-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel5
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant8
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
Yaa Gyasi to amerykańska pisarka, która urodziła się w Ghanie – afrykańskim państwie nad Oceanem Atlantyckim – niemniej jednak wychowała się w Stanach Zjednoczonych, gdzie obecnie mieszka. Pisarka ma dwadzieścia sześć lat. Droga do domu to jej pierwsza powieść, w której ujawnia swoje afrykańskie korzenie – fabuła przepełniona jest magią i tajemniczym krajobrazem Czarnego Kontynentu. Historia Yaa Gyasi uznana jest przez wielu krytyków za jedną z najbardziej oczekiwanych książek 2016 roku, która odkrywa przed czytelnikiem egzotyczne tajemnice Afryki skąpanej w niewolnictwie.
Ghana, zachodnie wybrzeże Afryki, XVIII wiek. Niemal 300 lat prawdziwej historii. Siedem pokoleń. Dwie siostry. Effia – żona angielskiego kolonizatora, dowódcy twierdzy Cape Coast Castle, posiadaczka tajemniczego czarnego kamienia, Afrykanka, której życie zmieniło się na lepsze. Esi – niewolnica, która w dramatycznych okolicznościach zostaje wtrącona do lochu Cape Coast Castle, a następnie zostaje sprzedana i wysłana za ocean do Ameryki, posiadaczka tajemniczego czarnego kamienia. Dwa odmienne światy. Jedno przeznaczenie. Jedna historia, która odtąd rozciąga się na dwa kontynenty, ukazując przez pryzmat dzieci, wnuków oraz prawnuków Effii i Esii prawdziwe oblicze niewolnictwa i egzotycznej Afryki.
Droga do domu autorstwa Yaa Gyasi to niezaprzeczalnie jedna z tych historii, które wywierają ogromny wpływ na czytelniku, stają się tematem pochłaniającym wszystkie myśli, które zaczynają krążyć bezpośrednio wokół jednej idei – dziejów dwóch afrykańskich pokoleń spojonych ze sobą tajemniczym czarnym kamieniem. Z każdym rozdziałem, z każdą przeczytaną stroną dzieło zaczyna ożywać, staje się wyjątkowo elastyczne i zarazem gorzkie w odbiorze. Przedstawiona Afryka nabiera skrajnych barw, bowiem jednocześnie zostaje uwypuklona jej egzotyczna i tajemnicza strona oraz zwodniczy charakter połączony z nutą niewolnictwa. Yaa Gyasi dzięki swoim afrykańskim korzeniom znakomicie włada paletą barw, szkicując każdy najdrobniejszy element krajobrazu i wyjątkowej historii, toteż przez dany czas można przenieść się do Afryki, ujrzeć ją oczami wyobraźni i przekonać się o ciemniej stronie kontynentu. To, co zdecydowanie wyróżnia tę powieść spośród innych to zdecydowanie sposób ukazania całej fabuły w postaci fragmentarycznych rozdziałów poświęconych kolejno każdemu potomkowi. Z jednej strony działanie to wywołuje pewnego rodzaju dezorientację, gdyż wciąż na nowo trzeba przyzwyczaić się do odrębnej historii, niemniej jednak zjawisko to jest dokładnie przemyślane i dopracowane w najdrobniejszym szczególe. Rozdrobniona konstrukcja powieści stale powraca do poprzednich wątków, informacje o przeszłych losach bohaterów i sytuacji stale krążą w żyłach książki, nie pozostając jedynie martwymi elementami poszczególnych opowieści. Niemniej jednak najbardziej utkwił mi w pamięci czarny kamień, który stał się ważnym oraz nieodłącznym elementem Drogi do domu. Zdecydowanie nadaje to powieści oryginalnego wydźwięku, spotęgowanego przed naturalistyczne odzwierciedlenie sytuacji ukazanej w książce. Skutkiem tego nie tylko obserwujemy jałową ziemię, bezwzględny głód, krwawe wojny oraz ogarniające Afrykę łańcuchy niewolnictwa, ale także przenosimy się do lochów i dramatycznej scenerii, która naprawdę mrozi krew w żyłach. Yaa Gyasi okazała się autorką, która mimo początków swojej kariery zrobiła naprawdę imponujące wrażenie, rozpościerając gamę naprawdę dobrze skonstruowanej przygody wypełnionej różnymi nutami, które na zmianę przeplatają się, tworząc pełną smaku symfonię bogatą w wątki i wyjątkową tematykę.
Droga do domu to zdecydowanie jedna z najbardziej tajemniczych historii, która jednocześnie ukazuje majestatyczny krajobraz Afryki nasiąknięty egzotyką oraz zabójczą naturę kontynentu, który stał się łatwym źródłem niewolnictwa. To przygoda poświęcona siedmiu pokoleniom afrykańskiej rodziny rozciągnięta niemal na 300 lat, której losy wiją się i przeplatają, tworząc niezapomniany obraz przepełniony zapachem jałowej ziemi, popiołu oraz pachnącej nadziei. Gorąco polecam!
http://recenzjewojtka.blogspot.com/
Yaa Gyasi to amerykańska pisarka, która urodziła się w Ghanie – afrykańskim państwie nad Oceanem Atlantyckim – niemniej jednak wychowała się w Stanach Zjednoczonych, gdzie obecnie mieszka. Pisarka ma dwadzieścia sześć lat. Droga do domu to jej pierwsza powieść, w której ujawnia swoje afrykańskie korzenie – fabuła przepełniona jest magią i...
więcej mniej Pokaż mimo to
Głód – niepozorne słowo, które zabiło więcej ludzi, niż niejedna wojna. Głód – wyraz ociekający ludzkimi duszami, których przybywa z minuty na minutę. Głód – roślina zasadzona przez ludzkość, której nie da się wyplenić, wbiła bowiem swe korzenie zbyt głęboko w strukturę naszych istnień i wciąż zbiera ogromne żniwo. Głód – najgorszy kataklizm, najtrwalsza choroba społeczeństwa, na którą nie ma leku, najniebezpieczniejsze zjawisko na ziemi, cichy zabójca Głód – pogrążone w agonii dziecko Trzeciego Świata, które powoli wyziewa swoją duszę, łkając w jałową ziemię. Głód – ciemne oczy nienaturalnie chudych dziatków, w których kryje się przyszłość owiana zapachem śmierci, przyszłość, która łączy się z delikatnym płomieniem nadziei, gasnącym z każdą godziną. Głód...
Martín Caparrós – argentyński pisarz i dziennikarz, autor licznych reportaży, miłośnik naturalizmu, wierny przyjaciel zgubnej rzeczywistości, która obdarza go specyficzną tematyką bliską ludzkości. Jednym z jego reportaży jest Głód, książka ceniona i dwukrotnie nagrodzona: hiszpańską Premio Calamo i włoską Premio Terzani. Caparrós pracował jako dziennikarz telewizyjny, radiowy i redaktor naczelny kilku magazynów. Tłumaczył także Woltera, Queveda oraz Szekspira. Obecnie podróżuje i pisze, poszukując źródeł pełnych natchnień.
Określana jako "reportaż totalny" książka Martína Caparrósa to zbiór autentycznych historii mieszkańców Nigru, Indii, Bangladeszu, Stanów Zjednoczonych, Argentyny, Sudanu Południowego oraz Madagaskaru, gdzie świat rządzi się całkiem innymi zasadami. Autor podróżując po świecie, stara się ukazać czytelnikom, czym tak naprawdę jest głód, który w dzisiejszych czasach jest niezrozumiałym zjawiskiem. Przedstawia wiele wątków dotyczących krajów rozwijających się, nakreślając wyraźnie istotę ubogiej struktury społeczeństwa, w którym głód zbiera największe żniwo. Reportaż Martína to 716 stron obnażania zachowań korporacji, ignorowania głównego problemu przez największe organizacje oraz przedstawiania prawdziwego oblicza najgorszej choroby świata. To jedna z tych książek, w której bez cienia fikcji można ujrzeć prawdziwy świat, który ma dwojaką naturę - daje życie, ale także je odbiera. Caparrós uparcie twierdzi, że lepiej nie czytać Głodu, gdyż po lekturze otaczająca nas rzeczywistość na pewno nie będzie wyglądała tak samo, jak dotychczas, natomiast temat głodu stanie się gorzki, wręcz cierpki i nie sposób będzie pozostawić go obojętnie.
"Głód Caparrósa wytrąca z równowagi, zmusza do myślenia, a często nawet do zrewidowania swoich poglądów. To imponujący rozmachem reportaż oddający głos tym, którzy na ogół milczą."
Głód to zdecydowanie jedna z najtrudniejszych książek, jakie dotychczas czytałem, bowiem przepełniona jest prawdziwym cierpieniem, które zdaje się przenikać ze stronic do naszej rzeczywistości, jednocześnie ukazując realia tak odległe, a jednak bliskie strukturze świata. Muszę przyznać, że niezmiernie trudno jest mi zebrać myśli po tak wymagającej książce, bowiem nie spodziewałem się aż tak głębokiego wydźwięku i emocji, które przeleją się na mnie prosto z fabuły. Byłem w pełni przekonany, że znam problem głodu, że mam świadomość sytuacji, która rozgrywa się w Afryce, niemniej jednak Caparrós udowodnił, że moja wiedza jest tylko cząstkowa. Jest niczym kropla w oceanie. Dlatego też z każdym rozdziałem byłem zszokowany tym, jak temat głodu omijany jest przez media, ministerstwa i inne organizacje działające na skalę światową. Okazuje się bowiem, że to nie tylko wyjątkowa czepliwość autora, ale rzeczywisty obraz obecnego świata – świata, w którym omija się prawdę szerokim łukiem. Jedną z sytuacji, które przedstawiają wyjątkowość organizacji państwowych jest zastępowanie głodu frazą niedożywienie strukturalne. To oficjalne wyrażenie sprawnie eliminuje głód i zaciera skrajne emocje, toteż jest całkiem inaczej odbierane przez ludzi.
Nie bez wątpienia kolorystyka okładki utrzymana jest w ciemnych barwach, bowiem zbiór reportaży Caparrósa to istny hołd dla osób dotkniętych głodem, którzy milczą, nie mając siły, by krzyknąć. Niemniej jednak smutny odcień, który kojarzy się na pierwszy rzut oka z żałobą, jest adekwatny do treści, obrazującej głód z każdym najmniejszym szczegółem. Za pośrednictwem książki czytelnik przenosi się w wiele miejsc na świecie, gdzie ludzie umierają z głodu, toteż można ujrzeć prawdziwe życie przesiąknięte ubóstwem, gdzie głównym problemem nie są pieniądze i bankowość, a brak żywności. Z każdą stroną, z każdym rozdziałem główny temat zaczyna przybierać tempa, kolejne argumenty i przykłady zalewają umysł, ukazując stopień naszej niewiedzy. Drastyczne echo książki naprawdę daje się we znaki. W moim przypadku było tak, że kompletnie zaniemówiłem – fabuła mnie przytłoczyła, okazała się za ciężka. Jednak po pewnym czasie Głód znów pochłonął moje myśli i spowodował burzę w mojej głowie, kreując zupełnie inną teorię. Książka Caparrósa to naprawdę udany obraz pełen goryczy, smutku i śmierci. To dzieło na skalę światową, o którym ciężko coś powiedzieć, gdyż lektura ta mówi sama za siebie.
Głód to niewątpliwie mocna powieść, która z każdym rozdziałem ukazuje czytelnikowi tysiąc małych światów rozmieszczonych na Ziemi, gdzie każdy okruszek chleba ceniony jest na miarę złota, a każdy ubogi posiłek staje się możliwością przetrwania. To przygoda, której nie da się zapomnieć, bowiem ukazuje realistyczne obrazy ubóstwa, cierpienia oraz ciążącej śmierci, która rozsiewając głód, czyha niczym sęp. Głód Martína Caparrósa to niesamowita książka, która zmienia postrzeganie na świat, zmienia myśli i skupia je na jednym konkretnym problemie, nękającym ludność od wieków – na głodzie. Serdecznie polecam!
http://recenzjewojtka.blogspot.com/
Głód – niepozorne słowo, które zabiło więcej ludzi, niż niejedna wojna. Głód – wyraz ociekający ludzkimi duszami, których przybywa z minuty na minutę. Głód – roślina zasadzona przez ludzkość, której nie da się wyplenić, wbiła bowiem swe korzenie zbyt głęboko w strukturę naszych istnień i wciąż zbiera ogromne żniwo. Głód – najgorszy kataklizm,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Pociąg to zdecydowanie jedno z najbardziej specyficznych miejsc, w którym gęsta monotonność przylega ciasno do skóry, a znużenie oraz cierpliwość atakują wszystkich pasażerów znienacka, plądrując myśli i rozsiewając ziarenka nudy. Dokładnie wtedy dochodzi do pospolitego zjawiska zwanego symptomem obserwatora, toteż każdy element po drugiej stronie szyby wydaje się nader interesujący, przenika wprost do naszej wyobraźni i z każdym mijanym drzewem nabiera różnych odcieni, rozwijając rozmaite historie i przypuszczenia. Co więcej, pociągi są niezaprzeczalnie bardzo tajemniczymi miejscami przepełnionymi ludzkimi historiami, myślami, pośpiechem, zapachem kurzu i nutą zdenerwowania. Tam każda osoba może stać się podejrzana...
Paula Hawkins to Brytyjka, która urodziła się i wychowała w stolicy afrykańskiego państwa Zimbabwe - Harare. Obecnie miesza w Londynie. Swoją karierę rozpoczęła od pracy dla gazety The Times w dziale biznesu. Napisała ekonomiczny poradnik poświęcony kobietom - The Money Goddes. Niemniej jednak w 2015 roku zadebiutowała książką Dziewczyna z pociągu. Powieść ta zyskała ogromną popularność, prawa do jej wydania zakupiło aż 47 krajów, natomiast prawa filmowe sprzedano wytwórni Dreamworks - produkcja ma ukazać się już w 2016 roku. Pisarka pracuje obecnie nad kolejnym thrillerem psychologicznym.
Opanowana symptomem obserwatora Rachel wciąż podróżuje pociągiem, obserwując wszystko co dzieje się dookoła. Kobieta rozkoszuje się rutyną, a kursowanie trasąLondyn - Ashbury staje się ważną częścią jej funkcjonowania, nadaje sens jej życiu, bowiem może obserwować pobliskie domy, ludzi, różne obiekty... Niemniej jednak jej wzrok najbardziej przykuwa dom numer 15. Pogrążając się we własnych problemach oraz zatapiając smutki w alkoholu, Rachel zostaje wplątana w sprawę tajemniczego zniknięcia mieszkanki Blenheim Road, której dom mieści się przy torach. Co więcej, stała pasażerka mimo swojej specyficznej natury bardzo dobrze zna zaginioną, mimo że nigdy w życiu się nie spotkały...
Dziewczyna z pociągu to zdecydowanie jedna z tych powieści, których pojawienie się na światowym rynku książki wywołało dosyć głośne echo, toteż nie sposób było przeoczyć informację o "znakomitym bestsellerze" Brytyjskiej autorki. Muszę przyznać, że z jednej strony mnie to odepchnęło, gdyż przesadna promocja pozycji najczęściej zwiastuje jej ubogie i słabe wnętrze, niemniej jednak moją uwagę mocno przykuł wątek podróży pociągiem, który w większości przypadków jest wyłącznie tłem powieści, zaś w dziele Pauli Hawkins obrazuje się jako znaczący i jakże ważny element fabuły. Debiut Brytyjki to precyzyjnie skonstruowana historia przepełniona szybką akcją i porywającą fabułą, gdzie nie ma czasu na zawiłe opisy, które nudzą czytelnika. Wprost przeciwnie, nie można złapać tchu od nadmiaru intryg, które przeszywają treść książki, eliminując niepotrzebne zwroty akcji. Według mnie, działa to znacząco na odbiór przedstawionego świata, bowiem dostajemy czystą dawkę fikcyjnej rzeczywistości bez żadnych nieprzydatnych zawiłości, co zdarza się naprawdę rzadko. Tendencja do nadmiernego rozpisywania się nie została tu w żadnym stopniu wykorzystana, co dało możliwość skupienia się na głównej bohaterce powieści - Rachel - przez co książka zyskała lekko psychologicznego wyrazu. Postać ta zdecydowanie wyróżnia się swoją postawą na tle innych, bowiem oddaje realizm problemów dzisiejszego społeczeństwa - kobieta jest alkoholiczką, straciła pracę i ma problemy finansowe - co znacznie ułatwia odbiór przedstawionej rzeczywistości, która jest siostrą bliźniaczką tej, w której żyjemy. Tytułowa Dziewczyna z pociągu nadaje również całkiem innego wydźwięku powieści, bowiem jest to osoba specyficzna, której wykreowany charakter zdaje się emanować z książki, a zdolność oceny sytuacji i symptom obserwatora czynią z niej prawdziwą bazę informacji, których nikt nawet by nie zauważył. To właśnie Rachel tworzy z pociągiem nierozerwalny związek, który zamiast idealizacji przyczynia się do prawdziwego odwzorowania rzeczywistości, która nabiera lekko tajemniczego charakteru i z dnia na dzień ukazuje łańcuch przyczynowo - skutkowy akcji, odkrywając śmiertelną tajemnicę. Co więcej, książka Pauli Hawkins bardzo zaskoczyła mnie swoją kompozycją, bowiem każdy oddzielny rozdział należy do odrębnego bohatera. Pozwala to na przedstawienie sytuacji z różnych punktów widzenia postaci oraz na ukazanie relacji pomiędzy nimi.
Dziewczyna z pociągu to historia skropiona alkoholem i wypełniona zapachem kurzu, która umożliwia czytelnikowi podróż do wnętrza rozumu głównej bohaterki - Rachel - gdzie nic nie jest jednoznaczne, a każdy, nawet najmniejszy element może mieć wielkie znaczenie. To świetnie skonstruowana powieść psychologiczna, która zawiera także pierwiastki fabuły kryminalnej, co w połączeniu owocuje prawdziwym thrillerem mrożącym krew w żyłach, w którym pociąg odgrywa ważną rolę - jest kluczowym miejscem akcji powieści. Odważysz się wyruszyć w podróż? Gorąco polecam.
http://recenzjewojtka.blogspot.com/
Pociąg to zdecydowanie jedno z najbardziej specyficznych miejsc, w którym gęsta monotonność przylega ciasno do skóry, a znużenie oraz cierpliwość atakują wszystkich pasażerów znienacka, plądrując myśli i rozsiewając ziarenka nudy. Dokładnie wtedy dochodzi do pospolitego zjawiska zwanego symptomem obserwatora, toteż każdy element po drugiej stronie szyby wydaje się nader...
więcej mniej Pokaż mimo to
W dzisiejszych czasach utrata głowy (łac. utratus glowulus) należy do najbardziej powszechnych zjawisk o podłożu medycznym, które stanowią niemal nieodłączną część współczesnego społeczeństwa, krążąc nieustannie w jego strukturach i wciąż pozostając nieuleczalnymi. Dolegliwość ta, według najlepszych specjalistów na świecie, budzi postrach wśród wszystkich lekarzy z tego względu, iż jej forma, objawy oraz leczenie są obecnie nieznane, a wyniki badań niestety nie przynoszą żadnych efektów. Niemniej jednak wiadome są niektóre przypadki, które pozwalają na zobrazowanie tej nadzwyczajnej przypadłości choć w małym stopniu. Otóż niektórzy z obserwowanych pacjentów stracili głowę dla swojej drugiej połówki, inni pozbawili się jej ze względu na pasję i chęć dążenia do kariery, zaś pozostali utracili ten jakże ważny organ przez własną głupotę i życie na krawędzi. Jednak wciąż całe społeczeństwo zadaje sobie pytanie: „Jak żyć bez głowy, której nie ma nawet na karku?”.
John Corey Whaley to amerykański autor Young Adult pochodzący z Luizjany. Jego pierwsza powieść Where things come back została nagrodzona w 2012 roku nagrodami Michael L. Printz oraz William C. Morris Debiut Fiction. Autor ten jest bardzo popularny za oceanem, gdzie zyskał miano Flying Start Author ze względu na książkę, która stała się rozchwytywana i doceniona przez młode społeczeństwo, ale także wymagających czytelników. Chłopak, który stracił głowę to jego druga powieść, która wreszcie doczekała się wydania w krajach europejskich.
Travis Coates to na pozór zwyczajny szesnastolatek, który ma wymarzoną dziewczynę i miliony pomysłów na sekundę. Jednak musi się on zmagać z poważną sytuacją, która całkowicie zmienia jego życie – ma ostrą białaczkę limfoblastyczną, która postępuje z dnia na dzień, rujnując jego organizm. Może jednak dokonać wyboru. Albo decyduje się na śmierć, albo doktor Lloyd Saranson dokona na nim zabiegu doświadczalnego, który polega na przeszczepieniu głowy do innego ciała. Niemniej jednak medycyna nie pozwala na przeprowadzenie tak skomplikowanego zabiegu obecnie, więc Travis zostaje wprowadzony w stan hibernacji, by można było odczekać pewien okres… Aż w końcu budzi się pięć lat później. W innym ciele. W innym świecie. W innej rzeczywistości, która przybrała całkiem odmienny charakter i zmieniła się nie do poznania.
"Wierzcie mi: życie może się zmienić z fajnego i udanego w jakieś gotyckie smuty szybciej, niż będziecie w stanie powiedzieć: "Ostra białaczka limfoblastyczna".
Chłopak, który stracił głowę to niecodzienna historia, która z pewnością na długo pozostanie w mojej pamięci ze względu na oryginalną tematykę, która może lekko ociera się o nutę fantastyki, jednak wciąż pozostaje w ramach rzeczywistości i przyziemnych problemów każdego z nas. Muszę przyznać, że pomysł autora dotyczący "utraty głowy" naprawdę mnie zaskoczył, bowiem myślałem, że jest to tylko zwyczajny zabieg promocyjny, który ma na celu zachęcać czytelników do przeczytania powieści, niemniej jednak po zapoznaniu się z książką zrozumiałem, że idea z przeszczepieniem głowy jest nie tylko ważną częścią fabuły, lecz przyświeca jej także inny motyw, który jest częściowo ukryty przez samego autora. Z tego też względu ustaliłem, że historie napisane dla nastolatków mają bardzo złożoną naturę, bowiem z jednej strony ukazują pokrewne środowisko, podobne problemy i okoliczności, zaś za każdym przedstawionym epizodem kryje się zupełnie inna treść, inne przesłanie. W tym przypadku również nie było inaczej. Koncept, w którym główny bohater "traci głowę", to potężny impuls, który zmusił go do stawienia czoła odmiennej rzeczywistości i sprostania ciążącym problemom. Autor posłużył się oryginalnym pomysłem, by szczególnie zwrócić uwagę na ten wątek, by go uwypuklić i nadać mu szczególnych cech. Chłopak, który stracił głowę to naprawdę szczególna powieść, która otwiera drzwi do świata Travisa, nastolatka, którego życie właśnie dobiega końca, a jednak po pięciu latach znów się zaczyna. Nowe życie. Nowe problemy. Nowe rozwiązania. Szczerze powiedziawszy, bardzo polubiłem głównego bohatera, bowiem już od pierwszych stron wniknąłem do książkowego świata i spędziłem z nim cały czas, przyglądając się nowym komplikacjom, które stawały chłopakowi na drodze. Niemniej jednak ta smutna historia ma także dobre strony. Wskazywać na to może humor, który bardzo często przejawia się w wypowiedziach nastolatka i stanowi z nim nierozerwalną parę. Jednym słowem powieść Whaley'a to prawdziwa mieszanka wybuchowa, która łączy dramat z humorem, rzeczywistość z irracjonalnością oraz całkowicie hipnotyzuje czytelnika, który zdaje się należeć do świata Travisa. Uważaj tylko, żeby nie "stracić głowy" przez tę wspaniałą historię z jakże pięknym przesłaniem, by nigdy się nie poddawać.
Chłopak, który stracił głowę to zdecydowanie książka napisana z myślą o młodzieży i dla młodzieży, która przedstawia zmaganie się z własnymi słabościami oraz walkę z samym sobą, obrazując wszystkie uczucia, ale także dostosowywanie się do sytuacji i problemów z punktu widzenia młodej osoby. Powieść ta trafnie uwypukla mentalność nastolatków i nadaje jej nieco dramatyzmu pomieszanego z czystym humorem. To wspaniała historia, której nie da się zapomnieć dzięki wspaniałemu konceptowi autora. Gorąco polecam!
http://recenzjewojtka.blogspot.com/
W dzisiejszych czasach utrata głowy (łac. utratus glowulus) należy do najbardziej powszechnych zjawisk o podłożu medycznym, które stanowią niemal nieodłączną część współczesnego społeczeństwa, krążąc nieustannie w jego strukturach i wciąż pozostając nieuleczalnymi. Dolegliwość ta, według najlepszych specjalistów na świecie, budzi postrach wśród wszystkich lekarzy z tego...
więcej mniej Pokaż mimo to
Fikcja literacka to zdecydowanie jeden z największych i najpiękniejszych wynalazków literatury, który już od pradawnych czasów wzbudzał w ludziach zachwyt, ciekawość oraz strach, objawiając zupełnie inne oblicze idealnie wszystkim znanej rzeczywistości. Zabieg ten pozwolił na przedstawienie otaczającego nas świata z wielu różnych perspektyw, punktów widzenia w zupełnie niecodziennych formach, które zaczęły nadawać realności niespotykanych pierwiastków. Toteż w wielu przypadkach fikcja poczęła sprawnie przeplatać się z rzeczywistością pomimo znaczącego kontrastu pomiędzy nimi, a nawet stała się jej wierną kompanką na przestrzeni lat i stworzyła naprawdę udany związek przeciwności.
Leszek Herman – szczeciński Dan Brown, z wykształcenia architekt. Od 1997 roku projektant i współwłaściciel szczecińskiej Pracowni Projektowej Konserwacji Zabytków. W latach 1993-1995 był autorem cyklu artykułów dla Gazety Wyborczej o niezwykłych budynkach i miejscach w Szczecinie i na Pomorzu, ilustrowanych własnymi odręcznymi rysunkami. Od 2005 roku, wraz ze swoim bratem prowadzi autorską pracownię projektową. Prywatnie Leszek Herman jest miłośnikiem tajemnic historycznych i architektonicznych, historii sztuki, dobrej książki, roweru, jazdy konnej i spotkań z przyjaciółmi. Sedinum. Wiadomość z podziemi to jego pierwsza powieść.
Szczecin to miasto, które jest mi zupełnie obce, bowiem dzieli nas ogromny dystans, niemniej jednak po przeczytaniu książki Leszka Hermana mam ogromną nadzieję, że pewnego dnia w końcu wybiorę się w tamte okolice i wraz z dziełem autora będę studiował każdy zakątek, ulica po ulicy, przesiąkając fikcją ciasno splątaną i połączoną z rzeczywistością. Naprawdę żałuję, że nie mieszkam w Szczecinie, mieście, które skrywa więcej tajemnic, niż by się mogło wydawać, bo autor w niecodzienny sposób zachęca, żeby czytelnik zachłysnął się tamtejszym powietrzem, zaczerpnął uzależniającej nuty historii, która majestatycznie błyszczy na kartach powieści i kusi swoją zawiłością. Muszę przyznać, że uwielbiam powieści, w których ważną rolę odgrywa wątek kompletnie odbiegający od rzeczywistości, prastary, dojrzały, który tylko czeka cierpliwie na czytelnika. Dzięki niemu fabuła nabiera naturalnej starości, jakby rzeczywiście była zapoczątkowana kilkaset lat temu i do tej pory czekała na osobę godną poznania jej historii. Jestem pełen podziwu dla autora, który zdołał skonstruować tak wielowarstwową tematykę utworu poprzetykaną intrygami w niemalże idealny sposób. Toteż ma się wrażenie, jakby cała wycieczka do książkowego świata nabierała prawdziwej, udowodnionej autentyczności. Co więcej, zdaję sobie sprawę i doceniam aspekt historyczny z tego względu, że Leszek Herman bazował na całkiem odmiennych motywach z różnych epok. W kryminalną zagadkę starał się wpleść Templariuszy, Luteranów, różne historyczne dzieje i wydarzenia mające bezpośredni związek z historią Polski i Szczecina, co wymaga niesamowitej precyzji i umiejętności trafnego przekazania informacji i włączenia ich do akcji powieści bez najmniejszych problemów. Naprawdę jeszcze nigdy nie spotkałem się z taką powieścią, żeby w tak nietuzinkowy i jakże ciekawy sposób zaprosiła czytelnika do miejsca, które doprawdy ożywa, nabiera całkiem innych cech, staje się zagadkowym bohaterem, który na każdym kroku wylewa swoje sekrety, zatapiając czytelnika w lawinie tajemnic, intryg i spisków. Świat przedstawiony w powieści Sedinum. Wiadomość z podziemi zdaje się istnieć naprawdę, bowiem wykreowani bohaterowie – Paulina, Igor oraz Johann – w zestawieniu z solidnie przedstawioną fabułą całkowicie zmieniają pojęcie fikcji literackiej, nabiera ona wyraźnego wydźwięku rzeczywistości, który ułatwia wdrążenie się w wir przygód pełnych wrażeń. Leszek Herman zdecydowanie uświetnił swoje dzieło, zamieszczając w nim różne grafiki, które ułatwiają wyobrażenie znalezionych poszlak, toteż czytelnik może wcielić się w rolę jednego z bohaterów i zagłębiać tajniki zdjęć, które bardzo często mają symboliczny przekaz. Właśnie to jest kolejny aspekt, który czyni tę książkę zupełnie unikatową i oryginalną. Pomimo zawiłej fabuły, która jest dodatkowo bardzo obszerna, pomimo plączących się wątków i lawiny intryg, które mnożą się bez końca, oraz pomimo pędzącej akcji autor stara się włączyć czytelnika do swojego świata, przerwać granicę książka- czytelnik i zapewnić mu dawkę niezapomnianych wrażeń z nutą historii w tle, która wcale nie nudzi, wprost przeciwnie, nadaje książce mocnego, intensywnego wydźwięku, brzmiącego w głowie do ostatniej strony powieści.
Sedinum. Wiadomość z podziemi autorstwa Leszka Hermana to tajemnicza historia przepełniona licznymi intrygami, która ukazuje nowe oblicze Szczecina, miasta, które ożywa, staje się głównym bohaterem powieści i ukrywa wiele enigmatycznych sekretów. Co więcej, dzieło szczecińskiego architekta przesiąknięte jest historią do tego stopnia, że staje się ona nieodłącznym elementem układanki, układanki, która pozwoli rozwiązać jedną z największych polskich zagadek wszech czasów. Gorąco polecam!
http://recenzjewojtka.blogspot.com/
Fikcja literacka to zdecydowanie jeden z największych i najpiękniejszych wynalazków literatury, który już od pradawnych czasów wzbudzał w ludziach zachwyt, ciekawość oraz strach, objawiając zupełnie inne oblicze idealnie wszystkim znanej rzeczywistości. Zabieg ten pozwolił na przedstawienie otaczającego nas świata z wielu różnych...
więcej mniej Pokaż mimo to
Rodzeństwo wcale nie należy do jednej z najprostszych struktur społecznych, wprost przeciwnie, relacja ta zdecydowanie zalicza się do tych najbardziej zawiłych, skomplikowanych, tajemniczych i przede wszystkim niezrozumiałych powiązań. Rodzeństwo może bowiem w zadziwiający sposób połączyć miłość i nienawiść, radość i smutek, a nawet potrafi w wyobraźni katować się nawzajem, by potem zaginąć w swoich ramionach na zawsze. Rodzeństwo to naprawdę nieodkryta więź, która łańcuchem ciasno łączy ze sobą nawet te osoby, między którymi jest Wielki Kanion pełen rekinów, piranii i meduz. Jednak pomimo wszystkich tych cech, które na ogól odpychają się jak jednoimienne bieguny magnesu, w tej rodzinnej relacji ciągle powstaje coś, co łączy nawet najbardziej niezgodne przypadki – szczera miłość i bezgraniczne poświęcenie, które pozwalają oddać za tę drugą osobę największe skarby świata. Ja oddałbym za swoją siostrę słońce, a nawet dwa…
Oddam Ci słońce autorstwa Jandy Nelson to idealnie namalowana historia amerykańskich bliźniaków, Jude i Noaha, którzy zostali utkani przez pisarkę z najdrobniejszymi szczegółami, ukazując tym kontrastowe osobowości i odmienne poglądy rodzeństwa. Powieść ta z każdym rozdziałem ukazuje czytelnikowi swoją bogatą paletę kolorów, która nadaje przedstawionemu światu całkiem innego wyrazu, wręcz ocierającego się o rzeczywistość przełamaną pędzlem Picassa. Przyznaję, że autorka kompletnie nie szczędzi w środkach, toteż stara się przedstawić świat w całkiem inny sposób. Nabiera on charakterystycznej elastyczności oraz plastyczności, co ma ogromny wpływ na fabułę, która zyskuje płynność oraz zabawną spontaniczność. Jestem zdumiony tym, jak książka emanuje wielobarwną gamą radości we wszystkich odcieniach, leżąc zwyczajnie na półce. Oddam Ci słońce to pozycja, która żyje własnym życiem, a wszystko to za sprawą artystycznej natury pisarki. Kobieta wyraźnie bawi się ekspresją, kolorami oraz cieniem, które rozsiewa po całej powieści, eksponując każdą sytuację, każdą intrygę z niesamowitym wyczuciem i smakiem. Naprawdę ciężko jest ująć fakt o unikatowym wydźwięku książki Amerykanki, bowiem trzeba go doznać na własnej skórze, żeby zarazić się radością bijącą ze stronic. Cała kompozycja przypomina mi jaskrawy obraz upstrzony plamami czarnej farby, bowiem pomimo entuzjastycznej atmosfery powieści w pewnych momentach drastycznie zmienia ona bieg i zanurza się w gęstym smutku i melancholii. W gruncie rzeczy Oddam Ci słońce jest najbardziej optymistyczną i zarówno najbardziej smutną książką, jaką kiedykolwiek czytałem. Emocje wręcz eksplodują z każdym rozdziałem, zalewając czytelnika i przenikając do jego świata…
Historia Jude i Noaha – tak zwariowana, zawiła i tajemnicza, jak oni sami – zdecydowanie zasługuje na pełną uwagę ze względu na ukazanie kompletnie nowego rodzaju uczucia, dziwnej miłości, która w rodzinie Sweetwine zakorzeniła się na dobre. Każdy członek rodu wydaje się zupełnie odstawać od pozostałych. Ojciec – niewzruszony naukowiec, córka – czuła buntowniczka, babcia – szalona pisarka, syn – wrażliwy artysta, matka – nietuzinkowa marzycielka. W ten właśnie sposób czytelnik ma wrażenie, że bohaterowie są w pełni określeni i mają przede wszystkim silne charaktery, które całkowicie zmieniają odbiór fabuły. Wykreowane przez Jandy Nelson dziwne uczucie przejawia się głównie w relacji bliźniąt. Na zmianę życzą sobie śmierci, by potem leżeć i prawić o kolorach świata. To samo odnosi się do obojga rodziców, których dzieci sobie wybierają. Chłopiec ubóstwia matkę, zaś dziewczyna swojego ojca. Trzeba przyznać, że kłótnie postaci i ich kontrastujące osobowości – przyprawione szczyptą humoru – nadają iście rodzinny klimat, który zagarnia czytelnika do świata książki niemal natychmiastowo. Co więcej, w powieści pojawia się wiele rodzajów miłości. Jest ona ukazana na takiej samej palecie barw, co radość, tak więc możemy ujrzeć ją w różnych odcieniach. Miłość bezgraniczna, miłość homoseksualna, miłość materialna, miłość rodzicielska, miłość skomplikowana, miłość niedostępna, miłość niespełniona, miłość tajemnicza, miłość zakazana, miłość– przeznaczenie, miłość– więzienie i wiele, wiele innych.
Oddam Ci słońce to książka, która na chwilę pozwoli Ci zapomnieć o szarej, smutnej i bezbarwnej rzeczywistości, zalewając Cię feerią kolorów, wspaniałymi przygodami, humorem oraz niezapomnianymi, wielobarwnymi wrażeniami. Historia Jude i Noaha przesiąknie do Twojego świata, ukazując siłę rodzeństwa i miłości połączoną z artystycznym pierwiastkiem, który zabarwi całą przygodę wszystkimi kolorami świata. Pozwól więc namalować im szczęście we własnej wyobraźni. Gorąco polecam!
http://recenzjewojtka.blogspot.com/
Rodzeństwo wcale nie należy do jednej z najprostszych struktur społecznych, wprost przeciwnie, relacja ta zdecydowanie zalicza się do tych najbardziej zawiłych, skomplikowanych, tajemniczych i przede wszystkim niezrozumiałych powiązań. Rodzeństwo może bowiem w zadziwiający sposób połączyć miłość i nienawiść, radość i smutek, a nawet...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jak szybko Twoje zniknięcie zainteresuje innych?
Kryminały od lat zaskakują mnie swoją skomplikowaną formą, która potrafi skutecznie zwodzić czytelnika i manipulować nim do tego stopnia, że poznana przez niego historia okaże się prawdziwym labiryntem. Labiryntem, który skrywa tysiące korytarzy, ślepych uliczek, tajemnych przejść i ukrytych dróg, co naprawdę graniczy z cudem, żeby się z niego wydostać i rozwiązać wszystkie napotkane zagadki. Niemniej jednak są tylko dwa wyjścia z powieści – to ukryte daleko przed nami i kryjące się z tyłu. Specyfika kryminałów jest dosyć szczególna ze względu na budowę całego szkieletu fabuły, który bez względu na ciągły grad intryg oraz wybuchy akcji wciąż stoi niewzruszony, podtrzymując główny wątek i wyraźnie go eksponując. Dlatego też dochodzę do wniosku, że kryminały ukazują prawdziwy kunszt pisarski, który objawia się w każdym dopracowanym detalu, uwypuklającym wszystkie zdolności autora.
Tetragon to powieść autorstwa polskiego pisarza, Thomasa Arnolda, którego twórczość poznałem już wcześniej za sprawą jego poprzedniej książki – 33 dni prawdy. Muszę przyznać, że poprzeczka od samego początku została ustawiona bardzo wysoko, bowiem kryminały tego autora są osobliwe i charakteryzują się szybką akcją, powstałą z różnego typu rozdziałów, które kolejno określają najważniejsze i jakże kluczowe momenty w książce, niekoniecznie do końca ujawniające wszystkie sekrety. Toteż Tetragon to kolejna zawiła historia, pełna ukrytych poszlak, niemalże niezauważalnych, a jak istotnych dla całego biegu sprawy, które piętrząc się, tworzą poczucie kompletnej dezorientacji, bo momentami nic, kompletnie nic do siebie nie pasuje. Zagłębienie się w wykreowanej rzeczywistości jest stosunkowo proste, bowiem już od pierwszych stron można posmakować wyraźnej tajemniczości, która wprost przesiąka całą powieść, potęgując jej kryminalny wydźwięk, a także fabuła zachęca, by dołączyć do grona ekspertów, którzy starają się rozwikłać sprawy na pozór beznadziejne, a jednak kryjące więcej, niż moglibyśmy się spodziewać.
James Adams oraz David Ross to główni bohaterowie Tetragonu charakteryzujący się nieprzeciętnym myśleniem oraz niesamowitą zdolnością dedukcji, pozwalającą sprawnie rozwiązać każdą zagwozdkę. Cóż, może w pewnym stopniu przypominają dobrze nam znane postaci ze świata literatury symbolizujące kryminał, Holmesa i Watsona, ale jednak ich szczególne charaktery oraz zadziwiające umiejętności ukazują wyjątkową cząstkę pomysłowości autora. Enigmatyczne sprawy, niezrozumiałe zabójstwa oraz niejasne dowody zbrodni, z którymi mężczyźni muszą sobie poradzić, są tak szczególnie zawiłe, że czytelnik odnosi wrażenie, że wszystkie te czynniki kompletnie do siebie nie pasują, samoistnie się wykluczają i niemożliwe jest, żeby połączyć je w całość. Niemniej jednak Tetragon ukazuje tym szczególny koncept autora, który jest naprawdę godny uwagi i wcale nie ociera się o szablonowość. Faktycznie wciągnąłem się w historię książki z nadzieją, że będzie to kolejna dawka mrożącego w żyłach kryminału, ale nie spodziewałem się, że aż tak bardzo historia otrze się o elementy horroru, co nadało całej historii wyszukanego smaku i oryginalności. Zdecydowanie na uwagę zasługuje również wątek biblijny, który jest kapitalnym zwieńczeniem całej powieści i potęguje strach pomieszany z ciekawością. Pomysł ten strasznie przypadł mi do gustu, bowiem uświadamia czytelnika, ile pracy włożył autor, żeby jego historia ożyła, nabrała rozpędu i wciąż zaskakiwała na każdym kroku. Muszę przyznać, że naprawdę warto było wrócić do twórczości Thomasa Arnolda ze względu na wrażenia, jakie wywierają jego powieści. Nie dość, że konstrukcja Tetragonu wywołuje podziw, to pewnego rodzaju efekt filmowy potęguje ciekawość oraz chęć na więcej tajemniczych zagadek. Niemniej jednak zamiast efektów specjalnych dostajemy wybuchowe intrygi, które potrafią w łatwy sposób uwięzić czytelnika w książkowym świecie.
Podsumowując, Tetragon to prawdziwa tykająca bomba, która w każdej chwili może wybuchnąć, zsyłając na czytelnika lawinę gorących intryg, które zdolne są rozgrzać do czerwoności niejedną wyobraźnię. Co więcej, wykreowana przez autora historia naszpikowana tajemniczymi zabójstwami, zaginięciami i poszlakami tylko czeka na kogoś, kto ma odwagę wkroczyć do wydziału zabójstw w Cleveland i zachłysnąć się krwawą przygodą w świecie detektywistycznych zagadek. Gorąco polecam!
http://recenzjewojtka.blogspot.com/
Jak szybko Twoje zniknięcie zainteresuje innych?
Kryminały od lat zaskakują mnie swoją skomplikowaną formą, która potrafi skutecznie zwodzić czytelnika i manipulować nim do tego stopnia, że poznana przez niego historia okaże się prawdziwym labiryntem. Labiryntem, który skrywa tysiące korytarzy, ślepych uliczek, tajemnych przejść i ukrytych dróg, co...
Czym jest samotność dla każdego człowieka? Z jednej strony to zupełne odizolowanie się od otaczającego nas świata i szarej rzeczywistości w celu znalezienia własnego ja w dobie ciągłej gonitwy za chorobami współczesności. Niemniej jednak jest to także swego rodzaju więzienie, własna samotnia, która może mieć gorsze skutki, bowiem nie jest wykluczone, że samotność prowadzi do kompletnego zamknięcia się w sobie oraz separacji od społeczeństwa, co często doprowadza do obłędu. Toteż można stwierdzić, że samotność ma wiele twarzy, wiele form, które w pewien sposób dotykają każdego z nas i przeszywają nasze życie, wywołując tym samym określone emocje i stany. Reasumując, czy oderwanie się od rzeczywistości może być szansą, czy jednak przekleństwem, które prowadzi do kompletnego osamotnienia?
"Szczygieł” to trzecia powieść amerykańskiej pisarki, Donny Tartt, która w mistrzowski sposób nawleka samotność na igłę i starannie wyszywa obraz współczesności przedstawiony w oczach młodego chłopca- Theodora (Theo) Deckera. Co więcej, teraźniejszość ta nabiera całkiem innego wyrazu w chwili, gdy fabułę zaczyna oblekać mały, uniwersalny obraz z ogromną głębią stworzony przez Carela Fabritiusa w 1654 roku. Przedstawia on tytułowego ptaka, szczygła europejskiego, który przywiązany jest do metalowej rury cienkim łańcuchem, który widocznie symbolizuje kompletną izolację przerodzoną w więzienie. Można nawet rzec, że wcale nie przez przypadek dzieło to zostało tak trafnie wkomponowane w treść książki, bo w sposób metaforyczny ujawnia niektóre cechy ludzkie, nie tak widoczne na pierwszy rzut oka, natomiast wyraźnie uwypuklone nawet przez głównego bohatera. Samotność, alienacja, rozbicie, nadzieja, odwaga, wiara, rezygnacja, przywiązanie, nałóg, obłęd…
Cała historia rozpoczyna się całkiem typowo od przedstawienia rutynowego życia młodego nowojorczyka oraz jego matki, która została ujawniona, jako naprawdę silna kobieta po utracie męża. Ukazane są tu problemy codzienności, którym każdy z nas musi stawić czoła. Kłopoty finansowe, niespełnione marzenia, trudności rodzinne oraz przeszkody losu. Jednak akcja szybko nabiera tempa w momencie, kiedy muzeum Metropolitan of Art, w którym przebywają bohaterowie, zostaje zaatakowane przez terrorystów i częściowo wysadzone. Okazuje się to pierwszą i jakże decydującą intrygą, która nadaje całkiem inny tor życiu Theodora, bowiem traci on matkę i pozyskuje cenny obraz, małego „Szczygła”. Od tej sytuacji losy głównego bohatera są niesamowicie zawiłe i szczególnie skomplikowane. Chłopiec nie daje sobie rady z utratą tak ważnej osoby w jego życiu, która była fundamentem jego funkcjonowania i popada w skrajną depresję, czuje się uwięziony. Toteż nawiązanie do obrazu jest niemalże wyczuwalne i takie też pozostanie do samego końca.
Fabuła powieści jest niesamowicie skonstruowana przez autorkę, bowiem naprawdę trudno jest zauważyć barierę odgradzającą czytelnika od rzeczywistości książkowej, więc nie ma żadnego problemu, by już od samego początku książki zachłysnąć się przedstawioną historią. Co więcej, „Szczygieł” naszpikowany jest zwodniczymi intrygami, które za każdym razem kompletnie zmieniają bieg fabuły, sprawiając, że wciąż odkrywamy ją od nowa. Trzeba również zaznaczyć, że cała esencja książki jest tak nieprzewidywalna i tajemnicza, że z każdym rozdziałem spodziewałem się zaskakującego elementu, który sprawi, iż wykreowana historia nabierze rozpędu i dynamizmu. Jednakże mimo tych dobrych stron fabuły, ukazały się także jej gorsze aspekty, do których można zaliczyć pewnego rodzaju „rozciągnięcie” akcji do tego stopnia, że chwilami stawała się zwyczajnie nudna i mało interesująca. Ponadto, główny bohater, mimo mojej szczerej sympatii, chwilami kompletnie mnie szokował swoimi długimi wywodami na różne tematy. Z tego, co pamiętam, można przeczytać 3 całe strony na temat renowacji mebli, aby stały się bardziej oryginalne i tym samym kosztowały więcej. Ciężko mi do teraz pojąć, czemu taki moment w ogóle miał miejsce, skoro mało czytelników ma świadomość restauracji danych obiektów. Niemniej jednak tak, jak zaznaczyłem, postać Theo bardzo przypadła mi do gustu, choć nie jest on typowym bohaterem z silną osobowością. Decker przeżywa prawdziwe koleje losu, jednak nie zadręcza się tak bardzo, jakbyśmy mogli się spodziewać. Fakt, zdarza się wiele momentów kryzysowych, ale szczególnie przykuwający uwagę jest sam sposób jego bycia. Od chwili, gdy zobaczył obraz, popadł w obsesję na jego punkcie. Kryje go, dotyka, rozmawia z nim, co sprawia, że pomimo materialności tego dzieła staje się ono uosobione i żyje własnym życiem. Theo to specyficzna postać, z którą jeszcze nie spotkałem się w żadnej książce. To bohater, który posiada własny świat, czasami ma się nawet wrażenie, że całkowicie oderwał się od rzeczywistości. Toteż pomimo ukazanej samotności wykazuje towarzyskie cechy, tak więc jest on bardzo kontrastową osobą, której myśli i zachowania zasługują na pełną uwagę.
Podsumowując, „Szczygieł” to naprawdę wymagająca książka, która przede wszystkim potrzebuje czasu, czasu, aby czytelnik spokojnie ją przyswoił i ułożył w głowie wszystkie fakty, by trafnie mógł ją zrozumieć. Niektórych może to zrazić, innych odstraszyć, natomiast ja uważam, że powieść Donny Tartt to prawdziwe arcydzieło obrazujące pościg za marzeniami i własnym ja. Przyznaję, iż jeszcze nigdy nie czytałem tak wyjątkowej książki, która jednocześnie nie należy do najlżejszych, jednak całkowicie pochłania czytelnika. Spędzałem godziny na rozmyślaniu o wspaniałości konceptu tej pozycji oraz jej wyglądu na tle innych. I w ten właśnie sposób doszedłem do wniosku, że „Szczygieł” roi się od życiowych prawd, ukazania prawdziwej natury losu, buntu młodzieńczego oraz umysłu pogrążonego w cieniu samotności i obłędu. Serdecznie polecam!
http://recenzjewojtka.blogspot.com/
Czym jest samotność dla każdego człowieka? Z jednej strony to zupełne odizolowanie się od otaczającego nas świata i szarej rzeczywistości w celu znalezienia własnego ja w dobie ciągłej gonitwy za chorobami współczesności. Niemniej jednak jest to także swego rodzaju więzienie, własna samotnia, która może mieć gorsze skutki, bowiem nie jest...
więcej mniej Pokaż mimo to
Alohomora! Wreszcie nadszedł czas na to, aby otworzyć wielką skrzynię myśli przepełnioną aż po brzegi spostrzeżeniami, opiniami i tezami, które gromadziły się tam już od kilku dobrych lat, kiedy seria powieści o młodym czarodzieju stała się dla mnie kluczem do literackiego świata. "Harry Potter i Kamień Filozoficzny" to niewątpliwie jedna z najbardziej popularnych lektur dzisiejszych czasów, która zachwyciła miliony czytelników z całego świata. Trudno wręcz uwierzyć, że minęło dokładnie piętnaście lat od ukazania się pierwszego tomu serii autorstwa J. K. Rowling. Jednakże fenomen lekturą zdaje się stale trwać, co można udowodnić pojawieniem się specjalnego wydania powieści "Harry Potter i Kamień Filozoficzny", które zostało przyozdobione licznymi ilustracjami autorstwa Jima Kay'a. Czas więc ponownie wkroczyć do tajemniczego świata przesiąkniętego magią na wskroś. Dissendium!
Muszę przyznać, że niezmiernie cieszę się z tego, że mogłem powrócić do tak znaczącej dla mnie lektury i to w dodatku w jakiej formie! Jednakże z drugiej strony wypełniała mnie obawa, bowiem naprawdę ciężkim zadaniem jest ubranie w słowa wszystkich moich myśli dotyczących tak świetnej serii, która nie tylko jest wspaniałą historią grupy przyjaciół w świecie magii i tajemnic, a prawdziwie pouczającą przygodą pełną moralizatorskich i pouczających wątków. Wprawdzie nie jest to aż tak oczywiście wyeksponowane, ale właśnie teraz uświadomiłem sobie, jaką ta książka ma w sobie siłę i moc. Tak więc ponowna lektura "Harry'ego Pottera i Kamienia Filozoficznego" okazała się naprawdę wartościowa, bowiem znów doświadczyłem tak idealnie skonstruowanej historii, która dosłownie pochłania czytelnika i uzależnia go do tego stopnia, że mógłby od razu przeczytać wszystkie siedem części serii. Ponadto, oprócz pozytywnych emocji, zupełnym zaskoczeniem było dla mnie ukazanie się uniwersalnych i dydaktycznych motywów, które pokazują siłę przyjaźni, wsparcia, problem samotności i izolacji od społeczeństwa, istotę odnajdywania się w nowym środowisku, a także ukazanie biedy i różnych zlepków codziennych uczuć. W dodatku wszystkie te powyższe kwestie zostają w jakże trafny sposób związane intrygującą magią, która nadaje powieści niespotykanego i oryginalnego wyrazu. Szczerze powiedziawszy, wcześniej nie zdawałem sobie sprawy z tego, że książka ta może mieć aż tak głębokie przesłanie, toteż mogę stwierdzić, iż jest ona przeznaczona zupełnie dla wszystkich czytelników bez względu na wiek, bowiem każdy wyciągnie z tej tajemniczej przygody do świata magii coś innego.
Bardzo ważną częścią nowego wydania "Harry'ego Pottera i Kamienia Filozoficznego" są rysunki autorstwa Jima Kay'a, które zupełnie zmieniają oblicze książki i nadają jej lekko żartobliwy ton. Zmierzając wraz z wartkim nurtem fabuły możemy ujrzeć ciekawe stronice obrazujące rodzaje smoczych jaj, ukazanie chatki Hagrida czy nawet podręcznikowy opis trolla górskiego i leśnego. Według mnie, był to naprawdę świetny pomysł, aby dołączyć do lektury obrazki, które idealnie oddają klimat powieści, bowiem potęguje to emocje czytelnika i pobudza jego wyobraźnię. Bardzo często poszczególne postacie z książki oraz wygląd Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie przywołuje nam na myśl dokładnie to, co zobaczyliśmy w filmowej adaptacji. Szczerze powiedziawszy, wiem na swoim przykładzie, że wielokrotne oglądanie tych produkcji może w pewien sposób zaburzyć obraz, który powstał wcześniej w naszej wyobraźni. Toteż mieszczące się w pierwszym tomie ilustracje pokazują bohaterów książki w całkiem innej odsłonie, co może nieco zadziwić grono czytelników. Jednakże dla mnie jest to bardzo pozytywne zaskoczenie, bowiem Jim Kay przedstawił całkiem inny obraz tego, co na ogół było mi już znane. Ulica Pokątna uzyskała zupełnie nowy i jakże tajemniczy oraz magiczny charakter, a bohaterowie nabrali innych cech, które zmieniły ich postrzeganie. Naprawdę niesamowite jest również to, jak zwyczajne ilustracje mogą wpłynąć na cały wygląd fabuły. Stała się ona elastyczna, ruchoma i wypełniona po brzegi intrygującą magią, co przyozdobiło całe dzieło J. K. Rowling i nadało mu wyszukanego wyrazu.
"Harry Potter i Kamień Filozoficzny" to niesamowita przygoda do tajemniczego i magicznego świata czarodziejów, który wciąż czeka na nowych czytelników, by zapewnić im niespotykane emocje i wrażenia. Dzieło J. K. Rowling to lektura, która zapewniła sobie stałe miejsce w mojej pamięci i zdecydowanie była, jest i będzie w czołówce najlepszych książek, które przeczytałem. Pierwsza część przygód Harry'ego Pottera w dodatku wciąż na nowo zaskakuje wyjątkowym konceptem, formującym wyłączny i unikalny motyw, który stał się fundamentem dla innych powieści. Dlatego można stwierdzić, że powieść "Harry Potter i Kamień Filozoficzny" to ponadczasowa pozycja, która nie tylko wpłynęła na wyobraźnię milionów czytelników, ale także wywarła znaczący wpływ w ich życiu. Serdecznie polecam!
Alohomora! Wreszcie nadszedł czas na to, aby otworzyć wielką skrzynię myśli przepełnioną aż po brzegi spostrzeżeniami, opiniami i tezami, które gromadziły się tam już od kilku dobrych lat, kiedy seria powieści o młodym czarodzieju stała się dla mnie kluczem do literackiego świata. "Harry Potter i Kamień Filozoficzny" to niewątpliwie jedna z najbardziej popularnych lektur...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nastanie mrocznej przyszłości to dosyć specyficzny temat, który ma bardzo wielkie grono odbiorców zachwyconych czarnymi scenariuszami pisarzy, niemniej jednak nie wszystkim przypada do gustu powieść przedstawiająca tak nierealne "jutro" naszego świata. Pomimo to, na półkach księgarni wciąż przybywa lektur, które obrazują kolejne lata bytowania człowieka na Ziemi, ukazując każdy element przyszłej wizji miast, życia, szarej rzeczywistości oraz różnego rodzaju dodatków fantastycznych, co naprawdę może zainteresować niejednego wymagającego czytelnika poszukującego szczypty wrażeń. Samantha Shannon to jedna z tych przewodniczek, która zaprasza na wycieczkę do mrocznego Londynu, miasta zmieniającego się na przestrzeni lat w ogromy dom dla jasnowidzów, którzy wcale nie są w nim mile widziani...
"Zakon mimów" to kolejna powieść pióra Brytyjki, Samanthy Shannon, która rozpoczęła swoją karierę w świecie literatury od wydania bestsellerowego tomu zatytułowanego "Czas żniw", zyskując tym rzesze fanów i sławę godną najbardziej doświadczonych artystów powiązanych z rynkiem książkowym. Już na samym wstępie muszę zaznaczyć, że jestem całkowicie zachwycony wszystkim, co przedstawia czytelnikom ta młoda pisarka, która w tak umiejętny sposób manipuluje wyobraźnią i emocjami ludzi, że dokładnie każdy powinien zapoznać się z jej twórczością. "Zakon mimów", kontynuacja serii Czas żniw, znów zabiera nas do Londynu, w którym główna bohaterka powraca do sił po dosyć ciężkich przeżyciach w jednym z obozów dla jasnowidzów. Trzeba tutaj zaznaczyć, iż historia ta po raz kolejny zaczyna się z zadziwiającym tempem. Właśnie to jedna z tych istotnych kwestii, która znacznie wyróżnia tę powieść od innych. W wielu powszechnie nam znanych kontynuacjach serii można dostrzec małe notatki pomagające czytelnikowi przypomnieć sobie dane kwestie z poprzedniego tomu. W tym przypadku autorka nie miała czasu na tego typu zabieg, fakt, zdarzały się sytuacje, w których główna bohaterka nawiązywała bezpośrednio do sytuacji wydarzonych w pierwszym tomie, aczkolwiek było to idealnie wkomponowane w cały zarys i kompozycję fabuły oraz nie charakteryzowało się to sztucznością ani nie było streszczeniem. Co więcej, budowa schematu powieści jest dla mnie totalną zagadką i muszę stwierdzić, że to właśnie takich książek od dawna poszukiwałem, by zaspokoić swoją wygłodniałą wyobraźnię. Po pierwsze, kreowanie napięcia i zastosowanie pewnego rodzaju "supła" z postrzępionych zagadek było, według mnie, istnym strzałem w dziesiątkę, bowiem posmakowało to lekką nutą kryminalnego schematu, który zawsze jest nie do rozszyfrowania. W tym przypadku było tak samo. Pomimo moich szczerych prób domyślania się, tworzenia własnych teorii wyjaśnienia zabójstw, kompletnie nic się nie ziściło. "Zakon mimów"to lektura, która cała przepełniona jest po brzegi wartką akcją, porywającą czytelnika i trzymającą go w napięciu. To właśnie kolejna sprawa, wyróżniająca tę powieść, nie jest ona wcale nudna, ale także nie jest przesycona prawdziwą nawałnicą intryg. Wprost przeciwnie, z biegiem stronic wciąż żąda się więcej i pojawia się swego rodzaju uzależnienie. Natomiast przedstawiając sytuację głównej bohaterki w drugiej części przygód, Paige Mahoney, można prędko zauważyć, że znów powraca do szarej rzeczywistości Londynu, która z każdym dniem nabiera kolorytu. Z jednej strony ciągła sprawa dotycząca Refaitów nie daje jej spokoju, musi znaleźć Naczelnika, zdecydować o pobycie w Siedmiu Pieczęciach, a także musi sprostać kolejnym problemom, które doprawdy wyrastają przed nią spod ziemi. W tej kwestii przyznaję, że naprawdę każdy element, bądź zabieg zastosowany w książce jest tak przemyślany i precyzyjny, iż czystą przyjemnością jest przeczytać 544 strony, a w rzeczywistości po ich przewertowaniu mamy ogromny głód dalszych przygód, który chcielibyśmy jak najszybciej zaspokoić. Jedno jest pewne, "Zakon mimów" to istna bomba, której eksplozja jest niesamowicie piękna.
Reasumując, "Zakon mimów" to naprawdę idealna kontynuacja serii Czas żniw, w której możemy spodziewać się wszystkiego, bowiem autorka wciąż bombarduje nas intrygami, które pomimo swojej natury burzenia planów są naprawdę wspaniałe i pomysłowe. Zestawienie szybkiej akcji i naprawdę wspaniałej historią jasnowidzów Londynu z dodatkiem fantastycznej woni czyni tę powieść naprawdę wyjątkową, która od początku hipnotyzuje i uzależnia czytelnika. Serdecznie polecam!
http://recenzjewojtka.blogspot.com/
Nastanie mrocznej przyszłości to dosyć specyficzny temat, który ma bardzo wielkie grono odbiorców zachwyconych czarnymi scenariuszami pisarzy, niemniej jednak nie wszystkim przypada do gustu powieść przedstawiająca tak nierealne "jutro" naszego świata. Pomimo to, na półkach księgarni wciąż przybywa lektur, które obrazują kolejne lata bytowania człowieka na Ziemi, ukazując...
więcej mniej Pokaż mimo to
Różne wizje przyszłości kreowane przez artystów z całego świata już od dawna sprawiały, że moja wyobraźnia samoistnie wzdrygała się na samo ujawnienie obrazu nastania mrocznych czasów. Także ciekawość i chęć rozwikłania przyczyny owych zmian całkowicie przysłaniały mi zarys lektury, toteż zamiast zagłębiać się w fabułę, pogrążałem się we własnych myślach. Tym razem postanowiłem zaryzykować i przekonać się o jednej z najbardziej polecanych oraz intrygujących książek- "Czasie żniw", w którym magia łączy się razem z ciemną wizją świata. Lektura ta zaciekawiła mnie już od samego początku, kiedy tylko pojawiła się na rynku, jednak nie miałem aż tyle odwagi i chęci, żeby przełamać się do tej tajemniczej historii. Czy tym razem lektura mnie przerosła?
Debiut młodej brytyjskiej pisarki Samanthy Shannon już od samego początku wkroczyło na światowy rynek książki bez żadnych przeszkód, wzbudzając tym zainteresowanie i podziw wśród społeczeństwa. Zaskakujący jest również fakt, iż prawa filmowe "Czasu żniw" zostały sprzedane wytwórni The Imaginarium Studios jeszcze przed zaplanowaną premierą książki, toteż w przyszłości będziemy mogli spodziewać się oryginalnej superprodukcji. Muszę przyznać, że naprawdę trudno jest wydać oczywistą opinię o książce, która jest po prostu fenomenalna, a co dopiero skonstruować scenariusz godny pozycji tak, by przedstawić fabułę rozlewającą się na 520 stron. "Czas żniw" to zdecydowanie książka, która przez kilka dni zawładnęła moją wyobraźnią i uzależniła do tego stopnia, że mogłem spędzić z nią cały dzień i wciąż było mi mało. Czytelnik sam nie zdaje sobie sprawy z siły jaką ma w sobie opowieść o jasnowidzach, którzy działają wbrew prawu, a nawet żyją i oddychają wbrew prawu. Idealnie wykreowana fabuła ozdobiona różnymi wątkami i posypana garścią intryg naprawdę robi wielkie wrażenie, kiedy zagłębiamy się w lekturze przepełnieni niepewnością. Dochodzę do wniosku, że naprawdę trudną sprawą jest wydanie opinii o tej książce. Spokojnie można ubrać ją w jedno słowo- arcydzieło. Jednakże to wciąż mało by wyrazić wszystko, czego doświadcza się w czasie czytania. Samantha Shannon bardzo dokładnie ulepiła swój świat słowami, by czytelnik mógł go sobie wyobrazić bez najmniejszego problemu ze wszystkimi szczegółami. Wiele osób także obawia się lektur, które napisane są przez młode osoby, bowiem panuje ogólne przekonanie, iż wtedy powieść jest niedopracowana i pełna niedociągnięć. Jak najbardziej jest to błędne założenie. Twierdzę nawet, że wiele pisarzy z ogromnym doświadczeniem powinno nauczyć się od Samanthy budowania napięcia, wynajdywania oryginalnych pomysłów i konstruowania fabuły, która na pierwszy rzut oka wydaje się ogromna, jednak mimo tego czytelnikowi wciąż jest jej mało. "Czas żniw" to nie tylko czyta akcja, ale także bohaterowie, którzy odgrywają kluczową rolę w pozycji. Muszę przyznać, że główna postać w powieści, Paige Mahoney, jest zdecydowanie tą, która zdobywa sympatię już po pierwszej stronie lektury. Dziewczyna ta jest inteligentna, przebiegła i wciąż walczy o swoje. Nie jest typową bohaterką, która użala się nad sobą i denerwuje do granic możliwości. "Czas żniw" zdecydowanie jest przemyślany od a do z i każdy powinien się z nim zapoznać.
Podsumowując, powieść "Czas żniw" to naprawdę tajemnicza wyprawa do Wielkiej Brytanii, gdzie zamiast popołudniowej herbaty i sławnego na cały świat Big Bena dostajemy filiżankę mrocznej przyszłości kraju z zagadkową nutą magii w płynie. Jedno jest pewne, świat jasnowidzów pochłonie cię bez reszty i długo nie wypuści ze swoich objęć, a istnym grzechem jest nie poznać go choć odrobinę. Książka Samanthy Shannon jest prawdziwym rollercoasterem, który gna z zabójczą prędkością, zapewniając czytelnikom masę wrażeń i emocji. Jest to, jak dotąd, najlepszy debiut książkowy jaki kiedykolwiek czytałem i z niecierpliwością czekam na dalsze losy bohaterów książki. Gorąco polecam!
http://recenzjewojtka.blogspot.com/
Różne wizje przyszłości kreowane przez artystów z całego świata już od dawna sprawiały, że moja wyobraźnia samoistnie wzdrygała się na samo ujawnienie obrazu nastania mrocznych czasów. Także ciekawość i chęć rozwikłania przyczyny owych zmian całkowicie przysłaniały mi zarys lektury, toteż zamiast zagłębiać się w fabułę, pogrążałem się we własnych myślach. Tym razem...
więcej mniej Pokaż mimo to
Patrycja Gryciuk to autorka, która wcale nie jest mi obca, co więcej, dokładnie rok temu miałem przyjemność zapoznać się z jej pierwszą debiutancką powieścią, którą zapamiętam na bardzo długo ze względu na perfekcyjną fabułę dopracowaną w najdrobniejszych szczegółach. Niemniej jednak przed kolejną lekturą spod pióra pisarki czuję, jakbym nigdy nie doświadczył jej ogromnego talentu i zabójczej pomysłowości. Cóż, na pewno wiele prawdy kryje się w tym przekonaniu, bowiem kolejna książka tego samego pisarza zawsze ciągnie za sobą całkiem inną historię, uczucia oraz pomysł, więc nie ma się co dziwić o moje narastające wątpliwości. Należy zaznaczyć, że poprzedniczka "450 stron", zatytułowana "Plan", była po prostu fenomenalna i doprawdy wywróciła moją wyobraźnię do góry nogami, toteż teraz oczekuję od twórczości Patrycji Gryciuk czegoś więcej oraz boję się, że nowa pozycja jednej z moich ulubionych autorek po prostu mi się nie spodoba. Czy moje wątpliwości się sprawdziły?
"450 stron" to powieść, która była przeze mnie wyczekiwana dosyć długo, co tylko podsycało moją wygłodniałą wyobraźnię, która zaczęła stawiać wymogi kompletnie zachwycona "Planem". Tak więc gdy tylko otrzymałem egzemplarz nowej powieści Patrycji Gryciuk, od razu zacząłem go pochłaniać, mimo że czytałem już inną pozycję. Musiałem, po prostu musiałem przeczytać choćby jeden, góra dwa rozdziały, aby wreszcie doznać ulgi i zaspokoić w końcu ciekawość. Cóż, skończyło się jednak na pięćdziesięciu stronach, które minęły szybciej niż mógłbym się spodziewać. "450 stron" to zdecydowanie jedna z tych książek, które pożera się w zawrotnym tempie, a nie czyta w spokoju i opanowaniu. Muszę przyznać, że dosyć odmienny, a zarazem wyróżniający się i świeży pomysł autorki całkowicie mnie zszokował i sprawnie omamił mój rozum na tyle, że nie mogłem oderwać się od książki choćby na chwilę, bo wciąż o niej myślałem. Fabuła doprawdy wciągnęła mnie w wir kryminalnej przygody do świata pisarki, Wiktorii Moreau, w którym jedna z powieści stała się rzeczywistością, a rynek książek zupełnie oszalał z powodu ogromnego nieporozumienia i oszustwa na skalę globalną. A oczywiście w centrum całej sprawy mrożącej krew w żyłach stała główna bohaterka, która z każdym krokiem coraz bardziej zakopywała się w nowych tajemnicach i poszlakach, ciągnąc czytelnika za sobą.
"450 stron" ma naprawdę idealnie dopracowaną fabułę, która jak pułapka wabi czytelnika, a potem zamyka go w brutalnym świecie pełnym wijących się akcji. Trzeba przyznać, że przy tej lekturze naprawdę nie można się nudzić, bowiem intrygi rozsiane są w książce w hurtowych ilościach. Ważne jest, aby czytelnik zapiął pasy i ruszył do wspaniałej opowieści owianej wonią pachnącego tuszu drukarskiego, który może zabić. Po przeanalizowaniu "450 stron" przyznaję, że choć książka ta powstała w taki sam sposób co "Plan", czyli w głowie pisarki, to obie te pozycje niezwykle się od siebie różnią, jakby napisały je dwie inne osoby. Jest to naprawdę ogromna zaleta, bowiem Patrycja Gryciuk tym razem podała nam na talerzu coś znacznie innego, tajemniczego i przepełnionego wartką akcją w przeciwieństwie do poprzedniego dzieła zalanego emocjami. Teraz zostaje zagadką, co pisarka poda nam tym razem. Ja nie mogę się doczekać, bo mam na jej książki ogromny apetyt.
Podsumowując, jestem pod ogromnym wrażeniem powieści "450 stron", w której autorka obmyśliła dokładnie każdy występujący w niej detal, żeby perfekcyjnością fabuły przyprawić czytelnika o stan lekkiego wstrząsu wyobraźni. Tym razem Patrycja Gryciuk zabiera nas do historii przepełnionej tysiącami intryg, które wciąż oplatają czytelnika i nie pozwalają mu na chwilę wytchnienia. Jednocześnie doznajemy historii rodem z ekranu hollywoodzkiego kina, od której ciężko się oderwać. Gorąco polecam!
http://recenzjewojtka.blogspot.com/2015/08/450-stron-patrycja-gryciuk.html#more
Patrycja Gryciuk to autorka, która wcale nie jest mi obca, co więcej, dokładnie rok temu miałem przyjemność zapoznać się z jej pierwszą debiutancką powieścią, którą zapamiętam na bardzo długo ze względu na perfekcyjną fabułę dopracowaną w najdrobniejszych szczegółach. Niemniej jednak przed kolejną lekturą spod pióra pisarki czuję, jakbym nigdy nie doświadczył jej ogromnego...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wprost uwielbiam powieści, w które sprawnie wpleciony jest tak popularny motyw jak magia, bowiem to za sprawą czarów możemy wprost z fotela przenieść się do odległych krain przepełnionych tajemniczymi istotami i zaczarowanymi opowieściami, które naprawdę uzależniają, pozostawiając w tyle szarą rutynę i nudę. Jednak z każdą poznaną lekturą dochodzę do wniosku, że to doprawdy niewyczerpalne źródło pomysłów zaskakujących za każdym razem najbardziej wymagających czytelników. Od autora bowiem zależy jak zobrazuje magię widzianą swoimi oczami. Tym razem mam przyjemność po raz kolejny zagłębić się w twórczość J. D. Horna, a dokładnie w drugi tom bestsellerowej serii zatytułowanej "Wiedźmy z Savannah", w której ujawnia się kolejne oblicze magii, tej współczesnej, krążącej dookoła nas. Czy tym razem zawiodłem się na pozycji z ulubionym motywem?
Na samym początku muszę przyznać, że pierwszy tom serii był dla mnie wielką zagadką i sam nie wiedziałem, co mam o nim myśleć. Z jednej strony naprawdę dobrze wykreowani i realistyczni bohaterowie oraz świetna fabuła, która wciąż zawija się i kręci, myląc czytelnika, a wszystko to utrzymane w humorystycznej i chwilami nieco mrocznej atmosferze. Natomiast z całkiem innego punktu widzenia czytając "Ród", doświadczyłem pewnego dziwnego zjawiska, które często mi się nie przytrafia, bowiem przy chłonięciu lektury częściowo zamroczyło moją wyobraźnię, co spowodowało silną dezorientację. Toteż z ogromną niecierpliwością czekałem na "Źródło", które z jednej wielkiej niewiadomej przerodziło się w naprawdę znakomitą niespodziankę, zaskakując mnie nad wyraz pozytywnie.
"Źródło" jest pozycją, która całkowicie skradła moją wyobraźnię już od pierwszych stron, które zagłębiałem z zadziwiającą lekkością i szybkością. Zdecydowanie drugi tom "Wiedźm z Savannah" znacznie lepiej obrazuje rozwijający się pomysł autora, zapewniając prawdziwą dawkę potężnej magii, która na pewno nie odbije się czkawką, a wręcz uzależni czytelnika do tego stopnia, że nie będzie mógł się oderwać od lektury. Co więcej, darzeni przeze mnie ogromną sympatią bohaterowie książki powracają w wielkim stylu ze zdwojoną siłą, wciągając do kontynuacji tajemniczej przygody w Savannah, dodając szczyptę trafionego humoru. I wreszcie docieram do sedna sprawy, którą jest jedna z przedstawionych w "Źródle" postaci, którą uważam za jedną z moich ulubionych i którą na długo zapamiętam, wyobrażając sobie styl jej chodzenia, mówienia i czarowania. Osobą, którą przybliżam jest Matka Jilo, staruszka pełna skrywanych tajemnic, czarownica, która charakteryzuje się "pożyczaniem" mocy, bo sama jej nie posiada oraz kobieta znana ze swojej magicznej działalności, w której rzuca uroki, wiąże magią uczucia czy spełnia te najczarniejsze życzenia klientów. Za pieniądze oczywiście. Możecie mi wierzyć, że nie sposób jej nie lubić, kiedy rzuca na lewo i prawo wyzwiskami, ukazując swą bezczelną naturę przepełnioną czarnym humorem. Natomiast wracając do najważniejszej bohaterki w "Źródle", Marcy, jest to naprawdę przyjazna dziewczyna, z którą poznajemy świat pełen zagadek i która od razu wzbudza sympatię u czytelnika przez realistyczne ukazanie i brak sztuczności. Muszę przyznać, że wszystkie wykreowane przez autora postacie wykazują się prawdziwością i z ogromną łatwością dołącza się do nich w trakcie trwania fabuły.
Naprawdę trudno jest oderwać się od drugiej części serii o wiedźmach choćby na chwilę ze względu na bombardujące czytelnika intrygi. Z jednej strony pojawia się postać, która od lat nie żyje, zaś z drugiej strony poznajemy szczegółowo naturę oraz zakręcony świat Marcy, sekrety rodziny Taylorów czy całego miasta Savannah. Autor naprawdę postarał się, żeby zrobić dobre wrażenie i wprowadził wątek kryminalny, który szokuje i zadziwia jednocześnie. Jedyną moją obawą co do powieści jest to, iż J. D. Horn zapewnił w "Źródle" tak wysoki poziom oraz tyle wspaniałych pomysłów, że trzecia część historii przyniesie same resztki nietrafionych idei i zużytych już wątków. Cóż, liczę na to, aby moje przypuszczenia się nie ziściły.
Podsumowując, kontynuacja cyklu "Wiedźmy z Savannah" okazała się być lepsza od swojej poprzedniczki, bowiem już od samego początku wzięła czytelnika w swoje objęcia i zaprosiła do współczesnego świata przepełnionego magią do granic możliwości, gdzie nawet po ulicach kręcą się złe siły, a za byle rogiem możemy spotkać duchy. Jedno jest pewne, "Źródło" zapewni ci deszcz ognistych intryg oraz prawdziwą lawinę dobrej zabawy pomieszaną z lekkimi wątkami kryminalistycznymi. Dzieło J.D. Horna to mieszanka wybuchowa, przy której zapomnisz o całym świecie. Gorąco polecam!
http://recenzjewojtka.blogspot.com/
Wprost uwielbiam powieści, w które sprawnie wpleciony jest tak popularny motyw jak magia, bowiem to za sprawą czarów możemy wprost z fotela przenieść się do odległych krain przepełnionych tajemniczymi istotami i zaczarowanymi opowieściami, które naprawdę uzależniają, pozostawiając w tyle szarą rutynę i nudę. Jednak z każdą poznaną lekturą dochodzę do wniosku, że to doprawdy...
więcej mniej Pokaż mimo to
Tematyka postapokaliptyczna jest jedną z tych, która od pewnego czasu zyskała bardzo dużą popularność w związku z licznymi przepowiedniami, występowaniem tajemniczych zjawisk przyrodniczych, a także czystą ciekawością ludzi, którzy chcą ujrzeć i zapoznać się z obrazem końca życia na niebieskiej planecie. Trudno więc dziś nie dostrzec spektakularnych produkcji czy wstrząsających książek, które wręcz zalewają rynek, prześcigając się w pomysłach, aby jak najbardziej zszokować ludzi i jednocześnie godziwie zarobić. Muszę przyznać, że wątki dotyczące strasznej apokalipsy, która zbiera ogromne żniwo, oraz przedstawianie najczarniejszych scenariuszy końca świata wcale nie należą do moich ulubionych motywów, a nawet twierdzę, iż czasami długi łańcuch katastrof zamiast wywoływać strach, powoduje śmiech. Dlatego też zadecydowałem, by tym razem wkroczyć odważnie do całkiem innej historii w cieniu apokalipsy i zapoznać się z powieścią „Dopóki nie zgasną gwiazdy”, by przekonać się na własnej skórze o trafności moich przekonań. Czy nie żałuję swojej decyzji?
Dzieło Piotra Patykiewicza już od pewnego czasu przykuło moją uwagę, jednakże mimo szczerych chęci zapoznania się z nim, wciąż wypełniał mnie strach i obawa, że nie sprostam zadaniu i nawet nie dokończę książki. Po prawdziwej burzy myśli zadecydowałem, aby wkroczyć do świata myśliwych, mcharzy, złomiarzy, sygnalistów oraz gońców i muszę przyznać, że wcale tego nie żałuję, bo powieść naprawdę mi się spodobała pod wieloma względami. Jednym z nich jest wykreowana przez autora Ziemia, która po Upadku nie wygląda tak jak wcześniej. Zginęło wiele ludzi, zaginęły dorobki cywilizacji, a nad światem roztoczyła się peleryna śniegu i mrozu. Pytaniem jest, czym jest ów Upadek? Już od początku pozycji zacząłem się nad nim głowić, jednak w czasie trwania fabuły cały czas bohaterowie odwołują się do wielkiego przełomu w życiu ludzkości, tłumacząc Upadek, jako zepchnięcie Lucyfera przez Boga z Nieba. Z tego względu nastała wieczna zima i na planecie pojawiły się Świetliki- latające nocą niebieskie kule, które są uważane jako demony i zagnieżdżają się w ciałach ludzi. Muszę przyznać, że taka koncepcja postapokaliptyczna wydaje mi się o wiele ciekawsza niż nastające po sobie kataklizmy, bowiem autor dołożył do niej szczyptę fantastyki, która wprawdzie nie jest wszechobecnie zauważalna, niemniej jednak nadaje powieści trafionego smaku. W dalszych rozdziałach "Dopóki nie zgasną gwiazdy" natrafiamy na kolejną definicję Upadku. Tym razem spotykamy się z tezą, iż na Ziemię spadła kometa, a nie Lucyfer, jednak zacofani ludzie postanowili wytłumaczyć sobie ową sytuację drogą wiary, co całkowicie mija się z prawdą według uczonych. Pewnie już każdy zauważył fakt, iż powieść Patykiewicza nie należy do lekkich książek, które czyta się dla zabicia czasu. Zdecydowanie "Dopóki nie zgasną gwiazdy" jest lekturą bardzo ambitną i zarazem ciekawą, jednakże wiele razy, kiedy nie byłem skupiony na fabule, całkowicie się rozpraszałem i musiałem czytać dany fragment drugi raz, bo nic z niego nie rozumiałem. Wydaje mi się, że jedynym minusem książki jest chwilowo ciągnące się urywki fabuły, kiedy wręcz nastawiałem się na akcję, a ona nadchodziła zbyt wolno. Oprócz tego uważam, że cała fabuła naszpikowana jest tajemnicami i mrocznymi sekretami, które tylko czekają aż czytelnik zacznie je rozwiązywać i powoli układać w jedno wielkie rozwiązanie zagadki. Od pierwszych stron tomu mamy również przyjemność towarzyszyć Kacprowi, głównemu bohaterowi powieści, dzięki któremu można obserwować zmiany w zachowaniu ludzi i ich nowe zwyczaje. Powszechnie znane nam szczury, które budzą odrazę wśród społeczeństwa, w świecie szesnastolatka są uznawane jako zwierzęta bardzo mądre i smaczne, a nawet są szkolone do odnajdywania ciał w ruinach. Natomiast zwyczajne przekonania, tok myślenia, a także powszechne zabobony zostały całkowicie zmodyfikowane przez czas i ludzi, którzy przetrwali Upadek i zadomowili się na szczytach gór w obawie przed krążącymi wszędzie Świetlikami. Można powiedzieć, że akcja całej powieści roztacza się pomiędzy latającymi demonami, życiem na postapokaliptycznej Ziemi i przygodami głównego bohatera, które doprawdy łączą się w jedną i spójną całość. Jedno jest pewne, prawdziwe lawiny intryg oraz naprawdę trafione przygody i wędrówki Kacpra zapewniają niesamowite wrażenia, które zapamiętam naprawdę długo. Cóż, przyznaję, że motyw apokalipsy naprawdę może zainteresować i wciągnąć. Jeśli nie wierzycie, to przeczytajcie "Dopóki nie zgasną gwiazdy" i się przekonajcie!
Podsumowując, powieść „Dopóki nie zgasną gwiazdy” częściowo rozwiała moje wątpliwości i zdecydowanie zmieniła postrzeganie tematyki postapokaliptycznej, która nie była przeze mnie pozytywnie odbierana i wręcz odpychała. Dzieło Piotra Patykiewicza to idealna powieść na długie i upalne dni, bowiem niesamowicie przerzuca czytelnika do świata wiecznego śniegu i zabójczego mrozu, studząc jego rozgrzaną do czerwoności wyobraźnię. To pełna wrażeń przygodna, dzięki której możemy poznać tradycje ludności zamieszkałej na szczytach gór oraz ciekawą przeszłość, teraźniejszość i przyszłość wykreowanej Ziemi. Mroźno polecam!
http://recenzjewojtka.blogspot.com/
Tematyka postapokaliptyczna jest jedną z tych, która od pewnego czasu zyskała bardzo dużą popularność w związku z licznymi przepowiedniami, występowaniem tajemniczych zjawisk przyrodniczych, a także czystą ciekawością ludzi, którzy chcą ujrzeć i zapoznać się z obrazem końca życia na niebieskiej planecie. Trudno więc dziś nie dostrzec spektakularnych produkcji czy...
więcej mniej Pokaż mimo to
Powieść „Niewolnicy snów” już od pierwszej chwili uświadomiła mnie, że naprawdę zasługuje na to, żeby poświęcić jej czas przez swoją nietuzinkowość. Przyznaję, że było to całkiem ryzykowne, jednak wcale nie żałuję, że właśnie po nią sięgnąłem, bowiem dzięki temu poznałem całkiem nowy świat, krainę snów, która może zabić i skrywa tyle zagadek, że przyprawia czytelnika o prawdziwy zawrót głowy.
Koszmary mają to do siebie, że w końcu się z nich budzimy i szybko zapominamy, a gdyby tak złe sny miały wpływ na rzeczywistość…? Witaj w świecie Martiki.
Zacznijmy od tego, że „Niewolnicy snów” nie są zwyczajną książką dla nastolatków, która od pierwszych stron naszpikowana jest scenami erotycznymi i fabułą nawiązującą do sagi „Zmierzch”. Niestety, jeśli lubicie takie właśnie powieści, to źle trafiliście i w tej chwili możecie przerwać czytanie recenzji, bowiem debiut Dominiki Budzińskiej to tak naprawdę jedna wielka zagadka, która nie tylko przelewa się przez całą akcję, ale także wymaga od czytelnika nuty zainteresowania i odrobiny czasu. Okazuje się, że przyswajanie wszystkich wiadomości, które naprawdę mocno intrygują i chwilami nawet dezorientują, to rzeczywiście ciężka sprawa, wymagająca dość dużo cierpliwości. Cóż, z natury jestem człowiekiem niecierpliwym, a więc sam nie wiem, co tak naprawdę się stało. Wydaje mi się, że wykreowanie przez autorkę specjalnej roli dla czytelnika całkowicie zmieniło oblicze fabuły, dodając jej kropli ożywienia i świeżości. Bowiem każdy mól książkowy powoli zaczyna zmieniać się w tajnego szpiega, obserwatora, a w końcu w detektywa, który teoretycznie chce pomóc rozwiązać sprawę dziwnych koszmarów dziewczyny, której towarzyszymy od samego początku historii, ale tak naprawdę nie może zrobić kompletnie nic. Owszem, jest to bardzo oryginalne i ciekawe, ale niestety niewiedza po pewnym czasie daje zbyt mocny znak, buntuje się, a my zaczynamy się lekko irytować.
Przyznaję się, że wiele razy odkładałem „Niewolników snów” na bok, ale nie przez to, że powieść mnie nudziła, a dlatego, że po prostu musiałem przemyśleć kilka kwestii oraz zastanowić się nad losami głównej bohaterki, Martiki. Szczerze powiedziawszy to jestem tym lekko zszokowany, bowiem to także okazuje, że książka ujawnia lekkie podłoże psychologiczne, a więc gratuluję. Zaś wracając do wstępu książki, myślę, że tak właśnie powinna się zaczynać każda pozycja, żeby wzbudzić w czytelniku zżerającą od wewnątrz ciekawość, która nie daje spać. Z zasady krótki tekst, a wywołuje takie emocje, że samoczynnie w powieści strony przewijają się same. Natomiast ze sprawą głównych bohaterów jest różnie. Jedni irytują, drudzy są niesamowicie ciekawi, inni zaś strasznie zagadkowi. Pośród tych wszystkich osób znajduje się główna bohaterka, która na pierwszy rzut oka w ogóle nie pasuje do tego otoczenia. Całkowicie się różni, ale jednak z biegiem rozdziałów okazuje małe, aczkolwiek nie znikome podobieństwo. Zaś o tym lepiej nie mówić, żeby nie zdradzić fabuły powieści. Najlepiej, żeby każdy zapoznał się z ogromną paletą różnorodnych bohaterów, którzy rzeczywiście są bardzo interesujący.
To, co wyróżnia „Niewolników snów” to dominacja motywu koszmarów nocnych, przewijających się przez całą fabułę. Uwierzcie mi, to naprawdę strzał w dziesiątkę. Czytając o koszmarach Martiki naprawdę można dostać gęsiej skórki, zostały one bowiem przedstawione z taką realnością, a również szczyptą strasznych zjaw, że doprawdy pożera się to w całości. Muszę także przyznać, że od samego początku bardzo przeszkadzała, a wręcz uwierała mnie doskonałość całej rodziny Royensen, która chwilami działała na czytelnika dość niekorzystnie, uświadamiając, że tak naprawdę nic nie wiemy o prawdziwej rodzinie. Było to dla mnie za bardzo doskonałe przedstawienie obecnie nam znanego modelu ogniska domowego, chwilami aż przesłodzone. Jednak z biegiem powieści zaczyna się to kategorycznie zmieniać, co wprawia czytelnika w prawdziwe osłupienie. Cóż, pojawia się kolejny pozytyw „Niewolników snów”, czyli nieprzewidywalność, która jest przeze mnie bardzo ceniona.
Reasumując uważam, że dzieło Dominiki Budzińskiej nie jest typową książką tworzoną specjalnie pod rzesze czytelników, czekających na kolejne romansidło. Nie znajdziesz tu także perfekcyjnej fabuły ani bohaterów kreowanych „od linijki”, ale znakomitą pełną wrażeń historię, której na pewno nie zapomnisz. Polecam!
Powieść „Niewolnicy snów” już od pierwszej chwili uświadomiła mnie, że naprawdę zasługuje na to, żeby poświęcić jej czas przez swoją nietuzinkowość. Przyznaję, że było to całkiem ryzykowne, jednak wcale nie żałuję, że właśnie po nią sięgnąłem, bowiem dzięki temu poznałem całkiem nowy świat, krainę snów, która może zabić i skrywa tyle zagadek, że przyprawia czytelnika o...
więcej mniej Pokaż mimo to
Kryminały zdecydowanie nie należą do tego typu pozycji, które czyta się z ogromną lekkością w przekonaniu, iż będzie to kolejna historia przepełniona miłością i szczęściem. Wprost przeciwnie są to książki, które powszechnie zostają uznawane jako dosyć "ciężkie" i przede wszystkim wymagające, ponieważ granica pomiędzy czytelnikiem a powieścią zostaje umyślnie zatarta, by obie strony mogły stworzyć spójną całość. Kryminał to przede wszystkim jedna wielka przygoda, w której czytelnik staje się zarówno bohaterem powieści, jak i obserwatorem całego wydarzenia. Jednak nie każdy lubi tego typu książki ze względu na prawdziwą lawinę bombardujących informacji, która zalewa umysł z każdą minutą, poszlaką i zdarzeniem. "Naznaczeni na zawsze" to kolejna historia, którą podjąłem się rozpocząć. Jednak czy się opłacało?
Dzieło Emelii Schepp już od samego początku wzbudzało we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony nie byłem całkowicie przekonany do książki, która jest debiutem szwedzkiej dziennikarki, bo, jak wiadomo, każdy zalążek początkowej twórczości może okazać się totalnym niewypałem. Zaś patrząc z zupełnie innej perspektywy, natrafiłem na bardzo tajemniczą książkę, której fabuła wydawała się oryginalna i mroczna niczym horror. Postanowiłem więc zaryzykować i zdecydowałem się, by wkroczyć do okrutnego świata Jany Berzelius, cenionej prokuratorki, która odkrywa swoją przeszłość, rozwiązując śledztwo w sprawie morderstw. Muszę przyznać, że pierwszy raz spotykam się z pozycją, w której doprawdy są aż dwie rozwinięte fabuły, które przeplatają się wzajemnie. Naprzeciwlegle ciągnących się wydarzeń dotyczących rozwiązania sprawy tajemniczego zabójstwa, zostają ukazane urywki, które wręcz nie pasują do całej koncepcji tomu. Było to ogromnym zaskoczeniem, kiedy kończąc rozdział, natrafiłem na zapisane kursywą przeżycia małej dziewczynki. Można powiedzieć, że już wtedy w każdym czytelniku budzi się mały Sherlock Holmes, który jest zawarty i gotowy do prowadzenia własnego śledztwa. W gruncie rzeczy jest to bardzo trudna sprawa, bowiem w moim przypadku się to nie udało. Myślałem, że odgadnę choć małą część historii, połączę fakty oraz zdarzenia i choć odrobinę wyprzedzę akcję, ale niestety nie wyszło z tego kompletnie nic. Kwintesencją kryminału jest bowiem szczególna zawiłość fabuły, która przerzuca czytelnika z toru na tor, porzucając słabe pytania i pomysły. Zawsze nastawiam się na to, że kolejna powieść znów przekręci całą historię o sto-osiemdziesiąt stopni, a ja nie dam się nabrać po raz kolejny i nie okażę zaskoczenia. Jednak moje założenie nigdy się jeszcze nie ziściło. Cóż, może to akurat dobrze, że trafiam na tak dobre kryminały, które mimo mojego sceptycznego nastawienia potrafią zmanipulować mnie do tego stopnia, że nie oderwę się od nich choćby na chwilę. Jedynym problemem, który dostrzegłem, jest bardzo trudny początek powieści, która startuje z ogromną prędkością. Muszę przyznać, że w większości przypadków, gdy powieść rozpoczyna się z wielkim impetem, to później maltretuje się ją przez całe wieki, nie mogąc jej zakończyć. Przy każdej książce zawsze pojawia się ta obawa, która bardzo często się sprawdza. Niemniej jednak "Naznaczeni na zawsze" nie jest książką aż tak zwyczajną, żeby plasować się w powszechnie znanych teoriach. Naprawdę ciężko jest zacząć kroczyć wśród bohaterów tego dzieła ze względu na szybkie tempo. Zdecydowanie nie jest to jedna z tych opowieści, które trzymają w napięciu przez cały czas, a oczekiwanie na moment kulminacyjny wydłuża się w nieskończoność. W tym przypadku cała fabuła usłana jest minami, które całkowicie szokują i zmieniają tor akcji, a kolejno występujące pomysły autorki rodzą następne pomysły i wątki, mnożące się bez końca. Jedno jest pewne, zdecydowanie "Naznaczeni na zawsze" nie należy do tych lektur, przy których się śpi, alb odpoczywa. Książka jest skonstruowana jak prawdziwy film sensacyjny, w którym intrygi są wysypane garściami, a tematyka wprost pochłania bezbronnego czytelnika. Jednak wracając do sprawy fabuły, w książce cały czas możemy liczyć na wybuchy akcji. Jedno morderstwo pociąga za sobą drugie, a śledztwo cały czas stoi w miejscu mimo wielu poszlak. Muszę przyznać, że w książce po raz kolejny spotykam zespół geniuszy, który wylewa siódme poty, by rozwiązać zagadkę, która doprawdy na pierwszy rzut oka jest nie do pokonania. Jana Berzelius, główny charakter oraz osoba nadzorująca śledztwo, to postać, która intrygowała mnie od samego początku. Można by rzec, że kobieta ta jest naprawdę dziwną osobą i na co dzień nie chcielibyśmy mieć z nią nic wspólnego, jednak jej życie jest jedną wielką zagadką. Została adoptowana i co nocy nawiedzają ją dziwne sny przypominające wspomnienia, lecz sama nic sobie nie przypomina, bowiem jej pamięć została zaburzona przez upadek. Rozpoczynając śledztwo, które okazuje się być kolejnym morderstwem, nie zdaje sobie sprawy z jego wagi. Okazuje się, że dzięki niemu dowie się wszystkiego o swoim życiu, które było niesamowicie okrutne i brutalne. Nie chcę w tej recenzji przybliżać wam dokładnie całej historii Jany, bowiem zasługuje ona na to, byście sami wzięli książkę i zapoznali się z przeszłością, której nikt by się nie spodziewał. Następnie w powieści występują komisarz Henrik Levin oraz Mia Bolander, którzy dwoją się i troją, wytężając umysły, a my przyglądamy się jak zawiłe śledztwo rozwija się i dobiega końca. Ogólnie rzecz biorąc, wszyscy występujący w książce bohaterowie bardzo przypadli mi do gustu,a nawet czarne charaktery, które dodają historii pikanterii.
Reasumując, początkująca Emelie Schepp okazała się naprawdę wspaniałym budowniczym i ulepiła świetną historię pełną niewiadomych spraw, krwawych morderstw i tajemnic mrożących krew w żyłach, które stawia przed czytelnikiem, by i on spróbował swoich sił w niebezpiecznym świecie. "Naznaczeni na zawsze" to naprawdę dobry kryminał, który jest przemyślany od "a" do "z". Książka ta niezwykle wciąga i jednocześnie wywołuje gęsią skórkę. Serdecznie polecam!
http://recenzjewojtka.blogspot.com/2015/07/naznaczeni-na-zawsze-emelie-shepp_30.html#more
Kryminały zdecydowanie nie należą do tego typu pozycji, które czyta się z ogromną lekkością w przekonaniu, iż będzie to kolejna historia przepełniona miłością i szczęściem. Wprost przeciwnie są to książki, które powszechnie zostają uznawane jako dosyć "ciężkie" i przede wszystkim wymagające, ponieważ granica pomiędzy czytelnikiem a powieścią zostaje umyślnie zatarta, by...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Ścieżka ocalenia" to trzecia część serii Antilia napisana przez polską autorkę Ewę Seno, która wykreowała świat na granicy szarej rzeczywistości i zupełnie odległych światów, które łączą się, tworząc niezwykłą historię pełną zagadek. Cóż, muszę przyznać, że pozycja ta była przeze mnie bardzo wyczekiwana, bowiem zapoznałem się już z pierwszą i drugą częścią, a po prostu nie znoszę niedokończonych serii. Jak wiadomo, często bywa tak, że pozycje wchodzące w skład cyklu są zupełnie odmienne. Czasami jeden tom jest arcydziełem, zaś o drugim chcielibyśmy zapomnieć. W przypadku serii Antilia nie było inaczej. Po lekturze pierwszego tomu miałem mieszane uczucia, bowiem motyw miłości mocno uwidoczniony w pozycji zaczął dominować bardziej niż obecna magia czy przygody w innym wymiarze. Natomiast "Cena odwagi", druga część, znacznie się ustabilizowała, idąc w kierunku przygód głównej bohaterki, a nie miłości, co zadziałało na korzyść książki. A więc czy moje rosnące oczekiwania zostały zaspokojone w "Ścieżce ocalenia"?
Po pierwsze muszę przyznać, że sam widok książki przyprawił mnie o dreszcze, bowiem jest ona naprawdę pokaźnych rozmiarów i obawiałem się, że jeśli będzie to kontynuacja interesującej serii w stylu paranormal romance, to nie dotrwam do końca, bo po prostu tego nie zniosę. Cóż, zawsze zastanawia mnie to, czemu autorzy wplatają miłość w tak dużych ilościach do książki, kiedy fabuła i akcja są o wiele bardziej intrygujące i wciągające, a czytelnik zamiast przeżywać dalej przygodę w świecie zaczarowanych istot, towarzyszy niezdecydowanemu uczuciu, które wręcz irytuje. Wtedy powieść znacznie traci na znaczeniu, bynajmniej w moim odczuciu, gdyż czytałem wiele książek, w których miłość była wyraźnie przedstawiona, aczkolwiek nie wchodziła w paradę biegnącej fabule i czytanie o niej nie zajmowało 200 stron książki. Rozumiem, że niektórzy lubią czytać o miłości w tak zawiłej sytuacji, ale w moim przypadku działa to odpychająco. Tak zdarzyło się w "Tatuażu z lilią", który mimo niezwykłej historii wplątanej w wir teraźniejszości i fantastyki trochę mnie znudził przedstawionymi uczuciami głównej bohaterki. Dlatego też bardzo obawiałem się o przygody Niny w ostatnim tomie, jednak moje oczekiwania, dzięki Bogu, się sprawdziły. Już od samego początku, gdy powoli wgłębiałem się w kontynuację powieści, poczułem, że jest ona znacznie inna, różni się od swoich towarzyszek w dużym stopniu. Sama postać głównej bohaterki, która wcześniej przez niezdecydowanie działała mi na nerwy, teraz przeszła ogromną metamorfozę. Stała się odważna, pewna siebie i przede wszystkim zdecydowana. Nina(bądź Antilia) stała się prawdziwą przywódczynią z krwi i kości, która działa, działa i jeszcze raz działa, a nie ślęczy na łóżku i płacze, bo nie wie, co ma zrobić. W "Ścieżce ocalenia" mamy prawdziwą okazję towarzyszyć Antilii, kiedy ta jest w ciąży i śledzić jej uczucia oraz przemyślenia. To bardzo duże zaskoczenie, bo jeszcze nigdy w książce nie spotkałem się z taką sytuacją, gdy kobieta w stanie błogosławionym ma walczyć ze złem. Byłem bardzo ciekaw jak autorka pogodziła te dwie rzeczy i znów mnie zamurowało pomysłowością oraz niesamowitym wyczuciem fabuły. Widać, że Ewa Seno bardzo się postarała i obmyśliła szczegółowo każdy element, by potem zasypać czytelnika lawiną intryg i uwięzić go w gęstej akcji. Cóż, mogłoby się wydawać, że co za dużo, to nie zdrowo, jednak w moim przypadku było tak, iż po prostu chłonąłem dokładnie wszystko, co autorka podała mi jak na talerzu i wciąż było mi mało. Najgorszym problemem był dla mnie brak czasu, więc czasami czytałem pozycję na raty i bardzo tego żałowałem, bo chciałem ją "pożreć" od razu. "Ścieżkę ocalenia" spokojnie więc można porównać do ruchomych piasków, jak raz spróbujesz do niej wejść, ona wciągnie cię całego i wypuści z objęć dopiero na koniec. Cóż, przyznaję, że miałem do tej książki ogromne wymagania, bo ogólny pomysł na historię bardzo mi się spodobał, ale czegoś takiego się nie spodziewałem. Z ciekawości zacząłem zaznaczać te sytuacje, które po prostu przypadły mi do gustu i dokładnie jest ich aż 20. Każda sytuacja, którą Nina zbliżała się do wyzwolenia świata od zła, miała niezwykły urok i przede wszystkim pomysł, które wabią czytelników jak światło ćmę. A zakończenie to według mnie idealne zwieńczenie całej historii w tak niezwykły sposób, że naprawdę chylę czoła autorce, która sprawiła, iż poczułem, że seria tą, a przede wszystkim trzeci tom, będę pamiętał naprawdę długo.
Reasumując, "Ścieżka ocalenia" to ostatni tom serii Antilia, która zyskała bardzo dużą popularność głównie wśród młodzieży, ale także wśród szerszego grona czytelników. Kontynuacja niezwykłej historii Niny, która z biegiem dni stała się królową jednej z planet w Galaktyce, powróciła z podwójną siłą. Muszę przyznać, że nawet się tego nie spodziewałem i było to dla mnie niezwykłym zaskoczeniem. Twoją wyobraźnię zasypią dwie tony zaskoczenia, pięć ton wspaniałej przygody oraz ogromna lawina pomysłowości i nieprzewidywalności. Serdecznie polecam wszystkim całą serię, żeby zobaczyć niezwykły postęp i pracę autorki, która włożyła w Antilię całe serce. Polecam!
www.recenzjewojtka.blogspot.com
"Ścieżka ocalenia" to trzecia część serii Antilia napisana przez polską autorkę Ewę Seno, która wykreowała świat na granicy szarej rzeczywistości i zupełnie odległych światów, które łączą się, tworząc niezwykłą historię pełną zagadek. Cóż, muszę przyznać, że pozycja ta była przeze mnie bardzo wyczekiwana, bowiem zapoznałem się już z pierwszą i drugą częścią, a po prostu nie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Seria "Magisterium" już od pierwszych chwil wydawała mi się bardzo intrygująca, bowiem porównywanie pierwszej części zatytułowanej "Próba żelaza" przez czytelników do innych pozycji, które wręcz górowały, górują i będą górować na światowych listach bestsellerów, to niezaprzeczalnie ogromna pochwała, ale także potężne wyzwanie dla lektury, ponieważ może okazać się ona aż za bardzo podobna do tomów, które poniekąd posłużyły za wzorzec. Moim zdaniem określenie, że książka jest podobna do serii o Harrym Potterze bądź też "Igrzysk śmierci", to bardziej obelga niż komplement, bowiem zaczynanie kolejnej historii, którą już tak naprawdę kiedyś czytałem jest bezsensowne, a w głowie wciąż błyszczy myśl: "Czy ktoś naprawdę nie mógł napisać coś oryginalnego i kreatywnego, tylko "posiłkował się" dziełami innych autorów?!". Niemniej jednak nigdy nie posądzam książki po opiniach innych, bo, jak wiadomo, każdy ma inny gust i nie ma to jak doświadczyć czegoś na własnej skórze.
Po pierwsze cała seria "Magisterium" powstała z idei dwóch amerykańskich autorek, dla których pisanie powieści to wcale nie żadna nowość. Toteż Holly Black i Cassandra Clare postawiły sobie poprzeczkę naprawdę wysoko, bynajmniej w moim odczuciu, bowiem pisanie powieści w parze pociąga za sobą dwa razy więcej emocji, fabuły, bohaterów, opisów i akcji. A więc moje oczekiwania co do książki z każdą chwilą rosły. Czytając kilkadziesiąt opinii, spotykałem się z różnymi poglądami, które albo wychwalały powieść, albo kompletnie ją krytykowały. Gdy wreszcie zasiadłem do lektury, miałem mieszane uczucia w stosunku co do niej. Z jednej strony sam nie wiedziałem jak przebrnę przez nią, gdy mi się nie spodoba, zaś z drugiej strony zastanawiało mnie, co musiałoby się stać, żebym powiedział, iż seria "Magisterium" jest o niebo lepsza od Harry'ego Pottera. Niemniej jednak spokojnie dotrwałem do końca "Próby żelaza" i muszę przyznać, że ani mi się ona nie spodobała na tyle, że nie mogę przestać o niej myśleć, ani też całkowicie nie odrzuciła, żebym nie mógł jej przetrawić. Szczerze powiedziawszy to pierwszy raz spotykam się z powieścią tak zrównoważoną i poprawną, że wręcz trudnością było napisane do niej opinii. Pierwszym minusem jest to, że moje oczekiwania pojechały sobie w siną dal, pozostawiając dosyć gorzki smak rozczarowania. Po pierwsze w "Próbie żelaza" nie doczekałem się "podwójnej energii" autorek. Owszem, pomysł na całą serię jest jak najbardziej trafiony i grzechem byłoby stwierdzenie, że to powieść skazana na porażkę, bo tak nie jest. Niemniej jednak po takim szumie wśród czytelników spodziewałem się w książce "tego czegoś", co wszyscy zobaczyli, a co ja chyba ominąłem. Ale cóż, bywa również i tak, że lektura nie musi się komuś spodobać, przecież nie jest to obowiązkowe. Idąc szablonowym stylem oceniania( fabuła, akcja, bohaterowie), z pewnością nie zaskoczę wszystkich i powiem, że mimo mojego rozczarowania fabuła była jak najbardziej poprawna, akcja czasami się ciągnęła, a główny bohater był dla mnie złym pomysłem. To fakt, że kolejnym impulsem, który wręcz zesłał na moją wyobraźnię falę goryczy, był Callum, chłopiec, który przeszedł wiele w swoim życiu, kuleje, nie ma mamy, jego ojciec odsunął go totalnie od magii oraz jest kompletną fajtłapą. Doprawdy postać ta tak działała mi na nerwy, że czasami zamykałem książkę i wolałem pouczyć się z jakiegoś przedmiotu, natomiast kiedy emocje odchodziły i znów starałem się poświęcić czas powieści, główny bohater znów zburzył moją chęć. Dlatego też ogromną uwagę zwróciłem na Aarona i Tamarę, osoby, które były w grupie wraz z Callem. Kolejnym ważnym elementem jest sprawa magii i szkoły. Cóż, ani to, ani to nie przypominało mi Harry'ego Pottera. Podobieństwo to objawia się jedynie w nazwie, natomiast wgłębiając się w fabułę i porównując dany element do innego, występującego w innym dziele, zdałem sobie sprawę, że magia z książek J.K. Rowling pochodziła bezpośrednio od człowieka i w dużym stopniu do jej kierowania przyczyniała się różdżka. Natomiast czarowanie w "Próbie żelaza" miało swoje źródło w żywiołach natury i to z tego miejsca każdy czerpał energię. Zaczarowana szkoła także różni się przede wszystkim tym, że mieści się głęboko pod ziemią, a jej wnętrze może być odebrane jako lekko ostentacyjne, jednak z opisów dowiadujemy się, że jest bardzo surowe i wręcz zimne. Cóż, więc można powiedzieć, że dość szybko rozprawiłem się z moimi głównymi problemami, które błądziły mi po głowie już od momentu przed sięgnięciem po pozycję. Niemniej jednak skupiając się na dobrych stronach dzieła, należy wspomnieć o zakończeniu, które aż chce się pamiętać, gdyż tak wzmocniło ono akcję powieści, że miało się wrażenie, iż oglądamy film rodem z Hollywood. W książce pojawia się też dość znany motyw walki dobra ze złem, jednak założenia czytelnika szybko zostają zburzone, jeśli chodzi o dominację jednego z wartości moralnych. Cóż, nie da się przewidzieć, co duet pisarzy przygotował dla swoich czytelników, a to Holly i Cassandrze wyszło perfekcyjnie.
Reasumując, "Próba żelaza" to kolejna książka, która ujawnia inne oblicze magii i inną historię, która ociera się o rzeczywistość i irracjonalizm. Jestem pewien, że seria "Magisterium" zapewni młodszym dzieciakom naprawdę dużo radości i wspaniałej przygody w świecie pełnym czarów i tajemnic, jednak mi nie przypadła ona zbytnio do gustu, jednak wcale jej nie skreśliłem. Holly Black i Cassandra Clare zapraszają wszystkich do szkoły dla uczniów, którzy uczą się. aby jak najlepiej panować nad danym żywiołem, toteż zachęcam was, żebyście przeczytali książkę, która jest godna oceny czytelnika i jego drobnej uwagi.
www.recenzjewojtka.blogspot.com
Seria "Magisterium" już od pierwszych chwil wydawała mi się bardzo intrygująca, bowiem porównywanie pierwszej części zatytułowanej "Próba żelaza" przez czytelników do innych pozycji, które wręcz górowały, górują i będą górować na światowych listach bestsellerów, to niezaprzeczalnie ogromna pochwała, ale także potężne wyzwanie dla lektury, ponieważ może okazać się ona aż za...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Bezczelna" jest książką, która trafiła w moje ręce całkiem przypadkowo w drodze losowania i, szczerze powiedziawszy, nie byłem co do niej przekonany głównie z tego względu, że jeszcze nie słyszałem o tej pozycji. Niemniej jednak z czystej ciekawości zgłosiłem się po nią, czytając opis, gdyż od pewnego czasu potrzeba mi "lekkiej" książki, przy której nie muszę się męczyć i wylewać siódmych potów, ponieważ mam dosyć nieokreślonych bohaterów, którzy przez całą powieść zastanawiają się czy chcą zjeść kanapkę czy nie. Cóż, można powiedzieć, że przechodzę czytelniczy kryzys i właśnie teraz oczekuję od książek czegoś więcej, a przede wszystkim oryginalności, bowiem dławię się marnymi powieściami z tysiącem motywów zaczerpniętych z kultowych serii. A więc już od początku zaufałem autorce, iż wykreowała książkę, która rozbudzi mnie, gdy będę jechał rano autobusem do szkoły i przy której nie będę myślał, ile jeszcze do jej końca. "Bezczelna" samym tytułem uświadamia czytelników, że nie ma się do czynienia z kolejnym romansidłem, który powala zawiłością i powoduje skutki uboczne. Ujmując całość, dzieło Martyny Kubackiej to historia Magdy, która swoją postawą mogłaby spokojnie zabić. Rzeczywiście dziewczyna ta to istny dynamit, którego można zapalić byle sytuacją i słowem, a wtedy konsekwencje są naprawdę straszne. Przez pierwsze strony wciąż nasuwa się pytanie, dlaczego ona taka jest. Wiadomo, ludziom zdarzają się złe dni. Cóż, dopiero później objawia się wyczekiwane objaśnienie, które całkowicie zmienia nastawienie czytelnika. Moment, w którym dowiadujemy się o rodzinie Magdy jest tak zaskakujący, że sami w momencie stajemy się bezczelni i całkowicie zmieniamy co do niej nastawienie. A więc należy podkreślić, że "Bezczelna" jest książką, w której nie mamy do czynienia z bohaterem- leniwcem, a z prawdziwie krwistą postacią, która doprawdy wciąga do historii i jest jak najbardziej oryginalna. Naprawdę wiele czołowych pisarzy mogłoby się uczyć od pani Martyny kreowania bohaterów, którzy na ogół są trochę wyidealizowani, ale czytelnik nawet tego nie czuje przez ich gęsty charakter, który wypełnia powieść. Natomiast wracając do sprawy Magdy, staje się ona dynamiczna, ulega ogromnej metamorfozie. Bezczelna dziewczyna, która po prostu nie owija w bawełnę, lecz wali prosto z mostu, co jej ślina na język przyniesie, ujawnia swoją prawdziwą naturę, a jej mur powoli pęka. To wszystko dzieje się za sprawą dwóch mężczyzn, którzy są z wyglądu tacy sami, aczkolwiek każdy z nich ma inny temperament. Przez nawałnicę niezwykłych zdarzeń główna bohaterka zaskakuje czytelnika różnymi sytuacjami, które wymagają od niej cierpliwości oraz posłuszeństwa. Muszę przyznać, że uszczypliwe uwagi i głośne przemyślenia Magdy owiane są mocną nutą humoru, który rozbawia czytelnika do łez. Natomiast odchodząc od tej dobrej strony powieści, fabuła dzieła Martyny Kubackiej w ostatnich rozdziałach za bardzo spieszyła, toteż natłok akcji został przedstawiony w starannie oddzielonych fragmentach. Cóż, moim zdaniem ten element nie był trafny, bowiem strzępki akcji nigdy nie wyglądają poprawnie same w siebie. Trzeba je najpierw ubrać w odpowiednie słowa, żeby zaciekawiły czytelnika, a nie były jak informacja w gazecie. Kolejną ważną kwestią jest zachowanie głównej bohaterki. Niestety musiałem się tego doczepić, cóż. Rozumiem, że Magda została wykreowana na tak bezczelną i to jak najbardziej działa na korzyść, jednak wydaje mi się, że w jednej scenie było aż nadto bezczelności w stosunku do szefa. Oj, gdyby ta postać istniała w rzeczywistości, to marny byłby jej los. Reasumując, "Bezczelna" to istny wulkan pozytywnej energii, który bawi, ale także wprawia w zakłopotanie. To "lekka" lektura służąca poprawie nastroju po powrocie ze szkoły ( fakt sprawdzony), przy której nie trzeba się wysilać, myśleć i czytać niektóre fragmenty od początku, bo się ich nie zrozumiało. "Bezczelna" to stosunkowo prosta historia, którą chce się czytać. Polecam!
www.recenzjewojtka.blogspot.com
"Bezczelna" jest książką, która trafiła w moje ręce całkiem przypadkowo w drodze losowania i, szczerze powiedziawszy, nie byłem co do niej przekonany głównie z tego względu, że jeszcze nie słyszałem o tej pozycji. Niemniej jednak z czystej ciekawości zgłosiłem się po nią, czytając opis, gdyż od pewnego czasu potrzeba mi "lekkiej" książki, przy której nie muszę się męczyć i...
więcej mniej Pokaż mimo to
Victor Milán to amerykański pisarz znany głównie z wielokrotnie nagradzanej powieści The Cybernetic Samurai, która powstała jako owoc zainteresowania cybernetyką. Niemniej jednak mężczyzna rozpoczyna nowy rozdział w swojej wieloletniej karierze i w pełni oddaje się prawdziwej fantastyce, w której science fiction zostaje zdominowane przez... dinozaury. Władcy dinozaurów to bowiem pierwszy tom serii opatrzonej tym samym tytułem, która zabiera czytelnika do całkiem innego świata - Raju - wyrzeźbionego słowami Victora Milána. Amerykanin należy do tych autorów, którego nie pętają żadne łańcuchy wymagającej wyobraźni, tworzył bowiem powieści pod wieloma pseudonimami (Richard Austin, Robert Baron, S.L. Hunter), czym wykreował piękny bagaż doświadczeń liczący prawie sto wydanych książek oraz wiele opowiadań. Powieść Władcy dinozaurów rozpoczyna nową erę nawiązującą do fascynacji pradawnymi stworzeniami, w której Victor Milán dociera do granic świata słodkiej fantazji, które modeluje, kreując zupełnie nową rzeczywistość.
Raj - świat będący odbiciem czternastowiecznej Europy ogarnięty falą konfliktów dynastycznych oraz zabójczych wojen, gdzie chaos upodobał sobie wygodne miejsce. Raj - świat wykreowany przed Ośmiu Stwórców, którzy obejmują nad nim rzeczywistą władzę i wszystko leży w ich rękach. Raj - kraina na wzór gry, w której kości zostają rzucane przez stwórców, a pionkami są ludzie i dinozaury w pełni podporządkowani wyższym organom. Raj - okrutna kraina pełna nienawiści i radości, spokoju oraz chaosu, gdzie nic nie jest pewne, a intrygi zalewają rozległe obszary niczym śmiercionośne ostrza. Raj - świat, w którym po ziemi wraz z ludźmi stąpają pradawne stworzenia powołane do życia przez Victora Milána. Raj - obszar strategii cesarza Nuevaropy, Felipe, który zasiadając na Zębatym Tronie, pragnie przejąć realną władzę i odciąć swoją zależność od innych. Raj - kraina, w której wyobraźnia zabarwi się całą paletą barw i zaopatrzy w ostre zęby, broń, która pozwoli jej przetrwać do końca niebezpiecznej gry...
Ta książka to rewelacyjne połączenie Parku Jurajskiego z Grą o tron - takie oto słowa rekomendacji samego George'a R.R. Martina rozpoczynają przygodę w świecie stworzonym przez Victora Milána, co daje czytelnikowi jasno do zrozumienia, iż historia została już doceniona i uznana. Czy jednak na pewno? Po pierwsze, w żadnym stopniu nie trawię jakichkolwiek porównań. Jeśli dla tak cenionego autora jak Martin Władcy dinozaurów są zlepkiem dwóch innych powieści - tak niebanalnych i, przede wszystkim, oryginalnych - to w związku z tym łatwo można przylepić książce łatkę małego plagiatu, co w każdym przypadku skutkuje niesmacznym i przysłowiowym odgrzewanym kotletem. Toteż - jak wyraźnie widać - moja przygoda z książką Victora Milána nie rozpoczęła się szczególnie wyjątkowo, jednak bardzo szybko spostrzegłem, iż nie znajdziemy w niej ani Gry o tron, ani Parku Jurajskiego, co niezmiernie mnie ucieszyło. Fakt, tematyka powiązana z dinozaurami prawie większości osób kojarzy się bezpośrednio z powyżej wymienionym filmem, jednakże po zapoznaniu się z lekturą idea porównania jej do Parku Jurajskiego wydaje się po prostu lekko śmieszna. Cenię Martina, ale brawa dla niego!
Victor Milán postanawia całkowicie przekierunkować swoje dotychczasowe zainteresowania science fiction, poświęcając je rozległej fantastyce, czym wywołał niemałe zdziwienie wśród rzeszy jego wiernych czytelników. Czy była to jednak dobra decyzja? Ostatnimi czasy w ogóle nie mogę odnaleźć się pośród irracjonalnych światów, które z biegiem czasu wydają się po prostu takie same, choć stworzone są przez różnych autorów. Pozycja Władcy dinozaurów wydawała się stosunkowo odmienna, bowiem wyraźnie zaznaczała swoją oryginalność, wykorzystując w fabule pradawne stworzenia, co wywołało u mnie ogromne zainteresowanie. Niemniej jednak pomimo wspaniałego świata, który został ożywiony przez Victora Milána oraz pomimo dobrze zbudowanej fabuły i motywu dinozaurów kompletnie nie mogłem odnaleźć się pośród tych wszystkich czynników, które na pozór zachęcają do przeczytania powieści, ale mnie kompletnie rozczarowały. Może faktycznie mam jakieś szczególne wymagania do fantastyki po zapoznaniu się z Grą o tron albo po prostu twórczość Victora Milána po prostu nie trafiła w moje gusta. Według mnie w książce było stosunkowo za dużo chaosu w chaosie, co kompletnie mnie zdezorientowało. Każde pojedyncze zdarzenie popychało następne, trudne nazwy zaczynały pojawiać się bez końca, a ja, chcąc przeżyć fantastyczną przygodę i oderwać się od rzeczywistości, zacząłem się po prostu nudzić. Wymalowany słowem świat Władców dinozaurów naprawdę robi ogromne wrażenie, to chyba jedyny taki aspekt, który rzeczywiście mi się spodobał. Autor stworzył swoją krainę niezwykle precyzyjnie, zadbał szczególnie o motyw dinozaurów, przybliżając czytelnikowi na początku każdego rozdziału poszczególne stworzenia, które pojawiają się w powieści, i zatroszczył się o właściwy odbiór świata, bowiem jest on pełen różnorakich skrajności. Niemniej jednak dalsze snucie historii mocno mnie rozczarowało, toteż chwilami kompletnie się nie skupiałem i doprawy po przeczytaniu kolejnych dwudziestu stron dzieła Victora Milána moja wiedza na temat militarnych spraw i bohaterów była po prostu minimalna.
Władcy dinozaurów to książka pełna sprzeczności. Z jednej strony otwiera przed czytelnikiem wrota do tajemniczego świata, po którym twardo stąpają dinozaury i nadają mu charakterystycznej oraz - przede wszystkim - niebezpiecznej nuty. Natomiast patrząc z innej perspektywy, historia ta naszpikowana jest chaosem i naprawdę trzeba się natrudzić, żeby na bieżąco śledzić losy bohaterów. Niemniej jednak powieść Victora Milána to idealna pozycja dla miłośników fantastyki, którzy z pewnością zachwycą się pradawnymi stworzeniami i zawiłą fabułą bogatą w różnorakie intrygi.
http://recenzjewojtka.blogspot.com/
Victor Milán to amerykański pisarz znany głównie z wielokrotnie nagradzanej powieści The Cybernetic Samurai, która powstała jako owoc zainteresowania cybernetyką. Niemniej jednak mężczyzna rozpoczyna nowy rozdział w swojej wieloletniej karierze i w pełni oddaje się prawdziwej fantastyce, w której science fiction zostaje zdominowane przez... dinozaury. Władcy dinozaurów to...
więcej Pokaż mimo to