-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać438
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant13
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2020-01-16
2020-03-29
"Zainteresowania prowadzą nas obu ku przekraczaniu obecnych ograniczeń, jakie stwarza zinstytucjonalizowana nauka i mechanistyczna teologia."
To trzecia książka Sheldrake'a i Foxa, poprowadzona w formie rozmowy na temat rozłącznych przynajmniej od czasów Oświecenia światów religii i nauki. Obaj autorzy, uważani w swych środowiskach za postaci odrzucone, skrajne lub przynajmniej wykraczające poza paradygmaty swych dziedzin (Fox - teologii chrześcijańskiej; Sheldrake - instytucjonalnej biologii), próbują po 300 latach ostatecznego rozdzielenia nauki od teologii znaleźć na powrót jakieś punkty styczne. Warto może pokrótce zreferować, z jakich założeń światopoglądowych obaj wychodzą...
Cała recenzja na stronie: https://nakanapie.pl/recenzje/czy-mistyka-moze-zblizyc-na-powrot-nauke-i-religie-o-naturze-duchu-i-materii
"Zainteresowania prowadzą nas obu ku przekraczaniu obecnych ograniczeń, jakie stwarza zinstytucjonalizowana nauka i mechanistyczna teologia."
To trzecia książka Sheldrake'a i Foxa, poprowadzona w formie rozmowy na temat rozłącznych przynajmniej od czasów Oświecenia światów religii i nauki. Obaj autorzy, uważani w swych środowiskach za postaci odrzucone, skrajne lub...
2020-06-11
"Najstarsza opolska osada powstała w VIII wieku n wyspie Pasiece."
Najtrudniej przyjąć książkę, kiedy się ma wobec niej jakieś określone oczekiwania: gdy zasugerujemy się tytułem, blurbem, gatunkiem, poleceniem znajomego czy sympatii lub...okładką. W ten sposób arbitralnie przez nas samych stworzone oczekiwanie zawęża odbiór i powoduje niezadowolenie, ba, czasem nawet bunt, że autor „nie dopasował się” do naszych oczekiwań. To absurdalne. Dlatego staram się nie mieć żadnych oczekiwań wobec książek, które czytam.
To się sprawdza przy lekturze przewodnika Sendereckiego. Tytuł jest cokolwiek mylący: to nie jest przewodnik po Polsce. To przewodnik po historii myśli, która poprzez ludzi lub artefakty jakoś otarła się o Górny Śląsk. Więc raczej przewodnik po filozofii i jej implikacjach w religii i nauce, a ten Górny Śląsk tylko w tle.
Całość recenzji na stronie: https://nakanapie.pl/recenzje/perypatetycy-na-gornym-slasku-przewodnik-po-polsce-z-filozofia-w-tle-tom-iii-gorny-slask
"Najstarsza opolska osada powstała w VIII wieku n wyspie Pasiece."
Najtrudniej przyjąć książkę, kiedy się ma wobec niej jakieś określone oczekiwania: gdy zasugerujemy się tytułem, blurbem, gatunkiem, poleceniem znajomego czy sympatii lub...okładką. W ten sposób arbitralnie przez nas samych stworzone oczekiwanie zawęża odbiór i powoduje niezadowolenie, ba, czasem nawet...
2016-10-06
O Elsnerze pisano już, że jest odpowiedzią na pytanie: „Co by było, gdyby romantycy byli minimalistami?”, że jest skrzyżowaniem Wojaczka ze Świetlickim. Bo jest w nim wielka wrażliwość, ale nie turpizm, jest ironia i rezygnacja, ale nie cynizm. Sam twierdzi, że nie ma wpływu na frazę, jaką się posługuje: „każdy ma taką frazę, na jaką zasłużył”. I ona „ma takie właśnie zadanie, żeby trafiać. “Cel – pal” – to jest dla mnie poezja, jak rozstrzelanie” (wywiad z Kubą Mikurdą, Port Literacki, 2007). I trafia. Do mnie i we mnie. Każdym wierszem z osobna. Ostro cięte słowa - często w dwóch wersach cały wiersz. Jest małomówny - publikował po 3 wiersze rocznie, 6 lat zbierał materiał na pierwszy tom, pisze 4 wersy w 6 godzin. To może męskie, ta oszczędność w słowach, lecz bardziej męska jest walka, która wychodzi między wierszami:
Nie pisałem przez cztery lata.
Moja żona nie lubi poezji.
Stąd mamy dzieci. (Cięcia)
Poeta, czyli oswojone zwierzę, skrywające nieobliczalność przed światem i rodziną. Nocą wychodzi na polanę kartki – to instynkt samozachowawczy. „Jego życie stało się stabilne do bólu (...) Jego płaska twarz odbita w szybie, zdaje się być naprawdę celną metaforą”. (Choroba). Tylko w ciemności, która jest znajoma i bliska można zerwać tę twarz-maskę, zerwać z rutyną istnienia:
Zwierzę w lustrze
miało moje oczy. (...)
Twarz nie moja.
Moje oczy i zwierzę. (Trop)
Wiersz boli, dlatego jest prawdziwszy niż codzienność. Niezależnie od tego, czy to powidok spotkań i rozstań z ludźmi (Pociąg, Telefon, Ciepło, Egzamin, Próba pamięci. Lekcja szczerości, Nie wiem), zwątpienie wobec przyszłości (Kryzys, Trucizna, Miejsce, Wyjść), sen (Noir, Piłeczka), czy zapis chwili (47, Nadzieja, Rano, Życie!, W parku). Po co to? „Najgorszym, co człowiek może w sobie odkryć, jest długofalowe, wewnętrzne kłamstwo. To odkrycie najgorsze albo najlepsze, bo po długim okresie bólu i niedowierzania w to kim (nikim) i po co (po nic) się jest, następuje olśniewający moment wyboru: albo akceptujesz to, co widzisz – albo wypad!” (4.06.2008, Port Literacki). Potem, niezależnie od tego co wybrał, człowiek jest wolny.
Do najdobitniejszych zapisów chwili tego tomu zaliczam swoiste hokku „Kochać”:
Liść szaleje na wietrze
Musnęła mnie miłość
Wymiotuję do miski
Chmurne wiersze. Ale wzrusza mnie niejedna z tych chmur.
O Elsnerze pisano już, że jest odpowiedzią na pytanie: „Co by było, gdyby romantycy byli minimalistami?”, że jest skrzyżowaniem Wojaczka ze Świetlickim. Bo jest w nim wielka wrażliwość, ale nie turpizm, jest ironia i rezygnacja, ale nie cynizm. Sam twierdzi, że nie ma wpływu na frazę, jaką się posługuje: „każdy ma taką frazę, na jaką zasłużył”. I ona „ma takie właśnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-12-31
"Srebrny samochód wjeżdża pod górę, reflektory przebijają się przez niezmierzoną ciemność, żółte snopy światła niszczą ją, na końcu zawsze gęstwina."
Tak brzmi pierwsze zdanie trzeciej części łemkowskiej trylogii Krajňaka, autora spod Baraniego w Beskidzie Niskim, tyle że po południowej stronie granicy. I zastanawiam się właśnie, czy zdanie to nie jest zapowiedzią obrazu, jaki po lekturze pozostawia w nas jego książka. Jej opowieść „wiezie nas” bowiem od młodości „w górę lat”, w dojrzałość głównego bohatera, Fediego - chłopaka z gór, w którym głęboko tkwi wciąż inny niż miejski żywot, inna świadomość własnych korzeni, tłumiona tęsknota do odmiennych wartości niż te, które realizuje w codziennym życiu korporacyjnego szczura średniego szczebla w dziale marketingu. Ta praca – w dzisiejszych kategoriach życiowy sukces, bo wymaga zaangażowania, kreatywności i daje pieniądze - w rzeczywistości pojawia się w powieści tylko jako nieistotne, plastikowe tło, jako ramy opowiadania zawierającego dzikie, podszyte cudownością krajobrazy z mitycznych, rodzimych terenów, na których wszystko żyje, nawet nieożywiona przyroda, podczas gdy w wielkomiejskim życiu wszystko jest martwe, nawet gdy intensywnie żyje. Bo - bohater przemożnie to w sobie odczuwa - życie jest gdzie indziej.
Prowadzeni jesteśmy monologiem wewnętrznym głównego bohatera, który niczym reflektor wydobywa z mroku przeszłości wydarzenia, w których Fedi brał udział, których był świadkiem. Są tam szaleństwa studenckiego życia w męskim akademiku, zakręty poszukiwania życiowej drogi, chwile trudnego decydowania, gdzie i jak należy żyć – czy wracać, bo z gór wciąż promienieje tajemnicza, pociągająca moc i poczucie przynależności do tamtejszej społeczności, czy zostać od niej z dala. Fedi szanuje ten zew, tę skrzętnie ukrywaną tożsamość, lecz zarazem pragnie się od niej uwolnić, traktując ją trochę jak napiętnowanie. Chce uciec i ucieka – jakaś żona, jakieś mieszkanie, jakaś praca. Refleksję i wspomnienia uruchamia dopiero firmowe szkolenie w górach, na którym uczestnicy (grupa kolegów-copywriterów) dostaną zadanie: „Opowiedzcie najbardziej szaloną historię ze swojego życia (...) ale nie obnażajcie swojego wnętrza, ucieknijcie od arteterapii; ani bolączki waszego dzieciństwa, ani te wynikające z relacji intymnych nie są dla nas interesujące. (...) Mówcie z dystansem, najlepiej z pozycji osoby trzeciej” (s.10-11). W głowie Fediego odbywa się więc przegląd dziwnych wydarzeń, które jakby w życiu przyciągał. Ów film z przeszłości otrzymujemy w formie narracji. W głowie pozostaje nam z niego gęstwina postaci, wydarzeń, myśli, które dają się przeniknąć tak, jak gęstwinę nocnego lasu przenika światło reflektora. Czyli bardzo powierzchownie. Nieprzenikniony pozostaje głębszy sens zdarzeń, które mijaliśmy podążając własną drogą życia.
Trzecia część trylogii przywołuje wielokrotnie wątek Floryńskiej Monarchii, czyli jedyny epizod z historii, kiedy Łemkowie we wsi Florynka (i równolegle w Komańczy) proklamowali swoją autonomię – Ruską Ludową Republikę Łemkowską (5 grudnia 1918). Autor nie stara się wcale wyjaśniać o co chodzi. Ale w czasach powszechnej informacji nie jest to konieczne – wystarczy odrobina ciekawości, by sobie wiele wyjaśnić. Mimo to brakowało mi przypisów i jasnej frazy drugiego tomu. Wydaje się, że to najmniej fantazmatyczna czy fantasmagoryczna część, najbardziej autobiograficzna, lecz jej urok wzrasta, im bardziej oddala się czas, w którym ją czytaliśmy. Rośnie tęsknota do ludzi, którym przytrafiają się takie historie – bo niby „każdy jest ekscentrykiem, każdy ma swoją pozycję na ustalonej skali szaleństwa, każdy jest barwną postacią”, ale ludziom to często ucieka, gdyż zwykle nie opowiadają o swych pomyłkach, o wzlotach i upadkach. Zostaje im wtedy przezroczysta nuda otoczenia –„ tylko ona jest nieomylna” – powiada autor - ale też „tylko ona, przed tym, zanim przepadnie w zapomnieniu, zdolna jest do doskonałego odpuszczenia.” (s.8). Nuda (codziennego bytowania) ci wszystko wybaczy – przesadę i blagę, wzlot i upadek. Bo w naszym codziennym, zwykłym i monotonnym - "poziomym" - życiu potrzebujemy krwi, wiatru, kontaktu z mitem lub absolutem - a więc wertykalności, "pionu".
Piękne wydanie: zawsze wyróżniający się prostotą i intrygującym nawiązaniem do treści książki projekt okładki Justyny Boguś, także z wielką dbałością i smakiem - numery stron, wielkość liter itp. – zaprojektowany blok, książki stanowią dodatkową atrakcję i czynią z tej pozycji prawdziwą ucztę dla uważnego czytelnika i estety.
"Srebrny samochód wjeżdża pod górę, reflektory przebijają się przez niezmierzoną ciemność, żółte snopy światła niszczą ją, na końcu zawsze gęstwina."
Tak brzmi pierwsze zdanie trzeciej części łemkowskiej trylogii Krajňaka, autora spod Baraniego w Beskidzie Niskim, tyle że po południowej stronie granicy. I zastanawiam się właśnie, czy zdanie to nie jest zapowiedzią obrazu,...
2016-12-11
Historia opowiedziana przez Marka Tomana na pierwszy rzut oka jest łatwym sfabularyzowaniem sensacyjnego materiału z przeszłości. Pozornie. Dodatkowym zabiegiem podbijającym jej atrakcyjność jest wątek współczesny, więc potencjalnie bardziej nośny, powtarzający niejako już w znanych czytelnikowi dekoracjach to autentyczne wydarzenie z przeszłości. A historia Szymona Abelesa jest wyjątkowo bulwersująca. Chodzi bowiem o proces z końca XVII w., który w wyjątkowy sposób, jak na owe czasy, został „zmedializowany” i już wtedy, poprzez odwołanie się do oburzenia „szerokich mas społeczeństwa”, doprowadził do procesu par excellance politycznego, w wyniku którego doszło do rodzinnej tragedii. Lazar Abeles, kupiec i syn Mojżesza ben Dawida Bunzla (Bunzel = Bunzlau = Bolesławiec – możliwe więc, że pochodzącego ze Śląska) primatora żydowskiego miasta praskiego, notabene primatora w kolejnym pokoleniu, zostaje obwiniony o zamordowanie swego dwunastoletniego syna za to, że ten rzekomo chciał zostać chrześcijaninem. Oskarżają go władze świeckie oraz jezuici, którzy niemal wynoszą nieochrzczonego przecież chłopca na ołtarze. Wykopują go z żydowskiego cmentarza, by przeprowadzić badania, a następnie organizują mu pompatyczny chrześcijański pogrzeb, chowając go pod ołtarzem kościoła Najświętszej Marii pod Tynem - kościoła stojącego przy głównym rynku chrześcijańskiego miasta. Ojciec jeszcze w trakcie procesu popełnia w więzieniu samobójstwo. Dziadek Mojżesz załamuje się i wkrótce umiera. Spreparowana przez jezuitów historia kolportowana jest po całej Europie w różnych językach w ulotkach, będących odpowiednikiem dzisiejszej prasy bulwarowej.
Czego może nas nauczyć taka historia dziś, po procesach politycznych hitlerowskiej i stalinowskiej doby? Toman napisał powieść, która jakoby koncentruje się na sensacji: jest tu tragedia, nawet podwójna, jest archeologiczno-policyjny wątek poszukiwania prawdy z przeszłości, ale też i kryminalny wątek współczesnego zaginięcia dziecka. Ale autor przygotował się do niej jak do solidnego reportażu: rozmawiał z archeologami, antropologami i policjantami, którzy badali sprawę Szymona Abelesa współcześnie, przestudiował całą rozległą literaturę przypadku, nawet skontaktował się z potomkami rodziny, która 300 lat po tej tragedii wciąż żyje w jej cieniu: pod zmienionym nazwiskiem, za granicą, nadal z poczuciem krzywdy. Toman nie poprzestał też na samej powieści. Dodał do niej obszerne posłowie, w którym bardzo rzeczowo udokumentował swoje i wcześniejsze badania tego sądowego przypadku. A nie było łatwo przekonać wydawnictwo, że oba teksty do siebie gatunkowo pasują. Jak twierdzi autor w jednym z wywiadów, uwielbia posłowia, ponieważ wiele mówią o czasie, w którym powstają.
Drugi, współczesny wątek powieści – zaginięcia młodocianego syna antropologa prowadzącego badania, powiązany jest z tajemniczą grą komputerową, w której chłopak się pogrąża, coraz bardziej oddalając się od ojca. Ukazuje jeszcze jeden nie mniej istotny temat powieści: problem braku porozumienia i narastania dystansu między dorastającym dzieckiem i jego ojcem. W przypadku Szymona Abelesa innym światem, który pociągał chłopca była muzyka i inna religia. Dziś takim nowym absolutem pochłaniającym młodych, oddzielającym pokolenia, jest świat wirtualny. Sensacyjna na pierwszy rzut oka fabuła ma więc podwójne dno, dotyka istotnych, ponadczasowych problemów, jakimi są presja świata zewnętrznego - polityki i całego jej kontekstu społecznego – na rodzinę i problem porozumienia pokoleń – rodziców i dzieci. To istotne tematy. Za ciężkie na powieść sensacyjną. Ale bo też to nie jest tylko powieść sensacyjna.
Historia opowiedziana przez Marka Tomana na pierwszy rzut oka jest łatwym sfabularyzowaniem sensacyjnego materiału z przeszłości. Pozornie. Dodatkowym zabiegiem podbijającym jej atrakcyjność jest wątek współczesny, więc potencjalnie bardziej nośny, powtarzający niejako już w znanych czytelnikowi dekoracjach to autentyczne wydarzenie z przeszłości. A historia Szymona Abelesa...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-06-26
"Tamtego przedpołudnia Paweł Włodarczyk zupełnie niepotrzebnie wymył i wywoskował samochód, ponieważ kwadrans później zginął w nim staranowany przez tira,któremu wysiadły hamulce."
Jeśli Maciej Siembieda równie wdzięcznie charakteryzuje bohaterów swych reportaży, jak i opowiada o bieżących wydarzeniach, to trudno się dziwić, że niemal rokrocznie za swe reportaże zbiera nagrody. Kiedy jednak nad jakimś materiałem pracuje się długo, a ten wymyka się z rąk – rwie się wątek dziennikarskiego śledztwa, o czymś nie można napisać, bo ani nie ma na to dowodów, ani świadkowie nie są skłonni potwierdzić oficjalnie przekazanych informacji, to co pozostaje rasowemu reporterowi? Trzeba napisać powieść.
Autorowi powieści nic bowiem nie można zarzucić – ani tego, że rozmawia z żołnierzami GROMu o ściśle tajnych akcjach, ani że wyciąga od prokuratorów informacje o śledztwach. Może też bez skrupułów skorzystać z pomocy oficerów kontrwywiadu i Mossadu, wreszcie wolno mu też wypytać pracowników warszawskiego Muzeum Narodowego, które naprawdę - po cichu i od nieujawnionego ofiarodawcy - otrzymało z powrotem zaginiony obraz Matejki, wokół którego toczy się cała akcja tej książki. W wątek powieści da się wpleść nawet najbardziej skryte myśli szejka muzułmańskiego bractwa, o którym nikt nigdy nie słyszał. A wszystko to bez konieczności tłumaczenia się potem przed kimkolwiek, bo i tak powieści nikt nie weźmie na serio. Bo autor mógł przecież wszystko wyssać z obsadki długopisu. No, czyż to nie jest kuszące? A szkoda byłoby przecież zostawić taki temat. W dodatku, jak ustami swego bohatera stwierdza autor, „nic tak nie uwiarygodnia kłamstwa, jak wpleciony fragment prawdy”. I takich fragmentów mamy tutaj wiele. Kto zechce dowiedzieć się więcej, niech sięgnie do reportaży Siembiedy w śląskich czasopismach sprzed lat, np. do miesięcznika „Opole”. W powieści trudno zorientować się od razu, co może być prawdą, a co nie, lecz wiele nazwisk i wydarzeń jest autentycznych i poszukiwanie rzeczywistych tropów opisanych historii może okazać się dla wielu czytelników dodatkową atrakcją tej lektury.
Autor daje czytelnikowi znakomitą pożywkę dla wyobraźni: z blokowiska współczesnego Bemowa przenosi się to do zamku walczących z Maurami rycerzy w hiszpańskiej Galicji przed 1000 rokiem, to na pole bitwy pod Warną, gdzie zginie Władysław Warneńczyk - dowódca chrześcijańskich wojsk walczących z Turkami, dowodzonymi przez sułtana Murada II, to pod Łysą Górę w okresie powstania styczniowego, to do pracowni Matejki lub na dwór Głębockich w tym razem austriackiej Galicji pod koniec XIX wieku, wreszcie do Bagdadu i innych miejsc Półwyspu Arabskiego, w tym ostatnim miejscu nawet w odległej przyszłości. Siembieda nie byłby jednak dokumentalistą, gdyby nawet w swym fantastyczno-naukowym kawałku nie oparł się na naukowych prognozach (Georga Friedmana „Następne 100 lat”: Polska jako mocarstwo wschodniej Europy, islam w odwrocie). Co prawda wykroczył nieco bardziej w przyszłość, bo o 200 lat do przodu. Zabawna to wizja i... pouczająca. Balsam na serca zarówno patriotów, jak i osób zmęczonych bezustannym konfliktem politycznym w kraju. Nasz kraj stanie się liderem Międzymorza... Jakim sposobem? Siembieda wskazuje receptę. Ale spójrzmy najpierw, jak wygląda nasz dzień dzisiejszy z perspektywy roku 2332: „Pod pozorem wolności przekonań w Polsce co cztery lata odbywały się powszechne elekcje, podczas których, posługując się kłamstwem i obietnicami bez pokrycia manipulowano społeczeństwem bez skrupułów. (...) Tak powstała hegemonia partii politycznych, które rządziły Polską, prowadząc ją ku przepaści. (...) Na dodatek siły prawicowe, które jako pierwsze w Europie obaliły komunizm, nazajutrz po zdobyciu władzy przyjęły taką samą zasadę politycznej lojalności i certyfikowania ludzi. Polska przez dziesięciolecia była sparaliżowana walką o utrzymanie władzy przez ugrupowania, które się do niej dorwały. Co z reguły kończyło się porażką, bo w takich warunkach i na takich zasadach nie da się zarządzać państwem.” (s.533-534) A co wystarczyło do uzdrowienia sytuacji? Aaa, to pozwólmy sobie opowiedzieć już bezpośrednio przez Marcina Siembiedę przy lekturze tej powieści...
"Tamtego przedpołudnia Paweł Włodarczyk zupełnie niepotrzebnie wymył i wywoskował samochód, ponieważ kwadrans później zginął w nim staranowany przez tira,któremu wysiadły hamulce."
Jeśli Maciej Siembieda równie wdzięcznie charakteryzuje bohaterów swych reportaży, jak i opowiada o bieżących wydarzeniach, to trudno się dziwić, że niemal rokrocznie za swe reportaże zbiera...
2018-04-20
2018-03-05
"Łowca zbliżał się do ostatniego miejsca na świecie."
"Łowca zbliżał się do ostatniego miejsca na świecie."
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-01-30
To druga wydana ostatnio książka, łącząca historię i wydarzenia polityczne z kuchnią. W obu przypadkach autorkami są kobiety, Rosjanki pochodzenia żydowskiego, obie też wyjechały do USA. Reporterka Anna Badkhen („Kałasznikow kebab”) porusza się jednak głównie po Bliskim Wschodzie i Środkowej Azji – tylko jeden (choć chyba najważniejszy) rozdział swej książki poświęca Rosji. Co ciekawe, obie podobnie krytycznie mówią o swej byłej ojczyźnie, o jej kierownictwie politycznym, podobnie interpretują rzeczywistość. Von Bremzen nie pisze jednak reportażu lecz snuje rodzinną opowieść przez trzy pokolenia, za osnowę przyjąwszy smaki dzieciństwa spędzonego w Rosji/ZSRR. Zaczyna swą historię od schyłku czasów carskich i kończy w czasach nam współczesnych. Opiera się przy tym na wspomnieniach babek, ciotek, rodziców, sięga do własnej pamięci, ale również do rosyjskiej beletrystyki (tylko tam zachowały się ślady po przedrewolucyjnej tradycji kulinarnej) oraz do wspomnień, artykułów, reportaży - na końcu książki znajdziemy sporą bibliografię do każdego z 10 rozdziałów. W każdej z tych części przedstawiana została jedna sowiecka (lub postsowiecka) dekada, poczynając od 1910 roku. Polityczne epoki, które wyraźnie odbiły się na zmyśle smaku. I nie jest to sama historia gotowania: każdy z rozdziałów autorka celebrowała wraz z mamą wydaniem w swym nowojorskim mieszkaniu tematycznej kolacji dla znajomych emigrantów, podczas której serwowano kulinarne clou każdej dziesięciolatki.
Nie są to typowe wspomnienia z ZSRR, jako że rodzina autorki należała do wysoko postawionej nomenklatury sowieckiej. Dziadek Naum był szpiegiem i komisarzem wojennym w czasie zajmowania Polski w 1939, podczas wojny z Finlandią i w czasie obsadzania przez ZSRR „Pribałtiki”, ojciec zaś konserwował „wiecznie żywego” Lenina w mauzoleum. Nie odczuli więc prawdziwego głodu, mając dostęp do specjalnego zaopatrzenia. Mimo to, głównie przez swój wyjazd w połowie lat siedemdziesiątych do USA, czyli centrum „wrogiego obozu”, córka z matką zostały dysydentkami, a ich rodziny popadły w ZSRR w niełaskę. Po latach emigracji, w swym niewielkim nowojorskim mieszkaniu Anya von Bremzen zainspirowana procesem anamnezy, jaką przeprowadził na kartach swej najważniejszej powieści Proust, postanawia zrobić coś podobnego: chce odnaleźć utracone smaki dzieciństwa spędzonego w sowieckiej Rosji. Wbrew ich ubóstwu i siermiężności, wynikających z notorycznej niewydolności socjalistycznej gospodarki, po latach okazuje się, że można sporo pozbierać. I że do dziś prawie nic z tych produktów nie przetrwało. Pomimo faktu, że chodzi niemal wyłącznie o wyroby wielkoprzemysłowe – jak czekoladki „Krasnyj Oktiabr”, ser „Drużba” czy mleko w trójkątnych kartonach. W pamięci pozostają one jako wyjątkowe smakołyki, gdyż - jak u Prousta - są smakami dzieciństwa - „zatrute magdalenki” nienawistnego państwa, po których się tęskni nawet smakując wykwintne dania najlepszych restauracji Zachodu.
Trzeba przyznać, że von Bremzen opowiada całkiem inaczej niż Proust: jej spacer po historii ZSRR pełen jest realiów życia codziennego, komentarzy politycznych oraz humoru. Autorka ma lekkie pióro i potoczystą frazę. My zaś zyskujemy wgląd w życie rodziny w kraju Rozwiniętego Socjalizmu, ku któremu i PRL miało przecież w swoim czasie dobrnąć. Tym, którzy mieli możność posmakować tego ustroju na własnej skórze, nasuwa się cała masa wspomnień i skojarzeń. Zaskakujące, jak wiele podobieństw da się zaobserwować w Ojczyźnie Postępu i w Polsce - pozostającym daleko w tyle w kwestii budowania komunizmu kraju satelickim: te same deficyty gospodarcze i kłopoty zaopatrzeniowe, te same sposoby zwykłych ludzi radzenia sobie z nimi, podobna historia transformacji, a nawet - o dziwo - bardzo podobny urzędowy tryb „zezwalania na emigrację” dla Żydów na początku ery Breżniewa do tego, co spotkało Żydów w Polsce po 1968 roku (por. „Zapiski z wygnania” Sabiny Baral).
W efekcie, choć opowieść dotyczy niewesołych czasów, dzięki sporej dawce humoru jest przyjemna w odbiorze a przy tym bardzo pouczająca. Jest w niej też rodzaj szczerości, co rzadkie, gdyż komunizm był bardzo wyczulony na „kalanie własnego gniazda” czyli na prawdę. Amerykanie, nawet jeśli „sowki”, jak z przekąsem o sobie mówi autorka, mogą się pozbyć nieznośnej postsowieckiej autocenzury.
Na końcu książki przepisy na "potrawy dziesięciolatek":
1910-1919 - kulebiak
1920-1929 - gefilte fisz
1930-1939 - kotlety (hamburgery Mikojana)
1940-1949 - kartki na chleb (bez przepisu)
1950-1959 - gruzińskie czanachi (duszona jagnięcina z ziołami i jarzynami)
1960-1969 - chleb kukurydziany z fetą
1970-1979 - sałatka "Olivier"
1980-1989 - barszcz z wołowiny z grzybami, jabłkami i fasolą
1990-1999 - palow (pilaw z ryżu, jagnięciny i marchwi)
2000-2009 - bliny
To druga wydana ostatnio książka, łącząca historię i wydarzenia polityczne z kuchnią. W obu przypadkach autorkami są kobiety, Rosjanki pochodzenia żydowskiego, obie też wyjechały do USA. Reporterka Anna Badkhen („Kałasznikow kebab”) porusza się jednak głównie po Bliskim Wschodzie i Środkowej Azji – tylko jeden (choć chyba najważniejszy) rozdział swej książki poświęca Rosji....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-10-16
"Wolałbym pisać inną książkę."
Trudno zaklasyfikować tę książkę: to esej i zarazem rodzaj dziennika z podróży pomiędzy Marokiem a Mongolią – trochę po śladach Wacława Potockiego, którego „Podróże”, wydane po polsku w 1959 autor wozi ze sobą. Innym spoiwem tak odległych światów jest islam Czeczenów i Arabów. I trwający od dziesięcioleci permanentny stan wojny, w którym żyją.
Do Maroka Środa jeździ, by znaleźć spokój – by pisać. Zatrzymuje się w hotelikach małych miast, chodzi do fryzjera i na kawę, jak miejscowi. Dziś i w takich ustronnych miejscach, mimo powierzchownego spokoju, wręcz zastoju czasu, odczuwalne jest napięcie – Europejczyk rzuca się od razu w oczy. Wbrew jakimkolwiek obawom zwykle autor zaskakiwany jest uprzejmością nawet młodych muzułmanów, która wobec podróżnych była niegdyś zwyczajowym prawem – jak polski nakaz gościnności i nietykalności gościa w naszym domu. To dzięki tej powszechnej życzliwości wobec podróżnych karawany kupców mogły kiedyś podróżować, przywozić przyprawy z odległych Indii, przebywać nieprawdopodobne odległości jedwabnego szlaku.
Czeczeni wojnę znają od stuleci, nauczyli się z nią żyć. Chodzą ostrożnie po świecie, wyczuwają jej oznaki, reagują jak czułe membrany, jak doświadczeni stalkerzy (Strugackich, a może bardziej Tarkowskiego?) na najmniejsze zawirowania Strefy. Różdżkarze wojny. Wyczuleni na nią jak zwierzęta na trzęsienie ziemi. Małomówni, dzielą się przecież z autorem swymi obawami.
- To Rosjanie strącili wam ten samolot – mówi.
- Który? – pytam, bo rozmawialiśmy właściwie o czymś innym.
- Ten z waszym prezydentem.
Śmieję się. A potem długo przekonuję go, że to nieprawda. Bez skutku. W końcu zadaję rozstrzygające moim zdaniem pytanie:
- Asłam, a na ch... oni mieliby to robić?
On jednak nie ma żadnego kłopotu z odpowiedzią.
- Żebyście wiedzieli, że mogą – mówi bez chwili wahania. (s.28)
Autor stara się być racjonalnym, bagatelizuje ich ostrzeżenia, ale i czytelnik wyczuwa tego robaka, który po takich słowach gdzieś w nas tkwi: a co, jeśli rzeczywiście tu przyjdą?
- Jest taka przepowiednia – Asłam mówi dalej – że Rosjanie dojdą do Włoch, do Watykanu.
- Po co do Watykanu? – pytam.
- Nie wiem. Ale dojdą.
No tak. On wierzy w te wszystkie proroctwa. W tych świętych starców z gór (...), którzy widują przyszłość. I w sny, w których widzi się ją samemu. Ja wciąż patrzę na te rzeczy inaczej. Czyli wcale nie patrzę. A jeśli, to co najwyżej tak, jak się ogląda historie pokazywane w kinie”. (s.40)
Czeczeni do Polski przyjeżdżają sami. Narrator ich po prostu spotyka („Bóg tak chciał” mówią Czeczeni, choć być może nie wierzą w Boga). Pomaga im, ale też uczy się. Bo Czeczeni przynoszą nieznane nam doświadczenie, przynoszą swe przeczucia i sny. I instynkt zwierzyny łownej, która wie, jak wyczuć niebezpieczeństwo. W dowolnym miejscu zamieszkania. Wiedzą, że gdy się mieszka przy lesie, wróg może podejść bez uprzedzenia.
Na początku autor zwierza się, że chciał właściwie napisać książkę dla chłopców w wieku 8-13 lat. To czas, kiedy człowiek jest ciekawy świata, gdy samo poznawanie go - bez podtekstów, dla samej ciekawości – jest najważniejsze i brane na serio. Ale tę radość poznania odnajduje również w pamiętniku Potockiego. Zachowali ją też Czeczeni. Zachowali też wyjątkową, dziecięcą szczerość, która istnieje tylko w przyjaźni: Wiesz, jak gdzieś jest za dużo muzułmanów, prędzej czy później muszą być kłopoty. Czyżby sami nie byli wyznawcami islamu? - można by się zdziwić. Nasz islam jest inny niż arabski – podkreślają – (...) My jesteśmy sufitami. Mamy własne obyczaje. Bardzo dawne. Starsze niż islam. Dawniejsze niż Mahomet (s.50). Według nich rodzina jest ważniejsza niż teologia. Jeśli ktoś z pobudek religijnych, jako przekonany salafita, uchybił rodzinie, nie może liczyć na litość. Ani na obronę współwyznawców.
Ostatecznie nie powstała książka dla dzieci, lecz dla dorosłych. Dla dorosłych jednak, którzy chcą pamiętać czas, kiedy byli chłopcami. Bo do poznania siebie ważne jest nie tylko by wiedzieć, kim się jest, ale trzeba by także pamiętać, kim się było. Niewielka książeczka o naszych czasach, którą można czytać (z przyjemnością) wiele razy, wciąż odnajdując w niej nowe rzeczy.
"Wolałbym pisać inną książkę."
Trudno zaklasyfikować tę książkę: to esej i zarazem rodzaj dziennika z podróży pomiędzy Marokiem a Mongolią – trochę po śladach Wacława Potockiego, którego „Podróże”, wydane po polsku w 1959 autor wozi ze sobą. Innym spoiwem tak odległych światów jest islam Czeczenów i Arabów. I trwający od dziesięcioleci permanentny stan wojny, w którym...
2018-01-29
"Pierwsze uczucie to zmieszanie."
"Pierwsze uczucie to zmieszanie."
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-06-08
"Było cudowne lato, spowite w zapachy i wspomnienia, które na zawsze wyryły się w jej pamięci".
"Było cudowne lato, spowite w zapachy i wspomnienia, które na zawsze wyryły się w jej pamięci".
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-04-14
2016-11-04
2016-11-11
2016-11-14
2016-08-21
"Czterdzieści pięć lat temu, gdy mieszkałem w Lahaurze, miałem starszego przyjaciela o imieniu Platon."
"Czterdzieści pięć lat temu, gdy mieszkałem w Lahaurze, miałem starszego przyjaciela o imieniu Platon."
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
"To, co się aktualnie w naszym kraju dzieje, to to jest nic innego, jak normalne skurwysyństwo!" - rozpoczyna swą powieść Krzysztof Jarząbek. I trudno się z tym zdaniem nie zgodzić, jeśli wspomnieć wiele realnych słów i działań polityków, dziennikarzy, ale i zwykłych ludzi, zarażonych nienawiścią do drugiej strony politycznego sporu, jaki toczy się w naszym kraju. Ale dotyczy to także tego, co autor przedstawia w powieści, ponieważ są to te same treści, które nas zewsząd otaczają. Powieść donikąd nas nie przenosi, nie stawia żadnych pytań, nie prowadzi do żadnej refleksji: niemal 1:1 pokrywa się z szumem medialnym, włącznie z tym w mediach społecznościowych.
Całość opinii pod adresem: https://nakanapie.pl/recenzje/paszkwil-czy-pamflet-na-polskie-spoleczenstwo-niebezpieczne-zwiazki-mariana-klepki
"To, co się aktualnie w naszym kraju dzieje, to to jest nic innego, jak normalne skurwysyństwo!" - rozpoczyna swą powieść Krzysztof Jarząbek. I trudno się z tym zdaniem nie zgodzić, jeśli wspomnieć wiele realnych słów i działań polityków, dziennikarzy, ale i zwykłych ludzi, zarażonych nienawiścią do drugiej strony politycznego sporu, jaki toczy się w naszym kraju. Ale...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to