-
ArtykułyPremiera „Tylko my dwoje”. Weź udział w konkursie i wygraj bilety do kina!LubimyCzytać6
-
ArtykułyKolejna powieść Remigiusza Mroza trafi na ekrany. Pora na „Langera”Konrad Wrzesiński3
-
ArtykułyDrapieżnicy z Wall Street. Premiera książki „Cienie przeszłości” Marka MarcinowskiegoBarbaraDorosz5
-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę „Nie pytaj” Marii Biernackiej-DrabikLubimyCzytać4
Biblioteczka
szumiabooki.blogspot.com
Książka została napisana prostym, łatwym do zrozumienia językiem. Czyta się ją niesamowicie szybko, niemal połykając kolejne rozdziały. Z każdą stroną zagłębiamy się w stworzony przez autorkę kipiący magią świat i poznajemy kolejnych bohaterów.
Powieść łączy w sobie piękno i brutalność. To świetny początek serii. Nie potrafiłam oderwać się od tego magicznego świata fae wysokiego rodu, a akcja powieści mknęła przed siebie, czasem nie pozwalając na nabranie oddechu. Nie mogę doczekać się kolejnego tomu, a tymczasem rozglądam się za Szklanym Tronem.
szumiabooki.blogspot.com
Książka została napisana prostym, łatwym do zrozumienia językiem. Czyta się ją niesamowicie szybko, niemal połykając kolejne rozdziały. Z każdą stroną zagłębiamy się w stworzony przez autorkę kipiący magią świat i poznajemy kolejnych bohaterów.
Powieść łączy w sobie piękno i brutalność. To świetny początek serii. Nie potrafiłam oderwać się od...
Czasem okazuje się, że miłość nie jest wystarczającym czynnikiem do stworzenia idealnego związku. Pojawiają się kłamstwa, niezrozumienie i brak pełnego zaufania. Niektórzy uczą się, jak pokonać przeszkody stawiane przez los, inni poddają się. Którą drogę wybrali bohaterowie Zapachu lawendy?
Książka składa się z trzech minipowieści, z których akcja każdej, choć częściowo rozgrywa się na południu Francji. Gorące lato to opowieść o młodym biznesmenie, który dla pracy potrafi poświęcić wszystko. To właśnie to jest w jego życiu priorytetem. Nie interesują go długotrwałe związki wymagające zbyt wielkiego zaangażowania ani bezcelowe spotkania z rodziną. Dobrze mu tak jak jest. Pewnego dnia postanawia odwiedzić jednak rodzinne strony. Dawnym domem opiekuje się Ella - młoda wdowa. Czy ich losy się połączą? Czy Seb zmieni swą budowaną przez lata hierarchię wartości?
Miodowy miesiąc w Prowansji to historia już nieco inna. Billie i Aleksiej biorą ślub. Podczas nocy poślubnej wychodzi na jaw, że mają już razem dziecko, a mężczyzna nie pamięta ich "zbliżenia", gdyż zaraz potem uderza się w głowę i traci pamięć. Kiedy dowiaduje się, że nowo poślubiona żona ukrywała przed nim dziecko, chce od niej odejść.
Na południu Francji było całkiem podobne. Tu jednak niedługo po ślubie Sofie dowiaduje się, że Lucas ją zdradza. Wyjeżdża bez słowa i zmienia nazwisko. Mąż odnajduje ją dopiero po sześciu latach, okazuje się, że mają razem dziecko, o którym kobieta dowiedziała się krótko po wyjeździe. Nie potrafiła wrócić ani powiadomić męża o narodzinach syna. Bała się kolejnych kłamstw i zranienia. Czy uda im się powrócić do dawnych uczuć?
Trzy historie, trzy pary, które odnajdują drogę do siebie. Wykreowani bohaterowie są pełnokrwiści i łatwo się do nich przyzwyczaić, choć są dość do siebie podobni. Mężczyźni to przekonani o własnej racji, nieznoszący sprzeciwu despoci. Nie akceptują zdania swoich żon, oczekują ich pełnego podporządkowania, a one... godzą się. Mają ciągłe wyrzuty sumienia, przepraszają raz za razem, za kompletnie wszystko. Ich relacje przypominały mi raczej dziewiętnastowieczne związki (może poza pierwszym opowiadaniem, gdzie Ella potrafi postawić na swoim). Psuły to jednak dość obszerne wątki erotyczne (w XIX wieku będące raczej tematem tabu).
Mimo że autorką każdej minipowieści jest inna kobieta, miałam wrażenie, że wyszły spod jednego pióra. Zbudowane są w bardzo podobny sposób, linearnie. Raziły mnie bardzo sztuczne, mało wiarygodne dialogi, a w połączeniu z absurdalnymi, nierzeczywistymi wydarzeniami przywoływały na myśl telenowelę.
Sięgając po tę książkę myślałam, że otrzymam zbiór opowiadań o pięknej Prowansji. Plaże, lawenda i typowa dla tego regionu architektura nie pojawiała się jednak za często. Dominowały relacje pomiędzy partnerami. Nie można jednak powiedzieć, że książka nie jest lekka. Mimo dość ciężkich tematów podejmowanych przez autorki, całość czytało się bardzo szybko. Przedstawione relacje nie przytłaczają. Ocieranie się ich o granicę absurdu stwarza dystans pomiędzy historiami a czytelnikiem.
Jeśli szukacie czegoś lekkiego do poczytania w upalny dzień, ta książka nada się idealnie. Poszczególne minipowieści nie są ze sobą powiązane akcją, dzięki czemu nie wymagają czytania całości na raz, ani nawet w zaproponowanej kolejności. Można wybrać to, na co akurat ma się ochotę, a gdybym miała polecić konkretną - najbardziej spodobała mi się pierwsza.
Czasem okazuje się, że miłość nie jest wystarczającym czynnikiem do stworzenia idealnego związku. Pojawiają się kłamstwa, niezrozumienie i brak pełnego zaufania. Niektórzy uczą się, jak pokonać przeszkody stawiane przez los, inni poddają się. Którą drogę wybrali bohaterowie Zapachu lawendy?
Książka składa się z trzech minipowieści, z których akcja każdej, choć częściowo...
2016-12-19
Riordan po raz kolejny od pierwszej strony wrzuca nas w wir akcji. Nie bawi się w zbędne wstępy i wprowadzenie do historii. Od razu zaczyna dużo się dziać, a tempo akcji rzadko zwalnia i jeśli już – to tylko na chwilę. Bohaterowie mają kilka dni na pokrzyżowanie planów Lokiego, a każda minuta wypełniona jest niebezpiecznymi, ale zabawnymi przygodami.
Drugi tom serii Magnus Chase i bogowie Asgardu nie dorównuje pierwszemu, ale mimo wszystko jest wart przeczytania. Jeśli szukacie czegoś lekkiego i wciągającego, dołączcie do Magnusa, Sam, Blitza oraz Heartha i wraz z nimi udajcie się na poszukiwanie Młota Thora. Dobra zabawa gwarantowana :)
Cała recenzja: szumiabooki.blogspot.com
Riordan po raz kolejny od pierwszej strony wrzuca nas w wir akcji. Nie bawi się w zbędne wstępy i wprowadzenie do historii. Od razu zaczyna dużo się dziać, a tempo akcji rzadko zwalnia i jeśli już – to tylko na chwilę. Bohaterowie mają kilka dni na pokrzyżowanie planów Lokiego, a każda minuta wypełniona jest niebezpiecznymi, ale zabawnymi przygodami.
Drugi tom serii Magnus...
Zazwyczaj odpychają mnie książki, które już na okładce porównuje się do innych. Tym razem było inaczej. Zwykle wydawnictwa konfrontują wydawane przez siebie powieści z Harrym Potterem czy Igrzyskami śmierci, a podczas czytania okazuje się, że nie mają one ze sobą wiele wspólnego. Zaintrygowało mnie jednak porównanie do Małego księcia (którego również uwielbiam) i w ten sposób zdecydowałam się sięgnąć po Paxa.
Pewnego dnia w lesie Peter znajduje małego, samotnego liska. Zabiera go do domu i postanawia oswoić. Karmi go, opiekuje się nim, staje się jego towarzyszem. Po kilku latach nadchodzi wojna, a ojciec Petera zaciąga się do wojska. Każe zostawić Paxa w lesie – wśród natury, tam, gdzie jego miejsce. Chłopiec nie ma wyjścia. Kiedy jednak już w domu dziadka dociera do niego, co zrobił, postanawia wyruszyć w poszukiwanie przyjaciela. Jak lis poradzi sobie w dziczy? Czy uda im się odnaleźć mimo 500-kilometrowej odległości?
Pax napisany został zarówno z perspektywy tytułowego bohatera – lisa, jak i Petera. Rozdziały, w których Sara Pennypacker oddaje im narrację przeplatają się ze sobą, tworząc jedną, całą opowieść. Autorka przedstawia wydarzenia i wewnętrzne rozterki. Tworzy piękną, ponadczasową historię, nie dorównującą wprawdzie Małemu księciu, ale nadal uniwersalną, mogącą trafić do czytelnika w każdym wieku historię o tym, że dobrze widzi się tylko sercem. Towarzyszy temu prosty, ale nie ubogi w środki wyrazu styl.
Sara Pennypacker na przestrzeni 288 stron przedstawiła wiele problemów współczesnego świata. Ciekawym zabiegiem było ukazanie ludzi z punktu widzenia zwierząt, pokazanie większość z nich jako okrutnych i bezmyślnych – zabijających zwierzęta bez powodu i ostrzeżenia. Całość przedstawiono na tle wojny – zarażającej, będącej swego rodzaju chorobą zmieniającą ludzi, odbierającą im zdolność do odczuwania miłości i empatii. Autorka ukazała kilka typów ludzi zarażonych wojną. Na przykładzie dziadka i ojca Petera wykreowała portret osoby poddającej się całkowicie, odczuwającej walkę jako swój obowiązek i całkowicie popierającą zabijanie dla "większego dobra". Kontrastuje go jednak z Volą, osobą, która nie radzi sobie z własnymi czynami, nie usprawiedliwia ich wymagającymi, ciężkimi czasami i stara się zadośćuczynić.
Pax to także opowieść o poszukiwaniu prawdy o sobie. To historia o odnajdywaniu siebie, poznawaniu ważnych wartości i dojrzewaniu do bycia w pełni sobą. Autorka udowadnia, że nie zawsze trzeba iść w ślady swoich przodków i przejmować ich (względnie) negatywne cechy. Choć czasem jesteśmy do nich bardzo podobni, zdarza się, że jabłko pada bardzo daleko od jabłoni. W książce to właśnie Peter przeciwstawia się ojcu, który poddał się woli swojego opiekuna. Nie chce porzucić swojego liska.
Porównanie do Małego księcia wydaje mi się zasadne – mamy tu 12-letniego chłopca i lisa, którego udaje mu się oswoić. Mamy poczucie odpowiedzialności, za to, co oswojone, podróż uświadamiającą, jakie wartości powinny być w życiu najważniejsze, a przede wszystkim opowieść o wielkiej przyjaźni i oddaniu. Wszystko napisane w myśl cytatu Antoine'a de Saint-Exupery: Tymczasem jesteś dla mnie jakimś chłopcem podobnym do stu tysięcy innych chłopców. I nie jesteś mi potrzebny. Także i ja nie jestem tobie potrzebny. Jestem dla ciebie tylko jakimś lisem podobnym do stu tysięcy innych lisów. ale jeśli mnie oswoisz, będziemy potrzebowali siebie nawzajem. Staniesz się dla mnie kimś jedynym na świecie.
Zazwyczaj odpychają mnie książki, które już na okładce porównuje się do innych. Tym razem było inaczej. Zwykle wydawnictwa konfrontują wydawane przez siebie powieści z Harrym Potterem czy Igrzyskami śmierci, a podczas czytania okazuje się, że nie mają one ze sobą wiele wspólnego. Zaintrygowało mnie jednak porównanie do Małego księcia (którego również uwielbiam) i w ten...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Epoką wiktoriańską interesuję się już od kilku lat. Uwielbiam czytać ponadczasowe książki napisane przez siostry Bronte, Dickensa czy Austen. Fascynuje mnie towarzysząca im swego rodzaju magia. Chętnie sięgam również po powieści napisane przez współczesnych autorów, ale umiejscowione w XIX-wiecznej Anglii. To właśnie dlatego sięgnęłam przez niedawno wydanego Clovisa LaFay'a, opowieść o nekromantach, kinemantach i magicznym wypadkom.
Jest rok 1873. Wielką Brytanią nadal rządzi królowa Wiktoria. W londyńskim Scotland Yardzie powstaje jednostka zajmująca się nadzwyczajnymi sprawami wymagającymi kontroli policyjnej i detektywistycznej. To wydział do spraw magicznych. W końcu Anglia to nie tylko eleganccy dżentelmeni i ubrane w wytworne suknie kobiety. To również magiczne zdolności części mieszkańców różnych warstw społecznych. Kiedy do jednostki dołącza Clovis LaFay, pracy ciągle przybywa. Jak poradzi sobie ze sprawami dotyczącymi duchów, ghuli i morderstw z użyciem magii?
Jak pisałam już wiele razy, niechętnie sięgam po polskich autorów. Tym razem przekonała mnie właśnie epoka wiktoriańska jako tło powieści. Uwielbiam towarzyszącą jej atmosferę pełną tajemniczości. Anna Lange świetnie wczuła się w ten klimat i pokazała go w swojej powieści. Pojawiają się tu nazwy londyńskich ulic, wykorzystany został motyw sufrażystek i zagadek rodem z Sherlocka Holmesa.
Tym, co zasługuje na szczególną uwagę, jest kreacja bohaterów. To właśnie temu u autorka poświęciła największą część książki. Poznajemy Clovisa - mężczyznę chcącego odciąć się od wizerunku swojej arystokratycznej rodziny, pragnącego żyć z dala od rodowych intryg i niesprawiedliwości. Jego przyjaciel, John, pochodzi z niższej warstwy społecznej. LaFay'owi nie przeszkadza to jednak. Wręcz przeciwnie - obdarza Dobsona ogromnym zaufaniem. Nie kryje też zainteresowania jego siostrą, Alicją, uczącą się w szkole dla pielęgniarek kobietą, w której rodzi się poczucie niesprawiedliwości wobec nierównego traktowania płci. Wymieniona wyżej trójka to postaci główne. Na przestrzeni czterystu pięćdziesięciu stron poznajemy również wielu bohaterów drugoplanowych, którzy nadal pozostają wyrazistymi dającymi się zapamiętać charakterami.
Przez skupienie się na bohaterach cierpi jednak oś fabularna. Zostaje zdominowana, zepchnięta na dalszy plan. Ciężko przez to wczuć się w akcję i dać się porwać książce. Nie pomaga w tym również język. Przeważają zdania wielokrotnie złożone, w których całkiem łatwo się pogubić. Szczególnie przez pierwsze kilkadziesiąt stron.
Choć Clovis LaFay. Magiczne akta Scotland Yardu ma swoje minusy, uważam tę powieść za udany debiut. Anna Lange świetnie odwzorowała klimat epoki, pokazała różnice społeczne, problemy, z którymi borykali się Wiktorianie, zwracając uwagę m.in. na rozwijającą się w tamtym okresie emancypację kobiet. Mimo że początkowo ciężko było wciągnąć się w fabułę, książka okazała się ciekawą, pełną tajemniczości i klimatyczną pozycją, którą serdecznie polecam.
Epoką wiktoriańską interesuję się już od kilku lat. Uwielbiam czytać ponadczasowe książki napisane przez siostry Bronte, Dickensa czy Austen. Fascynuje mnie towarzysząca im swego rodzaju magia. Chętnie sięgam również po powieści napisane przez współczesnych autorów, ale umiejscowione w XIX-wiecznej Anglii. To właśnie dlatego sięgnęłam przez niedawno wydanego Clovisa...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Fantastyczna literatura młodzieżowa wykreowała wielu młodych, silnych bohaterów, spośród których większość dysponuje nadnaturalnymi mocami. Tworzą hierarchię własnych wartości, na samej górze stawiając walkę o własne wartości, o swego rodzaju "większe dobro". W Tajemnym ogniu jest podobnie. Czy jest to więc kolejna sztampowa młodzieżówka, która poza pełną niebezpieczeństw przygodą wnosi niewiele? A może ma w sobie coś świeżego?
Taylor ma najlepsze oceny w całej szkole. Chce studiować na oksfordzkim uniwersytecie – wykonuje więc wiele dodatkowych zadań. Kiedy podejmuje się dawania korepetycji francuskiemu chłopakowi, Sachy, nie wie, że kryje się w tym coś więcej. Wkrótce okazuje się, że kilkaset lat temu uwikłani zostali w klątwę i tylko razem mogą ocalić świat od zagłady. Czy im się uda?
Historia wydaje się mało oryginalna i już na samym początku skojarzyła mi się z powieściami gatunku paranormal romance – dziwnym zbiegiem okoliczności on i ona spotykają się, a wtedy okazuje się, że wplątani są w klątwę, przepowiednię, etc., zakochują się w sobie, itd. Dostrzegacie ten schemat? Tu jednak autorki (bo C.J.Daugherty i Carina Rozenfeld wpadły na pomysł napisania książki wspólnie) mimo że bazowały na pewnym wzorcu, wprowadziły sporo nowych elementów.
Wątek miłosny nie dominuje, zostaje zepchnięty na drugi plan, a główna oś fabularna poświęcona zostaje magii i przedwiecznej klątwie. Nie ma tu romantycznych uniesień i niemal wywołujących mdłości zapewnień o wiecznej miłości. Daugherty i Rozenfeld prowadzą wątek subtelnie, bez naciągania, jedynie zasiewając zarówno w bohaterach, jak i czytelnikach ziarno uczucia i obietnicę rozwinięcia. Nie spieszą się – to ogromny plus.
Wykreowanych przez autorki bohaterów już na początku można polubić. Taylor jest inteligentna i uczynna, ale wie, kiedy powiedzieć "nie". Sacha natomiast stara się dobrze i mimo wszelkich przeszkód wykorzystać swoje życie. Na kolejnych stronach stajemy się świadkami ich wewnętrznej przemiany, dojrzewania do ról, w jakich ich obsadzono i życia, które odkrywają na nowo. Jedynym minusem była kreacja Zwiastunów – miało być mrocznie, przerażająco, jednak czegoś tu zabrakło i te z założenia okropne postaci nie wywołują aż takich emocji, jak powinny.
W samym świecie przedstawionym w książce zabrakło mi szczypty magii. Bohaterowie zostali "wrzuceni" do realistycznego świata, a akcja rozgrywa się w rzeczywistej Anglii i Francji. Choć pojawiają się opisy magii i nadnaturalnych zdolności to trochę za mało, szczególnie pod koniec. Mimo wszystko pomysł takiego przedstawienia czarodziejskich umiejętności – w sposób naukowy, ukazujący zjawiska, wydawałoby się nierealne w sposób jak najbardziej racjonalny – bardzo mi się podobał.
C.J.Daugherty i Carina Rozenfeld Tajemnym ogniem stworzyły idealną podstawę do dalszych tomów serii. Pierwsza część to baza pozwalająca czytelnikom wciągnąć się w opowiadaną przez autorki historię, polubić jej bohaterów i zachęcająca do czekania na dalszy rozwój wydarzeń. A to zaserwują nam już niedługo – Tajemne miasto w księgarniach pojawi się 11 stycznia!
Fantastyczna literatura młodzieżowa wykreowała wielu młodych, silnych bohaterów, spośród których większość dysponuje nadnaturalnymi mocami. Tworzą hierarchię własnych wartości, na samej górze stawiając walkę o własne wartości, o swego rodzaju "większe dobro". W Tajemnym ogniu jest podobnie. Czy jest to więc kolejna sztampowa młodzieżówka, która poza pełną niebezpieczeństw...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Popkultura zazwyczaj utożsamiana jest z kulturą niską. Ta natomiast oznacza coś złego, płytkiego i nawet trochę nieambitnego. Gdyby jednak wszystkie dzieła były ich całkowitym przeciwieństwem, kultura przestałaby zapewniać rozrywkę i momenty pozwalające na oderwanie się od rzeczywistości. Autorzy Przez stany POPświadomości ukazują popkulturę od nieco innej strony.
Kuba Ćwiek, pisarz znany m.in. z serii Chłopcy, wpadł na pomysł zebrania grupy, która podąży śladami kultowych dzieł popkultury. Wspólnie z zajmującą się fotografią kreską_, dziennikarzem Bartkiem Czartoryskim, blogerem Radkiem Teklakiem, reżyserem Patrykiem Jurkiem i swoim ojcem wyruszył do Stanów Zjednoczonych, gdzie w ciągu kilku tygodni odwiedził ważne miejsca znane z popularnych książek, filmów i seriali. Kto nie marzy o odwiedzeniu uwielbianych przez siebie miejsc z telewizyjnych historii czy stron powieści?
Książka pisana jest głównie z punktu widzenia Ćwieka. Zrelacjonował wydarzenia towarzyszące wyprawie - od powstania pomysłu, przez przygotowania, po sam powrót do Polski. W swą historię wplata anegdoty, dialogi i zabawne momenty z podróży. Nie przyjmuje to więc formy suchego raportu, który mógłby zanudzić czytelników, jak oglądanie setki zdjęć z wakacji znajomych. Ćwiek snuje opowieść niczym Bilbo Baggins po powrocie do Shire. I ma o czym opowiadać.
Kuba Ćwiek przekazuje wrażenia swojej Drużyny z pobytu w mieście wampirów - Nowego Orleanu, opisuje wycieczkę do Salem, gdzie kilkaset lat temu na stosach płonęły czarownice, opowiada o wyjściu z Jackiem Ketchumem na piwo i trafieniu na plan serialu The Walking Dead. Szukają śladów popkulturowych dzieł, które nierozerwalnie wplatają się w portret Stanów – przesiąkniętych miłością do superbohaterów i nadnaturalnych istot, niemających oporów przed chwaleniem się swym uwielbieniem dla dzieł z nie najwyższej półki.
Relację Kuby Ćwieka dopełniają liczne fotografie przedstawiające zarówno odwiedzane miejsca, jak i uczestników wyprawy. Po każdym rozdziale pojawiają się też (pop)kulturalne ciekawostki krótko przestawione przez Bartka. Na koniec natomiast przeczytać możemy Dziennik pokładowy Radka.
Przez stany POPświadomości to pozycja idealna dla fanów popkultury, jak i dla tych, którzy chcieliby lepiej poznać popularne dzieła. To jednocześnie przewodnik po kulturze Stanów i pozycjach wartych poznania. Może dzięki lekturze zainteresuje Was historia Salem, portrety pisarzy, a może po prostu odnajdziecie w niej coś, co już znacie, i gdzie byliście dzięki książkom, filmom i serialom.
Popkultura zazwyczaj utożsamiana jest z kulturą niską. Ta natomiast oznacza coś złego, płytkiego i nawet trochę nieambitnego. Gdyby jednak wszystkie dzieła były ich całkowitym przeciwieństwem, kultura przestałaby zapewniać rozrywkę i momenty pozwalające na oderwanie się od rzeczywistości. Autorzy Przez stany POPświadomości ukazują popkulturę od nieco innej strony.
Kuba...
Nie czytałam wcześniej powieści Jessie Burton, ale wiele o niej słyszałam. Już od dawna miałam ochotę na Miniaturzystkę, a kiedy w zapowiedziach Wydawnictwa Literackiego pojawiła się jej kolejna książka - Muza, postanowiłam zacząć właśnie o niej. W końcu opowieści o sztuce interesują mnie już dość długo. Fascynuje mnie magia towarzysząca kręgom artystów, ich pracowniom i wizjom tworzonych przez nich dzieł. Tego też oczekiwałam od Muzy.
Odelle Bastien, czarnoskóra kobieta pochodząca z Trynidadu, przybywa do Londynu w poszukiwaniu lepszego życia. Pragnie się rozwijać i rozpocząć karierę jako pisarka. Jest utalentowana, ale nie ma odwagi, by pokazać innym swoje dzieła. Boi się opinii innych, a ze względu na ksenofobizm i uprzedzenia ze strony mieszkańców miasta, nie potrafi zaufać innym. Kiedy dostaje pracę jako maszynistka, w jej ręce trafia zaginiony przed wojną obraz. Pragnie rozwiązać zagadkę hiszpańskiego malarza - Izaaka Roblesa i związanej z nim rodziny Schlossów - Harolda, Sary i Oliwii. Czy jej się to uda?
Jessie Burton prowadzi narrację dwutorowo. Z niezwykłą precyzją nakreśla realia Londynu lat 60. XX wieku oraz przedwojennej Hiszpanii lat 30. - pełnej wewnętrznych konfliktów prowadzących do licznych zamieszek. Przeplata kolejne rozdziały z życia Odelle z tymi dziejącymi się wokół rodzin Robles i Schloss. Ukazuje proces zbliżania się dwudziestoparoletniej maszynistki do rozwikłania zagadki hiszpańskiego obrazu oraz to, co naprawdę się z nim działo, by połączyć oba wątki na końcu swej powieści. Zachwycającym elementem jest sama zagadka, wokół której zbudowano oś fabularną. Autorka prowadzi nas przez kolejne wydarzenia, pozwalając domyślać się końca. Tam jednak czeka nas niespodzianka. Przewidywalność książki okazuje się jedynie pozorna.
Różne ramy czasowe powieści nie powodują u czytelnika uczucia zagubienia. Wręcz przeciwnie - obie opowieści idealnie się dopełniają, przedstawiają kolejne postaci, które w jakimś stopniu były związane z powstałym dziełem. Autorka ukazuje relacje łączące poszczególne postaci. Cierpi na tym nieco sama sztuka i prezentacja historii dzieła. Brakowało mi artystycznych opisów i większego nacisku na kręgi artystów (w instytucie, w którym pracowała Odelle z pewnością ich nie brakowało). Na pierwszy plan wysuwają się bohaterowie - ich problemy, złożone osobowości i łączące ich więzi. Są pełnowymiarowi, pokazani od różnych stron, co pozwala na lepsze zrozumienie ich działań i zachowań. Warto zwrócić uwagę również na podobieństwo dwóch głównych postaci - Odelle i Oliwii. Obie są niesamowicie utalentowane, kreatywne, dostrzegające w otaczającym je świecie "coś jeszcze" oraz niezależne. To chyba ich portrety w książce urzekły mnie najbardziej.
Burton nie skupia się jednak tylko na relacjach. Ukazuje wiele problemów społecznych charakterystycznych dla obu czasów. Wspaniale zarysowuje tło historyczne przedwojennej Hiszpanii, przedstawiając niepokoje społeczeństwa prowadzące do wojny domowej oraz realia Londynu lat 60. Podkreśla rasizm, który nie pozwala głównej bohaterce poczuć się jak u siebie. Porusza kwestię samorozwoju, pracowania nad własnym talentem i strachu przed krytyką. Wykorzystuje też motyw nieszczęśliwej miłości, przyjaźni skłaniającej do poświęceń oraz zaangażowania w sprawy kraju.
Muza to powieść o poszukiwaniu inspiracji, własnego źródła i środków twórczej ekspresji. To książka zdecydowanie warta poznania, a nieznaczne elementy, których mi w niej zabrakło, mam nadzieję odnaleźć w Miniaturzystce. Na pewno nie poprzestanę na jednej powieści autorstwa Jessie Burton. Wam również polecam się z nimi zaznajomić.
szumiabooki.blogspot.com
Nie czytałam wcześniej powieści Jessie Burton, ale wiele o niej słyszałam. Już od dawna miałam ochotę na Miniaturzystkę, a kiedy w zapowiedziach Wydawnictwa Literackiego pojawiła się jej kolejna książka - Muza, postanowiłam zacząć właśnie o niej. W końcu opowieści o sztuce interesują mnie już dość długo. Fascynuje mnie magia towarzysząca kręgom artystów, ich pracowniom i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toSama nie wiem jak ocenić tę książkę. Z jednej strony lekkie rozczarowanie, zbyt wiele patosu i wyniosłych wypowiedzi dominujących nad akcją, z drugiej - ogromny sentyment do bohaterów i świata wykreowanego przez Rowling (choć nie jest tu tego dużo, fani HP wiele z pewnością sobie "dowyobrażą").
Sama nie wiem jak ocenić tę książkę. Z jednej strony lekkie rozczarowanie, zbyt wiele patosu i wyniosłych wypowiedzi dominujących nad akcją, z drugiej - ogromny sentyment do bohaterów i świata wykreowanego przez Rowling (choć nie jest tu tego dużo, fani HP wiele z pewnością sobie "dowyobrażą").
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Kiedy byłam młodsza, uwielbiałam opowieści o wampirach, wilkołakach i czarownicach. Zaczytywałam się w książkach, które o nich mówiły. W sumie - która z nas tego nie robiła? Czytanie paranormalnych romansów jeszcze parę lat temu było "modne". Wydawnictwa obfitowały w pozycje tego gatunku. Ostatnio, dzięki Prawie o północy, miałam okazję powrócić do takich opowieści. I jak?
Prawie o północy to zbiór nowel o bohaterach serii Wodospady cienia. Nie miałam okazji ich czytać, ale nie przeszkodziło mi to w poznaniu tych historii. Krótkie opowieści przedstawiają czasy przed pierwszym tomem - prezentują wydarzenia z początków nowego życia postaci i odnajdywania się w nowej roli - jako wampir/wilkołak/czarownica. Autorka ukazuje, zapewne nieco od innej strony, Dellę, Chase'a, Frederikę i Mirandę.
Całość napisana jest bardzo prostym językiem, dzięki czemu ponad 450 stron czyta się bardzo szybko i przyjemnie. Kompletnie nie przeszkadzał mi brak znajomości serii. Wręcz przeciwnie - zachęcił mnie do zapoznania się z nią. Szczególnie zaciekawił mnie wątek Delli i Steve'a. Jestem bardzo ciekawa ich losów. Na przestrzeni zaledwie kilkudziesięciu stron zainteresowali mnie swoimi osobowościami. Sam wątek miłosny został poprowadzony subtelnie, pozostawił mnie z niedosytem.
Najsłabiej wypadła niestety historia Chase'a. Mimo ogromnego potencjału jego opowieść była zbyt ckliwa. Podczas gdy przedstawione w książce dziewczyny są pewne siebie, on jest ich totalnym przeciwieństwem - ciągle się rumieni, jest nieśmiały i niemal mdły.
Chociaż rzadko sięgam po dodatki do serii w postaci zbioru nowel, dzięki Prawie o północy chyba się przełamię. Z pewnością stanowią uzupełnienie serii, ale można je czytać także osobno. Bałam się, że książka nie przypadnie mi do gustu - w końcu tego typu historie czytałam w gimnazjum, czyli dość dawno. C.C.Hunter przeniosła mnie jednak do tamtego okresu i jednocześnie zachęciła do sięgania po takie lekkie, niezobowiązujące pozycje. Czasem dobre jest całkowicie zrelaksować się przy lekturze.
Podsumowując, Prawie o północy polecam wszystkim miłośnikom istot nadnaturalnych, książek gatunku paranormal romance i tym, którzy zapoznali się już z serią Wodospady cienia. Zbiór nowel z pewnością odciągnie was na chwilę od rzeczywistości.
Kiedy byłam młodsza, uwielbiałam opowieści o wampirach, wilkołakach i czarownicach. Zaczytywałam się w książkach, które o nich mówiły. W sumie - która z nas tego nie robiła? Czytanie paranormalnych romansów jeszcze parę lat temu było "modne". Wydawnictwa obfitowały w pozycje tego gatunku. Ostatnio, dzięki Prawie o północy, miałam okazję powrócić do takich opowieści. I...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Na tę książkę czekałam od dawna! Prawdodziejka zbierała same pozytywne opinie od zagranicznych booktuberów, często pojawiała się na zdjęciach publikowanych na Instagramie. I w końcu przyszła też do nas - z piękną, wyróżniającą się okładką i zapowiedziami niesamowitej, wciągającej fabuły. Od razu wiedziałam, że to powieść, którą muszę przeczytać. Czy spełniła moje oczekiwania?
Safi i Iseult to przyjaciółki, więziosiostry. Pierwsza z nich posiada rzadki dar - jest prawdodziejką. Potrafi odróżnić prawdę od kłamstwa. Nie chce jednak, by ktoś wykorzystał jej zdolności, dlatego utrzymuje je w sekrecie. Pomaga jej w tym Iseult - więziodziejka dostrzegająca więzi pomiędzy ludźmi, rodzaje relacji i targające nimi emocje. Ale to nie wszystko, co potrafi. Ciągle odkrywa kolejne umiejętności.
Obie pragną wolności. Nie chcą uczestniczyć w politycznych układach i intrygach, których w Czaroziemiu jest niemało. Czy uda im się uciec i wieść spokojne życie?
Dla Safi i Iseult warto przeczytać tę książkę. To dziewczyny, które potrafią walczyć na równi z mężczyznami i nie potrzebują ich opieki. Mają swoje zdanie, wyznają własne wartości i trzymają się tego. Nie poddają się wpływom innych. To bohaterki typu bad-ass, które porównać można do Celaeny Sardothien. W przeciwieństwie do niej nie skupiają się jednak na swoim ubiorze. Bez wahania drą suknie, jeśli przeszkadzają im w walce. Ich budowa jest fantastyczna. To silne, pewne siebie bohaterki, posiadające słabe i mocne strony. Ogromnym plusem jest ukazanie łączącej je przyjaźni. Dziewczyny uzupełniają się i nie zlewają się w jedną postać. Są jak ogień i woda. Całkowicie się od siebie różnią. Razem pokonują kolejne przeszkody. Zrobią dla siebie naprawdę wszystko!
Reszta stworzonych przez Susan Dennard postaci również zasługuje na uwagę. Jest ich sporo, ale każdy odznacza się zarówno posiadaną mocą, jak i cechami charakteru. Najsłabiej wypadł jednak Merik. Zainteresował mnie na początku i byłam ciekawa jego losów, ale jego postać została zbudowana raczej na jednej, poziomej linii. Nie zaskakuje i w dalszej części książki staje się nieco mdły. Mam nadzieję, że "odżyje" w kolejnym tomie, bo zapowiadał się naprawdę dobrze.
Zdecydowanym minusem Prawdodziejki jest wątek miłosny. Kibicowałam parze od początku, ale sposób, w jaki "zetknęła" ich autorka i to, jak poprowadziła relację między bohaterami sprawiło, że nie raz uderzyłam dłonią w czoło lub przewróciłam oczami. Postaci zachowują się infantylnie, ich reakcje przypominają sceny ze szkolnego korytarza, kiedy to "zakochani" starają się nie patrzeć w swoją stronę i nie zwracać na siebie uwagi, kiedy to wewnętrzny głos niecierpliwie, bez przerwy pyta "Patrzy? Patrzy?". Niestety nie do końca mnie to przekonało.
Akcja powieści rozgrywa się w Czaroziemiu i choć świat ten ma ogromny potencjał, nie został on do końca wykorzystany. Co prawda jest tu wiele osób, nazw i miejsc, a autorka całkiem sprawnie porusza się po Venazie i okolicznych ziemiach, ale daje mało informacji na ich temat. Niewiele dowiadujemy się o ich historii, a polityczne zawiłości ukazane są dość pobieżnie, choć są istotnym elementem powieści. Niemniej jednak świat przedstawiony przez Susan Dennard jest intrygujący i choć pozostawił mnie z niedosytem, z chęcią do niego powrócę.
Podsumowując - choć moja opinia może wydawać się nieco negatywna, naprawdę dobrze bawiłam się podczas czytania Prawdodziejki. Fabuła ma sporo luk i niedopatrzeń, ale akcja powieści wciąga, a główni bohaterowie są oryginalni i ciekawi. Jest tu przyjaźń ponad wszystko, intrygujący świat i - przede wszystkim - magia, która niejednego czytelnika przekona do czekania na kolejny tom. Mnie przekonała.
Cała recenzja: szumiabooki.blogspot.com
Na tę książkę czekałam od dawna! Prawdodziejka zbierała same pozytywne opinie od zagranicznych booktuberów, często pojawiała się na zdjęciach publikowanych na Instagramie. I w końcu przyszła też do nas - z piękną, wyróżniającą się okładką i zapowiedziami niesamowitej, wciągającej fabuły. Od razu wiedziałam, że to powieść, którą muszę przeczytać. Czy spełniła moje...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Podczas przeglądania październikowych nowości, od razu wpadła mi w oko okładka Wyznawców niemożliwego życia. Niby prosta, ale przyciągająca wzrok. Było jeszcze lepiej, kiedy zapoznałam się z jej opisem - zapowiadającym coś ciekawego i oryginalnego. Stwierdziłam więc, że koniecznie muszę ją przeczytać. I co? Niestety rozczarowanie.
Jeremy jest zamkniętym w sobie, niepewnym siebie nastolatkiem niemającym przyjaciół. Pewnego dnia na jego drodze staje Mira i Sebby. Ona przeszła nieudaną próbę samobójczą i ciągle zmaga się z depresją. On wędruje od jednej rodziny zastępczej do kolejnej. Wszyscy zaczynają dzielić się swoimi sekretami. Trzymają się razem, wiedząc, że mogą polegać na sobie nawzajem. Są pogubieni. Próbują odnaleźć granicę pomiędzy przyjaźnią, miłością i pożądaniem.
Kate Scelsa stworzyła książkę z pozoru ciekawą. Na przestrzeni trzystu stron mało się jednak dzieje. Akcja toczy się bardzo wolno. Bohaterowie zmagają się ciągle z tymi samymi problemami, które (mimo wszystko) zostały przedstawione dość pobieżnie. To powieść młodzieżowa, ale autorki nie można wrzucić do jednego worka z Greenem czy Quickiem. Nie znajdziemy tu pięknych, mądrych cytatów ani postaci przechodzących wewnętrzną metamorfozę. To raczej mało wiarygodna historia, miejscami sprawiająca wrażenie pisanej na siłę.
Sami bohaterowie nie ratują tej książki. Są bezbarwni i jednowymiarowi. Nie potrafiłam ich polubić. Związek pomiędzy nimi początkowo mi się podobał - wspólne wyjścia napełniały ich pozytywną energią i wydawało się, że rzeczywiście potrzebują siebie nawzajem. Potem relacje pomiędzy nimi zaczęłam uważać za niemal toksyczne. Przestali się rozumieć i sprawiali sobie ból, zniesmaczając jednocześnie czytelnika. Nie wiem, jaki to miało cel - czy autorka na siłę chciała "zniszczyć" wykreowane przez siebie postaci, zaszokować odbiorców swojego debiutu, czy po prostu doprowadzić do przewidywalnego nieszczęśliwego zakończenia?
Kate Scelsa poruszyła w książce głównie problem homoseksualizmu. Przedstawiła go jednak w sposób nachalny i nienaturalny. W pewnym momencie miałam wrażenie, że 90% postaci to homo/biseksualiści. Wszyscy uwielbiają występy drag queen i wszyscy mieszkają w małym miasteczku. Wiarygodne?
Jedynym ciekawym elementem był sposób prowadzenia narracji. Kate Scelsa wprowadziła bohatera pierwszo- (Jeremy), trzecio- (Mira) i... drugoosobowego (Sebby). Co prawda męczące jest takie przeskakiwanie od jednego bohatera do drugiego, ale sam zabieg był naprawdę intrygujący.
Porównywanie tej książki do Charliego autorstwa Stephena Chbosky'ego nie jest przypadkowe. Można tu dostrzec wiele powielonych schematów. Relacja Miry i Sebby'ego przypomina więź Sam i Patricka. Pojawiają się w życiu Jeremy'ego/Charliego i stają się jego przyjaciółmi. Pojawia się wątek dotyczący problemu homoseksualizmu, imprez, odnajdywania się wśród szkolnych kolegów i relacji uczeń-nauczyciel. Nie sposób nie zauważyć wzorowania się Scelsy na znanej i uwielbianej przez wielu powieści. Tyle że jej książka jest mdła, a przez liczne nawiązania do Charliego traci na oryginalności.
Podczas przeglądania październikowych nowości, od razu wpadła mi w oko okładka Wyznawców niemożliwego życia. Niby prosta, ale przyciągająca wzrok. Było jeszcze lepiej, kiedy zapoznałam się z jej opisem - zapowiadającym coś ciekawego i oryginalnego. Stwierdziłam więc, że koniecznie muszę ją przeczytać. I co? Niestety rozczarowanie.
Jeremy jest zamkniętym w sobie, niepewnym...
Z Rainbow Rowell spotkałam się już przy Eleonorze i Parku. Powieść bardzo mi się nie podobała, ale postanowiłam dać pisarce jeszcze jedną szansę. Kiedy więc w ofercie wydawnictwa HarperCollins pojawiło się Nie poddawaj się, stwierdziłam, że to idealna szansa na przekonanie się (lub nie) do autorki znanych wszystkim bestsellerów. I jak?
Nie poddawaj się to opowieść o młodym czarodzieju, którego przyjście na świat zapowiedziane zostało przez przepowiednię. To Wybraniec, mający walczyć ze złem wkraczającym do świata magów. Chłopca, będącego sierotą, pod swoją opiekę bierze dyrektor szkoły dla czarodziejów. Staje się jego mentorem. Wydaje się, że skądś to znacie? A co, jeśli dodam do tego przyjaciółkę głównego bohatera, uwielbiającą się uczyć i starająca się zapamiętać jak największą ilość zaklęć? I obrazy, na których postaci poruszają się? I jeszcze przeciwnika głównego bohatera, którego rodzina nienawidzi słabszych czarodziejów? Tak, macie rację, wszystko do złudzenia przypomina Hogwart i wykreowaną przez Rowling historię o Harrym Potterze.
Liczne nawiązania do znanej (a przeze mnie uwielbianej) sagi sprawiły, że na początku miedzy mną a Nie poddawaj się wytworzył się ogromny dystans. Straciłam ochotę do czytania i już myślałam ze się poddam (może autorka celowo dała książce taki tytuł?), ale jednak ciekawość zwyciężyła.
Nie poddawaj się, to według mnie fanfiction napisane na podstawie Harry'ego Pottera (momentami ocierające się o parodię). Simon to Harry, Penny - Hermiona z rodziną Rona, Mag - Dumbledore, Szarobur - Voldemort, a Baz - Draco. Nie brakuje tu również podobnych elementów świata przedstawionego. Najbardziej wyróżniał się Ukryty las - Zakazany las, no i oczywiście Watford jako Hogwart. Głównym motywem jest walka dobra ze złem, a w fabułę wpleciony został wątek miłosny obecny w wielu fanowskich opowiadaniach wykorzystujących Hogwart jako tło, a mianowicie - związek pomiędzy Harrym a Draco.
Różni się natomiast forma i styl pisania obu powieści. W Nie poddawaj się Rowell zdecydowała się na narrację pierwszoosobową, przekazując głos kolejnym bohaterom. Pozwala to na spojrzenie na rozgrywające się wydarzenia z rożnych stron, ale jednocześnie minimalne wybija z akcji. Język jest również dużo prostszy, mniej magiczny, pozbawiony swego rodzaju klasy. To raczej przede wszystkim opowieść dla (młodszej) młodzieży, mająca na celu odciągnięcie od codzienności i danie chwili wytchnienia po ciężkim dniu w szkole. Nie jest to wybitna pozycja przekazująca wartości charakterystyczne dla gatunku Young Adult ani porywająca przygodówka ze znakomicie zbudowanym światem, ale mimo to książkę czyta się szybko i przyjemnie.
Kiedy, zaczynając, przeczytałam list od autorki znajdujący się na końcu książki, urzekło mnie to, ze w jej wyobraźni ciągle rozgrywają się historie z Simonem w roli głównej i ze tak zżyła się z postacią, która pojawiła się jako drugoplanowa w jej poprzedniej powieści (Fangirl). Czytając, zaczęłam się jednak zastanawiać, czy Rainbow Rowell rzeczywiście nie potrafiła rozstać się z Simonem Snowem, czy może z Harrym Potterem.
szumiabooki.blogspot.com
Z Rainbow Rowell spotkałam się już przy Eleonorze i Parku. Powieść bardzo mi się nie podobała, ale postanowiłam dać pisarce jeszcze jedną szansę. Kiedy więc w ofercie wydawnictwa HarperCollins pojawiło się Nie poddawaj się, stwierdziłam, że to idealna szansa na przekonanie się (lub nie) do autorki znanych wszystkim bestsellerów. I jak?
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNie poddawaj się to opowieść o młodym...