-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik254
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2024-01-03
2023-10-05
Jak to dawniej na wsi bywało, a teraz nie bywa.
Każden jeden wie przecie, że onegdaj to bylo lepiej. Matkę i ojca się szanowało, do kościoła na mszę świętą chadzało się całą hurmą, a tych zberezeństw i innych obrażeń boskich nie stało. Dobre to były czasy. Miłosierni wtenczas byli ludzie.
Bękarty brane do doma z miasta za gotowiznę może i marły z głodu, dziadki szły na wycug, komornicy gryźli korę z drzew, co poniektóry chłop czasem babę swoją zdeczka poturbował, zaś dobrodziej chytry był i z plebsem się nie pospolitował, ale każden jeden swoje miejsce na ziemi znał. Nie to co teraz. Gdy uświęcona z dawien dawna tradycja jest profanowana. Tfu! Skaranie boskie.
I o tym są dla mnie "Chłopi". O opresyjnej społeczności, zwierzęcym życiu, świecie gdzie dobroć i bezinteresowność niemal nie istnieją, a traktowane są jako przejaw choroby umysłowej bądź naiwną głupotę. O czasach gdy liczyła się tylko ziemia i gospodarka, a nie ludzie.
Reymont chwycił mnie za gardło i nie puścił. Nie miał litości dla swoich bohaterów. Szkoda mi było naszej wiejskiej Maleny wywiezionej na kupie gnoju za cudze grzechy, Witka sieroty płaczącego nad cudzymi grobami, prostodusznego Kuby niemogącego się raz w życiu najeść do syta, zdradzanej Hanki, tych dzieci, które bezimiennie przewijają się w tle, biedoty wiejskiej, od której bogaci gospodarze uciekają jak od trędowatego.
Jak dobrze, że świat powoli, ale nieubłaganie się zmienia, a "stare dobre czasy" przeminęły z wiatrem historii.
Jak to dawniej na wsi bywało, a teraz nie bywa.
Każden jeden wie przecie, że onegdaj to bylo lepiej. Matkę i ojca się szanowało, do kościoła na mszę świętą chadzało się całą hurmą, a tych zberezeństw i innych obrażeń boskich nie stało. Dobre to były czasy. Miłosierni wtenczas byli ludzie.
Bękarty brane do doma z miasta za gotowiznę może i marły z głodu, dziadki szły na...
2023-01-30
Zła nowina.
I wojna światowa była wojną przez wielu wyczekiwaną. Młodzi ludzie początkowo szli na nią jak na bal. Remarque ją przeżył i postanowił nieść wieść o niej. Napisał quasi ewangelię.
Ubrał w słowa zwierzęcy strach i oddarcie z człowieczeństwa towarzyszące wojnie. Naturalizm miał być przestrogą dla tych, dla których wojna to tylko słowo. Straszne, ale wciąż słowo. W jego powieści słowo stało się ciałem. Ciałem z rozprutym brzuchem, pokrytym wszami, pozbawionym uczuć wyższych, sprowadzonym wyłącznie do fizjologii, konającym z dala od bliskich. Ciałem, będącym pustą powłoką, bo to co ludzkie zostawiło w domu, do którego nawet jak wróci, to nie będzie już sobą.
Trudno o tej książce pisać dziś, gdy ktoś walczyć musi, by ktoś mógł żyć, a wiara w to, że wojny się skończą, zdaje się wydawać tylko utopią.
Zła nowina.
I wojna światowa była wojną przez wielu wyczekiwaną. Młodzi ludzie początkowo szli na nią jak na bal. Remarque ją przeżył i postanowił nieść wieść o niej. Napisał quasi ewangelię.
Ubrał w słowa zwierzęcy strach i oddarcie z człowieczeństwa towarzyszące wojnie. Naturalizm miał być przestrogą dla tych, dla których wojna to tylko słowo. Straszne, ale wciąż...
2023-01-27
Chciałabym tak pięknie pisać o książkach, które kocham. Metapoziom, który osiągnęła Olga Tokarczuk jest jednak dla mnie niedostępny. Prus, gdziekolwiek jest, musi zacierać ręce z zadowolenia, że wśród ludzi jest choć jeden człowiek, który go zrozumiał.
Chciałabym tak pięknie pisać o książkach, które kocham. Metapoziom, który osiągnęła Olga Tokarczuk jest jednak dla mnie niedostępny. Prus, gdziekolwiek jest, musi zacierać ręce z zadowolenia, że wśród ludzi jest choć jeden człowiek, który go zrozumiał.
Pokaż mimo to2022-12-25
Żyjemy tak jak śnimy - samotnie.
Po przeczytaniu "Bliskich" czuję się brudna. Ekshibicjonizm autorki był momentami trudny do zniesienia. Annie Ernaux nie folguje sobie nawet, gdy opisuje śmierć dziecka. Jest brutalna szczerością nieznoszacą żadnych kompromisów. Rozlicza się z latami niezrozumienia i ambiwalentnych uczuć, używając do tego skalpela chirurgicznego. Z zimną precyzją rozcina wrzody na swoim ciele, a wypływająca ropa cuchnie.
Jak ma jednak nie śmierdzieć skoro całe życie bliscy ludzie są sobie tak bardzo dalecy
Żyjemy tak jak śnimy - samotnie.
Po przeczytaniu "Bliskich" czuję się brudna. Ekshibicjonizm autorki był momentami trudny do zniesienia. Annie Ernaux nie folguje sobie nawet, gdy opisuje śmierć dziecka. Jest brutalna szczerością nieznoszacą żadnych kompromisów. Rozlicza się z latami niezrozumienia i ambiwalentnych uczuć, używając do tego skalpela chirurgicznego. Z zimną...
2022-11-27
Niesamowicie gęsta, soczysta proza. Niezmiennie szczera do bólu. Momentami balansująca na granicy obrzydliwości. Ocierająca się chwilami o genialność. Doskonała lekcja historii i przemian społecznych. Bezpardonowo przeprowadzona wiwisekcja umysłu. Pejzaż sentymentalny składający się z okruchów chwil. Niewyczerpane źródło zdań perełek mieszczących w sobie to, czego inni nie potrafią ubrać w słowa.
Krótko. Autobiografia jakiej nie powstydziłby się Amos Oz ani Oriana Fallaci.
Niesamowicie gęsta, soczysta proza. Niezmiennie szczera do bólu. Momentami balansująca na granicy obrzydliwości. Ocierająca się chwilami o genialność. Doskonała lekcja historii i przemian społecznych. Bezpardonowo przeprowadzona wiwisekcja umysłu. Pejzaż sentymentalny składający się z okruchów chwil. Niewyczerpane źródło zdań perełek mieszczących w sobie to, czego inni nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-08-05
Idioci.
Dla wielu słowo idiota to synonim osoby upośledzonej intelektualnie, po prostu głupiej. Dla mnie po starogrecku czyli w pierwotnym rozumieniu tego słowa, to osoba aspołeczna, skupiona na sobie i przez to bezużyteczna dla społeczeństwa. I tu dochodzimy do tego kto jest tak naprawdę idiotą w powieści Lema. Pacjenci sanatorium czy też niektórzy z lekarzy? Odpowiedź dla osoby z sercem w prawidłowym miejscu jest oczywista.
Krótko. Jestem zachwycona wczesnym Lemem. Jego wyczuciem, mądrością, niespiesznością.
Napisał piękną parabolę.
Idioci.
Dla wielu słowo idiota to synonim osoby upośledzonej intelektualnie, po prostu głupiej. Dla mnie po starogrecku czyli w pierwotnym rozumieniu tego słowa, to osoba aspołeczna, skupiona na sobie i przez to bezużyteczna dla społeczeństwa. I tu dochodzimy do tego kto jest tak naprawdę idiotą w powieści Lema. Pacjenci sanatorium czy też niektórzy z lekarzy? Odpowiedź...
2022-07-24
Cukier az chrzęści między zębami.
Jest słodko do bólu, chwilami aż do mdłości, ale jako, że zawsze lubiłam, ba, kocham słodycze, obyło się bez sensacji żołądkowych.
Znalazło się i parę ziaren gorczycy. Owszem gorycz dotyka bohaterów, coż z tego skoro wszystko kończy się słodkim jak wata cukrowa happyendem. Balans między tym, co życie niesie dobrego, a co złego został mocno zachwiany przez co historia jest znacznie, znacznie plytsza. Nie ma w sobie tyle niezobowiązującej mądrości jak kultowa część pierwsza. Bez wątpienia zabrakło też odwagi w obrazowaniu życia na głębokim Południu. Wszystko tu ułagodzone i wyprasowane.
Na pewno to historia bardzo amerykańska. Od zera do milionera. Nigdy nie jest za późno na zmiany. Carpe diem, te sprawy. Na plaży, wygrzewając się w słońcu, jestem skłonna w to uwierzyć.
Cukier az chrzęści między zębami.
Jest słodko do bólu, chwilami aż do mdłości, ale jako, że zawsze lubiłam, ba, kocham słodycze, obyło się bez sensacji żołądkowych.
Znalazło się i parę ziaren gorczycy. Owszem gorycz dotyka bohaterów, coż z tego skoro wszystko kończy się słodkim jak wata cukrowa happyendem. Balans między tym, co życie niesie dobrego, a co złego został...
Hitchcock mawiał, że film to życie bez plam nudy.
Tu mamy na odwrót. Nacisk położony jest na plamy nudy czyli prozę życia i codzienne bolączki. Brzmi strasznie smutno? Nic bardziej mylnego. W tej codzienności odnalazłam nienachalny urok i wdzięk. I nie bójmy się wielkich słów - magię.
Nie ukrywam. Bardzo ciężko było mi wgryźć się w tę historię. Może to tłumaczenie, może to dziecięca miłość do filmu, może to upał. Jednak gdy już się wgryzłam, nie mogłam przestać czytać. Chaotyczny na początku zbiór okruchów codzienności splótł się w fascynującą w swej pozornej banalności całość. Czytając, wzruszałam się, trochę płakałam (!), ale i uśmiechałam. To wszystko uczyniła ze mną prosta historia życia i śmierci mieszkańców małego miasteczka.
Na koniec gdy otarłam ostatnią łzę, gdy skończyłam gdybać o tajemniach życia, ludzkiej mentalności i kondycji, trudach i znojach dnia codziennego, jak stary człowiek stwierdziłam, że:
tak czy siak, życie jest piękne.
(i tak po coelhowsku zakończę)
Hitchcock mawiał, że film to życie bez plam nudy.
Tu mamy na odwrót. Nacisk położony jest na plamy nudy czyli prozę życia i codzienne bolączki. Brzmi strasznie smutno? Nic bardziej mylnego. W tej codzienności odnalazłam nienachalny urok i wdzięk. I nie bójmy się wielkich słów - magię.
Nie ukrywam. Bardzo ciężko było mi wgryźć się w tę historię. Może to tłumaczenie, może...
2021-12-10
Ten stan kiedy jest tak dobrze, że aż jest źle.
Proszę państwa to nie oksymoron. Wells mial szczęście żyć w czasie la belle époque, kiedy zdawało się, że ludzkość osiągnęła kulminacyjny punkt rozwoju. Bogaci Europejczycy żyli jak pączki w maśle. Panował postęp, spokój i dobrobyt. Oczywiście kosztem kogoś, ale who cares?
Wellsa ten stan szczęśliwości uwierał. Rozumiem go. Też gdy jest za dobrze, niepokoję się, węszę i obawiam się czy aby wszystkiego szlag zaraz nie trafi. Nie umiem powiedzieć - chwilo trwaj, jesteś piękna (nie złapiesz mnie na to diable ;). Wells też tego nie umiał.
W "Wehikule czasu" przepowiedział to, co poniekąd dziś się dzieje (i dodajmy, działo się cyklicznie od wieków, gdy kolejni 'barbarzyńcy' Hunowie, Osmanie, Mongołowie itd podbijali stojące wyżej kulturowo, ale rozpadające się imperia). Wells stawia tezę - bez poczucia niebezpieczeństwa człowiek gnuśnieje, głupieje i dziecinnieje. Inteligencja, powiada, potrzebuje jako katalizatora zagrożenia. Człowiek musi się czegoś bać by zwoje mózgowe pracowały. Kiedyś bał się dzikich zwierząt, głodu i złych ludzi. Dziś obawia się biedy, choroby, ostracyzmu społecznego et cetera. A co się stanie gdy tego strachu zabraknie? O tym właśnie jest dystopia Wellsa. Wyłącznie o tym dodajmy. Przez to powieść jest aż zanadto uproszczona. Autor wykłada kawę na ławę. Nie bawi się w psychologię postaci. Napisał książkę by piętnować ludzkość i wezwać ją do opamiętania. Koniec swawolenia i psot, krzyczy. W rezultacie powstała powieść dość toporna i trącąca dydaktycznym smrodkiem.
Ten stan kiedy jest tak dobrze, że aż jest źle.
Proszę państwa to nie oksymoron. Wells mial szczęście żyć w czasie la belle époque, kiedy zdawało się, że ludzkość osiągnęła kulminacyjny punkt rozwoju. Bogaci Europejczycy żyli jak pączki w maśle. Panował postęp, spokój i dobrobyt. Oczywiście kosztem kogoś, ale who cares?
Wellsa ten stan szczęśliwości uwierał. Rozumiem go....
2021-12-07
Nie mam nic do zarzucenia. Poza jednym.
Ale to już było.
Modyfikowanie genomu ludzkiego i związany z tym podział społeczeństwa widziałam w "Gattace". Kupowanie androidów 'przyjaciół' i bezceremonialne pozbywanie się ich, gdy staną się niepotrzebni, pokazał mi Spielberg w "Sztucznej inteligencji". Monolog z perspektywy androida, uczącego się jak małe dziecko świata przeczytałam w "Atlasie chmur". A pytanie o to co nas ludzi wyróżnia i czyni wyjątkowymi, i czy ta cecha jest immanentna tylko człowiekowi zadał mi Philip K. Dick i Ridley Scott.
Owszem Klara mnie wzruszyła. Nawet bardzo, ale ja się w ogóle łatwo wzruszam
Nie mam nic do zarzucenia. Poza jednym.
Ale to już było.
Modyfikowanie genomu ludzkiego i związany z tym podział społeczeństwa widziałam w "Gattace". Kupowanie androidów 'przyjaciół' i bezceremonialne pozbywanie się ich, gdy staną się niepotrzebni, pokazał mi Spielberg w "Sztucznej inteligencji". Monolog z perspektywy androida, uczącego się jak małe dziecko świata...
2021-11-14
Podsumuję "Wiek niewinności" cytatem z "Alicji w Krainie Czarów" - 'a co to znaczy, że coś wypada? Gdyby ludzie się umówili, że wypada nosić twaróg na głowie, nosiłabyś?'
Dlatego żyj, a nie egzystuj, byś nie obudził się kiedyś z myślą, że życie przepłynęło Ci przez palce, bo liczyło się tylko to, co myślą inni.
Nie bądź Newlandem, który nie miał dość odwagi. Nie bądź May, dla której ważne były tylko konwenanse. Nie bądź Olenską, która poświęciła się za cudze grzechy. Nie bądź Pigmalionem i nie polegaj na tym, że możesz kogoś ukształtować, jak Ci się podoba.
Posłuchaj rad cioci Edith Wharton i żyj pełną piersią. I jak nie lubię moralizowania tak jej przypowieści wysłuchałam z wielką przyjemnością, bo mądrego człowieka to i posłuchać ciekawie. Zwłaszcza gdy z taką maestrią operuję słowem i umie nazwać nienazwane.
Podsumuję "Wiek niewinności" cytatem z "Alicji w Krainie Czarów" - 'a co to znaczy, że coś wypada? Gdyby ludzie się umówili, że wypada nosić twaróg na głowie, nosiłabyś?'
Dlatego żyj, a nie egzystuj, byś nie obudził się kiedyś z myślą, że życie przepłynęło Ci przez palce, bo liczyło się tylko to, co myślą inni.
Nie bądź Newlandem, który nie miał dość odwagi. Nie bądź...
2021-10-26
Wisława Szymborska napisała kiedyś - tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono. Joseph Conrad dodał do tego - moralność kończy się tam, gdzie zabraknie hamulca.
Gdy nie ma policjanta, gdy nie czuwa sąsiad, gdy spisanych praw i organów do jego egzekucji nie ma, gdy przedstawiciel homo sapiens sapiens nie musi się oglądać na innych, gdy poczuje, że jest bogiem, wychodzi z niego to co najgorsze. Smutne to i przeraźliwe, ale prawdziwe.
Conrad, opisując ludzkie jądro ciemności, nie gdyba, nie filozofuje, nie bawi się w wymyślanie. On to ludzkie zbydlęcenie widział i po kronikarsku opisał. Nie przesadził, nie koloryzował. W Kongo odkrył, co kryje się pod cienką warstwą cywilizacji. Podsumowuje to ostatnie słowo Kurtza -
OHYDA
Wisława Szymborska napisała kiedyś - tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono. Joseph Conrad dodał do tego - moralność kończy się tam, gdzie zabraknie hamulca.
Gdy nie ma policjanta, gdy nie czuwa sąsiad, gdy spisanych praw i organów do jego egzekucji nie ma, gdy przedstawiciel homo sapiens sapiens nie musi się oglądać na innych, gdy poczuje, że jest bogiem, wychodzi z niego...
2021-09-27
Wyobraź sobie, że spotykasz dziewczynkę o wielkich oczach, uroczych warkoczykach i w ślicznym mundurku. Teraz wyobraź sobie, że to słodkie dziecko wali Cię ni stąd, ni zowąd prosto w splot słoneczny, zwala na ziemię i potem jeszcze kopie na dokładkę. Ambiwalentność uczuć gwarantowana. Ostrzegam - Yoko Ogawa uwielbia droczyć się z czytelnikiem.
Teraz na poważnie, autorka to typowy przedstawiciel tzw. 'straconej dekady' i czuć to w jej prozie. Z opowiadań wyziera wszechogarniający ból istnienia. Egzystencjalny lęk usiadł i się rozgościł. Beznadzieja wisi w powietrzu. Samotność przytłacza. Pozostaje tylko pogodzić się z tym, co dał los. Być może ta japońska recepta na życie po kryzysie przyda się niedługo i reszcie świata.
Co jeszcze jest warte docenienia? Opakowanie. Jak to w Japonii jest bardziej kunsztowne niż sama zawartość. Niektórym być może przeszkadza taki rzekomy przerost formy nad treścią. Mnie nie. Nie mam wątpliwości, że Yoko Ogawa osiagnęła doskonałość formy. Jeszcze raz powtórzę. Doskonałość. Wie kiedy lekko pociągnąć pędzlem, a kiedy zrobić zamaszystego kleksa. Umie też splatać opowieści tak zręcznie jak pająk pajęczynę.
I jestem jak ta mucha. Dałam się złapać w jej misterną sieć.
Wyobraź sobie, że spotykasz dziewczynkę o wielkich oczach, uroczych warkoczykach i w ślicznym mundurku. Teraz wyobraź sobie, że to słodkie dziecko wali Cię ni stąd, ni zowąd prosto w splot słoneczny, zwala na ziemię i potem jeszcze kopie na dokładkę. Ambiwalentność uczuć gwarantowana. Ostrzegam - Yoko Ogawa uwielbia droczyć się z czytelnikiem.
Teraz na poważnie, autorka to...
2021-09-16
O rzeczach wielkich lepiej jest milczeć niż o nich mówić, aby niebacznym słowem nie pokalać ideału.
Dlatego zmilczę. Za dobry jest "Mistrz i Małgorzata" by o nim pisać. Polecam brać go na wiarę, nie mądrzyć się, nie rozkładać na czynniki pierwsze, tracąc przy tym z widzenia całość.
Po prostu dać się ponieść szatańskim wersetom Bułhakowa.
O rzeczach wielkich lepiej jest milczeć niż o nich mówić, aby niebacznym słowem nie pokalać ideału.
Dlatego zmilczę. Za dobry jest "Mistrz i Małgorzata" by o nim pisać. Polecam brać go na wiarę, nie mądrzyć się, nie rozkładać na czynniki pierwsze, tracąc przy tym z widzenia całość.
Po prostu dać się ponieść szatańskim wersetom Bułhakowa.
2021-09-08
Lubię makaroniki. Jeść i robić. Te małe ptifurki zachwycają smakiem, fakturą, lekkością, wyrafinowaniem oraz prostotą składu. Zrobienie ich to jednak sztuka. Drobny błąd i cała blacha do kosza.
"Okruchy dnia" to taki makaronik wśród powieści. Maleńkie cacuszko zachwycające formą i treścią. Ishiguro urabia słowa jak doświadczony cukiernik ciasto, tworząc lekki jak piórko deser, którego smak pozostaje w ustach jeszcze długo po skończonej konsumpcji.
Po lekturze jestem wstrząśnięta i zmieszana. Ishiguro opowiedział mi prostą i potwornie smutną historię człowieka, który całe swoje życie ofiarował innym, zatracając siebie samego. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby Ci ludzie go kochali. Niestety. Co więcej biedny Stevens w imię godności poświęcił nie tylko własne szczęście, ale i moralność. Po prostu pomylił niebo z gwiazdami odbitymi nocą na powierzchni stawu.
A co najsmutniejsze - nawet nie popełnił własnych błędów.
Lubię makaroniki. Jeść i robić. Te małe ptifurki zachwycają smakiem, fakturą, lekkością, wyrafinowaniem oraz prostotą składu. Zrobienie ich to jednak sztuka. Drobny błąd i cała blacha do kosza.
"Okruchy dnia" to taki makaronik wśród powieści. Maleńkie cacuszko zachwycające formą i treścią. Ishiguro urabia słowa jak doświadczony cukiernik ciasto, tworząc lekki jak piórko...
2021-09-06
Dobro to tylko cienka polichromia.
Mówi się, że Stevenson napisał o ukrytym w każdym człowieku pierwiastku zła. Yin i yang et cetera. Dla mnie "Dr Jekyll i Mr Hyde" to opowieść o folgowaniu sobie i okłamywaniu samego siebie - nie, to nie ja. Przecież ja śpiewam w kościelnym chórze, daję na tacę, wspieram sieroty i w ogóle jestem oh i ah, a że czasem mam ochotę odrzucić wszelkie normy, gdzie pieprz rośnie. Kto nie lubi? Ale to nie ja. To narkotyki, alkohol, nuda, rodzina, wyższa konieczność. Ja jestem dobry i piękny (szkoda, że tylko gdy jest mi dobrze i pięknie).
Oczywiście, suspensu nie ma. Od początku, wiemy jak historia dr Jekylla się skończy, w końcu jak Coca-Colę kojarzą ją wszyscy. Pomimo to i tak czyta się świetnie. Parafrazując Clintona - liczy się klimat, głupcze! I talent do opowiadania o meandrach ludzkiego umysłu.
Dobro to tylko cienka polichromia.
Mówi się, że Stevenson napisał o ukrytym w każdym człowieku pierwiastku zła. Yin i yang et cetera. Dla mnie "Dr Jekyll i Mr Hyde" to opowieść o folgowaniu sobie i okłamywaniu samego siebie - nie, to nie ja. Przecież ja śpiewam w kościelnym chórze, daję na tacę, wspieram sieroty i w ogóle jestem oh i ah, a że czasem mam ochotę odrzucić...
2021-09-01
Nie jest to powieść znakomita, ale i daleko jej od przeciętności. Nieprzegadana, ale i nie za krótka. Nie za cyniczna, ale i niestroniąca od ironii. Taka w sam raz.
Taki też chce być główny bohater. Everyman tamtych i tych czasów. Doskonale operujący czczym pochlebstwem, mający rozeznanie w grzeszkach klasy wyższej i posiadający zmysł odnalezienia się w świecie opartym na manierach, pozorach i rangach. Ilu takich ludzi znam, nie zliczę, dlatego czytając, ani nie przecierałam ze zdumieniem oczu ani nie doznałam objawienia. Raczej potakiwałam głową, bo nic się od dwustu lat nie zmieniło. Ludzie dalej wytrwale wspinają się po drabinie społecznej. Gogol piętnuje wspinających w sardoniczno-kpiarski sposób, od którego może nie wybuchałam śmiechem, ale uśmiechałam się stale, a nie raz i po słowiańsku zamyśliłam nad światem nierządem stojącym:
"Już takim jest ruski człowiek: wszystkich sił używa, żeby poznać się z takim, który posiada rangę wyższą choć o jeden stopień; a czapkową znajomość z hrabią lub księciem o wiele więcej ceni od najściślejszej przyjaźni"
"Towarzystwa dobroczynne, pomocnicze i Bóg wie nie jakie. Cel ich prześliczny, ale rezultat żaden. I tak naprzykład, zawięzujemy towarzystwo dobroczynności dla biednych, składamy znaczne ofiary, ale zaraz żeby uczcić taki szlachetny postępek, wydajemy ogromny obiad dla znaczniejszych urzędników miasta, naturalnie za połowę zebranych pieniędzy; za resztę najmujemy wspaniałe mieszkanie dla komitetu, z opałem i stróżami. Ostatki, pięć rubli i pół, przeznaczamy dla biednych, a o ich użyciu nawet nie możemy się zgodzić."
Nie jest to powieść znakomita, ale i daleko jej od przeciętności. Nieprzegadana, ale i nie za krótka. Nie za cyniczna, ale i niestroniąca od ironii. Taka w sam raz.
Taki też chce być główny bohater. Everyman tamtych i tych czasów. Doskonale operujący czczym pochlebstwem, mający rozeznanie w grzeszkach klasy wyższej i posiadający zmysł odnalezienia się w świecie opartym na...
2021-08-20
Sprzedawczyku, Twoja gadka wciąga jak wir, zasysa głęboko w siebie i niesie po meandrach czarnej duszy. Co tu dużo gadać. Beatty, robisz to cholernie dobrze.
Wracając do brzegu. Gawęda. Mój ulubiony gatunek. Lubię słuchać, bo mądrego to i posłuchać ciekawie. Nieważne, że nie rozumiem wszystkiego. To niemożliwe, bo nie jestem z USA, nie jestem z Kalifornii i nie jestem czarna, ale na pewno Beatty pomaga mi lepiej pojąć ból, frustrację, nagromadzone lęki, przyzwyczajenia, stereotypy, chęć wyrugowania własnej historii i rozpoczęcia jej przez czarną społeczność z nomen omen białą kartą. A wszystko to podane w cudownie groteskowym, prześmiewczym, ocierającym się o wulgarność i przaśność sosie. Mniam.
Nie przeszkadza mi nawet poczucie, że Beatty napisał 'Sprzedawczyka' w głównej mierze dla siebie. Zbyt bardzo podobało mi się jego podejście do ludzi. Nie lubię, gdy ktoś mi mówi jak mam mysleć, gdy ktoś wtłacza mnie w określone ramy. Nie znoszę dychotomicznych podziałów, bezsensownej nienawiści, wszelkiej maści mądrali, myślących, że zbawią świat, gdyż albowiem doznali iluminacji i mają jedyną receptę na wieczne szczęście i pokój. I Beatty ma podobnie. Nie podoba mu się żaden nurt w jaki czarna społeczność jest wpychana przez białych, państwo, producentów szamponów czy innych czarnych lub zielonych. Buntuje się przeciwko temu kim ma być, kim ma się stać, bo inni tak chcą. Odpowiedź jest jedna. W konwencji ksiazki - walcie się i dajcie mi żyć tak, jak ja chcę.
Sprzedawczyku, Twoja gadka wciąga jak wir, zasysa głęboko w siebie i niesie po meandrach czarnej duszy. Co tu dużo gadać. Beatty, robisz to cholernie dobrze.
Wracając do brzegu. Gawęda. Mój ulubiony gatunek. Lubię słuchać, bo mądrego to i posłuchać ciekawie. Nieważne, że nie rozumiem wszystkiego. To niemożliwe, bo nie jestem z USA, nie jestem z Kalifornii i nie jestem...
2021-03-30
"Kiedy mówisz, że wszystko nie ma sensu, (...) to twoja świadomość braku sensu nadaje temu jakiś sens."
Proste. Tak samo jest ze Szmirą. Taka lalunia czy inny frajer powie, że - toto głupie jest, pastisz i tyle, może i forma proszę Pana wcale niezła, ale treść tania jak powieść rzucona przy kasie w Lidlu.
Nie zgadzam się. Do mnie Bukowski przemawia. I to jak! Lubię takie monologi wewnętrzne. Lubię tak surową formę i mięsisty język. Lubię taką wulgarną szczerość z samym sobą. Podobają mi się peany na cześć kobiecego ciała, bo jako skończona estetka rozumiem ten uliczny, ordynarny, ale przepełniony czcią zachwyt. A najbardziej podoba mi się ten optymistyczny pesymizm. Może i świat się stacza, ale są piękne kobiety, mocna wódka i dobre zakłady. Inteligentny człowiek i z tego, jak widać, coś wyciśnie.
To jest po prostu za dobre, za zabawne, za cytatogenne. Czapki z głów! 11/10
"Kiedy mówisz, że wszystko nie ma sensu, (...) to twoja świadomość braku sensu nadaje temu jakiś sens."
Proste. Tak samo jest ze Szmirą. Taka lalunia czy inny frajer powie, że - toto głupie jest, pastisz i tyle, może i forma proszę Pana wcale niezła, ale treść tania jak powieść rzucona przy kasie w Lidlu.
Nie zgadzam się. Do mnie Bukowski przemawia. I to jak! Lubię...
Bohater o tysiącu twarzy.
Na poczatku powątpiewałam w te wszystkie ohy i ahy. Zaczęłam czytać i już gratulowałam sobie słusznego sceptycyzmu, gdy ni stąd ni zowąd kolejne tragedie dotykające Sinuhe wciągnęły mnie na tyle, że koniecznie chciałam wiedzieć, co będzie dalej. Tym bardziej, ze Waltari w końcu dał odetchnąć swojemu bohaterowi, a opowieść zaczęła mnie bawić. Jak mawia klasyk - nic co dobre nie trwa jednak wiecznie. Nagle znów w głębi ciemnego znalazłam się lasu, przeszłam z Sinuhe czarny labirynt i z tą chwilą, przywiązałam się do niego jak do przyjaciela. Trzymałam za niego kciuki na przekór wiszącego nad nim fatum. Gdzieś w połowie zachwyciłam się mądrością wyzierającą z książki, potem gorzko płakałam, a kończyłam pogodzona z losem, wiedząc, że wszystko płynie.
Piękna to była opowieść. Waltari stworzył własny epos, mit o bohaterze o tysiącu twarzy. Opowiedział o cyklu historii, ludzkich mrzonkach, człowieku prochu marnym i wszystkich Hiobach tego świata.
Cieszę się, że z nim zaczęłam ten rok.
Bohater o tysiącu twarzy.
więcej Pokaż mimo toNa poczatku powątpiewałam w te wszystkie ohy i ahy. Zaczęłam czytać i już gratulowałam sobie słusznego sceptycyzmu, gdy ni stąd ni zowąd kolejne tragedie dotykające Sinuhe wciągnęły mnie na tyle, że koniecznie chciałam wiedzieć, co będzie dalej. Tym bardziej, ze Waltari w końcu dał odetchnąć swojemu bohaterowi, a opowieść zaczęła mnie bawić. Jak...