rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Victor Milán to amerykański pisarz znany głównie z wielokrotnie nagradzanej powieści The Cybernetic Samurai, która powstała jako owoc zainteresowania cybernetyką. Niemniej jednak mężczyzna rozpoczyna nowy rozdział w swojej wieloletniej karierze i w pełni oddaje się prawdziwej fantastyce, w której science fiction zostaje zdominowane przez... dinozaury. Władcy dinozaurów to bowiem pierwszy tom serii opatrzonej tym samym tytułem, która zabiera czytelnika do całkiem innego świata - Raju - wyrzeźbionego słowami Victora Milána. Amerykanin należy do tych autorów, którego nie pętają żadne łańcuchy wymagającej wyobraźni, tworzył bowiem powieści pod wieloma pseudonimami (Richard Austin, Robert Baron, S.L. Hunter), czym wykreował piękny bagaż doświadczeń liczący prawie sto wydanych książek oraz wiele opowiadań. Powieść Władcy dinozaurów rozpoczyna nową erę nawiązującą do fascynacji pradawnymi stworzeniami, w której Victor Milán dociera do granic świata słodkiej fantazji, które modeluje, kreując zupełnie nową rzeczywistość.

Raj - świat będący odbiciem czternastowiecznej Europy ogarnięty falą konfliktów dynastycznych oraz zabójczych wojen, gdzie chaos upodobał sobie wygodne miejsce. Raj - świat wykreowany przed Ośmiu Stwórców, którzy obejmują nad nim rzeczywistą władzę i wszystko leży w ich rękach. Raj - kraina na wzór gry, w której kości zostają rzucane przez stwórców, a pionkami są ludzie i dinozaury w pełni podporządkowani wyższym organom. Raj - okrutna kraina pełna nienawiści i radości, spokoju oraz chaosu, gdzie nic nie jest pewne, a intrygi zalewają rozległe obszary niczym śmiercionośne ostrza. Raj - świat, w którym po ziemi wraz z ludźmi stąpają pradawne stworzenia powołane do życia przez Victora Milána. Raj - obszar strategii cesarza Nuevaropy, Felipe, który zasiadając na Zębatym Tronie, pragnie przejąć realną władzę i odciąć swoją zależność od innych. Raj - kraina, w której wyobraźnia zabarwi się całą paletą barw i zaopatrzy w ostre zęby, broń, która pozwoli jej przetrwać do końca niebezpiecznej gry...

Ta książka to rewelacyjne połączenie Parku Jurajskiego z Grą o tron - takie oto słowa rekomendacji samego George'a R.R. Martina rozpoczynają przygodę w świecie stworzonym przez Victora Milána, co daje czytelnikowi jasno do zrozumienia, iż historia została już doceniona i uznana. Czy jednak na pewno? Po pierwsze, w żadnym stopniu nie trawię jakichkolwiek porównań. Jeśli dla tak cenionego autora jak Martin Władcy dinozaurów są zlepkiem dwóch innych powieści - tak niebanalnych i, przede wszystkim, oryginalnych - to w związku z tym łatwo można przylepić książce łatkę małego plagiatu, co w każdym przypadku skutkuje niesmacznym i przysłowiowym odgrzewanym kotletem. Toteż - jak wyraźnie widać - moja przygoda z książką Victora Milána nie rozpoczęła się szczególnie wyjątkowo, jednak bardzo szybko spostrzegłem, iż nie znajdziemy w niej ani Gry o tron, ani Parku Jurajskiego, co niezmiernie mnie ucieszyło. Fakt, tematyka powiązana z dinozaurami prawie większości osób kojarzy się bezpośrednio z powyżej wymienionym filmem, jednakże po zapoznaniu się z lekturą idea porównania jej do Parku Jurajskiego wydaje się po prostu lekko śmieszna. Cenię Martina, ale brawa dla niego!

Victor Milán postanawia całkowicie przekierunkować swoje dotychczasowe zainteresowania science fiction, poświęcając je rozległej fantastyce, czym wywołał niemałe zdziwienie wśród rzeszy jego wiernych czytelników. Czy była to jednak dobra decyzja? Ostatnimi czasy w ogóle nie mogę odnaleźć się pośród irracjonalnych światów, które z biegiem czasu wydają się po prostu takie same, choć stworzone są przez różnych autorów. Pozycja Władcy dinozaurów wydawała się stosunkowo odmienna, bowiem wyraźnie zaznaczała swoją oryginalność, wykorzystując w fabule pradawne stworzenia, co wywołało u mnie ogromne zainteresowanie. Niemniej jednak pomimo wspaniałego świata, który został ożywiony przez Victora Milána oraz pomimo dobrze zbudowanej fabuły i motywu dinozaurów kompletnie nie mogłem odnaleźć się pośród tych wszystkich czynników, które na pozór zachęcają do przeczytania powieści, ale mnie kompletnie rozczarowały. Może faktycznie mam jakieś szczególne wymagania do fantastyki po zapoznaniu się z Grą o tron albo po prostu twórczość Victora Milána po prostu nie trafiła w moje gusta. Według mnie w książce było stosunkowo za dużo chaosu w chaosie, co kompletnie mnie zdezorientowało. Każde pojedyncze zdarzenie popychało następne, trudne nazwy zaczynały pojawiać się bez końca, a ja, chcąc przeżyć fantastyczną przygodę i oderwać się od rzeczywistości, zacząłem się po prostu nudzić. Wymalowany słowem świat Władców dinozaurów naprawdę robi ogromne wrażenie, to chyba jedyny taki aspekt, który rzeczywiście mi się spodobał. Autor stworzył swoją krainę niezwykle precyzyjnie, zadbał szczególnie o motyw dinozaurów, przybliżając czytelnikowi na początku każdego rozdziału poszczególne stworzenia, które pojawiają się w powieści, i zatroszczył się o właściwy odbiór świata, bowiem jest on pełen różnorakich skrajności. Niemniej jednak dalsze snucie historii mocno mnie rozczarowało, toteż chwilami kompletnie się nie skupiałem i doprawy po przeczytaniu kolejnych dwudziestu stron dzieła Victora Milána moja wiedza na temat militarnych spraw i bohaterów była po prostu minimalna.

Władcy dinozaurów to książka pełna sprzeczności. Z jednej strony otwiera przed czytelnikiem wrota do tajemniczego świata, po którym twardo stąpają dinozaury i nadają mu charakterystycznej oraz - przede wszystkim - niebezpiecznej nuty. Natomiast patrząc z innej perspektywy, historia ta naszpikowana jest chaosem i naprawdę trzeba się natrudzić, żeby na bieżąco śledzić losy bohaterów. Niemniej jednak powieść Victora Milána to idealna pozycja dla miłośników fantastyki, którzy z pewnością zachwycą się pradawnymi stworzeniami i zawiłą fabułą bogatą w różnorakie intrygi.

http://recenzjewojtka.blogspot.com/

Victor Milán to amerykański pisarz znany głównie z wielokrotnie nagradzanej powieści The Cybernetic Samurai, która powstała jako owoc zainteresowania cybernetyką. Niemniej jednak mężczyzna rozpoczyna nowy rozdział w swojej wieloletniej karierze i w pełni oddaje się prawdziwej fantastyce, w której science fiction zostaje zdominowane przez... dinozaury. Władcy dinozaurów to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Yaa Gyasi to ame­ry­kań­ska pisarka, która uro­dziła się w Gha­nie – afry­kań­skim pań­stwie nad Oce­anem Atlan­tyc­kim – nie­mniej jed­nak wycho­wała się w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, gdzie obec­nie mieszka. Pisarka ma dwa­dzie­ścia sześć lat. Droga do domu to jej pierw­sza powieść, w któ­rej ujaw­nia swoje afry­kań­skie korze­nie – fabuła prze­peł­niona jest magią i tajem­ni­czym kra­jo­bra­zem Czar­nego Kon­ty­nentu. Histo­ria Yaa Gyasi uznana jest przez wielu kry­ty­ków za jedną z naj­bar­dziej ocze­ki­wa­nych ksią­żek 2016 roku, która odkrywa przed czy­tel­ni­kiem egzo­tyczne tajemnice Afryki skąpanej w niewolnictwie.

Ghana, zachod­nie wybrzeże Afryki, XVIII wiek. Nie­mal 300 lat praw­dzi­wej histo­rii. Sie­dem poko­leń. Dwie sio­stry. Effia – żona angiel­skiego kolo­ni­za­tora, dowódcy twier­dzy Cape Coast Castle, posia­daczka tajem­ni­czego czar­nego kamie­nia, Afry­kanka, któ­rej życie zmie­niło się na lep­sze. Esi – nie­wol­nica, która w dra­ma­tycz­nych oko­licz­no­ściach zostaje wtrą­cona do lochu Cape Coast Castle, a następ­nie zostaje sprze­dana i wysłana za ocean do Ame­ryki, posia­daczka tajem­ni­czego czar­nego kamie­nia. Dwa odmienne światy. Jedno prze­zna­cze­nie. Jedna histo­ria, która odtąd roz­ciąga się na dwa kon­ty­nenty, uka­zu­jąc przez pry­zmat dzieci, wnu­ków oraz prawnu­ków Effii i Esii praw­dziwe obli­cze nie­wol­nic­twa i egzo­tycz­nej Afryki.




Droga do domu autor­stwa Yaa Gyasi to nie­za­prze­czal­nie jedna z tych histo­rii, które wywie­rają ogromny wpływ na czy­tel­niku, stają się tema­tem pochła­nia­ją­cym wszyst­kie myśli, które zaczy­nają krą­żyć bez­po­śred­nio wokół jed­nej idei – dzie­jów dwóch afry­kań­skich poko­leń spo­jo­nych ze sobą tajem­ni­czym czar­nym kamie­niem. Z każ­dym roz­dzia­łem, z każdą prze­czy­taną stroną dzieło zaczyna oży­wać, staje się wyjąt­kowo ela­styczne i zara­zem gorz­kie w odbio­rze. Przed­sta­wiona Afryka nabiera skraj­nych barw, bowiem jed­no­cze­śnie zostaje uwy­pu­klona jej egzo­tyczna i tajem­ni­cza strona oraz zwod­ni­czy cha­rak­ter połą­czony z nutą nie­wol­nic­twa. Yaa Gyasi dzięki swoim afry­kań­skim korze­niom zna­ko­mi­cie włada paletą barw, szki­cu­jąc każdy naj­drob­niej­szy ele­ment kra­jo­brazu i wyjąt­ko­wej histo­rii, toteż przez dany czas można prze­nieść się do Afryki, ujrzeć ją oczami wyobraźni i prze­ko­nać się o ciem­niej stro­nie kon­ty­nentu. To, co zde­cy­do­wa­nie wyróż­nia tę powieść spo­śród innych to zde­cy­do­wa­nie spo­sób uka­za­nia całej fabuły w postaci frag­men­ta­rycz­nych roz­dzia­łów poświę­co­nych kolejno każ­demu potom­kowi. Z jed­nej strony dzia­ła­nie to wywo­łuje pew­nego rodzaju dez­orien­ta­cję, gdyż wciąż na nowo trzeba przy­zwy­czaić się do odręb­nej histo­rii, nie­mniej jed­nak zja­wi­sko to jest dokład­nie prze­my­ślane i dopra­co­wane w naj­drob­niej­szym szcze­góle. Roz­drob­niona kon­struk­cja powie­ści stale powraca do poprzed­nich wąt­ków, infor­ma­cje o prze­szłych losach boha­te­rów i sytu­acji stale krążą w żyłach książki, nie pozo­sta­jąc jedy­nie mar­twymi ele­men­tami poszcze­gól­nych opo­wie­ści. Niem­niej jed­nak naj­bar­dziej utkwił mi w pamięci czarny kamień, który stał się waż­nym oraz nie­od­łącz­nym ele­men­tem Drogi do domu. Zde­cy­do­wa­nie nadaje to powie­ści ory­gi­nal­nego wydźwięku, spo­tę­go­wa­nego przed natu­ra­li­styczne odzwier­cie­dle­nie sytu­acji uka­za­nej w książce. Skut­kiem tego nie tylko obser­wu­jemy jałową zie­mię, bez­względny głód, krwawe wojny oraz ogar­nia­jące Afrykę łań­cu­chy nie­wol­nic­twa, ale także prze­no­simy się do lochów i dra­ma­tycz­nej sce­ne­rii, która naprawdę mrozi krew w żyłach. Yaa Gyasi oka­zała się autorką, która mimo począt­ków swo­jej kariery zro­biła naprawdę impo­nu­jące wra­że­nie, roz­po­ście­ra­jąc gamę naprawdę dobrze skon­stru­owa­nej przy­gody wypeł­nio­nej róż­nymi nutami, które na zmianę prze­pla­tają się, two­rząc pełną smaku sym­fo­nię bogatą w wątki i wyjąt­kową tema­tykę.


Droga do domu to zde­cy­do­wa­nie jedna z naj­bar­dziej tajem­ni­czych histo­rii, która jed­no­cze­śnie uka­zuje maje­sta­tyczny kra­jo­braz Afryki nasiąk­nięty egzo­tyką oraz zabój­czą naturę kon­ty­nentu, który stał się łatwym źró­dłem nie­wol­nic­twa. To przy­goda poświę­cona sied­miu poko­le­niom afry­kań­skiej rodziny roz­cią­gnięta nie­mal na 300 lat, któ­rej losy wiją się i prze­pla­tają, two­rząc nie­za­po­mniany obraz prze­peł­niony zapa­chem jało­wej ziemi, popiołu oraz pach­ną­cej nadziei. Gorąco pole­cam!

http://recenzjewojtka.blogspot.com/

Yaa Gyasi to ame­ry­kań­ska pisarka, która uro­dziła się w Gha­nie – afry­kań­skim pań­stwie nad Oce­anem Atlan­tyc­kim – nie­mniej jed­nak wycho­wała się w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, gdzie obec­nie mieszka. Pisarka ma dwa­dzie­ścia sześć lat. Droga do domu to jej pierw­sza powieść, w któ­rej ujaw­nia swoje afry­kań­skie korze­nie – fabuła prze­peł­niona jest magią i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Głód – nie­po­zorne słowo, które zabiło wię­cej ludzi, niż nie­jedna wojna. Głód – wyraz ocie­ka­jący ludz­kimi duszami, któ­rych przy­bywa z minuty na minutę. Głód – roślina zasa­dzona przez ludz­kość, któ­rej nie da się wyplenić, wbiła bowiem swe korze­nie zbyt głę­boko w struk­turę naszych ist­nień i wciąż zbiera ogromne żniwo. Głód – naj­gor­szy kata­klizm, naj­trwal­sza cho­roba spo­łe­czeń­stwa, na którą nie ma leku, naj­nie­bez­piecz­niej­sze zja­wi­sko na ziemi, cichy zabójca Głód – pogrą­żone w ago­nii dziecko Trze­ciego Świata, które powoli wyziewa swoją duszę, łka­jąc w jałową zie­mię. Głód – ciemne oczy nie­na­tu­ral­nie chudych dziat­ków, w któ­rych kryje się przy­szłość owiana zapa­chem śmierci, przy­szłość, która łączy się z deli­kat­nym pło­mie­niem nadziei, gasną­cym z każdą godziną. Głód...

Mar­tín Capar­rós – argen­tyń­ski pisarz i dzien­ni­karz, autor licz­nych repor­taży, miło­śnik natu­ra­li­zmu, wierny przy­ja­ciel zgub­nej rze­czy­wi­sto­ści, która obda­rza go spe­cy­ficzną tema­tyką bli­ską ludz­ko­ści. Jed­nym z jego repor­taży jest Głód, książka ceniona i dwu­krot­nie nagro­dzona: hisz­pań­ską Pre­mio Calamo i wło­ską Pre­mio Terzani. Capar­rós pra­co­wał jako dzien­ni­karz tele­wi­zyjny, radiowy i redak­tor naczelny kilku maga­zy­nów. Tłu­ma­czył także Wol­tera, Queveda oraz Szek­spira. Obec­nie podró­żuje i pisze, poszu­ku­jąc źró­deł peł­nych natchnień.

Określana jako "reportaż totalny" książka Mar­tína Capar­rósa to zbiór autentycznych historii mieszkańców Nigru, Indii, Bangladeszu, Stanów Zjednoczonych, Argentyny, Sudanu Południowego oraz Madagaskaru, gdzie świat rządzi się całkiem innymi zasadami. Autor podróżując po świecie, stara się ukazać czytelnikom, czym tak naprawdę jest głód, który w dzisiejszych czasach jest niezrozumiałym zjawiskiem. Przedstawia wiele wątków dotyczących krajów rozwijających się, nakreślając wyraźnie istotę ubogiej struktury społeczeństwa, w którym głód zbiera największe żniwo. Reportaż Mar­tína to 716 stron obnażania zachowań korporacji, ignorowania głównego problemu przez największe organizacje oraz przedstawiania prawdziwego oblicza najgorszej choroby świata. To jedna z tych książek, w której bez cienia fikcji można ujrzeć prawdziwy świat, który ma dwojaką naturę - daje życie, ale także je odbiera. Capar­rós uparcie twierdzi, że lepiej nie czytać Głodu, gdyż po lekturze otaczająca nas rzeczywistość na pewno nie będzie wyglądała tak samo, jak dotychczas, natomiast temat głodu stanie się gorzki, wręcz cierpki i nie sposób będzie pozostawić go obojętnie.

"Głód Caparrósa wytrąca z równowagi, zmusza do myślenia, a często nawet do zrewidowania swoich poglądów. To imponujący rozmachem reportaż oddający głos tym, którzy na ogół milczą."

Głód to zde­cy­do­wa­nie jedna z naj­trud­niej­szych ksią­żek, jakie dotych­czas czy­ta­łem, bowiem prze­peł­niona jest praw­dzi­wym cier­pie­niem, które zdaje się prze­ni­kać ze stro­nic do naszej rze­czy­wi­sto­ści, jed­no­cze­śnie uka­zu­jąc realia tak odle­głe, a jed­nak bli­skie struk­tu­rze świata. Muszę przy­znać, że nie­zmier­nie trudno jest mi zebrać myśli po tak wyma­ga­ją­cej książce, bowiem nie spo­dzie­wa­łem się aż tak głę­bo­kiego wydźwięku i emo­cji, które prze­leją się na mnie pro­sto z fabuły. Byłem w pełni prze­ko­nany, że znam pro­blem głodu, że mam świa­do­mość sytu­acji, która roz­grywa się w Afryce, nie­mniej jed­nak Capar­rós udo­wod­nił, że moja wie­dza jest tylko cząst­kowa. Jest niczym kro­pla w oce­anie. Dla­tego też z każ­dym roz­dzia­łem byłem zszo­ko­wany tym, jak temat głodu omi­jany jest przez media, mini­ster­stwa i inne orga­ni­za­cje dzia­ła­jące na skalę świa­tową. Oka­zuje się bowiem, że to nie tylko wyjąt­kowa cze­pli­wość autora, ale rze­czy­wi­sty obraz obec­nego świata – świata, w któ­rym omija się prawdę sze­ro­kim łukiem. Jedną z sytu­acji, które przed­sta­wiają wyjąt­ko­wość orga­ni­za­cji pań­stwo­wych jest zastę­po­wa­nie głodu frazą nie­do­ży­wie­nie struk­tu­ral­ne. To ofi­cjalne wyra­że­nie spraw­nie eli­mi­nuje głód i zaciera skrajne emo­cje, toteż jest cał­kiem ina­czej odbie­rane przez ludzi.

Nie bez wąt­pie­nia kolo­ry­styka okładki utrzy­mana jest w ciem­nych bar­wach, bowiem zbiór repor­taży Capar­rósa to istny hołd dla osób dotknię­tych gło­dem, któ­rzy mil­czą, nie mając siły, by krzyk­nąć. Niem­niej jed­nak smutny odcień, który koja­rzy się na pierw­szy rzut oka z żałobą, jest ade­kwatny do tre­ści, obra­zu­ją­cej głód z każ­dym naj­mniej­szym szcze­gó­łem. Za pośred­nic­twem książki czy­tel­nik prze­nosi się w wiele miejsc na świe­cie, gdzie ludzie umie­rają z głodu, toteż można ujrzeć praw­dziwe życie prze­siąk­nięte ubó­stwem, gdzie głów­nym pro­ble­mem nie są pie­nią­dze i ban­ko­wość, a brak żyw­no­ści. Z każdą stroną, z każ­dym roz­dzia­łem główny temat zaczyna przy­bie­rać tempa, kolejne argu­menty i przy­kłady zale­wają umysł, uka­zu­jąc sto­pień naszej nie­wie­dzy. Dra­styczne echo książki naprawdę daje się we znaki. W moim przy­padku było tak, że kom­plet­nie zanie­mó­wi­łem – fabuła mnie przy­tło­czyła, oka­zała się za ciężka. Jed­nak po pew­nym cza­sie Głód znów pochło­nął moje myśli i spo­wo­do­wał burzę w mojej gło­wie, kreu­jąc zupeł­nie inną teo­rię. Książka Capar­rósa to naprawdę udany obraz pełen gory­czy, smutku i śmierci. To dzieło na skalę świa­tową, o któ­rym ciężko coś powie­dzieć, gdyż lek­tura ta mówi sama za sie­bie.

Głód to nie­wąt­pli­wie mocna powieść, która z każ­dym roz­dzia­łem uka­zuje czy­tel­ni­kowi tysiąc małych świa­tów roz­miesz­czo­nych na Ziemi, gdzie każdy okru­szek chleba ceniony jest na miarę złota, a każdy ubogi posi­łek staje się moż­li­wo­ścią prze­trwa­nia. To przy­goda, któ­rej nie da się zapo­mnieć, bowiem uka­zuje reali­styczne obrazy ubó­stwa, cier­pie­nia oraz cią­żą­cej śmierci, która roz­sie­wa­jąc głód, czyha niczym sęp. Głód Mar­tína Capar­rósa to nie­sa­mo­wita książka, która zmie­nia postrze­ga­nie na świat, zmie­nia myśli i sku­pia je na jed­nym kon­kret­nym pro­ble­mie, nęka­ją­cym lud­ność od wie­ków – na gło­dzie. Ser­decz­nie pole­cam!

http://recenzjewojtka.blogspot.com/

Głód – nie­po­zorne słowo, które zabiło wię­cej ludzi, niż nie­jedna wojna. Głód – wyraz ocie­ka­jący ludz­kimi duszami, któ­rych przy­bywa z minuty na minutę. Głód – roślina zasa­dzona przez ludz­kość, któ­rej nie da się wyplenić, wbiła bowiem swe korze­nie zbyt głę­boko w struk­turę naszych ist­nień i wciąż zbiera ogromne żniwo. Głód – naj­gor­szy kata­klizm,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pociąg to zdecydowanie jedno z najbardziej specyficznych miejsc, w którym gęsta monotonność przylega ciasno do skóry, a znużenie oraz cierpliwość atakują wszystkich pasażerów znienacka, plądrując myśli i rozsiewając ziarenka nudy. Dokładnie wtedy dochodzi do pospolitego zjawiska zwanego symptomem obserwatora, toteż każdy element po drugiej stronie szyby wydaje się nader interesujący, przenika wprost do naszej wyobraźni i z każdym mijanym drzewem nabiera różnych odcieni, rozwijając rozmaite historie i przypuszczenia. Co więcej, pociągi są niezaprzeczalnie bardzo tajemniczymi miejscami przepełnionymi ludzkimi historiami, myślami, pośpiechem, zapachem kurzu i nutą zdenerwowania. Tam każda osoba może stać się podejrzana...

Paula Hawkins to Brytyjka, która urodziła się i wychowała w stolicy afrykańskiego państwa Zimbabwe - Harare. Obecnie miesza w Londynie. Swoją karierę rozpoczęła od pracy dla gazety The Times w dziale biznesu. Napisała ekonomiczny poradnik poświęcony kobietom - The Money Goddes. Niemniej jednak w 2015 roku zadebiutowała książką Dziewczyna z pociągu. Powieść ta zyskała ogromną popularność, prawa do jej wydania zakupiło aż 47 krajów, natomiast prawa filmowe sprzedano wytwórni Dreamworks - produkcja ma ukazać się już w 2016 roku. Pisarka pracuje obecnie nad kolejnym thrillerem psychologicznym.

Opanowana symptomem obserwatora Rachel wciąż podróżuje pociągiem, obserwując wszystko co dzieje się dookoła. Kobieta rozkoszuje się rutyną, a kursowanie trasąLondyn - Ashbury staje się ważną częścią jej funkcjonowania, nadaje sens jej życiu, bowiem może obserwować pobliskie domy, ludzi, różne obiekty... Niemniej jednak jej wzrok najbardziej przykuwa dom numer 15. Pogrążając się we własnych problemach oraz zatapiając smutki w alkoholu, Rachel zostaje wplątana w sprawę tajemniczego zniknięcia mieszkanki Blenheim Road, której dom mieści się przy torach. Co więcej, stała pasażerka mimo swojej specyficznej natury bardzo dobrze zna zaginioną, mimo że nigdy w życiu się nie spotkały...

Dziewczyna z pociągu to zdecydowanie jedna z tych powieści, których pojawienie się na światowym rynku książki wywołało dosyć głośne echo, toteż nie sposób było przeoczyć informację o "znakomitym bestsellerze" Brytyjskiej autorki. Muszę przyznać, że z jednej strony mnie to odepchnęło, gdyż przesadna promocja pozycji najczęściej zwiastuje jej ubogie i słabe wnętrze, niemniej jednak moją uwagę mocno przykuł wątek podróży pociągiem, który w większości przypadków jest wyłącznie tłem powieści, zaś w dziele Pauli Hawkins obrazuje się jako znaczący i jakże ważny element fabuły. Debiut Brytyjki to precyzyjnie skonstruowana historia przepełniona szybką akcją i porywającą fabułą, gdzie nie ma czasu na zawiłe opisy, które nudzą czytelnika. Wprost przeciwnie, nie można złapać tchu od nadmiaru intryg, które przeszywają treść książki, eliminując niepotrzebne zwroty akcji. Według mnie, działa to znacząco na odbiór przedstawionego świata, bowiem dostajemy czystą dawkę fikcyjnej rzeczywistości bez żadnych nieprzydatnych zawiłości, co zdarza się naprawdę rzadko. Tendencja do nadmiernego rozpisywania się nie została tu w żadnym stopniu wykorzystana, co dało możliwość skupienia się na głównej bohaterce powieści - Rachel - przez co książka zyskała lekko psychologicznego wyrazu. Postać ta zdecydowanie wyróżnia się swoją postawą na tle innych, bowiem oddaje realizm problemów dzisiejszego społeczeństwa - kobieta jest alkoholiczką, straciła pracę i ma problemy finansowe - co znacznie ułatwia odbiór przedstawionej rzeczywistości, która jest siostrą bliźniaczką tej, w której żyjemy. Tytułowa Dziewczyna z pociągu nadaje również całkiem innego wydźwięku powieści, bowiem jest to osoba specyficzna, której wykreowany charakter zdaje się emanować z książki, a zdolność oceny sytuacji i symptom obserwatora czynią z niej prawdziwą bazę informacji, których nikt nawet by nie zauważył. To właśnie Rachel tworzy z pociągiem nierozerwalny związek, który zamiast idealizacji przyczynia się do prawdziwego odwzorowania rzeczywistości, która nabiera lekko tajemniczego charakteru i z dnia na dzień ukazuje łańcuch przyczynowo - skutkowy akcji, odkrywając śmiertelną tajemnicę. Co więcej, książka Pauli Hawkins bardzo zaskoczyła mnie swoją kompozycją, bowiem każdy oddzielny rozdział należy do odrębnego bohatera. Pozwala to na przedstawienie sytuacji z różnych punktów widzenia postaci oraz na ukazanie relacji pomiędzy nimi.

Dziewczyna z pociągu to historia skropiona alkoholem i wypełniona zapachem kurzu, która umożliwia czytelnikowi podróż do wnętrza rozumu głównej bohaterki - Rachel - gdzie nic nie jest jednoznaczne, a każdy, nawet najmniejszy element może mieć wielkie znaczenie. To świetnie skonstruowana powieść psychologiczna, która zawiera także pierwiastki fabuły kryminalnej, co w połączeniu owocuje prawdziwym thrillerem mrożącym krew w żyłach, w którym pociąg odgrywa ważną rolę - jest kluczowym miejscem akcji powieści. Odważysz się wyruszyć w podróż? Gorąco polecam.

http://recenzjewojtka.blogspot.com/

Pociąg to zdecydowanie jedno z najbardziej specyficznych miejsc, w którym gęsta monotonność przylega ciasno do skóry, a znużenie oraz cierpliwość atakują wszystkich pasażerów znienacka, plądrując myśli i rozsiewając ziarenka nudy. Dokładnie wtedy dochodzi do pospolitego zjawiska zwanego symptomem obserwatora, toteż każdy element po drugiej stronie szyby wydaje się nader...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W dzisiejszych czasach utrata głowy (łac. utratus glowulus) należy do najbardziej powszechnych zjawisk o podłożu medycznym, które stanowią niemal nieodłączną część współczesnego społeczeństwa, krążąc nieustannie w jego strukturach i wciąż pozostając nieuleczalnymi. Dolegliwość ta, według najlepszych specjalistów na świecie, budzi postrach wśród wszystkich lekarzy z tego względu, iż jej forma, objawy oraz leczenie są obecnie nieznane, a wyniki badań niestety nie przynoszą żadnych efektów. Niemniej jednak wiadome są niektóre przypadki, które pozwalają na zobrazowanie tej nadzwyczajnej przypadłości choć w małym stopniu. Otóż niektórzy z obserwowanych pacjentów stracili głowę dla swojej drugiej połówki, inni pozbawili się jej ze względu na pasję i chęć dążenia do kariery, zaś pozostali utracili ten jakże ważny organ przez własną głupotę i życie na krawędzi. Jednak wciąż całe społeczeństwo zadaje sobie pytanie: „Jak żyć bez głowy, której nie ma nawet na karku?”.

John Corey Whaley to amerykański autor Young Adult pochodzący z Luizjany. Jego pierwsza powieść Where things come back została nagrodzona w 2012 roku nagrodami Michael L. Printz oraz William C. Morris Debiut Fiction. Autor ten jest bardzo popularny za oceanem, gdzie zyskał miano Flying Start Author ze względu na książkę, która stała się rozchwytywana i doceniona przez młode społeczeństwo, ale także wymagających czytelników. Chłopak, który stracił głowę to jego druga powieść, która wreszcie doczekała się wydania w krajach europejskich.


Travis Coates to na pozór zwyczajny szesnastolatek, który ma wymarzoną dziewczynę i miliony pomysłów na sekundę. Jednak musi się on zmagać z poważną sytuacją, która całkowicie zmienia jego życie – ma ostrą białaczkę limfoblastyczną, która postępuje z dnia na dzień, rujnując jego organizm. Może jednak dokonać wyboru. Albo decyduje się na śmierć, albo doktor Lloyd Saranson dokona na nim zabiegu doświadczalnego, który polega na przeszczepieniu głowy do innego ciała. Niemniej jednak medycyna nie pozwala na przeprowadzenie tak skomplikowanego zabiegu obecnie, więc Travis zostaje wprowadzony w stan hibernacji, by można było odczekać pewien okres… Aż w końcu budzi się pięć lat później. W innym ciele. W innym świecie. W innej rzeczywistości, która przybrała całkiem odmienny charakter i zmieniła się nie do poznania.

"Wierzcie mi: życie może się zmienić z fajnego i udanego w jakieś gotyckie smuty szybciej, niż będziecie w stanie powiedzieć: "Ostra białaczka limfoblastyczna".

Chłopak, który stracił głowę to niecodzienna historia, która z pewnością na długo pozostanie w mojej pamięci ze względu na oryginalną tematykę, która może lekko ociera się o nutę fantastyki, jednak wciąż pozostaje w ramach rzeczywistości i przyziemnych problemów każdego z nas. Muszę przyznać, że pomysł autora dotyczący "utraty głowy" naprawdę mnie zaskoczył, bowiem myślałem, że jest to tylko zwyczajny zabieg promocyjny, który ma na celu zachęcać czytelników do przeczytania powieści, niemniej jednak po zapoznaniu się z książką zrozumiałem, że idea z przeszczepieniem głowy jest nie tylko ważną częścią fabuły, lecz przyświeca jej także inny motyw, który jest częściowo ukryty przez samego autora. Z tego też względu ustaliłem, że historie napisane dla nastolatków mają bardzo złożoną naturę, bowiem z jednej strony ukazują pokrewne środowisko, podobne problemy i okoliczności, zaś za każdym przedstawionym epizodem kryje się zupełnie inna treść, inne przesłanie. W tym przypadku również nie było inaczej. Koncept, w którym główny bohater "traci głowę", to potężny impuls, który zmusił go do stawienia czoła odmiennej rzeczywistości i sprostania ciążącym problemom. Autor posłużył się oryginalnym pomysłem, by szczególnie zwrócić uwagę na ten wątek, by go uwypuklić i nadać mu szczególnych cech. Chłopak, który stracił głowę to naprawdę szczególna powieść, która otwiera drzwi do świata Travisa, nastolatka, którego życie właśnie dobiega końca, a jednak po pięciu latach znów się zaczyna. Nowe życie. Nowe problemy. Nowe rozwiązania. Szczerze powiedziawszy, bardzo polubiłem głównego bohatera, bowiem już od pierwszych stron wniknąłem do książkowego świata i spędziłem z nim cały czas, przyglądając się nowym komplikacjom, które stawały chłopakowi na drodze. Niemniej jednak ta smutna historia ma także dobre strony. Wskazywać na to może humor, który bardzo często przejawia się w wypowiedziach nastolatka i stanowi z nim nierozerwalną parę. Jednym słowem powieść Whaley'a to prawdziwa mieszanka wybuchowa, która łączy dramat z humorem, rzeczywistość z irracjonalnością oraz całkowicie hipnotyzuje czytelnika, który zdaje się należeć do świata Travisa. Uważaj tylko, żeby nie "stracić głowy" przez tę wspaniałą historię z jakże pięknym przesłaniem, by nigdy się nie poddawać.


Chłopak, który stracił głowę to zdecydowanie książka napisana z myślą o młodzieży i dla młodzieży, która przedstawia zmaganie się z własnymi słabościami oraz walkę z samym sobą, obrazując wszystkie uczucia, ale także dostosowywanie się do sytuacji i problemów z punktu widzenia młodej osoby. Powieść ta trafnie uwypukla mentalność nastolatków i nadaje jej nieco dramatyzmu pomieszanego z czystym humorem. To wspaniała historia, której nie da się zapomnieć dzięki wspaniałemu konceptowi autora. Gorąco polecam!

http://recenzjewojtka.blogspot.com/

W dzisiejszych czasach utrata głowy (łac. utratus glowulus) należy do najbardziej powszechnych zjawisk o podłożu medycznym, które stanowią niemal nieodłączną część współczesnego społeczeństwa, krążąc nieustannie w jego strukturach i wciąż pozostając nieuleczalnymi. Dolegliwość ta, według najlepszych specjalistów na świecie, budzi postrach wśród wszystkich lekarzy z tego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Fik­cja lite­racka to zde­cy­do­wa­nie jeden z naj­więk­szych i naj­pięk­niej­szych wyna­laz­ków lite­ra­tury, który już od pra­daw­nych cza­sów wzbu­dzał w ludziach zachwyt, cie­ka­wość oraz strach, obja­wia­jąc zupeł­nie inne obli­cze ide­al­nie wszyst­kim zna­nej rze­czy­wi­sto­ści. Zabieg ten pozwo­lił na przed­sta­wie­nie ota­cza­ją­cego nas świata z wielu róż­nych per­spek­tyw, punk­tów widze­nia w zupeł­nie nie­co­dzien­nych for­mach, które zaczęły nada­wać real­no­ści nie­spo­ty­ka­nych pier­wiast­ków. Toteż w wielu przy­pad­kach fik­cja poczęła spraw­nie prze­pla­tać się z rze­czy­wi­sto­ścią pomimo zna­czą­cego kon­tra­stu pomię­dzy nimi, a nawet stała się jej wierną kom­panką na prze­strzeni lat i stwo­rzyła naprawdę udany zwią­zek prze­ciw­no­ści.

Leszek Her­man – szcze­ciń­ski Dan Brown, z wykształ­ce­nia archi­tekt. Od 1997 roku pro­jek­tant i współwła­ści­ciel szcze­ciń­skiej Pra­cowni Pro­jek­to­wej Kon­ser­wa­cji Zabyt­ków. W latach 1993-1995 był auto­rem cyklu arty­ku­łów dla Gazety Wybor­czej o nie­zwy­kłych budyn­kach i miej­scach w Szcze­ci­nie i na Pomo­rzu, ilu­stro­wa­nych wła­snymi odręcz­nymi rysun­kami. Od 2005 roku, wraz ze swoim bra­tem pro­wa­dzi autor­ską pra­cownię pro­jek­tową. Pry­wat­nie Leszek Her­man jest miło­śni­kiem tajem­nic histo­rycz­nych i archi­tektonicznych, histo­rii sztuki, dobrej książki, roweru, jazdy kon­nej i spo­tkań z przy­ja­ciółmi. Sedi­num. Wia­do­mość z pod­ziemi to jego pierw­sza powieść.

Szcze­cin to mia­sto, które jest mi zupeł­nie obce, bowiem dzieli nas ogromny dystans, nie­mniej jed­nak po prze­czy­ta­niu książki Leszka Her­mana mam ogromną nadzieję, że pew­nego dnia w końcu wybiorę się w tamte oko­lice i wraz z dzie­łem autora będę stu­dio­wał każdy zaką­tek, ulica po ulicy, prze­sią­ka­jąc fik­cją cia­sno splą­taną i połą­czoną z rze­czy­wi­sto­ścią. Naprawdę żałuję, że nie miesz­kam w Szcze­cinie, mie­ście, które skrywa wię­cej tajem­nic, niż by się mogło wydawać, bo autor w nie­co­dzienny spo­sób zachęca, żeby czy­tel­nik zachły­snął się tam­tej­szym powie­trzem, zaczerp­nął uza­leż­nia­ją­cej nuty histo­rii, która maje­sta­tycz­nie błysz­czy na kar­tach powie­ści i kusi swoją zawi­ło­ścią. Muszę przy­znać, że uwiel­biam powie­ści, w któ­rych ważną rolę odgrywa wątek kom­plet­nie odbie­ga­jący od rze­czy­wi­sto­ści, pra­stary, doj­rzały, który tylko czeka cier­pli­wie na czy­tel­nika. Dzięki niemu fabuła nabiera natu­ral­nej sta­ro­ści, jakby rze­czy­wi­ście była zapo­cząt­ko­wana kil­ka­set lat temu i do tej pory cze­kała na osobę godną pozna­nia jej histo­rii. Jestem pełen podziwu dla autora, który zdo­łał skon­stru­ować tak wie­lo­war­stwową tema­tykę utworu poprze­ty­kaną intry­gami w nie­malże ide­alny spo­sób. Toteż ma się wra­że­nie, jakby cała wycieczka do książ­ko­wego świata nabie­rała praw­dzi­wej, udo­wod­nio­nej auten­tycz­no­ści. Co wię­cej, zdaję sobie sprawę i doce­niam aspekt histo­ryczny z tego względu, że Leszek Her­man bazo­wał na cał­kiem odmien­nych moty­wach z róż­nych epok. W kry­mi­nalną zagadkę sta­rał się wpleść Tem­pla­riu­szy, Lute­ra­nów, różne histo­ryczne dzieje i wyda­rze­nia mające bez­po­średni zwią­zek z histo­rią Pol­ski i Szcze­cina, co wymaga nie­sa­mo­wi­tej pre­cy­zji i umie­jęt­no­ści traf­nego prze­ka­za­nia infor­ma­cji i włą­cze­nia ich do akcji powieści bez naj­mniej­szych problemów. Naprawdę jesz­cze ni­gdy nie spo­tka­łem się z taką powie­ścią, żeby w tak nie­tu­zin­kowy i jakże cie­kawy spo­sób zapro­siła czy­tel­nika do miej­sca, które doprawdy ożywa, nabiera cał­kiem innych cech, staje się zagad­ko­wym boha­te­rem, który na każ­dym kroku wylewa swoje sekrety, zata­pia­jąc czy­tel­nika w lawi­nie tajem­nic, intryg i spi­sków. Świat przed­sta­wiony w powie­ści Sedi­num. Wia­do­mość z pod­ziemi zdaje się ist­nieć naprawdę, bowiem wykre­owani boha­te­ro­wie – Pau­lina, Igor oraz Johann – w zesta­wie­niu z solid­nie przed­sta­wioną fabułą cał­ko­wi­cie zmie­niają poję­cie fik­cji lite­rac­kiej, nabiera ona wyraź­nego wydźwięku rze­czy­wi­sto­ści, który uła­twia wdrą­że­nie się w wir przy­gód peł­nych wra­żeń. Leszek Her­man zde­cy­do­wa­nie uświet­nił swoje dzieło, zamiesz­cza­jąc w nim różne gra­fiki, które uła­twiają wyobra­że­nie zna­le­zio­nych poszlak, toteż czy­tel­nik może wcie­lić się w rolę jed­nego z boha­te­rów i zagłę­biać taj­niki zdjęć, które bar­dzo czę­sto mają sym­bo­liczny prze­kaz. Wła­śnie to jest kolejny aspekt, który czyni tę książkę zupeł­nie uni­ka­tową i ory­gi­nalną. Pomimo zawi­łej fabuły, która jest dodat­kowo bar­dzo obszerna, pomimo plą­czą­cych się wąt­ków i lawiny intryg, które mnożą się bez końca, oraz pomimo pędzą­cej akcji autor stara się włą­czyć czy­tel­nika do swo­jego świata, prze­rwać gra­nicę książka- czy­tel­nik i zapew­nić mu dawkę nie­za­po­mnia­nych wra­żeń z nutą histo­rii w tle, która wcale nie nudzi, wprost prze­ciw­nie, nadaje książce moc­nego, inten­syw­nego wydźwięku, brzmią­cego w gło­wie do ostat­niej strony powie­ści.

Sedi­num. Wia­do­mość z pod­ziemi autor­stwa Leszka Her­mana to tajem­ni­cza histo­ria prze­peł­niona licz­nymi intry­gami, która uka­zuje nowe obli­cze Szcze­cina, mia­sta, które ożywa, staje się głów­nym boha­te­rem powie­ści i ukrywa wiele enig­ma­tycz­nych sekre­tów. Co wię­cej, dzieło szcze­ciń­skiego archi­tekta prze­siąk­nięte jest histo­rią do tego stop­nia, że staje się ona nie­od­łącz­nym ele­men­tem ukła­danki, ukła­danki, która pozwoli roz­wią­zać jedną z naj­więk­szych pol­skich zaga­dek wszech cza­sów. Gorąco pole­cam!

http://recenzjewojtka.blogspot.com/

Fik­cja lite­racka to zde­cy­do­wa­nie jeden z naj­więk­szych i naj­pięk­niej­szych wyna­laz­ków lite­ra­tury, który już od pra­daw­nych cza­sów wzbu­dzał w ludziach zachwyt, cie­ka­wość oraz strach, obja­wia­jąc zupeł­nie inne obli­cze ide­al­nie wszyst­kim zna­nej rze­czy­wi­sto­ści. Zabieg ten pozwo­lił na przed­sta­wie­nie ota­cza­ją­cego nas świata z wielu róż­nych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Rodzeń­stwo wcale nie należy do jed­nej z naj­prost­szych struk­tur spo­łecz­nych, wprost prze­ciw­nie, rela­cja ta zde­cy­do­wa­nie zali­cza się do tych naj­bar­dziej zawi­łych, skom­pli­ko­wa­nych, tajem­ni­czych i przede wszyst­kim nie­zro­zu­mia­łych powią­zań. Rodzeń­stwo może bowiem w zadzi­wia­jący spo­sób połą­czyć miłość i nie­na­wiść, radość i smu­tek, a nawet potrafi w wyobraźni kato­wać się nawza­jem, by potem zagi­nąć w swo­ich ramio­nach na zawsze. Rodzeń­stwo to naprawdę nieodkryta więź, która łań­cu­chem cia­sno łączy ze sobą nawet te osoby, mię­dzy któ­rymi jest Wielki Kanion pełen reki­nów, pira­nii i meduz. Jed­nak pomimo wszyst­kich tych cech, które na ogól odpy­chają się jak jed­no­imienne bie­guny magnesu, w tej rodzin­nej rela­cji cią­gle powstaje coś, co łączy nawet naj­bar­dziej nie­zgodne przy­padki – szczera miłość i bez­gra­niczne poświę­ce­nie, które pozwa­lają oddać za tę drugą osobę naj­więk­sze skarby świata. Ja oddał­bym za swoją sio­strę słońce, a nawet dwa…

Oddam Ci słońce autor­stwa Jandy Nel­son to ide­al­nie nama­lo­wana histo­ria ame­ry­kań­skich bliź­nia­ków, Jude i Noaha, któ­rzy zostali utkani przez pisarkę z naj­drob­niej­szymi szcze­gó­łami, uka­zu­jąc tym kon­tra­stowe oso­bo­wo­ści i odmienne poglądy rodzeń­stwa. Powieść ta z każ­dym roz­dzia­łem uka­zuje czy­tel­ni­kowi swoją bogatą paletę kolo­rów, która nadaje przed­sta­wio­nemu światu cał­kiem innego wyrazu, wręcz ocie­ra­ją­cego się o rze­czy­wi­stość prze­ła­maną pędzlem Picassa. Przy­znaję, że autorka kom­plet­nie nie szczę­dzi w środ­kach, toteż stara się przed­sta­wić świat w cał­kiem inny spo­sób. Nabiera on cha­rak­te­ry­stycz­nej ela­stycz­no­ści oraz pla­stycz­no­ści, co ma ogromny wpływ na fabułę, która zyskuje płyn­ność oraz zabawną spon­ta­nicz­ność. Jestem zdu­miony tym, jak książka ema­nuje wie­lo­barwną gamą rado­ści we wszyst­kich odcie­niach, leżąc zwy­czaj­nie na półce. Oddam Ci słońce to pozy­cja, która żyje wła­snym życiem, a wszystko to za sprawą arty­stycz­nej natury pisarki. Kobieta wyraź­nie bawi się eks­pre­sją, kolo­rami oraz cie­niem, które roz­siewa po całej powie­ści, eks­po­nu­jąc każdą sytu­ację, każdą intrygę z nie­sa­mo­wi­tym wyczu­ciem i sma­kiem. Naprawdę ciężko jest ująć fakt o uni­ka­to­wym wydźwięku książki Ame­ry­kanki, bowiem trzeba go doznać na wła­snej skó­rze, żeby zara­zić się rado­ścią bijącą ze stro­nic. Cała kompozy­cja przy­po­mina mi jaskrawy obraz upstrzony pla­mami czar­nej farby, bowiem pomimo entu­zja­stycz­nej atmos­fery powie­ści w pew­nych momen­tach dra­stycz­nie zmie­nia ona bieg i zanu­rza się w gęstym smutku i melan­cho­lii. W grun­cie rze­czy Oddam Ci słońce jest naj­bar­dziej opty­mi­styczną i zarówno naj­bar­dziej smutną książką, jaką kie­dy­kol­wiek czy­ta­łem. Emo­cje wręcz eks­plo­dują z każ­dym roz­dzia­łem, zale­wa­jąc czy­tel­nika i prze­ni­ka­jąc do jego świata…

Histo­ria Jude i Noaha – tak zwa­rio­wana, zawiła i tajem­ni­cza, jak oni sami – zde­cy­do­wa­nie zasłu­guje na pełną uwagę ze względu na uka­za­nie kom­plet­nie nowego rodzaju uczu­cia, dziw­nej miło­ści, która w rodzi­nie Swe­etwine zako­rze­niła się na dobre. Każdy czło­nek rodu wydaje się zupeł­nie odsta­wać od pozo­sta­łych. Ojciec – nie­wzru­szony nauko­wiec, córka – czuła bun­tow­niczka, bab­cia – sza­lona pisarka, syn – wraż­liwy arty­sta, matka – nie­tu­zin­kowa marzy­cielka. W ten wła­śnie spo­sób czy­tel­nik ma wra­że­nie, że boha­te­ro­wie są w pełni okre­śleni i mają przede wszyst­kim silne cha­rak­tery, które cał­ko­wi­cie zmie­niają odbiór fabuły. Wykre­owane przez Jandy Nel­son dziwne uczu­cie prze­ja­wia się głów­nie w rela­cji bliź­niąt. Na zmianę życzą sobie śmierci, by potem leżeć i pra­wić o kolo­rach świata. To samo odnosi się do obojga rodzi­ców, któ­rych dzieci sobie wybie­rają. Chło­piec ubó­stwia matkę, zaś dziew­czyna swo­jego ojca. Trzeba przy­znać, że kłót­nie postaci i ich kon­tra­stu­jące oso­bo­wo­ści – przy­pra­wione szczyptą humoru – nadają iście rodzinny kli­mat, który zagar­nia czy­tel­nika do świata książki niemal natychmiastowo. Co wię­cej, w powie­ści poja­wia się wiele rodza­jów miło­ści. Jest ona uka­zana na takiej samej pale­cie barw, co radość, tak więc możemy ujrzeć ją w róż­nych odcie­niach. Miłość bez­gra­niczna, miłość homo­sek­su­alna, miłość mate­rialna, miłość rodzi­ciel­ska, miłość skom­pli­ko­wana, miłość nie­do­stępna, miłość nie­speł­niona, miłość tajem­ni­cza, miłość zaka­zana, miłość– prze­zna­cze­nie, miłość– wię­zie­nie i wiele, wiele innych.

Oddam Ci słońce to książka, która na chwilę pozwoli Ci zapo­mnieć o sza­rej, smut­nej i bez­barw­nej rze­czy­wi­sto­ści, zale­wa­jąc Cię feerią kolo­rów, wspa­nia­łymi przy­go­dami, humo­rem oraz nie­za­po­mnia­nymi, wie­lo­barw­nymi wra­że­niami. Histo­ria Jude i Noaha prze­siąk­nie do Two­jego świata, uka­zu­jąc siłę rodzeń­stwa i miło­ści połą­czoną z arty­stycz­nym pier­wiast­kiem, który zabarwi całą przy­godę wszyst­kimi kolo­rami świata. Pozwól więc nama­lo­wać im szczę­ście we wła­snej wyobraźni. Gorąco pole­cam!

http://recenzjewojtka.blogspot.com/

Rodzeń­stwo wcale nie należy do jed­nej z naj­prost­szych struk­tur spo­łecz­nych, wprost prze­ciw­nie, rela­cja ta zde­cy­do­wa­nie zali­cza się do tych naj­bar­dziej zawi­łych, skom­pli­ko­wa­nych, tajem­ni­czych i przede wszyst­kim nie­zro­zu­mia­łych powią­zań. Rodzeń­stwo może bowiem w zadzi­wia­jący spo­sób połą­czyć miłość i nie­na­wiść, radość i smu­tek, a nawet...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jak szybko Twoje zniknięcie zainteresuje innych?

Kry­mi­nały od lat zaska­kują mnie swoją skomplikowaną formą, która potrafi sku­tecz­nie zwo­dzić czy­tel­nika i mani­pu­lo­wać nim do tego stop­nia, że poznana przez niego histo­ria okaże się praw­dzi­wym labi­ryn­tem. Labi­ryn­tem, który skrywa tysiące kory­ta­rzy, śle­pych uli­czek, tajem­nych przejść i ukry­tych dróg, co naprawdę gra­ni­czy z cudem, żeby się z niego wydo­stać i roz­wią­zać wszyst­kie napo­tkane zagadki. Niem­niej jed­nak są tylko dwa wyj­ścia z powie­ści – to ukryte daleko przed nami i kry­jące się z tyłu. Spe­cy­fika kry­mi­na­łów jest dosyć szcze­gólna ze względu na budowę całego szkie­letu fabuły, który bez względu na cią­gły grad intryg oraz wybu­chy akcji wciąż stoi nie­wzru­szony, pod­trzy­mu­jąc główny wątek i wyraź­nie go eks­po­nu­jąc. Dla­tego też docho­dzę do wnio­sku, że kry­mi­nały uka­zują praw­dziwy kunszt pisar­ski, który obja­wia się w każ­dym dopra­co­wa­nym detalu, uwy­pu­kla­ją­cym wszyst­kie zdol­no­ści autora.

Tetra­gon to powieść autor­stwa pol­skiego pisa­rza, Tho­masa Arnolda, któ­rego twór­czość pozna­łem już wcze­śniej za sprawą jego poprzed­niej książki – 33 dni prawdy. Muszę przy­znać, że poprzeczka od samego początku została usta­wiona bar­dzo wysoko, bowiem kry­mi­nały tego autora są oso­bliwe i cha­rak­te­ry­zują się szybką akcją, powstałą z róż­nego typu roz­dzia­łów, które kolejno okre­ślają naj­waż­niej­sze i jakże klu­czowe momenty w książce, nie­ko­niecz­nie do końca ujaw­nia­jące wszyst­kie sekrety. Toteż Tetra­gon to kolejna zawiła histo­ria, pełna ukry­tych poszlak, nie­malże nie­zau­wa­żal­nych, a jak istot­nych dla całego biegu sprawy, które pię­trząc się, two­rzą poczu­cie kom­plet­nej dez­orien­ta­cji, bo momen­tami nic, kom­plet­nie nic do sie­bie nie pasuje. Zagłę­bie­nie się w wykre­owa­nej rze­czy­wi­sto­ści jest sto­sun­kowo pro­ste, bowiem już od pierw­szych stron można posma­ko­wać wyraź­nej tajem­ni­czo­ści, która wprost prze­siąka całą powieść, potę­gu­jąc jej kry­mi­nalny wydźwięk, a także fabuła zachęca, by dołą­czyć do grona eks­per­tów, któ­rzy sta­rają się roz­wi­kłać sprawy na pozór bez­na­dziejne, a jed­nak kry­jące wię­cej, niż mogli­by­śmy się spo­dzie­wać.

James Adams oraz David Ross to główni boha­te­ro­wie Tetra­gonu cha­rak­te­ry­zu­jący się nie­prze­cięt­nym myśle­niem oraz nie­sa­mo­witą zdol­no­ścią deduk­cji, pozwa­la­jącą spraw­nie roz­wią­zać każdą zagwozdkę. Cóż, może w pew­nym stop­niu przy­po­mi­nają dobrze nam znane postaci ze świata lite­ra­tury sym­bo­li­zu­jące kry­mi­nał, Hol­mesa i Wat­sona, ale jed­nak ich szcze­gólne cha­rak­tery oraz zadzi­wia­jące umie­jęt­no­ści uka­zują wyjąt­kową cząstkę pomy­sło­wo­ści autora. Enig­ma­tyczne sprawy, nie­zro­zu­miałe zabój­stwa oraz nie­ja­sne dowody zbrodni, z któ­rymi męż­czyźni muszą sobie pora­dzić, są tak szcze­gól­nie zawiłe, że czy­tel­nik odnosi wra­że­nie, że wszyst­kie te czyn­niki kom­plet­nie do sie­bie nie pasują, samo­ist­nie się wyklu­czają i nie­moż­liwe jest, żeby połą­czyć je w całość. Niem­niej jed­nak Tetra­gon uka­zuje tym szcze­gólny kon­cept autora, który jest naprawdę godny uwagi i wcale nie ociera się o sza­blo­no­wość. Fak­tycz­nie wcią­gną­łem się w histo­rię książki z nadzieją, że będzie to kolejna dawka mro­żą­cego w żyłach kry­mi­nału, ale nie spo­dzie­wa­łem się, że aż tak bar­dzo histo­ria otrze się o ele­menty hor­roru, co nadało całej histo­rii wyszu­ka­nego smaku i ory­gi­nal­no­ści. Zde­cy­do­wa­nie na uwagę zasłu­guje rów­nież wątek biblijny, który jest kapi­tal­nym zwień­cze­niem całej powie­ści i potę­guje strach pomie­szany z cie­ka­wo­ścią. Pomysł ten strasz­nie przy­padł mi do gustu, bowiem uświa­da­mia czy­tel­nika, ile pracy wło­żył autor, żeby jego histo­ria ożyła, nabrała roz­pędu i wciąż zaska­ki­wała na każ­dym kroku. Muszę przy­znać, że naprawdę warto było wró­cić do twór­czo­ści Tho­masa Arnolda ze względu na wra­że­nia, jakie wywie­rają jego powie­ści. Nie dość, że kon­struk­cja Tetra­gonu wywo­łuje podziw, to pew­nego rodzaju efekt fil­mowy potę­guje cie­ka­wość oraz chęć na wię­cej tajem­ni­czych zaga­dek. Niem­niej jed­nak zamiast efek­tów spe­cjal­nych dosta­jemy wybu­chowe intrygi, które potra­fią w łatwy spo­sób uwię­zić czy­tel­nika w książ­ko­wym świe­cie.

Pod­su­mo­wu­jąc, Tetra­gon to praw­dziwa tyka­jąca bomba, która w każ­dej chwili może wybuch­nąć, zsy­ła­jąc na czy­tel­nika lawinę gorą­cych intryg, które zdolne są roz­grzać do czer­wo­no­ści nie­jedną wyobraź­nię. Co wię­cej, wykre­owana przez autora histo­ria naszpi­ko­wana tajem­ni­czymi zabój­stwami, zagi­nię­ciami i poszla­kami tylko czeka na kogoś, kto ma odwagę wkro­czyć do wydziału zabójstw w Cle­ve­land i zachły­snąć się krwawą przy­godą w świe­cie detek­ty­wi­stycz­nych zaga­dek. Gorąco pole­cam!

http://recenzjewojtka.blogspot.com/

Jak szybko Twoje zniknięcie zainteresuje innych?

Kry­mi­nały od lat zaska­kują mnie swoją skomplikowaną formą, która potrafi sku­tecz­nie zwo­dzić czy­tel­nika i mani­pu­lo­wać nim do tego stop­nia, że poznana przez niego histo­ria okaże się praw­dzi­wym labi­ryn­tem. Labi­ryn­tem, który skrywa tysiące kory­ta­rzy, śle­pych uli­czek, tajem­nych przejść i ukry­tych dróg, co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czym jest samot­ność dla każ­dego czło­wieka? Z jed­nej strony to zupełne odizo­lo­wa­nie się od ota­cza­ją­cego nas świata i sza­rej rze­czy­wi­sto­ści w celu zna­le­zie­nia wła­snego ja w dobie cią­głej goni­twy za cho­ro­bami współ­cze­sno­ści. Niem­niej jed­nak jest to także swego rodzaju wię­zie­nie, wła­sna samot­nia, która może mieć gor­sze skutki, bowiem nie jest wyklu­czone, że samot­ność pro­wa­dzi do kom­plet­nego zamknię­cia się w sobie oraz sepa­ra­cji od spo­łe­czeń­stwa, co czę­sto dopro­wa­dza do obłędu. Toteż można stwier­dzić, że samot­ność ma wiele twa­rzy, wiele form, które w pewien spo­sób doty­kają każ­dego z nas i prze­szy­wają nasze życie, wywo­łu­jąc tym samym okre­ślone emo­cje i stany. Reasumując, czy ode­rwa­nie się od rze­czy­wi­sto­ści może być szansą, czy jed­nak prze­kleń­stwem, które pro­wa­dzi do kom­plet­nego osa­mot­nie­nia?

"Szczy­gieł” to trze­cia powieść ame­ry­kań­skiej pisarki, Donny Tartt, która w mistrzow­ski spo­sób nawleka samot­ność na igłę i sta­ran­nie wyszywa obraz współ­cze­sno­ści przed­sta­wiony w oczach mło­dego chłopca- The­odora (Theo) Dec­kera. Co wię­cej, teraź­niej­szość ta nabiera cał­kiem innego wyrazu w chwili, gdy fabułę zaczyna oble­kać mały, uni­wer­salny obraz z ogromną głę­bią stwo­rzony przez Carela Fabri­tiusa w 1654 roku. Przed­sta­wia on tytu­ło­wego ptaka, szczy­gła euro­pej­skiego, który przy­wią­zany jest do meta­lo­wej rury cien­kim łań­cu­chem, który widocz­nie sym­bo­li­zuje kom­pletną izo­la­cję prze­ro­dzoną w wię­zie­nie. Można nawet rzec, że wcale nie przez przy­pa­dek dzieło to zostało tak traf­nie wkom­po­no­wane w treść książki, bo w spo­sób meta­fo­ryczny ujaw­nia nie­które cechy ludz­kie, nie tak widoczne na pierw­szy rzut oka, nato­miast wyraź­nie uwy­pu­klone nawet przez głów­nego boha­tera. Samot­ność, alie­na­cja, roz­bi­cie, nadzieja, odwaga, wiara, rezy­gna­cja, przy­wią­za­nie, nałóg, obłęd…

Cała histo­ria roz­po­czyna się cał­kiem typowo od przed­sta­wie­nia ruty­no­wego życia mło­dego nowo­jor­czyka oraz jego matki, która została ujaw­niona, jako naprawdę silna kobieta po utra­cie męża. Uka­zane są tu pro­blemy codzien­no­ści, któ­rym każdy z nas musi sta­wić czoła. Kło­poty finan­sowe, nie­speł­nione marze­nia, trud­no­ści rodzinne oraz prze­szkody losu. Jed­nak akcja szybko nabiera tempa w momen­cie, kiedy muzeum Metro­po­li­tan of Art, w któ­rym prze­by­wają boha­te­ro­wie, zostaje zaata­ko­wane przez ter­ro­ry­stów i czę­ściowo wysa­dzone. Oka­zuje się to pierw­szą i jakże decy­du­jącą intrygą, która nadaje cał­kiem inny tor życiu The­odora, bowiem traci on matkę i pozy­skuje cenny obraz, małego „Szczy­gła”. Od tej sytu­acji losy głów­nego boha­tera są nie­sa­mo­wi­cie zawiłe i szcze­gól­nie skom­pli­ko­wane. Chło­piec nie daje sobie rady z utratą tak waż­nej osoby w jego życiu, która była fun­da­men­tem jego funk­cjo­no­wa­nia i popada w skrajną depre­sję, czuje się uwię­ziony. Toteż nawią­za­nie do obrazu jest nie­malże wyczuwalne i takie też pozostanie do samego końca.

Fabuła powie­ści jest nie­sa­mo­wi­cie skon­stru­owana przez autorkę, bowiem naprawdę trudno jest zauwa­żyć barierę odgra­dza­jącą czy­tel­nika od rze­czy­wi­sto­ści książ­ko­wej, więc nie ma żad­nego pro­blemu, by już od samego początku książki zachły­snąć się przed­sta­wioną histo­rią. Co wię­cej, „Szczy­gieł” naszpi­ko­wany jest zwod­ni­czymi intry­gami, które za każ­dym razem kom­plet­nie zmie­niają bieg fabuły, spra­wiając, że wciąż odkry­wamy ją od nowa. Trzeba rów­nież zazna­czyć, że cała esen­cja książki jest tak nie­prze­wi­dy­walna i tajem­ni­cza, że z każ­dym roz­dzia­łem spo­dzie­wa­łem się zaska­ku­ją­cego ele­mentu, który sprawi, iż wykre­owana histo­ria nabie­rze roz­pędu i dyna­mi­zmu. Jed­nakże mimo tych dobrych stron fabuły, uka­zały się także jej gor­sze aspekty, do któ­rych można zali­czyć pew­nego rodzaju „roz­cią­gnię­cie” akcji do tego stop­nia, że chwi­lami sta­wała się zwy­czaj­nie nudna i mało inte­re­su­jąca. Ponadto, główny boha­ter, mimo mojej szcze­rej sym­pa­tii, chwi­lami kom­plet­nie mnie szo­ko­wał swo­imi dłu­gimi wywo­dami na różne tematy. Z tego, co pamię­tam, można prze­czy­tać 3 całe strony na temat reno­wa­cji mebli, aby stały się bar­dziej ory­gi­nalne i tym samym kosz­to­wały wię­cej. Ciężko mi do teraz pojąć, czemu taki moment w ogóle miał miej­sce, skoro mało czy­tel­ni­ków ma świa­do­mość restau­ra­cji danych obiek­tów. Niem­niej jed­nak tak, jak zazna­czy­łem, postać Theo bar­dzo przy­pa­dła mi do gustu, choć nie jest on typo­wym boha­te­rem z sil­ną osobowością. Dec­ker prze­żywa praw­dziwe koleje losu, jed­nak nie zadrę­cza się tak bar­dzo, jak­by­śmy mogli się spo­dzie­wać. Fakt, zda­rza się wiele momen­tów kry­zy­so­wych, ale szcze­gól­nie przy­ku­wa­jący uwagę jest sam spo­sób jego bycia. Od chwili, gdy zoba­czył obraz, popadł w obse­sję na jego punk­cie. Kryje go, dotyka, roz­ma­wia z nim, co spra­wia, że pomimo mate­rial­no­ści tego dzieła staje się ono uoso­bione i żyje wła­snym życiem. Theo to spe­cy­ficzna postać, z którą jesz­cze nie spo­tka­łem się w żad­nej książce. To boha­ter, który posiada wła­sny świat, cza­sami ma się nawet wra­że­nie, że cał­ko­wi­cie ode­rwał się od rze­czy­wi­sto­ści. Toteż pomimo ukazanej samotności wyka­zuje towa­rzy­skie cechy, tak więc jest on bar­dzo kon­tra­stową osobą, któ­rej myśli i zacho­wa­nia zasłu­gują na pełną uwagę.


Pod­su­mo­wu­jąc, „Szczy­gieł” to naprawdę wyma­ga­jąca książka, która przede wszyst­kim potrze­buje czasu, czasu, aby czy­tel­nik spo­koj­nie ją przy­swoił i uło­żył w gło­wie wszyst­kie fakty, by traf­nie mógł ją zro­zu­mieć. Niek­tó­rych może to zra­zić, innych odstra­szyć, nato­miast ja uwa­żam, że powieść Donny Tartt to praw­dziwe arcy­dzieło obra­zu­jące pościg za marze­niami i wła­snym ja. Przy­znaję, iż jesz­cze ni­gdy nie czy­ta­łem tak wyjąt­ko­wej książki, która jed­no­cze­śnie nie należy do naj­lżej­szych, jed­nak cał­ko­wi­cie pochła­nia czy­tel­nika. Spę­dza­łem godziny na roz­my­śla­niu o wspa­nia­ło­ści kon­ceptu tej pozy­cji oraz jej wyglądu na tle innych. I w ten wła­śnie spo­sób dosze­dłem do wnio­sku, że „Szczy­gieł” roi się od życio­wych prawd, uka­za­nia praw­dziwej natury losu, buntu mło­dzień­czego oraz umy­słu pogrą­żo­nego w cie­niu samot­no­ści i obłędu. Ser­decz­nie pole­cam!

http://recenzjewojtka.blogspot.com/

Czym jest samot­ność dla każ­dego czło­wieka? Z jed­nej strony to zupełne odizo­lo­wa­nie się od ota­cza­ją­cego nas świata i sza­rej rze­czy­wi­sto­ści w celu zna­le­zie­nia wła­snego ja w dobie cią­głej goni­twy za cho­ro­bami współ­cze­sno­ści. Niem­niej jed­nak jest to także swego rodzaju wię­zie­nie, wła­sna samot­nia, która może mieć gor­sze skutki, bowiem nie jest...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Harry Potter i Kamień Filozoficzny (Wydanie ilustrowane) Jim Kay, J.K. Rowling
Ocena 8,6
Harry Potter i... Jim Kay, J.K. Rowli...

Na półkach:

Alohomora! Wreszcie nadszedł czas na to, aby otworzyć wielką skrzynię myśli przepełnioną aż po brzegi spostrzeżeniami, opiniami i tezami, które gromadziły się tam już od kilku dobrych lat, kiedy seria powieści o młodym czarodzieju stała się dla mnie kluczem do literackiego świata. "Harry Potter i Kamień Filozoficzny" to niewątpliwie jedna z najbardziej popularnych lektur dzisiejszych czasów, która zachwyciła miliony czytelników z całego świata. Trudno wręcz uwierzyć, że minęło dokładnie piętnaście lat od ukazania się pierwszego tomu serii autorstwa J. K. Rowling. Jednakże fenomen lekturą zdaje się stale trwać, co można udowodnić pojawieniem się specjalnego wydania powieści "Harry Potter i Kamień Filozoficzny", które zostało przyozdobione licznymi ilustracjami autorstwa Jima Kay'a. Czas więc ponownie wkroczyć do tajemniczego świata przesiąkniętego magią na wskroś. Dissendium!

Muszę przyznać, że niezmiernie cieszę się z tego, że mogłem powrócić do tak znaczącej dla mnie lektury i to w dodatku w jakiej formie! Jednakże z drugiej strony wypełniała mnie obawa, bowiem naprawdę ciężkim zadaniem jest ubranie w słowa wszystkich moich myśli dotyczących tak świetnej serii, która nie tylko jest wspaniałą historią grupy przyjaciół w świecie magii i tajemnic, a prawdziwie pouczającą przygodą pełną moralizatorskich i pouczających wątków. Wprawdzie nie jest to aż tak oczywiście wyeksponowane, ale właśnie teraz uświadomiłem sobie, jaką ta książka ma w sobie siłę i moc. Tak więc ponowna lektura "Harry'ego Pottera i Kamienia Filozoficznego" okazała się naprawdę wartościowa, bowiem znów doświadczyłem tak idealnie skonstruowanej historii, która dosłownie pochłania czytelnika i uzależnia go do tego stopnia, że mógłby od razu przeczytać wszystkie siedem części serii. Ponadto, oprócz pozytywnych emocji, zupełnym zaskoczeniem było dla mnie ukazanie się uniwersalnych i dydaktycznych motywów, które pokazują siłę przyjaźni, wsparcia, problem samotności i izolacji od społeczeństwa, istotę odnajdywania się w nowym środowisku, a także ukazanie biedy i różnych zlepków codziennych uczuć. W dodatku wszystkie te powyższe kwestie zostają w jakże trafny sposób związane intrygującą magią, która nadaje powieści niespotykanego i oryginalnego wyrazu. Szczerze powiedziawszy, wcześniej nie zdawałem sobie sprawy z tego, że książka ta może mieć aż tak głębokie przesłanie, toteż mogę stwierdzić, iż jest ona przeznaczona zupełnie dla wszystkich czytelników bez względu na wiek, bowiem każdy wyciągnie z tej tajemniczej przygody do świata magii coś innego.

Bardzo ważną częścią nowego wydania "Harry'ego Pottera i Kamienia Filozoficznego" są rysunki autorstwa Jima Kay'a, które zupełnie zmieniają oblicze książki i nadają jej lekko żartobliwy ton. Zmierzając wraz z wartkim nurtem fabuły możemy ujrzeć ciekawe stronice obrazujące rodzaje smoczych jaj, ukazanie chatki Hagrida czy nawet podręcznikowy opis trolla górskiego i leśnego. Według mnie, był to naprawdę świetny pomysł, aby dołączyć do lektury obrazki, które idealnie oddają klimat powieści, bowiem potęguje to emocje czytelnika i pobudza jego wyobraźnię. Bardzo często poszczególne postacie z książki oraz wygląd Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie przywołuje nam na myśl dokładnie to, co zobaczyliśmy w filmowej adaptacji. Szczerze powiedziawszy, wiem na swoim przykładzie, że wielokrotne oglądanie tych produkcji może w pewien sposób zaburzyć obraz, który powstał wcześniej w naszej wyobraźni. Toteż mieszczące się w pierwszym tomie ilustracje pokazują bohaterów książki w całkiem innej odsłonie, co może nieco zadziwić grono czytelników. Jednakże dla mnie jest to bardzo pozytywne zaskoczenie, bowiem Jim Kay przedstawił całkiem inny obraz tego, co na ogół było mi już znane. Ulica Pokątna uzyskała zupełnie nowy i jakże tajemniczy oraz magiczny charakter, a bohaterowie nabrali innych cech, które zmieniły ich postrzeganie. Naprawdę niesamowite jest również to, jak zwyczajne ilustracje mogą wpłynąć na cały wygląd fabuły. Stała się ona elastyczna, ruchoma i wypełniona po brzegi intrygującą magią, co przyozdobiło całe dzieło J. K. Rowling i nadało mu wyszukanego wyrazu.

"Harry Potter i Kamień Filozoficzny" to niesamowita przygoda do tajemniczego i magicznego świata czarodziejów, który wciąż czeka na nowych czytelników, by zapewnić im niespotykane emocje i wrażenia. Dzieło J. K. Rowling to lektura, która zapewniła sobie stałe miejsce w mojej pamięci i zdecydowanie była, jest i będzie w czołówce najlepszych książek, które przeczytałem. Pierwsza część przygód Harry'ego Pottera w dodatku wciąż na nowo zaskakuje wyjątkowym konceptem, formującym wyłączny i unikalny motyw, który stał się fundamentem dla innych powieści. Dlatego można stwierdzić, że powieść "Harry Potter i Kamień Filozoficzny" to ponadczasowa pozycja, która nie tylko wpłynęła na wyobraźnię milionów czytelników, ale także wywarła znaczący wpływ w ich życiu. Serdecznie polecam!

Alohomora! Wreszcie nadszedł czas na to, aby otworzyć wielką skrzynię myśli przepełnioną aż po brzegi spostrzeżeniami, opiniami i tezami, które gromadziły się tam już od kilku dobrych lat, kiedy seria powieści o młodym czarodzieju stała się dla mnie kluczem do literackiego świata. "Harry Potter i Kamień Filozoficzny" to niewątpliwie jedna z najbardziej popularnych lektur...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nastanie mrocznej przyszłości to dosyć specyficzny temat, który ma bardzo wielkie grono odbiorców zachwyconych czarnymi scenariuszami pisarzy, niemniej jednak nie wszystkim przypada do gustu powieść przedstawiająca tak nierealne "jutro" naszego świata. Pomimo to, na półkach księgarni wciąż przybywa lektur, które obrazują kolejne lata bytowania człowieka na Ziemi, ukazując każdy element przyszłej wizji miast, życia, szarej rzeczywistości oraz różnego rodzaju dodatków fantastycznych, co naprawdę może zainteresować niejednego wymagającego czytelnika poszukującego szczypty wrażeń. Samantha Shannon to jedna z tych przewodniczek, która zaprasza na wycieczkę do mrocznego Londynu, miasta zmieniającego się na przestrzeni lat w ogromy dom dla jasnowidzów, którzy wcale nie są w nim mile widziani...

"Zakon mimów" to kolejna powieść pióra Brytyjki, Samanthy Shannon, która rozpoczęła swoją karierę w świecie literatury od wydania bestsellerowego tomu zatytułowanego "Czas żniw", zyskując tym rzesze fanów i sławę godną najbardziej doświadczonych artystów powiązanych z rynkiem książkowym. Już na samym wstępie muszę zaznaczyć, że jestem całkowicie zachwycony wszystkim, co przedstawia czytelnikom ta młoda pisarka, która w tak umiejętny sposób manipuluje wyobraźnią i emocjami ludzi, że dokładnie każdy powinien zapoznać się z jej twórczością. "Zakon mimów", kontynuacja serii Czas żniw, znów zabiera nas do Londynu, w którym główna bohaterka powraca do sił po dosyć ciężkich przeżyciach w jednym z obozów dla jasnowidzów. Trzeba tutaj zaznaczyć, iż historia ta po raz kolejny zaczyna się z zadziwiającym tempem. Właśnie to jedna z tych istotnych kwestii, która znacznie wyróżnia tę powieść od innych. W wielu powszechnie nam znanych kontynuacjach serii można dostrzec małe notatki pomagające czytelnikowi przypomnieć sobie dane kwestie z poprzedniego tomu. W tym przypadku autorka nie miała czasu na tego typu zabieg, fakt, zdarzały się sytuacje, w których główna bohaterka nawiązywała bezpośrednio do sytuacji wydarzonych w pierwszym tomie, aczkolwiek było to idealnie wkomponowane w cały zarys i kompozycję fabuły oraz nie charakteryzowało się to sztucznością ani nie było streszczeniem. Co więcej, budowa schematu powieści jest dla mnie totalną zagadką i muszę stwierdzić, że to właśnie takich książek od dawna poszukiwałem, by zaspokoić swoją wygłodniałą wyobraźnię. Po pierwsze, kreowanie napięcia i zastosowanie pewnego rodzaju "supła" z postrzępionych zagadek było, według mnie, istnym strzałem w dziesiątkę, bowiem posmakowało to lekką nutą kryminalnego schematu, który zawsze jest nie do rozszyfrowania. W tym przypadku było tak samo. Pomimo moich szczerych prób domyślania się, tworzenia własnych teorii wyjaśnienia zabójstw, kompletnie nic się nie ziściło. "Zakon mimów"to lektura, która cała przepełniona jest po brzegi wartką akcją, porywającą czytelnika i trzymającą go w napięciu. To właśnie kolejna sprawa, wyróżniająca tę powieść, nie jest ona wcale nudna, ale także nie jest przesycona prawdziwą nawałnicą intryg. Wprost przeciwnie, z biegiem stronic wciąż żąda się więcej i pojawia się swego rodzaju uzależnienie. Natomiast przedstawiając sytuację głównej bohaterki w drugiej części przygód, Paige Mahoney, można prędko zauważyć, że znów powraca do szarej rzeczywistości Londynu, która z każdym dniem nabiera kolorytu. Z jednej strony ciągła sprawa dotycząca Refaitów nie daje jej spokoju, musi znaleźć Naczelnika, zdecydować o pobycie w Siedmiu Pieczęciach, a także musi sprostać kolejnym problemom, które doprawdy wyrastają przed nią spod ziemi. W tej kwestii przyznaję, że naprawdę każdy element, bądź zabieg zastosowany w książce jest tak przemyślany i precyzyjny, iż czystą przyjemnością jest przeczytać 544 strony, a w rzeczywistości po ich przewertowaniu mamy ogromny głód dalszych przygód, który chcielibyśmy jak najszybciej zaspokoić. Jedno jest pewne, "Zakon mimów" to istna bomba, której eksplozja jest niesamowicie piękna.

Reasumując, "Zakon mimów" to naprawdę idealna kontynuacja serii Czas żniw, w której możemy spodziewać się wszystkiego, bowiem autorka wciąż bombarduje nas intrygami, które pomimo swojej natury burzenia planów są naprawdę wspaniałe i pomysłowe. Zestawienie szybkiej akcji i naprawdę wspaniałej historią jasnowidzów Londynu z dodatkiem fantastycznej woni czyni tę powieść naprawdę wyjątkową, która od początku hipnotyzuje i uzależnia czytelnika. Serdecznie polecam!

http://recenzjewojtka.blogspot.com/

Nastanie mrocznej przyszłości to dosyć specyficzny temat, który ma bardzo wielkie grono odbiorców zachwyconych czarnymi scenariuszami pisarzy, niemniej jednak nie wszystkim przypada do gustu powieść przedstawiająca tak nierealne "jutro" naszego świata. Pomimo to, na półkach księgarni wciąż przybywa lektur, które obrazują kolejne lata bytowania człowieka na Ziemi, ukazując...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Różne wizje przyszłości kreowane przez artystów z całego świata już od dawna sprawiały, że moja wyobraźnia samoistnie wzdrygała się na samo ujawnienie obrazu nastania mrocznych czasów. Także ciekawość i chęć rozwikłania przyczyny owych zmian całkowicie przysłaniały mi zarys lektury, toteż zamiast zagłębiać się w fabułę, pogrążałem się we własnych myślach. Tym razem postanowiłem zaryzykować i przekonać się o jednej z najbardziej polecanych oraz intrygujących książek- "Czasie żniw", w którym magia łączy się razem z ciemną wizją świata. Lektura ta zaciekawiła mnie już od samego początku, kiedy tylko pojawiła się na rynku, jednak nie miałem aż tyle odwagi i chęci, żeby przełamać się do tej tajemniczej historii. Czy tym razem lektura mnie przerosła?

Debiut młodej brytyjskiej pisarki Samanthy Shannon już od samego początku wkroczyło na światowy rynek książki bez żadnych przeszkód, wzbudzając tym zainteresowanie i podziw wśród społeczeństwa. Zaskakujący jest również fakt, iż prawa filmowe "Czasu żniw" zostały sprzedane wytwórni The Imaginarium Studios jeszcze przed zaplanowaną premierą książki, toteż w przyszłości będziemy mogli spodziewać się oryginalnej superprodukcji. Muszę przyznać, że naprawdę trudno jest wydać oczywistą opinię o książce, która jest po prostu fenomenalna, a co dopiero skonstruować scenariusz godny pozycji tak, by przedstawić fabułę rozlewającą się na 520 stron. "Czas żniw" to zdecydowanie książka, która przez kilka dni zawładnęła moją wyobraźnią i uzależniła do tego stopnia, że mogłem spędzić z nią cały dzień i wciąż było mi mało. Czytelnik sam nie zdaje sobie sprawy z siły jaką ma w sobie opowieść o jasnowidzach, którzy działają wbrew prawu, a nawet żyją i oddychają wbrew prawu. Idealnie wykreowana fabuła ozdobiona różnymi wątkami i posypana garścią intryg naprawdę robi wielkie wrażenie, kiedy zagłębiamy się w lekturze przepełnieni niepewnością. Dochodzę do wniosku, że naprawdę trudną sprawą jest wydanie opinii o tej książce. Spokojnie można ubrać ją w jedno słowo- arcydzieło. Jednakże to wciąż mało by wyrazić wszystko, czego doświadcza się w czasie czytania. Samantha Shannon bardzo dokładnie ulepiła swój świat słowami, by czytelnik mógł go sobie wyobrazić bez najmniejszego problemu ze wszystkimi szczegółami. Wiele osób także obawia się lektur, które napisane są przez młode osoby, bowiem panuje ogólne przekonanie, iż wtedy powieść jest niedopracowana i pełna niedociągnięć. Jak najbardziej jest to błędne założenie. Twierdzę nawet, że wiele pisarzy z ogromnym doświadczeniem powinno nauczyć się od Samanthy budowania napięcia, wynajdywania oryginalnych pomysłów i konstruowania fabuły, która na pierwszy rzut oka wydaje się ogromna, jednak mimo tego czytelnikowi wciąż jest jej mało. "Czas żniw" to nie tylko czyta akcja, ale także bohaterowie, którzy odgrywają kluczową rolę w pozycji. Muszę przyznać, że główna postać w powieści, Paige Mahoney, jest zdecydowanie tą, która zdobywa sympatię już po pierwszej stronie lektury. Dziewczyna ta jest inteligentna, przebiegła i wciąż walczy o swoje. Nie jest typową bohaterką, która użala się nad sobą i denerwuje do granic możliwości. "Czas żniw" zdecydowanie jest przemyślany od a do z i każdy powinien się z nim zapoznać.

Podsumowując, powieść "Czas żniw" to naprawdę tajemnicza wyprawa do Wielkiej Brytanii, gdzie zamiast popołudniowej herbaty i sławnego na cały świat Big Bena dostajemy filiżankę mrocznej przyszłości kraju z zagadkową nutą magii w płynie. Jedno jest pewne, świat jasnowidzów pochłonie cię bez reszty i długo nie wypuści ze swoich objęć, a istnym grzechem jest nie poznać go choć odrobinę. Książka Samanthy Shannon jest prawdziwym rollercoasterem, który gna z zabójczą prędkością, zapewniając czytelnikom masę wrażeń i emocji. Jest to, jak dotąd, najlepszy debiut książkowy jaki kiedykolwiek czytałem i z niecierpliwością czekam na dalsze losy bohaterów książki. Gorąco polecam!

http://recenzjewojtka.blogspot.com/

Różne wizje przyszłości kreowane przez artystów z całego świata już od dawna sprawiały, że moja wyobraźnia samoistnie wzdrygała się na samo ujawnienie obrazu nastania mrocznych czasów. Także ciekawość i chęć rozwikłania przyczyny owych zmian całkowicie przysłaniały mi zarys lektury, toteż zamiast zagłębiać się w fabułę, pogrążałem się we własnych myślach. Tym razem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Patrycja Gryciuk to autorka, która wcale nie jest mi obca, co więcej, dokładnie rok temu miałem przyjemność zapoznać się z jej pierwszą debiutancką powieścią, którą zapamiętam na bardzo długo ze względu na perfekcyjną fabułę dopracowaną w najdrobniejszych szczegółach. Niemniej jednak przed kolejną lekturą spod pióra pisarki czuję, jakbym nigdy nie doświadczył jej ogromnego talentu i zabójczej pomysłowości. Cóż, na pewno wiele prawdy kryje się w tym przekonaniu, bowiem kolejna książka tego samego pisarza zawsze ciągnie za sobą całkiem inną historię, uczucia oraz pomysł, więc nie ma się co dziwić o moje narastające wątpliwości. Należy zaznaczyć, że poprzedniczka "450 stron", zatytułowana "Plan", była po prostu fenomenalna i doprawdy wywróciła moją wyobraźnię do góry nogami, toteż teraz oczekuję od twórczości Patrycji Gryciuk czegoś więcej oraz boję się, że nowa pozycja jednej z moich ulubionych autorek po prostu mi się nie spodoba. Czy moje wątpliwości się sprawdziły?

"450 stron" to powieść, która była przeze mnie wyczekiwana dosyć długo, co tylko podsycało moją wygłodniałą wyobraźnię, która zaczęła stawiać wymogi kompletnie zachwycona "Planem". Tak więc gdy tylko otrzymałem egzemplarz nowej powieści Patrycji Gryciuk, od razu zacząłem go pochłaniać, mimo że czytałem już inną pozycję. Musiałem, po prostu musiałem przeczytać choćby jeden, góra dwa rozdziały, aby wreszcie doznać ulgi i zaspokoić w końcu ciekawość. Cóż, skończyło się jednak na pięćdziesięciu stronach, które minęły szybciej niż mógłbym się spodziewać. "450 stron" to zdecydowanie jedna z tych książek, które pożera się w zawrotnym tempie, a nie czyta w spokoju i opanowaniu. Muszę przyznać, że dosyć odmienny, a zarazem wyróżniający się i świeży pomysł autorki całkowicie mnie zszokował i sprawnie omamił mój rozum na tyle, że nie mogłem oderwać się od książki choćby na chwilę, bo wciąż o niej myślałem. Fabuła doprawdy wciągnęła mnie w wir kryminalnej przygody do świata pisarki, Wiktorii Moreau, w którym jedna z powieści stała się rzeczywistością, a rynek książek zupełnie oszalał z powodu ogromnego nieporozumienia i oszustwa na skalę globalną. A oczywiście w centrum całej sprawy mrożącej krew w żyłach stała główna bohaterka, która z każdym krokiem coraz bardziej zakopywała się w nowych tajemnicach i poszlakach, ciągnąc czytelnika za sobą.

"450 stron" ma naprawdę idealnie dopracowaną fabułę, która jak pułapka wabi czytelnika, a potem zamyka go w brutalnym świecie pełnym wijących się akcji. Trzeba przyznać, że przy tej lekturze naprawdę nie można się nudzić, bowiem intrygi rozsiane są w książce w hurtowych ilościach. Ważne jest, aby czytelnik zapiął pasy i ruszył do wspaniałej opowieści owianej wonią pachnącego tuszu drukarskiego, który może zabić. Po przeanalizowaniu "450 stron" przyznaję, że choć książka ta powstała w taki sam sposób co "Plan", czyli w głowie pisarki, to obie te pozycje niezwykle się od siebie różnią, jakby napisały je dwie inne osoby. Jest to naprawdę ogromna zaleta, bowiem Patrycja Gryciuk tym razem podała nam na talerzu coś znacznie innego, tajemniczego i przepełnionego wartką akcją w przeciwieństwie do poprzedniego dzieła zalanego emocjami. Teraz zostaje zagadką, co pisarka poda nam tym razem. Ja nie mogę się doczekać, bo mam na jej książki ogromny apetyt.

Podsumowując, jestem pod ogromnym wrażeniem powieści "450 stron", w której autorka obmyśliła dokładnie każdy występujący w niej detal, żeby perfekcyjnością fabuły przyprawić czytelnika o stan lekkiego wstrząsu wyobraźni. Tym razem Patrycja Gryciuk zabiera nas do historii przepełnionej tysiącami intryg, które wciąż oplatają czytelnika i nie pozwalają mu na chwilę wytchnienia. Jednocześnie doznajemy historii rodem z ekranu hollywoodzkiego kina, od której ciężko się oderwać. Gorąco polecam!

http://recenzjewojtka.blogspot.com/2015/08/450-stron-patrycja-gryciuk.html#more

Patrycja Gryciuk to autorka, która wcale nie jest mi obca, co więcej, dokładnie rok temu miałem przyjemność zapoznać się z jej pierwszą debiutancką powieścią, którą zapamiętam na bardzo długo ze względu na perfekcyjną fabułę dopracowaną w najdrobniejszych szczegółach. Niemniej jednak przed kolejną lekturą spod pióra pisarki czuję, jakbym nigdy nie doświadczył jej ogromnego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wprost uwielbiam powieści, w które sprawnie wpleciony jest tak popularny motyw jak magia, bowiem to za sprawą czarów możemy wprost z fotela przenieść się do odległych krain przepełnionych tajemniczymi istotami i zaczarowanymi opowieściami, które naprawdę uzależniają, pozostawiając w tyle szarą rutynę i nudę. Jednak z każdą poznaną lekturą dochodzę do wniosku, że to doprawdy niewyczerpalne źródło pomysłów zaskakujących za każdym razem najbardziej wymagających czytelników. Od autora bowiem zależy jak zobrazuje magię widzianą swoimi oczami. Tym razem mam przyjemność po raz kolejny zagłębić się w twórczość J. D. Horna, a dokładnie w drugi tom bestsellerowej serii zatytułowanej "Wiedźmy z Savannah", w której ujawnia się kolejne oblicze magii, tej współczesnej, krążącej dookoła nas. Czy tym razem zawiodłem się na pozycji z ulubionym motywem?

Na samym początku muszę przyznać, że pierwszy tom serii był dla mnie wielką zagadką i sam nie wiedziałem, co mam o nim myśleć. Z jednej strony naprawdę dobrze wykreowani i realistyczni bohaterowie oraz świetna fabuła, która wciąż zawija się i kręci, myląc czytelnika, a wszystko to utrzymane w humorystycznej i chwilami nieco mrocznej atmosferze. Natomiast z całkiem innego punktu widzenia czytając "Ród", doświadczyłem pewnego dziwnego zjawiska, które często mi się nie przytrafia, bowiem przy chłonięciu lektury częściowo zamroczyło moją wyobraźnię, co spowodowało silną dezorientację. Toteż z ogromną niecierpliwością czekałem na "Źródło", które z jednej wielkiej niewiadomej przerodziło się w naprawdę znakomitą niespodziankę, zaskakując mnie nad wyraz pozytywnie.

"Źródło" jest pozycją, która całkowicie skradła moją wyobraźnię już od pierwszych stron, które zagłębiałem z zadziwiającą lekkością i szybkością. Zdecydowanie drugi tom "Wiedźm z Savannah" znacznie lepiej obrazuje rozwijający się pomysł autora, zapewniając prawdziwą dawkę potężnej magii, która na pewno nie odbije się czkawką, a wręcz uzależni czytelnika do tego stopnia, że nie będzie mógł się oderwać od lektury. Co więcej, darzeni przeze mnie ogromną sympatią bohaterowie książki powracają w wielkim stylu ze zdwojoną siłą, wciągając do kontynuacji tajemniczej przygody w Savannah, dodając szczyptę trafionego humoru. I wreszcie docieram do sedna sprawy, którą jest jedna z przedstawionych w "Źródle" postaci, którą uważam za jedną z moich ulubionych i którą na długo zapamiętam, wyobrażając sobie styl jej chodzenia, mówienia i czarowania. Osobą, którą przybliżam jest Matka Jilo, staruszka pełna skrywanych tajemnic, czarownica, która charakteryzuje się "pożyczaniem" mocy, bo sama jej nie posiada oraz kobieta znana ze swojej magicznej działalności, w której rzuca uroki, wiąże magią uczucia czy spełnia te najczarniejsze życzenia klientów. Za pieniądze oczywiście. Możecie mi wierzyć, że nie sposób jej nie lubić, kiedy rzuca na lewo i prawo wyzwiskami, ukazując swą bezczelną naturę przepełnioną czarnym humorem. Natomiast wracając do najważniejszej bohaterki w "Źródle", Marcy, jest to naprawdę przyjazna dziewczyna, z którą poznajemy świat pełen zagadek i która od razu wzbudza sympatię u czytelnika przez realistyczne ukazanie i brak sztuczności. Muszę przyznać, że wszystkie wykreowane przez autora postacie wykazują się prawdziwością i z ogromną łatwością dołącza się do nich w trakcie trwania fabuły.

Naprawdę trudno jest oderwać się od drugiej części serii o wiedźmach choćby na chwilę ze względu na bombardujące czytelnika intrygi. Z jednej strony pojawia się postać, która od lat nie żyje, zaś z drugiej strony poznajemy szczegółowo naturę oraz zakręcony świat Marcy, sekrety rodziny Taylorów czy całego miasta Savannah. Autor naprawdę postarał się, żeby zrobić dobre wrażenie i wprowadził wątek kryminalny, który szokuje i zadziwia jednocześnie. Jedyną moją obawą co do powieści jest to, iż J. D. Horn zapewnił w "Źródle" tak wysoki poziom oraz tyle wspaniałych pomysłów, że trzecia część historii przyniesie same resztki nietrafionych idei i zużytych już wątków. Cóż, liczę na to, aby moje przypuszczenia się nie ziściły.

Podsumowując, kontynuacja cyklu "Wiedźmy z Savannah" okazała się być lepsza od swojej poprzedniczki, bowiem już od samego początku wzięła czytelnika w swoje objęcia i zaprosiła do współczesnego świata przepełnionego magią do granic możliwości, gdzie nawet po ulicach kręcą się złe siły, a za byle rogiem możemy spotkać duchy. Jedno jest pewne, "Źródło" zapewni ci deszcz ognistych intryg oraz prawdziwą lawinę dobrej zabawy pomieszaną z lekkimi wątkami kryminalistycznymi. Dzieło J.D. Horna to mieszanka wybuchowa, przy której zapomnisz o całym świecie. Gorąco polecam!

http://recenzjewojtka.blogspot.com/

Wprost uwielbiam powieści, w które sprawnie wpleciony jest tak popularny motyw jak magia, bowiem to za sprawą czarów możemy wprost z fotela przenieść się do odległych krain przepełnionych tajemniczymi istotami i zaczarowanymi opowieściami, które naprawdę uzależniają, pozostawiając w tyle szarą rutynę i nudę. Jednak z każdą poznaną lekturą dochodzę do wniosku, że to doprawdy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tematyka postapokaliptyczna jest jedną z tych, która od pewnego czasu zyskała bardzo dużą popularność w związku z licznymi przepowiedniami, występowaniem tajemniczych zjawisk przyrodniczych, a także czystą ciekawością ludzi, którzy chcą ujrzeć i zapoznać się z obrazem końca życia na niebieskiej planecie. Trudno więc dziś nie dostrzec spektakularnych produkcji czy wstrząsających książek, które wręcz zalewają rynek, prześcigając się w pomysłach, aby jak najbardziej zszokować ludzi i jednocześnie godziwie zarobić. Muszę przyznać, że wątki dotyczące strasznej apokalipsy, która zbiera ogromne żniwo, oraz przedstawianie najczarniejszych scenariuszy końca świata wcale nie należą do moich ulubionych motywów, a nawet twierdzę, iż czasami długi łańcuch katastrof zamiast wywoływać strach, powoduje śmiech. Dlatego też zadecydowałem, by tym razem wkroczyć odważnie do całkiem innej historii w cieniu apokalipsy i zapoznać się z powieścią „Dopóki nie zgasną gwiazdy”, by przekonać się na własnej skórze o trafności moich przekonań. Czy nie żałuję swojej decyzji?

Dzieło Piotra Patykiewicza już od pewnego czasu przykuło moją uwagę, jednakże mimo szczerych chęci zapoznania się z nim, wciąż wypełniał mnie strach i obawa, że nie sprostam zadaniu i nawet nie dokończę książki. Po prawdziwej burzy myśli zadecydowałem, aby wkroczyć do świata myśliwych, mcharzy, złomiarzy, sygnalistów oraz gońców i muszę przyznać, że wcale tego nie żałuję, bo powieść naprawdę mi się spodobała pod wieloma względami. Jednym z nich jest wykreowana przez autora Ziemia, która po Upadku nie wygląda tak jak wcześniej. Zginęło wiele ludzi, zaginęły dorobki cywilizacji, a nad światem roztoczyła się peleryna śniegu i mrozu. Pytaniem jest, czym jest ów Upadek? Już od początku pozycji zacząłem się nad nim głowić, jednak w czasie trwania fabuły cały czas bohaterowie odwołują się do wielkiego przełomu w życiu ludzkości, tłumacząc Upadek, jako zepchnięcie Lucyfera przez Boga z Nieba. Z tego względu nastała wieczna zima i na planecie pojawiły się Świetliki- latające nocą niebieskie kule, które są uważane jako demony i zagnieżdżają się w ciałach ludzi. Muszę przyznać, że taka koncepcja postapokaliptyczna wydaje mi się o wiele ciekawsza niż nastające po sobie kataklizmy, bowiem autor dołożył do niej szczyptę fantastyki, która wprawdzie nie jest wszechobecnie zauważalna, niemniej jednak nadaje powieści trafionego smaku. W dalszych rozdziałach "Dopóki nie zgasną gwiazdy" natrafiamy na kolejną definicję Upadku. Tym razem spotykamy się z tezą, iż na Ziemię spadła kometa, a nie Lucyfer, jednak zacofani ludzie postanowili wytłumaczyć sobie ową sytuację drogą wiary, co całkowicie mija się z prawdą według uczonych. Pewnie już każdy zauważył fakt, iż powieść Patykiewicza nie należy do lekkich książek, które czyta się dla zabicia czasu. Zdecydowanie "Dopóki nie zgasną gwiazdy" jest lekturą bardzo ambitną i zarazem ciekawą, jednakże wiele razy, kiedy nie byłem skupiony na fabule, całkowicie się rozpraszałem i musiałem czytać dany fragment drugi raz, bo nic z niego nie rozumiałem. Wydaje mi się, że jedynym minusem książki jest chwilowo ciągnące się urywki fabuły, kiedy wręcz nastawiałem się na akcję, a ona nadchodziła zbyt wolno. Oprócz tego uważam, że cała fabuła naszpikowana jest tajemnicami i mrocznymi sekretami, które tylko czekają aż czytelnik zacznie je rozwiązywać i powoli układać w jedno wielkie rozwiązanie zagadki. Od pierwszych stron tomu mamy również przyjemność towarzyszyć Kacprowi, głównemu bohaterowi powieści, dzięki któremu można obserwować zmiany w zachowaniu ludzi i ich nowe zwyczaje. Powszechnie znane nam szczury, które budzą odrazę wśród społeczeństwa, w świecie szesnastolatka są uznawane jako zwierzęta bardzo mądre i smaczne, a nawet są szkolone do odnajdywania ciał w ruinach. Natomiast zwyczajne przekonania, tok myślenia, a także powszechne zabobony zostały całkowicie zmodyfikowane przez czas i ludzi, którzy przetrwali Upadek i zadomowili się na szczytach gór w obawie przed krążącymi wszędzie Świetlikami. Można powiedzieć, że akcja całej powieści roztacza się pomiędzy latającymi demonami, życiem na postapokaliptycznej Ziemi i przygodami głównego bohatera, które doprawdy łączą się w jedną i spójną całość. Jedno jest pewne, prawdziwe lawiny intryg oraz naprawdę trafione przygody i wędrówki Kacpra zapewniają niesamowite wrażenia, które zapamiętam naprawdę długo. Cóż, przyznaję, że motyw apokalipsy naprawdę może zainteresować i wciągnąć. Jeśli nie wierzycie, to przeczytajcie "Dopóki nie zgasną gwiazdy" i się przekonajcie!

Podsumowując, powieść „Dopóki nie zgasną gwiazdy” częściowo rozwiała moje wątpliwości i zdecydowanie zmieniła postrzeganie tematyki postapokaliptycznej, która nie była przeze mnie pozytywnie odbierana i wręcz odpychała. Dzieło Piotra Patykiewicza to idealna powieść na długie i upalne dni, bowiem niesamowicie przerzuca czytelnika do świata wiecznego śniegu i zabójczego mrozu, studząc jego rozgrzaną do czerwoności wyobraźnię. To pełna wrażeń przygodna, dzięki której możemy poznać tradycje ludności zamieszkałej na szczytach gór oraz ciekawą przeszłość, teraźniejszość i przyszłość wykreowanej Ziemi. Mroźno polecam!

http://recenzjewojtka.blogspot.com/

Tematyka postapokaliptyczna jest jedną z tych, która od pewnego czasu zyskała bardzo dużą popularność w związku z licznymi przepowiedniami, występowaniem tajemniczych zjawisk przyrodniczych, a także czystą ciekawością ludzi, którzy chcą ujrzeć i zapoznać się z obrazem końca życia na niebieskiej planecie. Trudno więc dziś nie dostrzec spektakularnych produkcji czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Powieść „Niewolnicy snów” już od pierwszej chwili uświadomiła mnie, że naprawdę zasługuje na to, żeby poświęcić jej czas przez swoją nietuzinkowość. Przyznaję, że było to całkiem ryzykowne, jednak wcale nie żałuję, że właśnie po nią sięgnąłem, bowiem dzięki temu poznałem całkiem nowy świat, krainę snów, która może zabić i skrywa tyle zagadek, że przyprawia czytelnika o prawdziwy zawrót głowy.


Koszmary mają to do siebie, że w końcu się z nich budzimy i szybko zapominamy, a gdyby tak złe sny miały wpływ na rzeczywistość…? Witaj w świecie Martiki.



Zacznijmy od tego, że „Niewolnicy snów” nie są zwyczajną książką dla nastolatków, która od pierwszych stron naszpikowana jest scenami erotycznymi i fabułą nawiązującą do sagi „Zmierzch”. Niestety, jeśli lubicie takie właśnie powieści, to źle trafiliście i w tej chwili możecie przerwać czytanie recenzji, bowiem debiut Dominiki Budzińskiej to tak naprawdę jedna wielka zagadka, która nie tylko przelewa się przez całą akcję, ale także wymaga od czytelnika nuty zainteresowania i odrobiny czasu. Okazuje się, że przyswajanie wszystkich wiadomości, które naprawdę mocno intrygują i chwilami nawet dezorientują, to rzeczywiście ciężka sprawa, wymagająca dość dużo cierpliwości. Cóż, z natury jestem człowiekiem niecierpliwym, a więc sam nie wiem, co tak naprawdę się stało. Wydaje mi się, że wykreowanie przez autorkę specjalnej roli dla czytelnika całkowicie zmieniło oblicze fabuły, dodając jej kropli ożywienia i świeżości. Bowiem każdy mól książkowy powoli zaczyna zmieniać się w tajnego szpiega, obserwatora, a w końcu w detektywa, który teoretycznie chce pomóc rozwiązać sprawę dziwnych koszmarów dziewczyny, której towarzyszymy od samego początku historii, ale tak naprawdę nie może zrobić kompletnie nic. Owszem, jest to bardzo oryginalne i ciekawe, ale niestety niewiedza po pewnym czasie daje zbyt mocny znak, buntuje się, a my zaczynamy się lekko irytować.

Przyznaję się, że wiele razy odkładałem „Niewolników snów” na bok, ale nie przez to, że powieść mnie nudziła, a dlatego, że po prostu musiałem przemyśleć kilka kwestii oraz zastanowić się nad losami głównej bohaterki, Martiki. Szczerze powiedziawszy to jestem tym lekko zszokowany, bowiem to także okazuje, że książka ujawnia lekkie podłoże psychologiczne, a więc gratuluję. Zaś wracając do wstępu książki, myślę, że tak właśnie powinna się zaczynać każda pozycja, żeby wzbudzić w czytelniku zżerającą od wewnątrz ciekawość, która nie daje spać. Z zasady krótki tekst, a wywołuje takie emocje, że samoczynnie w powieści strony przewijają się same. Natomiast ze sprawą głównych bohaterów jest różnie. Jedni irytują, drudzy są niesamowicie ciekawi, inni zaś strasznie zagadkowi. Pośród tych wszystkich osób znajduje się główna bohaterka, która na pierwszy rzut oka w ogóle nie pasuje do tego otoczenia. Całkowicie się różni, ale jednak z biegiem rozdziałów okazuje małe, aczkolwiek nie znikome podobieństwo. Zaś o tym lepiej nie mówić, żeby nie zdradzić fabuły powieści. Najlepiej, żeby każdy zapoznał się z ogromną paletą różnorodnych bohaterów, którzy rzeczywiście są bardzo interesujący.

To, co wyróżnia „Niewolników snów” to dominacja motywu koszmarów nocnych, przewijających się przez całą fabułę. Uwierzcie mi, to naprawdę strzał w dziesiątkę. Czytając o koszmarach Martiki naprawdę można dostać gęsiej skórki, zostały one bowiem przedstawione z taką realnością, a również szczyptą strasznych zjaw, że doprawdy pożera się to w całości. Muszę także przyznać, że od samego początku bardzo przeszkadzała, a wręcz uwierała mnie doskonałość całej rodziny Royensen, która chwilami działała na czytelnika dość niekorzystnie, uświadamiając, że tak naprawdę nic nie wiemy o prawdziwej rodzinie. Było to dla mnie za bardzo doskonałe przedstawienie obecnie nam znanego modelu ogniska domowego, chwilami aż przesłodzone. Jednak z biegiem powieści zaczyna się to kategorycznie zmieniać, co wprawia czytelnika w prawdziwe osłupienie. Cóż, pojawia się kolejny pozytyw „Niewolników snów”, czyli nieprzewidywalność, która jest przeze mnie bardzo ceniona.


Reasumując uważam, że dzieło Dominiki Budzińskiej nie jest typową książką tworzoną specjalnie pod rzesze czytelników, czekających na kolejne romansidło. Nie znajdziesz tu także perfekcyjnej fabuły ani bohaterów kreowanych „od linijki”, ale znakomitą pełną wrażeń historię, której na pewno nie zapomnisz. Polecam!

Powieść „Niewolnicy snów” już od pierwszej chwili uświadomiła mnie, że naprawdę zasługuje na to, żeby poświęcić jej czas przez swoją nietuzinkowość. Przyznaję, że było to całkiem ryzykowne, jednak wcale nie żałuję, że właśnie po nią sięgnąłem, bowiem dzięki temu poznałem całkiem nowy świat, krainę snów, która może zabić i skrywa tyle zagadek, że przyprawia czytelnika o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kryminały zdecydowanie nie należą do tego typu pozycji, które czyta się z ogromną lekkością w przekonaniu, iż będzie to kolejna historia przepełniona miłością i szczęściem. Wprost przeciwnie są to książki, które powszechnie zostają uznawane jako dosyć "ciężkie" i przede wszystkim wymagające, ponieważ granica pomiędzy czytelnikiem a powieścią zostaje umyślnie zatarta, by obie strony mogły stworzyć spójną całość. Kryminał to przede wszystkim jedna wielka przygoda, w której czytelnik staje się zarówno bohaterem powieści, jak i obserwatorem całego wydarzenia. Jednak nie każdy lubi tego typu książki ze względu na prawdziwą lawinę bombardujących informacji, która zalewa umysł z każdą minutą, poszlaką i zdarzeniem. "Naznaczeni na zawsze" to kolejna historia, którą podjąłem się rozpocząć. Jednak czy się opłacało?

Dzieło Emelii Schepp już od samego początku wzbudzało we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony nie byłem całkowicie przekonany do książki, która jest debiutem szwedzkiej dziennikarki, bo, jak wiadomo, każdy zalążek początkowej twórczości może okazać się totalnym niewypałem. Zaś patrząc z zupełnie innej perspektywy, natrafiłem na bardzo tajemniczą książkę, której fabuła wydawała się oryginalna i mroczna niczym horror. Postanowiłem więc zaryzykować i zdecydowałem się, by wkroczyć do okrutnego świata Jany Berzelius, cenionej prokuratorki, która odkrywa swoją przeszłość, rozwiązując śledztwo w sprawie morderstw. Muszę przyznać, że pierwszy raz spotykam się z pozycją, w której doprawdy są aż dwie rozwinięte fabuły, które przeplatają się wzajemnie. Naprzeciwlegle ciągnących się wydarzeń dotyczących rozwiązania sprawy tajemniczego zabójstwa, zostają ukazane urywki, które wręcz nie pasują do całej koncepcji tomu. Było to ogromnym zaskoczeniem, kiedy kończąc rozdział, natrafiłem na zapisane kursywą przeżycia małej dziewczynki. Można powiedzieć, że już wtedy w każdym czytelniku budzi się mały Sherlock Holmes, który jest zawarty i gotowy do prowadzenia własnego śledztwa. W gruncie rzeczy jest to bardzo trudna sprawa, bowiem w moim przypadku się to nie udało. Myślałem, że odgadnę choć małą część historii, połączę fakty oraz zdarzenia i choć odrobinę wyprzedzę akcję, ale niestety nie wyszło z tego kompletnie nic. Kwintesencją kryminału jest bowiem szczególna zawiłość fabuły, która przerzuca czytelnika z toru na tor, porzucając słabe pytania i pomysły. Zawsze nastawiam się na to, że kolejna powieść znów przekręci całą historię o sto-osiemdziesiąt stopni, a ja nie dam się nabrać po raz kolejny i nie okażę zaskoczenia. Jednak moje założenie nigdy się jeszcze nie ziściło. Cóż, może to akurat dobrze, że trafiam na tak dobre kryminały, które mimo mojego sceptycznego nastawienia potrafią zmanipulować mnie do tego stopnia, że nie oderwę się od nich choćby na chwilę. Jedynym problemem, który dostrzegłem, jest bardzo trudny początek powieści, która startuje z ogromną prędkością. Muszę przyznać, że w większości przypadków, gdy powieść rozpoczyna się z wielkim impetem, to później maltretuje się ją przez całe wieki, nie mogąc jej zakończyć. Przy każdej książce zawsze pojawia się ta obawa, która bardzo często się sprawdza. Niemniej jednak "Naznaczeni na zawsze" nie jest książką aż tak zwyczajną, żeby plasować się w powszechnie znanych teoriach. Naprawdę ciężko jest zacząć kroczyć wśród bohaterów tego dzieła ze względu na szybkie tempo. Zdecydowanie nie jest to jedna z tych opowieści, które trzymają w napięciu przez cały czas, a oczekiwanie na moment kulminacyjny wydłuża się w nieskończoność. W tym przypadku cała fabuła usłana jest minami, które całkowicie szokują i zmieniają tor akcji, a kolejno występujące pomysły autorki rodzą następne pomysły i wątki, mnożące się bez końca. Jedno jest pewne, zdecydowanie "Naznaczeni na zawsze" nie należy do tych lektur, przy których się śpi, alb odpoczywa. Książka jest skonstruowana jak prawdziwy film sensacyjny, w którym intrygi są wysypane garściami, a tematyka wprost pochłania bezbronnego czytelnika. Jednak wracając do sprawy fabuły, w książce cały czas możemy liczyć na wybuchy akcji. Jedno morderstwo pociąga za sobą drugie, a śledztwo cały czas stoi w miejscu mimo wielu poszlak. Muszę przyznać, że w książce po raz kolejny spotykam zespół geniuszy, który wylewa siódme poty, by rozwiązać zagadkę, która doprawdy na pierwszy rzut oka jest nie do pokonania. Jana Berzelius, główny charakter oraz osoba nadzorująca śledztwo, to postać, która intrygowała mnie od samego początku. Można by rzec, że kobieta ta jest naprawdę dziwną osobą i na co dzień nie chcielibyśmy mieć z nią nic wspólnego, jednak jej życie jest jedną wielką zagadką. Została adoptowana i co nocy nawiedzają ją dziwne sny przypominające wspomnienia, lecz sama nic sobie nie przypomina, bowiem jej pamięć została zaburzona przez upadek. Rozpoczynając śledztwo, które okazuje się być kolejnym morderstwem, nie zdaje sobie sprawy z jego wagi. Okazuje się, że dzięki niemu dowie się wszystkiego o swoim życiu, które było niesamowicie okrutne i brutalne. Nie chcę w tej recenzji przybliżać wam dokładnie całej historii Jany, bowiem zasługuje ona na to, byście sami wzięli książkę i zapoznali się z przeszłością, której nikt by się nie spodziewał. Następnie w powieści występują komisarz Henrik Levin oraz Mia Bolander, którzy dwoją się i troją, wytężając umysły, a my przyglądamy się jak zawiłe śledztwo rozwija się i dobiega końca. Ogólnie rzecz biorąc, wszyscy występujący w książce bohaterowie bardzo przypadli mi do gustu,a nawet czarne charaktery, które dodają historii pikanterii.

Reasumując, początkująca Emelie Schepp okazała się naprawdę wspaniałym budowniczym i ulepiła świetną historię pełną niewiadomych spraw, krwawych morderstw i tajemnic mrożących krew w żyłach, które stawia przed czytelnikiem, by i on spróbował swoich sił w niebezpiecznym świecie. "Naznaczeni na zawsze" to naprawdę dobry kryminał, który jest przemyślany od "a" do "z". Książka ta niezwykle wciąga i jednocześnie wywołuje gęsią skórkę. Serdecznie polecam!

http://recenzjewojtka.blogspot.com/2015/07/naznaczeni-na-zawsze-emelie-shepp_30.html#more

Kryminały zdecydowanie nie należą do tego typu pozycji, które czyta się z ogromną lekkością w przekonaniu, iż będzie to kolejna historia przepełniona miłością i szczęściem. Wprost przeciwnie są to książki, które powszechnie zostają uznawane jako dosyć "ciężkie" i przede wszystkim wymagające, ponieważ granica pomiędzy czytelnikiem a powieścią zostaje umyślnie zatarta, by...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Ścieżka ocalenia" to trzecia część serii Antilia napisana przez polską autorkę Ewę Seno, która wykreowała świat na granicy szarej rzeczywistości i zupełnie odległych światów, które łączą się, tworząc niezwykłą historię pełną zagadek. Cóż, muszę przyznać, że pozycja ta była przeze mnie bardzo wyczekiwana, bowiem zapoznałem się już z pierwszą i drugą częścią, a po prostu nie znoszę niedokończonych serii. Jak wiadomo, często bywa tak, że pozycje wchodzące w skład cyklu są zupełnie odmienne. Czasami jeden tom jest arcydziełem, zaś o drugim chcielibyśmy zapomnieć. W przypadku serii Antilia nie było inaczej. Po lekturze pierwszego tomu miałem mieszane uczucia, bowiem motyw miłości mocno uwidoczniony w pozycji zaczął dominować bardziej niż obecna magia czy przygody w innym wymiarze. Natomiast "Cena odwagi", druga część, znacznie się ustabilizowała, idąc w kierunku przygód głównej bohaterki, a nie miłości, co zadziałało na korzyść książki. A więc czy moje rosnące oczekiwania zostały zaspokojone w "Ścieżce ocalenia"?

Po pierwsze muszę przyznać, że sam widok książki przyprawił mnie o dreszcze, bowiem jest ona naprawdę pokaźnych rozmiarów i obawiałem się, że jeśli będzie to kontynuacja interesującej serii w stylu paranormal romance, to nie dotrwam do końca, bo po prostu tego nie zniosę. Cóż, zawsze zastanawia mnie to, czemu autorzy wplatają miłość w tak dużych ilościach do książki, kiedy fabuła i akcja są o wiele bardziej intrygujące i wciągające, a czytelnik zamiast przeżywać dalej przygodę w świecie zaczarowanych istot, towarzyszy niezdecydowanemu uczuciu, które wręcz irytuje. Wtedy powieść znacznie traci na znaczeniu, bynajmniej w moim odczuciu, gdyż czytałem wiele książek, w których miłość była wyraźnie przedstawiona, aczkolwiek nie wchodziła w paradę biegnącej fabule i czytanie o niej nie zajmowało 200 stron książki. Rozumiem, że niektórzy lubią czytać o miłości w tak zawiłej sytuacji, ale w moim przypadku działa to odpychająco. Tak zdarzyło się w "Tatuażu z lilią", który mimo niezwykłej historii wplątanej w wir teraźniejszości i fantastyki trochę mnie znudził przedstawionymi uczuciami głównej bohaterki. Dlatego też bardzo obawiałem się o przygody Niny w ostatnim tomie, jednak moje oczekiwania, dzięki Bogu, się sprawdziły. Już od samego początku, gdy powoli wgłębiałem się w kontynuację powieści, poczułem, że jest ona znacznie inna, różni się od swoich towarzyszek w dużym stopniu. Sama postać głównej bohaterki, która wcześniej przez niezdecydowanie działała mi na nerwy, teraz przeszła ogromną metamorfozę. Stała się odważna, pewna siebie i przede wszystkim zdecydowana. Nina(bądź Antilia) stała się prawdziwą przywódczynią z krwi i kości, która działa, działa i jeszcze raz działa, a nie ślęczy na łóżku i płacze, bo nie wie, co ma zrobić. W "Ścieżce ocalenia" mamy prawdziwą okazję towarzyszyć Antilii, kiedy ta jest w ciąży i śledzić jej uczucia oraz przemyślenia. To bardzo duże zaskoczenie, bo jeszcze nigdy w książce nie spotkałem się z taką sytuacją, gdy kobieta w stanie błogosławionym ma walczyć ze złem. Byłem bardzo ciekaw jak autorka pogodziła te dwie rzeczy i znów mnie zamurowało pomysłowością oraz niesamowitym wyczuciem fabuły. Widać, że Ewa Seno bardzo się postarała i obmyśliła szczegółowo każdy element, by potem zasypać czytelnika lawiną intryg i uwięzić go w gęstej akcji. Cóż, mogłoby się wydawać, że co za dużo, to nie zdrowo, jednak w moim przypadku było tak, iż po prostu chłonąłem dokładnie wszystko, co autorka podała mi jak na talerzu i wciąż było mi mało. Najgorszym problemem był dla mnie brak czasu, więc czasami czytałem pozycję na raty i bardzo tego żałowałem, bo chciałem ją "pożreć" od razu. "Ścieżkę ocalenia" spokojnie więc można porównać do ruchomych piasków, jak raz spróbujesz do niej wejść, ona wciągnie cię całego i wypuści z objęć dopiero na koniec. Cóż, przyznaję, że miałem do tej książki ogromne wymagania, bo ogólny pomysł na historię bardzo mi się spodobał, ale czegoś takiego się nie spodziewałem. Z ciekawości zacząłem zaznaczać te sytuacje, które po prostu przypadły mi do gustu i dokładnie jest ich aż 20. Każda sytuacja, którą Nina zbliżała się do wyzwolenia świata od zła, miała niezwykły urok i przede wszystkim pomysł, które wabią czytelników jak światło ćmę. A zakończenie to według mnie idealne zwieńczenie całej historii w tak niezwykły sposób, że naprawdę chylę czoła autorce, która sprawiła, iż poczułem, że seria tą, a przede wszystkim trzeci tom, będę pamiętał naprawdę długo.

Reasumując, "Ścieżka ocalenia" to ostatni tom serii Antilia, która zyskała bardzo dużą popularność głównie wśród młodzieży, ale także wśród szerszego grona czytelników. Kontynuacja niezwykłej historii Niny, która z biegiem dni stała się królową jednej z planet w Galaktyce, powróciła z podwójną siłą. Muszę przyznać, że nawet się tego nie spodziewałem i było to dla mnie niezwykłym zaskoczeniem. Twoją wyobraźnię zasypią dwie tony zaskoczenia, pięć ton wspaniałej przygody oraz ogromna lawina pomysłowości i nieprzewidywalności. Serdecznie polecam wszystkim całą serię, żeby zobaczyć niezwykły postęp i pracę autorki, która włożyła w Antilię całe serce. Polecam!

www.recenzjewojtka.blogspot.com

"Ścieżka ocalenia" to trzecia część serii Antilia napisana przez polską autorkę Ewę Seno, która wykreowała świat na granicy szarej rzeczywistości i zupełnie odległych światów, które łączą się, tworząc niezwykłą historię pełną zagadek. Cóż, muszę przyznać, że pozycja ta była przeze mnie bardzo wyczekiwana, bowiem zapoznałem się już z pierwszą i drugą częścią, a po prostu nie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Próba żelaza Holly Black, Cassandra Clare
Ocena 7,3
Próba żelaza Holly Black, Cassan...

Na półkach:

Seria "Magisterium" już od pierwszych chwil wydawała mi się bardzo intrygująca, bowiem porównywanie pierwszej części zatytułowanej "Próba żelaza" przez czytelników do innych pozycji, które wręcz górowały, górują i będą górować na światowych listach bestsellerów, to niezaprzeczalnie ogromna pochwała, ale także potężne wyzwanie dla lektury, ponieważ może okazać się ona aż za bardzo podobna do tomów, które poniekąd posłużyły za wzorzec. Moim zdaniem określenie, że książka jest podobna do serii o Harrym Potterze bądź też "Igrzysk śmierci", to bardziej obelga niż komplement, bowiem zaczynanie kolejnej historii, którą już tak naprawdę kiedyś czytałem jest bezsensowne, a w głowie wciąż błyszczy myśl: "Czy ktoś naprawdę nie mógł napisać coś oryginalnego i kreatywnego, tylko "posiłkował się" dziełami innych autorów?!". Niemniej jednak nigdy nie posądzam książki po opiniach innych, bo, jak wiadomo, każdy ma inny gust i nie ma to jak doświadczyć czegoś na własnej skórze.

Po pierwsze cała seria "Magisterium" powstała z idei dwóch amerykańskich autorek, dla których pisanie powieści to wcale nie żadna nowość. Toteż Holly Black i Cassandra Clare postawiły sobie poprzeczkę naprawdę wysoko, bynajmniej w moim odczuciu, bowiem pisanie powieści w parze pociąga za sobą dwa razy więcej emocji, fabuły, bohaterów, opisów i akcji. A więc moje oczekiwania co do książki z każdą chwilą rosły. Czytając kilkadziesiąt opinii, spotykałem się z różnymi poglądami, które albo wychwalały powieść, albo kompletnie ją krytykowały. Gdy wreszcie zasiadłem do lektury, miałem mieszane uczucia w stosunku co do niej. Z jednej strony sam nie wiedziałem jak przebrnę przez nią, gdy mi się nie spodoba, zaś z drugiej strony zastanawiało mnie, co musiałoby się stać, żebym powiedział, iż seria "Magisterium" jest o niebo lepsza od Harry'ego Pottera. Niemniej jednak spokojnie dotrwałem do końca "Próby żelaza" i muszę przyznać, że ani mi się ona nie spodobała na tyle, że nie mogę przestać o niej myśleć, ani też całkowicie nie odrzuciła, żebym nie mógł jej przetrawić. Szczerze powiedziawszy to pierwszy raz spotykam się z powieścią tak zrównoważoną i poprawną, że wręcz trudnością było napisane do niej opinii. Pierwszym minusem jest to, że moje oczekiwania pojechały sobie w siną dal, pozostawiając dosyć gorzki smak rozczarowania. Po pierwsze w "Próbie żelaza" nie doczekałem się "podwójnej energii" autorek. Owszem, pomysł na całą serię jest jak najbardziej trafiony i grzechem byłoby stwierdzenie, że to powieść skazana na porażkę, bo tak nie jest. Niemniej jednak po takim szumie wśród czytelników spodziewałem się w książce "tego czegoś", co wszyscy zobaczyli, a co ja chyba ominąłem. Ale cóż, bywa również i tak, że lektura nie musi się komuś spodobać, przecież nie jest to obowiązkowe. Idąc szablonowym stylem oceniania( fabuła, akcja, bohaterowie), z pewnością nie zaskoczę wszystkich i powiem, że mimo mojego rozczarowania fabuła była jak najbardziej poprawna, akcja czasami się ciągnęła, a główny bohater był dla mnie złym pomysłem. To fakt, że kolejnym impulsem, który wręcz zesłał na moją wyobraźnię falę goryczy, był Callum, chłopiec, który przeszedł wiele w swoim życiu, kuleje, nie ma mamy, jego ojciec odsunął go totalnie od magii oraz jest kompletną fajtłapą. Doprawdy postać ta tak działała mi na nerwy, że czasami zamykałem książkę i wolałem pouczyć się z jakiegoś przedmiotu, natomiast kiedy emocje odchodziły i znów starałem się poświęcić czas powieści, główny bohater znów zburzył moją chęć. Dlatego też ogromną uwagę zwróciłem na Aarona i Tamarę, osoby, które były w grupie wraz z Callem. Kolejnym ważnym elementem jest sprawa magii i szkoły. Cóż, ani to, ani to nie przypominało mi Harry'ego Pottera. Podobieństwo to objawia się jedynie w nazwie, natomiast wgłębiając się w fabułę i porównując dany element do innego, występującego w innym dziele, zdałem sobie sprawę, że magia z książek J.K. Rowling pochodziła bezpośrednio od człowieka i w dużym stopniu do jej kierowania przyczyniała się różdżka. Natomiast czarowanie w "Próbie żelaza" miało swoje źródło w żywiołach natury i to z tego miejsca każdy czerpał energię. Zaczarowana szkoła także różni się przede wszystkim tym, że mieści się głęboko pod ziemią, a jej wnętrze może być odebrane jako lekko ostentacyjne, jednak z opisów dowiadujemy się, że jest bardzo surowe i wręcz zimne. Cóż, więc można powiedzieć, że dość szybko rozprawiłem się z moimi głównymi problemami, które błądziły mi po głowie już od momentu przed sięgnięciem po pozycję. Niemniej jednak skupiając się na dobrych stronach dzieła, należy wspomnieć o zakończeniu, które aż chce się pamiętać, gdyż tak wzmocniło ono akcję powieści, że miało się wrażenie, iż oglądamy film rodem z Hollywood. W książce pojawia się też dość znany motyw walki dobra ze złem, jednak założenia czytelnika szybko zostają zburzone, jeśli chodzi o dominację jednego z wartości moralnych. Cóż, nie da się przewidzieć, co duet pisarzy przygotował dla swoich czytelników, a to Holly i Cassandrze wyszło perfekcyjnie.

Reasumując, "Próba żelaza" to kolejna książka, która ujawnia inne oblicze magii i inną historię, która ociera się o rzeczywistość i irracjonalizm. Jestem pewien, że seria "Magisterium" zapewni młodszym dzieciakom naprawdę dużo radości i wspaniałej przygody w świecie pełnym czarów i tajemnic, jednak mi nie przypadła ona zbytnio do gustu, jednak wcale jej nie skreśliłem. Holly Black i Cassandra Clare zapraszają wszystkich do szkoły dla uczniów, którzy uczą się. aby jak najlepiej panować nad danym żywiołem, toteż zachęcam was, żebyście przeczytali książkę, która jest godna oceny czytelnika i jego drobnej uwagi.

www.recenzjewojtka.blogspot.com

Seria "Magisterium" już od pierwszych chwil wydawała mi się bardzo intrygująca, bowiem porównywanie pierwszej części zatytułowanej "Próba żelaza" przez czytelników do innych pozycji, które wręcz górowały, górują i będą górować na światowych listach bestsellerów, to niezaprzeczalnie ogromna pochwała, ale także potężne wyzwanie dla lektury, ponieważ może okazać się ona aż za...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Bezczelna" jest książką, która trafiła w moje ręce całkiem przypadkowo w drodze losowania i, szczerze powiedziawszy, nie byłem co do niej przekonany głównie z tego względu, że jeszcze nie słyszałem o tej pozycji. Niemniej jednak z czystej ciekawości zgłosiłem się po nią, czytając opis, gdyż od pewnego czasu potrzeba mi "lekkiej" książki, przy której nie muszę się męczyć i wylewać siódmych potów, ponieważ mam dosyć nieokreślonych bohaterów, którzy przez całą powieść zastanawiają się czy chcą zjeść kanapkę czy nie. Cóż, można powiedzieć, że przechodzę czytelniczy kryzys i właśnie teraz oczekuję od książek czegoś więcej, a przede wszystkim oryginalności, bowiem dławię się marnymi powieściami z tysiącem motywów zaczerpniętych z kultowych serii. A więc już od początku zaufałem autorce, iż wykreowała książkę, która rozbudzi mnie, gdy będę jechał rano autobusem do szkoły i przy której nie będę myślał, ile jeszcze do jej końca. "Bezczelna" samym tytułem uświadamia czytelników, że nie ma się do czynienia z kolejnym romansidłem, który powala zawiłością i powoduje skutki uboczne. Ujmując całość, dzieło Martyny Kubackiej to historia Magdy, która swoją postawą mogłaby spokojnie zabić. Rzeczywiście dziewczyna ta to istny dynamit, którego można zapalić byle sytuacją i słowem, a wtedy konsekwencje są naprawdę straszne. Przez pierwsze strony wciąż nasuwa się pytanie, dlaczego ona taka jest. Wiadomo, ludziom zdarzają się złe dni. Cóż, dopiero później objawia się wyczekiwane objaśnienie, które całkowicie zmienia nastawienie czytelnika. Moment, w którym dowiadujemy się o rodzinie Magdy jest tak zaskakujący, że sami w momencie stajemy się bezczelni i całkowicie zmieniamy co do niej nastawienie. A więc należy podkreślić, że "Bezczelna" jest książką, w której nie mamy do czynienia z bohaterem- leniwcem, a z prawdziwie krwistą postacią, która doprawdy wciąga do historii i jest jak najbardziej oryginalna. Naprawdę wiele czołowych pisarzy mogłoby się uczyć od pani Martyny kreowania bohaterów, którzy na ogół są trochę wyidealizowani, ale czytelnik nawet tego nie czuje przez ich gęsty charakter, który wypełnia powieść. Natomiast wracając do sprawy Magdy, staje się ona dynamiczna, ulega ogromnej metamorfozie. Bezczelna dziewczyna, która po prostu nie owija w bawełnę, lecz wali prosto z mostu, co jej ślina na język przyniesie, ujawnia swoją prawdziwą naturę, a jej mur powoli pęka. To wszystko dzieje się za sprawą dwóch mężczyzn, którzy są z wyglądu tacy sami, aczkolwiek każdy z nich ma inny temperament. Przez nawałnicę niezwykłych zdarzeń główna bohaterka zaskakuje czytelnika różnymi sytuacjami, które wymagają od niej cierpliwości oraz posłuszeństwa. Muszę przyznać, że uszczypliwe uwagi i głośne przemyślenia Magdy owiane są mocną nutą humoru, który rozbawia czytelnika do łez. Natomiast odchodząc od tej dobrej strony powieści, fabuła dzieła Martyny Kubackiej w ostatnich rozdziałach za bardzo spieszyła, toteż natłok akcji został przedstawiony w starannie oddzielonych fragmentach. Cóż, moim zdaniem ten element nie był trafny, bowiem strzępki akcji nigdy nie wyglądają poprawnie same w siebie. Trzeba je najpierw ubrać w odpowiednie słowa, żeby zaciekawiły czytelnika, a nie były jak informacja w gazecie. Kolejną ważną kwestią jest zachowanie głównej bohaterki. Niestety musiałem się tego doczepić, cóż. Rozumiem, że Magda została wykreowana na tak bezczelną i to jak najbardziej działa na korzyść, jednak wydaje mi się, że w jednej scenie było aż nadto bezczelności w stosunku do szefa. Oj, gdyby ta postać istniała w rzeczywistości, to marny byłby jej los. Reasumując, "Bezczelna" to istny wulkan pozytywnej energii, który bawi, ale także wprawia w zakłopotanie. To "lekka" lektura służąca poprawie nastroju po powrocie ze szkoły ( fakt sprawdzony), przy której nie trzeba się wysilać, myśleć i czytać niektóre fragmenty od początku, bo się ich nie zrozumiało. "Bezczelna" to stosunkowo prosta historia, którą chce się czytać. Polecam!

www.recenzjewojtka.blogspot.com

"Bezczelna" jest książką, która trafiła w moje ręce całkiem przypadkowo w drodze losowania i, szczerze powiedziawszy, nie byłem co do niej przekonany głównie z tego względu, że jeszcze nie słyszałem o tej pozycji. Niemniej jednak z czystej ciekawości zgłosiłem się po nią, czytając opis, gdyż od pewnego czasu potrzeba mi "lekkiej" książki, przy której nie muszę się męczyć i...

więcej Pokaż mimo to