-
ArtykułyKapuściński, Kryminalna Warszawa, Poznańska Nagroda Literacka. Za nami weekend pełen nagródKonrad Wrzesiński3
-
ArtykułyMagiczna strona Zielonej Górycorbeau0
-
ArtykułyPałac Rzeczypospolitej otwarty dla publiczności. Zobaczysz w nim skarby polskiej literaturyAnna Sierant2
-
Artykuły„Cztery żywioły magii” – weź udział w quizie i wygraj książkęLubimyCzytać42
Biblioteczka
Ten rok daje mi nieźle w kość. Na każdym polu. Najchętniej schowałabym się niczym ślimak w swojej skorupie i wyszła z niej dopiero, gdy będę miała pewność, że wszystkie burze i pioruny nade mną minęły. Niestety, tak się nie da. Nie da się uciec przed problemami i zmartwieniami, które zdają się nie kończyć.
Taką próbę ucieczki od własnych trosk podejmuje bohaterka książki Anny Chaber „Jesień w kolorze syropu klonowego”.
Lena wyjeżdża do swojej ciotki do Kanady bo wydaje jej się, że tam odnajdzie spokój. Tam niby przypadkiem spotyka mężczyznę imieniem Johnathan, który jest znanym i dość kontrowersyjnym dziennikarzem. Mężczyzna pracuje właśnie nad swoją nową książką, a gdy poznaje Lenę stwierdza, że ta byłaby dla niego świetną asystentką. W ten oto sposób tych dwoje podejmuje ze sobą współpracę.
Anna Chaber w plastyczny sposób odmalowała przed swoimi czytelnikami jesienny obraz Kanady, dzięki temu wszyscy Ci, którzy jeszcze nie odwiedzili tego zakątka, mogli to zrobić w wyobraźni, podczas lektury.
Dobrze się czytało tę powieść. Przez pierwszą połowę nawet czułam się odprężona i miałam wrażenie, że właśnie takiej lektury potrzebowałam. Wyciszyła mnie, sprawiła, że ciut oderwałam się od rzeczywistości. Jednak później coś się popsuło. Nie umiałam skupić się na fabule, a wręcz mnie ona nudziła.
Relacja między Leną, a Jonathanem w mojej ocenie była bardzo płytka. Chwilami jakaś tak instrumentalna. Tak jakby pisarka chciała po prostu, brzydko mówiąc, odfajkować ten wątek, no bo czymś musiała wypełnić strony. Nie porwało mnie to, ale finalnie nie umiałam nie dać tej książce wysokiej noty, bo aż 8/10. Zaczęłam więc się zastanawiać dlaczego tak zrobiłam. I po namyśle stwierdziłam, że tę wysoką ocenę wystawiłam temu tytułowi przede wszystkim za taki niespieszny klimat, który zdecydowanie mi odpowiadał akurat w tym momencie życia, w którym jestem. A dodatkowo, urzekło mnie jak Chaber wykreowała postać ciotki głównej bohaterki. Bardzo polubiłam Ewę. To wyluzowana, trochę szalona pani, ale też bardzo wspierająca swoją siostrzenicę.
„Jesień w kolorze syropu klonowego” to nie jest doskonała powieść, ale za to zatrzymująca swoim klimatem. To historia o szukaniu siebie, o tym, że nie można uciec przed życiowymi trudnościami, a także o tym, że czasem warto rzucić się na głęboką wodę, niewiele myśląc i kalkulując, bo wówczas życie może nas pozytywnie zaskoczyć.
Ten rok daje mi nieźle w kość. Na każdym polu. Najchętniej schowałabym się niczym ślimak w swojej skorupie i wyszła z niej dopiero, gdy będę miała pewność, że wszystkie burze i pioruny nade mną minęły. Niestety, tak się nie da. Nie da się uciec przed problemami i zmartwieniami, które zdają się nie kończyć.
Taką próbę ucieczki od własnych trosk podejmuje bohaterka książki...
Stare przysłowie mówi, że „na naukę i miłość nigdy nie jest za późno. Jedni zgadzają się z tym stwierdzeniem, inni nie. Na pewno Franciszek Nowak, bohater książki „Pięć wdów” przytaknąłby, że to prawda.
Karolewo to wieś, w której mieszka prawie osiemdziesięcioletni senior rodu Nowaków – Franciszek. Mężczyzna od ponad roku jest wdowcem. Niedzielne popołudnia zazwyczaj spędza u syna i jego rodziny. Nie może się pogodzić, że ma trzech wnuków, którzy siedzą u rodziców, cały czas gapią się w smartfony i ani myślą o tym by poszukać sobie jakiejś dziewczyny i zmienić wreszcie swój stan cywilny. Mocno zdenerwowany takim stanem rzeczy starszy pan bierze w sprawy w swoje ręce. Postanawia, że pokaże chłopakom, jak się szuka prawdziwej miłości i na Boże Narodzenie się ożeni.
Robi listę kilkudziesięciu wdów z okolicy i wśród nich szuka tej jedynej. Niestety, bezskutecznie. W końcu trafia do domu Jadwigi, a tam spotyka aż pięć tytułowych wdów, czyli wspomniana już Jadwiga, Melania, Lucyna, Krystyna i Helena. Franciszek czuje, że trafił do właściwego domu i z pewnością któraś z tych dam – zostanie jego żoną.
Teoretycznie wszystko powinno iść gładko, ale gdy wnukowie pana Nowaka dowiadują się o zamiarach dziadka, nie czekają zbyt długo i podejmują decyzję, że nie pozwolą na to aby cała wieś śmiała się z nich, że mają dziadka, któremu na stare lata zachciało się szukać żony. Co ciekawe, żaden z wnuków – ani Tomasz, ani Damian, ani tym bardziej Łukasz nie mają pojęcia w jaki sposób dziadek chce znaleźć wybrankę swojego życia.
Gdy zaczęłam czytać tę książkę to sklasyfikowałam ją jako zabawną i rozrywkową. I owszem – była zabawna, lekka i zapewniła mi rozrywkę, spędziłam z nią miło czas. Jednak oprócz tej zwiewności i przyjemnej lektury autorka – Agnieszka Olszanowska-zaserwowała swoim czytelnikom tematy, które mogły skłonić do głębszej refleksji. Podjęła tematu pędu za nowoczesnością, braku czasu, ale także samotnego rodzicielstwa (jedna z bohaterek jest matką samotnie wychowującą dziecko), trudnych życiowych wyborów i decyzji.
Postaci wykreowane przez Olszanowską są barwne, wyraziste, ale nie przerysowane i nie wylukrowane. Mają swoje wady i zalety. Wiele z nich możemy polubić, kibicować im, współczuć, wzbudzają naszą sympatię, jak chociażby główny bohater, jakim jest Franciszek Nowak. Są też i takie, za którymi nie do końca nie przepadamy. Każdy z nas może się z nimi utożsamić, odnaleźć w ich zachowaniu, charakterze część siebie. I to jest dla mnie wyznacznik bardzo dobrej powieści.
Szkoda tylko, że pisarka nie dopracowała zakończenia całości. Akcja toczyła się normalnie, wszystko przebiegało właściwie, mogliśmy śledzić jeden z ciekawszych wątków i nagle…został on jakby urwany po to, by zakończyć lekturę happy endem, ale biorąc pod uwagę to, co Olszanowska opisywała wcześniej, powagę sytuacji, w której znaleźli się bohaterowie, takie nagłe zakończenie tej opowieści, bezpośrednie wejście już w inny wątek, było dla mnie niezbyt dobrym zabiegiem literackim. Zabrakło mi zamknięcia wcześniejszej kwestii, jej finału – nieważne dobrego czy złego i dopiero należało przejść do sfinalizowania kolejnej, wcześniej rozpoczętej historii. To trochę mnie zbiło z pantałyku i sprawiło, że ostatecznie nie dałam tej książce maksymalnej oceny 10/10, a 8/10. Za wyjątkiem właśnie zakończenia, to powieść bardzo mi się podobała i polecam Wam ją tym, którzy szukają odprężającej, ale nie głupiej pozycji, przy której jednocześnie można wyluzować się i trochę zadumać oraz pomyśleć nad tym, co w naszym życiu ważne.
Stare przysłowie mówi, że „na naukę i miłość nigdy nie jest za późno. Jedni zgadzają się z tym stwierdzeniem, inni nie. Na pewno Franciszek Nowak, bohater książki „Pięć wdów” przytaknąłby, że to prawda.
Karolewo to wieś, w której mieszka prawie osiemdziesięcioletni senior rodu Nowaków – Franciszek. Mężczyzna od ponad roku jest wdowcem. Niedzielne popołudnia zazwyczaj...
„Serce za burtą” to drugi tom serii „Nad Jeziorakiem”. Pierwsza część spodobała mi się, choć nie zachwyciła. Jak było tym razem?
Mamy tu kontynuację przygód piątki przyjaciół: Aliny, Tomasza, Ewy, Gabrysi i Jeana-Pierre’a. Ostatni czas dla nich nie był najłatwiejszy i nie do końca pogodzili się ze śmiercią Waldka, który też należał do tej zgranej paczki. Aby nie myśleć o zmartwieniach i ukoić zbolałe duszy wszyscy wyjeżdżają nad Jeziorak. To jezioro na Mazurach, które staje się dla nich azylem. Czy to miejsce zmieni coś w życiu tych ludzi?
Cała powieść została napisana sprawnie. Dialogi ciekawe, opisy na szczęście nie były zbyt długie. Mogę nawet powiedzieć, że akurat tutaj uatrakcyjniły fabułę. Dodatkowo jeszcze Katarzyna Sarnowska wplotła też opisy Warszawy i jej zakątków.
To tyle o czym była ta książka. Teraz przejdę do części, której nie lubię, a mianowicie do napisania Wam, co sądzę o tym tytule i czy mi się podobała ta historia. Może nie byłoby to takie trudne, gdyby nie fakt, że podobnie jak w tomie pierwszy nie potrafię jednoznacznie ocenić tej powieści. Z jednej strony odpoczęłam przy niej. Taki spokojny klimat, przyroda, jezioro, przygody. Ale…czegoś mi tutaj ponownie zabrakło. Nie było tego elementu, który sprawiłby, że uznam tę historię za wartą zapamiętania, za ważną. Owszem, czułam się przy lekturze zrelaksowana, uspokojona, ale nic poza tym. Nie zauważyłam jakiegoś przesłania, które każdy autor zawiera w swoich pozycjach. To, że powieść była sielska, anielska to dla mnie zdecydowanie za mało, abym określiła ten tytuł jako wartościowy. Nie mogę powiedzieć, że to zła opowieść. Nie! Jednak do doskonałości jej sporo brakuje według mnie.
Przyznam, że czytałam dużo lepsze obyczajówki.
Podsumowując powiem w ten sposób – czas z pozycją pani Sarnowskiej nie uznaję za stracony, ale gdybym miała wybór, czy sięgnąć po „Serce za burtą” czy coś innego z gatunku literatura obyczajowa – wybrałabym drugą opcję.
Z tego co zdążyłam się zorientować, są jeszcze dwa tomy serii „Nad Jeziorakiem”. Nie wiem jednak czy szybko po nie sięgnę. Teraz potrzebuję raczej czegoś co mną mocno potarga wewnętrznie, co wryje się z impetem w moją pamięć i nie będzie chciało wyjść jeszcze długo.
„Serce za burtą” to drugi tom serii „Nad Jeziorakiem”. Pierwsza część spodobała mi się, choć nie zachwyciła. Jak było tym razem?
Mamy tu kontynuację przygód piątki przyjaciół: Aliny, Tomasza, Ewy, Gabrysi i Jeana-Pierre’a. Ostatni czas dla nich nie był najłatwiejszy i nie do końca pogodzili się ze śmiercią Waldka, który też należał do tej zgranej paczki. Aby nie myśleć o...
O książce „Stokrotki w śniegu” autorstwa Richarda Paula Evansa słyszałam dużo pochlebnych opinii. Większość głosiła, że to bardzo wzruszająca historia. Postanowiłam więc sprawdzić, jak jest naprawdę.
Głównym bohaterem jest James Kier. Przez wiele lat był nieczułym, bezwzględnym, pozbawionym uczuć człowiekiem. Krzywdził innych, liczył się tylko on i nikt więcej. Zostawił nawet swoją żonę i syna, a ten go znienawidził. Kier wyrządził wiele szkód niejednej osobie.
Pewnego dnia mężczyzna przeczytał nekrolog informujący o jego śmierci. Okazało się, że chodziło o zupełnie innego Jamesa Kiera, ale jego znajomi nie byli tego świadomi. Wiadomość o śmierci pojawiła się we wszystkich możliwych mediach. Ponieważ Kier nie należał do ludzi, których każdy darzył sympatią wszyscy, którzy go znali zaczęli wypowiadać się choćby za pośrednictwem internetu, jaki był dla nich okrutny, ile zła wyrządził za swojego życia, jak bardzo go nienawidzili za to. Było mnóstwo gorzkich, bolesnych słów, ale jednocześnie całkowicie szczerych. Wśród wypowiadających się na jego temat osób był przyjaciel Kiera wraz z żoną. Jedna wypowiedź, o dziwo, niezwykle serdeczna i poruszająca zaskoczyła naszego bohatera chyba najbardziej. Jej autorką była małżonka Jamesa Kiera – Sara. Wynikało z niej, że kobieta – choć została skrzywdzona – przez „zmarłego”, nadal go kochała i wierzyła cały czas, że ten się zmieni i jeszcze będzie szlachetnym, dobrym człowiekiem.
Nie jestem zachwycona tą historią. Według mnie nie jest ona tak rewelacyjna i znakomita, jak to mogłam wyczytać na przeróżnych stronach dotyczących książek. Nie brakuje w niej wzruszających momentów, to fakt. Niestety, mnie to wszystko w ogóle nie przekonało. Całość jak dla mnie była aż nazbyt przewidywalna, infantylna i szalenie niewiarygodna. Nie wierzę w tak radykalne przemiany, że wcześniej dany człowiek jest okrutny, zły i nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, staje się nieskazitelny, no istny anioł. Być może to kwestia moich przekonań, ale nie jestem w stanie przyjąć czegoś, co totalnie kłóci się z moimi poglądami, z tym co myślę. Czuję się wówczas jak malutka dziewczynka, której ktoś próbuje wcisnąć bajeczkę tylko po to, aby się uspokoiło lub poskromiło. Nie znoszę takich zabiegów – zarówno w rzeczywistości, jak i w literaturze.
Ponadto, książkę czytało mi się okropnie. Jest niezwykle chaotyczna, autor ni z gruszki, ni z pietruszki wprowadza do fabuły jakichś bohaterów, o których wcześniej jakoś nie raczył wspomnieć. Ja, czytająca, nie wiedziałam kto to jest, co ma wspólnego z przedstawianymi wydarzeniami i dlaczego w ogóle Evans o nim wspomina. Oczywiście bez wyjaśnień. W mojej ocenie to wyłącznie wzmaga chaos. Niesamowicie trudno było mi się połapać w całej fabule, połączyć fakty w jedną logiczną całość.
Cieszę się, że pozycja ta była krótka (296 stron), bo więcej byłoby dla mnie nie do przyjęcia i czułabym się przytłoczona, co i tak miało miejsce.
Podsumowując, to już druga książka, która otrzymała ode mnie w tym roku ocenę 1 na 10. Nie polecam jej, bo nie widzę tu nic wartościowego, co mogłoby zatrzymać czytelnika. Jeżeli poczujecie, że jesteście zaintrygowani moją opinią i mielibyście ochotę sami przekonać się, czy to opowieść dla Was, przeczytajcie ją, ale uprzedzam lojalnie, że możecie być zawiedzeni i mieć poczucie straconego czasu. Zastanówcie się, czy jesteście na to gotowi i czy nie lepiej zapoznać się z pozycją, której treść Was wciągnie, autentycznie poruszy i zostanie w Waszej pamięci na bardzo długo. Ja bym się nie zastanawiała i wiem co bym wybrała, bez namysłu.
O książce „Stokrotki w śniegu” autorstwa Richarda Paula Evansa słyszałam dużo pochlebnych opinii. Większość głosiła, że to bardzo wzruszająca historia. Postanowiłam więc sprawdzić, jak jest naprawdę.
Głównym bohaterem jest James Kier. Przez wiele lat był nieczułym, bezwzględnym, pozbawionym uczuć człowiekiem. Krzywdził innych, liczył się tylko on i nikt więcej. Zostawił...
Bardzo rzadko sięgam po książki zagranicznych autorów. Jeśli ktoś z Was chciałby dowiedzieć się dlaczego, to serdecznie polecam zapoznanie się z tym tytułem.
Główną bohaterkę – Johannę Morigan – poznajemy w momencie, gdy leży obok swojego sześcioletniego śpiącego brata na łóżku, które dostała po zmarłej babci. Nastolatka się właśnie bezwstydnie masturbuje. Dziewczyna niemalże obsesyjnie marzy o tym, by być ponętną, by chłopcy się za nią oglądali. Pragnie by ktoś ją przeleciał. Na szczęście ma też inne marzenia – chce zrobić coś szlachetnego, coś o czym wszyscy się dowiedzą. Ale jak na razie jest grubą, smutną, zakompleksioną czternastolatką.
Johanna sporo czasu spędza w bibliotece, gdzie za darmo spokojnie może czytać książki i różne czasopisma. Ponieważ jej rodzina żyje w skrajnym ubóstwie, nasza bohaterka wpada na pomysł, że będzie krytyczką muzyczną. Ukrywa się pod pseudonimem Dolly Wilde. Jest agresywna, arogancka, cyniczna, ubiera się na czarno, nosi mocny makijaż, cylinder i w swoich recenzjach nie odpuszcza nikomu i niczemu. Londyn staje przed nią otworem - sex, drugs and rock’n’roll.
Nie ma sensu, żebym pisała Wam dalej o fabule tej powieści, bo…zdecydowanie nie ma o czym.
Ta książka jest denna, bezpłciowa i…do granic możliwości obrzydliwa. Tak, jest wstrętna, obrzydliwa, że aż przy jej czytaniu zbierało mi się na wymioty. A już szczytem wszystkiego było, gdy autorka zupełnie bez ogródek i z przesadną dokładnością zaczęła pisać o czynności fizjologicznej zwanej załatwianiem się, a ona określa ją po prostu – uważajcie – SRANIEM!!!
Po tym fakcie, nie zważając na fakt, że do jej dokończenia zostało mi dużo stron, zwyczajnie stwierdziłam, że podziękuję tej nędznej lekturze. Zaczęłam się jednocześnie zastanawiać, jak można było wypuścić na rynek wydawniczy coś takiego, co nawet gniotem nie można określić, bo to byłby epitet zbyt ładny i całkowicie nie oddający jej treści. Totalnie (!!!!!) nie pojmuję jak ktoś może zachwycać się czymś takim i jeszcze to polecać innym? Serio?!!!!
Przeczytałam gdzieś, że na podstawie tego powstał film. Hmmm... Cóż, być może w takiej formie to-to się sprawdzi, chociaż mi szkoda byłoby czasu na oglądanie takiej miernoty, ale ok…Jak kto woli. Każdy ma inny gust. Wiem jednak jedno, że po zagraniczną literaturę nie sięgnę chyba bardzo, bardzo, bardzo długo. A już na pewno nie będzie to literatura amerykańska.
Kończąc, jeśli macie ochotę poczytać o zapuszczonej nastolatce, która zamiast walczyć ze swoimi problemami, woli się masturbować – sięgnij po tę książkę. Jeśli lubisz historie bez wyrazu, gdzie pisarka albo sama jest nimfomanką albo ma jakiś problem z seksem – przeczytaj tę pozycję. Jeżeli masz chęć zapoznać się z wyimaginowanymi zmartwieniami (h)amerykańskiej rodziny – ten tytuł jest dla Ciebie.
Natomiast, jeżeli na wszystkie podpunkty odpowiedziałeś „nie” to omijaj tę historię, bo nie jest ona dla Ciebie. I dla mnie także na sto procent nie jest.
Bardzo rzadko sięgam po książki zagranicznych autorów. Jeśli ktoś z Was chciałby dowiedzieć się dlaczego, to serdecznie polecam zapoznanie się z tym tytułem.
Główną bohaterkę – Johannę Morigan – poznajemy w momencie, gdy leży obok swojego sześcioletniego śpiącego brata na łóżku, które dostała po zmarłej babci. Nastolatka się właśnie bezwstydnie masturbuje. Dziewczyna...
Charlotte Link, poczytna autorka thrillera psychologicznego wraca z kolejną powieścią. Szczerą, bolesną i intymną. W swojej książce autorka opowiada o swojej siostrze Franzisce i jej sześcioletniej walce z nowotworem.
Franziska ma dwadzieścia parę lat gdy dopada ją chłoniak Hodgkina. To ziarnica złośliwa, nowotwór węzłów chłonnych, w pełni uleczalny w 80% przypadków. Jednak po kilku miesiącach walki o życie, następuje remisja. Kobieta wraca do normalnego życia. Wychodzi za mąż, rodzi dwoje dzieci – dziewczynkę i chłopca. Działa prężnie jako wolontariuszka w obronie ochrony zwierząt. Podejmuje nowe wyzwania. Jest pełna życia, radosna, z optymizmem patrzy w przyszłość. Dba o relacja z przyjaciółmi i rodziną. A szczególna więź łączy ją z siostrą – Charlotte. Są niemalże jak siostry bliźniaczki.
Niestety, ta sielanka zostaje gwałtownie przerwana w momencie gdy u Franziski zdiagnozowany zostaje rak jelita. Od tej chwili rozpoczyna się dramatyczna walka o życie kobiety. Nieustanne wizyty u specjalistów, liczne badania, rozmowy z lekarzami, którzy nie zawsze potrafią okazać pacjentowi i jego rodzice serce.
Mam ogromny problem z tą książką i czuję się nią mocno zawiedziona. Przeczytałam już niejedną pozycję traktującą o osobach nieuleczalnie chorych. Do tej pory wszystkie przeczytane przeze mnie książki z tej tematyki bardzo mi się podobały, wzruszały i długo zostawały w mej pamięci. Ceniłam w nich to, że były bardzo emocjonalne, bezpośrednie. Niejednokrotnie podczas lektury uroniłam niejedną łzę. Jeśli zaś chodzi o powieść Charlotte Link nic takiego się nie wydarzyło. Powiem więcej – uważam, że to książka pozbawiona emocji, napisana sucho. Miałam wrażenie, jakbym czytała jakąś dokumentację medyczną a nie opis zmagań z nowotworem.
Ciągle Charlotte Link podkreśla na kartach swojej książki, jak jest związana z siostrą, jak jest jej ciężko w związku z tym, że najbliższa jej osoba tak strasznie musi cierpieć. Pisze o tym do znudzenia, tylko w samej treści absolutnie tego nie widać, a tym bardziej nie czuć. Nie mogłam pozbyć się myśli, że Link na siłę chce pokazać tylko, jak trudną i wyboistą drogę muszą pokonać chorzy i ich rodzina by wyzdrowieć lub by móc w miarę łagodnie przejść przez swoje zmartwienia.
Być może komuś taka lektura pomoże, będzie ukojeniem, ale nie dla mnie. Zdecydowanie nie! Nie w tym przypadku. Tak jak napisałam, inne lektury tego rodzaju, mnie zaangażowały, czytałam je z zainteresowaniem, natomiast tu zastanawiałam się ze zniecierpliwieniem, kiedy skończę czytać tę książkę.
Jeśli czujecie potrzebę sięgnięcia po omawiany przeze mnie tytuł – zróbcie to. Ja go Wam nie polecam.
Charlotte Link, poczytna autorka thrillera psychologicznego wraca z kolejną powieścią. Szczerą, bolesną i intymną. W swojej książce autorka opowiada o swojej siostrze Franzisce i jej sześcioletniej walce z nowotworem.
Franziska ma dwadzieścia parę lat gdy dopada ją chłoniak Hodgkina. To ziarnica złośliwa, nowotwór węzłów chłonnych, w pełni uleczalny w 80% przypadków....
To na pewno nie będzie recenzja pełna zachwytów, o nie! Czytacie na własną odpowiedzialność
Zacznijmy jednak od krótkiego nakreślenia o czym jest akcja. Emerycka Szajka nie zwalnia. Uparcie chcą poprawić jakość życia starszych i ubogich osób. Cóż…Plan bardzo dobry i szlachetny, tylko zupełnie oderwany od rzeczywistości. Przy pomocy śmieciarki i …świnek-skarbonek staruszkowie dokonują napadu na bank. Tak im się ta zabawa spodobała, że niewiele myśląc wpadają na kolejny, idiotyczny pomysł. Mianowicie otwierają restaurację, przy czym o jej prowadzeniu nie mają nawet bladego pojęcia, jedynie wydaje się im, że wiedzą jak rozwinąć ów interes. Jeśli myślicie, że to byłaby zwykła restauracja, taka jakie znacie do tej pory, no to od razu mówię, że jesteście w wielkim błędzie. Oczywiście, będą przekąski, różne udziwnione dania. Świeczką, a biorąc pod uwagę tę chorą ideę, to powinnam napisać gromnicą, na tym „torcie” mają być tak zwane szybkie randki i potańcówki dla seniorów. O ile to drugie nie wzbudza we mnie negatywnych uczuć, bo nie raz miałam okazję się przekonać jak starsi ludzie świetnie bawią się przy muzyce i jaki to ma na nich wpływ, tak to pierwsze mnie odrzuca mocno! Jakby tego było mało szaleńcy (bo ja nie potrafię ich inaczej nazwać) chcą polować na prawdziwych przestępców wśród oszustów podatkowych i inwestorów wysokiego ryzyka.
Jedną i jedyną zaletą tej książki jest język, jakim jest napisana. Pisarka wplata śmieszne określenia, zabawne zdania w wypowiedzi seniorów. Niby akcja jest wartka. No właśnie – kluczowe słowo – niby. Bo w moim odczuciu, to całość jest strasznie rozwlekła i nadmuchana przez autorkę na siłę. Zupełnie nie wiem czemu to miało służyć. Sporo w tej pozycji informacji, opisów, które – według mnie – są zbędne i wręcz całkiem nieistotne.
Ponadto, to wszystko jest takie odrealnione. Jeśli mam być szczera, to przy lekturze niejednokrotnie przeszło mi przez głowę, że albo pisarka postanowiła uprawiać radosną twórczość i hulaj dusza, piekła nie ma. Albo, zanim zasiadła do pisania – ostro się naćpała. Chwilami, to nie wiedziałam czy mam się śmiać z tego, co zostało mi zaserwowane, czy płakać nad tym, że to takie idiotyczne i naiwne. Podobnie zresztą jak bohaterzy, którzy tu zostali wykreowani.
Nie dałam rady dokończyć tego. Chyba zostało mi jakieś sto, no może sto parę, stron. Nie dałam rady taplać się dłużej w tej głupawej rzeczywistości, z postaciami, którym ktoś najwyraźniej poprzestawiał klepki w głowie, bo ich irracjonalne zachowanie dokładnie na to wskazywało.
Lubię książki o starszych osobach, o starości, ale niechże one będą napisane mądrze, z głową i po wcześniejszym przemyśleniu, co się chce przelać na papier. Literaturze durnej i tak boleśnie naiwnej mówię zdecydowane NIE!
To na pewno nie będzie recenzja pełna zachwytów, o nie! Czytacie na własną odpowiedzialność
Zacznijmy jednak od krótkiego nakreślenia o czym jest akcja. Emerycka Szajka nie zwalnia. Uparcie chcą poprawić jakość życia starszych i ubogich osób. Cóż…Plan bardzo dobry i szlachetny, tylko zupełnie oderwany od rzeczywistości. Przy pomocy śmieciarki i …świnek-skarbonek...
Lubię książki z wątkiem kobiecej przyjaźni, solidarności i wzajemnego wsparcia. Nie marszczę nosa, jak niektórzy, gdy autor wplata elementy erotyki do akcji.
Czy tym razem również byłam usatysfakcjonowana czytelniczo?
Już na samym początku poznajemy Wiktorię, klasyczną kurę domową. Mąż skutecznie wybił jej z głowy pomysł podjęcia pracy i postanowił zrobić z niej pomoc domową. Jej zadaniem jest sprzątać, prać, gotować, prasować. Słowem – robić wszystko to, co kobieta w domu robić powinna. Kobieta spełnia zachcianki małżonka przez dwanaście lat. Wszystko się jednak zmienia, gdy pewnego dnia dowiaduje się, że Tymon znalazł pocieszenie w ramionach innej, jego zdaniem atrakcyjniejszej pani. Gdy otrzymuje taką wiadomość, nie wie co ze sobą zrobić. Ma wrażenie, że cały świat jej się zawalił. Na szczęście, gdy pierwszy szok mija, Wiktoria wyjeżdża do Niemiec, do swojej ciotki, by tam zacząć nowe, lepsze życie. Tam poznaje Judith, Leę i Marę, które także są w podobnej sytuacji jak nasza główna bohaterka. Kobiety zaprzyjaźniają się i nawet zakładają własny, dość nietypowy biznes.
Jak już wcześniej wspomniałam, nie straszne mi są książkach sceny erotyczne, użyte od czasu do czasu mocniejsze słowa. Tematy tabu poruszane w literaturze często mnie wręcz ciekawią, sprawiają, że lektura jest dla mnie wciągająca, w pewien sposób nietuzinkowa.
Skłamałabym jednak, gdyby napisała, że tak było tym razem. Że byłam zachwycona treścią, że współczułam paniom, że trzymałam mocno kciuki by wiodło się im jak najlepiej. Moja reakcja była dokładnie odwrotna!
Dawno nie czułam się tak zniesmaczona podczas czytania. Ze strony na stronę miałam wrażenie, że mam przed sobą jakiś poradnik erotyczny, napisany przez niewyżytego samca lub samicę. Opisy i wszelkie dialogi w tej pozycji były tak kiepskie, że chyba nawet w krytykowanej wszędzie, sławnej powieści „50 twarzy Greya” już były lepsze i zasługiwały na większą uwagę. Tutaj nic ze sobą się nie sklejało, totalnie NIC!! Ani w tym treści, ani formy. Bogu dziękuję, że to „coś” liczyło sobie 296 stron, choć dla mnie w tej sytuacji, to zdecydowanie za dużo. Więcej bym nie zdzierżyła.
Bohaterki były tak irytujące, zakompleksione i bezwartościowe, że już bardziej być nie mogły. Gdy śledziłam ich losy, nic nie wnoszące, a wręcz żenujące rozmowy, to nie mogłam oprzeć się stwierdzeniu, że na brak szacunku od swoich mężczyzn, same sobie zapracowały.
Przygotowując się do napisania tej opinii, przeczytałam kilka recenzji o „Rosole z kury domowej” Nataszy Sochy. W wielu czytałam zachwyty nad piórem autorki, nad tym, jak to niby świetnie ukazała temat. Nie brakowało w tych tekstach rekomendacji, że książka jest godna polecenia, że koniecznie muszą po nie sięgnąć wszystkie panie i to bez względu na wiek.
Zdecydowanie się nie zgadzam z tym! Powiem więcej – ja nigdy nie poleciłabym i nie polecę tej pozycji żadnej kobiecie. Niezależnie kim ona dla mnie by nie była. Zachęcałabym za to do omijania tej książki szeroki łukiem i nie skupiania się na niej w ogóle, bo to całkowita strata czasu. Nie dostaniecie tu nic wartościowego, co zmieniłoby chociaż trochę na przykład Wasz światopogląd, czy poszerzyło horyzonty. Słaba książka od gniota różni się tym, że z tej pierwszej niekiedy udaje nam się coś interesującego wyłuskać. Natomiast ta druga nie ma nam nic do zaoferowania. I tak właśnie było w tym przypadku.
Nie polecam, nie polecam i jeszcze raz nie polecam!
Lubię książki z wątkiem kobiecej przyjaźni, solidarności i wzajemnego wsparcia. Nie marszczę nosa, jak niektórzy, gdy autor wplata elementy erotyki do akcji.
Czy tym razem również byłam usatysfakcjonowana czytelniczo?
Już na samym początku poznajemy Wiktorię, klasyczną kurę domową. Mąż skutecznie wybił jej z głowy pomysł podjęcia pracy i postanowił zrobić z niej pomoc...
Są książki, które czyta się jednym tchem, bo są świetne i do tego lekko napisane.
Są też takie, których język nie jest przestępny, ale mimo wszystko wciągają czytelnika.
Do takich niewątpliwie należy „Gwiazdozbiór psa” autorstwa Petera Hellera.
Fabuła tej powieści rozpoczyna się w dziewięć lat po epidemii grypy. Choroba, której zmutowany gen spustoszył naszą planetę, zabrała ok. 95% całej populacji. Z grupy ocalałych kolejne 4% zmarły w kilka lat później, w wyniku powikłań, wywołanym rzadko spotykanym zapaleniem krwi. Po nagłych zmianach klimatycznych zaś wyginęła także część flory i fauny.
Ludzie rozsypani po świecie, zamiast zjednoczyć się po tak wielkiej wspólnej tragedii, jeszcze bardziej jest wrogo nastawiona do siebie nawzajem.
Główny bohater powieści to Hig, zwany czasem Dużym Higiem, który po śmierci swojej żony Melissy, w obliczu wszechobecnej zagłady, przeniósł się z miasta na wiejskie tereny małego lotniska. Przed epidemią Hig był przedsiębiorcą budowlanym, a jego pasją było wędkarstwo i latanie małym samolotem zwanym Cessną lub też Bestią. Ukochana maszyna mężczyzny jest w zasadzie jedyną rzeczą, która mu pozostała po dawnym życiu. Teraz Hig jest bardzo osamotniony. Jedyne istoty, które jeszcze są przy nim to ukochany pies Jasper i sąsiad Bruce Bangley.
Ich życie to wspólna zależność. W tak trudnej i nietypowej rzeczywistości, w której się znaleźli, Hig i Bangley nie mają innego wyjścia jak spróbować zaprzyjaźnić się i sobie pomagać. Panowie mieszkają w zabudowaniach przy lotnisku w sąsiednich domach. Mają tylko siebie i psa. Muszą nauczyć się żyć na nowo, choć jak nie trudno się domyślić- nie jest to takie proste. Jak sobie poradzą?
W świecie przedstawionym przez Petera Hellera nic nie jest proste. Tutaj samotność aż kipi spomiędzy zdań. Hig niemalże owładnięty jest wspomnieniami, które wracają do niego jak bumerang przy każdej czynności, jaką wykonuje. Czuje ból – nie tylko fizyczny, ale przede wszystkim ten egzystencjalny. Ból istnienia. Mężczyzna doskonale zdaje sobie sprawę, że sytuacja się nie poprawi, a wręcz może być jeszcze gorzej. Dochodzi nawet do tego, że coraz częściej myśli o śmierci, bo ma nadzieję, że wtedy poczuje się lepiej.
Jedynie nasz bohater szuka pocieszenia w małych rzeczach. Ukojenie przynosi mu spacer z psem, obserwacja strumyka, łowienie ryb. Jest szczęśliwy, gdy może wzbić się w chmury swoją Bestią. Z lotu ptaka zmienia się cała perspektywa, a problemy wydają się mniejsze. To jednak na długo nie przynosi poczucia szczęścia. Dalej życie boli.
Gdy już praktycznie nie ma żadnej nadziei na zmianę, gdy Hig ma wrażenie, że nic dobrego go już nie spotka, pojawia się światełko w tym ciemnym tunelu, które sprawia, że mężczyzna jeszcze walczy.
Pierwszy raz miałam okazję zapoznać się z literaturą postapokaliptyczną. Nie była to prosta w odbiorze pozycja, zdecydowanie nie. Trzeba było mocno się skupić, żeby nie zgubić żadnego elementu fabuły. Próżno tu szukać dynamicznej akcji, typowych dla beletrystyki dialogów. Owszem – są, ale mają nieco inną formą od tej, do której jesteśmy przyzwyczajeni. Trochę ten zabieg spowalniał czytanie.
Nie mniej jednak uważam, że jest to pozycja warta uwagi i godna tego by po nią sięgnąć. Na pewno nie znajdziemy w niej rozrywki ani wrażeń zapierających dech w piersiach. To jednak nie jest powód by rezygnować z lektury. Jest to bowiem książka dająca bardzo mocno do myślenia. Podczas czytania praktycznie cały czas rodziły się w mojej głowie pytania, refleksje, a także najróżniejsze wnioski.
Jeśli szukacie lektury na jeden wieczór, którą połknięcie na raz, to muszę Was rozczarować. Ta powieść również nie da wam ukojenia od codziennych zmartwień. Raczej sprawi, że na otaczający nas świat i zjawiska w nim zachodzące zaczniecie patrzeć inaczej.
Według „Gwiazdozbiór psa” to świetna książka do przeczytania właśnie w tym okresie, w jakim teraz wszyscy się znaleźliśmy. Spokojnie można dopasować ją do wydarzeń, które dziś dzieją się wokół nas. Myślę, że wywoła ona w Was spore emocje i długo będziecie mieć ją w pamięci. Gorąco polecam głównie dorosłym czytelnikom!
Są książki, które czyta się jednym tchem, bo są świetne i do tego lekko napisane.
Są też takie, których język nie jest przestępny, ale mimo wszystko wciągają czytelnika.
Do takich niewątpliwie należy „Gwiazdozbiór psa” autorstwa Petera Hellera.
Fabuła tej powieści rozpoczyna się w dziewięć lat po epidemii grypy. Choroba, której zmutowany gen spustoszył naszą planetę,...
2020-12-15
Książka nic nie wniosła do mojego życia. Nie zatrzymała mnie swoją treścią, nie wzruszyła, nie rozbawila. Przy jej czytaniu nie wysunęłam żadnego wniosku poza tym, że dziwię się, że pisarkom i pisarzom chce się tworzyć takie nudne powieści.
Inni się zachwycają, a ja się zastanawiam - po co te ochy i achy?
Książka nic nie wniosła do mojego życia. Nie zatrzymała mnie swoją treścią, nie wzruszyła, nie rozbawila. Przy jej czytaniu nie wysunęłam żadnego wniosku poza tym, że dziwię się, że pisarkom i pisarzom chce się tworzyć takie nudne powieści.
Inni się zachwycają, a ja się zastanawiam - po co te ochy i achy?
2020-11-28
2020-11-08
Lubię książki, które poruszają ważne tematy, bliskie każdemu człowiekowi. One zazwyczaj bardzo mnie poruszają, a treść w nich zawarta wciąga bez reszty.
Nie inaczej jest z prozą Agaty Przybyłek. Uwielbiam tę autorkę. Przeczytałam już kilka tytułów spod jej pióra i na żadnym się nie zawiodłam. Tym razem także otrzymałam to, czego oczekiwałam.
Powieść „Tak smakuje miłość” przeczytałam niemalże na jednym oddechu.
Główna bohaterka, Ola, jest znaną blogerką kulinarną. Ma męża, pracę, którą bardzo lubi. Jej życie jest poukładane i spokojne. Niestety, sielanka nie trwa zbyt długo. Otóż mąż Oli, Krystian, pewnego dnia oznajmia żonie, że odchodzi. Sam z siebie jednak tego nie robi. Taką radę otrzymuje od swojej mamusi, która jest wróżką. Matka zobaczyła w kartach, że syneczkowi grozi śmierć. Niewiele myśląc, a właściwie to nic nie myśląc, postanawia się podzielić nowym odkryciem z synem i prosi, a właściwie żąda, aby ten natychmiast rozstał się z niczego jeszcze nie świadomą Olą. Krystian początkowo uznaje to polecenie za głupi żart, ale po dłuższej rozmowie z matką dochodzi do wniosku, że najlepszym wyjściem będzie zakończenie małżeństwa
Aleksandra zrozpaczona, po namyśle stwierdza, że nic ją nie trzyma w mieście i na jakiś czas wyjeżdża do rodziców, by wszystko przemyśleć i nabrać nowej energii. Na wsi dziewczyna wpada na pomysł, że wyremontuje stary dom po swojej ciotce. Dodatkowo, w przypływie emocji i dobrego humoru przyznaje, że w tym domu mogłaby zamieszkać z jakimś pisarzem. Nie wie, że za jakiś czas los postawi na jej drodze sławnego pisarza, autora poczytnych thrillerów. Co z tego wyniknie? Jaką rolę odegra Przemysław Dym w życiu Oli?
Jestem urzeczona tą historią i tym, jak zgrabnie została napisana. Postaci są wyraziste, właściwie każdy z nas może się z nimi utożsamić, bo ich radości, rozterki nie różnią się od tych, które my przeżywamy w realnym życiu.
Bardzo podobał mi się też klimat, który Agata Przybyłek stworzyła w powieści. Taki sielski, wszystko płynie w swoim rytmie. Ludzie są dla siebie życzliwi, pomocni, nikt na nikogo nie patrzy wilkiem. To sprawiło, że czytałam tę pozycję z ogromnym zaangażowaniem i z prawdziwą przyjemnością. Czuło się tutaj tę swojskość. Dla mnie to był świat, w którym najchętniej bym została i nigdzie się stamtąd nie ruszała.
Właśnie takiej historii potrzebowałam. Po jej przeczytaniu poczułam się zrelaksowana i wyciszona, jakby to, co złe, odpłynęło gdzieś daleko i mnie nie dotyczyło. Aż żałowałam, że tak szybko skończyłam czytać tę piękną książkę. Mam jednak nadzieję, że już niedługo będę miała przyjemność sięgnąć po kolejną powieść autorstwa Agaty Przybyłek, bo to bezdyskusyjnie jedna z moich ulubionych polskich pisarek. Każda jej książka zapewnia mi nie tylko ucztę literacką, ale również rozrywkę i dużą dawkę pozytywnej energii, której teraz szczególnie mi potrzeba.
.
Lubię książki, które poruszają ważne tematy, bliskie każdemu człowiekowi. One zazwyczaj bardzo mnie poruszają, a treść w nich zawarta wciąga bez reszty.
Nie inaczej jest z prozą Agaty Przybyłek. Uwielbiam tę autorkę. Przeczytałam już kilka tytułów spod jej pióra i na żadnym się nie zawiodłam. Tym razem także otrzymałam to, czego oczekiwałam.
Powieść „Tak smakuje miłość”...
Jeśli ktoś z Was poszukuje zabawnej książki, z doskonale wykreowanymi bohaterami, okraszonej błyskotliwymi dialogami, to koniecznie musicie sięgnąć po powieść Magdaleny Witkiewicz i Nataszy Sochy pt. „Awaria małżeńska”.
Tak śmiesznej powieści, przy lekturze której czas płynie z prędkością światła, nie czytałam już dawno. Co chwila chichotałam, bo nie mogłam się powstrzymać. Ponadto, najczęściej powtarzane przeze mnie zdanie podczas czytania brzmiało: „Panowie, co wy byście bez nas zrobili?! No, ale po kolei…
Justyna i Ewelina, to zupełnie obce sobie kobiety. Do czasu, gdy zostają ofiarami tego samego wypadku autobusowego, którego przyczyną jest wbiegający pod koła kot. Kobiety trafiają na kilka tygodni na ten sam oddział chirurgii pourazowej i dodatkowo leżą na jednej sali. W wyniku zaistniałej sytuacji mężowie poszkodowanych pań – Sebastian i Mateusz – są zmuszeni sami zaopiekować się dziećmi i przejąć obowiązki domowe. Dla nieporadnych tatusiów i mężów to jakby koniec świata.
Ta pozycja wciąga niesamowicie. „Awaria małżeńska” to śmieszna komedia obyczajowa, pełna komicznych sytuacji niemalże wyjętych z życia każdego z nas. To opowieść o tym, że w nas – kobietach drzemie wielka moc, można by nawet rzec, że super moc. Dla nas nie ma rzeczy nie do wykonania. A jeśli już pojawia się problem, to zakasujemy rękawy i staramy się mu zaradzić jak najszybciej. Tymczasem panowie rozkładają bezradnie ręce i zachowują się jak dzieci we mgle. I najchętniej usiedliby na kanapie jak ich pociechy, zaczęli wyć i wrzeszczeć. Z tej historii bardzo wyraźnie wyłania się obraz mężczyzny-ciapy, który nie potrafi poradzić sobie nawet z najprostszymi czynnościami dnia codziennego w momencie, gdy zostaje sam z dziećmi.
Być może zaraz ktoś napisze, że to stereotypowe podejście, że autorki obrażają panów. No, powiedzmy, że Magdalena Witkiewicz i Natasza Socha trochę przerysowały podejście panów do życia rodzinnego, ich zaradność a raczej niezaradność, ale moim zdaniem to bardzo dobry pomysł. Być może takie podejście do tematu przez pisarki, będzie dla niejednego mężczyzny zimnym, a nawet lodowatym prysznicem, że należy brać czynny udział w pracach domowych.
Podsumowując, z całego serca polecam Wam tę książkę na długie, jesienne wieczory, które przed nami, ale nie tylko, bo po tak pogodną i poprawiającą nastrój powieść, warto sięgać niezależnie od pory roku.
Jeśli ktoś z Was poszukuje zabawnej książki, z doskonale wykreowanymi bohaterami, okraszonej błyskotliwymi dialogami, to koniecznie musicie sięgnąć po powieść Magdaleny Witkiewicz i Nataszy Sochy pt. „Awaria małżeńska”.
Tak śmiesznej powieści, przy lekturze której czas płynie z prędkością światła, nie czytałam już dawno. Co chwila chichotałam, bo nie mogłam się...
Książka autorstwa Katarzyny Sarnowskiej to proza bardzo wciągająca i hipnotyzująca w pewien sposób.
Początkowo , gdy zaczęłam czytać tę powieść, to pomyślałam, że mi się ona nie spodoba. Bo wojenne a właściwie przedwojenne klimaty są tu wiodące. A mnie takie rzeczy nie kręcą. Ale okazuje się, że to, coś więcej niż miłosna historia z wojną w tle.
To opowieść o marzeniach o tum, że na świecie jest mnóstwo wspaniałych ludzi, ale tych okrutnych jest również sporo. Toksyczni bliscy- to chyba najgorsze, co może się przytrafić.
Autorka w mistrzowski sposób pokazuje, że najwięcej wygrywają ci, którzy kierują się sercem i głosem swojej intuicji. Nie ma ważniejszego drogowskazu.
Wspaniale wykreowane postaci, wciągające dialogi, wartka akcja.
Twgo właśnie potrzebuje czytelnik, który chciałby przeczytać dobrą literaturę. No ok, ok. Ja tego oczekuję. I to otrzymałam, a więc czuję się zaspokojona czytelniczo.
Książka autorstwa Katarzyny Sarnowskiej to proza bardzo wciągająca i hipnotyzująca w pewien sposób.
Początkowo , gdy zaczęłam czytać tę powieść, to pomyślałam, że mi się ona nie spodoba. Bo wojenne a właściwie przedwojenne klimaty są tu wiodące. A mnie takie rzeczy nie kręcą. Ale okazuje się, że to, coś więcej niż miłosna historia z wojną w tle.
To opowieść o marzeniach o...
Angelika Kuźniak, Ewelina Karpacz-Oboładze "Czarny anioł. Opowieść o Ewie Demarczyk"
Przeczytanie tej książki było moim czytelniczym marzeniem. I spełniło się!
Przyznam, że jak zobaczylam objętość tej pozycji, to trochę miałam mieszane uczucia. Jak można napisać o tak wielkiej Artystce, jaką niewątpliwie była Pani Ewa Demarczyk, w stu dziewięćdziesięciu stronach. Przemknęło mi nawet przez myśl, że pewnie będą to jakieś ogólne informacje o życiu i karierze jednej z moich ulubionych piosenkarek. Oj, mooocno się pomyliłam!!
Jest to książka nietuzinkowa i intrygująca. Ale co się dziwić - przecież sama Demarczyk właśnie taka była. Nieprzewidywalna, wyjątkowa, perfekcyjna aż do przesady, tajemnicza, ale do tego niesamowicie utalentowana i wrażliwa. Co ciekawe, jedna z opowiadających o niej osób (a było ich aż siedemdziesiąt!!) stwierdziła,że Demarczyk była wrażliwa. Gdyby nie była, to prawdopodobnie wykonywałaby bardziej przyziemny zawód, a nie byłaby artystką. Oczywiście słowa nie są dosłowne, ale sens ich dokładnie taki był. Trudno się nie zgodzić.
Angelika Kuźniak, Ewelina Karpacz-Oboładze nie skupiają się wyłącznie na karierze swojej bohaterki. Próbują także pokazać, jaka była prywatnie. Nie jest to jednak łatwe, bo artystka nie chce opowiadać o swoim prywatnym życiu.
Jedno jest pewne, z tej pozycji wyłania się potret kobiety silnej, upartej i niezależnej, która jeśli coś robiła, to zawsze na sto a nawet tysiąc procent. Nie znosiła bylejakości. Wymagała nie tylko od siebie, ale także od innych, co wielokrotnie powodowało sytuacje konfliktowe między nią, a osobami, z którymi współpracowała.
Dla mnie ta pozycja była fenomenalna. Jestem przekonana, że zostanie w mojej pamięci na bardzo długo.
Polecam ją serdecznie nie tylko wielbicielom talentu Ewy Demarczyk, poezji śpiewanej, ale również tym, którzy mają ochotę oddać się lekturze z wysokiej półki. Ta bez dwóch zdan do takiej należy.
Angelika Kuźniak, Ewelina Karpacz-Oboładze "Czarny anioł. Opowieść o Ewie Demarczyk"
Przeczytanie tej książki było moim czytelniczym marzeniem. I spełniło się!
Przyznam, że jak zobaczylam objętość tej pozycji, to trochę miałam mieszane uczucia. Jak można napisać o tak wielkiej Artystce, jaką niewątpliwie była Pani Ewa Demarczyk, w stu dziewięćdziesięciu stronach....
Uwielbiam czytać książki, w których jest mowa o dziennikarzach, o kulisach dziennikarstwa, gdy opisywany jest proces powstawania danego artykułu. Wtedy angażuję się bez reszty w lekturę i nie mogę się od niej oderwać. Czy tym razem też tak było?
Izabela Oster – znana dziennikarka telewizyjna, prowadząca programy publicystyczne, na skutek zmian w ramówce traci dotychczasowy czas programowy i jej program zostaje przełożony na inną, późniejszą godzinę. Dziewczyna nie zgadza się z tą decyzją i rezygnuje z pracy, ale po cichu liczy, że otrzyma ciekawszą propozycję od konkurencji. Takowa jednak nie nadchodzi. W zamian za to przyjaciółka Izy – Kamila Rudnicka-Clement podsuwa dziennikarce coś innego.
Kamila odziedziczyła w spadku po byłej teściowej pismo dla pań. Gazeta jednak nie jest w najlepszej kondycji.
Iza wraz z Kamą stają przed trudnym wyzwaniem, bowiem mają przywrócić gazecie dawną świetność i sprawić, żeby czytelnicy chętnie po nią sięgali. To zadanie początkowo paniom wydaje się nie do zrealizowania, ale po przemyśleniu postanawiają zmierzyć się z tym, co podsuwa im los. Przeprowadzają się więc do Krakowa i z głowami pełnymi pomysłów otwierają nowy rozdział w swoim życiu. Jak im się powiedzie? O tym przekonacie się, gdy sięgniecie po „Tylko dobre wiadomości”.
Napisałam w zajawce, że książki o zawodzie dziennikarza bardzo mnie ciekawią i są dla mnie pewną inspiracją, gdyż sama ukończyłam studia licencjackie o kierunku filologia polska ze specjalizacją dziennikarską. A jeśli jeszcze dodatkowo mają rozbudowany wątek miłosny, to już jestem przeszczęśliwa i zaspokojona czytelniczo. Jest tylko jeden warunek – musi to być powieść napisana zgrabnie i z polotem. A tutaj tego nie dostałam za grosz. Owszem, Agnieszka Krawczyk rozbudowała wątek dziennikarski, ukazała od kulis pracę w telewizji. Problem w tym, że to wszystko było takie rozmemłane, nie posiadało tego przysłowiowego pazura. Ok, jestem w stanie znieść opis pracy w telewizji. To wypadało nawet nieźle, ale co do reszty …mam bardzo duże zastrzeżenia i mnie totalnie nie porwało i zaważyło na tym, że całości wystawiłam niską ocenę, bo 4/10 i nie zamierzam tej noty zmieniać.
Jedynym bohaterem tej książki, którego szczerze polubiłam, był kot-przybłęda. Podobało mi się jak autorka w zabawny sposób opisywała jego sposób myślenia. I to były fragmenty, przy czytaniu których, uśmiechałam się szczerze. Dla mnie to kropelka w morzu, biorąc pod uwagę fakt, że książka liczy sobie 412 stron. Czas z nią spędzony niemiłosiernie mi się dłużył, dlatego gdy dzisiaj udało mi się skończyć czytanie tej powieści, to odetchnęłam z ulgą. Bardzo nie lubię takiej reakcji w moim wykonaniu, bo zawsze mam poczucie, że czytanie powinno sprawiać mi przyjemność, a tu ewidentnie tak nie było. Wręcz przeciwnie.
Cóż mogę napisać na zakończenie? Jeśli czujecie potrzebę zapoznania się z tą pozycją, to na pewno nie będę Was od tego odwodzić. Nie mniej jednak uważam, że są znacznie ciekawsze lektury od tej. Ja, gdybym wiedziała, że ta książka jest tak kiepska, z pewnością nie przeczytałabym jej. No, ale…Stało się. Myślę, że jej treść szybko umknie z mojej pamięci.
Uwielbiam czytać książki, w których jest mowa o dziennikarzach, o kulisach dziennikarstwa, gdy opisywany jest proces powstawania danego artykułu. Wtedy angażuję się bez reszty w lekturę i nie mogę się od niej oderwać. Czy tym razem też tak było?
Izabela Oster – znana dziennikarka telewizyjna, prowadząca programy publicystyczne, na skutek zmian w ramówce traci dotychczasowy...
Książka Sebastiana Bielaka „Po bezdrożach Alaski” to pasjonująca relacja z podróży i pobytu autora na Alasce. To zachwyt nad przyrodą, jak również ukazanie jej nieprzewidywalności.
Autor dynamicznie i z ogromną pasją relacjonuje czytelnikom swoją wyprawę – od momentu wyjazdu z Polski aż po powrót do kraju. Najbardziej skupia się jednak na samym pobycie na Alasce. Jeśli myślicie że ta pozycja to wyłącznie zachwyty nad Ameryką Północą, to jesteście w wielkim błędzie. Bielak snuje także gorzkie opowieści o Alaskanach, o ich zachowaniu, stylu życia. Oczywiście nie generalizuje i nie wkłada wszystkich do tego samego worka. Uważnie obserwuje i wyciąga wnioski.
Tę książkę czytałam jednym tchem i z pełnym zaangażowaniem. Trudno mi było się od niej oderwać. Sebastian Bielak pisze w taki sposób, który niesamowicie mnie ujął – lekko, barwnie, niemalże gawędziarsko. Czytając, miałam wrażenie, że siedzi obok mnie i opowiada o swoich przeżyciach – tych zabawnych, humorystycznych, ale także tych, które zapierają dech w piersiach. Bo i takich wiele było. To reportaż szczery do bólu. I, jak dla mnie, to jest jego duża zaleta. Dodatkowo, nie mogę pominąć jeszcze jednej rzeczy. Mianowicie tego, że całość jest wzbogacona o cudowne zdjęcia wysokiej jakości. Jest na nich przyroda, zwierzęta, budynki, a nawet udało się fotografom uchwycić trudne warunki, z jakimi musiał zmierzyć się autor „Po bezdrożach Alaski”.
Bardzo rzadko sięgam po literaturę podróżniczą, ale po przeczytaniu tej książki stwierdzam, że chcę to zmienić. Być może jeszcze będę chciała zgłębić wiedzę o Ameryce Północnej. Tym bardziej, że poczułam się zaintrygowana. Nie wykluczam, że „odwiedzę” też Amerykę Południową. Trudno mi powiedzieć, gdzie zechcę jeszcze zawędrować. Ale jedno wiem na pewno – skoro nie mogę odbywać dalekich podroży realnie, to z największą przyjemnością będę wyruszała w przeróżne zakątki naszego kraju i nie tylko. W końcu podróże kształcą.
Książka Sebastiana Bielaka „Po bezdrożach Alaski” to pasjonująca relacja z podróży i pobytu autora na Alasce. To zachwyt nad przyrodą, jak również ukazanie jej nieprzewidywalności.
Autor dynamicznie i z ogromną pasją relacjonuje czytelnikom swoją wyprawę – od momentu wyjazdu z Polski aż po powrót do kraju. Najbardziej skupia się jednak na samym pobycie na Alasce. Jeśli...
Uwielbiam książki, przy których odpływam, zatracam się w treści i wracam do świata żywych wtedy, gdy ujrzę ostatnią stronę. Tak było i tym razem. Magda, absolwentka pedagogiki, po skończonych studiach postanawia wrócić do rodzinnego Wałbrzycha. Już pierwszego dnia jest świadkiem szarpaniny dwóch braci. Młodszy jest nieposłuszny, a więc starszy w niewyszukany sposób przywołuje 10-latka do porządku, co wywołuje oburzenie u młodej pani pedagog. Gdy Magda zwraca uwagę starszemu, ten nagle orientuje się, dziewczyna jest jego koleżanką ze szkolnych lat. Michał Langer żyje w świecie nielegalnych interesów. Po tragedii rodzinnej jest jedynym opiekunem swojego 10-letniego brata- Marcina, który nieustannie sprawia jakieś kłopoty wychowawcze i Michał jest wzywany przez pedagoga szkolnego na rozmowę. Nie domyśla się, że tym razem będzie musiał rozmawiać szczerze z kumpelą ze szkoły – Magdą Lasocką, która wciąż na chłopaku robi piorunujące wrażenie, choć oboje są z dwóch innych światów. Mimo to coś między nimi zaczyna iskrzyć. Czy zapłonie i będą mogli ogrzać się w cieple domowego ogniska? Dla mnie ta powieść to literacki majestersztyk! To jest dobitny przykład wyjątkowej i bardzo dobrej literatury. Agnieszka Lingas-Łoniewska stworzyła interesujące postaci, szczególnie mam tu na myśli rys psychologiczny. Wykreowane postaci są wyraziste i charakterne. Nawet mały Marcin, którego darzyłam sympatią wielką. Akcja jest dynamiczna a dialogi poprowadzone lekko i sprawnie. Według mnie to literatura z wysokiej półki i warta tego by po nią sięgać. Ja nie żałuję czasu, który poświęciłam tej historii. Wam także ją polecam!
Uwielbiam książki, przy których odpływam, zatracam się w treści i wracam do świata żywych wtedy, gdy ujrzę ostatnią stronę. Tak było i tym razem. Magda, absolwentka pedagogiki, po skończonych studiach postanawia wrócić do rodzinnego Wałbrzycha. Już pierwszego dnia jest świadkiem szarpaniny dwóch braci. Młodszy jest nieposłuszny, a więc starszy w niewyszukany...
więcej mniej Pokaż mimo to
16 maja swoją premierę miała książka Vanessy Możdżer „Ślad anioła”. Miałam zaszczyt i ogromną przyjemność objąć ten tytuł swoim patronatem medialnym.
„Twoje życie będzie dokładnie takie, jakim zdecydujesz, że będzie”. To zdanie stało się mottem tej powieści i przez cały czas ono wybrzmiewa. Jeśli nie wprost, to między wierszami.
I właściwie jako osoba, która wierzy w to, że wiele zależy od nas, że to my kreujemy nasz świat myślami, wierząca w prawo założenie i przyciągania i praktykująca je, nie mogę z tym cytatem się nie zgodzić. Jednocześnie jestem też przekonana, że istnieje w naszym życiu coś takiego jak przeznaczenie, coś, czego zwyczajnie nie da się wytłumaczyć wprost.
Główny bohater „Śladu anioła” niestety ma inną filozofię życiową. Mariusz Wilk stąpa twardo po ziemi. Dla niego przeznaczenie to chwyt marketingowy, bzdura. On uważa, że tylko my mamy wpływ na to co się dzieje wokół nas, jesteśmy siłą operującą i nic poza tym nie ma znaczenia. Dlatego gdy jego dziewczyna zadaje pytanie „czy wierzysz w przeznaczenie” mężczyzna wpada niemalże w szał i wychodzi z baru, w którym wcześniej się znajdował.
Żeby ochłonąć wybiera trasę przez most. Nie przewiduje, jak ten spacer odmieni jego życie i spojrzenie na nie. Otóż Mariusz jest świadkiem próby samobójczej. Nie dochodzi do tragedii, bo z Markiem, który usilnie chciał skończyć ze sobą, jest kobieta, bardzo nietypowa trzeba zaznaczyć. Wilk przypatruje się całemu zajściu w ukryciu, ale jest na tyle blisko by usłyszeć słowa, które Gloria wypowiada do mężczyzny na moście. Są one tak mocne i przekonujące, że odtąd stają się one dla Mariusza Wilka niemalże drogowskazem, wskazówką, która będzie mu teraz już zawsze towarzyszyć.
Mężczyzna z mostu, młody sparaliżowany chłopak po wypadku, kobieta ze szpitala, której mąż właśnie walczy o życie, panna młoda walcząca sama ze sobą, czy poślubić mężczyznę, z którym jest zaręczona czy może uciec do tego, którego ciągle kocha. Co ich wszystkich łączy?
Jaka to przepiękna i mądra, wielowątkowa książka!!! Wciągająca już od pierwszych stron, że aż trudno było mi się od niej oderwać.
Vanessa Możdżer uświadamia nam poprzez te historie spisane na kartach książki, że człowiek nie jest samotną wyspą, że potrzebujemy siebie nawzajem. Ponadto, pięknie ukazuje, że naprawdę wystarczy tak niewiele, żeby dać szczęście innym. Wystarczy chwila uwagi, krótka rozmowa, dotknięcie za rękę, czy chociażby powiedzenie: „Jestem przy Tobie i będę. Wszystko się ułoży”, abyśmy poczuli się znacznie lepiej, potrzebni, docenieni.
Jestem pełna podziwu dla Autorki i chylę czoła, że tak wnikliwie potrafiła wykreować postaci w swojej książce. Widać poprzez to wyraźnie, że Vanessa Możdżer to świetna obserwatorka, osoba niezwykle wrażliwa i empatyczna o wielkim sercu. Bo nie wierzę, że ktoś, kto nie posiadałby tych cech, mógłby opisać tak wzruszające historie, w których każdy z nas może się przejrzeć jak w lustrze.
Jestem szczęśliwa, że zostałam obdarzona zaufaniem i mogłam patronować temu tytułowi, móc Wam o nim opowiedzieć, zrobić, co w mojej mocy, żeby było o nim głośno.
„Ślad anioła” jest tego wart bezdyskusyjnie! Kochani, bardzo Was proszę i gorąco zachęcam, abyście zakupili czy wypożyczyli w bibliotece ten tytuł i czytajcie go, niech Was pochłoną losy tych bohaterów.
Jestem przekonana o tym, że „Ślad anioła” zostanie z Wami na długo, jeśli nie na zawsze. Takich książek nam trzeba na rynku wydawniczym, tych które poruszą nasze serca i dusze, skłonią do refleksji, a nawet być może odmienią nasze życie, zmienią coś w nas samych i sprawią, że staniemy się lepszymi ludźmi.
I tego życzę wszystkim, którzy będą mieli okazję zapoznać się z tą niezwykłą pozycją.
16 maja swoją premierę miała książka Vanessy Możdżer „Ślad anioła”. Miałam zaszczyt i ogromną przyjemność objąć ten tytuł swoim patronatem medialnym.
więcej Pokaż mimo to„Twoje życie będzie dokładnie takie, jakim zdecydujesz, że będzie”. To zdanie stało się mottem tej powieści i przez cały czas ono wybrzmiewa. Jeśli nie wprost, to między wierszami.
I właściwie jako osoba, która wierzy w to,...