-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1156
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać409
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński22
Biblioteczka
2018-04-19
2021-04-29
2015-01
2018-07-12
Trzy lata temu zachwycałam się "Idealną chemią", świetną powieścią dla młodzieży poruszającą problem odmienności i niezrozumienia przez otoczenie oraz traktującą o miłości, która niespodziewanie dotknęła dwójkę głównych bohaterów. Do tej pory czytałam ją już dwukrotnie plus wracałam niezliczoną ilość razy do ulubionych fragmentów, cytaty na stałe wryły mi się w pamięć i ogólnie uważam ją za jedną z ważniejszych dla mnie książek. Na kontynuację czekałam dość długo, a kiedy wreszcie się ona ukazała- ja zaczęłam zwlekać i znajdować inne tytuły, dlatego dopiero teraz znalazłam w sobie motywację by po nią sięgnąć.
Carlos przyjeżdża do Stanów, aby rozpocząć naukę w liceum. Nie jest to jego wymarzony scenariusz, ale wie że mógł trafić o wiele gorzej. Jego brat załatwia mu mieszkanie u znajomego profesora Westforda, a na miejscu Carlos poznaje Kiarę, która bardzo szybko staje się dla niego kimś więcej niż zwykłą znajomą.
"Prawo przyciągania" liczy sobie zaledwie 304 strony, co jeśli chodzi o powieści romantyczne jest dość standardowym rozmiarem. Mam jednak wrażenie że na takiej ilości autorka mogła pokombinować trochę bardziej, bo dostałam przyjemnych bohaterów, przyjemną fabułę i przyjemną opowieść na jedno popołudnie. Tylko tyle i aż tyle. Książka jest fajna i idealna jako umilacz upalnego popołudnia, ale nie dorasta swojej poprzedniczce nawet do pięt. Jest przyzwoita i fajna w swoim gatunku, ale liczyłam na coś o wiele, wiele więcej.
Carlos jako drugi z braci Fuentes wyróżnia się meksykańskim pochodzeniem i cierpiętniczym podejściem do życia, odnoszę wrażenie że ponad połowa książki to były jedno narzekania "nie zasługuję na nic dobrego". Nie dopuszcza do siebie nikogo, neguje wszystko i jest takim typem bad boya, w którym ja nie widzę już nic dla siebie.
Kiara (której imię cały czas kojarzy mi się z pewną lwicą z pewnej hitowej animacji) jest pyskata, kocha naprawiać stare samochody, na ogół unika konfrontacji i woli stać w cieniu. Polubiłam ją, ale dalej nie jest to nic tak wspaniałego jak kreacja Brittainy z tomu numer jeden. Wychodzę na czepialską i podobno niedobrze jest porównywać do siebie dwie części serii, ale cóż poradzić? Miałam cudowne wspomnienia związane z "Idealną chemią" i brałam za pewnik że "Prawo przyciągania" będzie tak samo dobre, a nie było. Jestem bardzo mocno rozczarowana i ciężko mi patrzeć na te dwie opowieści i wierzyć że wyszły spod pióra jednej kobiety.
"Prawo przyciągania" nie jest zła tylko po prostu zwyczajna. Wszystko tutaj jest poprawne, ale brakowało mi jakichś emocji czy iskrzenia między dwójką zainteresowanych. Pochłania się szybko i to jak widać się nie zmieniło, ale nie odczuwałam takiej frajdy z czytania, na jaką liczyłam.
Trzy lata temu zachwycałam się "Idealną chemią", świetną powieścią dla młodzieży poruszającą problem odmienności i niezrozumienia przez otoczenie oraz traktującą o miłości, która niespodziewanie dotknęła dwójkę głównych bohaterów. Do tej pory czytałam ją już dwukrotnie plus wracałam niezliczoną ilość razy do ulubionych fragmentów, cytaty na stałe wryły mi się w pamięć i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-03
Pierwsza książka Pani Witkiewicz i takie udane spotkanie! Z niecierpliwością czekam na więcej :)
Pierwsza książka Pani Witkiewicz i takie udane spotkanie! Z niecierpliwością czekam na więcej :)
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-01-04
2015-08
Na pewno macie takie książki, a których premierę czekacie z niecierpliwością. Może to być chwila obecna, albo zdarzenie przeszłe. Pewnie też pamiętacie chwilę, kiedy bierzecie wymarzoną lekturę do ręki i aż boicie się czytać, żeby to wszystko za szybko nie minęło, żeby móc rozkoszować się nią jak najdłużej. I najpewniej też boicie się rozczarowania- bo dobry opis czy okładka to jeszcze nie wszystko.
"Dziewczyna, która chciała zbyt wiele" opowiada nam historię Meg, niebieskowłosej buntowniczki, która igra ze śmiercią. Głupie i bezsensowne wybryki to jej działka. Działają one na nią jak znieczulica, pomagają oderwać się od codzienności i poczuć, że naprawdę żyje. John natomiast ma całkowicie inny pogląd na świat. Opanowany, stateczny dziewiętnastolatek, który już w tak młodym wieku został policjantem w rodzinnym miasteczku. Oboje dręczeni przez swego rodzaju demony, poznają się na moście kolejowym. Ona- jak zwykle ma na myśli dobrą zabawę, on natomiast nie chce by ktokolwiek zginął w tym miejscu. Czy uczucie ma szansę zakiełkować i wyrosnąć pośród dwójki tak różnych od siebie ludzi?
"Dziewczyna, która chciała zbyt wiele" to kolejna, ostatnia już powieść Jennifer Echols wydana w Polsce, a którą miałam okazję czytać. Wiele się natrudziłam nad jej zdobyciem, nie wiem jak teraz, ale jeszcze dwa/trzy miesiące temu była tylko w jednej księgarni internetowej. I teraz bardzo się cieszę, że nie zapłaciłam za nią tych okładkowych 33 zł, bo po prostu nie warto.
Jest to książka z literatury młodzieżowej, teraz nazywanej modnie New Adult. Chociaż może nazwałabym to lekkim NA. Zazwyczaj nie trzeba się po nich spodziewać żadnej odkrywczości, chociaż przyznaję wyjątki się zdarzają. Jednak nie w tym przypadku. Meg to buntowniczka, w głębi duszy jednak jest mądrą, pracowitą dziewczyną. John natomiast nie ma zbyt wielu warstw do zdarcia. Jakaś tam tajemnica, która tylko czeka na odkrycie.
Ta książka ma 295 stron i ma bardzo dużą czcionkę. Z jednej strony to fajnie, większe literki, szybsze czytanko. Ale gdyby wydrukować to mniejszym drukiem, spokojnie można by się zmieścić w 230 stronach. Czyli jak widzicie- niedużo. Zanim akcja i fabuła na dobre się rozpoczną, to już widać koniec.
Nie jest to głupia książka i z pewnością przypadnie do gustu czytelniczkom w wieku 15-17 lat. Czy wyżej? Znam przykłady, ze owszem, więc jak widzicie nie ma reguły. No i ma w treści parę fajnych piosenek, a piosenki w książkach automatycznie zawyżają jej poziom. :)
Kilkakrotnie już wspominałam i jeżeli nic się nie zmieni, będę robić to nadal. Jennifer Echols zaliczam do tych autorek, które zawsze potrafią zauroczyć mnie fabułą, jednak tekstowi ZAWSZE czegoś brakuje. Nieokreślonej rzeczy, która jednak uczyniła by książkę lepszą. Dlatego taki mam z nią zawsze problem.
Bardzo mi przykro, że nie mogę dać tej książce więcej niż 6 gwiazdek ( kropeczek, słoneczek ), ponieważ naprawdę łudziłam się/czułam, że to będzie coś innego, lepszego. A stało się kolejną niezbyt zapadającą w pamięć lekturą, która nie wniosła nic do mojego życia. Pozytyw tego jest taki, że już nie mogę umieszczać ją na listach must read i tym podobne ;)
Na pewno macie takie książki, a których premierę czekacie z niecierpliwością. Może to być chwila obecna, albo zdarzenie przeszłe. Pewnie też pamiętacie chwilę, kiedy bierzecie wymarzoną lekturę do ręki i aż boicie się czytać, żeby to wszystko za szybko nie minęło, żeby móc rozkoszować się nią jak najdłużej. I najpewniej też boicie się rozczarowania- bo dobry opis czy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-12-13
2015-08
Witajcie w społeczeństwie, gdzie dzieci są powszechnie niebezpieczne, a dorośli szukają sposobów by tylko się ich pozbyć. Jako rodzic oddajesz je specjalnym, powołanym jednostkom. Zakładają oni obozy, gdzie przetrzymują ICH. Czerwoni, Zółci, Pomarańczowi, Zieloni, Niebiescy. Dzieci podporządkowane kolorom, które odzwierciedlają ich umiejętności. Ruby udaje Zieloną, żeby przetrwać. W rzeczywistości jest ostatnią z Pomarańczowych, potencjalnie niebezpiecznych osób, które potrafią wślizgnąć się do Twojego umysłu i odebrać ci wolną wolę i umiejętność decydowania.
Nie do końca wiedziałam czego mam oczekiwać po tej książce. "Mroczne umysły" to jedna z najgłośniejszych premier ubiegłego roku i chcąc nie chcąc, każdy pewnie o niej słyszał. I cóż- praktycznie każdy był zachwycony. A ja zawsze mam największy problem z tymi najbardziej popularnymi tytułami. Nigdy nie wiem jak odbiorę daną pozycję i martwię się, że akurat mnie jednej, książka się nie spodoba, a potem będę rozkminiać co ludzie w niej widzą ( chociaż w sumie- trzeba się czymś wyróżniać).
Jednak w pewnym momencie widzę "Mroczne umysły" na półce i myślę sobie- "ej no o co tyle halo?". Włącza się we mnie tryb " natychmiast to przeczytaj" i całkowicie mnie pochłania. Zaczynam lekturę i kończę ją w ciągu dwóch dni. Już to samo w sobie powinno być rekomendacją.
Żeby pisać dystopie, koniecznie trzeba mieć oryginalny pomysł. Trzeba zachęcać opisem, bo nawet najlepszy styl pisania nie spowoduje, że czytelnik sięgnie po książkę niezainteresowany blurbem. Na wstępie myśli sobie: "czytałem już coś o podobnej tematyce, więc po co będę wałkował temat po raz kolejny?". Wtedy nie wie jeszcze jak interesująco autor przedstawia fakty. Być może dlatego jest tyle odniesień do "Igrzysk śmierci" na okładkach innych książek. Coś co w zamierzeniu ma skłonić czytelnika do sięgnięcia po dany tytuł, działa całkowicie odwrotnie. Ale fabuła "Mrocznych umysłów", chociaż porównywana do najsłynniejszej trylogii ostatnich lat, sama umie się obronić. Kolorowa klasyfikacja DZIECI ze względu na rodzaj umiejętności, to coś o czym jeszcze nie słyszeliśmy. I za sam pomysł daję Alexandrze plusa.
Jak to pierwsze tomy serii mają w zwyczaju, praktycznie zawsze są tylko wprowadzeniem. Poznajemy podstawowe fakty i ciąg zdarzeń, jednak nie możemy przestać się zastanawiać "dlaczego?". Tym razem też nie wiem, jak to się w ogóle stało, że dzieci mają jakieś moce. Wiem, że w oczach dorosłych są zagrożeniem, dlatego skutecznie tępią wolną wolę i umiejętność decydowania o własnym losie. Ale od czego się zaczęło?
Ruby ma szesnaście lat, ale momentami odnosiłam wrażenie, że jest o wiele młodsza. Wskazywały na to prowadzone z nią rozmowy, a także fakt, że mieliśmy wgląd w jej myśli. Zdecydowanie mogę powiedzieć "to jeszcze dziecko", ale sama najlepiej wiem, że pewne doświadczenia ją ukształtują i zahartują. W sumie to nawet zakończenie pierwszej części powoli ukazuje to, co pokażą nam jeszcze wyraźniej kolejne tomy. Ruby potrafi być silna i zdecydowana, jeśli chodzi o dobro jej bliskich, a Alexandra jest świetna pod względem tworzenia końców. Jest on zatrważający i smutny, ale jednocześnie zachęca czytelnika do jak najszybszego przeczytania dalszych losów.
Styl pisania Bracken jest bardzo dobry- lekki, nie ma w nim skomplikowanych zwrotów. Przez kilka pierwszych rozdziałów dość trudno było mi się jednak wbić w całą fabułę, ogarnąć fakty. Zaczęło się coś dziać, kiedy Ruby spotkała Liama i resztę. Wiele czytelniczek zachwyca się tym chłopakiem- i ja też jestem wśród nich jestem, jednak bez przesady, Jest czuły, wrażliwy, troskliwy, ale brakuje mi w nim pewnej iskry, która sprawiałaby, że mam ochotę się do niego przytulić.
Mój radar w oczach, wyczulony za "tych złych" i tym razem mnie nie zawiódł, więc cały czas podejrzewałam kto okaże się niegodnym zaufania Ruby, a moje podejrzenia okazały się słuszne. I w sumie bardzo się cieszę, ponieważ tej osoby, akurat nie darzyłam sympatią.
Złym pomysłem byłoby nazwanie mnie fanką serii, jednak jest ona naprawdę bardzo ciekawa i fajnie mi się ją czytało. Nie jest arcydziełem, ale wśród dystopii zdecydowanie się wyróżnia. I nie- nie widzę podobieństwa do "Igrzysk śmierci". Dlatego osobom lubiącym gatunek, naprawdę polecam, a ja sama będę się rozglądać za drugim tomem.
Witajcie w społeczeństwie, gdzie dzieci są powszechnie niebezpieczne, a dorośli szukają sposobów by tylko się ich pozbyć. Jako rodzic oddajesz je specjalnym, powołanym jednostkom. Zakładają oni obozy, gdzie przetrzymują ICH. Czerwoni, Zółci, Pomarańczowi, Zieloni, Niebiescy. Dzieci podporządkowane kolorom, które odzwierciedlają ich umiejętności. Ruby udaje Zieloną, żeby...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-06-25
Odczuwam ogromną satysfakcję, że nareszcie udało mi się dokończyć drugi tom serii Mafletto. Czytałam go z przerwami przez dwa miesiące i to naprawdę świetne uczucie gdy przekręcasz ostatnią stronę i możesz powiedzieć "tak, przeczytałam". Nie jest to spowodowane faktem że powieść była zła, ja chyba po prostu wyrosłam już z takich rzeczy i czuję się zmęczona negatywnymi emocjami wypływającymi z tej historii. Ale po kolei. O czym jest ta książka?
Adelina zrywa więź łączącą ją z Bractwem Sztyletu i wraz z siostrą rusza na poszukiwanie innych Mrocznych Piętn gotowych dołączyć do rewolucji mającej na celu zniszczenie Inkwizycji i objęcie tronu. Adelina, Violetta, Magiano i Sergio tworzą Drużynę Róży, szybko okazuje się jednak że ich dawni przyjaciele mają teraz inne plany i chcą pokrzyżować im szyki. Na domiar złego pewna osoba przywraca z Zaświatów Enzo- księcia Kenettry i pierwszą miłość Adeliny. Czy Mrok zdoła ogarnąć dziewczynę czy może jednak uda jej się wypłynąć spod jego szponów?
Pierwszą przeczytaną przeze mnie książką Marie Lu był "Rebeliant", a po nim było "Malfetto. Mroczne piętno". Obie te książki bardzo mi się podobały, jednak pierwszą z nich czytałam cztery, a kolejną dwa lata temu. Od tego czasu dorosłam i niektóre powieści nie sprawiają mi takiej frajdy jak kiedyś. Myślę że jest to normalna kolej rzeczy i rozumiem to, a z drugiej strony jest mi smutno że drugi tom serii Malfetto nie ujął mnie tak bardzo jak jego poprzedniczka.
Zaczęłam lekturę z podekscytowaniem, a jednocześnie obawą czy będę coś pamiętać po dwuletniej przerwie od serii. Zazwyczaj nie miałam problemów z odnalezieniem się w fabule, a jak czegoś nie wiedziałam to zerkałam do poprzedniej części i luki w wiedzy uzupełniałam. Podoba mi się że autorka dalej brnie w mrok ogarniający Adelinę i raczej nie pozwala jej na dobre dla społeczeństwa działania. Wykreowała ona postać której naprawdę ciężko kibicować, bo jej jedynym życiowym celem jest zemsta i dążenie do władzy. Spędzenie z taką lekturą tyle czasu zaowocowało tym, że sama zaczęłam być przygnębiona, dlatego odetchnęłam z ulgą mogąc przekręcić ostatnią stronę i zostawić tę opowieść za sobą.
Myślałam że powrót Enzo będzie dla mnie powodem do radości i w sumie mogłoby tak być, gdyby nie fakt że autorka wprowadziła nowego bohatera- Magiano. Bardzo polubiłam tego chłopaka i jego relację z Adeliną, miałam wrażenie że on odrywa ją od robienia mało godnych rzeczy i przez to staje się ona lepszą wersją siebie. Violetta dalej była mi obojętna, tak samo zresztą jak Raffaele. Cała ta książka jest fajna fabularnie, ale mimo wszystko brakowało mi takiej ekscytacji z czytania. Śledziłam na bieżąco wydarzenia, ale w żaden sposób one na mnie nie oddziaływały. Myślę że po prostu takie historie nie mieszczą się w moim przedziale wiekowym, a szkoda bo naprawdę przykro mi to pisać przez wzgląd na to jak bardzo podobały mi się inne książki Marie Lu. Czy sięgnę po zamknięcie historii? Raczej nie. Interesuje mnie w zasadzie tylko postać Magiano, a to wydaje się być słabym powodem by sięgać po "Północną gwiazdę".
Odczuwam ogromną satysfakcję, że nareszcie udało mi się dokończyć drugi tom serii Mafletto. Czytałam go z przerwami przez dwa miesiące i to naprawdę świetne uczucie gdy przekręcasz ostatnią stronę i możesz powiedzieć "tak, przeczytałam". Nie jest to spowodowane faktem że powieść była zła, ja chyba po prostu wyrosłam już z takich rzeczy i czuję się zmęczona negatywnymi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-06
Co roku na wyspie Thisby odbywa się Wyścig Skorpiona. Jest to niebezpieczny i krwiożercy pęd o władzę, sławę i pieniądze. Jeźdźcy dosiadają koni wodnych, które co roku wylęgają się z morza. Sean kilkakrotnie wygrał wyścigi. W tym roku walczy o niezależność i o ukochanego rumaka.
Kate z kolei jest pierwszą dziewczyną, która odważyła się wziąć udział w gonitwie. Jej celem jest zatrzymanie ukochanego domu oraz brata. Dla każdego z nich stawka jest wielka. Kogo tym razem ogłosimy zwycięzcą Wyścigu Skorpiona?
Jestem wielką zwolenniczką powiedzenia "oczekiwanie zwiększa apetyt". Często sama siebie hamuję przed zakupem upragnionej rzeczy wmawiając sobie, że jak jeszcze poczekam, będę bardziej szczęśliwa i zadowolona. Nie mam pojęcia skąd u mnie takie przekonanie, ale w niektórych wypadkach marzę by z nim skończyć. Na przykład w sprawie "Wyścigu śmierci".
Bardzo, bardzo długo czekałam na możliwość przeczytania tej książki. A jak tak się długo czeka to z człowiekiem dzieją się niewyobrażalne rzeczy. Stają się uzależnieni od czytania jednej konkretnej powieści i innych tytułów nie dopuszczają do głosu. Stwarzają sobie własne wyobrażenie na temat książki, wymyślają własne losy bohaterów. A kiedy wreszcie trzymają wymarzoną perełkę w dłoniach szaleją ze szczęścia. Źle jednak jest wtedy, kiedy dostajemy coś zgoła innego niż to co sobie wymyśliliśmy.
I tak właśnie kończy się wiara w moje powiedzenie. Jestem lekko rozczarowana. Nie dlatego, że to zła książka. A dlatego, że sama dopuściłam do tego, by mogła się taka stać.
Kate jest silną, niezależną, odpowiedzialną, a przede wszystkim młodą dziewczyną, której pragnieniem jest zatrzymanie brata na wyspie. Konie wodne doprowadziły do śmierci jej rodziców, przez co starannie ich nienawidzi. Tak bardzo stara się połączyć pozostałych członków jej rodziny, że momentami była dla nich aż za dobra i za bardzo pobłażliwa. Przypominała mi taką osobę, której jako jedynej zależy na wszystkim.
Sean nie ma nikogo, oprócz Corra. Corr to koń wodny, dzięki któremu chłopak kilkakrotnie wygrał wyścigi. Stał się jego przyjacielem, jako jedyny potrafi go ujarzmić, a przede wszystkim nie boi się go jak inni mieszkańcy wyspy. Jest cichy, spokojny, odpowiedzialny, skrupulatnie i małymi kroczkami dąży do spełnienia swoich marzeń. Potrafi postawić na swoim jeśli tego wymaga sytuacji, ale duma nie przeszkadza mu przyznać racji innym osobom.
Między dwóją nawiąże się delikatna, romantyczna nić. Stanowią oni dla siebie wzajemne oparcie i podporę w trudnych chwilach. Zawsze mogą na siebie liczyć, chociaż początek ich znajomości najlepszy nie był. Jednak to jedna z tych par, która nie wzbudza w czytelniku głębszych emocji. Kibicujemy im, ale bez wielkiego entuzjazmu. Nie zauważyłam między nimi przysłowiowej chemii, na którą tak bardzo liczyłam.
Zawiedziona jestem też faktem, iż sam wyścig przewinął się w ledwie kilka końcowych stron. Cała reszta to przygotowania do niego, szkolenia, upomnienia, wątpliwości czy niedopowiedzenia. Na co liczyłam? Na faktyczny wyścig, który zajmie autorce, przynajmniej jedną trzecią książki. Na jakiekolwiek WIELKIE emocje, kibicowanie, uczucia. Liczyłam na wszystko tylko nie na to co dostałam. Autorce udało się mnie zaskoczyć, jednak nie w tym sensie w jakim bym chciała.
Jednak styl pisania Maggie Stiefvater jest plastyczny, można z łatwością wyobrazić sobie scenerię, którą ona kreuje; mądry- bo nie brakuje w nim inspirujących cytatów czy scen mających szansę zaistnieć w realnym życiu; oraz autentyczny- widzimy, że bohaterowie mają wady, słabości i są tacy jak my. Jednocześnie Maggie prowadzi akcję z końmi wodnymi- stworzeniami, które w literaturze jeszcze nie miały szansy zaistnieć.
Co roku na wyspie Thisby odbywa się Wyścig Skorpiona. Jest to niebezpieczny i krwiożercy pęd o władzę, sławę i pieniądze. Jeźdźcy dosiadają koni wodnych, które co roku wylęgają się z morza. Sean kilkakrotnie wygrał wyścigi. W tym roku walczy o niezależność i o ukochanego rumaka.
Kate z kolei jest pierwszą dziewczyną, która odważyła się wziąć udział w gonitwie. Jej celem...
2017-05-22
2018-12-02
Bardzo długo czekałam na polskie wydanie tej książki, a kiedy doszło ono do skutku i dostałam szansę by się z nią zapoznać, okazało się że czekałam zbyt długo i opowieść nie spełnia już moich oczekiwań. Jest bardzo prosto skonstruowana i większość zagrań fabularnych można łatwo odgadnąć, problemem są dotyczące ich szczegóły, które bardzo często bywały przerysowane. Dodatkowo ta historia jest słodka aż do bólu, narracja z dwóch perspektyw pokazuje nam jak jemu zależy na niej i odwrotnie, ale sami kręcą się wokół siebie i twierdzą "nic tylko przyjaźń", jednocześnie śpiąc razem w łóżku, całując się i robiąc wiele innych nietypowych dla tylko-przyjaciół rzeczy. Nie mogę jednak odmówić autorce że napisała powieść lekko, przez nią po prostu się płynie i momentami naprawdę byłam szczerze zainteresowana tym jak coś się rozwinie. Szkoda tylko że im dalej w las, tym bardziej byłam znudzona podchodami głównych bohaterów i ich relacją.
Bardzo długo czekałam na polskie wydanie tej książki, a kiedy doszło ono do skutku i dostałam szansę by się z nią zapoznać, okazało się że czekałam zbyt długo i opowieść nie spełnia już moich oczekiwań. Jest bardzo prosto skonstruowana i większość zagrań fabularnych można łatwo odgadnąć, problemem są dotyczące ich szczegóły, które bardzo często bywały przerysowane....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-10-03
2016-09-04
2017-05-20
Jestem ogromną fanką książek od Wydawnictwa Jaguar, i w sumie chyba jeszcze ani jedna nie zawiodła mnie na tyle, bym totalnie chciała ją skrytykować. Jasne- zdarzały się słabsze historie, ja jednak zawsze szukam w książce pozytywów, które w moich oczach czynią tę konkretną książkę przyjemną do czytania. Jak było tym razem?
Ethan jako dziecko stracił swoją starszą siostrę Serę i został wprowadzony do Straży- tajemniczej organizacji, mającej chronić historię. Teraz zostaje nauczycielem Isabel, młodszej siostry jego niegdysiejszego przyjaciela. Istnieje Zakon- przeciwna strona mocy, która sieje spustoszenie i dąży do całkowitej władzy nad wieloma światami. Zadaniem Ethana jest wyszkolić Isabel i przygotować ją i siebie również do najważniejszej misji.
"Straż", początkowo znana mi pod tytułem serii "Strażnicy Veridianu", była na mojej liście do przeczytania od bardzo dawna, naprawdę długo na nią polowałam i dzięki Lexiss nareszcie mi się to udało. Czekanie rodzi oczekiwania, przekonałam się o tym już dawno, ale podczas tej lektury widać to było w szczególności.
Ethan to młody chłopak, ma 16 lat a Isabel jest od niego bodajże o rok młodsza. To już na wstępie zdradza nam z jakimi bohaterami będziemy mieć do czynienia. Autorka zrobiła z nich całkiem zaradnych nastolatków- Ethan umie walczyć, podróżuje w czasie już od dość dawna i jest w miarę odpowiedzialny. Isabel dopiero się uczy, ale na przestrzeni kartek widzimy, że przechodzi przemianę. Na początku może i malutką, ale z młodszej siostry staje się młodą kobietą. Jednak mimo wszystko bardzo łatwo można było wyczuć w nich nutkę naiwności, dziecinności. To powieść dla młodzieży i autorce należy się plus za to, że nie zechciała przerysować swoich bohaterów i na siłę uczynić ich dorosłymi w ciele nastolatków.
Sama historia przedstawiona na kartach powieści momentami przypominała mi Trylogię Czasu od Kerstin Gier. Tamta seria mnie nie zachwyciła, więc i szczegóły wyleciały mi z pamięci, ale w obu przypadkach mamy podróżowanie w czasie, wszystko objęte tajemnicą przed zwykłymi śmiertelnikami i taki specyficzny klimat. Rzecz w tym, że trylogia Gier była jakby bardziej... przemyślana. Tam potrzeba było treningu, wiedzy i konkretnej rodziny aby móc podróżować, tutaj obsypują cię pyłem, w magiczny sposób ubierają stosownie do epoki i leć gdzie musisz. Ciężko jest nie porównywać czegoś, co dla mnie już na wstępie jest bardzo podobne.
Sama fabuła jest jednak dość dobrze wytłumaczona- nie jesteśmy wyrzuceni na głęboką wodę, Isabel też nic nie wie i razem z nią dowiadujemy się wszystkiego co istotne. Inna sprawa to fakt, że momentami dzieje się za dużo i jesteśmy zmęczeni nadmiarem informacji.
"Straż" to powieść dla młodzieży, powiedziałabym że w przedziale 14-17 lat. W żadnym razie nie są to sztywne ramy, ale w tym wypadku najlepiej jakby wiek bohaterów równał się mniej więcej wiekowi czytelników. Ja miło spędziłam przy tej książce czas, ale nic więcej. Nie ruszały mnie żadne wydarzenia, nie było to też emocjonalne spotkanie. Mam wrażenie, że czytałam o wszystkim co już znam i nie mogę się zdobyć na ekscytację pod względem tego tytułu. Jednak "Straż" jest napisana bardzo przyjemnym językiem, bohaterowie nie irytują, a samo zakończenie nawet ciekawi.
Jak wynika z treści na okładce, Marianne Curley napisała tę powieść w 2002 roku, a Wydawnictwo Jaguar wypuściło ją na rynek w 2011. Od którejkolwiek z tych dat bym nie liczyła, jasno wynika że popyt na takie historie wtedy był może i ogromny, ale teraz po tylu latach i tylu innych przeczytanych historiach, ta nie wyróżnia się niczym szczególnym. Przynajmniej dla mnie. Spędziłam przy niej miło czas, ale nic więcej. Nie porwała mnie na tyle, żebym chciała ją w przyszłości kontynuować, jednak nie mogę też powiedzieć że zmarnowałam przy niej cenne minuty.
Jestem ogromną fanką książek od Wydawnictwa Jaguar, i w sumie chyba jeszcze ani jedna nie zawiodła mnie na tyle, bym totalnie chciała ją skrytykować. Jasne- zdarzały się słabsze historie, ja jednak zawsze szukam w książce pozytywów, które w moich oczach czynią tę konkretną książkę przyjemną do czytania. Jak było tym razem?
Ethan jako dziecko stracił swoją starszą siostrę...
2016-02-28
Idąc szlakiem mojej tegorocznej misji oczyszczania półek z zalegających tytułów, sięgnęłam po "Dzikie stwory". Gdyby nie to- kto wie, kiedy nastąpiłby ten wielki moment. Tak czy siak- przeczytałam, zbulwersowałam się i nie polecam. Dlaczego? Zapraszam do dalszej części tekstu. Za negatywne emocje czy ewentualną ironię bardzo przepraszam.
Ta książka jest o Maxie. Ośmioletnim chłopcu, który najwyraźniej cierpi na jakieś zaburzenia psychiczne. Porażony niesprawiedliwością jaka panuje na tym świecie, bierze łódkę i w przebraniu wilka dociera na wyspę pełną Dzikich Stworów. I to by było tyle fabuły, którą jako tako zrozumiałam. A może nawet nie do końca zrozumiałam- bo nawet to co tutaj napisałam wydaje mi się być pozbawione sensu i logiki. W każdym razie- Max dociera na wyspę i wmawia dzikim istotom kit, że przybył z daleka i jest ich królem. Oni naiwnie mu wierzą i potulnie się go słuchają ( no prawie). Chciałabym napisać coś więcej, ale pomimo najszczerszych chęci- nie potrafię dokładnie powiedzieć o czym czytałam.
Wyobrażacie sobie sytuację kiedy ośmioletnie dziecko, w nocy, w przebraniu wilka, wypływa na morze ( czy to ocean ), odnajduje wyspę i zaprzyjaźnia się z dzikimi istotami, kompletnie się nie bojąc faktu, że mogą go zjeść? No ja nie. Trochę to dziwne i przerażające zarazem. Zakończenie książki nie wskazuje również do końca na to, czy to wydarzyło się naprawdę, czy tylko śniło się chłopcu. Nie potrafię stwierdzić czy stwory o których czytałam były tylko wytworem wyobraźni dziecka, które pozbawione było uwagi ze strony najbliższych, czy raczej światem fantastycznym , które miał za zadanie stworzyć autor. Kompletna niewiadoma. I irracjonalizm.
Miałam wrażenie, że autor na siłę próbuje przekonać mnie, że to co napisał jest fajne, że się rozkręci, że ma w sobie zawartą jakąś mądrą myśl. Kiedy w książce ma wystąpić morał, coś co mnie poruszy, zmieni, da do myślenia- liczę, że będzie to napisane, tak bym mogła sama się tego domyślić. W tym wypadku, autor jakby trzymał mnie za rękę i na przekór moim prośbom, prowadził mnie w przeciwnym kierunku niż bym chciała. Zapewniał, że on wie lepiej, że tylko jego droga jest słuszna, że sama nie poradzę sobie ze znalezieniem Wielkiej Myśli. Jednocześnie jakby momentami miał mnie dość i odpuszczał. Wszystkie starania diabli wzięli. Ale w jednym miał rację- nie potrafię sama odnaleźć ukrytego przekazu. Bo mam wrażenie, że miałam to znaleźć, ale mi się nie udało. Przykro mi, ale nie widzę w tej książce niż pasjonującego ani mądrego. O morale już nie mówiąc.
Ten tytuł nie jest może zbytnio brutalny, ale dla dzieci niekoniecznie się nadaje. Pytanie "Czy można zjeść czyjąś głowę? A co jeśli odpadnie?" raczej przerazi dzieciaki, niż pozwoli im odprężyć się przy książce. A zauważmy, że bohaterem jest ośmioletni chłopiec. Młode osóbki będą raczej przerażone wizją zobaczenia kogoś bez głowy, aniżeli zafascynowane samym światem jaki próbował wykreować autor.
Być może nie jestem odpowiednią kategorią wiekową, może nie był to mój czas, ale jestem pewna, że "Dzikich stworów" nie polecam. Co więcej- odradzam wręcz jej czytanie. Kompletnie nie zrozumiałam przekazu, bohaterowie mnie irytowali, a czytanie nużyło. Swój egzemplarz chcę jedynie schować lub wywieźć gdzieś daleko, bym nie musiałam tego oglądać. Czytałam go cały miesiąc i trudno było mi się zmobilizować do jego ukończenia. Z pewnością jedna z gorszych książek, jakie kiedykolwiek miałam okazję czytać.
Idąc szlakiem mojej tegorocznej misji oczyszczania półek z zalegających tytułów, sięgnęłam po "Dzikie stwory". Gdyby nie to- kto wie, kiedy nastąpiłby ten wielki moment. Tak czy siak- przeczytałam, zbulwersowałam się i nie polecam. Dlaczego? Zapraszam do dalszej części tekstu. Za negatywne emocje czy ewentualną ironię bardzo przepraszam.
Ta książka jest o Maxie....
2017-01-17
Odnoszę wrażenie, że ostatnio bardzo często książki oznaczone etykietką "dla młodzieży" mnie rozczarowują. Mogę przypisać to temu, że powoli wychodzę z tego nastoletniego etapu, ale mimo wszystko dalej chciałabym czytać wciągające historie o tych kilkunastoletnich osobach. Są autorzy, którzy potrafią wyczarować coś interesującego i godnego uwagi. Są też autorzy, z których książek wynoszę niewiele więcej poza mało przyjemnym posmakiem. I dzisiaj o tym drugim typie.
Luce Price przez całe życie widziała cienie, a ludzie dookoła niej traktowali ją przez to protekcjonalnie i ostrożnie. Kiedy pewien nieszczęśliwy wypadek sprowadza ją do szkoły poprawczej Sword&Cross, spotyka tam Daniela Grigori, chłopaka którego już kiedyś gdzieś widziała... rzecz w tym, że nie umie przypomnieć sobie gdzie. Sam Daniel twierdzi inaczej i stara się ją od siebie odepchnąć, ale Luce nie daje za wygraną. Prawda może okazać się jednak o wiele bardziej nieprawdopodobna, niż Luce kiedykolwiek mogła przypuszczać.
Kiedyś tam, dawno temu bardzo chorowałam na tę książkę. Wydawała mi się ona spełnieniem młodzieńczych fantazji- przystojni faceci, trójkąty miłosne, aniołowie zakochujący się w śmiertelniczkach i mnóstwo tajemnic. Tym bardziej, że wtedy na tapecie ulubionych powieści, królowało coś podobnego klimatycznie, więc oczekiwanie na nowych bohaterów tylko się wzmagało. Jednak miesiąca mijały, a "Upadli" odchodzili na dalszy plan. Poznawałam inne książki i innych bohaterów, trójkąty miłosne zbrzydły mi do tego stopnia, że nie potrafię przejść obok nich bez irytacji... ale słabość do aniołów i tajemnic pozostała do dziś. Więc kiedy nadarzyła się okazja do przeczytania "Upadłych" sięgnęłam po nią bez wahania, ale też bez wygórowanych oczekiwań.
To co NAJBARDZIEJ drażniło mnie podczas czytania, nazywa się Luce Price. A dokładniej jej zachowanie w stosunku do innych ludzi ( tak mam na myśli męską część widowni). Strona 50, a ona już poznała dwa największe ciacha szkoły ( nierealne), jest zafascynowana jednym i drugim ( realne), a najgorsze w tym wszystkim jest to, że uważa się za zakochaną i nie wie jak ma postąpić, kogo ma wybrać ( czujecie tę desperację, to wołanie o pomoc?). 50 strona. 50 strona na ponad 400 możliwych. A ja nie wiem czy mam się z tego śmiać, czy załamywać ręce. Po prostu ten trójkąt miłosny tak wysunął się na prowadzenie i był tak przesłodzony, tak przerysowany, że ciężko było mi uwierzyć w jakiekolwiek uczucia w nim ujęte.
W sumie nasza główna bohaterka to największy, ale zarazem jedyny minus powieści, którą muszę przyznać czytało się wyjątkowo szybko i przyjemnie. Styl pisania Lauren Kate jest lekki i niewymuszony, widać że przeznaczony głównie dla młodzieży. Na to w sumie liczyłam, ponieważ za mną jest już inna książka autorki- "Łza", którą czytałam dobre dwa lata temu, ale nie wyniosłam z niej jakiś lepszych wspomnień. Książka na raz, bez większych fajerwerków, za to ze świetnym pomysłem na fabułę. Przy okazji "Łzy" była to mitologia, w "Upadłych" mamy do czynienia z aniołami oraz tajemniczą zagadką, której rozwiązanie czeka na czytelnika dopiero w dalszych częściach. Wydaje mi się, że w tej "wędrówce po świecie" ( nie wiem jak inaczej nazwać ten fakt, aby nikomu czegoś nie zaspoilerować) jest ukryty duży potencjał i mam nadzieję, że w kolejnych tomach Pani Lauren ogarnie jakoś Luce i stworzy z niej kogoś, z kim da się przebywać bez załamywania rąk dłużej niż jeden rozdział.
Seria Upadli jest całkiem fajna, ale nic ponadto. Możliwe, że minęłyśmy się w czasie i powinnam ją przeczytać kilka lat wcześniej, żeby zawładnęła moim serduchem. Teraz tak się nie stało, chociaż nie żałuję poznania tej historii. Jest kilka wątków, których rozwinięcie chciałabym poznać, ale nie dzwoni nade mną sygnał alarmowy z dźwiękiem "teraz, teraz, teraz". Okładki tych książek są po prostu obłędne, każda bez wyjątku i w sumie trochę szkoda, że nie widnieją one na równie niesamowitych i zapadających w pamięć książkach. Ale nie błyszczą też na totalnym gniocie, więc nie narzekam. Wiem, że powstaje film na podstawie tworu Pani Lauren Kate, ja jednak po obejrzeniu zwiastuna nie wróżę mu wielkiej popularności i oszałamiających zysków. Mam wrażenie, że przejdzie bez echa, no może pomijając zagorzałych fanów serii. Już teraz widzę jak to wszystko zostało przeinaczone ( a to tylko dwie minuty) i zastanawiam się w jakim kierunku pójdzie reżyser. Obejrzę, ciekawi mnie ekranowa wersja, ale liczę na coś co z założenia miało być potraktowane poważnie, a wyjdzie z tego komedia. Cóż- zobaczymy.
Odnoszę wrażenie, że ostatnio bardzo często książki oznaczone etykietką "dla młodzieży" mnie rozczarowują. Mogę przypisać to temu, że powoli wychodzę z tego nastoletniego etapu, ale mimo wszystko dalej chciałabym czytać wciągające historie o tych kilkunastoletnich osobach. Są autorzy, którzy potrafią wyczarować coś interesującego i godnego uwagi. Są też autorzy, z których...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Z twórczością Jennifer Echols odbyłam już trzy spotkania podczas lektury "Love story", "Odlot" oraz "Uratuj mnie". Są to tak naprawdę zwykłe młodzieżówki, ale czyta się je z wielką przyjemnością. I tak oto dzisiaj, w klimacie przed- walentynkowym prezentuję Wam już czwartą z pięciu wydanych jak dotąd w Polsce książek Jennifer.
Lori od dawna jest zakochana w Seanie. Starszy od niej sąsiad, dla którego Lori zawsze była kumpelą. Sean mam dwóch braci- Camerona i Adama. Ten drugi jest przyjacielem dziewczyny, którego ona prosi o niecodzienną przysługę. Ma on udawać chłopaka Lori, aby jego brat był zazdrosny. Prosty i łatwy w wykonaniu plan. Tylko czasem z planami jest tak, że nie wypalają. Bo Lori nie wie, że Adam jest w niej zakochany i zrobi wszystko by nie dopuścić do jej związku z Seanem. Jednak kiedy to wyjdzie na jaw czy nie będzie za późno dla Lori, by uświadomiła sobie najważniejszą prawdę?
Z książkami Jennifer Echols mam ten problem, że niby mi się podobają, ale jednak czegoś im brakuje. Jakiegoś bliżej nieokreślonego elementu, który sprawi, że historia będzie wyjątkowa. Ale wbrew wszystkiemu, bardzo chętnie wracam do tych historii, pozwalam im się porwać na kilka godzin.
Lori to bohaterka, którą niesamowicie ciężko jest zrozumieć. Każdy miał kiedyś szesnaście lat i w sumie ja na pewno nie jestem tą osobą, która powinna to oceniać, wszak nie tak dawno i ja byłam w tej grupie. Jednak mam wrażenie, że autorka oglądnęła o jedną przesłodzoną komedię romantyczną za dużo. Stworzyła z Lori rozhisteryzowaną intrygantkę, która obsesyjnie myśli o zdobyciu wymarzonego chłopaka. Jak w głupich amerykańskich komediach. A potem jest jeszcze bardziej naiwna i uparta. Myśli, że sama wszystko potrafi naprawić, skutkiem czego wszystko plącze się jeszcze bardziej.
Na okładce pisze, że "Adam ma ADHD, wisiorek z trupią czaszką,jest czarną owcą rodziny Vaderów i młodszym bratem Seana...". Powiedziałabym, że tylko połowa z tych informacji jest tak dogłębnie prawdziwa. Owszem nosi wisiorek, ponieważ to Lori mu go podarowała. Owszem jest młodszym bratem Seana, który totalnie go wkurza. Ale ADHD? Czasem się nie kontrolował, jednak w książce tak na serio to łatwo było o tym zapomnieć. Nie było na te zaburzenia jakiegoś szczególnego nacisku, który mógłby być powodem na umieszczenie tej informacji na okładce. Czarna owca rodziny Vaderów? Jeśli brać na poważnie te wszystkie informacje, które czyniły z Adama tę owcę, to każdy z nas mógłby nią być. Chłopak jest opiekuńczy, czasem może za bardzo, ale widać po nim, że zależy mu na Lori.
Narracja jest pierwszoosobowa, z podziałem na rozdziały Lori i rozdziały Adama. Oboje są dopuszczeni do głosu, by pisać o swoich uczuciach z ich własnej perspektywy. I oboje mają paskudną cechę nazywaną "najpierw robię, później myślę".
Mniej więcej w połowie książka dzieli się na dwie części. Pierwsza z nich to starania Lori o Seana, druga to starania Lori o Adama. I tak naprawdę to ta książka mogła by się zakończyć o wiele wcześniej, w połowie drugiej części. Reszta informacji to było trochę takie pisanie na siłę, aby zapełnić puste kartki.
Nie pokładałam w tej książce AŻ tak wielkich nadziei , więc nie jestem rozczarowana. Dostałam to na co liczyłam, ani więcej ani mniej. Teraz usilnie poszukuję ostatniej jak na razie książki Jennifer wydanej w Polsce i niesamowicie nie mogę doczekać się lektury! I czekam na premierę czegoś nowego, mam nadzieję, że jeszcze w tym roku ;)
Czy polecam? To zależy od tego, czy lubicie takie młodzieżowe historie na tyle, by nie bać się ewentualnego rozczarowania. Bo zdaję sobie sprawę z tego, że pewnie większości z Was, ta książka się nie spodoba. Ale ta mniejszość- cóż liczę, że jednak przeczytacie i wyrazicie swoją opinię :)
Z twórczością Jennifer Echols odbyłam już trzy spotkania podczas lektury "Love story", "Odlot" oraz "Uratuj mnie". Są to tak naprawdę zwykłe młodzieżówki, ale czyta się je z wielką przyjemnością. I tak oto dzisiaj, w klimacie przed- walentynkowym prezentuję Wam już czwartą z pięciu wydanych jak dotąd w Polsce książek Jennifer.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toLori od dawna jest zakochana w Seanie....