Wałbrzycha. Już pierwszego dnia jest świadkiem szarpaniny dwóch braci. Młodszy jest nieposłuszny, a więc starszy w niewyszukany...
więcej mniej Pokaż mimo toJestem właśnie świeżo po lekturze powieści „Zacisze Gosi” i tak naprawdę nie mam jej nic do zarzucenia. O ile część pierwsza tej serii, czyli „Ogród Kamili” była jakaś taka mało dopracowana, czegoś było za mało, a czegoś za dużo” , o tyle w „Zaciszu Gosi” dostałam to, co chciałam, a nawet więcej. Zaserwowano mi tajemnicę, sielski klimat, wyraziste postaci. No dobrze, Kamila Nowodworska i jej nieudolnie skrywane zakompleksienie mnie irytowało. Ale przełknęłam to. Natomiast pozostałych bardzo polubiłam. Zachwyciłam się sposobem przedstawienia przez Michalak siły przyjaźni i oddania tego, jak my – kobiety – potrafimy działać i zjednoczyć się w obliczu narastających problemów. To także piękna historia o tym, jaki los może być wobec nas okrutny i przewrotny. Cieszę się, że sięgnęłam po tę książkę, bo mogłam się przy niej odprężyć, ale także zadumać nad tym, co w życiu najważniejsze.
Jestem właśnie świeżo po lekturze powieści „Zacisze Gosi” i tak naprawdę nie mam jej nic do zarzucenia. O ile część pierwsza tej serii, czyli „Ogród Kamili” była jakaś taka mało dopracowana, czegoś było za mało, a czegoś za dużo” , o tyle w „Zaciszu Gosi” dostałam to, co chciałam, a nawet więcej. Zaserwowano mi tajemnicę, sielski klimat, wyraziste postaci. No dobrze, Kamila...
więcej mniej Pokaż mimo to''Fascynujące podróże gwiazd…. i moje'' Agnieszki Perepeczko to zbiór pięćdzięsięciu dwóch wywiadów ze znanymi ludźmi ze świata kina, teatru, muzyki. Swe opowieści snują też podróżnicy. i dobrze bo to książka traktująca o podróżach. Tych bliskich i dalekich. Nierzadko odbytych w trudnych czasach. Nie ukrywam, że dla mnie to była interesująca lektura. Moglam przenieść się w różne zakątki świata. Polecam tę pozycję każdemu, nie tylko obierzyświatom.
''Fascynujące podróże gwiazd…. i moje'' Agnieszki Perepeczko to zbiór pięćdzięsięciu dwóch wywiadów ze znanymi ludźmi ze świata kina, teatru, muzyki. Swe opowieści snują też podróżnicy. i dobrze bo to książka traktująca o podróżach. Tych bliskich i dalekich. Nierzadko odbytych w trudnych czasach. Nie ukrywam, że dla mnie to była interesująca lektura. Moglam przenieść się w...
więcej mniej Pokaż mimo to
Mówi się często, że nie ma tego złego, co na dobre by nie wyszło. świetnie przekonuje się o tym Gilly, bohaterka książki Alice Peterson „Mężczyzna od poniedziałku do piątku”.
Gilly Brown przekonana była, że jej życie jest idealne. Z chwilą, gdy mężczyzna, z którym była od czterech lat, zostawia ją na dwa tygodnie przed ślubem, zmienia zdanie. Na początku jest jej bardzo ciężko i nie może się pozbierać, ale ma przy sobie wspaniałych przyjaciół, którzy wspierają ją jak mogą. Za dziewczyną stoją murem także osoby zrzeszone w grupie psiarzy, którzy spotykają się w parku by spacerować ze swoimi czworonożnymi przyjaciółmi.
Trzydziestoczterolatka ma również kłopoty finansowe i wpada na szalony pomysł by poszukać lokatora, któremu wynajmie pokój, ale tylko…od poniedziałku do piątku.
Po wielu nieudanych próbach w jej drzwiach staje Jack Baker, producent reality show. Mężczyzna przystojny, niemal idealny. Między Gilly a Jack’em coś iskrzy. Niby wszystko układa się dobrze. W tym samym czasie do grupy psiarzy dołącza Guy, któremu ewidentnie Jack nie odpowiada i uważa, że z facetem jest coś nie tak. Tylko co takiego?
„Mężczyzna od poniedziałku do piątku” to przyzwoite czytadło, przy którym można się odprężyć po trudnym dniu. Książka napisana ciekawie, z interesująca fabułą. Czyta się ją płynnie i lekko.
Skłamałabym gdybym napisała, że któraś z postaci skradła moje serce i wzbudziła sympatię. No niestety, żadna. Może tylko pies Ruskin. Kocham zwierzęta, więc nic w tym dziwnego. Poza tym, mam ogromny sentyment do powieści, w których występują zwierzęta. Wtedy jakoś cieplej robi mi się na duszy.
Podsumowując, omawiana przeze mnie pozycja nie jest ani zła, ani tym bardziej dobra. Rzekłabym, że taka sobie. Nie powiem, że czas spędzony z tą pozycją jest stracony, ale gdybym po nią nie sięgnęła, to mój czytelniczy świat i ten zwykły także, by się nie zawalił.
Myślę, że możecie sięgnąć po tę książkę, ale nie oczekujcie za wiele.
Mówi się często, że nie ma tego złego, co na dobre by nie wyszło. świetnie przekonuje się o tym Gilly, bohaterka książki Alice Peterson „Mężczyzna od poniedziałku do piątku”.
Gilly Brown przekonana była, że jej życie jest idealne. Z chwilą, gdy mężczyzna, z którym była od czterech lat, zostawia ją na dwa tygodnie przed ślubem, zmienia zdanie. Na początku jest jej bardzo...
Wszystko jest po coś, nic nie dzieje się bez przyczyny. To nie puste słowa, ale najprawdziwsza prawda. Przekonałam się o tym niejednokrotnie. Taką możliwość dostała także Oliwia i Dominik- postaci wykreowane przez Agatę Czykierdę – Grabowską.
Na początek przyznam, że przeraziła mnie informacja, że „Jak powietrze” to powieść z gatunku new adult, a więc raczej dla młodzieży. Szybko jednak okazało się, że treść książki jest interesująca.
Oliwia spieszy się na spotkanie, nie zauważa na światła i wjeżdża na pasy. Nie dostrzega, że wszedł właśnie na nie mężczyzna. Dominik stanowczo odmawia wezwania karetki, ale zgadza się by odwieziono go do szpitala bo czuje że z jego nogą jest coś nie tak. A on musi być w pełnej dyspozycji-również fizycznej – bo ma na wychowaniu bliźnięta – Hanię i Kacpra.
Gdy Oliwia dowiaduje się częściowo o trudnej sytuacji Dominika, proponuje mu pomoc, którą ten przyjmuje z trudem.
Książka „Jak powietrze” wzruszyła mnie dogłębnie i sprawiła, że straciłam na czas lektury, poczucie rzeczywistości. A to nie zdarza się aż tak często. Zżyłam się z bohaterami, zwłaszcza z rozkoszną parą bliźniąt.
Podczas czytania stwierdziłam, że Agata Czykierda-Grabowska musi być dobrą psycholożką i ma świetny zmysł obserwatorski. Doskonale nakreśliła portret psychologiczny wszystkich postaci. Zrobiła to dokładnie i bez cenzury, co według mnie, tylko dodało wartości tej pozycji, bowiem dzięki temu zabiegowi stała się ona realna, a opowiadana historia bardziej wiarygodna. Każdy czytelnik odnajdzie w niej coś dla siebie.
Język tej powieści jest prosty, ale jednocześnie jest w nim coś magicznego, innego, co powoduje, że z tego konkretnego świata, nie chce się wychodzić. Ja zostałam w nim aż do ostatniej strony. I nie żałuję.
Was też zachęcam abyście zawitali do codzienności Oliwii, Dominika, Hani i Kacpra. Z pewnością poczujecie się jak u siebie w domu.
Wszystko jest po coś, nic nie dzieje się bez przyczyny. To nie puste słowa, ale najprawdziwsza prawda. Przekonałam się o tym niejednokrotnie. Taką możliwość dostała także Oliwia i Dominik- postaci wykreowane przez Agatę Czykierdę – Grabowską.
Na początek przyznam, że przeraziła mnie informacja, że „Jak powietrze” to powieść z gatunku new adult, a więc raczej dla młodzieży....
Lubię powieści, których bohaterzy są wyraziści, wyróżniają się z tłumu.
Bez wątpienia z takimi postaciami mamy do czynienia w powieści Agnieszki Jeż pt. „Serce z szuflady”.
Piękny zaręczynowy pierścionek już jest. Suknia wisi w szafie i czeka na odpowiedni moment. Klara już niedługo zostanie żoną. Zupełnie inaczej niż jej mama, babcia i prababcia, które nie miały szczęścia by zawrzeć związek małżeński.
Jednak przed ślubem Paweł informuje swoją narzeczoną, że „zwraca jej wolność. Początkowo dziewczyna się załamuje, ale nie na długo. Postanawia, że przekona się , dlaczego od stu lat żadna kobieta z rodziny Majewskich nie wyszła za mąż? To przypadek czy coś znacznie więcej?
Klara jak każda kobieta chciałaby być szczęśliwa. Pragnie założyć rodzinę, ustabilizować swoje życie. Kochać i być prawdziwie kochaną. To nie jest za wiele, ale okazuje się, że życie ma dla niej zupełnie inny plan, o którym nawet w najśmielszych snach jej się nie śniło.
Zwykły pamiętnik z zapiskami jej prababki zmienia wszystko. Sprawia, że to, co przeżyje dziewczyna to będzie istny rollercoaster.
Z wielką przyjemnością czytałam tę książkę i śledziłam losy młodej Majewskiej. Kiedy coś działo się nie tak, współczułam Klarze, bo to niezwykle sympatyczna, miła i przede wszystkim autentyczna osoba. Autorka świetnie nakreśliła jej portret psychologiczny. Można by rzec, że niejedna z nas mogłaby się utożsamić właśnie z Klarą.
Pisarka porusza wiele problemów w swojej książce. Tematy takie jak relacje rodzinne, międzyludzkie, lęk przed tym co nieznane wysuwają się w powieści „Serce z szuflady” na plan pierwszy. Agnieszka Jeż nie narzuca czytelnikom swojego zdania, ale za to daje mocno do myślenia. Między wierszami mówi, że czasami warto wyjść poza utarte schematy, ze swojej strefy komfortu, zaryzykować, bo tylko wtedy możemy poznać wszystkie smaki naszego życia a przez to żyć w pełni, tak na sto procent.
Ponadto, zwraca uwagę, jak istotna jest bliskość i że nigdy nie powinniśmy się jej bać i uciekać przed nią, ale żeby ona powstała między ludźmi, potrzebna jest szczera rozmowa.
To mądra lektura i godna tego, by poświęcić jej czas. Napisana jest przestępnym językiem. Akcja płynie wartko, dialogi przemyślane. Według mnie wszystko tutaj jest na swoim miejscu. Jednym słowem idealna książka na rozpoczęcie nowego czytelniczego roku. Serdecznie polecam!
Lubię powieści, których bohaterzy są wyraziści, wyróżniają się z tłumu.
Bez wątpienia z takimi postaciami mamy do czynienia w powieści Agnieszki Jeż pt. „Serce z szuflady”.
Piękny zaręczynowy pierścionek już jest. Suknia wisi w szafie i czeka na odpowiedni moment. Klara już niedługo zostanie żoną. Zupełnie inaczej niż jej mama, babcia i prababcia, które nie miały...
Zapach pierników, kolędy delikatnie sączące się z głośników, krzątanina przedświąteczna, a do tego….trup. To wszystko znajdziemy w powieści „Nie całkiem białe Boże Narodzenie” Magdaleny Knedler.
Olga Mierzwińska, amatorka nordic walkingu, spędza bożonarodzeniowe święta w pensjonacie Mścigniew. Pewnego dnia znajduje w wannie utopionego trupa. Policja twierdzi, że to tylko wypadek, tymczasem Olga podczas spaceru odnajduje kolejne zwłoki. Sprawą przejmuje podinspektor Grzegorz Romanowski.
Powieść ta nie jest typowym kryminałem, chociaż ma jego cechy. Autorka zgrabnie operuje słowem, do końca trzyma czytelnika w napięciu, czasem celowo wprowadza nas w ślepy zaułek. Mamy wrażenie jakby trochę wodziła nas za nos. To niewątpliwy atut tej książki. Do jej zalet zaliczyć również trzeba poprawnie wykreowane postaci. Każda z nich jest wyrazista. Czy to jednak wystarczy bym mogła powiedzieć o tej pozycji, że jest nietuzinkowa i zaciekawiła mnie?
Lubię książki, w których postaci są barwne, mają tzw. pazur, zapadają w pamięci. Tutaj, niestety, czegoś mi zabrakło. Miałam wrażenie, że jestem przytłoczona przez pisarkę informacjami, że za dużo chce mi przekazać. Podczas lektury nie potrafiłam, choć bardzo się starałam, wyłowić tego, co najważniejsze. Całość przypominała mi wielki worek, w do którego ktoś nawrzucał wielu niepotrzebnych treści, a wśród nich, ja-czytelniczka, muszę wyłowić to, co jest tym sednem. Przykro mi bardzo, ale w tym całym bałaganie, to zadanie okazało się dla mnie wielkim wyzwaniem. Dobrnęłam do końca, wyłowiłam to, co było mi potrzebne, ale po wszystkim poczułam się zmęczona.
Nie chcę skreślać całkowicie tego tej książki, bo niewątpliwie ma ona w sobie jakiś potencjał, ale według mnie został on słabo wykorzystany. Zdecydowanie nie mogę powiedzieć, że odprężyłam się czytając „Nie całkiem białe Boże Narodzenie”. Wypocząć również nie wypoczęłam.
Na blogach literackich przeczytałam kilkakrotnie opinię, że to książka humorystyczna, która zapewnia rozrywkę. Hmmm... W takim razie najwyraźniej ten rodzaj humoru do mnie nie przemawia, a rozrywka, którą zaserwowała pani Knedler, jest z tej najniższej półki.
Zapach pierników, kolędy delikatnie sączące się z głośników, krzątanina przedświąteczna, a do tego….trup. To wszystko znajdziemy w powieści „Nie całkiem białe Boże Narodzenie” Magdaleny Knedler.
Olga Mierzwińska, amatorka nordic walkingu, spędza bożonarodzeniowe święta w pensjonacie Mścigniew. Pewnego dnia znajduje w wannie utopionego trupa. Policja twierdzi, że to tylko...
Jedynym minusem, ale dla mnie dość poważnym tej książki, są zdecydowanie za długie opisy.
Jedynym minusem, ale dla mnie dość poważnym tej książki, są zdecydowanie za długie opisy.
Pokaż mimo to
„Wyszczekana miłość” to druga część trylogii autorstwa Jenn McKinlay. Zapewne pamiętacie, że pierwsza część zawiodła moje oczekiwania czytelnicze.
Czy następny tom wypadł lepiej w moich oczach. Przeczytajcie!
Tym razem postacią grającą pierwsze skrzypce jest Carly. Jest ona kobietą, która absolutnie nie interesuje się stałymi związkami. Przygoda na jedną noc, namiętny seks – to jest to, co lubi najbardziej. Do czasu. Gdy poznaje przystojnego Jamesa trochę jej zasady ulegają zmianom, choć jeszcze na sto procent.
Mężczyzna natomiast od samego początku, gdy tylko zobaczył Carly – zakochał się bez pamięci i wiedział, że ona właśnie będzie go prześladować w myślach.
Podobnie jak w „Zakochanych po uszy” tutaj także mamy wątek ze zwierzętami. I to dość ciekawy, bo chodzi o papugę – bardzo specyficzną. Ptak ma na imię Ike, a jego największą wadą i zarazem urokiem jest gadulstwo i to, że…uwielbia przeklinać. Robi to często i zaangażowaniem, co nie podoba się naszej głównej bohaterce.
I co mam Wam dalej napisać? Że wątek z Ikiem mógłby być w mojej ocenie znacznie bardziej rozbudowany…Owszem! Że chętnie dowiedziałabym się więcej o upodobaniach kolorowego ptaka. Znacie mój gust oraz to, że kocham zwierzęta, więc nie zdziwiłoby Was takie wyznanie z mojej strony.
Problem polega na tym, że całą książkę zdominowała relacja Carly i Jamesa. Rozerotyzowana aż nadto. Na kartach powieści McKinlay kipi seksem. Wyuzdanym, pozbawionym tajemnicy, subtelności, bo przecież to rzecz intymna z założenia. Nie, autorka pisze o „tych sprawach” bardzo odważnie i wprost jakby chciała się wyżyć lub pokazać swoim czytelnikom jaką ma wyobraźnię. Ten jeszcze gotów snuć po cichu domysły czy to, co w powieści zostało opisane to fikcja literacka czy autentyczne przeżycia pisarki.
W trakcie lektury poważnie zaczęłam rozmyślać, czy pani autorka jest tak zboczona, potrzebująca czy może postanowiła uraczyć wszystkich książką nie obyczajową, a erotyczną. A przypominam, że to miała być przyjemna lektura, gdzie bohaterami są również zwierzęta. Nie było takich deklaracji, fakt, ale czytający zapewne chcieli przy niej odpocząć i miło spędzić czas.
Przygotowując się do napisania tej opinii prześledziłam recenzje innych czytelników i influencerów. Ich oceny tej książki były pozytywne na ogół. Cóż.. Moja taka jak widać i nie zmienię jej.
„Wyszczekana miłość” to druga część trylogii autorstwa Jenn McKinlay. Zapewne pamiętacie, że pierwsza część zawiodła moje oczekiwania czytelnicze.
więcej Pokaż mimo toCzy następny tom wypadł lepiej w moich oczach. Przeczytajcie!
Tym razem postacią grającą pierwsze skrzypce jest Carly. Jest ona kobietą, która absolutnie nie interesuje się stałymi związkami. Przygoda na jedną noc, namiętny...