-
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać441 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14 -
Artykuły
Zapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2016-12-31
2018-04-19
2018-02-28
Listy do utraconej" pojawiły się na polskim rynku wydawniczym i nie zaczepiły mnie mówiąc "hej Ty! Na pewno chcesz przeczytać tak wspaniałą książkę!". Wiem, że wiele osób bardzo sobie zachwalało powieść Pani Kemmerer, ja jednak nie czułam się do niej przekonana. Nie do końca wiedziałam o czym opowiada, nie interesowało mnie jakie emocje wywołuje w czytelniku i w sumie przeszłam obok niej bardzo, ale to bardzo obojętnie. Do czasu aż natknęłam się na jedną recenzję (niestety nie pamiętam czyją), która ujęła mnie swoją prostotą i uczuciami w niej zawartymi. Autorka tak ładnie mówiła o tym tytule, widać było że nie siliła się na wyszukane słownictwo, a mimo że pisała chaotycznie, to prosto z serca. I to mnie ujęło. Na tyle, że chciałam natychmiast zmienić ten stan rzeczy i przeczytać polecaną powieść. Minęło parę dni zanim sfinalizowałam zamówienie i zanim ono do mnie dotarło, do tego czasu minął jednak najgorszy okres, w którym oddałabym za nią jedną nerkę.
Kilka miesięcy temu Juliet straciła matkę, która była korespondentką wojenną. Od tego czasu dziewczyna często przychodzi na cmentarz i zostawia na jej grobie listy. To była taka ich mała tradycja- nie mogąc być ze sobą tak często jak to możliwe, pisały do siebie słowa i wysyłały pocztą. Teraz jednak nastolatka nie umie sobie pogodzić ze stratą, aż pewnego dnia ktoś odpisuje na jej list, a konkretnie dopisuje do niego dwa słowa. Jest to Declan, który właśnie na cmentarzu odbywa swoje prace społeczne. Swego czasu chłopaka również coś złamało, coś co sprawiło że zmieniło się całe jego życie, skutkiem czego jest właśnie obowiązkowa praca na cmentarzu. Oboje nie mają pojęcia kto kryje się po drugiej stronie kartki, jednak czy lepiej jest znać kogoś czy żyć wyobrażeniami na jego temat?
Nie ma w tej książce rzeczy, która by mi się nie podobała. Naprawdę nie ma. Bardzo dawno nie spotkałam się z tak mądrą i przejmującą powieścią dla młodzieży i jestem pewna, że znalazłam właśnie perełkę wśród gatunku. Jeśli mielibyście przeczytać tylko jedną książkę w tym miesiącu, to niech to będą "Listy do utraconej". Zobaczycie jak autorka cudownie relacjonuje nam historię, jak splata ze sobą losy Juliet i Declana, w jaki piękny sposób pisze o radzeniu sobie ze stratą, a to wszystko na powierzchni niecałych czterystu stron. Ta opowieść nie zawiera w sobie scen erotycznych, nie jest ckliwa, ani przedramatyzowana, a jej głównym filarem wcale nie jest wątek romantyczny między dwójką nastolatków, a rodząca się między nimi nić porozumienia. Ta książka przypomina mi moje ulubione tytuły, które czytałam parę lat wstecz, a jednocześnie wiem że się od nich różni, tak samo jak różni się mój gust i moje podejście do nich.
Juliet i Declan to postacie bardzo realistyczne, mają problemy z którymi radzą sobie najlepiej jak mogą, ale czasem nawet to nie wystarcza. Na przestrzeni stron widzimy jak zmienia się (głównie) podejście Juliet do Declana (będę nadużywać tych imion, ponieważ są piękne!), która na początku uważa go za gbura, który chciałby każdego skrzywdzić. Sam Declan jest przyzwyczajony do takich spojrzeń i zachowań, chociaż jest tak daleki od robienia krzywdy innym, jak tylko być może. Cała historia ma dwóch narratorów i to bardzo mi się podoba! Wiem co czuje Declan, co czuje Juliet, jak patrzą na siebie wzajemnie i jak ich relacja ewoluuje do przyjaźni. Opowieści z tajemniczymi korespondentami jest dość sporo, chociażby "P.S. I like you", "Tak wygląda szczęście"czy "Lato koloru wiśni"- każdą z nich uwielbiam, co może świadczyć też o tym, że po prostu motyw pisania listów lubię bardziej niż podejrzewałam. Jeśli chodzi o moje prywatne polecenia, to "Listy do utraconej" przypominają mi lekko "Idealną chemię" i "Pułapkę uczuć". W zasadzie to łączy je tylko miejsce akcji, którym jest szkoła średnia i moje wrażenia po przeczytaniu każdej z nich. Ale podskórnie czuję, że jeśli komuś spodobała się któraś z tych dwóch, to i "Listy do utraconej" zapisze do grona ulubieńców.
Powieść Brigid Kemmerer zaczęłam czytać wieczorem z zamiarem poznania najwyżej kilku rozdziałów, ale położyłam się spać o drugiej w nocy. Bardzo ciężko było mi się oderwać, choćby po to by zaparzyć sobie nowy kubek herbaty, co już samo w sobie jest wystarczającą rekomendacją. Brakowało mi takiego wieczoru, takiego zarwania nocy dla powieści, tego uczucia rozpakowania paczki i zabrania się za książkę od razu, a nie po odstawieniu na półkę i czytaniu pół roku później. Podobało mi się uczucie ciepła i nadziei jakie daje ta lektura, jednocześnie będąc jednak opowieścią o radzeniu sobie z bólem i ze stratą. Polecam z całego serduszka i z niecierpliwością wyczekuję kolejnego tomu, tym razem o Revie, która mam nadzieję zostanie wydana.
Listy do utraconej" pojawiły się na polskim rynku wydawniczym i nie zaczepiły mnie mówiąc "hej Ty! Na pewno chcesz przeczytać tak wspaniałą książkę!". Wiem, że wiele osób bardzo sobie zachwalało powieść Pani Kemmerer, ja jednak nie czułam się do niej przekonana. Nie do końca wiedziałam o czym opowiada, nie interesowało mnie jakie emocje wywołuje w czytelniku i w sumie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-07-02
Nigdy nie wyrosłam i prawdopodobnie nigdy nie wyrosnę z miłości do luźnych miłosnych historii. Lato to wręcz idealny czas na ich poznawanie- siedzicie sobie na huśtawce, popijacie jakiś dobry koktajl, wokół Was ćwierkają ptaki, a nad Wami świeci słońce. Do tego w rękach trzymacie jedną z takich właśnie przyjemnych opowieści, które umilą Wam popołudnie lub dwa. Niejednokrotnie wybuchacie śmiechem, ale nic nie możecie na to poradzić- książka ma w sobie wiele zabawnych dialogów między bohaterami i wiele komicznych sytuacji. Jak na przykład główna, ta od której wszystko się zaczęło.
Życie Gii można opisać trzema słowami "Wszystko w porządku". Rodzina idealna jak z reklamy telewizyjnej, przyjaciółki dorównujące jej samej popularnością oraz przystojny chłopak. Chłopak, który zrywa z nią na parkingu, parę chwil przed wejściem na bal maturalny. Przykre prawda? Na domiar złego przyjaciółki nigdy nie poznały Bradleya i nie do końca wierzą w jego istnienie. Jak Gia ma teraz wejść na salę i pokazać wszystkim, że u niej "wszystko w porządku"? To jasne. Zagaduje przypadkowego chłopaka i błaga go by został jej zastępczym partnerem na jeden wieczór. Plan jest idealny- nikt nie zna jej eks, więc Pan Tajemniczy z łatwością może odegrać jego rolę, nie narażając się na krępujące wpadki. Do czasu kiedy Gia zda sobie sprawę, że jej życie nie jest tak ułożone, jak kiedykolwiek myślała, a nieznajomy z parkingu usilnie nie chce opuścić jej głowy. Co robić?
Kasie West to autorka, o której poznaniu marzyłam od dawna. Co prawda sądziłam, że na pierwszy ogień pójdzie inna jej książka, ale "Chłopakiem na zastępstwo" nie jestem ani trochę rozczarowana. Co więcej- tytuł ten rozkochał mnie w sobie i wyczulił na moje własne problemy, skutkiem czego jestem pewna, że będę do niego wracać.
Pozwólcie, że w mojej opinii nie będę używała imienia głównego bohatera, czyli Pana Tajemniczego. Chcę żebyście mieli taką samą frajdę jak ja przy odkrywaniu jego godności ;)
Kiedy poznajemy Gię nie da się nie zauważyć, że jest to osoba niezwykle powierzchowna i płytka. Chwilami było to dość irytujące, gdyż miałam wrażenie, że uosabia ona to wszystko, czego ja chciałabym unikać. Popularność, stanowisko przewodniczącej szkoły, przyjaciółki które na mój gust niewiele mają wspólnego z pojęciem przyjaźni oraz udzielanie się w mediach społecznościowych.
"Może powinnam zapytać na Twitterze, jakie mam jeść lody?"
Powyższy cytat idealnie ilustruje problem głównej bohaterki, ale myślę, że nie tylko jej. Myślę, że wielu z nas jest uzależnionych od opinii innych ludzi, za bardzo jak na mój gust. Tak jakby sprawą ogółu był wybór smaku lodów, które i tak MY będziemy jeść. Ale Gia przechodzi metamorfozę i to głównie za sprawą nowych przyjaźni i Tajemniczego Pana, który jej w tym pomaga. Strasznie się cieszę z tego powodu, ponieważ z każdym kolejnym rozdziałem lubiłam ją coraz bardziej. To typ bohaterki, która dużo ma do poprawienia, ale dzielnie brnie przed siebie, a jeśli czegoś nie wie, to po drodze się uczy. Popełnia błędy, ale szczerze ich żałuje i wie jak postąpić kolejnym razem.
Pan Tajemniczy to bohater idealny. Troszkę nerdowski i odstający od reszty, ale przyjazny, z poczuciem humoru i w okularach. Mam słabość do facetów w okularach :P Podoba mi się ile jest w stanie poświęcić w imię lojalności, choć często nie wychodzi mu to na dobre. Mój typ chłopaka perfekcyjnego. To chyba dlatego tak dobrze się mi o nim czytało i z pewnością będę go długo pamiętać :)
Momentami miałam wrażenie, że niektóre wątki są podobne do "Idealnej chemii" Simone Elkeles. Może ktoś z czytających jeszcze to zauważył? Idealna rodzina, bohaterka u której zawsze jest "wszystko w porządku" oraz chłopak który pomaga jej stać się sobą. Jednakże kocham obie te książki i ani myślę oceniać w skali "Która podobała mi się bardziej?". Oczywiście między książkami jest też wiele, wiele różnic, ale jeśli szukacie czegoś lekko podobnego do książki Pani Elkeles to "Chłopak na zastępstwo" jest dla Was.
Zakończenie jak dla mnie jest otwarte, zabrakło mi rozwinięcia co najmniej dwóch wątków. Nie jestem pewna czy to był zabieg specjalny, wysondowanie gruntu pod kolejną część, czy po prostu autorka chciała, żeby czytelnik sam dopowiedział swoje własne zakończenie. Mi nawet pasuje, bo i tak już po swojemu dopisałam własny ciąg zdarzeń :)
Powieść Kasie West może i jest pełna schematów. Może i nie jest to nic ambitnego. Ale jest bardzo ciepłą, zabawną, romantyczną i idealną na upalne dni książką. Z mojej strony serdecznie Wam ją polecam i czekam na coraz to nowsze jej twory, w szczególności "The distance between us" oraz "Pivot Point" ^^
Nigdy nie wyrosłam i prawdopodobnie nigdy nie wyrosnę z miłości do luźnych miłosnych historii. Lato to wręcz idealny czas na ich poznawanie- siedzicie sobie na huśtawce, popijacie jakiś dobry koktajl, wokół Was ćwierkają ptaki, a nad Wami świeci słońce. Do tego w rękach trzymacie jedną z takich właśnie przyjemnych opowieści, które umilą Wam popołudnie lub dwa....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-05-18
2018-07-12
Trzy lata temu zachwycałam się "Idealną chemią", świetną powieścią dla młodzieży poruszającą problem odmienności i niezrozumienia przez otoczenie oraz traktującą o miłości, która niespodziewanie dotknęła dwójkę głównych bohaterów. Do tej pory czytałam ją już dwukrotnie plus wracałam niezliczoną ilość razy do ulubionych fragmentów, cytaty na stałe wryły mi się w pamięć i ogólnie uważam ją za jedną z ważniejszych dla mnie książek. Na kontynuację czekałam dość długo, a kiedy wreszcie się ona ukazała- ja zaczęłam zwlekać i znajdować inne tytuły, dlatego dopiero teraz znalazłam w sobie motywację by po nią sięgnąć.
Carlos przyjeżdża do Stanów, aby rozpocząć naukę w liceum. Nie jest to jego wymarzony scenariusz, ale wie że mógł trafić o wiele gorzej. Jego brat załatwia mu mieszkanie u znajomego profesora Westforda, a na miejscu Carlos poznaje Kiarę, która bardzo szybko staje się dla niego kimś więcej niż zwykłą znajomą.
"Prawo przyciągania" liczy sobie zaledwie 304 strony, co jeśli chodzi o powieści romantyczne jest dość standardowym rozmiarem. Mam jednak wrażenie że na takiej ilości autorka mogła pokombinować trochę bardziej, bo dostałam przyjemnych bohaterów, przyjemną fabułę i przyjemną opowieść na jedno popołudnie. Tylko tyle i aż tyle. Książka jest fajna i idealna jako umilacz upalnego popołudnia, ale nie dorasta swojej poprzedniczce nawet do pięt. Jest przyzwoita i fajna w swoim gatunku, ale liczyłam na coś o wiele, wiele więcej.
Carlos jako drugi z braci Fuentes wyróżnia się meksykańskim pochodzeniem i cierpiętniczym podejściem do życia, odnoszę wrażenie że ponad połowa książki to były jedno narzekania "nie zasługuję na nic dobrego". Nie dopuszcza do siebie nikogo, neguje wszystko i jest takim typem bad boya, w którym ja nie widzę już nic dla siebie.
Kiara (której imię cały czas kojarzy mi się z pewną lwicą z pewnej hitowej animacji) jest pyskata, kocha naprawiać stare samochody, na ogół unika konfrontacji i woli stać w cieniu. Polubiłam ją, ale dalej nie jest to nic tak wspaniałego jak kreacja Brittainy z tomu numer jeden. Wychodzę na czepialską i podobno niedobrze jest porównywać do siebie dwie części serii, ale cóż poradzić? Miałam cudowne wspomnienia związane z "Idealną chemią" i brałam za pewnik że "Prawo przyciągania" będzie tak samo dobre, a nie było. Jestem bardzo mocno rozczarowana i ciężko mi patrzeć na te dwie opowieści i wierzyć że wyszły spod pióra jednej kobiety.
"Prawo przyciągania" nie jest zła tylko po prostu zwyczajna. Wszystko tutaj jest poprawne, ale brakowało mi jakichś emocji czy iskrzenia między dwójką zainteresowanych. Pochłania się szybko i to jak widać się nie zmieniło, ale nie odczuwałam takiej frajdy z czytania, na jaką liczyłam.
Trzy lata temu zachwycałam się "Idealną chemią", świetną powieścią dla młodzieży poruszającą problem odmienności i niezrozumienia przez otoczenie oraz traktującą o miłości, która niespodziewanie dotknęła dwójkę głównych bohaterów. Do tej pory czytałam ją już dwukrotnie plus wracałam niezliczoną ilość razy do ulubionych fragmentów, cytaty na stałe wryły mi się w pamięć i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-09-10
Samantha Reed prowadzi całkiem inne życie niż rodzina Garrettów- jest ono poukładane, ciche i sterylne. Dlatego tak bardzo lubi siadać na dachu i obserwować swoich głośnych sąsiadów u których zawsze coś się dzieje, aż pewnego razu przyłapuje ją na tym Jace Garrett i rodzi się między nimi więź. Jednak gdy w grę wchodzą uczucia, nawet najprostsza sytuacja staje się milionem skomplikowanych połączeń, zwłaszcza że są ludzie którym związek Sam i Jace'a jest nie na rękę.
Przepiękna okładka i opis który z marszu mnie zainteresował, skrywają historię która jest interesująca, jednak nie tak angażująca jak bym się spodziewała. Dwójka głównych bohaterów, czyli Jace i Samantha z miejsca budzą sympatię- on jako jeden z licznego rodzeństwa jest bardzo zdyscyplinowany i zawsze umie pomóc, jest miły i troskliwy a jednocześnie wzbudza w głównej bohaterce poczucie bezpieczeństwa i stabilności. Samantha jest cicha i raczej nauczona słuchać poleceń, co jednak jest dla niej opcją wygodniejszą, bo pozwala unikać niepotrzebnych kłótni. Tych dwoje pięknie się dopełnia i idealnie pokazuje głębię pierwszej, szczerej miłości która spodobała mi się od pierwszy stron i to wrażenie utrzymało się aż do końca.
Również lekkość z jaką napisana jest powieść sprawia że czyta się ją zaskakująco szybko, a momentami ciężko było mi ją odłożyć bez informacji do dalej. Od początku czuć swobodę i urok letnich dni, ale podszyte są one takim niepokojem który nasila się wraz ze wzrostem liczby stron. I prawdą jest, że pewien zwrot fabularny zaskoczył i mnie, osobę która dość szybko przewiduje takie akcje...i podobał mi się. Właśnie to charakteryzuje tę historię- wydaje się być niewinna i prosta, ale po przeczytaniu można dojrzeć że jest też mądra i między stronami przemyca stwierdzenie, że nie warto oceniać po pozorach i że rodzina jest najważniejsza. Niby proste, a tak często się o tym zapomina.
O co mi jednak chodzi z tym niezaangażowaniem czytelnika w opowieść? Gdyby chodziło o jakąkolwiek inną książkę to nawet nie zwróciłabym na to uwagi- widziałabym wartościową i ciekawą powieść dla młodzieży. Ja jednak okropnie długo czekałam na możliwość przeczytania tej historii i w mojej głowie już widziałam ją z etykietką "wow", co niestety nie jest prawdą. "Moje życie obok" to bardzo dobra lektura dla nastolatków, ale żeby teraz totalnie zachwycić mnie młodzieżówką, to chyba po prostu trzeba jeszcze czegoś więcej. Nie zmienia to jednak faktu że mam ochotę sięgnąć po "Grę miłości", drugi tom tej opowieści tym razem przedstawiający nam parę innych bohaterów- siostrę i przyjaciela Jace'a- już nie mogę się doczekać!
Samantha Reed prowadzi całkiem inne życie niż rodzina Garrettów- jest ono poukładane, ciche i sterylne. Dlatego tak bardzo lubi siadać na dachu i obserwować swoich głośnych sąsiadów u których zawsze coś się dzieje, aż pewnego razu przyłapuje ją na tym Jace Garrett i rodzi się między nimi więź. Jednak gdy w grę wchodzą uczucia, nawet najprostsza sytuacja staje się milionem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-01-04
2018-08-02
Czytałam ostatnio "Słuchaj swojego serca" i tak jakoś po jej skończeniu czułam że to za mało, że chciałabym dalej pochłaniać książkę która się skończyła, dlatego postawiłam na inny tytuł autorki który jako jedyny był przeze mnie nieprzeczytany. Jakoś tak ominęłam "Szczęście w miłości", ale podświadomie czułam że to będzie super i nie pomyliłam się. Słyszałam dużo negatywnych opinii skierowanych w jej stronę- "najgorsza książka Kasie West", "bohaterka doprowadzająca do rozpaczy" czy "nijaka, totalnie nie w stylu autorki", ale niestety z żadną z nich nie jestem w stanie się zgodzić, bo osobiście uważam że jest o wiele lepsza od chociażby "Miłość i inne zadania na dziś", którą wszyscy sobie chwalą.
Co by się stało gdybyś nagle wygrała na loterii dużą sumę pieniędzy, pozwalającą na dostatnie życie do jego końca? Pytanie proste, a jednak nie. Podczas lektury bardzo często się nad tym zastanawiałam, niby nie jestem typem dziewczyny która łatwą ręką wydaje pieniądze i potrzebuje dużo rzeczy, ale w sumie nikt nie wie jak zachowa się w hipotetycznej sytuacji, dopóki nie stanie się ona dla niego realna. Maddie nagle pragnie nowego samochodu, imprezy na jachcie i ubrań od znanych projektantów, kiedy zawsze wystarczył jej wysłużony grat, domówki w gronie przyjaciółek i ciuchy z marketu, co przecież nie brzmi źle! Okazuje się że w jej życiu pojawia się masa ludzi którzy roszczą sobie prawa do jej wygranej i lepiej od niej wiedzą na co najlepiej ją wydać- czy ktoś jeszcze nie cierpi takiej arogancji? Czasem lepiej pewne rzeczy zachować w sekrecie, a życie stanie się prostsze.
Ogólnie to lubię wszystkie książki autorki, na czele z "Chłopakiem na zastępstwo" i "P.S. I like you". Myślę że każdy ma swoje ulubione tytuły ulubionych pisarzy, mimo iż w pewien sposób wszystkie mu się spodobały. Po prostu mogą być fajne, ale kilka z nich wpływa na człowieka bardzo bezpośrednio, albo trafia po prostu na właściwy czas. Dlatego mimo iż uwielbiam książki Kasie West, to te dwie wspomniane wcześniej traktuję bardziej osobiście, a "Szczęście w miłości" bardzo zbliżyło się do tej magicznej granicy, jednak żeby stwierdzić to stuprocentowo będę chciała za jakiś czas przeczytać ją znowu, zresztą dość regularnie robię reread'y ulubionych czy dobrze wspominanych książek.
Bardzo polubiłam główną bohaterkę- Maddie uwielbia się uczyć i nie należy do grona osób popularnych, dopiero po wygranej staje się rozpoznawalna i musi sobie z tym poradzić. Wybiera nie do końca dobre rozwiązania, ale nie umiem ocenić jej w zbyt surowy sposób- pieniądze bardziej dzielą niż łączą, a gdy się pojawiają rodzą wiele konfliktów. Maddie jest nastolatką która otrzymuje od losu ogromną szansę, ale też ogromną odpowiedzialność- uczy się postępować w taki sposób by pomagać, ale nie wyręczać, jednocześnie nie dając się stłamsić i oszołomić, co niejednokrotnie bywa trudne. Polubiłam też jej zażyłość z Sethem, to że byli przyjaciółmi i nie połączyło ich natychmiastowe uczucie, a ich relacja była spokojna i bardzo naturalna.
Czy polecam "Szczęście w miłości"? Tak, zresztą inne książki autorki również. To doskonały wybór jeśli chodzi o powieść dla młodzieży, która jest mądra i lekka w odbiorze, ma interesujących bohaterów i ciekawe tematy przewodnie (teatr, muzykę, książki czy podcasty). Ja jak zawsze z niecierpliwością czekam na kolejną nowość, a ta już za niedługo!
Czytałam ostatnio "Słuchaj swojego serca" i tak jakoś po jej skończeniu czułam że to za mało, że chciałabym dalej pochłaniać książkę która się skończyła, dlatego postawiłam na inny tytuł autorki który jako jedyny był przeze mnie nieprzeczytany. Jakoś tak ominęłam "Szczęście w miłości", ale podświadomie czułam że to będzie super i nie pomyliłam się. Słyszałam dużo...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-03-11
2018-06-25
Odczuwam ogromną satysfakcję, że nareszcie udało mi się dokończyć drugi tom serii Mafletto. Czytałam go z przerwami przez dwa miesiące i to naprawdę świetne uczucie gdy przekręcasz ostatnią stronę i możesz powiedzieć "tak, przeczytałam". Nie jest to spowodowane faktem że powieść była zła, ja chyba po prostu wyrosłam już z takich rzeczy i czuję się zmęczona negatywnymi emocjami wypływającymi z tej historii. Ale po kolei. O czym jest ta książka?
Adelina zrywa więź łączącą ją z Bractwem Sztyletu i wraz z siostrą rusza na poszukiwanie innych Mrocznych Piętn gotowych dołączyć do rewolucji mającej na celu zniszczenie Inkwizycji i objęcie tronu. Adelina, Violetta, Magiano i Sergio tworzą Drużynę Róży, szybko okazuje się jednak że ich dawni przyjaciele mają teraz inne plany i chcą pokrzyżować im szyki. Na domiar złego pewna osoba przywraca z Zaświatów Enzo- księcia Kenettry i pierwszą miłość Adeliny. Czy Mrok zdoła ogarnąć dziewczynę czy może jednak uda jej się wypłynąć spod jego szponów?
Pierwszą przeczytaną przeze mnie książką Marie Lu był "Rebeliant", a po nim było "Malfetto. Mroczne piętno". Obie te książki bardzo mi się podobały, jednak pierwszą z nich czytałam cztery, a kolejną dwa lata temu. Od tego czasu dorosłam i niektóre powieści nie sprawiają mi takiej frajdy jak kiedyś. Myślę że jest to normalna kolej rzeczy i rozumiem to, a z drugiej strony jest mi smutno że drugi tom serii Malfetto nie ujął mnie tak bardzo jak jego poprzedniczka.
Zaczęłam lekturę z podekscytowaniem, a jednocześnie obawą czy będę coś pamiętać po dwuletniej przerwie od serii. Zazwyczaj nie miałam problemów z odnalezieniem się w fabule, a jak czegoś nie wiedziałam to zerkałam do poprzedniej części i luki w wiedzy uzupełniałam. Podoba mi się że autorka dalej brnie w mrok ogarniający Adelinę i raczej nie pozwala jej na dobre dla społeczeństwa działania. Wykreowała ona postać której naprawdę ciężko kibicować, bo jej jedynym życiowym celem jest zemsta i dążenie do władzy. Spędzenie z taką lekturą tyle czasu zaowocowało tym, że sama zaczęłam być przygnębiona, dlatego odetchnęłam z ulgą mogąc przekręcić ostatnią stronę i zostawić tę opowieść za sobą.
Myślałam że powrót Enzo będzie dla mnie powodem do radości i w sumie mogłoby tak być, gdyby nie fakt że autorka wprowadziła nowego bohatera- Magiano. Bardzo polubiłam tego chłopaka i jego relację z Adeliną, miałam wrażenie że on odrywa ją od robienia mało godnych rzeczy i przez to staje się ona lepszą wersją siebie. Violetta dalej była mi obojętna, tak samo zresztą jak Raffaele. Cała ta książka jest fajna fabularnie, ale mimo wszystko brakowało mi takiej ekscytacji z czytania. Śledziłam na bieżąco wydarzenia, ale w żaden sposób one na mnie nie oddziaływały. Myślę że po prostu takie historie nie mieszczą się w moim przedziale wiekowym, a szkoda bo naprawdę przykro mi to pisać przez wzgląd na to jak bardzo podobały mi się inne książki Marie Lu. Czy sięgnę po zamknięcie historii? Raczej nie. Interesuje mnie w zasadzie tylko postać Magiano, a to wydaje się być słabym powodem by sięgać po "Północną gwiazdę".
Odczuwam ogromną satysfakcję, że nareszcie udało mi się dokończyć drugi tom serii Mafletto. Czytałam go z przerwami przez dwa miesiące i to naprawdę świetne uczucie gdy przekręcasz ostatnią stronę i możesz powiedzieć "tak, przeczytałam". Nie jest to spowodowane faktem że powieść była zła, ja chyba po prostu wyrosłam już z takich rzeczy i czuję się zmęczona negatywnymi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-09-19
Droga Kasie West!
To już dziewiąta Twoja książka, którą miałam okazję czytać, co stawia Cię w czołówce autorów po których historie najczęściej sięgam! Dla mnie jest to aż nieprawdopodobne, że od lipca 2016 roku kiedy zetknęłam się po raz pierwszy z stworzoną przez Ciebie historią, minęło już tyle czasu. Jednak jeśli mam być szczera- to nazwisko West już wcześniej przewijało mi się przed oczami, głównie za sprawą "Pivot Point" właśnie. Tak się złożyło że kupiłam nawet wersję w oryginale z zamiarem doskonalenia języka, ale odkładałam ją na wieczne później i Wydawnictwo Feeria Young mnie wyprzedziło z naszą polską wersją, czyli "Dziewczyną, która wybrała swój los". Tytuł jakże właściwy, świetnie obrazujący główną postać kobiecą- Addie Coleman, która żyje w świecie Paranormalnym i posiada moc Sprawdzania. Może wejrzeć w przyszłość i zobaczyć jak potoczy się jej życie, gdy podejmie taką a nie inną decyzję. Fantastyczna sprawa prawda? Otóż nie tak do końca i wydaje mi się że tutaj właśnie płynie morał z tej historii, ale o tym za chwilę.
Rodzice Addie rozwodzą się i stawiają ją pod ścianą- może zamieszkać tylko z jednym z nich, a drugie przenosi się na stronę Normalsów, ludzi bez żadnych zdolności, czyli zwyczajnej szarej populacji jak ja czy Ty. Jednak każda z możliwości ma haczyk- w jednej wersji zetknie się ze śledztwem w sprawie morderstwa, a druga przedstawi jej obraz zbyt wyidealizowanego chłopaka, jednak najfajniejsze jest to, że te dwie rzeczywistości w pewnym momencie się połączą! Właśnie takiego rozbicia trochę obawiałam się przed rozpoczęciem lektury, ale jak widać pisarska wena pokierowała Cię zupełnie gdzie indziej. Obie wersje mają punkty wspólne, co świadczy o tym że każda decyzja w naszym życiu ma znaczenie i niesie ze sobą konsekwencje, zarówno negatywne jak i pozytywne, nie mamy jednak mocy sprawczej by odkryć kilka dróg a potem wybrać najwłaściwszą. Ale myślę że to jednak jest fajne, świadomość że możemy popełniać błędy i wyciągać z nich wnioski na bieżąco, a nie wybierać tę drogę która niesie ze sobą jak najmniej zmian czy zniszczeń- bo czasem i one są potrzebne, aby spojrzeć na swoje życie z innej, nowej perspektywy.
Za każdym razem gdy piszę o Twoich książkach boję się powtarzalności. Wszak są one do siebie bardzo podobne i przy napisaniu opinii dla ośmiu z nich, ta dziewiąta może okazać się tą na którą braknie mi nowych słów i wpadnę w pułapkę pisania o tym samym. "Dziewczyna, która wybrała swój los" jest trochę inna od swoich poprzedniczek, ale dalej jest utrzymana w fajnym młodzieżowym klimacie i niesie ze sobą mądre przesłanie- żeby nie bać się podejmowania odważnych decyzji i liczyć się z ich konsekwencjami. Element który rozróżnia ją na tle reszty swoich sióstr to wątek paranormalny, cała reszta bardzo przypomina resztę Twojej twórczości- lekką i miłą.
Sama Addie na początku wkurza swoim egoistycznym i narcystycznym podejściem, ale na przestrzeni stron albo się zmieniła, albo ja przestałam zwracać na to uwagę. Duke'a polubiłam od razu, natomiast Trevora dopiero po kilku rozdziałach i zostałam bardzo miło zaskoczona zakończeniem. Podoba mi się to, jak wszystkie wątki w pewnym momencie łączą się w spójną całość, a sama intryga kryminalna też mnie delikatnie spoliczkowała, bo takiego zwrotu akcji po prostu się nie spodziewałam. I jak na początku czytałam trochę beznamiętnie, to potem akcja się zagęszczała, a na końcu osiągnęła apogeum.
Czy mi się podobało? Trzy razy tak. "Dziewczyna, która wybrała swój los" to fajna powieść dla młodzieży- lekka, przyjemna w odbiorze i szybka w czytaniu, co doskonale charakteryzuje Twoje książki. Fani powinni po nią sięgnąć bez żadnych obaw, a nowych czytelników może akurat zachęci wątek paranormalny w młodzieżowej odsłonie. Ja cieszę się że poznałam "Pivot Point", mimo iż nie był to oryginał tak jak planowałam, ale może i ten uda się kiedyś przeczytać i porównać dwie wersje. A na razie czekam na premierę drugiej części :)
Droga Kasie West!
To już dziewiąta Twoja książka, którą miałam okazję czytać, co stawia Cię w czołówce autorów po których historie najczęściej sięgam! Dla mnie jest to aż nieprawdopodobne, że od lipca 2016 roku kiedy zetknęłam się po raz pierwszy z stworzoną przez Ciebie historią, minęło już tyle czasu. Jednak jeśli mam być szczera- to nazwisko West już wcześniej...
2018-11-10
2018-12-02
Bardzo długo czekałam na polskie wydanie tej książki, a kiedy doszło ono do skutku i dostałam szansę by się z nią zapoznać, okazało się że czekałam zbyt długo i opowieść nie spełnia już moich oczekiwań. Jest bardzo prosto skonstruowana i większość zagrań fabularnych można łatwo odgadnąć, problemem są dotyczące ich szczegóły, które bardzo często bywały przerysowane. Dodatkowo ta historia jest słodka aż do bólu, narracja z dwóch perspektyw pokazuje nam jak jemu zależy na niej i odwrotnie, ale sami kręcą się wokół siebie i twierdzą "nic tylko przyjaźń", jednocześnie śpiąc razem w łóżku, całując się i robiąc wiele innych nietypowych dla tylko-przyjaciół rzeczy. Nie mogę jednak odmówić autorce że napisała powieść lekko, przez nią po prostu się płynie i momentami naprawdę byłam szczerze zainteresowana tym jak coś się rozwinie. Szkoda tylko że im dalej w las, tym bardziej byłam znudzona podchodami głównych bohaterów i ich relacją.
Bardzo długo czekałam na polskie wydanie tej książki, a kiedy doszło ono do skutku i dostałam szansę by się z nią zapoznać, okazało się że czekałam zbyt długo i opowieść nie spełnia już moich oczekiwań. Jest bardzo prosto skonstruowana i większość zagrań fabularnych można łatwo odgadnąć, problemem są dotyczące ich szczegóły, które bardzo często bywały przerysowane....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-12-04
2018-02-27
2018-01-09
"Terapia" to taka mieszanka wybuchowa dla mojej głowy. Budzi we mnie naprawdę skrajne uczucia, ale przede wszystkim chodzi w niej o emocje. Mimo, że jest to książka specyficzna, nienadająca się dla każdego, to potrafiła wywołać u mnie uśmiech radości, łzy smutku i uczucie niedowierzania. Wszystkiego po trochu i mimo, że ma swoje wady, to jednak zalety przeważyły. "Terapia" daje nadzieję na lepsze jutro, pozwala spojrzeć na nasze problemy z innej perspektywy i uczy, że nie warto zbyt szybko się poddawać. A co ważne- jest napisana bardzo autentycznie, przez osobę która wie o czym mowa, ponieważ sama tych uczuć doświadczała.
Pierwsze sto stron było dla mnie ciężkie. Trochę się męczyłam, zmuszałam do czytania i zastanawiałam gdzie jest ta niesamowitość, która porwała tysiące czytelniczek na całym świecie. Jednak gdy już przeczytałam te orientacyjne sto stron, zaczęło być lepiej. Wtedy jeszcze nie najlepiej, ale ciekawiej. Gdy siadałam i biegałam oczami po literach, czułam się naprawdę usatysfakcjonowana, problem pojawiał się wtedy, kiedy bez żadnego protestu mogłam ją odłożyć. Nie czułam tej presji powrotu, tego żeby jak najszybciej wrócić do bohaterów i dowiedzieć się co było dalej. Było fajnie, ale bez szału. Dopiero okolice trzechsetnej strony sprawiły, że zaczęłam tonąć w tej historii. A ostatnie pięćdziesiąt to petarda emocjonalna pod każdym względem.
Najśmieszniejsze jest to, że gdy patrzę na tę książkę partiami, i oceniam każdy z jej elementów osobno, to prezentują się one jakoś tak marnie. Jace'a szczerze polubiłam dopiero pod koniec, Kingsley pojawił się za późno jak na mój gust, natomiast Jessica zasługuje na własny akapit, co też zaraz jej sprawię. Tak jak pisałam- książka nie wciągnęła mnie od początku i późno zaczęła wywoływać jakieś emocje, ale mimo wszystko kiedy o niej myślę, to czuję się szczęśliwa. Pomimo tego, że ona cała jest przepełniona bólem, strachem i ogólnie mało pozytywną energią.
Jessica. Poznajemy ją jako nękaną osiemnastolatkę która cierpi, wiedząc że musi codziennie stawiać się w szkole i wystawiać na widok dziewczyn, które z niej paskudnie drwią. Aby zminimalizować ból używa żyletek. To jest pierwszy punkt jej historii. Potem pojawia się Jace, z którym na początku łączy ją przyjaźń, którą później przekształcają w coś więcej. Samo uczucie nie ma jednak szansy się rozwinąć, przerwane paskudnym splotem okoliczności. Jessica to dziewczyna, co do której mam mieszane uczucia. Z jednej strony po części rozumiem jej problemy oraz poczucie beznadziei i zagubienia. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że w każdym człowieku drzemie nutka takiej melancholii, która dopada go w najmniej oczekiwanych momentach i wtedy nie wie jak ma postąpić. Jessica doświadczyła wielu problemów: była odpychana przez rówieśników praktycznie bez powodu, cięła się żyletkami, miała matkę alkoholiczkę i chyba naprawdę nigdy wcześniej nie doznała uczucia bezinteresownej miłości ze strony drugiego człowieka. Jednak tkwi w tej dziewczynie coś, co nie pozwala mi stuprocentowo jej pokochać, zupełnie tak jakby ona sama mnie od siebie odpychała. Kiedy o niej myślę, widzę zmęczoną kobietę, która doświadczyła wielu okrucieństw ze strony otoczenia, ale też dziewczynę która bardzo chce poczuć się szczęśliwą, chociaż nie potrafi sobie z tym poradzić.
Muszę przyznać, że jestem pełna szacunku dla autorki, za stworzenie trójkąta miłosnego, który w żadnym jego momencie mnie nie irytował. Chociaż tak naprawdę nie do końca był to trójkąt miłosny, ponieważ drogi bohaterów splatały się akurat wtedy, kiedy inne więzi się rozplatały. Mimo to miałam w zasięgu wzroku dwóch facetów, jednego bardzo polubiłam, drugiego mniej. Żaden z nich nie jest moim crushem, jednak podoba mi się przede wszystkim to, że widać między nimi różnice i to, że takie osoby można byłoby spotkać w codziennym życiu. Kathryn Perez zachwyciła mnie też kilkoma wydarzeniami, których bym się zupełnie nie spodziewała. Nie chcę spoilerować, myślę że osoby, które książkę czytały, będą wiedziały co mam na myśli. Gratuluję odwagi i życzę jej innym autorkom.
"Terapia" byłaby praktycznie bez wad, gdyby dialogi bohaterów zostały trochę zmienione. Jestem bardzo wyczulona na ckliwość i słodycz między dwójką ludzi i chociaż zdaję sobie sprawę z tego, iż wątku romantycznym musi być coś co będzie właśnie romantyczne, to takiego cukierkowego wydania nie kupuję. I nie chodzi mi o to, że pewne relacje były cukierkowe, tylko te dialogi właśnie. Nie jest to kicz w najgorszym możliwym wydaniu, ale brakowało mi...czegoś. A sam Jace został przedstawiony tak krystalicznie, że aż nieprawdopodobnie. Rozmowy między nim, a Jessicą niejednokrotnie sprawiały, że przewracałam oczami, ponieważ czasami były pozbawione sensu, a czasami bardzo patetyczne. To tak jakby rozmawiać o ulubionym smaku lodów, a zaraz zacząć się zastanawiać nad sensem istnienia.
Na okładce znajduje się między innymi rekomendacja Colleen Hoover, która zwraca uwagę na poezję przewijającą się w tej książce. Napisała ona "Pułapkę uczuć", którą czytałam i którą kocham całym sercem i też umieściła tam wiersze. Jednak poezja w wydaniu Kathryn Perez jest nie do końca w moim guście. Były linijki, które mnie usatysfakcjonowały, ale w większości przypadków nie potrafiłam się w nich odnaleźć. Nie są one tak do końca oczywiste i nie zaświeciły w moim sercu iskierki, która odpowiada za utożsamianie się z takimi słowami. Niejednokrotnie zrobiły to jednak cytaty. Na bieżąco zapisywałam te, które ujęły mnie za serce. Te słowa są niejednokrotnie piękne, wzruszające i bardzo prawdziwe, kilka poruszyło czułą strunę i lądują na liście ulubionych. Pod tym względem "Terapia" wymiata. Kolejnym powodem, dla którego warto dać książce szansę jest muzyka. Nie jest ona nachalna, od czasu do czasu autorka wtrąci jakiś zespół czy nazwę piosenki, jest jednak playlista. Playlista stworzona przez autorkę, z utworami które w jakiś sposób są powiązane z "Terapią". Muszę przyznać, że jestem miło zaskoczona, ponieważ co najmniej połowę piosenek znam, inne dopiero odkrywam, ale najfajniejsze jest to, że ta muzyka jest tak bardzo w moim guście, jakbym dobrała ją sobie sama.
Nie spodziewałam się, że "Terapia" będzie taką dobrą książką. Skłoniły mnie bardzo pozytywne recenzje, jednak ja jestem dość wybredna w stosunku do NA, a tak na początku zaszufladkowałam ten tytuł. Trochę niesłusznie, ponieważ nie jest to do końca zwyczajna opowieść o młodych dorosłych. Porusza naprawdę poważne tematy i to nie w sposób, że jedynie je "gryzie", ale cała składa się właśnie z takich trudnych chwil. Doskonale ukazuje, że każda decyzja jaką podejmujemy, kształtuje nas na przyszłość, a nasza teraźniejszość to właśnie doświadczenia z poprzednich lat. Nie da się od nich uciec, ale warto zaakceptować. To taki trochę dramat, a jednocześnie przestroga, że nigdy nie wiemy co ktoś przeżywa i nie warto oceniać po pozorach. Ta książka to taka ręka wyciągnięta w stronę ludzi cierpiących na depresję i słowa mówiące "wiem co czujesz".
"Terapia" to taka mieszanka wybuchowa dla mojej głowy. Budzi we mnie naprawdę skrajne uczucia, ale przede wszystkim chodzi w niej o emocje. Mimo, że jest to książka specyficzna, nienadająca się dla każdego, to potrafiła wywołać u mnie uśmiech radości, łzy smutku i uczucie niedowierzania. Wszystkiego po trochu i mimo, że ma swoje wady, to jednak zalety przeważyły....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-06-05
Poznajcie Molly. Molly miała kiedyś chłopaka, nazywał się Patrick. Znali się od zawsze i właściwie od etapu przyjaciół płynnie przeszli do związku co też nikogo nie dziwiło. Byli w sobie mocno zakochani, jednak coraz częściej nie potrafili ze sobą rozmawiać. Po kolejnej kłótni Patrick zrywa z Molly, a chwilę później z rozpaczy dziewczyna ląduje w łóżku z Gabem, starszym bratem Patricka. Po fakcie jest jednak bardzo sobą zniesmaczona i już następnego poranka uważa że powinna wrócić do swojego związku, a jedna noc z Gabem była pomyłką. O tym fakcie wie tylko dwójka zainteresowanych oraz matka Molly, której dziewczyna zwierzyła się nie mogąc sobie poradzić z poczuciem winy. A co robi kochająca rodzicielka? Bez wiedzy i zgody córki pisze i publikuje książkę wywlekającą na światło dzienne tajemnicę Molly, co doprowadza do tego że nastolatka staje się publiczną zdzirą numer jeden (wybaczcie wyrażenie) i jest zmuszona uciec z rodzinnego miasteczka do szkoły z internatem. Po roku nauki wraca jednak na wakacje, przed nią 99 dni lata i konfrontacji z miejscowymi plotkami na swój temat.
Chciałam znaleźć jakąś fajną, wartościową młodzieżówkę która nie raziłaby mnie po oczach infantylnością czy nieuzasadnionymi decyzjami bohaterów, jednak po lekturze "99 dni lata" czuję się zrozpaczona i chce mi się płakać. Jedyną rzeczą ratującą ten tytuł jest bardzo lekki styl autorki, przez co chociaż w minimalnym stopniu mogłam cieszyć się lekturą, która jednak i tak zajęła mi więcej czasu niż zazwyczaj. A na początku było nawet okej. Historia lekko mnie ciekawiła, interesowało mnie co takiego stało się w przeszłości i dlaczego rozwinęło się w takim kierunku, ponadto było mi trochę szkoda Molly i tego jak traktowano ją w jej rodzinnym miasteczku, chociaż uważałam to za lekko przesadzone zachowania. Ale potem nastąpił zwrot o 180 stopni i książka stała się potworkiem literackim.
Raz zdarza Ci się pójść do łóżka z bratem swojego eks-chłopaka. Wtajemniczasz w to tylko matkę, a potem wracasz do swojego ukochanego. Rodzicielka jednak publikuje książkę- światowy bestseller, najciekawszą książkę ostatnich lat, która obnaża życie prywatne jej córki i sprawy które miały pozostać w ukryciu. I w taki sposób całe miasteczko (a zwłaszcza Patrick) dowiaduje się prawdy i wszystko się sypie. Już drugi raz przedstawiam tutaj te fakty, kilka razy układałam je sobie w głowie, ale dalej jednak nie potrafię uwierzyć jakie to jest głupie. Jaka ta Molly jest głupia. I wszystko było by mniej więcej w porządku, gdyby ta dziewczyna albo odpuściła, albo zdecydowała się na jedną opcję. Ale nie. Przez całą książkę jesteśmy świadkami jej wahania pod tytułem "Którego z braci Donnelly kocham bardziej?". Teoretycznie jest ona w związku z Gabem, ale potajemnie biega z Patrickiem, potajemnie się z nim całuje, a co więcej-podoba jej się to! Jest jednak też zadowolona z relacji łączącej ją z Gabem i nie widzi hipokryzji w swoim postępowaniu, ani tego że sytuacja się powtarza i nieuchronnie zmierza ku przepaści. Dodam też że jej eks-chłopak ma dziewczynę, z którą Molly się przyjaźni i notorycznie ją oszukuje. I jeszcze reakcje miasteczka- gdy na jaw wychodzi że Molly zdradziła Patricka z jego bratem, nagle CAŁE miasto zaczyna ją nienawidzić. Moje pytanie-dlaczego? Co ona zrobiła temu miastu że czuje się wykluczona? Najbliższe otoczenie jak najbardziej może używać wobec niej niecenzuralnych określeń, ale po co tak bardzo przesadzać i mieszać do tego ogół społeczeństwa? Większość ludzi zapomina o takich rzeczach już po kilku dniach, a niektórych w ogóle nie obchodzi kto z kim sypia, więc jeszcze raz pytam- po co tak wyolbrzymiać mały problem?
Do żadnego z bohaterów nie zapałałam sympatią, ale antypatią też nie. Mimo iż są głupcami to jednak czuję wobec nich tylko chłodną obojętność. Nie wyróżniają się niczym szczególnym, poza Molly która cały czas zajada lukrecje i ogląda programy dokumentalne na Netflixie. Na plus mogę też zaliczyć zakończenie, które trochę mnie zaskoczyło i w sumie jest najlepszą opcją jaka mogła wydarzyć się tej książce. Katie Cotugno pisze lekko i to też jest jakiś pozytyw całej tej historii, jednak cała reszta w moim odczuciu jest niewłaściwa. Bo ta historia jest szkodliwa. Jest to książka o nastolatkach i dla nastolatków, a pokazuje że matka działa na niekorzyść córki, zdrada jest w porządku dopóki nie wychodzi na jaw, a przyjaciół można traktować jak rzeczy. Nie znalazłam w niej żadnej wartości, żadnego morału, ani nic co klasyfikowałoby "99 dni lata" jako fajną książkę dla młodzieży. Niestety nie potrafię polecić jej nastolatkom, nawet jeśli wiem że ta część widowni jest na tyle mądra by wiedzieć, że te wcześniej wymienione rzeczy są nie w porządku i nie warto się nimi kierować w życiu. Jest tyle innych ciekawszych historii dla młodzieży, że na "99 dni lata" po prostu nie warto zwracać uwagi, choć pewnie część z Was i tak się na nią skusi za sprawą tej ciekawej okładki, ale jak zawsze-wybór pozostawiam Wam.
Poznajcie Molly. Molly miała kiedyś chłopaka, nazywał się Patrick. Znali się od zawsze i właściwie od etapu przyjaciół płynnie przeszli do związku co też nikogo nie dziwiło. Byli w sobie mocno zakochani, jednak coraz częściej nie potrafili ze sobą rozmawiać. Po kolejnej kłótni Patrick zrywa z Molly, a chwilę później z rozpaczy dziewczyna ląduje w łóżku z Gabem, starszym...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-04-24
Kasie West jest jedną z moich najulubieńszych autorek powieści dla młodzieży i naprawdę długo czekałam na jej pierwsze pojawienie się w Polsce, a kiedy ono nastąpiło za sprawą "Chłopaka na zastępstwo"- byłam więcej niż oczarowana. Dlatego tak trudno jest mi uwierzyć, że od tamtego momentu minęły już dwa lata, a ja właśnie trzymam w rękach kolejną, siódmą już historię spod pióra tej Pani i szykuję się by co nieco Wam o niej opowiedzieć. Robię to już drugi raz, bo moją poprzednią pracę z której byłam niesamowicie zadowolona- jakimś cudem usunęłam i nie mogę przywrócić. Tak czy inaczej- zapraszam!
Abby Turner ma siedemnaście lat i ogromny talent malarski. Tak mówiła jej mama, tata, dziadek i wszyscy inni, dumni z niej członkowie rodziny. Dlatego dziewczyna czuje się bardzo zawiedziona, gdy jej prace zostają mocno skrytykowane przez dyrektora miejscowego muzeum, osobę która zna się na tej dziedzinie sztuki jak mało kto. Chcąc polepszyć swój warsztat i dostać się na organizowaną wystawę, dziewczyna tworzy listę serca- zbiór jedenastu zadań, mających na celu pomoc w odnalezieniu jej głębi. Jednak czas mija, a Abby powoli uświadamia sobie, że może trzeba czegoś więcej niż na szybko odhaczonych punktów aby na nowo odnaleźć radość z malowania oraz sprawić, że jej prace będą stuprocentowo jej.
Każda z książek Kasie West zawiera w sobie element rozpoznawczy- mieliśmy już teatr, literaturę czy muzykę, tym razem dotykamy tematu malarstwa. Podoba mi się takie nadanie książce myśli przewodniej, staje się ona bardziej rozpoznawalna w dorobku autorki, nie sposób ich ze sobą pomylić. Do tej pory potrafię do każdej przeczytanej książki autorki dopasować tą pasję, która wyróżnia bohaterów. Abby od zawsze uważała że jej obrazy są niezłe, a tak naprawdę dopiero gdy ktoś otworzył jej oczy, zaczęła zauważać ich mankamenty. Widzi że są one proste i brakuje im emocji twórcy, nie czuje się do nich w żaden sposób przywiązana i do tego właśnie ma jej posłużyć lista serca. Wykonanie zadań ma przybliżyć jej słabe i mocne strony, pokazać nowe miejsca, nowe smaki czy nowych ludzi. Osobiście jestem fanką takich rzeczy, lubię mieć wszystko spisane- daje mi to poczucie organizacji i świadomość skuteczniejszego dążenia do celu. Pomysł z taką listą pojawił się również w "Odkąd Cię nie ma", chociaż miała tam trochę inne korzenie i dążyła do innych rezultatów, to jednak jest to tytuł równie godny zapamiętania.
Jeśli jesteśmy już przy Abby, to muszę przyznać że ta bohaterka jest naprawdę miłą i sarkastyczną osóbką. Humor wylewający się z kartek, słowne przekomarzania między nastolatką a jej dziadkiem, czy nastolatką a przyjaciółmi niejednokrotnie wywoływały uśmiech na mojej twarzy. Abby momentami wzbudzała we mnie wątpliwości- jej motywacje do wypełniania listy były czasem bardzo płytkie i wtedy wychodziła z niej ta nastolatka którą rozumiałam, a jednak tak sporo czasu minęło odkąd ja byłam w tym wieku, że nie do końca mi się to podobało. Bo to smutne myśleć, że można się zmienić wypełniając kilka zadań, które chcesz po prostu jak najszybciej odhaczyć na zielono. Myślę że ten efekt można osiągnąć gdy naprawdę się do czegoś przyłożymy, co w końcu zauważa też nasza bohaterka. Cooper jako nasz obiekt westchnień numer jeden wypadł jednak słabo, o wiele gorzej niż reszta familii Pani West. Przez znaczną część książki wymienia z Abby sarkastyczne uwagi i jest po prostu przyjacielem, nic nie wskazuje na romantyczne zaangażowanie z jego strony, aż dopiero na końcu dociera do niego co ma i co może stracić. Nie pasował mi do tego pomysłu- o wiele bardziej kupiłabym skrycie podkochującego się w najlepszej przyjaciółce faceta, ale w sumie moje wizje romantyczności są często naprawdę nieprawdopodobne i wyidealizowane. Przyzwyczaiłam się jednak do naprawdę fajnych męskich roli w twórczości Kasie West i na ich tle Cooper wypada po prostu blado, bardzo papierowo. Samo zakończenie wynagrodziło mi jednak co nieco i na tym polu nie składam reklamacji.
Książki Kasie West polecają się do czytania na plaży, w ogrodzie, pod kocem i w lesie. Można je poznawać wszędzie przez to, że są bardzo lekko i przyjemnie napisane i nie trzeba za bardzo skupiać się na tekście by i tak wiedzieć o co chodzi. Są to opowieści o młodzieży dla młodzieży i starszych osób gustujących w gatunku. Bywają naiwne i przewidywalne, ale autorka zawsze przemyca do nich trudniejszy temat jak na przykład: odrzucenie, presja społeczna czy trudności z komunikacją. Te rzeczy trafiają do młodzieży, obrazują z jakimi problemami sobie radzą i pokazują że nie są jedyni. "Miłość i inne zadania na dziś" nie przebiła wspaniałością mojego ukochanego "Chłopaka na zastępstwo" czy "P.S.I like you", które mocno wryły mi się w serce, ale dalej jest książką którą podrzuciłabym trzynastoletniej sąsiadce czy siedemnastoletniej kuzynce.
Kasie West jest jedną z moich najulubieńszych autorek powieści dla młodzieży i naprawdę długo czekałam na jej pierwsze pojawienie się w Polsce, a kiedy ono nastąpiło za sprawą "Chłopaka na zastępstwo"- byłam więcej niż oczarowana. Dlatego tak trudno jest mi uwierzyć, że od tamtego momentu minęły już dwa lata, a ja właśnie trzymam w rękach kolejną, siódmą już historię spod...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-03-05
Moja relacja z Rainbow Rowell jest bardzo dziwna. Poznałam trzy jej książki i choć każdą czytałam z przyjemnością, to jestem pewna że mogłabym je sobie odpuścić i nic bym nie straciła. "Eleonora i Park" to mocno słodka młodzieżówka, natomiast "Fangirl" to wyznania nastoletniej dziewczyny- stalkerki ulubionych bohaterów. "Załącznik" docelowo miał być chyba przeznaczony do starszej grupy odbiorców, jako iż główni bohaterowie są już dorośli-jednak po ich zachowaniu za nic byście tego nie zgadli!
Praca Lincolna polega na czytaniu cudzej korespondencji. Ogólnie ma pilnować by w firmowych mailach nie przewijały się zakazane słowa i niedopuszczalne tematy, jednak gdy do jego skrzynki zaczynają napływać rozmowy Beth oraz Jennifer, ten za nic nie potrafi się zmusić by wysłać im upomnienie. Gorzej- z wytęsknieniem wyczekuje nowych wiadomości, bo dziewczyny okazują się zabawne a ich problemy szczerze go interesują. Zwłaszcza Beth staje się mu szczególnie bliska, tylko czy można tak powiedzieć o osobie którą zna się tylko z przechwytywanych wiadomości?
Akcja powieści dzieje się na przełomie wieków, mamy tutaj schyłek lat 90. i start nowego milenium, co już od początku tworzy niesamowity klimat minionych czasów, starych komputerów, zalążków internetu i telefonów stacjonarnych. Jestem z rocznika 97, więc niedopowiedzeniem roku byłoby stwierdzenie że doskonale pamiętam tamte lata, jednak coś na ten temat wiem i miło było wrócić by poczuć tą specyficzną aurę dawnych lat.
Niewątpliwym plusem książki jest również prędkość z jaką się ją pochłania. Rainbow Rowell pisze bardzo przyjemnie, a od "Załącznika" wręcz nie mogłam się oderwać! Poskutkowało to widokiem mnie trzymającej książkę w ręku i jednocześnie gotującej makaron i jak patrzę na siebie z boku, to podejrzewam że komicznie musiało to wyglądać.
Sam Lincoln jest jednak ciężki do polubienia. Objawia się to w ślepym wręcz posłuszeństwie i uległości względem własnej rodzicielki, a biorąc pod uwagę że trzydziestoletni prawie facet mieszka pod jednym dachem z nadopiekuńczą matką i pozwala jej sobie gotować, prać i planować życie towarzyskie- jest po prostu żałosne. Mężczyzna nie przebolał zawodu miłosnego sprzed kilku lat, mam wrażenie że obsesyjnie wręcz o tym rozmyśla i nie pozwala sobie na krok naprzód, co nie jest jeszcze takie złe, bo to musiało być dla niego naprawdę trudne. Ale żeby z dnia na dzień byle jak egzystować, do późna wylegiwać się na kanapie i nic nie robić (poza śledzeniem prywatnej korespondencji) jest z lekka smutne. Samo czytanie maili Beth i Jennifer jest też trochę przerażające, choć rozumiem że na tym polega jego praca, a fakt że ciągnie to w nieskończoność to chwile słabości które zdarzają się przecież każdemu. Lincoln jednak wydawał mi się bardzo niesamodzielną postacią, bardziej egzystującą niż żyjącą, nawet na kartkach książki.
Beth poznajemy głównie z maili, jest tylko kilka scen w których ona i Lincoln się spotykają i być może przez to właśnie nie potrafiłam się do niej przywiązać, ani zrozumieć kierujących nią motywów. I ogólnie nie jest to nawet nijaka bohaterka-nie miałam okazji poczytać jej dialogów, poza tymi które wymieniała z Jennifer. I kolejna rzecz: romantyczne ciągątkiLincolna do Beth są do zrozumienia. Ale żeby Beth miała słabość do faceta, który jakby nie patrzeć przez kilka miesięcy znał szczegóły z jej życia, którymi ona wcale świadomie się z nim nie dzieliła- zakrawa lekko na śmieszność.
Ale żeby nie było tak że tylko krytykuję- "Załącznik" naprawdę mi się podobał. Te wszystkie głupie zachowania bohaterów stały się bardzo głupie dopiero gdy przekręciłam ostatnią kartkę. Podczas czytania nie mogłam się oderwać od tej opowieści i poznałam ją w zaledwie dwa popołudnia. Prawdopodobnie zawaliłam przez to kilka obowiązków, które musiałam nadrobić w następnych dniach, ale nie żałuję czasu spędzonego przy książce. Owszem- jest to taki zapychacz czasu, który nie wniósł do mojego życia nic nowego, ale miło się to czytało.
Moja relacja z Rainbow Rowell jest bardzo dziwna. Poznałam trzy jej książki i choć każdą czytałam z przyjemnością, to jestem pewna że mogłabym je sobie odpuścić i nic bym nie straciła. "Eleonora i Park" to mocno słodka młodzieżówka, natomiast "Fangirl" to wyznania nastoletniej dziewczyny- stalkerki ulubionych bohaterów. "Załącznik" docelowo miał być chyba przeznaczony do...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Kasie West zdążyła podbić moje serce w ciągu kilku pierwszych minut, jakie upłynęły mi podczas czytania jej najwcześniejszej książki. I choć od tego czasu minęło sporo miesięcy, ta pozycja dalej się utrzymuje, a nawet wzmacnia. Po trzech przeczytanych tytułach jestem w stanie stwierdzić, że Kasie West to autorka, która idealnie sprawdzi się zarówno u młodszych jak i u starszych czytelników. Jestem pewna, że gdybym czytała jej książki jako młodsza wersja siebie, powiedzmy 13-14 lat- byłabym tak samo zachwycona jak teraz.
Tym razem spotykamy się z Lily, dziewczyną która ma w sercu muzykę, a w życiu rozgardiasz. Mieszkając w trójką rodzeństwa oraz szalonymi rodzicami nie ma mowy o nudzie. Pewnego dnia na nudnej lekcji chemii zapisuje wers piosenki ulubionego, acz niszowego zespołu i następnego dnia ze zdziwieniem stwierdza, że ktoś dopisał kolejny. Fan? W tej zwyczajnej szkole znajduje się jeszcze jeden miłośnik takiej muzyki? Ławkowa korespondencja trwa nadal, cały czas rozrastając się o coraz bardziej prywatne szczegóły z życia osobistego. I im dłużej Lily pisze z nieznajomym, tym bardziej przekonuje się, że naprawdę go lubi i chciałaby się z im spotkać. Ale wie też, że w listach jest bardziej odważną wersją siebie i trudno będzie o taką samą postawę, gdzie dojdzie do spotkania twarzą w twarz.
Lekcja chemii została początkiem wielu książkowych i filmowych romansów- weźmy na przykład "Idealną chemię", pierwszy tytuł który wpadł mi do głowy. Piękna książka, do której wracałam już dwukrotnie i jeszcze wrócę, swój początek też ma na tym najwidoczniej nudnym przedmiocie. Nie wiem dlaczego autorów fascynuje akurat ta dziedzina nauki, a nie na przykład biologia, ale wiem że zrodziła wiele uczuć. I oby tak dalej!
Książki Kasie West w zasadzie są do siebie podobne, ale różnią się wątkiem przewodnim. "Chłopak na zastępstwo" połączył w sobie miłość do teatru i sztuki. "Chłopak z sąsiedztwa" to pasja do piłki nożnej i sportów jak tako. "P.S. I like you" to zamiłowanie do muzyki. Jeśli spośród nich miałabym wybrać moje zainteresowanie, to bez dwóch zdań podzieliłabym je z Lily. Muzyka jest bardzo ważnym elementem mojego życia i uwielbiam słuchać ludzi, których nie słuchają wszyscy dookoła. Chociaż gust mój i Lily diametralnie się od siebie różni, poczułam w niej bratnią duszę. Czasem bywa ciężko- jak się słucha tego co niszowe, to i porozmawiać nie bardzo jest z kim, więc taki ławkowy korespondent bardzo by mi się przydał ;)
Na początku zastanawiałam się, dlaczego Wydawnictwo nie przetłumaczyło tytułu i zostawiło ten zagraniczny. Przecież bardzo łatwo można by go spolszczyć. Nie mam na to pytanie odpowiedzi, ale już się do niego przyzwyczaiłam i w sumie nawet mi pasuje. Tym bardziej, że w książce, pod koniec pokazuje się to zdanie-swoją drogą bardzo urocza scena, do której wracałam kilkukrotnie :)
O stylu autorki pisałam już wielokrotnie, ale będę to powtarzać aż do znudzenia- te książki się połyka. Są napisane lekko i przyjemnie, ale w żadnym wypadku nie są naiwne czy infantylne. Podoba mi się też to, że Kasie nie przesadza- pisze o zwykłych ludziach, o perypetiach nastolatek, o ich życiu codziennym. I jasne jest to, że głównym wątkiem jest ten miłosny- książka skupia się na poszukiwaniu szczęścia, na budowaniu relacji i potem związku. Ale nie jest to postępowanie znaczące tyle co "nie mam chłopaka, jestem beznadziejna". Lily, Charlie oraz Gia- one są dowartościowane i w sumie nie potrzebują chłopaka. Ale kiedy już takiego poznają- wiedzą, że swój czas chciałyby poświęcić także i dla niego.
Przeczytałam tę książkę w ciągu kilku godzin i zarwałam dla niej noc. A robię to naprawdę rzadko, ponieważ sen jest dla mnie najważniejszy. Sam fakt, że poświęciłam na tę książkę czas po północy, świadczy o tym jak bardzo mi się podobała i jak bardzo nie mogłam się od niej oderwać. Kasie West już tak ma, że porywa mnie na kilka godzin i przykuwa do swoich książek, a potem zwraca mnie rodzinie z nalepką "Nie rozmawiam, ciągle żyję w innym świecie". Zabawne dialogi, mądre przesłanie i dobra zabawa- tego doświadczycie sięgając po książki tej amerykańskiej autorki.
Kasie West zdążyła podbić moje serce w ciągu kilku pierwszych minut, jakie upłynęły mi podczas czytania jej najwcześniejszej książki. I choć od tego czasu minęło sporo miesięcy, ta pozycja dalej się utrzymuje, a nawet wzmacnia. Po trzech przeczytanych tytułach jestem w stanie stwierdzić, że Kasie West to autorka, która idealnie sprawdzi się zarówno u młodszych jak i u...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to