-
ArtykułyNajlepsze książki o zdrowiu psychicznym mężczyzn, które musisz przeczytaćKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułySięgnij po najlepsze książki! Laureatki i laureaci 17. Nagrody Literackiej WarszawyLubimyCzytać2
-
Artykuły„Five Broken Blades. Pięć pękniętych ostrzy”. Wygraj książkę i box z gadżetamiLubimyCzytać8
-
ArtykułySiedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać5
Biblioteczka
2023
2023-04-21
2023-03-16
2023-03-03
2023-03-04
2023-02-17
2023-02-15
2023-02-02
“Pod krzewami bzu” to kolejna powieść Louisy May Alcott, która trafiła w moje ręce. Po przeczytaniu “Małych kobietek” rozkochałam się w książkach tej autorki, choć nie wszystkie podobały mi się jednakowo. “Pod krzewami bzu” to jednak wspaniała historia, która rozgrzeje Wasze serca w ten zimowy czas. Muszę przyznać, że ten tytuł razem właśnie z “Małymi kobietkami” staje u mnie na podium. Nie mogło być inaczej, skoro bohaterem jest w niej mały chłopiec i pewien niezwykle utalentowany pudel! A ja do pudli, musicie wiedzieć, mam ogromny sentyment – takiej rasy był bowiem mój ukochany piesek w dzieciństwie.
“Pod krzewami bzu” – opowieść o chłopcu z cyrku
Pewnego dnia Bab i Betty Moss organizują przyjęcie dla lalek – jest herbatka, pyszne ciasto i piękna zastawa. To prawdziwa uczta i niemalże idealny przepis na spędzenie popołudnia… Tę sielską atmosferę przerywa jednak pojawienie się nieproszonego gościa. Kiedy pudel wbiega między lalki dziewczynek i porywa ze stołu ciasto, są przerażone, ale i zafascynowane. Boją się, że pies je zaatakuje, więc próbują trzymać dystans… ale z drugiej strony zamierają z wrażenia, gdy ten oddala się na dwóch łapkach, niczym akrobata! Patrzą na niego oniemiałe! Skąd on się wziął i kiedy do nich wróci? Czy ma właściciela?
Sprawa wyjaśnia się, kiedy dziewczynki zapoznają się z Benem – chłopcem z cyrku. Wymęczony i głodny Ben niesie za sobą smutną historię. Choć nie potrafi czytać, doskonały jest w opiece nad końmi czy wspinaczce po drzewach. Uciekając z cyrku razem z psem Sancho, zostaje niemalże sam na świecie, dlatego bardzo się cieszy, gdy matka Betty i Bab proponuje mu pracę. Wkrótce do całej tej piątki dołącza jeszcze sąsiadka – panna Celia, dzięki której dni wydają się jeszcze barwniejsze. Ich codzienność pełna jest przygód i wzajemnej nauki. Jak to bywa w powieściach Louisy May Alcott – pełno tu moralizatorskiego przekazu, jednak cała powieść pozostawia po sobie uczucie ogromnego ciepła i przytulności.
“Pod krzewami bzu” – idealna opowieść na mroźne dni
Ta książka jest niczym kubek gorącego kakao w zimowy dzień – idealnie rozgrzewa od zewnątrz i wewnątrz. Zasiądźcie wygodnie w fotelu i pozwólcie powieści przenieść Was do innego świata. Choć kontynuacje “Małych kobietek” nie zawładnęły moim sercem tak, jak zrobiła to pierwsza część, to “Pod krzewami bzu” zajmie wysokie miejsce w moim prywatnym rankingu. To wspaniała opowieść, pełna ciepła, miłości i wzajemnego zrozumienia. Mnóstwo tu XIX wiecznych nauk i prawd o świecie, na które dziś można byłoby się oburzać. Ja zamiast tego wolę uśmiechać się pod nosem i nadal rozkoszować się powieścią. Pokazuje ona, że nawet w ciężkich dla nas czasach można znaleźć dobre serca. Perełką powieści jest oczywiście niezwykły pudel Sancho, który rozkochał mnie w sobie od pierwszych stron.
Jeśli szukacie miłej i ciepłej opowieści na te lutowe, zimne wieczory, to nie mogliście wybrać lepiej. Jest doskonała!
“Pod krzewami bzu” to kolejna powieść Louisy May Alcott, która trafiła w moje ręce. Po przeczytaniu “Małych kobietek” rozkochałam się w książkach tej autorki, choć nie wszystkie podobały mi się jednakowo. “Pod krzewami bzu” to jednak wspaniała historia, która rozgrzeje Wasze serca w ten zimowy czas. Muszę przyznać, że ten tytuł razem właśnie z “Małymi kobietkami” staje u...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-02-03
2023-01-25
2023-01-14
"Spaleni w ogniu” to dla mnie najważniejsza premia stycznia, bo jest to książka jednego z moich ulubionych autorów – długo wyczekiwana! Przeczytałam wszystkie wydane dotychczas w Polsce powieści Cabré, miałam to szczęście, że uczestniczyłam w spotkaniu autorskim z nim i pomimo upływu lat oczarowanie jego prozą nie mijało. Cabré pisze pięknie o historiach, które nie zawsze są łatwe do opowiedzenia oraz o bohaterach, których często trudno jest zrozumieć. W jego powieściach sztuka zawsze odgrywa bardzo ważną rolę i jest obecna w życiu postaci. Bardzo czekałam na premię “Spalonych w ogniu”, by znów rozkoszować się tak dobrą literaturą!
“Spaleni w ogniu” – historia pełna niedomówień
Głównym bohaterem powieści jest Barcelończyk Ismael. Mężczyzna nie miał łatwego dzieciństwa, ale mimo to udaje mu się zapanować nad chaosem panującym w jego życiu, zdobyć wykształcenie i podjąć pracę nauczyciela. Pewnego dnia wstępuje do pasmanterii, aby dokupić brakujące jego koszuli guziki. Nie wie, jak bardzo ten dzień odmieni jego życie… Na miejscu spotyka przyjaciółkę z dzieciństwa, a wkrótce zaczyna się rodzić między nimi uczucie. Spędzają razem coraz więcej czasu, poznając siebie na nowo i tkając powoli wspólną codzienność. Przypadkowe spotkanie ze znajomym ze szkoły wywraca życie Ismaela do góry nogami. Dostawszy propozycję pracy, Ismael wsiada z mężczyzną do samochodu, a później… budzi się w szpitalu. Opiekują się nim dziwni lekarze, a on sam dochodzi do wniosku, że nie wszystko pamięta (czy aby do końca nieświadomie?). Stopniowo, odzyskując pamięć uświadamia sobie, co się wydarzyło razem z faktem, że pewien etap jego życia dobiegł końca.
Druga warstwa opowieści jest nieco bardziej filozoficzna. Bohaterem jest już bowiem nie człowiek, a młody dzik, warchlak, który pozostając sam, uczy się życia i umyka śmierci. Cóż, Cabré nie byłby sobą, gdyby jego najnowsza powieść nie ocierała się (w tym przypadku dość mocno) o filozofię i pytania egzystencjalne.
“Spaleni w ogniu” – zupełnie inna powieść Cabré
Spaleni w ogniu
Rozpoczynając nową powieść Cabré czułam się niczym na bezpiecznym gruncie. Przeczytawszy 7 poprzednich książek autora byłam pewna, że wiem, czego mogę się spodziewać. Tymczasem “Spaleni w ogniu” to w mojej opinii zupełnie inna powieść autora.
Po pierwsze różni się ona formą: opowieść jest o wiele krótsza, niż poprzednie książki Cabré. Pomimo małego formatu wydanej książki, druk wciąż jest dość duży, dlatego jest to pozycja do przeczytania ku kawie. Nie spędzimy z nią kilku długich wieczorów, jak miało to miejsce poprzednio. Podobno Cabré bardzo długo pracował nad książką, skracając ją coraz bardziej, aby ostateczna forma była jak najbardziej skondensowana. Po drugie powieść jest zdecydowanie łatwiejsza w odbiorze – książka, jak już wspomniałam, jest krótka, akcja jest wartka, pomiędzy bohaterami występuje sporo dialogów i brak tutaj przeskoków w czasie, jak miało to miejsce np. przy “Wyznaję”.
Tym, co może zbliżać “Spalonych w ogniu” do innych książek autora jest filozofia (jak wspomniałam już wcześniej), ale również nawiązania do wielu dzieł literackich. Bohater wykreowany przez Cabré oswaja trudną rzeczywistość tym, w czym jest najlepszy: literaturą. Postaci, które są dla niego jakimś zagrożeniem nazywa imionami bohaterów literackich, chcąc poczuć się nieco pewniej. Warto również zwrócić uwagę na jego imię, które – co z resztą wspomniane w książce – jest jawnym nawiązaniem do “Moby Dicka”. Choć jak wspomniałam, jest to książka o wiele krótsza, niż poprzednie, autorowi udało się osiągnąć efekt skondensowania historii, bowiem od porównań i odniesień jest tu aż gęsto!
Premiera, po którą warto sięgnąć?
Książki Cabré zawsze będę polecać, ponieważ uważam, że jest to obcowanie z literaturą na trochę wyższym poziomie. Tu czytelnik nie dostaje tylko historii, przez którą musi przebrnąć, ale opowieść do analizy. Odniesienia do innych dzieł, postaci, filozofii, dziejów – to wszystko sprawia, że czytanie książek autora jest bogatszym doświadczeniem.
“Spaleni w ogniu” nie zostanie moją ulubioną powieścią autora (pozostanę wierna “Wyznaję”). Przyzwyczajona do dłuższych form, po tak krótkiej historii odczuwam niedosyt. Choć są tutaj punkty wspólne z innymi dziełami Cabré jestem zdania, że ta książka jest czymś zupełnie innym: formą i historią. Nie czuję rozczarowania (choć spodziewałam się czegoś zupełnie innego), ale brak też we mnie zachwytu, który towarzyszył mi podczas lektury innych jego powieści. Pomimo tego dobrze było wrócić do prozy Cabré po kilku latach – nadal pozostaje jednym z moich ulubionych autorów.
"Spaleni w ogniu” to dla mnie najważniejsza premia stycznia, bo jest to książka jednego z moich ulubionych autorów – długo wyczekiwana! Przeczytałam wszystkie wydane dotychczas w Polsce powieści Cabré, miałam to szczęście, że uczestniczyłam w spotkaniu autorskim z nim i pomimo upływu lat oczarowanie jego prozą nie mijało. Cabré pisze pięknie o historiach, które nie zawsze...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-01-15
“Szklany klosz” to najpopularniejsza powieść Sylvii Plath i jednocześnie klasyka, którą znać trzeba. Od dawna chciałam ją przeczytać, dlatego tym bardziej się cieszę, że miałam okazję poznać tę historię w tak pięknym, ilustrowanym wydaniu. “Szklany klosz” jest powieścią poniekąd autobiograficzną, pisaną prostym językiem. Z jednej strony w książce tej dzieje się bardzo niewiele, z drugiej – wszystkiego jest tutaj od groma. Powieść oddaje depresyjne nastroje autorki oraz walkę z tym ciężkim stanem. Walkę, którą autorka ostatecznie przegrała, bowiem w niecały miesiąc od premiery, popełniła samobójstwo. Tragiczna śmierć pisarki miała niejednoznaczny wpływ na popularność “Szklanego klosza”.
Dziś mam przyjemność zaprosić Was do zapoznania się z moją opinią.
“Szklany klosz” – opowieść o rozpadającym się świecie
Szklany kloszNowy Jork – miasto pełne możliwości, które otwiera się przed dziewiętnastoletnią Esther, niczym pąk róży. Wraz z każdym dniem odkrywa przed nią swoje nowe możliwości. Każdy kąt i każdy zakamarek pokazują coś nowego. To miasto, w którym można się zakochać, odnaleźć szczęście, osiąść na stałe, czy zrobić karierę… Kiedy Esther przybywa do Nowego Jorku, by odbyć roczny staż w czasopiśmie dla kobiet, chce spróbować tego wszystkiego. Rozkoszuje się Nowym Jorkiem, dopóki nie odkrywa, że życie, które dotąd wiodła i zasady, którymi się kierowała, tutaj nie mają prawa bytu…
Wpada w pułapkę, miasto zaczyna ją tłamsić. Nocne życie przestaje ją interesować. Jest piękna i inteligentna, ale nie czuje się, jak inne dziewczyny – widzi w sobie jedynie wady. Odkrywa, że dobre oceny, na których wcześniej skupiała swoją uwagę, nie są tu wartością. Jest zagubiona i nie potrafi odpowiedzieć sobie na pytanie kim chce być i na czym jej naprawdę zależy. Rozpaczliwie poszukuje akceptacji wśród mężczyzn, lecz wraz z nimi przychodzą kolejne obawy… Ostatecznie nic nie jest takie, jak sobie wyobrażała. Esther przeżywa załamanie, a wraz z nim kończy się pewien etap i rozpoczyna się walka o życie…
“Szklany klosz” – jak wygląda depresja
Bohaterka powieści Sylvii Plath żyje pod kloszem – pod szklanym kloszem. Nie dostrzega pierwszych symptomów depresji, bowiem przez ten jej szklany klosz wszystko jest dobrze widoczne i dosyć wyraźne. Ale jednocześnie odkrywa, że coś, jakaś bariera, oddziela ją od innych. Co raz mniej czuje, na mniej ma ochotę, wszystko staje się takie obojętne. Zupełnie, jakby ktoś odciął ją od świata, od emocji, od uczuć… Zupełnie, jakby była pod kloszem.
“Szklany klosz” to powieść, w której – jak napisałam we wstępie – z pozoru niewiele się dzieje. Ot, zwykłe życie nastolatki w dużym mieście: przyjaciółki, wieczorki, kariera. No właśnie – tak to wygląda, dopóki podstępna depresja nie zaczyna wkradać się do jej codzienności. Esther przejawia rozczarowanie każdym etapem swojego życia. Nie czuje już nic, nie wie, na czym i na kim jej zależy. Wszystko staje się obojętne i nijakie. Ten stan prowadzi do tragedii, z którą uporać będzie musiała się nie tylko ona, ale również jej bliscy.
“Szklany klosz” – powieść wciąż aktualna
Choć napisana 60 lat temu, powieść jest w dalszym ciągu aktualna. Myślę, że teraz, w momencie, kiedy jako społeczeństwo stajemy się bardziej świadomi choroby, jaką jest depresja, należy tę książkę przypominać. Jest napisana lekkim językiem, momentami dość banalnym, a nawet trywialnym, ale porusza niezwykle ważny temat. Bo taka właśnie jest depresja – może dotknąć każdego i w każdym momencie życia. Esther – śliczna i utalentowana dziewiętnastolatka, przed którą świat dopiero się otwiera, jest tego najlepszym przykładem.
“Szklany klosz” jest opowieścią o cierpieniu i walce o siebie. To książka, którą trzeba przetrawić i przemyśleć, bowiem pierwsze odczucia po lekturze mogą być nacechowane lekkim niedosytem. Egzemplarz, który otrzymałam od Wydawnictwa Marginesy, zawiera ilustracje, które są w tej powieści bardzo sugestywne. Czarno-białe kreski stawiane być może trochę niepewną ręką, smutne i przygnębiające. Polecam Wam lekturę szczególnie w tym wydaniu – jeszcze mocniej oddziałuje na wyobraźnię i emocje.
To smutna historia, która może przydarzyć się każdemu.
“Szklany klosz” to najpopularniejsza powieść Sylvii Plath i jednocześnie klasyka, którą znać trzeba. Od dawna chciałam ją przeczytać, dlatego tym bardziej się cieszę, że miałam okazję poznać tę historię w tak pięknym, ilustrowanym wydaniu. “Szklany klosz” jest powieścią poniekąd autobiograficzną, pisaną prostym językiem. Z jednej strony w książce tej dzieje się bardzo...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-01-22
“Leśne morze” zapragnęłam przeczytać, ponieważ jedną z moich ulubionych powieści jest “Wzgórze błękitnego snu” tegoż autora. Bronisław Najdarowski, z tej właśnie powieści, jest moim ulubionym bohaterem literackim. Nic więc dziwnego, że wobec “Leśnego morza” miałam ogromne wymagania, a szczególnie wobec głównego męskiego bohatera – Wiktora. To jednak powieść inna, w którą musiałam się “wgryźć”, aby ją docenić. W moim odczuciu jest ona trudniejsza, niż “Wzgórze błękitnego snu”. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa MG powstała ta recenzja, do której przeczytania bardzo Was zachęcam.
“Leśne morze” – opowieść o Szu-hai
Leśne morzeSzu-hai to wielka mandżurska tajga, która nie bierze jeńców. W niej przetrwają tylko najsilniejsi – rządzą nią prawa natury, z którymi w zgodzie są w stanie żyć tylko nieliczni. Jedną z takich osób jest Wiktor Domaniewski – młody chłopak, Polak, maturzysta, który musi schować się w głębi Szu-hai przed poszukującymi go Japończykami. Akcja powieści dzieje się w latach 1939-1944, kiedy w ojczyźnie bohatera szaleje wojna.
Serce wyrywa mu się ku Polsce, lecz czy tak naprawdę Polskę zna? To w mandżurskich lasach toczy się jego życie: poznaje jeńców i zbiegów takich, jak on, ale również przyjaciół, z którymi po stracie rodziców buduje dom. Jest niczym to młode tygrysiątko, które nie raz pojawia się w powieści – zostawione same sobie, tylko tajdze na wychowanie. To właśnie tam – w tym leśnym morzu – przeżywa wszystko po raz pierwszy… i po raz kolejny. Jego ciało mężnieje – już nie jest chłopcem, lecz staje się mężczyzną, wybitnym wojownikiem i strategiem. Po raz pierwszy się zakochuje… a później po raz drugi. Odczuwa pierwsze pożądanie do kobiety… a później kolejne – bo ludzkie serce jest skomplikowane i nie potrafi wybrać.
Mimo młodego wieku dźwiga na barkach ogromny ciężar, który nie raz go przytłacza. Boleśnie dowiaduje się, czym jest odpowiedzialność za czyjeś życie, ginie i odradza się niczym feniks. Wszystko, co przeżywa, otulone jest słodką obietnicą ojczyzny. Ale czymże jest Polska? Czyż nie Chiny są mu bliższe? Wiktor jest bohaterem tragicznym, bowiem każdy jego wybór niesie za sobą ofiarę i rezygnację z czegoś, co jest mu bliskie.
Igor Newerly – autor, który kreuje silnych bohaterów
Na Wiktorze Domaniewskim nie zawiodłam się. Podobnie, jak wspomniany wyżej Bronisław Najdarowski ze “Wzgórza błękitnego snu“, jest to bohater o wszelkich cnotach: niezwykle silny, męski, odpowiedzialny, dobry, choć rozdarty wewnętrznie. To on jest perłą tej opowieści. W samą historię było ciężko mi się wgryźć – musiałam przeczytać ponad 100 stron, zanim poczułam prawdziwy klimat opowieści – wilgotny i nieprzyjazny, niczym Szu-hai. Temat, zdaje mi się, jest dla nas Polaków dosyć obcy – nie spotkałam się wcześniej z historią polskich emigrantów w Chinach, dlatego bardzo cenię sobie notę historyczną, którą Wydawnictwo MG umieściło na początku książki.
Igor Newerly jest autorem wartym poznania, choć wydaje mi się, że dziś już nieco zapomnianym (tym bardziej się cieszę, że MG przypomina jego twórczość!). Czytanie go daje ogromną satysfakcję intelektualną. Choć to powieść obyczajowa, bohaterowie są w niej świetni – przeżywają prawdziwe dramaty, często są rozdarci i stawiani w sytuacjach bez wyjścia – a tło historyczne wzbogaca wiedzę czytelnika. To powieść, rzekłabym, z górnej półki – trudniejsza w odbiorze, ale niosąca ważniejszy i mądrzejszy przekaz. Chętnie sięgnę po kolejne powieści autora tym bardziej, że dorobek ma spory.
“Leśne morze” zapragnęłam przeczytać, ponieważ jedną z moich ulubionych powieści jest “Wzgórze błękitnego snu” tegoż autora. Bronisław Najdarowski, z tej właśnie powieści, jest moim ulubionym bohaterem literackim. Nic więc dziwnego, że wobec “Leśnego morza” miałam ogromne wymagania, a szczególnie wobec głównego męskiego bohatera – Wiktora. To jednak powieść inna, w którą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-12-18
2022-11-30
“Byliśmy w Oświęcimiu” to książka z rodzaju tych, po które od czasu do czasu trzeba sięgać, mimo że boli. To zbiór wspomnień wojennych, zebranych w bardzo wnikliwe opowiadania, które przypominają nam, że nie możemy zapomnieć. Zawsze, kiedy czytam książki o wojnie i życiu w obozie (choć czy można to właściwie nazwać życiem?) nie potrafię zrozumieć, jak to możliwe, że człowiek zgotował taki los drugiemu człowiekowi… Co więcej, w obliczu współczesnych wydarzeń, uświadamiam sobie, że ten los może się powtórzyć, jeśli świat się nie opamięta. Jeśli to my, ludzie, się nie opamiętamy! Dlatego dziś, wszystkim czytelnikom bloga Jej Wysokość Literatura, jako lekturę obowiązkową przepisuję książkę “Byliśmy w Oświęcimiu”, która ukazała się na rynku dzięki Wydawnictwu Słowne.
“Byliśmy w Oświęcimiu” – wspomnienia, od których się nie uwolnimy
Celowo napisałam powyżej, że to wspomnienia, od których się nie uwolnimy. One prześladować będą nie tylko trzech autorów, którzy napisali opowiadania do tego zbioru, ale i całą ludzkość. Na tylnej okładce książki jest napisane: Na luksus zapomnienia nie możemy sobie pozwolić – i ja się pod tym stwierdzeniem podpisuję. II wojna światowa odcisnęła na świecie ogromne piętno, o którym musimy stale przypominać, aby do nie doprowadzić do tego kolejny raz. Bardzo się cieszę, że na rynku obok kiczowatych opowieści o życiu obozowym, zazwyczaj z romansem w tle, pojawiają się naprawdę rzetelne pozycje.
“Byliśmy w Oświęcimiu” to zbiór opowiadań, których autorzy doświadczyli podobnej traumy – każdy z nich zaznał życia obozowego. Wstęp napisany jest przez Justynę Sobolewską i bardzo polecam przeczytanie tych paru słów, zanim siądziecie do właściwej lektury.
Książka została wydana w Monachium w 10 tysiącach egzemplarzy. Część tego pierwotnego nakładu została oprawiona w oryginalne obozowe paski, a jeden z skórę z esesmańskiego płaszcza. Tadeusz Borowski napisał do niej cztery opowiadania, które znamy już bardzo dobrze: “U nas w Auschwitzu”, “Dzień na Harmenzach”, “Proszę Państwa do gazu”, “Ludzie, którzy szli”. Reszta opowiadań jest autorstwa Janusza Nela Siedleckiego oraz Krystyna Olszewskiego, a ich lektura jest równie bolesna i dotkliwa.
“Byliśmy w Oświęcimiu” – po to, aby nie zapomnieć
Książki o tematyce obozowej są pozycjami niezwykle odważnymi. Przecież niedaleko nas znów toczy się wojna. Na świecie codziennie giną miliony, a nam łatwiej jest wyciszyć wiadomości, nie klikać w krzykliwe nagłówki i udawać, że wszystko jest w porządku. Nasze życie toczy się dalej. Celowo do tej lektury załączam takie zdjęcie – ze świątecznym kubkiem i gorącą kawą zrobioną z ekspresu, z gwiazdką betlejemską i miękką kanapą w tle. W każdej chwili możemy utracić wszystko to, co posiadamy, dlatego z całych sił powinniśmy się starać nie zapomnieć i przeciwdziałać złu, które nas otacza. Autorzy opowiadań też mieli kiedyś normalne życie – dobre i pełne planów na przyszłość, dopóki wojna ich nie zweryfikowała.
Na luksus zapomnienia nie możemy sobie pozwolić.
A więc czytajcie.
“Byliśmy w Oświęcimiu” to książka z rodzaju tych, po które od czasu do czasu trzeba sięgać, mimo że boli. To zbiór wspomnień wojennych, zebranych w bardzo wnikliwe opowiadania, które przypominają nam, że nie możemy zapomnieć. Zawsze, kiedy czytam książki o wojnie i życiu w obozie (choć czy można to właściwie nazwać życiem?) nie potrafię zrozumieć, jak to możliwe, że...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-11-18
"Chołod" to najnowsza powieść Szczepana Twardocha, której byłam bardzo ciekawa. Staram się być na bieżąco z literaturą tego autora i czytać wszystko, co pojawia się na rynku nowego. Co prawda z wyrzutem wciąż spogląda na mnie "Wieczny Grunwald", ale uparcie wierzę, że kiedyś nadrobię lekturę. "Chołod" to owoc niezwykłej wyprawy na daleką Północ, którą autor musiał odbywać w momencie, gdy rzeczywistość zaczęła go przytłaczać. Myślę, że każdy z nas ma na świecie takie swoje miejsce, w którym czuje się lepiej; jest w stanie zebrać myśli, zaczerpnąć energii do dalszej tułaczki po tej ziemi, nabrać dystansu. Dla niektórych takim miejscem będzie po prostu dom - przytulny, zawsze gotów, by nas przyjąć. Dla innych nieco bardziej odległy zakątek ziemi. Tak właśnie dla Twardocha takim miejscem jest Spistbergen - surowy i wymagający, pozwalający autorowi na zebranie się w garść.Ta wyprawa była inna niż wszystkie; to właśnie podczas niej Twardoch poznał niezwykłą kobietę, która dała mu do przeczytania dzienniki Konrada Widucha, na których podstawie powstał "Chołod". Dobry pisarz potrafi czerpać inspirację ze wszystkiego, co go otacza. W tej sytuacji los uśmiechnął się do Twardocha i niemalże gotowy materiał na powieść podsunął mu pod nos.
"Chołod" - opowieść Konrada Widucha
Bohaterem Twardocha jest Konrad Widuch, którego dzienniki autor dostał do przeczytania od tajemniczej podróżniczki. To pochodzący z Górnego Śląska weteran Wielkiej Wojny i komunista oddany rewolucji. Po wojnie wyjeżdża do Rosji, chcąc wcielić w życiu proletariacki porządek. Walczy w szeregach Konarmii w wojnie 1920 roku. Staje się ofiarą rewolucji i jako "stary bolszewik" w 1937 roku zostaje aresztowany, skazany i wysłany do łagru, z którego ucieka. I tu zaczyna się właściwie nasza powieść - Konrad Widuch przebija się przez śniegi, lód i tundrę, notując swoją codzienność w swoistym pamiętniku, który wiele lat później trafia w ręce Twardocha. Być może to przypadek, że poczytny pisarz odnajduje ślad Ślązaka z jego rodzinnych Pilchowic na dalekiej północy; być może zadecydował o tym los. Twardoch postanawia przedstawić losy Widucha czytelnikom, skrupulatnie przepisując jego dziennik. Kontynuując swoją wędrówkę przez surową północ Widuch trafia do tajemniczej osady, zwanej "Chołodem". Ludzie żyją tam według określonego porządku i surowych zasad dyktowanych im przez polarną naturę. Hodują renifery, polują na foki i niedźwiedzie, mają swój język, daleko im do wieści z wielkiego świata, nie wiedzą, co dzieje się w Europie. Wszystko się zmienia, kiedy przebywa do nich Widuch wraz ze swoimi - mniej lub bardziej chcianymi - towarzyszami wędrówki. A w ślad za nimi mateczka Rosja, która nie zapomina o swoich dzieciach...
"Chołod" - Twardoch w nowej odsłonie
"Chołod" porusza tematy, które Twardoch lubi rozkładać na czynniki pierwsze w każdej swojej powieści. Znajdziecie tu człowieka, którego tragedią jest fakt, że właściwie nie wie, kim jest. Po raz kolejny słyszymy tu głos autora, który poddaje dyskusji narodowość, a co za tym idzie - tożsamość - swojego bohatera. Widuch pisze swój dziennik z resztą w kilku językach - po śląsku, po polsku, ale wtrąca również rosyjskie, niemieckie czy nawet francuskie zwroty. Niczym cień za bohaterem kroczy wielka historia, w której wir zostaje on wrzucony wbrew swej woli. Jako jednostka staje się rozczarowany ideami, a wytchnienie może znaleźć tylko z dala tego wszystkie - w odległym Chołodzie, gdzie prawa dyktuje natura. Jak się jednak okazuje taki stan nie może trwać zbyt długo...Kiedy tylko dowiedziałam się o premierze tej książki poczułam wielkie podekscytowanie i nie mogłam się doczekać, aby ją przeczytać. Na próżno jednak, bowiem "Chołod" w mojej opinii to najsłabsza książka Twardocha. Z ręką na sercu przyznam również, że była dla mnie zbyt trudna w odbiorze. Autor posługuje się wieloma sformułowaniami i zwrotami (choćby te, dotyczące żeglarstwa czy brak tłumaczeń z języków obcych), które były dla mnie niejasne, a przebrnięcie przez dzienniki Widucha w większej mierze było po prostu... nudne. Przez cały czas obcowania z tą powieścią czekałam na jakiś zwrot, który wyjaśni cel powstania książki. I choć ta tajemniczość ma również swój urok, nie znalazłam tu zachwytów, których doznałam przy innych książkach Twardocha - np. ostatniej "Pokorze". Trochę też odczuwam już przesyt poruszaniem dylematu polsko-śląskiego i chciałabym od autora czegoś nowego, czegoś innego. "Chołod" odkładam na półkę z ukłuciem żalu i rozczarowania. Przed napisaniem recenzji przeczytałam sporo opinii innych czytelników i odkryłam, że do nich ta książka trafiła. Jak zwykle zachęcam Was do wypracowania sobie swojego zdania, choć już teraz ostrzegam, że lektura do lekkich nie należy. :)
"Chołod" to najnowsza powieść Szczepana Twardocha, której byłam bardzo ciekawa. Staram się być na bieżąco z literaturą tego autora i czytać wszystko, co pojawia się na rynku nowego. Co prawda z wyrzutem wciąż spogląda na mnie "Wieczny Grunwald", ale uparcie wierzę, że kiedyś nadrobię lekturę. "Chołod" to owoc niezwykłej wyprawy na daleką Północ, którą autor musiał odbywać w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-11-18
Linn Strømsborg “Nigdy, nigdy, nigdy” – o prawie do wyboru
“Nigdy, nigdy, nigdy” to książka, na którą sama raczej nie zwróciłabym raczej uwagi… Listopad zrobiłam sobie takim miesiącem kryminalnych opowieści. Udało mi się przeczytać parę naprawdę świetnych thrillerów, które miały jednak jedną wadę: zbyt szybko się je czytało! Czytając zwykle około 100 stron dziennie, przy kryminałach byłam w stanie połknąć książkę w dzień lub w dwa. Sama nawet nie wiedziałam, kiedy przewracałam kartki, a już byłam w połowie historii… Napisałam o tym na swoim bookstagramie, a ArtRage postanowiło wysłać mi jakąś powieść, dbając o to, abym nie była skazana na żaden zastój czytelniczy. Nie wiedziałam, co to będzie za książka i w sumie dobrze – okazała się ona niespodzianką i strzałem w dziesiątkę. Dostałam powieść, którą – zaryzykuję to stwierdzenie – powinna przeczytać każda kobieta! I ta, która marzy o macierzyńskie, jak i ta, która się waha lub wie, że nigdy się na nie nie zdecyduje. Linn Strømsborg oddała tą powieścią bardzo ważny głos we współczesnej literaturze. W powieści “Nigdy, nigdy, nigdy” opowiada o możliwości dokonania wyboru przez kobiety i o sztuce życia w zgodzie z tym, co się postanowiło.
“Nigdy, nigdy, nigdy” – o bohaterce, która nie chce mieć dzieci
Nigdy, nigdy, nigdyBohaterka powieści Linn Strømsborg ma trzydzieści pięć lat i wie, że nie chce mieć dzieci. Jest świadoma tej decyzji i jej nienaruszalności – jest pewna, że nic nie sprawi, że zmieni swoje zdanie. Nie czuje instynktu macierzyńskiego, nie wzrusza się na widok różowych bobasów, a swojego przyszłego życia nie wyobraża sobie z maluchem u boku. Razem z partnerem od początku relacji mają jasność, że nie będą powiększać rodziny… aż do teraz.
Kiedy ich bliscy przyjaciele spodziewają się dziecka, w Philipie zaczyna dojrzewać uczucie, które od dawna w sobie tłumił. Zaczyna dochodzić do wniosku, że jest w stanie wyobrazić sobie siebie jako ojca, a wizja ta przynosi mu przyjemność. Co więcej, czerpie satysfakcję z opiekowania się kimś – nawet psem – na którego bohaterka powieści również nie chce się zgodzić. Na domiar złego jej matka wciąż dzierga ubranka w nadziei, że córka zmieni zdanie, a co raz więcej znajomych postanawia w końcu “dorosnąć” i założyć rodzinę. Tylko ona jedna – wydawałoby się, że wbrew całemu światu – postanawia trwać w swojej decyzji. Nigdy nie będzie mieć dzieci. Nigdy, nigdy, nigdy. Czy to oznacza, że jest gorsza? Czy pozostając przy tym postanowieniu będzie w stanie zachować swoje życie? Jak reaguje na to jej otoczenie i czy ma w ogóle szansę na to, by być zrozumianą?
“Nigdy, nigdy, nigdy” – jedna z najważniejszych powieści, jakie przeczytałam w życiu!
“Nigdy, nigdy, nigdy” to jedna z najważniejszych powieści, jakie przeczytałam w życiu. Wiem, że to mocne słowa, ale nie boję się ich użyć w tej sytuacji. Kobiety, które z różnych powodów, nie decydują się na macierzyństwo są stygmatyzowane – szczególnie w Polsce. Życie pisze różne scenariusze – możesz nie mieć dzieci z powodów biologicznych, lub bo nie znalazłaś odpowiedniego partnera, nie masz dobrej sytuacji materialnej, albo po prostu nie chcesz. Każdy powód jest dobry i o tym właśnie opowiada ta książka – o powodach, dlaczego decydujemy się mieć dzieci lub nie, podkreślając właśnie tą tezę: każdy powód jest dobry!
Ja od zawsze wiedziałam, że chcę zostać mamą. Moje serce rwie się z tęsknoty do maluszka, którego jeszcze nie znam. Chcę dać mu wszystko to, co najlepsze, a jednocześnie naprawić błędy własnych rodziców. I wiem, że nigdy nie będę idealną mamą, ale jestem pewna jednego: będę kochać tego małego człowieka ponad wszystko. Są jednak osoby, które nie czują tego, co ja. Jak bohaterka tej powieści po prostu nie chcą mieć dzieci, na starość wolą chodzić samotnie na koncerty i podróżować, zamiast niańczyć wnuki. Linn Strømsborg pokazuje, z jak wielkim niezrozumieniem i stygmatyzacją spotyka się kobieta z jej książki tylko dlatego, że dokonała pewnego wyboru. Wyboru – zaznaczmy – który ma wpływ bezpośrednio na jej życie. Jak w pewnym wieku kobieta jest oceniana tylko przez pryzmat tego, czy posiada dzieci i… dlaczego nie.
Z tym tematem łączy się również problem utrzymania relacji, gdy jeden z partnerów chce mieć dzieci, a drugi nie. Czy zachowanie takiego związku, jest możliwe? Linn Strømsborg pokazuje z jakimi dylematami w relacjach mierzą się jej bohaterzy. Zakończenie powieści bardzo mnie wzruszyło. To książka ważna, ale jednocześnie wiem, że świata nie zmieni i że przed nami, kobietami, jeszcze długa droga, by móc podejmować taką decyzję bez bycia osądzaną.
Ta książka, podobnie jak wspomniane przeze mnie kryminały, również miała jedną wadę – za szybko się ją czytało. To tak dobra literatura, że chciałam zatrzymać się przy każdym zdaniu, solidnie je przemyśleć i przeanalizować, wypisać swoje wnioski. Chciałabym, aby sięgnęły po nią wszystkie kobiety i pozwoliły sobie nawzajem decydować o swoim życiu. Niewiele tu treści, to niespełna trzysta stron, a rozdziały są krótkie, ale każde zdanie ma tu swoją wagę. Naprawdę warto przeczytać.
Linn Strømsborg “Nigdy, nigdy, nigdy” – o prawie do wyboru
“Nigdy, nigdy, nigdy” to książka, na którą sama raczej nie zwróciłabym raczej uwagi… Listopad zrobiłam sobie takim miesiącem kryminalnych opowieści. Udało mi się przeczytać parę naprawdę świetnych thrillerów, które miały jednak jedną wadę: zbyt szybko się je czytało! Czytając zwykle około 100 stron dziennie, przy...
2022-11-26
2022-10-27
“Kozioł ofiarny” to kolejna perełka w serii butikowej Wydawnictwa Albatros. Przeczytałam już parę książek Daphne du Maurier i żadna z nich mnie nie zawiodła. Co prawda “Oberża na pustkowiu” pozostawiła we mnie niedosyt i podobała mi się mniej, niż inne dotychczas przeczytane, ale byłam pewna, że “Kozioł ofiarny” to naprawi.
Czy kiedykolwiek pomyśleliście o tym, że chcielibyście choć na chwilę zamienić się z kimś rolami? Wyjść z własnej skóry, zostawić swoje problemy za sobą i spróbować życia, które wiedzie ktoś inny? Tym bardziej, jeśli to życie wydaje się o wiele przyjemniejsze: bez trosk, wymagań innych, proste i nieskomplikowane – idealne by na chwilę odpocząć od siebie samego. Brzmi pięknie, prawda? Ale jest jeden szkopuł: aby zamienić się rolami musielibyście spotkać… sobowtóra! To właśnie dzieje się w powieści “Kozioł ofiarny”, którą miałam przyjemność przeczytać i zrecenzować dzięki księgarni internetowej Tania Książka.
“Kozioł ofiarny” – wcielając się w rolę swojego sobowtóra
Kozioł ofiarnyWyjście z własnej skóry i pozostawienie wszystkich problemów za sobą jest bardzo wygodne. Tym bardziej, jeśli oprócz długów ciążą na Tobie wymagania innych, a presja rośnie wraz z każdym dniem. Każdy czeka na jakąś decyzję i wzięcie odpowiedzialności na swoje barki, wiedząc jednocześnie, że z tej sytuacji nie ma dobrego wyjścia – to Ty masz być kozłem ofiarnym. Dlatego kiedy Jean spotyka w Paryżu swojego sobowtóra postanawia zrzucić całą odpowiedzialność na jego barki – przynajmniej za chwilę. Uważa to za świetny dowcip, sam z resztą jest przekonany, że cała ta sytuacja nie przyniesie większych szkód, a przynajmniej odpocznie od swojego życia w jakimś nudnym mieszkaniu własnego sobowtóra… Mężczyźni nie dość, że wyglądają identycznie, to noszą to samo imię – mimo iż jeden Francuz (Jean), a drugi Anglik (John). To przecież nie może być przypadek?
Jean podejmuje decyzję błyskawicznie – podmienia ubrania, zabiera samochód Johna i odjeżdża w kierunku nie swojego życia… Kiedy ten drugi budzi się rano w hotelowym pokoju po suto zakrapianej kolacji sądzi, że padł ofiarą okrutnego żartu. Choć to prawda, postanawia podjąć tę grę i wciela się w rolę Jeana – mieszkańca zamku, właściciele verrerie, męża i ojca, kozła ofiarnego. Już niedługo po tym, jak przybywa do swojego nowego domu orientuje się w sytuacji, a na jaw wychodzą mroczne sekrety…
Jak rozwinie się ta sytuacja? Czy taki żart może trwać w nieskończoność? Czy mężczyźni powrócą do własnych żyć? Jedno jest pewne – nie obędzie się bez ofiar.
“Kozioł ofiarny” – życie nie we własnej skórze
Przyjmując rolę Jeana John próbuje naprawić jego błędy i ocieplić relacje z bliskimi. Wszystkie jego działania zmierzają jednak tylko w jednym kierunku: nieuchronnej katastrofy. Czy to możliwe, by wejść w rolę tak mocno, by zapomnieć kim naprawdę się jest?
“Kozioł ofiarny” to wspaniała powieść, którą czyta się jednym tchem. Jest odrobinę mroczna (idealna na jesienne wieczory!), bowiem wcielają się w tę straszną rolę John dokopuje się do rodzinnych sekretów. Jednocześnie powieść pozostawia wiele miejsca na własne refleksje i przemyślenia, a wartko tocząca się akcja nie pozwala na nudę. Bardzo lubię powieści z Serii Butikowej i nie inaczej było tym razem – tak, jak przypuszczałam, “Kozioł ofiarny” okazał się prawdziwą perłą w tej niezwykłej kolekcji. Nic więc dziwnego, że w rankingu Taniej Książki znajdziecie tę powieść pod hasłem “polecana” – ja również serdecznie polecam!
Jestem pod wrażeniem, jak ekscytujące i jednocześnie przerażające historie wymyślała Daphne du Maurier. Nie zwlekajcie – sięgnijcie jesienią po “Kozła ofiarnego”.
“Kozioł ofiarny” to kolejna perełka w serii butikowej Wydawnictwa Albatros. Przeczytałam już parę książek Daphne du Maurier i żadna z nich mnie nie zawiodła. Co prawda “Oberża na pustkowiu” pozostawiła we mnie niedosyt i podobała mi się mniej, niż inne dotychczas przeczytane, ale byłam pewna, że “Kozioł ofiarny” to naprawi.
Czy kiedykolwiek pomyśleliście o tym, że...
2022-10-27
“Kilka dni z życia Alice” to trzecia książka autorki, którą miałam okazję przeczytać. Zasługuje na mocne drugie miejsce na podium, zaraz za “Niedaleko pada jabłko…”. To doskonała opowieść pokazująca, że czasem każdemu z nas przydałoby się mocno dostać w głowę!
Co byście zrobili, gdyby okazało się, że nagle nie pamiętacie ostatnich 10 lat swojego życia? Co więcej, życie, które ponoć teraz wiedziecie, jest zupełnie inne od tego, jakie sobie wyobrażaliście! Nic nie układa się tak, jak w planach, które snuliście, mając 29 lat. W takiej sytuacji właśnie znajduje się tytułowa bohaterka, Alice. Jedynie mgliste migawki w pamięci dają jej jakieś wskazówki co do tego, kim jest obecnie…
Kilka dni z życia Alice“Kilka dni z życia Alice” – kiedy mocne uderzenie w głowę wywraca cały świat do góry nogami
Alice budzi się na siłowni po mocnym uderzeniu w głowę. Co tutaj robi? Przecież zawsze stroniła od ćwiczeń fizycznych! Kim są ludzie wokół niej? I co to za okropny strój? Totalnie nie w jej guście! Te wszystkie pytania kotłują się w jej głowie wraz z jednym, najważniejszym: czy nic nie stało się dziecku?! Po mocnym uderzeniu w głowę, czterdziestoletnia Alice myśli, że wciąż ma dwadzieścia dziewięć lat i właśnie spodziewa się maleństwa…
Przez kolejne dni bohaterka próbuje odzyskać pamięć i dojść do siebie – poskładać w całość tę układankę, jaką tworzy jej życie. Dowiaduje się, że z nierozgarniętej dziewczyny stała się pełną zapału panią domu, mamą, będącą w trójce klasowej i organizującą huczne przyjęcia. Nie rozpoznaje swoich dzieci i jest pełna zdziwienia, że ma ich aż trójkę! Jednak co najgorsze, okazuje się, że jej związek wcale nie wygląda tak, jak go zapamiętała… Co więcej, w rozmowie z innymi osobami co chwilę przewija się tajemnicze imię: Gina. Kim była ta kobieta? Kochanką męża, rywalką czy przyjaciółką? Dlaczego każdy stara się unikać rozmowy na jej temat? Alice stara się ułożyć te kawałki życia w jedną, spójną całość. Co się wydarzy, gdy uda jej się przypomnieć wszystko? O ile się uda…
“Kilka dni z życia Alice” – urocza i ciepła opowieść, która trzyma w napięciu
“Kilka dni z życia Alice” to bardzo przyjemna książka ze świetnym przesłaniem. Alice, podobnie, jak każdy z nas, w wieku X lat miała określoną wizję własnej przyszłości. Życie zweryfikowało, jak będzie ona wyglądać… Dlatego czasem naprawdę warto mocno palnąć się w łeb i trochę postawić do pionu, nabrać dystansu do siebie i innych.
Momentami powieść trochę dłużyła mi się przez wstawki autorki: blog starszej pani i pamiętnik siostry głównej bohaterki. Do teraz – a jestem już miesiąc po lekturze – uważam, że nie były one konieczne w tej książce. Powodowały, że akcja była bardziej mozolna…
Sama powieść bardzo mi się podobała – jak napisałam w nagłówku: urocza i ciepła. Idealna na nadchodzące letnie wieczory. Polecam!
“Kilka dni z życia Alice” to trzecia książka autorki, którą miałam okazję przeczytać. Zasługuje na mocne drugie miejsce na podium, zaraz za “Niedaleko pada jabłko…”. To doskonała opowieść pokazująca, że czasem każdemu z nas przydałoby się mocno dostać w głowę!
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toCo byście zrobili, gdyby okazało się, że nagle nie pamiętacie ostatnich 10 lat swojego życia? Co więcej, życie,...