-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel10
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant10
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
2021-02-04
2021-09-12
Pierwszy wydany w Polsce tom marvelowego Epic Collection. Oczywiście o Spider-Manie i oczywiście jak w wydaniach amerykańskich nijak ma się on do chronologii, gdyż w jest to tom 17 (obejmujący przełom lat 1986-1987). W polskiej wersji mamy unowocześnienie w postaci twardej oprawy oraz wstępu spod pióra Kamila Śmiałkowskiego wyjaśniającego co to są te całe Epic Collections i o co tak w ogóle w nich chodzi.
A są to najprościej mówiąc zebrane do kupy roczniki danych serii.
Cóż więc mamy w naszym siedemnastym tomie przygód Niesamowitego Człowieka-Pająka(*)?
Otóż mamy typowy miszmasz, przysłowiowy groch z kapustą, w którym totalna sieczka przeplata się z nawet zjadliwymi opowiastkami o Hobgoblinach dwóch (starym i nowym), by wreszcie dobrnąć do sławetnego wiekopomnego wydarzenia - ślubu Piotrusia Parkera z Mary Jane Watson! A po tych wszystkich "wiekopomnych opowieściach" pojawiają się "Ostatnie Łowy Kravena". Istna wisienka na torcie. Opowieść wybitna, genialna, najlepsza historia o Spider-Manie jaką dane mi było przeczytać, która bezapelacyjnie zdeklasowała wszystkie poprzednie opowiastki.
Dla kogo adresowany jest ten album? Dla starych pryków z epoki TM-Semic na pewno. Dla fanatyków starych komiksów superbohaterskich również, ale wszyscy ci wielbiciele filmów marvelowatych, dla których liczy się wyłącznie popitalająca nieustannie akcja i nawalanka wynudzą się na tym albumie niemożebnie. Cóż, takie życie... Kiedyś ci obecni wielbiciele marvelowatych filmów dorosną wreszcie i wówczas docenią. Może niekoniecznie cały ten album, ale "Ostatnie Łowy Kravena" na pewno!
PS.
Kolejny tomik Amazing Spider-Man Epic Collection, dla odmiany noszący numer startowy 18, zawierał będzie narodziny pająkowego drim timu - duetu Michelinie/McFarlane. Tam to dopiero będzie się działo ;)
-------------------------------
(*) - oto największa przewaga języka angielskiego. Największe kretyństwo zapisane po angielsku brzmi o wiele mniej kretyńsko niż jego przekład na język polski. Ciekawe dlaczego... ;)
Pierwszy wydany w Polsce tom marvelowego Epic Collection. Oczywiście o Spider-Manie i oczywiście jak w wydaniach amerykańskich nijak ma się on do chronologii, gdyż w jest to tom 17 (obejmujący przełom lat 1986-1987). W polskiej wersji mamy unowocześnienie w postaci twardej oprawy oraz wstępu spod pióra Kamila Śmiałkowskiego wyjaśniającego co to są te całe Epic Collections...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-07-30
"Pewna historia" od Pana Gipiego nie miała mi nic ciekawego do zaoferowania. Fabuła dość oklepana - pewien pisarz, cierpiący na obsesję na punkcie swojego pradziadka (a dokładniej jego szlaku bojowego w okopach Pierwszej Wojny Światowej), zaniedbuje swoją żonę i córkę, by wreszcie rozsypać się kompletnie i wylądować w psychiatryku.
Pod względem graficznym, cóż "artystyczna" kreska Pana Gipiego wywołuje w moim zmyśle estetycznym niepohamowaną żądzę popełnienia seppuku podczas wykonywania potrójnego salta w tył (trampolina i wakizashi już prawie zamówione).
Jak już wcześniej napisałem, komiks ten nie miał prawa zaoferować mi niczego ciekawego.
A później...
A później go przeczytałem...
I mi się odwidziało tak mniej więcej o 180 stopni. Cholerka, ależ to było dobre.
Co prawda oklepana fabuła i koszmarnie "artystyczne" bohomazy nadal są, ale jak zawsze diabeł tkwi w szczegółach, a dokładnie w sposobie połączenia ich ze sobą. Pan Gipi okazał się wybornym gawędziarzem, który snuje opowieść swojego chorego na schizofrenię bohatera rwąc ją, szarpiąc i plącząc. A czytelnik sam musi sobie te strzępy poskładać do kupy i jeszcze jakieś wnioski z tego wszystkiego wyciągnąć.
Znam jeszcze jednego pana od komiksów, który potrafi łączyć te swoje bazgrołki z genialnym scenariuszem, tworząc dzieła kompletne. A zwie się ten Pan Lemiere.
Panu Gipiemu zaś życzę coby mu sodówka do baniaczka nie walnęła, bo porównywanie go z samym Lemierem to nie w kij dmuchał.
I tym optymistycznym akcentem najwyższa już pora zakończyć te moje wypociny.
Polecam "Pewną historię", bo warto.
PS.
Pozdrowić chciałbym jeszcze pewną zaganke i wytrwałości jej pogratulować, bo dotąd jojczyła o tym całym Gipim, aż wreszcie, tak na odczep się, wreszcie jakiś komiks tego całego Gipiego przeczytałem, a później pozostałe jego pozycje sobie zamówiłem (a co, zaoszczędziłem w końcu na trampolinie i wakizashi ;P).
"Pewna historia" od Pana Gipiego nie miała mi nic ciekawego do zaoferowania. Fabuła dość oklepana - pewien pisarz, cierpiący na obsesję na punkcie swojego pradziadka (a dokładniej jego szlaku bojowego w okopach Pierwszej Wojny Światowej), zaniedbuje swoją żonę i córkę, by wreszcie rozsypać się kompletnie i wylądować w psychiatryku.
Pod względem graficznym, cóż...
2021-04-22
Dawno, dawno temu w odległej galaktyce, tuż po wydarzeniach z "Imperium kontratakuje"...
...rozpoczyna się nasza opowieść, będąca kolejną serią gwiezdnowojenną spod płaszczyka wielgachnego pluszowego myszora zwanego Mikim...
...a zaczyna się od wielgachnych problemów, których doświadczają nasi dzielni bohaterowie Rebelii.
Luke ma wielgachnego problema, bo znalazł swojego tatka, który notabene okazał się największym <piiiiip>em w całej galaktyce, a jakby tego jeszcze było mało, zgubił sobie swoją rąsię, swój mieczyk świetlny i swoją moc. Leia i Chewie mają równie wielgachnego problema, bo nie mogą się dogadać, które z nich bardziej cierpi i tęskni za zgubionym Hanem (no i stało się, koszmary związane ze związkiem Hana z Chewiem już nigdy nie przestaną mnie bidnego prześladować). Lando ma problema, bo stracił swoją planeto-kopalnię gazu, zaś C-3PO ma problema z traumą po tym jak rozwalono go na kawałki, a później złożono znowu do kupy. I tylko bidulka R2-D2 siedzi cichutko i robi, co mu każą....
A co dalej? Dalej nasi dzielni bohaterowie Rebelii rozwiązują powoluśku te swoje problemy w sposoby bardziej (Leia i Lando), bądź mniej (Luke) durnowate, by na koniec pogalopować do mojego "ulubionego" zakończenia, które zwie się "ciągdalszyniechybnienastąpi"(*).
A tak poważnie, mamy tutaj takie sobie czytadełko, które choćby nie wiem jak się starało, dupy raczej nie urwie (że tak pozwolę sobie dość potocznie, ale za to ze szczyptą wulgaryzmu, stwierdzić) ;)
PS.
Osiem gwiazdek stąd, gdyż subiektywnie stwierdzając nie dość, że lubię Gwiezdne Wojny, to jeszcze bawiłem się przy lekturze nawet, nawet :)
-------------------
(*) - I proszę mi tu nie pitolić o spoilerach, bo zapewne wszyscy z nas już bardzo, bardzo dawno temu oglądali "Powrót Jedi" ;)
Dawno, dawno temu w odległej galaktyce, tuż po wydarzeniach z "Imperium kontratakuje"...
...rozpoczyna się nasza opowieść, będąca kolejną serią gwiezdnowojenną spod płaszczyka wielgachnego pluszowego myszora zwanego Mikim...
...a zaczyna się od wielgachnych problemów, których doświadczają nasi dzielni bohaterowie Rebelii.
Luke ma wielgachnego problema, bo znalazł swojego...
2020-11-03
W pewnym okresie mego żywota zwanym potocznie "podstawówkowym" byłem dumnym posiadaczem trzech albumów komiksowych o dzielnej Ais z planety Des, która na polecenie Wielkiego Mózgu (takiego cusia w stylu Najwyższej Inteligencji Kree*), podjęła się misji uczłowieczania (a raczej udesowiania i nie, nie chodzi tu wcale o takiego jednego Tytusa) małpoludów na pewnej Błękitnej Planecie. Albumy owe, a raczej ich strzępy nieludzko zaczytane, nadal dumnie posiadam.
Minęło dwadzieścia i kilka lat, a ja dowiedziałem się, że tych moich komiksików było nie trzy, a osiem i nie nazywają się one "Saga o Ais", tylko "Ekspedycja", której to wydanie zbiorcze natychmiast sobie zakupiłem.
Cóż... Lepiej późno, niż wcale.
Jednak lekko obawiałem się konfrontacji mnie - starego konia z gówniarskimi ciągotkami, więc po wydanie zbiorcze "Ekspedycji" odważyłem się sięgnąć dopiero po pięciu kolejnych latach. Sięgnąłem, przeczytałem i kurde bele, stara miłość jednak nie rdzewieje. Magia Ais nadal działa. Wessało mnie niczym odkurzacz odrzutowy...
Panowie Mostowicz i Górny odwalili genialną wręcz robotę wyciskając z bełkotu największego świra pośród ufofilów - Pana Ericha von Dänikena - wszystko co najlepsze, tworząc wyborne awanturnicze s-f ze sporą dawką space opery.
Pan Boguś Polch, zaś... To, co Pan Polch wymalował w "Ekspedycji" jest wręcz genialne. Nowatorskie, przynajmniej jak na Polskie standardy. Epokowe. Nie wierzycie? Porównajcie sobie kombinezony Ais i jej podwładnych z kombinezonami w "Bogach z Gwiazdozbioru Aquariusa" Kasprzaka, ba przyjrzyjcie się dokładnie kombinezonom kosmitów w (a w szczególności herbom na piersi owych kombinezonów) w "Thorgalu" Rosińskiego.
Sami Państwo przyznajcie, jakie były rysunki Polcha w "Ekspedycji", skoro sam Grzegorz Rosiński kopiował je (tfu... "wzorował się na nich") w wielkim dziele komiksu światowego, jakim jest niewątpliwie "Thorgal".
Na koniec dwa minusy tej konkretnej edycji sagi komiksowej o Ais. Pierwszy - kloc z niego niemożebny. Tego nie idzie czytać trzymając w rękach, gdyż ręce te takowego ciężaru nie są w stanie utrzymać dłużej niż kilka minut ;)
I drugi, taki delikatny - trzy ostatnie tomy są inaczej pokolorowane. Jakoś tak bardziej niechlujnie. Jakby rozwodnionymi farbkami akwarelowymi. Niby drobnostka, a kłuje w oczęta.
_________________
(*) - ot dożyliśmy czasów, w których chcąc, aby młodsze pokolenia cię człecze zrozumiały, musisz im wszyćko do Marvela przyrównywać ;)
W pewnym okresie mego żywota zwanym potocznie "podstawówkowym" byłem dumnym posiadaczem trzech albumów komiksowych o dzielnej Ais z planety Des, która na polecenie Wielkiego Mózgu (takiego cusia w stylu Najwyższej Inteligencji Kree*), podjęła się misji uczłowieczania (a raczej udesowiania i nie, nie chodzi tu wcale o takiego jednego Tytusa) małpoludów na pewnej Błękitnej...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-01-06
Któż jest większym bohaterem? Zblazowany i znudzony życiem Oficjer hedonista, który w ostatecznej rozrachubie wypełnia jedynie otrzymane rozkazy oraz stara się dbać o życie i zdrowie swoich podkomendnych? Czy może młody wilczek, świeżo upierzony oficerek, któremu niczym romantycznemu bohaterowi marzy się krwawa ofiara oraz chwała wiekuista, do której to droga wiedzie po trupach podległych mu żołnierzy?
Cóż, jak zawsze historia zweryfikowała ów konflikt. Czy prawidłowo? A czyż mnie to osądzać? Jacek Komuda, Panem Autorem zwany, również nie osądza, ale stara się rzetelnie przedstawić czytelnikowi jak to faktycznie na tym Westerplatte było, gdzie garstka niemal żałośnie uzbrojonych polskich żołnierzy przez bite siedem dni powstrzymywała jedną z najlepszych (o ile nie najlepszą) jak na owe czasy armię świata, co w ostatecznej rozrachubie miało nijaki skutek strategiczny.
Mi czytało (a raczej słuchało audiobooka) się wybornie. Polecam.
Któż jest większym bohaterem? Zblazowany i znudzony życiem Oficjer hedonista, który w ostatecznej rozrachubie wypełnia jedynie otrzymane rozkazy oraz stara się dbać o życie i zdrowie swoich podkomendnych? Czy może młody wilczek, świeżo upierzony oficerek, któremu niczym romantycznemu bohaterowi marzy się krwawa ofiara oraz chwała wiekuista, do której to droga wiedzie po...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-01-04
2020-01-04
Drugi tom opowiadań o Wiedźminie Geralcie z Rivii zachwycił mnie równie mocno jak jego poprzednik. Przy każdym kolejnym czytaniu, tudzież słuchaniu udowadniając mi bardzo dobitnie, iż Pan Andrzej Sapkowski mistrzem, i to takowym przez łogromelne eM, jest i kropka. Nie czarujmy się... Bez genialnej prozy Sapkowskiego nie byłoby gier, nie byłoby serialu od Netflixa, ba, nie byłoby nawet tego czegoś z Żebrowskim, Zamachowskim i gumowymy potworamy na zameczki błyskawiczne... Ale o tym wszyscy przecież doskonale wiedzą. Podejrzewam zaś skromnie, iż nie wszyscy wiedzą jeszcze o tym, iż bez genialnej prozy Pana Sapkowskiego nie byłoby również arcygenialnego słuchowiska powstałego w kooperatywie Audioteki, Fonopolis i Teatru Polskiego Radia. Słuchanie wiedźmińskich opowieści w takim wydaniu jest przeżyciem niemal porównywalnym z Katharsis. Genialna rzecz. W końcu Geralt już oficjalnie jest naszym eksportowym skarbem narodowym, a owe słuchowisko aż nazbyt dobitnie to potwierdza. Polecam z całego serca. Warto. Pieruńsko bardzo warto.
Ps.
Niniejsza skromna opinia tyczy się oczywiście wszystkich opowiadań ze zbioru "Miecz Przeznaczenia". Dlaczegóż to każde z nich zostało wprowadzone na lubimyczytac jako oddzielny utwór? A jakimż to niby prawem ja maluczki próbuję pojąć bezmiar geniuszu, tudzież durnoty, poczynań dodających do niniejszego serwisu te wszystkie wiedźmińskie opowieści? Spuśćmy więc na toto zasłonę milczenia. Ja zaś pozwolę sobie raz przedłożyć niniejszą opinię. Nie będę przecież na siłę kopiowač i wklejać sześć razy tego samego ;)
Drugi tom opowiadań o Wiedźminie Geralcie z Rivii zachwycił mnie równie mocno jak jego poprzednik. Przy każdym kolejnym czytaniu, tudzież słuchaniu udowadniając mi bardzo dobitnie, iż Pan Andrzej Sapkowski mistrzem, i to takowym przez łogromelne eM, jest i kropka. Nie czarujmy się... Bez genialnej prozy Sapkowskiego nie byłoby gier, nie byłoby serialu od Netflixa, ba, nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-01-04
2020-01-04
2020-01-04
2020-01-04
2019-12-28
Ależ ja uwielbiam takie opowieści. Odrobinę historii starożytnej, odrobinę teorii spiskowych, których nie powstydziłby się sam Dan Brown, odrobinę fantastyki, a na deser wybornie zaprezentowana przemiana tytułowego bohatera, który przeszedł bardzo długą drogę od rzymskiego patrycjusza odbywającego na ulicach Rzymu triumf po krwawym stłumieniu powstania żydowskiego, do Juliusza z Samarii, jednego z najważniejszych świętych rodzącego się właśnie wśród Żydów chrześcijaństwa i powiernika "Trzeciego Testamentu" zawierającego wolę Boga Wszechmogącego.
A wszystko to napisane niezmiernie inteligentnie i z głową przez duet wybornych scenarzystów Dorisona i Alice'a oraz przepięknie narysowane przez Rechta i Montaigne'a.
Polecam serdecznie wszystkim, a zwłaszcza wielbicielom superbohaterskiej młucki, aby poobcowali sobie z komiksem wybitnym.
Ps.
Album niniejszy stanowi prequel do wydanej u nas w latach 2002-2003 genialnej serii "Trzeci Testament". Jednakowoż do zrozumienia historii "Juliusza" znajomość tamtej serii nie jest niezbędna, co niezaprzeczalnie jest jego kolejnym atutem.
Ależ ja uwielbiam takie opowieści. Odrobinę historii starożytnej, odrobinę teorii spiskowych, których nie powstydziłby się sam Dan Brown, odrobinę fantastyki, a na deser wybornie zaprezentowana przemiana tytułowego bohatera, który przeszedł bardzo długą drogę od rzymskiego patrycjusza odbywającego na ulicach Rzymu triumf po krwawym stłumieniu powstania żydowskiego, do...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-12-12
"Wojna domowa". Jedna z najważniejszych historii w dorobku wydawnictwa Marvel Comics. Do tego jeszcze przełomowa i to z aż dwóch powodów. Pierwszym, i jednocześnie tym najważniejszym, jest fakt, że popularność "Wojny domowej" wyśrubowała większości tytułów wydawanych przez to wydawnictwo słupki sprzedażowe do skali niemal kosmicznej czyniąc z Marvela największego giganta komiksowego w Stanach. Drugim zaś, tym o wiele mniej ważnym, jest wprowadzenie przez Marka Millara nowych standardów w schematach tworzenia scenariuszy komiksów superbohaterskich. Do tej pory bohaterowie walczyli z łotrami, jeżeli nawet zdarzało im się walczyć pomiędzy sobą, to było to raczej na zasadzie sparringu, po którym kulturalnie godzili się i szli razem na piwo. Ot takie męskie sprzeczki... Aż tu nagle pojawił się Millar i pokazał całemu światu bohaterów, którzy wzięli się ostro za łby i zaczęli się tak napierniczać, że poleciały nie tylko wióry, ale i zdrowo trupami sypnęło. To już nie są sparringi, tu po walce nie ma piwa. Tu jest walka na śmierć i życie.
Słyszałem wiele opinii jakoby Mark Millar zepsuł zakończenie "Wojny domowej". Otóż drodzy państwo, on go nie zepsuł. To jest bardzo dobre i przewrotne zakończenie. Jeżeli nadal nie wiecie o co chodzi polecam pewne opowiadanie Pana Andrzeja Sapkowskiego pod jakże wymownym tytułem "Mniejsze zło".
W naszej ojczyźnie kochanej "Wojna domowa" również jest nie byle jakim komiksem. Ile znacie albumów wydanych w ciągu ostatnich kilku lat trzy razy przez trzech różnych wydawców? Ja osobiście nie za wiele...
Podsumowując poza drobnymi wpadkami scenariuszowymi i o wiele za długiej liście występujących bohaterów zdecydowanie polecam, bo to faktycznie w dziedzinie komiksu superbohaterskiego historia przełomowa i odrobinę wstyd jej nie znać.
"Wojna domowa". Jedna z najważniejszych historii w dorobku wydawnictwa Marvel Comics. Do tego jeszcze przełomowa i to z aż dwóch powodów. Pierwszym, i jednocześnie tym najważniejszym, jest fakt, że popularność "Wojny domowej" wyśrubowała większości tytułów wydawanych przez to wydawnictwo słupki sprzedażowe do skali niemal kosmicznej czyniąc z Marvela największego giganta...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-12-10
"Avengers - Wojna Kree że Skrullami", czyli 107 odcinek Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela, to jeden z tych albumów przełomowych. Klasyk, którego każdy wielbiciel komiksu superbohaterskiego znać powinien. Jako wielbiciel komiksu niekoniecznie superbohaterskiego postanowiłem więc sobie "Wojnę Kree że Skrullami" przyswoić. No i sobie przyswoiłem... A po przyswajaniu stwierdziłem, że jednak się rozczarowałem. Nauczony bowiem wcześniejszymi lekturami tzw. "klasyków" od Marvel Comics, spodziewałem się sieczki niemiłosiernej, dna totalnego, a tu okazało się, iż to dno aż tak głębokie nie jest. Nadal jest nieznośnie infantylnie, ale cóż się dziwić. Pierwotnie "Wojna..." wychodziła na przełomie lat 1971-1972. Więc sznyt "wspaniałych" lat sześćdziesiątych jeszcze pozostał (a przecież komiksów marvelowskich z tego okresu obecnie nie da się czytać).
Jeżeli zaś chodzi o fabułę... Wszyscy chyba oglądali Kapitan Marvel... Dodam jeszcze, iż Panu scenarzyście marzyła się ogromna space opera pełna monumentalnych kosmicznych bitew wielkich armad, iście nowe Gwiezdne Wojny, a wyszło jak zawsze...
I tym optymistycznym akcentem zakończę.
"Avengers - Wojna Kree że Skrullami", czyli 107 odcinek Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela, to jeden z tych albumów przełomowych. Klasyk, którego każdy wielbiciel komiksu superbohaterskiego znać powinien. Jako wielbiciel komiksu niekoniecznie superbohaterskiego postanowiłem więc sobie "Wojnę Kree że Skrullami" przyswoić. No i sobie przyswoiłem... A po przyswajaniu...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-12-04
Zaczynanie poznawania kolejnego cyklu literackiego od tomu ósmego jest szczytem durnoty. Ja zaś nie tylko wspiąłem się na ów szczyt, to jeszcze cieszyłem się przy tym jak głupi.
Przyznać się muszę, że o ile "Dziewczyna o czterech palcach" jest moim pierwszym spotkaniem z Edwardem Popielskim, o tyle z twórczością Pana Marka Krajewskiego miałem już wcześniej do czynienia i byłem wręcz zachwycony.
Poprzeczkę ustawiono więc bardzo wysoko i cóż... Dostałem dokładnie to, co chciałem, a nawet kapkę więcej. Wszelakie zarzuty, jakoby "Dziewczynie..." bliżej było do powieści szpiegowskiej niż do kryminału stanowią dla mnie wyłącznie kolejne atuty.
Moje gratulacje Panie Marku. Kawał porządnej roboty!
Polecam oczywiście!
Ps.
Jeszcze do niedawna wyśmiałbym każdego, kto śmiałby twierdzić, iż będę z zapartym tchem czytywać o pojedynkach szachowych, a tu proszę... Życie jest jednak pełne niespodzianek...
PS2.
"Dziewczynę o czterech palcach" wysłuchałem w postaci audiobooka dzięki akcji Czytaj PL. Dziękuję.
Zaczynanie poznawania kolejnego cyklu literackiego od tomu ósmego jest szczytem durnoty. Ja zaś nie tylko wspiąłem się na ów szczyt, to jeszcze cieszyłem się przy tym jak głupi.
Przyznać się muszę, że o ile "Dziewczyna o czterech palcach" jest moim pierwszym spotkaniem z Edwardem Popielskim, o tyle z twórczością Pana Marka Krajewskiego miałem już wcześniej do czynienia i...
2019-11-24
Klamka zapadła. Moja pierwsza powieść Remigiusza Mroza zaliczona. Czy mi się podobała? Eeeech... Poproszę o inne pytanie ;)
Na wstępie muszę przyznać, iż żaden ze mnie wielbiciel i znawca kryminałów. Niemniej "Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet" czytałem i cóż... inspiracja Pana Remigiusza z początkowych stron "Listów zza grobu" twórczością Stiega Larssona jest równie subtelna, jak walenie kafarem w łeb... Później nastąpiły dla odmiany inspiracje galopadami Roberta Langdona, by zakończyć wszystko wielką i spektakularną bitwą.
Zapomniałam jeszcze o genialnym wynalazku Pana Regimiusza, który spowodował, iż do tej pory nie mogę się z gleby podnieść... Mowa oczywiście o pewnym tajnym stowarzyszeniu. Kto czytał, ten wie. Wyobraźnię to Pan Remigiusz niewątpliwie ma. I to ogromną.
Na koniec dodam jeszcze, iż wbrew niniejszej opinii zamierzam sięgnąć jeszcze po twórczość Pana Remigiusza, gdyż słyszałem sporo pochlebnych opinii o jego wcześniejszych powieściach.
Ps.
Oczywiście powieść "Listy zza grobu" poznałem w postaci audiobooka dzięki akcji Czytaj PL 2019.
Klamka zapadła. Moja pierwsza powieść Remigiusza Mroza zaliczona. Czy mi się podobała? Eeeech... Poproszę o inne pytanie ;)
Na wstępie muszę przyznać, iż żaden ze mnie wielbiciel i znawca kryminałów. Niemniej "Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet" czytałem i cóż... inspiracja Pana Remigiusza z początkowych stron "Listów zza grobu" twórczością Stiega Larssona jest równie...
2019-11-11
"Okrutny Książę" to wielki hicior fantasy. Wszyscy wokoło się nim zachwycają. Skoro więc jego wersja audio dostępna była w odsłonie a.d. 2019 akcji Czytaj PL, a ja uwielbiam dobre fantasy, przesłuchałem go sobie niezwłocznie. I cóż... Chyba ja jestem jakimś wyskrobkiem... dziwadłem niemoźebnym, bo mimo najszczerszych chęci nie znalazłem w "Okrutnym Księciu" oni krzty hiciora. Znalazłem za to główną bohaterkę Jude. Heroinę niewiarygodną, której wyczyny mogłyby zawstydzić i Wonder Woman i Kapitan Marvel... Czegóż bowiem ta nasza Jude nie potrafi? Mistrzyni miecza, szpieg stulecia, królowa dworskich intryg, genialny strateg, a do tego nastolatka umiąca jakimś cudem wychodzić cało ze śmiertelnych pułapek zastawianych ustawicznie przez jej dręczycieli. Jude posiada jeszcze jeden dar... Dziwnym trafem niemal połowa (oczywiście ta męska) z owej bandy oprawców zakochuje się w niej...
Wspomniałem jeszcze, iż biedna Jude jest przedstawicielką rasy człowieków mieszkającą sobie w krainie elfów, do której to uprowadził ją wraz z siostrami morderca jej rodziców, któryż to okazał się być elfickim arystokratą, i któryż to postanowił następnie adoptować porwane dziewczynki i wychować je jako własne córki?
Ciekawe...
Przyznam się szczerze, iż słuchało się (więc czytało by się zapewne również) szybko i przyjemnie.
Ale... No właśnie zabrakło tego całego ale, które decyduje o byciu hiciorem.
Podejrzewam, iż jakbym był młodszy, to bardziej by mi się "Okrutny Książę" spodobał. Ale cóż, im człowiek starszy, tym ma większe wymagania.
"Okrutny Książę" to wielki hicior fantasy. Wszyscy wokoło się nim zachwycają. Skoro więc jego wersja audio dostępna była w odsłonie a.d. 2019 akcji Czytaj PL, a ja uwielbiam dobre fantasy, przesłuchałem go sobie niezwłocznie. I cóż... Chyba ja jestem jakimś wyskrobkiem... dziwadłem niemoźebnym, bo mimo najszczerszych chęci nie znalazłem w "Okrutnym Księciu" oni krzty...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-10-26
Stephen King udowadnia, iż pomimo niemłodego już przecież wieku ciągle nadąża za nowinkami w dziedzinie popkultury. Czegóż to brak w jego najnowszej powieści zatytułowanej "Instytut"... Z czegóż to on nie zrzynał? Ciężko nie zauważyć inspiracji cyklem powieściowym "Mroczne umysły" Alexandry Bracken, czy serialem "Stranger Things". Nie wspominając już nawet, że początek "Instytutu" jest bardzo podobny do pierwszej połowy "Bastionu" (czy do drugiej też, nie wiem, bo doczytać nie zdołałem) zgadnijcie czyjego... Mnie osobiście niezbyt to przeszkadzało. Jestem zagorzałym fanem Kinga gawędziarza, więc czytając początek "Instytutu" byłem zachwycony. Później zaś również było bardzo dobrze ("Mroczne umysły" i "Stranger Things"). Ale jak mogłoby być inaczej? Przecież to King, a król jest tylko jeden i nawet jak bezczelnie zrzyna (tfu... "inspiruje się" miało być ;) ), to robi to z jedyną w swoim rodzaju kurtuazyjną i pełną gracji bezczelnością.
Polecam.
Ps.
Mam! Wiem czego w "Instytucie" brakuje. Wbrew szumnym zapowiedziom wydawców nie ma w nim ani krztyny horroru. Thriller s-f owszem, ale horror? Bez jaj.
Stephen King udowadnia, iż pomimo niemłodego już przecież wieku ciągle nadąża za nowinkami w dziedzinie popkultury. Czegóż to brak w jego najnowszej powieści zatytułowanej "Instytut"... Z czegóż to on nie zrzynał? Ciężko nie zauważyć inspiracji cyklem powieściowym "Mroczne umysły" Alexandry Bracken, czy serialem "Stranger Things". Nie wspominając już nawet, że początek...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-09-16
Zbiór opowiadań Edwarda Lee. Strach się bać normalnie...
Jeżeli nie wiecie kim zacz jest ów Edward Lee powinniście unikać tego zbioru opowiadań niczym zarazy!
Spróbójcie wyobrazić sobie najochydniejszą dewiację, sadyzm, zwyrodnienie, bestialstwo, a później zerknijcie do opowiadań Edwarda Lee. Niemal pewnym jest, że Pan Edward wymyślił sobie toto już wcześniej i do tego jeszcze dokładnie opisał.
Książeczka niniejsza jest cieniuśka. Praktycznie do łyknięcia przy jednym posiedzeniu, o ile oczywiście skołatanej nerwy i rozstrojone żołądki wam na to pozwolą.
Ps.
Po lekturze niniejszego zbioru opowiadań w pamięć zapadł mi tylko jeden bohater pozytywny, czyli pewien wilkołak, o ile można go w ogóle pozytywnym nazwać...
Zbiór opowiadań Edwarda Lee. Strach się bać normalnie...
Jeżeli nie wiecie kim zacz jest ów Edward Lee powinniście unikać tego zbioru opowiadań niczym zarazy!
Spróbójcie wyobrazić sobie najochydniejszą dewiację, sadyzm, zwyrodnienie, bestialstwo, a później zerknijcie do opowiadań Edwarda Lee. Niemal pewnym jest, że Pan Edward wymyślił sobie toto już wcześniej i do tego...
Pan Jarek Grzędowicz niczym jakiś tam Midas wszystko, za co się weźmie zamienia w złoto i nieważne, czy tłumaczy Usagiego Yojimbo, czy może pisze.
O, a na pisaniu to Pan Jarek zna się jak mało kto. Tym razem mamy cyberpunka, w którym, jak przystało na pieruńsko dobrego cyberpunka, pełno cyberwszczepów (z takimi łechtającymi ośrodki rozkoszy, którymi sterować można zdalnie niczym telewizorkiem ze zgrabnego pilocika), pieprzonej polityki, zmuszania ludzisków do żarcia wegańskiego syfu (podczas gdy elyty w wierkuszki obżerają się mięchem po zawór - pamiętacie szanowni Państwo danie główne na pewnej uczcie w drugiej części przygód Indiany Jonesa?) wszędobylskiej sieci, ale również bojowników o miłość i sprawiedliwość. To znaczy bojownicy są zwykłymi najemnikami, którym ich szefuńcio każe walczyć o miłość i sprawiedliwość, a walczyć to oni umiejom, w końcu zanim zostali najemnikami byli wszak komandosami.
A później mamy zakończenie książki, które ze zgrabnego cyberpunka przechodzi w mocarną space operę z jedną wielką napierdzielanką na księżycu na czele, przyznam się szczerze, że tego akurat się nie spodziewałem.
Bardzo mi się podobało. Polecam.
PS.
Ciekawy patent na ukrócenie arabskiego terroryzmu. Wystarczy poprzez globalną politykę ekologiczno - klimatyczną zamknąć rynki zbytu na ropę...
Pan Jarek Grzędowicz niczym jakiś tam Midas wszystko, za co się weźmie zamienia w złoto i nieważne, czy tłumaczy Usagiego Yojimbo, czy może pisze.
więcej Pokaż mimo toO, a na pisaniu to Pan Jarek zna się jak mało kto. Tym razem mamy cyberpunka, w którym, jak przystało na pieruńsko dobrego cyberpunka, pełno cyberwszczepów (z takimi łechtającymi ośrodki rozkoszy, którymi sterować można zdalnie...