Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Zapewne powinnam zacząć przygodę z twórczością Jacka Piekary od którejś z jego powieści, ale akurat tak się złożyło, że w moje ręce wpadł ten zbiór opowiadań. Nie żałuję. Wciągnęły mnie dosłownie od pierwszych stron i nie pozwoliły się od siebie oderwać. Niestety, każde kolejne opowiadanie okazywało się mniej ciekawe od poprzedniego.

Zbiór jest podzielony na cztery tematyczne części. Pierwsza, czyli „Miłość, seks, nienawiść” zrobiła na mnie największe wrażenie. Szczególnie opowiadanie otwierające zbiorek. Historia kobiety całkowicie zdominowanej, bitej i poniżanej przez męża na długo pozostanie w mojej pamięci. Dwa kolejne podobały mi się już mniej, ale nie były szczególnie złe.

Natomiast dwie kolejne części – „Bóg i historia” oraz „Obce światy” to dla mnie duże rozczarowanie. Opowiadania zupełnie nie są w moim guście, zbyt surrealistyczne, przekombinowane. Nie potrafiły mnie niczym zainteresować, czytałam je „na siłę”, tylko dlatego, że nie potrafię porzucić żadnej książki przed końcem. Przemęczyłam się więc nad tymi dwiema częściami, wciąż żywiąc nadzieję, że trafię na opowiadanie, które choć po części zachwyci mnie, jak to otwierające zbiór.

Całość niejako zrehabilitowała ostatnia część. Trzy opowiadania traktujące o życiu na Taurydzie, a szczególnie o agencie handlowym O’Reillym wprost mnie zachwyciły. Tego właśnie szukam w fantastyce – kreowania nowych światów, kultur, wzorców zachowań. Dodatkowo wszystkie trzy opowiadania w tej części opierały się na ciekawej, intrygującej fabule. Wydaje mi się, że to w nich Piekara pokazał pełnię swojej wyobraźni oraz łatwość kreowania alternatywnej rzeczywistości.

Choć nie żałuję czasu spędzonego na lekturze tych krótkich opowiadań, to wiem, że mogłam zacząć poznawać twórczość Piekary od czegoś zdecydowanie lepszego. Tym niezbyt udanym startem na pewno na dłuższy czas zniechęciłam się do autora. A szkoda, bo czytałam wiele bardzo pozytywnych opinii fanów na jego temat. Ta dość niefortunna przygoda na pewno nauczy mnie, by następnym razem najpierw zapoznać się z opiniami czytelników, a dopiero później decydować się na lekturę.

Zapewne powinnam zacząć przygodę z twórczością Jacka Piekary od którejś z jego powieści, ale akurat tak się złożyło, że w moje ręce wpadł ten zbiór opowiadań. Nie żałuję. Wciągnęły mnie dosłownie od pierwszych stron i nie pozwoliły się od siebie oderwać. Niestety, każde kolejne opowiadanie okazywało się mniej ciekawe od poprzedniego.

Zbiór jest podzielony na cztery...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kiedy zobaczyłam tę powieść w zapowiedziach, od razu wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Długo czekałam na premierę, a gdy już otrzymałam własny egzemplarz, nie potrafiłam się od niego oderwać. Co takiego jest w debiutanckiej powieści Eleanor Catton, że jej lektura to prawdziwa uczta dla czytelnika?

Mnie trzymała przy „Próbie” niezdrowa ciekawość. Wciąż miałam nadzieję, że wątek zasygnalizowany w opisie wydawcy będzie w książce rozwinięty, przedstawiony w jakiś niesamowicie spektakularny sposób. W tej kwestii przyznaję, że nieco się zawiodłam. Bo skandaliczne, zakazane i społecznie potępiane relacje między nauczycielem a uczennicą nie są w książce pokazane wprost. Tak naprawdę poznajemy je jedynie poprzez plotki, domysły, dywagacje i kłamstwa innych bohaterów. Nie dowiadujemy się, co mają na ten temat do powiedzenia główne osoby dramatu.

Jeśli więc sięgasz po tę pozycję chcąc poznać „pikantne szczegóły”, to zapewne srodze się zawiedziesz. Niemniej powieść ma swój niepowtarzalny, magiczny klimat. Mnogość wątków idealnie splata się ze sobą, tworząc trudną, a jednocześnie urzekającą historię o mękach dojrzewania, pierwszych miłościach, odkrywaniu własnej seksualności. Jest to też opowieść o byciu rodzicem, o wyzwaniach z jakimi trzeba się zmierzyć wychowując dzieci. „Próba” opowiada również o samotnej starości oraz o wpływie tej samotności na nasze zachowania i relacje z innymi ludźmi.

Najbardziej zafascynowała mnie postać Stanleya. Chłopak nie miał łatwego dzieciństwa, rozdarty między rozwiedzionymi rodzicami, sam musiał znaleźć swoje miejsce w świecie. A gdy wydaje się, że tym miejscem jest szkoła aktorska, młody adept zaczyna mieć poważne wątpliwości moralne. Nagle staje przed bardzo trudnym wyborem między karierą na scenie, a lojalnością wobec dziewczyny, która mu zaufała i której oddał serce. Wewnętrzna przemiana tego bohatera, malowniczo opisana na kartach powieści, jest jej zdecydowanie najciekawszym elementem.

W „Próbie” niewiele spraw jest opisanych wprost. Większość jest tylko zasygnalizowana, reszty należy się domyślać. Catton pięknie wymyśliła sobie tę historię i równie pięknie ją opowiedziała. Pięknie, jak na debiut 23-letniej dziewczyny, bo powieść nie jest ani doskonała, ani nawet bardzo dobra. Jest poprawna, może dobra z plusem. Na tyle jednak obiecująca, że z chęcią sięgnę po kolejne dzieło pisarki.

Kiedy zobaczyłam tę powieść w zapowiedziach, od razu wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Długo czekałam na premierę, a gdy już otrzymałam własny egzemplarz, nie potrafiłam się od niego oderwać. Co takiego jest w debiutanckiej powieści Eleanor Catton, że jej lektura to prawdziwa uczta dla czytelnika?

Mnie trzymała przy „Próbie” niezdrowa ciekawość. Wciąż miałam nadzieję, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niezwykle mnie cieszy, że ostatnimi czasy pojawia się coraz więcej polskich autorów, którzy piszą rewelacyjne powieści kryminalne. „Twardy zawodnik” jest tego świetnym przykładem – powieść niebanalna, trzymająca w napięciu, zaskakująca niemal w każdym rozdziale.

Tytułowy twardy zawodnik jest idealnym przykładem na to, jak jedna decyzja może zaważyć na całym życiu. Jedna nie do końca przemyślana decyzja, żeby być dokładnym. Anders zawsze dążył do tego, co najlepsze. Z wychowywanego tylko przez ojca w szarej komunistycznej Polsce chłopca, który jedynie „bywał” u mamy w pięknej i bogatej Szwecji, przeistoczył się w odnoszącego sukcesy i zarabiającego duże pieniądze mężczyznę. Z wyśmiewanego przez zazdrosnych kolegów „Szwedzia” Andrzeja, wyrósł na przystojnego, pełnego uroku oraz pewnego siebie Andersa. Jedyne na czym się w życiu skupiał to sukces. Nie liczyły się dla niego środki, jakie musiał przedsięwziąć, by go osiągnąć. Nie liczyli się też ludzie, których tylko wykorzystywał do swoich celów. Pierwsze potknięcie, które zostało zamiecione pod dywan i wyciszone, utwierdziło go w przekonaniu, że jest bezkarny. Niestety.

Pewnie dlatego właśnie, gdy po raz kolejny zawisa nad nim groźba zdemaskowania jego nie do końca legalnych poczynań, nie waha się wcielić w życie planu, który ma na celu zniszczenie życia osobie, która może szanownego pana Sodergrena pogrążyć. Od tej chwili los tego mężczyzny zależeć będzie od jednego człowieka. Jak się później okaże, wybór tego człowieka był całkowicie chybiony, a od momentu związania się z nim, nasz twardy zawodnik zmierza już tylko ku katastrofie, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

"Odebrał dobrą lekcję. Ale przecież nie jest złym człowiekiem. Nie jest potworem, pozbawionym ludzkich cech. Po prostu w którymś momencie przekroczył pewną granicę. Nie wiedział w którym, nie wiedział, gdzie przebiegała… Wiedział tylko, że była bardzo cienka. Tak cienka, że aż niewidzialna. A potem znalazł się na równi pochyłej, po której stoczył się wbrew swojej woli."

Pozostali bohaterowie wzbudzają o wiele więcej sympatii, niż przebiegły i bezwzględny Anders. Ofiara jego knowań – prokurator Michalczyk to mocno doświadczony przez życie samotny ojciec niepełnosprawnego syna, który w pracy daje z siebie wszystko. Właśnie ta osławiona skrupulatność bohatera, ściąga na niego wszystkie nieszczęścia. To ona wzbudziła w „twardym zawodniku” lęk, który pchnął go do ataku. Kolejnym, chyba najbardziej pozytywnym charakterem powieści jest nadkomisarz Robert Krugły, który stawia na szali swoją karierę w policji kryminalnej, reputację, a także coś o wiele cenniejszego – bezpieczeństwo swojej żony. Robi to w imię lojalności i przyjaźni, a przede wszystkim dlatego, że od początku wierzy w niewinność przyjaciela.

W powieści długo wydaje się, że wszystko od początku do końca jest jasne. Jednak to tylko sprytnie narzucone czytelnikowi przez autora wrażenie. W miarę poznawania kolejnych faktów,zaczyna okazywać się, że fabuła nie jest tak prosta, jak wydawało się na początku. Dzięki autorowi odkrywamy kolejne jej warstwy, wyjaśniamy wszystkie niuanse i niedomówienia. Jak w historię Michalczyka wpisuje się brutalny napad na konwój wiozący pieniądze z banku, który zakończył się sukcesem, okupionym niestety krytycznym stanem jednego z konwojentów? Czy za tą zuchwałą kradzieżą również stoi Szwed ze wspólnikiem?

Ta książka jest także znakomitym studium psychologicznym postaci – zarówno katów, jak ofiar. Wraz z autorem zgłębiamy meandry ludzkich umysłów w skrajnych życiowych sytuacjach, poznajemy reakcje człowieka w obliczu wydarzeń, których każdy z nas wolałby w życiu uniknąć. Niesamowicie podobają mi się również portrety psychologiczne postaci kobiecych – Stelar pokazuje, że tak zwana słaba płeć w sytuacjach krytycznych potrafi odnaleźć w sobie pokłady siły i odwagi,o jakie nikt jej nie podejrzewa. Ogromnym plusem powieści jest tempo akcji. Stelar wciąż trzyma czytelnika w napięciu, wciąż zaskakuje. Od „Twardego zawodnika” po prostu nie sposób się oderwać!

Jedynym szczegółem, jaki mi się nie podobał i na początku trochę zniechęcał do lektury, jest okładka. Jednak okazało się, że pasuje ona idealnie do treści powieści, więc nie miałam racji. Jaki z tego wniosek – książka nie ma wad, nie ma żadnych słabszych stron 😉 Zdecydowanie jestem pod ogromnym wrażeniem! Teraz pozostaje mi tylko nadrobić debiutancką powieść Marka Stelara i niecierpliwie czekać na kolejne :)

Niezwykle mnie cieszy, że ostatnimi czasy pojawia się coraz więcej polskich autorów, którzy piszą rewelacyjne powieści kryminalne. „Twardy zawodnik” jest tego świetnym przykładem – powieść niebanalna, trzymająca w napięciu, zaskakująca niemal w każdym rozdziale.

Tytułowy twardy zawodnik jest idealnym przykładem na to, jak jedna decyzja może zaważyć na całym życiu. Jedna...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo długo czytałam tę powieść. W ogóle nie potrafiłam odnaleźć rytmu. Jednym słowem – książka jest nudna. Strasznie mnie to rozczarowało, bo dwie poprzednie pozycje Neuhaus pochłonęłam z ogromną przyjemnością. Bardzo nie lubię, gdy trafia mi się „seria” nudnych książek, bo nie mam z ich lektury żadnej przyjemności.

Kolejne spotkanie z Pią Kirchhoff i Oliverem Bodensteinem. W powieści nie brakuje morderstw – pierwsze zostaje popełnione już na pierwszych jej kartach, a potem idzie już „z górki”. Trup ściele się gęsto, krew towarzyszy czytelnikowi niemal w każdym rozdziale. Jednak mimo tak spektakularnego rozmachu powieściowego mordercy, książka nie wciąga, a wręcz męczy i nuży. Moim zdaniem jest zdecydowanie zbyt „przegadana”. Wszystko dzieje się bardzo powoli, momentami odnosiłam wręcz wrażenie, że znani mi z poprzednich tomów świetni detektywi, doznali nagle jakichś poważnych urazów, które spowolniły działanie ich umysłów… Na niechlubny tytuł lidera zdecydowanie zasłużył Bodenstein, którego zachowanie w wielu miejscach jest rażąco nieprofesjonalne i śmiesznie naiwne.

Muszę uczciwie przyznać, że pomysł na fabułę jest rewelacyjny. Bardzo ciekawy i na pewno zaskakujący. Jednak jego wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia. Przy takiej historii, czytelnik powinien nie móc się oderwać od książki aż do samego zakończenia. Mnie natomiast lektura męczyła do tego stopnia, że czytałam „na siłę”. Bardzo szkoda, że taki potencjał fabularny został zmarnowany. Według mnie książka jest „przegadana”, a przez to męcząca i nudna. Tak naprawdę pierwsze 350 (!) stron to strata czasu. Dopiero końcówka porywa i nie daje od siebie odejść. A szkoda…

Po przeczytaniu opisu od wydawcy nabrałam na tę lekturę wielkiej ochoty. Współczesne morderstwa powiązane ze zbrodniami popełnionymi w odległej przeszłości, rodzinne tajemnice, a to wszystko wśród bogactwa i wpływów – uwielbiam takie opowieści i zawsze sprawiają mi wiele radości. Jest mi więc tym bardziej przykro, że tym razem tak gorzko się rozczarowałam…

Niemniej jednak na pewno nie jest to moje ostatnie spotkanie z twórczością Neuhaus. W końcu dwa poprzednie były niezwykle udane, więc mam szczerą nadzieję, że „Głębokie rany” były tylko małym potknięciem, które każdemu autorowi może się przytrafić. Niecierpliwie czekam na kolejne kryminały z Pią i Olivierem.

Bardzo długo czytałam tę powieść. W ogóle nie potrafiłam odnaleźć rytmu. Jednym słowem – książka jest nudna. Strasznie mnie to rozczarowało, bo dwie poprzednie pozycje Neuhaus pochłonęłam z ogromną przyjemnością. Bardzo nie lubię, gdy trafia mi się „seria” nudnych książek, bo nie mam z ich lektury żadnej przyjemności.

Kolejne spotkanie z Pią Kirchhoff i Oliverem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po kolejne tomy sagi o Lipowie sięgam bez wahania, bo wiem, że każdy będzie świetny i na pewno mnie nie zawiedzie. Nie inaczej było z piątym tomem opowieści o policjantach z Lipowa. Czekałam na niego niecierpliwie, a czytałam z wypiekami na twarzy.

Często zdarzają się przestępcy, którym wydaje się, że popełnili zbrodnię doskonałą. Żadnych świadków, żadnych śladów, doskonałe alibi. Na ich korzyść działa zwykle miejsce i czas popełnienia przestępstwa. W wielu takich przypadkach tylko niesamowity zbieg okoliczności sprawia, że ich czyn zostaje wykryty i osądzony. Dokładnie z taką sytuacją spotykamy się w tej powieści.

Szczerze przyznam, że do ostatnich stron nie miałam pojęcia, kto jest sprawcą zbrodni sprzed lat. Snułam różne domysły, ale na taki scenariusz nigdy bym nie wpadła. To najbardziej cenię w twórczości Katarzyny Puzyńskiej – zaskakujące, nietuzinkowe i niesztampowe fabuły, niespodziewane zwroty akcji i ogrom wyobraźni autorki, który widać na kartach wszystkich jej książek.

Znowu mamy do czynienia z ogromną liczbą osób, które można uznać za winne. Wiele osób wzbudza podejrzenia, bo ewidentnie coś ukrywa lub kłamie. Jak rozpoznać mordercę sprzed tylu lat, mając do czynienia z tyloma osobami wzbudzającymi podejrzenia. Do tego wszystkiego, nagle, po latach, zaczynają ginąc kolejne osoby związane ze starą sprawą – teraz to już nie tylko kwestia rozwiązania tamtej zagadki, ale również konieczność złapania wciąż grasującego mordercy, nim ten zabije jeszcze raz, jeszcze i jeszcze.

O ile wątek kryminalny w tej części uważam za najlepszy z całej sagi, o tyle wątki obyczajowe już mi się tak bardzo nie podobają. Szczególnie opisane w tym tomie perypetie Klementyny Kopp, które w żaden sposób nie pasują mi do charakteru pani komisarz. Szczerze mówiąc ten wątek piekielnie mnie irytował. Za bardzo polubiłam twardo stąpającą po ziemi, sarkastyczną Klementynę, by zaakceptować bujającą w obłokach i dającą sobą manipulować.

Ten sam problem mam z wątkiem pseudo-miłosnym. Cała sytuacja romansowa opisana w „Utopcach” zupełnie nie pasuje do niczego, co działo się w poprzednich tomach. Zawiodłam się na parze kochanków, której ona dotyczy. W dodatku relacje między moją ulubioną parą w całej serii – jak mogły tak nagle, tak bardzo się zagmatwać i popsuć? Te dwie wyżej opisane sytuacje bardzo trącą mi scenariuszem telenoweli i wydają mi się zbędne akurat w tej powieści, bo gdybym chciała czytać naiwne romanse, kupowałabym naiwne romanse, a nie powieści kryminalno-obyczajowe.

Te dwa niedociągnięcia nie sprawiają jednak, że przyjemność z lektury „Utopców” staje się jakoś drastycznie mniejsza. To dalej świetny styl Puzyńskiej, wciąż tak samo zaskakujące pomysły, wciąż ta przewspaniała lekkość pióra. Naczekałam się na „Utopce”, ale było warto. Polecam gorąco i z całego serca!

Po kolejne tomy sagi o Lipowie sięgam bez wahania, bo wiem, że każdy będzie świetny i na pewno mnie nie zawiedzie. Nie inaczej było z piątym tomem opowieści o policjantach z Lipowa. Czekałam na niego niecierpliwie, a czytałam z wypiekami na twarzy.

Często zdarzają się przestępcy, którym wydaje się, że popełnili zbrodnię doskonałą. Żadnych świadków, żadnych śladów,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wybierając tę książkę ze stosu spodziewałam się, że umili mi szary i ponury wieczór. Okazało się jednak, że ledwo przebrnęłam przez te zaledwie nieco ponad 200 stron. Staram się być zwykle wyrozumiała w stosunku do debiutów, ale są pewne granice.

Lilly Cleary to główna bohaterka książki, która jest zlepkiem kilku postaci z popkultury. Naiwna i lekko nierozgarnięta niczym Bridget Jones, ale w zdecydowanie gorszym wydaniu. Pedantyczna i cierpiąca na nerwicę natręctw, jak inspektor Monk, ale nie równie jak on przenikliwie inteligentna. Niczym Ally McBeal, tylko z dużo gorszym wykształceniem prawniczym. Właśnie, Lilly składa się z tak wielu innych postaci, że brakuje w niej…Lilly. Bohaterka jest bardzo mało wyrazista, właściwie nic jej nie wyróżnia.

Podobnie jak bohaterka, również akcja powieści jest rozmyta i niewyraźna. Tak naprawdę trzeba się bardzo skupić, by ją „wyłapać”. Niby mamy tu sprawy w sądzie, niby jakieś napaści i strzelaniny. Do tego kilka romansów, kilka scen erotycznych, pościgi, przyjęcia, rozterki sercowe, perypetie zwierząt… Wiecie o co chodzi? Po prostu wszystkiego jest o wiele za dużo, co w rezultacie daje efekt odwrotny – otóż bardzo trudno doszukać się w tej książce jakiegokolwiek sensu. Naprawdę nie mam pojęcia „co autorka miała na myśli”. Całość prezentuje się mniej więcej tak, jakby pani Matturro chciała zawrzeć w jednej cieniutkiej powieści wszystkie pomysły, jakie zgromadziła w ciągu całego życia. Oczywiście efekt nie może być dobry.

Chciałabym napisać o „Pływaniu w negliżu” choć kilka ciepłych słów, ale niestety ich nie znajduję. Książka jest absolutną stratą czasu. Naprawdę, tyle wartościowych pozycji czeka na moją uwagę, a ja na tak długo utknęłam nad jednym z najgorzej napisanych debiutów, jakie zdarzyło mi się poznać… Wielka szkoda. Po raz kolejny sprawdza się porzekadło „nie oceniaj książki po okładce” – ta mnie urzekła, niestety poza nią, książka nie ma do zaoferowania niczego równie zachwycającego.

Wybierając tę książkę ze stosu spodziewałam się, że umili mi szary i ponury wieczór. Okazało się jednak, że ledwo przebrnęłam przez te zaledwie nieco ponad 200 stron. Staram się być zwykle wyrozumiała w stosunku do debiutów, ale są pewne granice.

Lilly Cleary to główna bohaterka książki, która jest zlepkiem kilku postaci z popkultury. Naiwna i lekko nierozgarnięta niczym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Od dawna miałam ochotę na tę książkę i bardzo się cieszę, że nareszcie mogłam ją przeczytać. Bardzo lubię dobrą literaturę faktu, a relacja panny Saberi na pewno zalicza się do tej kategorii.

Podczas lektury często zadawałam sobie pytanie, co kierowało autorką, która zdecydowała się zamieszkać w Iranie, mimo że doskonale zdawała sobie sprawę ze wszystkich niebezpieczeństw z tym związanych. Doszłam do wniosku, że czasem po prostu pragnienia serca biorą górę nad rozsądkiem. Tak było w tym przypadku – Roxana bardzo chciała poznać ojczyznę swego taty, zrozumieć panujące tam obyczaje, poznać mieszkających tam ludzi. Tragiczne jest, jaką cenę musiała zapłacić za podążenie za głosem serca.

"Iran wydawał mi się moim przeznaczeniem, dokładnie tak, jak wiele lat wcześniej okazał się przeznaczeniem mojej mamy."

Książka jest dość szczegółową relacją z kilkuletniego pobytu Saberi w Iranie. Opowiada o latach jej pracy tam w charakterze dziennikarki, o wszystkich zawartych tam znajomościach, nawet o spotkaniu miłości życia. Scenariusz gwałtownie zmienia się, gdy zostaje jej odebrana przepustka prasowa, a ona mimo to zostaje w kraju. Robi to, by zbierać materiały do książki o Iranie. Jako że ma to być rzetelna pozycja, przy jej pisaniu wspomaga się informacjami, jakie zdobywa przeprowadzając dziesiątki wywiadów z przedstawicielami różnorodnych irackich grup społecznych. Właśnie ta skrupulatność okaże się przyczyną wszystkich jej kłopotów.

Całe jej życie zmienia się w chwili, gdy otwiera drzwi agentom wywiadu, którzy bezceremonialnie zabierają ją do owianego legendarną złą sławą więzienia Evin. Rozpoczyna się jej niewola. W książce znajdziemy szczegółowe opisy zarówno samego zakładu karnego, warunków, w jakich przetrzymywani są więźniowie, jak i zakazów, których należy tam przestrzegać oraz kar, jakie są wymierzane za wszelakie łamanie zasad. Przeczytamy tu też o metodach śledczych oraz o manipulowaniu świadkami i oskarżonymi, o wymuszaniu zeznań, o zastraszaniu, biciu, a nawet…zabijaniu w trakcie przesłuchań. Dzięki szczerej i obszernej relacji Saberi poznajemy całe okrucieństwo irańskiego wywiadu, służb więziennych oraz prokuratury i sądownictwa.

"Kobiety, które poznałam w ostatnim czasie, potrafiły oprzeć się swoim śledczym, którzy żądali od nich kłamstwa. Ja natomiast posłusznie podporządkowałam się rozkazom, będącym w konflikcie z moim sumieniem. Może było już za późno na stawianie oporu, ale jeśli te kobiety mogły, dlaczego ja miałabym nie móc?"

„Między światami” to dramatyczna relacja ofiary dramatycznych absurdów totalitarnego państwa. Jednak jest to również opowieść o sile, jaką mają w sobie irańskie kobiety. Saberi dzieliła celę z wieloma więźniarkami, które odbywały kary za wierność swoim przekonaniom, za pełnienie misji lub za bycie lojalnymi wobec „wywrotowych” członków swych rodzin. Kobiety te pozostawały twarde i nieugięte, mimo represji, nacisków, zastraszania, a nierzadko przemocy, jakiej doświadczały od śledczych. Gotowe były na wszelkie kary, szykany i represje, jeśli w zamian za to mogły chronić swych najbliższych. To od tych kobiet Roxana czerpała siłę, która pomogła jej przetrwać ten czas, ale przede wszystkim to dzięki tym kobietom znalazła w sobie odwagę, by postawić się swym „oprawcom” oraz by opuścić więzienie z podniesioną głową i czystym sumieniem.

Książkę pochłonęłam w zawrotnym tempie. Wywiera ogromne wrażenie. Budzi niesmak, ale w końcowym rozrachunku pozwala zagłębić się w temat piekła, jakim jest Iran, dzięki czemu na pewno zwraca uwagę na dramat, jaki rozgrywa się w tym kraju. Myślę, że ta książka jest ważna, gdyż dzięki niej wiele osób zwróciło baczną uwagę na tę sytuację, przestała być już ona sprawą wewnętrzną, a stała się międzynarodowa. Podziwiam autorkę za ogrom odwagi, który pozwolił jej opublikować te wspomnienia, mimo wielu gróźb kierowanych pod jej adresem. Są tragedie, o których należy mówić głośno i otwarcie, a sytuacja w Iranie jest właśnie jedną z nich. Warto poznać tę książkę, warto wiedzieć!

Od dawna miałam ochotę na tę książkę i bardzo się cieszę, że nareszcie mogłam ją przeczytać. Bardzo lubię dobrą literaturę faktu, a relacja panny Saberi na pewno zalicza się do tej kategorii.

Podczas lektury często zadawałam sobie pytanie, co kierowało autorką, która zdecydowała się zamieszkać w Iranie, mimo że doskonale zdawała sobie sprawę ze wszystkich niebezpieczeństw...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To się nazywa mocne uderzenie! Już pierwsze karty powieści doprowadzają czytelnika do drżenia. Trup ściele się gęsto, a nad wszystkim unosi się aura mrocznej tajemnicy.

Rzeszowska policja ma pełne ręce roboty. Co kilka dni jeden z mieszkańców popełnia samobójstwo. Młody chłopak, kobieta w średnim wieku, nastolatka, starszy mężczyzna – pozornie nic nie łączy samobójców. Poza jednym makabrycznym szczegółem… Śledztwem w sprawie samobójstw zajmuje się komisarz Paweł Wolański, a pomagają mu aspirant Wieczorek oraz patolog Gruszczyński. To, na jaki trop wpadną, przekroczy ich najśmielsze oczekiwania, a także wykroczy daleko poza granice ludzkiego pojmowania rzeczywistości.

Motyw paktu z diabłem, który zawiera się w zamian za określone korzyści nie jest niczym nowym. Każdy w szkole poznał chociażby balladę o panu Twardowskim. Janusz Koryl jednak podszedł do tematu zupełnie inaczej. Jego pakt z diabłem ma charakter bardzo nowoczesny. Sposób jego zawarcia, egzekwowanie jego warunków – wszystko to jest w powieści skrojone na miarę XXI wieku. „Układ” może się pochwalić bardzo pomysłową fabułą, galerią barwnych postaci. Dołóżmy do tego naprawdę wartką akcję – czego chcieć więcej?

A jednak. W tej krótkiej powieści czytelnik znajdzie jeszcze wiele więcej. Sam pomysł, kreacje bohaterów, niedługie a interesujące opisy, celne dialogi – to wszystko naprawdę może się podobać. Po lekturze tej powieści jestem niezmiernie ciekawa pozostałych książek autora. Po tę warto sięgnąć – na pewno umili wieczór!

To się nazywa mocne uderzenie! Już pierwsze karty powieści doprowadzają czytelnika do drżenia. Trup ściele się gęsto, a nad wszystkim unosi się aura mrocznej tajemnicy.

Rzeszowska policja ma pełne ręce roboty. Co kilka dni jeden z mieszkańców popełnia samobójstwo. Młody chłopak, kobieta w średnim wieku, nastolatka, starszy mężczyzna – pozornie nic nie łączy samobójców....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po raz kolejny postanowiłam przeczytać powieść, na której podstawie nakręcono namiętnie przeze mnie oglądany serial. Ostatni taki eksperyment (z "Grą o tron") okazał się dość nieudany. Jak było tym razem?

Michael Dobbs przez wiele lat był bliskim współpracownikiem Margaret Thatcher. Co ciekawe, tę powieść napisał 25 lat temu, o czym nie wszyscy wiedzą. Była jego terapią po ówczesnych wydarzeniach politycznych w Wielkiej Brytanii. "House of cards", które dane było mi poznać to druga, poprawiona, krótko mówiąc uwspółcześniona wersja powieści, której autor dokonał po spektakularnym sukcesie serialu z Kevinem Spacey w roli głównej.

Powieść to bardzo mroczna, dosadnie napisana historia o władzy, jej kulisach, brudach i sposobach, po jakie sięgają politycy, by osiągnąć swoje cele. Rzecznik dyscypliny w klubie poselskim, Francis Urquhart, zawsze mierzył o wiele wyżej. Jego największą ambicją był fotel premiera Wielkiej Brytanii. Ten polityk nie cofnie się absolutnie przed niczym, by osiągnąć swój cel. W dniu, w którym postanawia spełnić swoje największe polityczne ambicje, los wszystkich pozostałych brytyjskich polityków zostaje przesądzony i na zawsze odmieniony. Walka o fotel premiera to dla Francisa absolutny priorytet. Nic i nikt nie przeszkodzi mu w osiągnięciu celu.

"Człowiek może spędzić pół życia na szczycie politycznej drabiny, ucząc się, jak sobie radzić z lękiem wysokości, ale czasem zakręci mu się w głowie i poczuje, że to dla niego za dużo."

Urquhart przez lata przygotowywał się do objęcia stanowiska szefa rządu. Cierpliwie zbierał tony dowodów, mogących skompromitować członków brytyjskiego parlamentu i na zawsze pogrzebać ich polityczne kariery. Nadszedł czas, by pokazać je samym zainteresowanym, co skutecznie ostudzi ich zapał w wyścigu do fotela premiera, a Francisowi zapewni spektakularne zwycięstwo. Prócz szantażu i dyskretnych nacisków na polityków, Urquhart wytacza też inne działa. Mocno angażuje w swoje knowania jednego z pomniejszych pracowników kancelarii rządu, który wykonuje za niego większą część "brudnej roboty". Dodatkowo rozkochuje w sobie pewną młodą dziennikarkę, co pozwala mu za jej pomocą manipulować przepływem informacji prasowej.

"House of cards" pokazuje świat polityki od tej najgorszej strony. Świat, w którym kraj czy wyborcy nie mają najmniejszego znaczenia, a liczy się wyłącznie władza - walka o nią, sprawowanie jej i utrzymywanie za wszelką cenę. Dobbs przelał na karty tej powieści całą gorycz, jaka nagromadziła się w nim przez lata bycia częścią tej ogromnej, śmiercionośnej machiny. W powieści próżno szukać jakichkolwiek pozytywnych przesłań. Są tylko te brutalne i mroczne. Autor dosadnie piętnuje środowiska rządowe, demaskuje ohydę i bezwzględność zakulisowych gier i układów. Pokazuje, że politycy potrafią być brutalni i zdolni do wszystkiego.

Szczerze przyznam, że bardziej podobał mi się serial, ale to dlatego, że od dawna fascynuje mnie amerykański model demokracji. Nie zmienia to jednak faktu, że powieść jest rewelacyjna - nie pozwala się od siebie oderwać, hipnotyzuje i zachwyca. Zdecydowanie warto przeczytać!

Po raz kolejny postanowiłam przeczytać powieść, na której podstawie nakręcono namiętnie przeze mnie oglądany serial. Ostatni taki eksperyment (z "Grą o tron") okazał się dość nieudany. Jak było tym razem?

Michael Dobbs przez wiele lat był bliskim współpracownikiem Margaret Thatcher. Co ciekawe, tę powieść napisał 25 lat temu, o czym nie wszyscy wiedzą. Była jego terapią po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czy wiesz, z kim spędzasz życie? Kim jest osoba, z którą łączą Cię więzy małżeńskie, a może nawet dzieci? Potrafisz rozpoznać czy i kiedy kłamie? Bohaterki tej powieści nie potrafiły. Dla jednej z nich miało to tragiczne konsekwencje, dwie pozostałe cudem uniknęły takiego samego losu.

Rachel codziennie jeździ tym samym pociągiem - rano i po południu. Jak do i z pracy. Tylko, że już dawno tę pracę straciła, a codzienne podróże są tylko kamuflażem, mającym zamaskować jej prawdziwe położenie przed nadopiekuńczą współlokatorką. Rachel codziennie też pije, wręcz upija się, często do nieprzytomności. Zdarza jej się nie pamiętać, co robi w tym stanie. Trasa jej codziennych podróży nie jest przypadkowa - przebiega przez przedmieścia, gdzie wiodła kiedyś swoje życie. Gdzie miała kochającego męża, piękny dom, poczucie bezpieczeństwa. Na pewno miała?

Teraz jej miejsce zajmuje nowa żona Toma - Anna, która uwiodła go, gdy był jeszcze żonaty, wprowadziła się do ich domu, nim jeszcze zapach Rachel na zawsze zdążył opuścić jego wnętrze, a teraz jest dumną mamą małej Evie i nową panią Watson. Osiągnęła swój cel, a jednak wciąż coś jej przeszkadza - Rachel nie daje Tomowi spokoju, wydzwania, przyjeżdża, sprawia kłopoty. Trzeba się tym zająć, to musi się skończyć. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że to nie była żona wciąż wydzwania do jej męża. A jeśli nie ona to kto?

Okolicą wstrząsa wiadomość o zaginięciu Megan - młodej i szczęśliwej mężatki. Mąż odchodzi od zmysłów, policja prowadzi intensywne poszukiwania, jednak po kobiecie nie ma ani śladu. Gdy Rachel się o tym dowiaduje, w jej głowie zaczynają pojawiać się obrazy i mgliste wspomnienia. Ma wrażenie, że jakaś jej część wie, co stało się z dziewczyną. Widziała, jak ta romansowała z jakimś mężczyzną, tego jest pewna. Widziała jeszcze coś, ale wspomnienia rozmywają się w mroku pijackich, rozmytych obrazów. Kobieta postanawia pomóc rozwikłać tę zagadkę policji, a także mężowi Megan. Sytuacja diametralnie się zmienia, gdy zostają odkryte zbezczeszczone zwłoki zaginionej...

Powieść nie porywa tempem akcji, wydarzenia rozgrywają się bardzo leniwie. Napięcie jest budowane powoli, naprawdę bardzo stopniowo. Nawet nie zauważyłam, a już historia wciągnęła mnie doszczętnie. Ogromnie zaskoczyło mnie, że właściwie "nic się nie działo", a ja mimo to odczuwałam ogromną potrzebę rozwiązania zagadki. Irytowała mnie główna bohaterka, właściwie większość bohaterów nie wzbudziła mojej sympatii, a jednak nie mogłam się od tej książki oderwać. Ma w sobie niesamowitą siłę przyciągania, a poza tym jest napisana tak dobrze, że hipnotyzuje czytelnika i nie pozwala się odłożyć na półkę.

Przyznam szczerze, że mocno się zawiodłam, bo do zakupu książki skłoniła mnie przede wszystkim okładkowa rekomendacja Stephena Kinga. Niestety, nie jest to książka, od której nie mogłabym się oderwać przez całą noc. Możliwe, że miałam zbyt wysokie wymagania, oczekiwałam czegoś dosłownie zniewalającego. A otrzymałam dobry thriller, niestety tylko dobry. Niemniej "Dziewczyna w pociągu" jest książką naprawdę godną polecenia - wciąga, intryguje, nawet zaskakuje. Chociaż tożsamości sprawcy można się domyślić na długo przed zakończeniem, rozgrywające się wydarzenia i tak są na tyle interesujące, by lektury nie porzucać. Pokazuje złożoność ludzkiej natury, a także wiele odcieni relacji międzyludzkich, łącznie z tymi najbardziej wyniszczającymi i toksycznymi.

Reasumując, mimo że nie spełniła moich wysokich oczekiwań i pokładanych w niej nadziei, debiutancka powieść Pauli Hawkins zdecydowanie jest godna uwagi i warta polecenia. W ostatecznym rozrachunku, nie żałuję czasu z nią spędzonego. W dodatku jest lekturą na tyle specyficzną, że każdy powinien sobie wyrobić własną opinię na jej temat.

Czy wiesz, z kim spędzasz życie? Kim jest osoba, z którą łączą Cię więzy małżeńskie, a może nawet dzieci? Potrafisz rozpoznać czy i kiedy kłamie? Bohaterki tej powieści nie potrafiły. Dla jednej z nich miało to tragiczne konsekwencje, dwie pozostałe cudem uniknęły takiego samego losu.

Rachel codziennie jeździ tym samym pociągiem - rano i po południu. Jak do i z pracy....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nigdy nie pracowałam w korporacji, a po lekturze tej książki mam ogromną nadzieję, że nie będę musiała. Wizja, jaką przedstawia autorka, jest dla mnie przerażająca - jako humanistka nie potrafiłabym się odnaleźć w tak odczłowieczonym środowisku pracy.

Waleria Ross pracuje w dużej korporacji. W biurze spędza po kilkanaście godzin dziennie, a maile dostaje nawet w środku nocy, gdyż szef wspaniałomyślnie podarował jej BlackBerry, który zapewnia jej całodobowy dostęp do służbowej korespondencji. O życiu prywatnym właściwie zapomniała, mężczyzn poznaje podczas szybkich wypadów na drinka po pracy, u rodziców gości rzadziej niż raz w miesiącu, zaniedbała siostrę i siostrzenicę, a najlepszą przyjaciółkę widziała ostatni raz tak dawno temu, że nie wie czy może do niej tak po prostu zadzwonić i zapytać co słychać. Gdy późnym wieczorem wraca do domu, często ma siłę tylko nalać sobie wina do kieliszka i zasnąć przy muzyce, by rano wstać tak samo niewyspana, jak kładąc się do łóżka. To i tak lepiej, niż kobieta mieszkająca w bloku naprzeciwko, która nawet nie przelewa wina do lampki, tylko pije prosto z butelki...

"Rutyna. Czy można nazwać rutyną spędzanie kilkunastu godzin dziennie w miejscu, gdzie kumuluje się negatywna energia, gdzie nikt nikogo nie chwali i wszyscy chodzą smutni, wykonywanie swoich obowiązków bez odrobiny satysfakcji i spowiadanie się z nich szefom? Rutyna jest prawie jak nałóg."

Drugą bohaterką powieści jest przyrodnia siostra Walerii - Greta. Ona z kolei pracuje w korporacji prawniczej, samotnie wychowuje córkę, a w wolnych chwilach dogląda budowy wymarzonego domu pod miastem. Nie odczuwa potrzeby wiązania się z kimś na stałe, więc wikła się w toksyczny romans z żonatym mężczyzną. Jedno wesele, na które zostaje zaproszona tak naprawdę przewraca jej życie do góry nogami. Na szczęście w tę pozytywną stronę.

Dwie kobiety, dwie historie. Dwie rożne, a jednak takie same. Bo to historie o pracoholizmie, o zatraceniu się w służbowych obowiązkach do tego stopnia, że wszystko inne przestaje się liczyć. Czy i kiedy nastąpi moment, gdy siostry usiądą na chwilę, by zastanowić się, co tak naprawdę w ich życiu jest najważniejsze? Czy te historie kończą się happy endem?

"Poślubiona korporacji" nie jest książką optymistyczną, brak w niej zabawnych sytuacji, romantycznych momentów czy porywów serca. Ale na pewno jest książką o kobietach i dla kobiet, dlatego zdecydowałam się tę recenzję opublikować w tym cyklu. Traktuje o trudnych wyborach, jakich musimy dokonywać, o sile kobiecej przyjaźni, a także o tym, że naprawdę da się żyć bez mężczyzn. Pokazuje, że mimo natłoku obowiązków, mimo braku partnera i mimo wszystkich innych przykrości, jakie nas spotykają, kobiety są silnymi stworzeniami, które potrafią sobie poradzić w najtrudniejszych nawet sytuacjach. Grunt to nigdy się nie poddawać!

Nie jest to dzieło najwyższych lotów, ale naprawdę warto je poznać. Polecam je zarówno paniom zatraconym w korporacyjnych machinach, jak i tym szczęśliwie od nich wolnym. Każda wyciągnie z lektury odpowiednie wnioski.

Nigdy nie pracowałam w korporacji, a po lekturze tej książki mam ogromną nadzieję, że nie będę musiała. Wizja, jaką przedstawia autorka, jest dla mnie przerażająca - jako humanistka nie potrafiłabym się odnaleźć w tak odczłowieczonym środowisku pracy.

Waleria Ross pracuje w dużej korporacji. W biurze spędza po kilkanaście godzin dziennie, a maile dostaje nawet w środku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pierwsze wrażenie potrafi być mylne, dlatego też często daję autorowi kolejną szansę. "Tylko martwi nie kłamią" było moim pierwszym spotkaniem z twórczością autorki, więc postanowiłam sięgnąć po jeszcze jedną jej powieść, nim wyrobię sobie ostateczną opinię. Po lekturze "Sprawy Niny Frank" zaczynam żałować, że skusiłam się na zakup pozostałych książek Bondy.

Wielka gwiazda telewizji zostaje brutalnie zamordowana we własnym domu. Ciało odkrywa listonosz. Zanim jednak je odkryje, pozwala sobie na puszczenie wodzy wyobraźni, snując erotyczne fantazje na temat aktorki i zostawiając na miejscu zbrodni ewidentne ślady biologiczne. Gdy w końcu odkrywa ciało, jest już za późno. Spanikowany ucieka z domu aktorki, by dopiero po kilku godzinach zgłosić swoje odkrycie policji. Na miejsce rusza komendant miejscowego posterunku ze swym podwładnym, jednak w sprawę angażuje się policja "z miasta", wszak ofiara to osoba sławna.

Do śledztwa zostaje również przydzielony sławny i ceniony psycholog śledczy Hubert Meyer, który boryka się z bardzo poważnymi problemami osobistymi, a wyjazd "na prowincję" jest według jego komendanta najlepszym sposobem na poradzenie sobie z nimi. Przy wydatnej współpracy miejscowej policji, komisarz rozpoczyna proces tworzenia portretu psychologicznego zarówno mordercy, jak i ofiary. Brzmi zachęcająco? Również powieść wciąga i zachwyca, ale... tylko do połowy. Nie rozumiem co się stało. Początek rewelacyjny, pomysł na historię naprawdę ciekawy, napięcie rośnie. A potem - cała akcja się sypie, pojawia się mnóstwo niepotrzebnych akapitów. Rozwiązanie zagadki jest zupełnie bezsensowne. Nie wspominając nawet o tym, że można je wydedukować już w połowie powieści.

Najsłabszym elementem powieści pozostają jej dwa ostatnie rozdziały, które są kompletnie bez sensu, zupełnie niepotrzebne, dopisane nie wiadomo z jakiego powodu, może by zadrukować odpowiednią liczbę stron. Poza tym, jak na powieść o pracy profilera śledczego, za mało w niej... profilowania. Tak naprawdę sprawcę znajduje zupełnie przypadkowa osoba i to w sytuacji, gdy omal nie zostaje jego drugą ofiarą. A profilu sprawcy tyle, co kot napłakał. Jestem rozczarowana. Ponadto kreacje bohaterów również pozostawiają wiele do życzenia - płaskie, jednowymiarowe, nakreślone szkicowo. Zapychacz w postaci opowieści o runach - najnudniejszy fragment. Ach, wiele jeszcze minusów mogłabym wymieniać, wiele rozczarowań wspominać, ale po co? Przekonajcie się sami.

Powieść była debiutem Bondy, ale wersja, którą mogłam przeczytać jest dziełem poprawionym. Aż boję się myśleć, jak wyglądało ono pierwotnie. Pewnie to z moją oceną jest coś nie tak, wszak powieść była nominowana do nagrody Wielkiego Kalibru, zdobyła więc uznanie znawców literatury. Jednak moim zdaniem "Sprawa Niny Frank" jest kryminałem bardzo słabym, na pewno nie spełniającym oczekiwań koneserów gatunku. Sądzę, że będę miała spore opory, nim zabiorę się za kolejne książki Bondy, które niestety czekają na półce.

Pierwsze wrażenie potrafi być mylne, dlatego też często daję autorowi kolejną szansę. "Tylko martwi nie kłamią" było moim pierwszym spotkaniem z twórczością autorki, więc postanowiłam sięgnąć po jeszcze jedną jej powieść, nim wyrobię sobie ostateczną opinię. Po lekturze "Sprawy Niny Frank" zaczynam żałować, że skusiłam się na zakup pozostałych książek Bondy.

Wielka gwiazda...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Życie potrafi pisać nieprawdopodobne scenariusze. Nigdy nie należy niczego uznawać za pewnik, bo zawsze los może nam zafundować prawdziwe trzęsienie ziemi. Tak samo jest w tej debiutanckiej powieści Anety Krasińskiej.

Zgodne małżeństwo, dwoje dzieci, piękny dom zbudowany na kredyt, nudna i bezpieczna praca dla niej, odpowiedzialna i dobrze płatna dla niego. Po godzinach ona zajmuje się domem i dziećmi, a on coraz częściej wraca do domu tylko na nocleg. Młodszy syn przygotowuje się do Pierwszej Komunii, a na spotkania w kościele uczęszcza oczywiście z mamą. Zbieg niefortunnych zdarzeń sprawia, że nawiązuje bliższą znajomość z księdzem, który zajmuje się opieką nad maluchami przygotowującymi się do sakramentu.

Zaczyna się dość niewinnie, prawda? A kończy pełnym namiętności weekendem, podczas którego życie obojga zmieni się na zawsze. Zarówno Alicja, jak i Adam staną przed koniecznością bardzo trudnych wyborów. Od tych decyzji będzie zależała przyszłość zarówno każdego z nich dwojga, jak i pozostałych członków rodziny. Co postanowią? Jak potoczą się ich losy?

„Finezja uczuć” wprost porusza temat, który w tak bardzo katolickim kraju, jak Polska jest uznawany za tabu. O historiach romansów księży każdy może słyszał, ale nikt głośno nie mówi. W tej debiutanckiej powieści natomiast temat jest mocno nakreślony, ogłoszony głośno i wyraźnie. Z jednej strony powieść może być głosem autorki w dyskusji na temat celibatu księży – teraz temat bardzo na czasie, gdy wieloletnie kochanki włoskich księży zaczynają głośno mówić o ojcach swych dzieci, którzy na co dzień noszą sutanny.

Z drugiej zaś strony książka opowiada przepiękną historię niezwykle trudnej miłości, która dotyka w najmniej spodziewanym momencie i nie zważa na przeciwności. Taka „zakazana” miłość powinna być od początku nastawiona na porażkę. Zakochani, w sytuacji takiej, w jakiej znaleźli się Alicja i Adam, stoją przed niezwykle trudnymi wyborami, z którymi radzi sobie niewiele osób.

Debiut Anety Krasińskiej jest niezwykle odważny przede wszystkim dlatego, że autorka zdecydowała się go popełnić w Polsce – kraju bardzo katolickim. Jest też naprawdę udany – pisarka ie sili się a wydumane rozważania filozoficzne czy moralne, tylko przedstawia tę sytuację poprzez proste słowa i emocje zwyczajnego człowieka. Dawno nie zdarzyło mi się, że nie mogłam oderwać się od powieści, a przy tej spędziłam dosłownie cały dzień, każdą wolną chwilę. Szczerze polecam!

Życie potrafi pisać nieprawdopodobne scenariusze. Nigdy nie należy niczego uznawać za pewnik, bo zawsze los może nam zafundować prawdziwe trzęsienie ziemi. Tak samo jest w tej debiutanckiej powieści Anety Krasińskiej.

Zgodne małżeństwo, dwoje dzieci, piękny dom zbudowany na kredyt, nudna i bezpieczna praca dla niej, odpowiedzialna i dobrze płatna dla niego. Po godzinach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Jesteś krzyk, jesteś dygot, jesteś kropla w rzece."

Wystarczy jedna chwila, gdy porzucasz swoje człowieczeństwo, by linia Twojego losu diametralnie zmieniła bieg. Wystarczy, że raz odmówisz pomocy, powodowany strachem o własne życie, by na zawsze zostało ono przeklęte. A przekleństwa rzuconego w chwili największej rozpaczy nigdy nie cofniesz, nie zmyjesz win, a na pewno nigdy nie zapomnisz.

Jan Łabendowicz znalazł się w sytuacji, gdy na próbę zostało wystawione jego człowieczeństwo, a on się go wyparł. Kobieta, której obiecał pomoc w ucieczce przed Armią Czerwoną przeklina jego oraz całą jego rodzinę. Trudno nie uwierzyć w moc tej klątwy, gdy kilka dni później przychodzi na świat jego syn. Wiktor jest albinosem, ale w tym czasie termin ten nie jest powszechnie znany. Dla mieszkańców Piołunowa był tylko odmieńcem, karą za grzechy i powodem wszystkich spadających na nich nieszczęść.

Wiktor przetrwał. Nie tylko przetrwał, ale zdołał się zakochać z wzajemnością i założyć rodzinę. Któż lepiej zrozumie odmieńca, niż drugi odmieniec? Kto będzie w stanie go pokochać nie zważając na inność, wyalienowanie i nienawiść ludzi? Emilia, tak jak i on, wyglądała inaczej. Tak, jak i on musiała zmagać się z odtrąceniem przez rówieśników, z ciekawskimi spojrzeniami i szeptami za plecami. Jej kalectwo również było wynikiem przekleństwa rzuconego na jej ojca. Stworzyli tragicznie wspaniałą parę. Jednak klątwa tak szybko nie wygasa…

" …prawdziwymi szaleńcami są ci, którzy patrzą na to wszystko dookoła i pozostają normalni. Każdy, kto ma trochę oleju w głowie, musi w końcu zwariować."

Ich jedyny syn przychodzi na świat już po tym, gdy w Wiktorze zwycięża szaleństwo i wewnętrzna potrzeba autodestrukcji. Dopiero po latach, wychowywany jedynie przez matkę Sebastian, odkrywa prawdę o okolicznościach śmierci ojca. Do tej pory zdążył już na własnej skórze poczuć skutki dawnej klątwy. Pchany potrzebą zmian i lepszego życia, zmarnował je sobie ledwo rozpocząwszy… Nieszczęścia, cierpienia i bolesne ciosy od życia w rodzinie Łabendowiczów nigdy się nie kończą.

Realizm magiczny powieści porywa, przerażając i zachwycając jednocześnie. Sposób, w jaki przeplatają się w niej ludzkie losy, a przeszłość wpływa na teraźniejszość zadziwia, jednocześnie pozostawiając wrażenie właściwego i sprawiedliwego. Choć autor snuje opowieść fikcyjną, to jednocześnie tak dogłębnie prawdziwie ludzką. W dwóch małych miejscowościach i w dwóch rodzinach zawarł Małecki całe spektrum ludzkich uczuć, wad, zalet, lęków. Feeria barw, wachlarz emocji – czegóż więcej chcieć od dobrej współczesnej prozy?

„Dygot” to radość przeplatana z rozpaczą, to piękno wymieszane z ohydą, to sielanka polskiej wsi połączona z jej okrucieństwem, ciemnotą i brzydotą. To człowieczeństwo w wielu odmianach i odcieniach, miłość bliźniego wystawiana na najcięższe próby. To piętnowana inność, która okazuje się być pełniejsza i piękniejsza od tego, co uznawane jest za normalność. Małecki porusza trudne tematy, a robi to w sposób tak pięknie poetycki, że nie sposób oderwać się od lektury. Ta powieść jest jak pradawna ludowa pieśń – porywa od pierwszych słów, czyta się ją narzuconym przez kolejne rozdziały rytmem. Pod powiekami zostawia tysiące obrazów, które pojawiają się w formie krótkich błysków. Bo „Dygot” jest też, jak impresjonistyczny obraz, na którym najważniejsza jest gra świateł i cieni. Bo w życiu nic nie jest tylko czarne lub białe, a najważniejsze jest wszystko, co pomiędzy.

"Jesteś krzyk, jesteś dygot, jesteś kropla w rzece."

Wystarczy jedna chwila, gdy porzucasz swoje człowieczeństwo, by linia Twojego losu diametralnie zmieniła bieg. Wystarczy, że raz odmówisz pomocy, powodowany strachem o własne życie, by na zawsze zostało ono przeklęte. A przekleństwa rzuconego w chwili największej rozpaczy nigdy nie cofniesz, nie zmyjesz win, a na pewno...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Amerykańska literatura sensacyjna wygląda zwykle jak hollywoodzki scenariusz przed poprawkami. Nie inaczej jest w przypadku tej powieści. „Zabili go i uciekł” to często używane przez moją babcię określenie, które idealnie pasuje do „Krytycznego momentu”. Nie przepadam za tego typu filmami, a tym bardziej nie lubię podobnej literatury.

Życie Seana Kinga kończy się w dniu, w którym znajdujący się pod jego opieką kandydat na prezydenta Stanów Zjednoczonych ginie z ręki zamachowca. Cała wina spada na Kinga, zostaje napiętnowany w mediach i zwolniony z pracy w Secret Service. Osiem lat później agentka Michelle Maxwell znajduje się w podobnej sytuacji, z tą różnicą, że jej podopieczny zostaje „tylko” uprowadzony. Jakby tego było mało, w całą sprawę zostaje wmieszany King, który od lat mieszka w małym, sennym miasteczku, gdzie wiedzie spokojne życie adwokata i domatora. Wokół niego pojawia się coraz więcej trupów. Michelle rozpoczyna śledztwo na własną rękę, a jej śladem podąża bardzo mściwy człowiek, który morduje wszystkie osoby, z jakimi rozmawia agentka.

Trup ściele się gęsto, aż za gęsto. Jak na dwoje doświadczonych agentów Secret Service, King i Maxwell są bardzo nieostrożni, łatwo narażają na kłopoty zarówno siebie, jak pozostałe osoby biorące udział w śledztwie. Wręcz nieprawdopodobne jest ich rozkojarzenie, niedbalstwo i lekceważący stosunek do coraz bardziej niebezpiecznej sytuacji. Wydawać by się mogło, że ludzie szkoleni przez najlepszych specjalistów, doświadczeni agenci będą w stanie wiele z opisanych sytuacji przewidzieć, wielu z nich zapobiec, a co za tym wszystkim idzie nie dopuścić do tylu morderstw.

Zdenerwowało mnie też zakończenie, które jest haniebnie wręcz skrótowe w stosunku do reszty powieści. Nie lubię, gdy dopiero w ostatnim rozdziale bohaterowie przypominają sobie o własnej inteligencji, energii życiowej i nieludzkiej pomysłowości. A wtedy bach! wszystko wyjaśnia się w jednym akapicie i następuje happy end. Aż słyszę tę ckliwą muzyczkę w tle… :)

Długo męczyłam tę powieść. Wcale nie z powodu słabej narracji – akcja była wartka, dialogi krótkie i celne. Zdecydowanie gorzej ma się w książce fabuła, a najbardziej kuleje realizm. „Krytyczny moment” bije po oczach fałszem, a autor na siłę dopasowuje wszystkie elementy do swojego pomysłu. Ta książka to zdecydowanie drukowana wersja filmu, jaki z wypiekami na twarzy oglądałby mąż, brat czy ojciec niejednej z nas, jednak dla kobiet – zdecydowanie nie polecam.

Amerykańska literatura sensacyjna wygląda zwykle jak hollywoodzki scenariusz przed poprawkami. Nie inaczej jest w przypadku tej powieści. „Zabili go i uciekł” to często używane przez moją babcię określenie, które idealnie pasuje do „Krytycznego momentu”. Nie przepadam za tego typu filmami, a tym bardziej nie lubię podobnej literatury.

Życie Seana Kinga kończy się w dniu, w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Chciałam na chwilę oderwać się od szarej codzienności, od wietrznej jesiennej aury. Poczytać coś lekkiego, co nie będzie wymagało ode mnie wysiłku intelektualnego. Czy książka Jessici Brody spełniła swoje zadanie?

Tak jak głosi opis z tyłu powieści, „52 powody…” to historia Kopciuszka opowiedziana od tyłu. Lexington to rozwydrzona, rozpieszczana córeczka bajecznie bogatego tatusia. Nie myśli o przyszłości – dla niej istnieje tylko WIELKI DZIEŃ, czyli osiemnaste urodziny, kiedy to otrzyma prawo do dysponowania swoim funduszem powierniczym, opiewającym na zawrotną kwotę… 25 milionów dolarów. Tak. Milionów dolarów. Życie do tego wielkiego dnia spędza na nicnierobieniu. Zakupy, imprezy, jeszcze więcej imprez, flirty. Aż kilka dni przed swoimi urodzinami Lex wraca kompletnie pijana z klubu i wjeżdża nowym samochodem w sam środek sklepu. Tak, między półki z wodą mineralną a te z tabletkami od bólu głowy. Nie jest to pierwszy pijacki wybryk Lex, więc dziewczyna nie bardzo się nim przejmuje. W kilka minut na miejscu pojawia się sztab kryzysowy tatusia, który ratuje sytuację. Dziedziczka zostaje bezpiecznie przetransportowana do domu, gdzie nie poświęca już wypadkowi uwagi, zajmując się rozmyślaniem o najważniejszych, przełomowych urodzinach, które już za kilka dni.

W ten wielki dzień dziewczyna dowiaduje się, że wymarzony fundusz powierniczy, a co za tym idzie również i wolność otrzyma z opóźnieniem. Rocznym opóźnieniem. Tak, zgodnie z decyzją ojca, przez kolejny rok Lex ma wykonywać 52 nisko płatne prace. Na liście znajdują się takie zawody, jak sprzątaczka, kelnerka, grabarz czy pracownica baru szybkiej obsługi. Czy można sobie wyobrazić bardziej dotkliwą karę dla rozpuszczonej, skupionej tylko na sobie, bajecznie bogatej dziewczyny? Lex otrzymuje „opiekuna”, który wozi ją z i do pracy oraz nadzoruje jej postępy. Luke jest stażystą w Larrabee Media i wielkim fanem ojca swojej nowej podopiecznej. Znajomość tych dwojga nie zaczyna się zbyt dobrze, a jak się skończy?

"Może drugą stroną medalu jest zdanie sobie sprawy z tego, że mimo pięćdziesięciu dwóch powodów, dla których nienawidzę ojca, tak naprawdę wystarczy mi jeden, by go kochać."

Lexi przez kolejne tygodnie, harując w pocie czoła w coraz to innych miejscach, zamiast wyciągnąć konstruktywne wnioski, całą energię skupia na pielęgnowaniu nienawiści do ojca oraz wyżywaniu się na Luke’u. To miał być w końcu przełomowy i najlepszy rok jej życia, który planowała spędzić z przyjaciółmi na jachtach i europejskich plażach, pławiąc się w luksusie. Tymczasem każdego dnia wraca do domu skonana, obolała i posiniaczona. Każdego dnia przez osiem godzin poświęca się czynnościom, o których do tej pory nie miała zielonego pojęcia, bo przecież od wszystkiego w jej życiu byli „ludzie”, a Lex nie musiała się niczym martwić. Czy stanie się cokolwiek, co zmieni jej nastawienie? Czy dziewczyna zrozumie cokolwiek z lekcji, jaką zaserwowało jej życie?

Powieść to też historia trudnych więzi między najbliższymi, opowieść o skrywanych motywacjach, jakimi kierują się postępując w określony sposób. Nie wszystko jest czarne lub białe, a najważniejsze to nauczyć się dostrzegać wszystkie odcienie szarości.

Książka jest lekturą raczej dla nastoletnich dziewczyn, świadczy o tym na przykład rekomendacja Meg Cabot, autorki „Pamiętników Księżniczki”. Chyba każda z nas kiedyś je czytała :) „52 powody” nie wniesie do naszego życia niczego nowego – ot, lekka moralizująca opowiastka. Z oczywistą fabułą, oczywistym przesłaniem i oczywistym zakończeniem. Czy to dobrze czy źle? Cóż, jako czasoumilacz i niewymagająca odskocznia na chłodne wieczory jest świetna. Polecam ją każdej dziewczynie, każdej kobiecie, która chce się trochę pośmiać, która potrzebuje odpoczynku od prawdziwego życia. Każdej z Was, która chce trochę odpocząć i przez chwilę dobrze się pobawić, bez potrzeby zagłębiania się w niuanse fabuły czy analizowania głębi psychologicznej bohaterów. Bo ta książka nie zmieni Waszego życia, ale na chwilę oderwie od niego Wasze myśli.

Chciałam na chwilę oderwać się od szarej codzienności, od wietrznej jesiennej aury. Poczytać coś lekkiego, co nie będzie wymagało ode mnie wysiłku intelektualnego. Czy książka Jessici Brody spełniła swoje zadanie?

Tak jak głosi opis z tyłu powieści, „52 powody…” to historia Kopciuszka opowiedziana od tyłu. Lexington to rozwydrzona, rozpieszczana córeczka bajecznie bogatego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W tej właśnie chwili jesteśmy zajęci umieraniem.

Moje pierwsze spotkanie ze Stephenem Kingiem. Od razu miażdżące, nie dające spać – takie, które na zawsze pozostanie w pamięci. Za mną spotkanie z fantastyczną książką, przede mną straszna wizja przyszłości, której zapewne nigdy nie zapomnę.

Wielki Marsz to rozrywka dla całych Stanów Zjednoczonych. Setki tysięcy ludzi godzinami przesiaduje na poboczu trasy, byle tylko zobaczyć zawodników, zdobyć jakąkolwiek pamiątkę lub być świadkami, gdy kolejni chłopcy się poddają. Całe rodziny obserwują te zmagania, ludzie obstawiają duże pieniądze na swoich faworytów. To wydarzenie jest jak wielki festyn, ogólnonarodowa feta. Brzmi jak świetna zabawa? Może. Do momentu, gdy dowiadujemy się, że ze stu młodych chłopców, którzy rozpoczynają marsz, tylko jeden wygrywa. Bo pozostałych dziewięćdziesięciu dziewięciu umiera.

Zmarli są sierotami. Nie mają ojca, matki, dziewczyny, kochanki. Towarzyszy im tylko cisza, cisza jak skrzydełko ćmy.

Zgłoszenia do eliminacji do Marszu są dobrowolne. Tysiące młodych w całych Stanach przystępuje do testu, by potem z podekscytowaniem czekać na wyniki. Kwalifikuje się stu, a kolejnych stu ląduje na liście rezerwowej. Przed Marszem każdy pragnie być jego uczestnikiem. W jego trakcie wszyscy zazdroszczą „szczęśliwej” setce. Tylko owi „szczęśliwcy” prędzej lub później uświadamiają sobie bezsens i tragizm tego wszystkiego, bezmiar swojej głupoty i ogrom naiwności, jaka kierowała nimi w momencie zgłaszania swojej kandydatury.

Na którym kilometrze kończy się człowieczeństwo? Po którym zabitym chłopcu całkowicie zrywają się więzi między zawodnikami. Ilu musi ich zginąć, by reszta pragnęła już tylko jak najszybciej pójść w ich ślady?

„Wielki marsz” to makabryczna wizja programu typu reality show. To jego ostateczna odsłona – program, w którym stawką jest najważniejsza wartość – ludzkie życie. Jest to lektura dla ludzi o naprawdę mocnych nerwach. Nie polecam nikomu, kto może się pochwalić zbyt plastyczną wyobraźnią. Obrazy odmalowane w książce mogą bardzo długo nawiedzać Was w snach. Niemniej nie da się ukryć, że powieść jest bardzo ważnym i mocnym głosem w dyskusji o człowieczeństwie, o jego krańcach i sytuacjach, w których całkowicie je porzucamy.

W tej właśnie chwili jesteśmy zajęci umieraniem.

Moje pierwsze spotkanie ze Stephenem Kingiem. Od razu miażdżące, nie dające spać – takie, które na zawsze pozostanie w pamięci. Za mną spotkanie z fantastyczną książką, przede mną straszna wizja przyszłości, której zapewne nigdy nie zapomnę.

Wielki Marsz to rozrywka dla całych Stanów Zjednoczonych. Setki tysięcy ludzi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jak na taką małą uroczą miejscowość, w Lipowie naprawdę wiele się dzieje. Policjanci mają pełne ręce roboty. Uwielbiam tę niezwykłą umiejętność autorki przeplatania teraźniejszości z przeszłością. W kolejnym tomie sagi jest to przeszłość bardzo odległa oraz ta nieco bliższa. Niesamowite, jaki wpływ ma na współczesne wydarzenia.

W kolonii Żabie doły umiera starsza kobieta. Gdyby nie doświadczenie i przeczucie pani doktor z karetki pogotowia, nikt by się tą sprawą nie zajmował. Jednak szybko okazuje się, że śmierć nie nastąpiła z przyczyn naturalnych, a wskutek zatrucia fosgenem – gazem bojowym z czasów I wojny światowej. Na miejscu zbrodni została zainscenizowana dziwna scenka – rozłożona szachownica, na której wykonano kilka ruchów, czarne łabędzie pióro i… świeży tatuaż na ciele ofiary. Rozszyfrowanie jego treści i znaczenia będzie kluczowe dla zrozumienia motywów sprawcy. Brzmi tajemniczo? A przecież to dopiero początek!

W podobny sposób zostaną zamordowane jeszcze dwie inne osoby. Każda zatruta fosgenem, przy każdej rozpoczęta partia szachów, w każdym mieszkaniu łabędzie pióro. Bardzo trudno będzie znaleźć jakiekolwiek powiązania między trzema ofiarami, które mogłyby naprowadzić policję na trop sprawcy. Jak zwykle w takich przypadkach okaże się, że zbyt wiele osób skrywa tajemnice, których zazdrośnie strzeże, tym samym gmatwając dochodzenie jeszcze bardziej i naprowadzając śledczych na coraz to nowe, ostatecznie ślepe tropy. Ekipa dochodzeniowa ma naprawdę pełne ręce roboty. Za dużo sekretów, za dużo machlojek, a za mało świadków oraz wartościowych zeznań. W tej sprawie zdaje się być zbyt wielu podejrzanych.

Kiedy pojawia się czwarta ofiara, śledczy załamują ręce. W tym przypadku morderstwo wygląda podobnie, ale jednak zdecydowanie inaczej. Z jednym wyjątkiem. Jak teraz potoczy się dochodzenie? Czy sprawca zostanie złapany zanim dojdzie do kolejnego przestępstwa? Ekipa dochodzeniowa dwoi się i troi, by rozwikłać wszystkie zagadki. Ostatecznie elementem, który pozwoli wytypować mordercę będzie niepozorna książeczka, za każdym razem podrzucana na miejsce zbrodni. Odkrycie tego szczegółu pozwoli wyśledzić sprawcę. Ale czy na pewno? W tej sprawie nic nie jest jasne aż do ostatniej rozmowy…

Sytuację komplikują jeszcze prywatne rozterki bohaterów – sprawy rodzinne, zawirowania sercowe. Ktoś zmaga się z nadchodzącą wielkimi krokami starością, ktoś przygotowuje się do najważniejszej decyzji w życiu, a ktoś jeszcze inny bardzo poważnie myśli o nowym związku. Daniel Podgórski stara się nawiązać dobre stosunki z synem, jednocześnie chcąc zbliżyć się do Weroniki. Klementyna podejmuje próbę zorganizowania sobie towarzystwa po śmierci Teresy – w jej życiu pojawiają się dwie nowe osoby, ale czy którąś z nich pokocha i weźmie pod swoje skrzydła?

Przyznaję szczerze, że nie czytałam każdego rozdziału z równym zainteresowaniem. Szczegółowe opisy rozgrywanych partii szachów właściwie przebiegałam wzrokiem. Nie przepadam za tą grą, więc nie odczuwałam potrzeby, by wizualizować sobie w głowie przebieg każdej toczącej się w powieści rozgrywki. Niby taki mały szczegół, a jednak w moim subiektywnym odczuciu utrudnia nieco zarówno odbiór powieści, jak i samodzielne wytypowanie mordercy oraz przebiegu zdarzeń.

Mimo wszystko, „Z jednym wyjątkiem” to kolejna świetna odsłona sagi. Trzyma w napięciu do ostatnich stron, tajemnica goni tajemnicę, a odkrycie większości z nich nie przyczyni się do zidentyfikowania seryjnego mordercy. Jednak właśnie dzięki tak bardzo rozbudowanemu tłu obyczajowemu, możemy w pełni zżyć się z bohaterami i z tomu na tom coraz bardziej przeżywać ich prywatne rozterki. Na szczęście znana jest już data premiery kolejnej części cyklu – „Utopce” pojawią się w księgarniach 3-ego listopada. Pewnie niełatwo byłoby mi czekać dłużej. Proza Puzyńskiej jest uzależniająca! :) Jeśli jeszcze nie mieliście przyjemności jej poznania, biegnijcie szybko do księgarni po „Motylka”. Tylko żeby potem nie było, że nie ostrzegałam! 😉

Jak na taką małą uroczą miejscowość, w Lipowie naprawdę wiele się dzieje. Policjanci mają pełne ręce roboty. Uwielbiam tę niezwykłą umiejętność autorki przeplatania teraźniejszości z przeszłością. W kolejnym tomie sagi jest to przeszłość bardzo odległa oraz ta nieco bliższa. Niesamowite, jaki wpływ ma na współczesne wydarzenia.

W kolonii Żabie doły umiera starsza kobieta....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Gdy nie wiadomo o co chodzi, najpewniej stoją za tym pieniądze. Duże pieniądze. A także władza i wpływy. Nie inaczej jest w tej powieści Nele Neuhaus.

Pia Kirchhoff ma w tej sprawie pełne ręce roboty. Najpierw ginie stróż nocny, pracujący w firmie budującej elektrownie wiatrowe. W gabinecie prezesa ktoś zostawia martwe zwierzę. Ciało stróża nosi wyraźne ślady po reanimacji. Prezes WindPro tylko na pierwszy rzut oka jest opanowany i gotowy do współpracy z policją. Kim naprawdę był nocny stróż i dlaczego musiał zginąć? Kto zyskał na jego śmierci?

Gdy ginie kolejna osoba, żarty się kończą. Szybko okazuje się, że śmierć Ludwiga może przynieść bardzo wymierne korzyści wielu osobom. Jednak starzec wywiódł wszystkich w pole i zostawił swój majątek najlepszemu przyjacielowi. Tym sposobem jego dzieciom ogromny majątek przeszedł koło nosa, a spadkobierca znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

Syn Stefana Theissena nawiązuje tymczasem bardzo bliskie stosunki z piękną właścicielką sklepu zoologicznego i jej partnerem, który pała rządzą zemsty za to, że został dyscyplinarnie zwolniony z WindPro. Para udaje, że jest zaangażowana w światowy spisek związany z ociepleniem klimatu, w który uwikłane jest wiele osób na bardzo wysokich i ważnych stanowiskach. Tak naprawdę Ricky dba jedynie o własne korzyści, a w ich osiągnięciu nic nie jest w stanie jej przeszkodzić.

Wśród bohaterów powieści nie brakuje osób, które idealnie pasują do roli mordercy. Niemal każdy ma jakiś przekonujący powód, by pozbawić życia dwóch mężczyzn. Zadaniem Pii oraz jej nowego partnera jest ułożyć cały obraz sytuacji z tysięcy pozornie niezwiązanych ze sobą poszlak. Pracy na pewno nie ułatwi im romans ich przełożonego z kobietą bardzo mocno uwikłaną w badania nad zagadnieniem, którym zajmuje się WindPro. Czy kobieta świadomie utrudnia Bodeinstenowi prowadzenie śledztwa? Jaki udział będzie miała w jego przebiegu?

Powieść porywa od pierwszych stron. Autorka opowiada tak zajmująco, że kolejne rozdziały czytają się niejako same. Wszystko w tempie, prawie bez zbędnych akapitów. Intryga jest tak zagmatwana, czytelnik odkrywa tyle różnych wątków, że wytypowanie mordercy i wydedukowanie motywu jest praktycznie niemożliwe. Dla mnie to oczywiście ogromny plus.

Neuhaus zdaje się doskonale czuć w roli autorki powieści kryminalnych. Na uznanie zasługuje nie tylko sama misternie przemyślana intryga, ale również szczegółowo i barwnie zarysowane tło obyczajowe. Mamy tu więc cały wachlarz skomplikowanych relacji międzyludzkich, rozterki bohaterów oraz galerię z rozmachem wykreowanych osobowości. „Kto sieje wiatr” zaspokoi zarówno gusta smakoszy dobrego kryminału, jak i miłośników świetnie skonstruowanej powieści.

Odnoszę wrażenie, że proza niemieckiej pisarki z każdym tomem historii o policjantach z wydziału K11 staje się lepsza, a pomysły na fabułę ciekawsze. Niecierpliwie czekam aż reszta serii wpadnie w moje ręce. Gorąco polecam!

Gdy nie wiadomo o co chodzi, najpewniej stoją za tym pieniądze. Duże pieniądze. A także władza i wpływy. Nie inaczej jest w tej powieści Nele Neuhaus.

Pia Kirchhoff ma w tej sprawie pełne ręce roboty. Najpierw ginie stróż nocny, pracujący w firmie budującej elektrownie wiatrowe. W gabinecie prezesa ktoś zostawia martwe zwierzę. Ciało stróża nosi wyraźne ślady po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Bo któż mógłby racjonować nic, jeśli nie człowiek mający nadzieję, że przeżyje?”

Najnowsza powieść Richarda Flanagana nie jest dla każdego. Czytelnicy zbyt wrażliwi powinni omijać ją szerokim łukiem. Podczas lektury zdarzało mi się płakać, bywały też fragmenty tak niesmaczne, tak przepełnione smutkiem i okrucieństwem, że odkładałam książkę na dłużej, żeby uspokoić emocje. Jednocześnie „Ścieżki północy” to powieść oszałamiająco piękna i wzruszająca.

Flanagan maluje obraz innego oblicza II wojny światowej niż ten, który znamy jako Europejczycy. Opowiada tę wojnę z perspektywy australijskich jeńców wojennych, pracujących przy budowie Kolei Śmierci w Birmie, nadzorowanych przez japońskich i koreańskich strażników, a także z perspektywy tych właśnie strażników, wypełniających wolę cesarza. W ostatecznym rozrachunku ta wojna okazała się przegrana zarówno dla jednych, jak i drugich. Australijczycy oddali swe życie pracując ponad siły – wiecznie głodni, brudni, półnadzy i bez końca brutalnie bici przez swych nadzorców. Japończycy w większości otrzymali wyroki śmierci, uznani za winnych zbrodni przeciw ludzkości. Jednak sprawiedliwość kar dla oprawców jest tylko pozorna, bo zostali zabici w sposób humanitarny – szybko i bezboleśnie, a jeńcy, których nadzorowali, umierali długo, w bólu i zamroczeniu.

"Kim zresztą jest jeniec wojenny? Mniej niż człowiekiem, po prostu budulcem pod drogę kolejową, jak tekowe podkłady, żelazne szyny i hufnale."

Pośrodku tego piekła na ziemi odbywał swą służbę wojskową Dorrigo Evans. Był najwyższym rangą oficerem, a z wykształcenia lekarzem, więc to on stał się naturalnym łącznikiem między australijskimi jeńcami a japońskim dowództwem. Za każdym razem, kiedy Japończykom coś się nie podobało, kiedy więźniowie nie spełniali ich oczekiwań, Dorrigo brał na siebie zarówno trudne dyskusje, jak i nierzadko brutalne kary, których ciemiężyciele nie szczędzili. Evans miał tylko jeden cel – przeżyć tę wojnę i zrobić wszystko, by wraz z nim przeżyło ją jak najwięcej Australijczyków. Wkładał wiele wysiłku w próby leczenia rodaków, w rozpaczliwe zabiegi, mające poprawić jakość baraków szpitalnych czy zniwelować skutki katastrofalnych braków w zaopatrzeniu. W samym środku piekła nieludzkiej wojny starał się za wszelką cenę zachować godność i człowieczeństwo.

"…ale każdego dnia przegrywał trochę więcej, a każda jego porażka mierzona była życiem jakiegoś jeńca."

Przy zdrowych zmysłach trzymało go wspomnienie o miłości swojego życia, która nigdy nie miała zostać spełniona, bo wybranką serca Dorriga była żona jego wuja. Jej małżeństwo z Keithem Mulvaney, z powodu jednej tragicznej w skutki decyzji, skończyło się zanim jeszcze zostało zawarte. Jednak czasy były takie, że nie cofano raz złożonej przysięgi, trwało więc – bezsensowne, wypalone i pozbawione miłości. Trwało uparcie nawet wtedy, gdy Keith dowiedział się o zdradzie żony. Trwało martwe, a Amy Mulvaney nosiła w sercu wspomnienie żołnierza, którego tak gwałtownie i niespodziewanie dla samej siebie pokochała. Bo „Amy pragnęła żyć tysiąc razy i w żadnym wcieleniu nie chciała być tym, kim była.” Tragiczny był finał tej miłości, a dla Dorriga na zawsze pozostała ona wciąż powracającym koszmarem, kładącym się cieniem na całym jego późniejszym życiu.

Flanagan kreśli również na kartach swej powieści portrety psychologiczne japońskich i koreańskich strażników. Pokazuje złożoność motywacji, jakie kazały tym ludziom bestialsko znęcać się nad jeńcami, bezsensownie dokładać im cierpień, gdy ci ledwo stali na nogach. Jedni robili to ku chwale cesarza, drudzy wyłącznie dla pieniędzy. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że ci oprawcy, niezależnie od motywacji jakie nimi kierowały, do końca swego życia nie widzieli swojej winy, do końca się usprawiedliwiali i nie potrafili pojąć dlaczego za wierną służbę cesarzowi spotyka ich najwyższy wymiar kary.

"Albowiem świat się nie zmienia, ta przemoc istniała zawsze i nigdy nie da się jej wyeliminować, ludzie będą umierać pod butami, pięściami i wskutek koszmarnych okrucieństw innych ludzi aż do końca czasu, a cała historia ludzkości jest historią przemocy."

Powieść robi naprawdę ogromne wrażenie i już dziś wiem, że na długo pozostanie w mojej pamięci. Jest to niesamowicie smutna, a jednocześnie piękna opowieść o człowieczeństwie w różnych jego odsłonach. O różnych wyobrażeniach ludzi na temat istoty i sensu życia. Jest to też opowieść o różnych rodzajach powinności – wobec ojczyzny, wobec rodziny i wobec towarzyszy niedoli. O sile więzów, jakie łączą ludzi współdzielących cierpienie, która pozostawia w sercu przekonanie, że „opuścić jednego ze swoich towarzyszy to tak, jak gdyby opuścić samego siebie„. A także o niesamowitej woli przetrwania, jaka uwalnia się w najmroczniejszych okolicznościach. Warto tę powieść poznać. Bardzo polecam.

„Bo któż mógłby racjonować nic, jeśli nie człowiek mający nadzieję, że przeżyje?”

Najnowsza powieść Richarda Flanagana nie jest dla każdego. Czytelnicy zbyt wrażliwi powinni omijać ją szerokim łukiem. Podczas lektury zdarzało mi się płakać, bywały też fragmenty tak niesmaczne, tak przepełnione smutkiem i...

więcej Pokaż mimo to