-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński8 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać459 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2023-07
2023-07
Nie jest to do końca to, czego oczekiwałam - może dlatego, że lubię obraz Niemiec kosmopolitycznych, otwartych, tolerancyjnych i multikulti, takich Niemiec ze zgniłego Zachodu.
Tymczasem w reportażach Haszczyński porusza problemy Niemiec "nieberlińskich": rasistowskich, ksenofobicznych, nacjonalistycznych. Pokazuje również, jak te stare jak świat problemy w nowoczesnym, cywilizowanym kraju dominującym w Europie przybierają nowe maski, używają nowych haseł, posługują się nowymi obrazami.
Literacko nie jest to może książka wybitna, ale podoba mi się to, jak zwraca uwagę na zagadnienia, o których zwykle nie myślę w kontekście naszego zachodniego sąsiada.
Nie jest to do końca to, czego oczekiwałam - może dlatego, że lubię obraz Niemiec kosmopolitycznych, otwartych, tolerancyjnych i multikulti, takich Niemiec ze zgniłego Zachodu.
Tymczasem w reportażach Haszczyński porusza problemy Niemiec "nieberlińskich": rasistowskich, ksenofobicznych, nacjonalistycznych. Pokazuje również, jak te stare jak świat problemy w nowoczesnym,...
2023-06
Myślę, że wartość tej książki nie leży w warstwie literackiej, bo ta jest poprawna - chociaż i to należy policzyć na plus.
Wartość tej książki nie polega też na tym, że odsłania jakieś szokujące prawdy, tropi sensacje czy próbuje zmienić system zmurszały i szkodliwy.
Jej wartość polega na tym, że bez ambicji do bycia wywrotową czy obrazoburczą opisuje zwyczajnie, punkt po punkcie, jak wygląda nauka w seminarium. Nie formacja duchowa, nie szykany i prześladowania - chociaż i tych nie brakuje - ale zwyczajne, codzienne życie.
Książka ta jest przy tym o tyle ciekawa, że ilustruje starą prawdę: milczenie nie oznacza wiedzy, bo bywają szuflady zamknięte na klucz, choć puste. Cała ta tajemniczość owiewająca seminaria z ich "formacją duchową" skrywa miałkie zajęcia, przedmioty "lekcyjne" (no nie da się tego nie wziąć w cudzysłów) i potwornie ogłupiający system, który produkuje takich księży, jakich mamy, gdzie do wyjątków należą kapłani o większej kulturze i umysłowej, i duchowej.
Myślę, że wartość tej książki nie leży w warstwie literackiej, bo ta jest poprawna - chociaż i to należy policzyć na plus.
Wartość tej książki nie polega też na tym, że odsłania jakieś szokujące prawdy, tropi sensacje czy próbuje zmienić system zmurszały i szkodliwy.
Jej wartość polega na tym, że bez ambicji do bycia wywrotową czy obrazoburczą opisuje zwyczajnie, punkt...
2017-12
Do kultów zorganizowanych, i politycznych, i religijnych, mam stosunek wysoce niechętny, żeby nie powiedzieć: otwarcie wrogi. A mimo to książka Wójcika nie jest wodą na mój młyn, nie rozpala we mnie ognia świętego oburzenia ani nie daje mi tej ponurej satysfakcji spod znaku "a nie mówiłam".
Skoro chwila zastanowienia nad ludzką seksualnością prowadzi do prostej konkluzji, że jest to twór złożony, o której inaczej będzie mówił socjolog, lekarz, psycholog i etnolog, żeby wymienić tylko niektórych, to dlaczego ta "duchowna" seksualność została sprowadzona do samego seksu?
Nie mam żadnych złudzeń, że ksiądz to taki sam człowiek, jak i każdy inny. Tak samo tęskni za bliskością, za byciem z drugim człowiekiem, tak samo pragnie seksu, tak samo jak wszyscy zmaga się z samotnością, tyle tylko, że ciąży na nim o wiele większa presja.
Nie bulwersuje mnie ani nie dziwi, że księża uprawiają seks, bo co jest bardziej ludzkiego? Bulwersuje mnie natomiast, dlaczego autor pisząc o celibacie myli go z abstynencją seksualną.
W książce o celibacie nie ma ani słowa o wierze, o duchowości; jest zaledwie jeden tekst o twórczym i pięknym przeżywaniu celibatu, o jego sensie, o jego zaletach. Nie ma ani jednego tekstu o tym, jak głęboka i piękna miłość może połączyć duchownego z kobietą (zainteresowanym polecam piękny wywiad w "Zakazanych miłościach").
Czytając reportaże i "reportaże" zawarte w tym zbiorze miałam raczej wrażenie, że jest to obraz nie Kościoła i życia seksualnego jego pasterzy, ale raczej mapa obrazują polską seksualność i jej moralność: brak wzajemnej odpowiedzialności za siebie, kłopoty z nawiązywaniem przyjaźni i partnerstwa, sprowadzanie związku do gwaranta wygody. Jeśli potępiać księży, to co powiedzieć o ich partnerach i partnerkach? Ci z opowieści Wójcika nie różnią się od siebie niczym, poza ewentualnie uzyskaniem sakramentu kapłaństwa.
Najgorsze jest to, że czytając Wójcika naprawdę można uwierzyć, że seks w ogóle jest zły, grzeszny, brudny, niemoralny i sprowadza się do zaspokajania żądań zwierzęcej części natury.
Co miało być? Dyskusja za i przeciw celibatowi, dyskusja o tym, jak twórczo wykorzystać i bezżenność księży i ewentualną możliwość zawierania przez nich związków, dyskusja o tym, czy celibat powinien być obowiązkowy, czy dobrowolny, może wreszcie i coś o tym, czym jest seksualność, kiedy jesteś głęboko wierzący.
Co jest? Opowieści z darkroomu na plebanii, hipokryzja kościelnych prominentów, krzywda dzieci wykorzystywanych przez księży, ksiądz-gej, ksiądz-utrzymanek i rozwodnik, ksiądz-biznesmen utrzymujący rodzinę z prowadzenia sklepu, ksiądz-seksoholik, a na koniec, jak wisienka na torcie, prawosławny duchowny pozostający przez 17 lat w związku z małżeńskim, który terroryzuje i niszczy swoją rodzinę.
Co zostaje? Głębokie współczucie dla tych młodych ludzi, którzy w wieku lat "nastu" podejmują decyzję, do której najczęściej nie dorośli, z którą zostawia się ich samych - i którzy w tym wszystkim nawet po latach nie mogą utracić wiary i swojego boga.
Do kultów zorganizowanych, i politycznych, i religijnych, mam stosunek wysoce niechętny, żeby nie powiedzieć: otwarcie wrogi. A mimo to książka Wójcika nie jest wodą na mój młyn, nie rozpala we mnie ognia świętego oburzenia ani nie daje mi tej ponurej satysfakcji spod znaku "a nie mówiłam".
Skoro chwila zastanowienia nad ludzką seksualnością prowadzi do prostej konkluzji,...
2016-04
Nie wiem, jak oceniać tę książkę.
Że króciutka, że chciałoby się więcej? Biorąc pod uwagę fakt, że temat w Polsce nie istnieje, to i tak jest dzieło epokowe. Plus dodajmy do tego i to jeszcze, że autorka zadała sobie trud dotarcia do zakonów męskich, zapytania o zdanie inne osoby duchowne, że podjęła próbę pokazania, "jak to jest na Zachodzie", a pytanie o przyczyny takiego stanu rzeczy w Polsce postawiła bardzo dyskretnie i bez niepotrzebnej agresji.
Że jednostronna, bo nikt nie zapytał o zdanie zakonnic szczęśliwych, zadowolonych ze swojego życia, które znalazły spokój i spełnienie za klasztorną furtą? Wiadomo, że to marzenie ściętej głowy - siostry pewnie ani nie mają potrzeby opowiadania o swoim życiu, albo nie mają na nie pozwolenia.
Że warsztat przyzwoity? Że się czyta lekko, ale całość w fabularyzowanych fragmentach mdła? Kto wie, może to zaleta: nie budzić niepotrzebnych emocji, pozwolić bohaterkom mówić swoimi słowami.
Przyznaję, że nie jestem zaskoczona - nigdy nie wierzyłam, że jakakolwiek zorganizowana forma kultu religijnego może czynić dobro albo tylko dobro. Przyznaję, że mnie to nie oburza bo wiem, że są ludzie, którzy właśnie tego potrzebują i w tym się odnajdują. I bywa, że głoszonymi ideałami wycierają sobie gębę, żeby życie innych zamienić w piekło. Że za każdą religią ukrywa się potężny mechanizm władzy i wpływów.
Nie wierzę, że ta książka może zmienić cokolwiek w życiu zakonnic - prawdopodobnie nie czują nawet takiej potrzeby ani nie wyraziłyby na to zgody. Pozostaje mi natomiast nadzieja, że nie będzie wodą na młyn dla zapiekłych antyklerykałów, a dla czytelników stanie się punktem wyjścia dla refleksji nad duchowością, nad jej pułapkami, jej mechanizmami i tym, czego często najbardziej jej brakuje: łagodnością i miłością bliźniego.
Nie wiem, jak oceniać tę książkę.
Że króciutka, że chciałoby się więcej? Biorąc pod uwagę fakt, że temat w Polsce nie istnieje, to i tak jest dzieło epokowe. Plus dodajmy do tego i to jeszcze, że autorka zadała sobie trud dotarcia do zakonów męskich, zapytania o zdanie inne osoby duchowne, że podjęła próbę pokazania, "jak to jest na Zachodzie", a pytanie o przyczyny...
2023-03
Bardzo satysfakcjonująca książka - zaczyna klasycznie, od nakreślenia tła i kontekstu dla rozwoju energetyki jądrowej w ZSRR, następnie przechodzi do bezpośrednich przyczyn katastrofy i jej przebiegu.
Muszę przyznać, że z każdą kolejną książką o katastrofie w Czarnobylu mniejszą ciekawość budzi we mnie sama eksplozja, co opis jej skutków i ich likwidacja.
Read zwraca uwagę szczególnie na ten aspekt, który budzi największe kontrowersje: skutki napromieniowania. Konfrontuje stan naszej wiedzy oparty głównie na skutkach wybuchów bomb z sytuacją, z jaką mierzyli się naukowcy w rejonach dotkniętych wybuchem, z brakiem danych do porównań - i wreszcie tym, jak klimat społeczny wpływał na pytania stawiane naukowcom i na interpretację odpowiedzi.
Bardzo dobry w odbiorze, rzetelnie napisany reportaż.
Bardzo satysfakcjonująca książka - zaczyna klasycznie, od nakreślenia tła i kontekstu dla rozwoju energetyki jądrowej w ZSRR, następnie przechodzi do bezpośrednich przyczyn katastrofy i jej przebiegu.
Muszę przyznać, że z każdą kolejną książką o katastrofie w Czarnobylu mniejszą ciekawość budzi we mnie sama eksplozja, co opis jej skutków i ich likwidacja.
Read zwraca...
2022-12
Początek był zniechęcający - współczesne polityczne wojenki podjazdowe o polskość Kaszub, których korzeni autor tropi aż do początków II Rzeczpospolitej. Zacisnęłam zęby i przebrnęłam, tłumacząc sobie, że będzie lepiej.
Nie było. Wydawnictwo Czarne, czemu nie umieszczacie informacji o triggerach na okładkach? Nie spodziewając się niczego podobnego wpadłam na rozdział o gwałtach wojennych dokonywanych przez czerwonoarmistów na Kaszubkach. Super, że ktoś podejmuje temat ofiar i przemilczanych krzywd i zbrodni, super, że podejmuje go mężczyzna, ale na litość boską, dlaczego nie ma żadnego ostrzeżenia?
Odetchnęłam dopiero w kolejnych częściach, mówiących o tych Kaszubach, które chyba najbardziej mnie intrygowały - po swojemu polskich, a jednocześnie mocno odmiennych i pielęgnujących swoją odmienność.
Podsumowując: mam wrażenie, że autor miał kilka problemów, które najbardziej przyciągały jego uwagę, ale nie wizję spójnej całości i to, jak chce pokazać Kaszuby, z jakiego punktu widzenia je omawiać. To byłby świetny reportaż, gdyby autor zdecydował się zgłębić jeden z wątków. Wrzucenie do jednej książki kilku - historycznego, politycznego, kulturowego, współczesnego - nie bardzo jej służy.
Początek był zniechęcający - współczesne polityczne wojenki podjazdowe o polskość Kaszub, których korzeni autor tropi aż do początków II Rzeczpospolitej. Zacisnęłam zęby i przebrnęłam, tłumacząc sobie, że będzie lepiej.
Nie było. Wydawnictwo Czarne, czemu nie umieszczacie informacji o triggerach na okładkach? Nie spodziewając się niczego podobnego wpadłam na rozdział o...
2022-09
Z wielką przykrością wracam myślami do tej książki - jest tak nudna, szara i beznadziejna, jak stereotypowe małe miasteczko, co w reportażu jest grzechem niewybaczalnym, a w tym konkretnym wypadku, śmiem twierdzić, nie było również świadomym zabiegiem artystycznym autora. Niestety.
Świetnie podsumował/a to któryś/aś z czytelników/czytelniczek poniżej: kiedyś było źle, ale wszyscy mieli jednakowo źle, więc człowiek jakoś żył, a komunizm ze swojej strony nie zostawiał zbyt wiele przestrzeni na refleksję. Po zmianie ustrojowej niegospodarni kapitaliści doprowadzili do upadku zakłady przemysłowe, no i teraz to mamy biedę, ale już wiemy, że to bieda.
Przyczynę więc już mamy, trudne pytania są wałkowane do znudzenia, a odpowiedzi jakoś się nie doczekałam. Jako wstrętny uprzywilejowany mieszczuch, którego nie obchodzi nic poza pieniędzmi obiecuję przemyśleć tę kwestię na zimowych wakacjach w Sokołowsku.
Z wielką przykrością wracam myślami do tej książki - jest tak nudna, szara i beznadziejna, jak stereotypowe małe miasteczko, co w reportażu jest grzechem niewybaczalnym, a w tym konkretnym wypadku, śmiem twierdzić, nie było również świadomym zabiegiem artystycznym autora. Niestety.
Świetnie podsumował/a to któryś/aś z czytelników/czytelniczek poniżej: kiedyś było źle, ale...
2022-05
Podobnie jak inny z czytelników uważam, że "O północy w Czarnobylu" ma więcej potencjału niż książka Plokhy'ego, ale lektura "Historii nuklearnej katastrofy" nie zaszkodzi - to porządnie napisana, znośna w przyswojeniu książka.
Niewiele dowiecie się z niej o radzieckim programie nuklearnym od strony naukowej i organizacyjnej, nie to jest tu kluczowe. Autor idzie natomiast o krok dalej niż Higginbotham: u niego skutki katastrofy sięgają całe lata dalej i nie dotyczą tylko energetyki jądrowej.
Plokhy koncentruje się więc na politycznej fali uderzeniowej, jaką wywołała eksplozja w Czarnobylu, na efekcie, jakie wywarła na obywatelkach sowieckich republik i jak przyczyniła się do przebudzenia społeczeństw obywatelskich.
Nie będzie więc kurzu sypiącego się z podsufitki, nie będzie makabrycznych obrazów choroby popromiennej, ale wielki administracyjny wysiłek uprzątnięcia skutków katastrofy i rozciągnięte na lata zmagania z niewidzialnym zagrożeniem.
Dobre, jeśli potrzebujecie przeciwwagi dla soczystych, katastroficznych i grających na emocjach książkach o atomie.
Podobnie jak inny z czytelników uważam, że "O północy w Czarnobylu" ma więcej potencjału niż książka Plokhy'ego, ale lektura "Historii nuklearnej katastrofy" nie zaszkodzi - to porządnie napisana, znośna w przyswojeniu książka.
Niewiele dowiecie się z niej o radzieckim programie nuklearnym od strony naukowej i organizacyjnej, nie to jest tu kluczowe. Autor idzie natomiast...
2022-05
Mam niepokojące wrażenie, że przeczytałam tę książkę drugi raz - i zrobiłam to tylko dlatego, że nie mogłam znaleźć oceny w swojej biblioteczce na LC.
I moja strata.
Piotr Bernardyn w cudowny sposób rozwadnia narrację, pisząc o sprawach poważnych, o nadużyciach, o manipulowania informacjami, o nieudolności rządów, wreszcie o bezsilności obywatela i poważnych zagrożeniach, jakie niesie ze sobą mariaż polityki i dochodowych przedsiębiorstw prywatnych - i jakoś nic z tego nie wstrząsa, nie budzi niepokoju, nie skłania do refleksji typu "czy mam zaufanie do instytucji i procedur na dość, żeby uznać atom za bezpieczny"?
Przeczytałam. Na wszelki wypadek dodam reckę tutaj, żeby nie zapomnieć kolejny raz, że tę lekturę mam już za sobą.
Mam niepokojące wrażenie, że przeczytałam tę książkę drugi raz - i zrobiłam to tylko dlatego, że nie mogłam znaleźć oceny w swojej biblioteczce na LC.
I moja strata.
Piotr Bernardyn w cudowny sposób rozwadnia narrację, pisząc o sprawach poważnych, o nadużyciach, o manipulowania informacjami, o nieudolności rządów, wreszcie o bezsilności obywatela i poważnych...
2022-05
Wydaje mi się, że to książka głównie dla fanów kanału i osobowości chłopaków - ja nie miałam z nimi styczności nigdy wcześniej i zaczęłam od książki.
Mogę przyzwyczaić się do narracji, przeplatanej "z offu" złośliwym, przyjacielskim zapewne, dogryzaniem sobie, którym koledzy komentowali na marginesach teksty napisane przez autora danego rozdziału. Nie był to humor wysokich lotów, ale co za problem, można ignorować tak, jak na to zasługują niewiele wnoszące do treści docinki.
Kłopot w tym, że książka jest straszliwie powierzchowna, a dzięki nudnym "wstaliśmy, pojechaliśmy, zaznaczyliśmy na mapce, żeby wrócić", nie było w niej absolutnie nic ciekawego. Chłopakom nie ułatwia zadania również to, że - no cóż - sporo miasteczek zostało dosłownie zmytych z powierzchni ziemi, co nie zostawia zbyt wielu opuszczonych miejsc do eksploracji.
Największe rozczarowanie czekało mnie jednak po lekturze. Jeden z chłopaków zadeklarował na kartach książki, że zabawa kończy się, kiedy zaczynają nagrywać materiały do relacji, normalnie skupienie takie, że para z uszu bucha.
Sprawdziłam materiały nagrane w Japonii i w Czarnobylu. Gdybym przeżyła taki zawód zakupiwszy książkę, a nie wypożyczając ją z biblioteki, miałabym prawo zażądać odszkodowania za straty moralne.
Nie znam się za bardzo na scenie vlogowej, nie kojarzę większości influencerów, ale kiedy natrafiłam na filmiki Krzysztofa Gonciarza z Czarnobyla, prezentujące te same miejsca, estetyka i nastrój wgniotły mnie w fotel. Urbex zostawił niedosyt i niesmak.
Czy ja wiem? Podejrzewam, że dla fanów kanału, ale jeśli ktoś lubi pogadanki na wizji, to co go obchodzą nudy o śniadaniach...?
Wydaje mi się, że to książka głównie dla fanów kanału i osobowości chłopaków - ja nie miałam z nimi styczności nigdy wcześniej i zaczęłam od książki.
Mogę przyzwyczaić się do narracji, przeplatanej "z offu" złośliwym, przyjacielskim zapewne, dogryzaniem sobie, którym koledzy komentowali na marginesach teksty napisane przez autora danego rozdziału. Nie był to humor...
2022-02
Zapomniałam, jak bardzo wstrząsający obraz powstaje, kiedy katastrofę tak wielką, że trudno opisać ją ludzką miarą, tłumaczy się właśnie na nią: na miarę fizycznego bólu, nagłej utraty, nieprzebolałej żałoby.
Zapomniałam, jak bardzo wstrząsający obraz powstaje, kiedy katastrofę tak wielką, że trudno opisać ją ludzką miarą, tłumaczy się właśnie na nią: na miarę fizycznego bólu, nagłej utraty, nieprzebolałej żałoby.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-02
Bardzo rozczarowująca książka. Nie kwestionuję rzetelności badań terenowych i kwerend, jakie przeprowadziła Kate Brown, mam natomiast niemiłe uczucie, że w jej książce mniej chodzi o fakty, ale o ich interpretację.
Dla przykładu: tak, długotrwałe wystawienie na niskie dawki promieniowania ma negatywny wpływ na zdrowie, ale niekoniecznie przekonuje mnie do tego opis wizyty, jaką autora składa w białoruskiej szkole tańca, do której uczęszczają dzieci z terenów, gdzie skażenie utrzymuje się na poziomie wyższym niż standardowe promieniowanie tła. Dlaczego argumentem ma być to, że kilkuletni chłopiec ćwiczący piruety przewraca się ciężko i bezwładnie? Nie jestem specjalistą, ale chyba kilkuletnie dzieci w ogóle nie grzeszą wdziękiem i koordynacją ruchową?
Niestety książka właśnie tak się buja. Z jednej strony - zapoznane fakty, drobiazgi skrzętnie wyszukiwane w bibliotekach i archiwach, okruszki informacji mniejsze i większe - których obecność w książce niewątpliwie świadczy o rzetelności i drobiazgowości. Kłopot tylko w tym, że wszystkie są jednakowo ważne, jednakowym głosem i z taką samą mocą głoszą straszliwą krzywdę białorsuskiego narodu. A przecież zwyczajne ludzkie doświadczenie uczy, że waga informacji zależy od tego, jak będą interpretowane. I jakoś tak... chciałoby się niektóre tezy Kate Brown zakwestionować.
Z jednej strony drobiazgowa kwerenda, z drugiej za to - zupełnie nie na miejscu poetyka, sentyment, rzewna tęsknota za utraconą czystością ziem, łagodnością obyczajów i Arkadią białoruskiej wsi.
Tam, gdzie w grę wchodzi faktografia - wieje nudą. Tam, gdzie w grę wchodzi reportażowe zacięcie - trąci sentymentalizmem w złym guście. Mieszanka niezbyt strawna.
Jedyne, co uważam w tej książce za naprawdę wartościowe, to to, jak bardzo zachęca do refleksji nad umownością norm, nad konsekwencjami skażenia, które wykraczają poza ludzką skalę rozumowania, jak bardzo uczy pokory wobec siły, którą cudownie jest kontrolować, ale po której nadal nie umiemy posprzątać.
Bardzo rozczarowująca książka. Nie kwestionuję rzetelności badań terenowych i kwerend, jakie przeprowadziła Kate Brown, mam natomiast niemiłe uczucie, że w jej książce mniej chodzi o fakty, ale o ich interpretację.
Dla przykładu: tak, długotrwałe wystawienie na niskie dawki promieniowania ma negatywny wpływ na zdrowie, ale niekoniecznie przekonuje mnie do tego opis wizyty,...
2022-01
Dla mnie rewelacyjna książka. Na początku trochę się irytowałam na przydługawy wstęp mówiąco o powstaniu elektrowni i historii energii jądrowej w ZSRR, ale wraz z biegiem historii okazuje się, że nie ma tam nic niepotrzebnego ani nadprogramowego, a wszystkie informacje bardzo mądrze budują obraz przyczyn katastrofy.
Zastanowiło mnie natomiast, jak narracja o katastrofie rozmywa się pod koniec - jakby autor nie miał odwagi wyciągnąć wniosku, że może katastrofa w Czarnobylu nadal trwa, że może wylanie betonu na ruiny reaktora nie rozwiązuje żadnego problemu. Pomijając ten aspekt, za przedstawienie tego, co dzieło się na krótko przed kwietniem '86 i niedługo po nim, należą się wszystkie gwiazdki.
Dla mnie rewelacyjna książka. Na początku trochę się irytowałam na przydługawy wstęp mówiąco o powstaniu elektrowni i historii energii jądrowej w ZSRR, ale wraz z biegiem historii okazuje się, że nie ma tam nic niepotrzebnego ani nadprogramowego, a wszystkie informacje bardzo mądrze budują obraz przyczyn katastrofy.
Zastanowiło mnie natomiast, jak narracja o katastrofie...
2021-12
Miałam kiedyś taki plan, że zostanę kardynałem. Za dzieciaka bardzo mnie ekscytowała perspektywa watykańskich intryg, kościelnych ceremonii, złota i świętości, blichtru i władzy i strasznie mnie kręciły wszystkie awanturnicze powieści, w których pojawiali się duchowni wyższego szczebla.
Z takim nastawieniem, popartym zdrową dawką dystansu, do którego kościół niejako sam zmusza - no bo kto poważnie traktuje śluby czystości i ubóstwa? - zabrałam się wreszcie za "Sodomę".
Było zabawnie przez pierwsze kilka rozdziałów: blichtr, władza, zepsucie, hipokryzja ołtarzy pozłacanych i tanich męskich prostytutek. Bomba. Przez pierwsze sześć rozdziałów. Siedem. Osiem...
Potem zaczyna się robić... smutno. A jeszcze dalej nie zostaje nic poza czystym obrzydzeniem.
Nie wiem, czy bardziej obrzydliwa jest hipokryzja i obłuda, czy ta całkowicie wymierna krzywda, jaką robi, popełniana z rozmysłem i świadomie w imię ideologii, której nie da się obronić.
Dla dobra mojego dziecięcego marzenia o purpurze i kapeluszu chciałabym, żeby Martel się mylił, chciałabym zignorować jego diabelską rzetelność i dokładność, jego skrupulatne badanie i sprawdzanie źródeł.
A tak - jest książka, która boli apostatkę.
Miałam kiedyś taki plan, że zostanę kardynałem. Za dzieciaka bardzo mnie ekscytowała perspektywa watykańskich intryg, kościelnych ceremonii, złota i świętości, blichtru i władzy i strasznie mnie kręciły wszystkie awanturnicze powieści, w których pojawiali się duchowni wyższego szczebla.
Z takim nastawieniem, popartym zdrową dawką dystansu, do którego kościół niejako sam...
2021-08
Słonimski jako publicysta to jest klasa sama w sobie - za odwagę w wiernym trzymaniu się swoich przekonań (humanistycznych, humanitarnych, demokratycznych) w czasach, kiedy było to coraz gorzej widziane, aż do całkiem realnego zagrożenia. I za niestrudzony upór, z jakim powtarzał, że na nietolerancję, szczucie, zmienianie bliźniego we wroga nie może być nigdy przyzwolenia.
Smutny ten tom. Wszystkie inne tematy społeczne ustępują miejsca rosnącej fali antysemityzmu, prześladowań, politycznej agresji, tendencjom nacjonalistycznym i faszystowskim. To dobra lektura dla tych, którym się wydaje, że Polska zawsze była wolna od brzydkich "-izmów" (na marginesie, dziś jest 11 listopada, a ja jeszcze nie wiem, co się działo na marszu w stolicy i nie jestem pewna, czy jestem gotowa, żeby się dowiedzieć).
Jednocześnie jest to tom "Kronik tygodniowych", który jak chyba żadna inna wydana w tym okresie książka pokazuje, przy okazji niejako, między wierszami, co tak naprawdę kryje się za tymi hasłami, które znamy z książek do i o historii, a które mówią o atmosferze i postawach społecznych w ostatnich dwóch latach przed wybuchem wojny. O dziesiątkach drobnych, codziennych sytuacji, które powolutku, małymi kroczkami, z koszmarnym uporem prowadzą do niszczenia drugiego człowieka.
Smutno się czyta bardzo "przedwojennego" Słonimskiego, który jest tak upiornie aktualny niemal sto lat później. Do gorzkiego rachunku sumienia.
Słonimski jako publicysta to jest klasa sama w sobie - za odwagę w wiernym trzymaniu się swoich przekonań (humanistycznych, humanitarnych, demokratycznych) w czasach, kiedy było to coraz gorzej widziane, aż do całkiem realnego zagrożenia. I za niestrudzony upór, z jakim powtarzał, że na nietolerancję, szczucie, zmienianie bliźniego we wroga nie może być nigdy przyzwolenia....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-05
Tak jak Franz Hessel był piewcą Berlina nowoczesnego, szybkiego i pełnego możliwości, tak Joseph Roth jest cierpliwym, niestrudzonym, drobiazgowym "zbieraczem" okruchów Berlina proletariackiego, zaniedbanego, zmęczonego trudami codziennej walki o byt.
Roth nie jest flaneurem na głównej arterii miasta, raczej zagląda w zaułki, w kamieniczne podwórka, gdzie obok taniej pralni funkcjonuje sklep ze starzyzną i lombard, Roth rozmawia z bywalcami tanich barów i knajp, czyta im przez ramię komunistyczne gazety, słucha ich rozmów o tym, jak związać koniec z końcem. I jest przy tym tak wrażliwy, tak delikatny, tak dyskretny, że nikomu nie daje odczuć swojego współczucia dla położenia bohaterów - ani im samym, ani czytelnikowi.
Jest to eseistyka najwyższej próby, przepiękna literacko i wstrząsająca reportersko. Nie ma nic wspólnego z natrętnym moralizatorstwem czy innym ruszaniem sumień, a jednak robi i jedno, i drugie. I - co chyba równie ważne - jest to eseistyka, która kreśli na swój sposób poetycki obraz Berlina przedwojennego: bez glamu i blichtru, ale z całą jego wielkomiejską rzeczywistością.
Tak jak Franz Hessel był piewcą Berlina nowoczesnego, szybkiego i pełnego możliwości, tak Joseph Roth jest cierpliwym, niestrudzonym, drobiazgowym "zbieraczem" okruchów Berlina proletariackiego, zaniedbanego, zmęczonego trudami codziennej walki o byt.
Roth nie jest flaneurem na głównej arterii miasta, raczej zagląda w zaułki, w kamieniczne podwórka, gdzie obok taniej...
2019-07
Oczywiście zapałałam głęboką miłością do Josepha Rotha po tym, jak połknęłam jego "What I Saw" - "Wiedeńskie znaki czasu" są troszkę wcześniejsze (okres zaraz po I wojnie światowej), troszeczkę dalej na zachód, napisane przez troszeczkę młodszego Rotha - w zasadzie pochodzą z początków jego dziennikarskiej i publicystycznej kariery - i siłą rzeczy przemawiały do mnie troszeczkę mniej.
Aktualności, o jakich pisze, w oczywisty sposób się zdezaktualizowały i w zasadzie tylko dzięki zmysłowi obserwacji i ciętej inteligencji autora można je wciąż czytać jako pewnego rodzaju zwierciadło epoki.
Mi osobiście bardzo przeszkadzał brak bardziej szczegółowej znajomości historii Austrii po 1918 roku - autor nie tłumaczy rzeczy i zjawisk oczywistych dla jego ówczesnych czytelników.
W tych esejach, w których Roth pisze tylko o mieszkańcach Wiednia, o ich codziennych bolączkach i kłopotach, zdradza już ten charakter i tę wrażliwość, które tak mnie uwiodły w berlińskich esejach.
Czy warto? Dla pasjonatów - tak. Dla wszystkich innych - serdecznie zachęcam do pisania petycji o wydanie esejów berlińskich.
Oczywiście zapałałam głęboką miłością do Josepha Rotha po tym, jak połknęłam jego "What I Saw" - "Wiedeńskie znaki czasu" są troszkę wcześniejsze (okres zaraz po I wojnie światowej), troszeczkę dalej na zachód, napisane przez troszeczkę młodszego Rotha - w zasadzie pochodzą z początków jego dziennikarskiej i publicystycznej kariery - i siłą rzeczy przemawiały do mnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-08
Jeden z najlepszych reportaży, jakie czytałam: nie krzyczy, nie pakuje w oczy cudzej krzywdy, nie epatuje teatralnymi kontrastami. To bardziej spacer, w czasie którego mądra autorka delikatnie chwyta za rękę i mówi cicho: popatrz w oczy tego człowieka, posłuchaj swoich myśli. Co ty, jako człowiek, czujesz w tak złożonej sytuacji? Co uważasz, że możesz zrobić i dlaczego chcesz zrobić właśnie to?
Nie da się tego uniknąć: grupa jednostek jest łatwiejsza do ogarnięcia rozumiem, jeśli zredukuje się ją do masy. Ten reportaż z masy wydobywa właśnie jednostki z całą ich oszałamiającą złożonością: afrykański imigrant, turecki imigrant, rosyjski imigrant. I dla pamięci, żeby się nikomu nie wydawało: polski imigrant. Tak, my też uciekaliśmy i uciekamy.
Oczywiście, że nie wszystkich obchodzi złożony problem emigracji, odpowiedzialności, wtapiania się w społeczeństwo i rasizm nasz powszedni, często pozbawiony złej woli, po prostu obecny w prostym - i często w konsekwencji potwornie krzywdzącym - stwierdzeniu, że ktoś jest "inny".
Ale tę książkę warto - a dla studentów dziennikarstwa powinna być obowiązkowa jak cholerne wykłady z etyki - przeczytać tę część, w której autorka punkt po punkcie prostuje, koryguje, wyjaśnia i odkłamuje wywiad, którego pewna Polka, rzekomo właścicielka domu w miejscowości rzekomo najechanej i zniszczonej przez uchodźców, udzieliła ogólnopolskiemu dziennikowi o ustalonej renomie. To jest esej, który powinien stać na półce obok "Wykładu o Ruandzie" z "Hebanu" Kapuścińskiego.
Jeden z najlepszych reportaży, jakie czytałam: nie krzyczy, nie pakuje w oczy cudzej krzywdy, nie epatuje teatralnymi kontrastami. To bardziej spacer, w czasie którego mądra autorka delikatnie chwyta za rękę i mówi cicho: popatrz w oczy tego człowieka, posłuchaj swoich myśli. Co ty, jako człowiek, czujesz w tak złożonej sytuacji? Co uważasz, że możesz zrobić i dlaczego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-12
Czechów można uwielbiać, można im nie dowierzać, można ich traktować sceptycznie albo z poczuciem delikatnej polskiej wyższości (por. Pepiczki). Można zazdrościć im ateizmu, można wytykać ich palcami jako przykład skutków upadku religijnego, można uwielbiać ich humor albo z moralną wyższością zauważać, że życie to także tematy poważniejsze, z których nie należy się śmiać, bo to spłyca refleksję.
W reportażu Szczygła to wszystko nie ma znaczenia: nieważne, jaki masz stosunek do Czechów (o ile masz jakikolwiek), "Zrób sobie raj" broni się samo jako kawał świetnej literatury.
Szczygieł ma dar nie tylko da obserwacji, celnych spostrzeżeń i cudownego dystansu i do siebie, i do innych, ale również do wychwytywania i tworzenia zaskakująco mądrych opowieści.
Weźmy stosunek do wydarzeń Praskiej Wiosny albo osławiony ateizm Czechów. Dla Polaka może być solą w oku, zjawiskiem naukowym, kuriozum lub czystą egzotyką i nie, Szczygieł nie będzie tego wartościował, komentował ani oceniał, ale zostawi to charakterystyczne uczucie zaskoczenia, niepokoju i zamyślonego "hmm", których doświadcza się tylko po dobrych lekturach.
No to dla tego właśnie zamyślonego "hmm" 8 gwiazdek.
Czechów można uwielbiać, można im nie dowierzać, można ich traktować sceptycznie albo z poczuciem delikatnej polskiej wyższości (por. Pepiczki). Można zazdrościć im ateizmu, można wytykać ich palcami jako przykład skutków upadku religijnego, można uwielbiać ich humor albo z moralną wyższością zauważać, że życie to także tematy poważniejsze, z których nie należy się śmiać,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Przedmieścia zwykle nie są ładne - nieużytki, estakady, odległe centra handlowe, skupy złomu i warsztaty. Obrzeża Berlina nie są ładniejsze niż gdzie indziej, a do tego autor przemierza je na przedwiośniu, kiedy jest zimno, wilgotno i martwo.
A jednak w tym właśnie tkwi największy urok tej książki - a aurze delikatnej melancholii przedmiejskiej brzydoty, tymczasowości, zawieszenia w bezczasie i przypadkowości.
W tej książce nic się nie dzieje, nie jest też wybitna, niewiele w niej historii i ludzi. Obrzeża są puste, nieciekawe, zaniedbane. "Dookoła" nie dodaje im piękna, powabu ani romantyzmu.
A jednak coś w niej urzeka, skłania, żeby czytać dalej; jest w niej coś bardzo delikatnie ładnego - nie w tym, jak jest napisana, ale jak można ją poczuć.
Przedmieścia zwykle nie są ładne - nieużytki, estakady, odległe centra handlowe, skupy złomu i warsztaty. Obrzeża Berlina nie są ładniejsze niż gdzie indziej, a do tego autor przemierza je na przedwiośniu, kiedy jest zimno, wilgotno i martwo.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toA jednak w tym właśnie tkwi największy urok tej książki - a aurze delikatnej melancholii przedmiejskiej brzydoty, tymczasowości,...