Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

DNF

Po przeczytaniu 2/3 książki wiem dwie rzeczy. Crossover powieści gangsterskiej i fantasy to nie moje klimaty, a tematykę mafii toleruję (i uwielbiam) tylko i jedynie w Ojcu Chrzestnym.

DNF

Po przeczytaniu 2/3 książki wiem dwie rzeczy. Crossover powieści gangsterskiej i fantasy to nie moje klimaty, a tematykę mafii toleruję (i uwielbiam) tylko i jedynie w Ojcu Chrzestnym.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Cały czas do przodu.

Lubię jak się dzieje, ale na Boga nie tyle. Lubię też historię, ale nie historię wojskowości. W rezultacie choć Sapka kocham, to Trylogii Husyckiej nie potrafię polubić.

Próbowałam się do niej przekonać już drugi raz. Tym razem przeczytałam dwa tomy. Zaczęłam trzeci. Niestety nieomal bez przerwy czułam się jak dziecko liżące loda przez szybę. Reynevan mnie drażnił, Szarlej pozostawił obojętną, Pomurnika było jak na lekarstwo, tytułów i herbów za to zbyt wiele. Pogubiłam się w losach bohaterów i mało mnie one obchodziły. Jeden Samson Miodek zaś wiosny nie czyni.

Pora pogodzić się z tym, że choć Sapka kocham, to kocham za Wiedźmina. Z tych względów, bez żalu porzuciłam Trylogię Husycką i po raz enty sięgnęłam po sagę wiedźmińską.

Cały czas do przodu.

Lubię jak się dzieje, ale na Boga nie tyle. Lubię też historię, ale nie historię wojskowości. W rezultacie choć Sapka kocham, to Trylogii Husyckiej nie potrafię polubić.

Próbowałam się do niej przekonać już drugi raz. Tym razem przeczytałam dwa tomy. Zaczęłam trzeci. Niestety nieomal bez przerwy czułam się jak dziecko liżące loda przez szybę. Reynevan...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bez epatowania krwią i przemocą. Za to spokojnie i z dystanstem. Krótko i na temat. Tego oczekiwałam i to dostałam.

Fanką kryminałów nie jestem, lubię za to Agathe Christie za moc ukojenia skołatanych nerwów.

Bez epatowania krwią i przemocą. Za to spokojnie i z dystanstem. Krótko i na temat. Tego oczekiwałam i to dostałam.

Fanką kryminałów nie jestem, lubię za to Agathe Christie za moc ukojenia skołatanych nerwów.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bohater o tysiącu twarzy.

Na poczatku powątpiewałam w te wszystkie ohy i ahy. Zaczęłam czytać i już gratulowałam sobie słusznego sceptycyzmu, gdy ni stąd ni zowąd kolejne tragedie dotykające Sinuhe wciągnęły mnie na tyle, że koniecznie chciałam wiedzieć, co będzie dalej. Tym bardziej, ze Waltari w końcu dał odetchnąć swojemu bohaterowi, a opowieść zaczęła mnie bawić. Jak mawia klasyk - nic co dobre nie trwa jednak wiecznie. Nagle znów w głębi ciemnego znalazłam się lasu, przeszłam z Sinuhe czarny labirynt i z tą chwilą, przywiązałam się do niego jak do przyjaciela. Trzymałam za niego kciuki na przekór wiszącego nad nim fatum. Gdzieś w połowie zachwyciłam się mądrością wyzierającą z książki, potem gorzko płakałam, a kończyłam pogodzona z losem, wiedząc, że wszystko płynie.

Piękna to była opowieść. Waltari stworzył własny epos, mit o bohaterze o tysiącu twarzy. Opowiedział o cyklu historii, ludzkich mrzonkach, człowieku prochu marnym i wszystkich Hiobach tego świata.

Cieszę się, że z nim zaczęłam ten rok.

Bohater o tysiącu twarzy.

Na poczatku powątpiewałam w te wszystkie ohy i ahy. Zaczęłam czytać i już gratulowałam sobie słusznego sceptycyzmu, gdy ni stąd ni zowąd kolejne tragedie dotykające Sinuhe wciągnęły mnie na tyle, że koniecznie chciałam wiedzieć, co będzie dalej. Tym bardziej, ze Waltari w końcu dał odetchnąć swojemu bohaterowi, a opowieść zaczęła mnie bawić. Jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wiem, że wypada Sisi współczuć, ale nie potrafię.

Cesarzowa była kobietą naszych czasów. Bez żalu odrzuciła tradycyjne wzorce i skupiła się na samorealizacji. Normalnie przyklasnęłabym takiej rewolcie z ochotą. W tym konkretnym przypadku nie umiem. Mieszanka mizantropii, narcyzmu i skłonności do egzaltacji cesarzowej wzbudziła we mnie wyłącznie niechęć. Choć mogła wiele, wolała nie robić nic. Zamiast wykorzystać swoje zdolności i wpływ na męża, zdecydowała się przeżyć życie na jękach i utyskiwaniach w miernych wierszach, wielogodzinnej pielęgnacji legendarnej urody i forsownych ćwiczeniach. I tylko Rudolfa żal.

Z rzeczy ważnych - biografię Sisi czyta się łatwo i przyjemnie. Połknęłam ją w kilka dni. Przyswajalność wynika ze skupienia się wyłącznie na głównej bohaterce i jej bogatym życiu wewnętrznym wyłaniającym się z licznie napisanych przez nią wierszy. Do minimum sprowadzono kontekst historyczny, kreśląc go kilkoma okrągłymi zdaniami. Z jednej strony szkoda, bo liczyłam na pigułkę wiedzy, z drugiej strony zabieg ten uczynił biografię czytelną. Dobrze też obrazuje podejście Sisi do świata sprowadzające się do słów - mało mnie on obchodzi.

PS Interesujacy jest wątek zamiłowania Sisi do pięknych kobiet. Autorka podaje fakty, które mając na uwadze niechęć Sisi do mężczyzn, są aż nadto czytelne 🙃

Wiem, że wypada Sisi współczuć, ale nie potrafię.

Cesarzowa była kobietą naszych czasów. Bez żalu odrzuciła tradycyjne wzorce i skupiła się na samorealizacji. Normalnie przyklasnęłabym takiej rewolcie z ochotą. W tym konkretnym przypadku nie umiem. Mieszanka mizantropii, narcyzmu i skłonności do egzaltacji cesarzowej wzbudziła we mnie wyłącznie niechęć. Choć mogła wiele,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Podsumuję tę książkę parafrazą słów słynnego polskiego geopolityka Mariana Baczala - wiedziałam, że ukraińska i polska  dyplomacja jest nieprofesjonalna, ale nie spodziewałam sie, że aż tak.

Podsumuję tę książkę parafrazą słów słynnego polskiego geopolityka Mariana Baczala - wiedziałam, że ukraińska i polska  dyplomacja jest nieprofesjonalna, ale nie spodziewałam sie, że aż tak.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

DNF

Próbowałam skończyć, walczyłam sama ze sobą, ale po około 3/4 książki, skapitulowałam. Za stara jestem na takie młodzieżowe chlipanie. Stężenie jęków, lamentów, wielkich słów i trudnych spraw spisanych na dodatek siermiężnym stylem, sponiewierało moje zwoje mózgowe zbyt bardzo. Bez żalu porzucam.

DNF

Próbowałam skończyć, walczyłam sama ze sobą, ale po około 3/4 książki, skapitulowałam. Za stara jestem na takie młodzieżowe chlipanie. Stężenie jęków, lamentów, wielkich słów i trudnych spraw spisanych na dodatek siermiężnym stylem, sponiewierało moje zwoje mózgowe zbyt bardzo. Bez żalu porzucam.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niby kupiłam dla syna, tak po prawdzie dla siebie.

Niektórzy z zamiłowania do "dinozaurów" wyrastają. Inni zarażają pasją swoje dzieci, żeby mieć z kim o niej rozmawiać ;) Poznański napisał książkę idealnie wprowadzającą w świat geologii i paleontologii. Forma przekazania wiedzy zasługuje na 5 z plusem. Styl wypowiedzi jest prosty, ale nie prostacki. Wiedza skondensowana, ale nie ogólnikowa i pobieżna. Tok wywodu przemyślany, logiczny, skupiający się na najważniejszych kwestiach. Szata graficzna ciekawa i przyciągająca uwagę. Jestem absolutnie zachwycona.

Dla dzieci złaknionych wiedzy - prezent idealny!

Niby kupiłam dla syna, tak po prawdzie dla siebie.

Niektórzy z zamiłowania do "dinozaurów" wyrastają. Inni zarażają pasją swoje dzieci, żeby mieć z kim o niej rozmawiać ;) Poznański napisał książkę idealnie wprowadzającą w świat geologii i paleontologii. Forma przekazania wiedzy zasługuje na 5 z plusem. Styl wypowiedzi jest prosty, ale nie prostacki. Wiedza skondensowana,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Największe zaskoczenie? Na sali sądowej nie padają kultowe słowa "Proszę państwa, Wysoki Sądzie, to profesor Rafał Wilczur".

Poza tym jest przewidywalnie. Każdy kto kątem oka oglądał "Znachora" wie czego się spodziewać. Hektolitrów ckliwości, morza łez i serii niefortunnych zdarzeń.

Szkoda, że Remek Mróz nie umie pisać jak Dołęga-Mostowicz. On nawet z telenoweli był w stanie wykrzesać coś więcej.

Największe zaskoczenie? Na sali sądowej nie padają kultowe słowa "Proszę państwa, Wysoki Sądzie, to profesor Rafał Wilczur".

Poza tym jest przewidywalnie. Każdy kto kątem oka oglądał "Znachora" wie czego się spodziewać. Hektolitrów ckliwości, morza łez i serii niefortunnych zdarzeń.

Szkoda, że Remek Mróz nie umie pisać jak Dołęga-Mostowicz. On nawet z telenoweli był w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Świat, tfu, książkę jak zawsze uratował Logen (i Bethod). Bez ostatniego opowiadania, wręcz żałowałabym, że po "Ostre końce" sięgnęłam.

Historia młodego Glokty była zbyt oczywista. Na kartach zbioru przewinęło się zbyt wielu bohaterów trzecio, czwarto i piąto planowych. Ich zwięzłe historie obeszły mnie tyle co zeszłoroczny śnieg. Serce zatrzepotało na moment przy płonącej Dagosce.

Czekam z utęsknieniem na kolejną serię, gdzie uświadczę pogłębiony portret psychologiczny nowych bohaterów. Do tego czasu dam sobie spokój z uniwersum Pierwszego Prawa.

Świat, tfu, książkę jak zawsze uratował Logen (i Bethod). Bez ostatniego opowiadania, wręcz żałowałabym, że po "Ostre końce" sięgnęłam.

Historia młodego Glokty była zbyt oczywista. Na kartach zbioru przewinęło się zbyt wielu bohaterów trzecio, czwarto i piąto planowych. Ich zwięzłe historie obeszły mnie tyle co zeszłoroczny śnieg. Serce zatrzepotało na moment przy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Clickbaitowy tytuł być może wielu zraża - niesłusznie.

Owszem poziom ekshibicjonizmu osiąga wyższe wartości niż u zeszłorocznej noblistki Annie Ernaux. Ale czy to źle? Czy takie sprawy należy zamiatać pod dywan, zwierzać się z nich wyłącznie na kozetce u psychoanalityka. Śmiem wątpić.

Osobiście uważam, że to książka potrzebna z wielu względow. Po pierwsze by ludzie przestali postrzegać przemoc wyłącznie w kategoriach fizycznych. Po drugie by zerwać z wpojonym nawykiem by o zmarłych mówić dobrze lub wcale. Po trzecie by zwrócić uwagę na zjawisko przemocy wobec dzieci w branży rozrywkowej.

Przy tym styl McCurdy wyjątkowo przypadł mi do gustu. Proste zdania, krótkie sceny wyraziły więcej niż tysiąc słów. Krzyk skrzywdzonego dziecka wreszcie po latach wybrzmiał.

Clickbaitowy tytuł być może wielu zraża - niesłusznie.

Owszem poziom ekshibicjonizmu osiąga wyższe wartości niż u zeszłorocznej noblistki Annie Ernaux. Ale czy to źle? Czy takie sprawy należy zamiatać pod dywan, zwierzać się z nich wyłącznie na kozetce u psychoanalityka. Śmiem wątpić.

Osobiście uważam, że to książka potrzebna z wielu względow. Po pierwsze by ludzie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Oppenheimer. Triumf i tragedia ojca bomby atomowej Kai Bird, Martin J. Sherwin
Ocena 7,7
Oppenheimer. T... Kai Bird, Martin J....

Na półkach: ,

Pierwszy raz miałam styczność z Oppenheimerem, gdy jako mała dziewczynka wertowałam zapamiętale pozycję o znamiennym tytule "100 najwybitniejszych naukowców wszech czasów". Wówczas nie wzbudził mojego większego szacunku. Miejsce pod koniec stawki budziło dziecięce pobłażanie. Było mi go nawet nieco żal, bo w przeciwieństwie do większości bohaterów książki nie dostał Nobla. Był gorszy.

O dziwo moje dziecięce przemyślenia nie były dalekie od prawdy. Kompleksy stanowiły rewers Oppenheimera. Antysemityzm i szkolna fala odcisnęły na nim piętno, które ciągnęło się za nim całe życie. Z drugiej strony miał tak genialny umysł, iż sterował crème de la crème ówczesnego świata nauki. Dość powiedzieć, że mógł śmiało powiedzieć - bomba atomowa to ja. Osiągnął to nie tylko swoim geniuszem, ale i niespotykaną charyzmą. W przeciwieństwie do kolegów naukowców ogarniał w lot inne dyscypliny naukowe, przetwarzał niezliczoną ilość danych by wyprowadzać wnioski, których inne potężne głowy nie były w stanie objąć rozumem, w końcu zarządzał ludźmi z niespotykanym znastwem. Osiągnął to z pozoru delikatny, chorowity mężczyzna. Niegdyś zahukany i introweryczny chłopiec, balansujący na granicy popadnięcia w otchłań szaleństwa i depresji.

Historię jego życia poznałam dzięki Kai Bird i Martinowi Sherwinowi. Oppenheimer uwiódł ich jak mnie. W rezultacie poświęcili kawał swojego życia, by odtworzyć momentami dosłownie dzień po dniu jego losy. Książka jest więc ogromna, ciężka, napakowana szczegółami. Szeroko osadzona w ówczesnych realiach, które ukształtowaly osobowość Oppenheimera. Zszokowała mnie skala zła jakiej doświadczył jako dziecko nietypowe i zarazem jako potomek Żydów w "nowoczesnej" Ameryce. Oppenheimer w tych antysemickich czasach nawet jako bogate dziecko był wyrzucony poza nawias społeczeństwa. Fakt ten pozwala lepiej zrozumieć jego późniejszą fascynację komunizmem (czy też może właściwiej powiedzieć socjalizmem), a następnie jego pełne zaangażowanie w budowę bomby atomowej oraz nieodwzajemnioną miłość do ojczyzny tak wyśmiewaną przez Einsteina. Ojczyzny, która nigdy mu nie ufała. Traktowała jak obywatela drugiej kategorii. Totalnie inwigilowała przy braku zachowania jakichkolwiek standardów konstytucyjnych. By ostatecznie rozszarpać po długiej nagonce na strzępy.

Oppenheimer wrył mi się w głowę. Tragedia jego życia, zmarnowanie potencjału jego umysłu budzi we mnie gniew i żal. Ludzkość chyba do niego nie dorosła. A on z kolei nie dorósł do odrzucenia mniejszego zła.

Jak powiedział jego przyjaciel - był bardzo mądry i bardzo głupi.

Pierwszy raz miałam styczność z Oppenheimerem, gdy jako mała dziewczynka wertowałam zapamiętale pozycję o znamiennym tytule "100 najwybitniejszych naukowców wszech czasów". Wówczas nie wzbudził mojego większego szacunku. Miejsce pod koniec stawki budziło dziecięce pobłażanie. Było mi go nawet nieco żal, bo w przeciwieństwie do większości bohaterów książki nie dostał Nobla....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jak to dawniej na wsi bywało, a teraz nie bywa.

Każden jeden wie przecie, że onegdaj to bylo lepiej. Matkę i ojca się szanowało, do kościoła na mszę świętą chadzało się całą hurmą, a tych zberezeństw i innych obrażeń boskich nie stało. Dobre to były czasy. Miłosierni wtenczas byli ludzie.

Bękarty brane do doma z miasta za gotowiznę może i marły z głodu, dziadki szły na wycug, komornicy gryźli korę z drzew, co poniektóry chłop czasem babę swoją zdeczka poturbował, zaś dobrodziej chytry był i z plebsem się nie pospolitował, ale każden jeden swoje miejsce na ziemi znał. Nie to co teraz. Gdy uświęcona z dawien dawna tradycja jest profanowana. Tfu! Skaranie boskie.

I o tym są dla mnie "Chłopi". O opresyjnej społeczności, zwierzęcym życiu, świecie gdzie dobroć i bezinteresowność niemal nie istnieją, a traktowane są jako przejaw choroby umysłowej bądź naiwną głupotę. O czasach gdy liczyła się tylko ziemia i gospodarka, a nie ludzie.

Reymont chwycił mnie za gardło i nie puścił. Nie miał litości dla swoich bohaterów. Szkoda mi było naszej wiejskiej Maleny wywiezionej na kupie gnoju za cudze grzechy, Witka sieroty płaczącego nad cudzymi grobami, prostodusznego Kuby niemogącego się raz w życiu najeść do syta, zdradzanej Hanki, tych dzieci, które bezimiennie przewijają się w tle, biedoty wiejskiej, od której bogaci gospodarze uciekają jak od trędowatego.

Jak dobrze, że świat powoli, ale nieubłaganie się zmienia, a "stare dobre czasy" przeminęły z wiatrem historii.

Jak to dawniej na wsi bywało, a teraz nie bywa.

Każden jeden wie przecie, że onegdaj to bylo lepiej. Matkę i ojca się szanowało, do kościoła na mszę świętą chadzało się całą hurmą, a tych zberezeństw i innych obrażeń boskich nie stało. Dobre to były czasy. Miłosierni wtenczas byli ludzie.

Bękarty brane do doma z miasta za gotowiznę może i marły z głodu, dziadki szły na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Skuszona filmem Ridleya Scotta sięgnęłam po "Ostatni Pojedynek. I nie zawiodłam się. To zgrabnie napisana opowieść zachowująca idealny balans między przyjemnym, a pożytecznym. Autor porusza się w gąszczu historycznych detali z wyczuciem, nie nużąc czytelnika zbytnią szczegółowością. W rezultacie pozycję popularnonaukową czyta się jak rasową powieść.

Gwoli kronikarskiej ścisłości, w przeciwieństwie do filmu nie jest to historia z serii me too, bo nie na ten aspekt sprawy został położony główny nacisk. Autor skupił sie na mentalności i bolączkach przedstawicieli wyższych sfer średniowiecznej Francji na przykładzie trzech osób, których losy niefortunnie splątaly się przed wiekami.

Zupełnie nie dziwię się, że "Ostatni Pojedynek" został zekranizowany. Obraz epoki, który odmalował autor i postacie, które ożywił aż się o to prosiły.

Skuszona filmem Ridleya Scotta sięgnęłam po "Ostatni Pojedynek. I nie zawiodłam się. To zgrabnie napisana opowieść zachowująca idealny balans między przyjemnym, a pożytecznym. Autor porusza się w gąszczu historycznych detali z wyczuciem, nie nużąc czytelnika zbytnią szczegółowością. W rezultacie pozycję popularnonaukową czyta się jak rasową powieść.

Gwoli kronikarskiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Krótko. To książka o bujnym życiu na przekór prawom fizyki, o potencjale ukrytym w genomie podmorskich stworzeń, o znaczeniu głębin dla klimatu Ziemi, o niszczeniu podwodnego życia przez głupotę i chciwość człowieka, w końcu o ochronie oceanów.

Przyzwoita, ale bez rewelacji.

Krótko. To książka o bujnym życiu na przekór prawom fizyki, o potencjale ukrytym w genomie podmorskich stworzeń, o znaczeniu głębin dla klimatu Ziemi, o niszczeniu podwodnego życia przez głupotę i chciwość człowieka, w końcu o ochronie oceanów.

Przyzwoita, ale bez rewelacji.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Stać się człowiekiem.

Dlaczego lepiej pamiętamy plotki niż fakty. Dlaczego tak szybko powstają nowe języki i dialekty, dlaczego tak chętnie współdzielimy posiłki, dlaczego się śmiejemy, w końcu dlaczego jesteśmy zwierzęciem religijnym.

Brzmi to clickbaitowo i trywialnie. Lecz Dunbar pochyla się nad tymi pytaniami, a w istocie czynnikami adaptacyjnymi jakie za nimi stoją jak naukowiec, którym jest. Nieustannie byłam pod wrażeniem stawianych przez niego hipotez, popartych w przeciwieństwie do Harariego licznymi badaniami. Podkreśliłam co drugie zdanie i stwierdzam, że dawno nie przeczytałam książki, która by mnie tak pochłonęła. Inaczej teraz patrzę na monogamię, dwunożność, przyczyny rewolucji agrarnej.

Mysłałam, że jestem fanką Harariego. Tak bylo dopóki nie poznałam twórczości Dunbara i zakochałam się w niej od pierwszej strony.

Stać się człowiekiem.

Dlaczego lepiej pamiętamy plotki niż fakty. Dlaczego tak szybko powstają nowe języki i dialekty, dlaczego tak chętnie współdzielimy posiłki, dlaczego się śmiejemy, w końcu dlaczego jesteśmy zwierzęciem religijnym.

Brzmi to clickbaitowo i trywialnie. Lecz Dunbar pochyla się nad tymi pytaniami, a w istocie czynnikami adaptacyjnymi jakie za nimi stoją...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Keeping up with the Windsors

Jak prawią mądrzy ludzie na twitterze - człowiek nowoczesny nie powinien interesować się życiem "pasożytniczo estradowej branży zwanej arystokracją".

Magia królewskich godów, królewskiego pogrzebu, królewskich zaręczyn i królewskich zdrad ma jednak to do siebie, że przyciąga jak magnes. Może wynika to z nostalgii za na poły baśniowym czasem królów, może to zwykła ludzka, niezdrowa ciekawość. Bądź co bądź czytając zgryźliwą, ale i w swej złośliwości uczciwą książkę Tiny Brown, bawiłam się równie dobrze co Jan Lubomirski, jedząc kanapki i popijając je herbatą na grillu u Karola III.

Odpoczęłam od trudów codzienności, dałam ukojenie wymęczonemu nauką mózgowi. Rozerwałam się.

Zaiste. Książka Tiny Brown to definicja guilty pleasure.

Keeping up with the Windsors

Jak prawią mądrzy ludzie na twitterze - człowiek nowoczesny nie powinien interesować się życiem "pasożytniczo estradowej branży zwanej arystokracją".

Magia królewskich godów, królewskiego pogrzebu, królewskich zaręczyn i królewskich zdrad ma jednak to do siebie, że przyciąga jak magnes. Może wynika to z nostalgii za na poły baśniowym czasem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Chłopki trudna dola czyli traktat o wsi niewesołej.

Tytułem wstępu zaznaczę, że mój częściowy zawód wynika z rozminięcia się moich oczekiwań z tym, co autorka mi zaoferowała. Liczyłam na ścisłe podejście do tematu. Autorka wolała jednak spojrzenie znacznie szersze momentami przechodzące w wodolejstwo.

Takie podejście, nie ukrywam, nie przypadło mi zbyt do gustu. Dlatego też pierwsze i ostatnie rozdziały mniej lub bardziej mnie nużyły. Pierwsze primo, nie chciałam czytać o innych grupach społecznych - czyli o dzieciach. Drugie primo, nieładnie pisać znowu o tym samym (rozdziały o służących), bo mało kto lubi czytać w kółko to samo.

Kończąc ten przydługi wstęp, nie powiem, że wiecęj wyniosłam z lektury "Chlopów", bo nie byłoby to prawdą. Jednak mam mieszane uczucia. Książka mogła być znacznie lepsza. Zbyt często autorka posługiwała się dowodem anegdotycznym, by uprzyjemnić lekturę skupieniem się na jednej osobie. Zbyt często polegała na swoich domysłach, głównie w rozdziale o przemocy seksualnej. Gdybanie o tym jak było, nie przystoi w tego typu literaturze, którą wielu bierze później za prawdę objawioną.

Żeby nie było, że jestem malkontentem, naprawdę urzekły mnie środkowe rozdziały. Zwłaszcza te, które posiłkowały się fragmentami starych pamiętników i dzienników. Bardzo spodobał mi się rozdział o jedzeniu, a raczej o głodzie na wsi. Z ciekawością poczytałam o dysproporcji w podziale pracy.

Szkoda tylko, że początek i koniec pozostawił niedosyt.

Chłopki trudna dola czyli traktat o wsi niewesołej.

Tytułem wstępu zaznaczę, że mój częściowy zawód wynika z rozminięcia się moich oczekiwań z tym, co autorka mi zaoferowała. Liczyłam na ścisłe podejście do tematu. Autorka wolała jednak spojrzenie znacznie szersze momentami przechodzące w wodolejstwo.

Takie podejście, nie ukrywam, nie przypadło mi zbyt do gustu. Dlatego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Cringe, cringe, cringe.

Tym razem nie zrozumiałyśmy się z główną bohaterką. Jej  przekonanie o własnej wyjątkowości na tle innych mnie żenowała. Przemyślenia nużyły. A ubieranie w ładne słówka patriarchalnej relacji on mistrz, ona uczennica napawało niechęcią, bo za często miałam przed oczami Andrzeja Żuławskiego pomstującęgo na niewdzięczne kobiety, które życia nauczył.

W efekcie męczyłam tę książeczkę kilka miesięcy.

Cringe, cringe, cringe.

Tym razem nie zrozumiałyśmy się z główną bohaterką. Jej  przekonanie o własnej wyjątkowości na tle innych mnie żenowała. Przemyślenia nużyły. A ubieranie w ładne słówka patriarchalnej relacji on mistrz, ona uczennica napawało niechęcią, bo za często miałam przed oczami Andrzeja Żuławskiego pomstującęgo na niewdzięczne kobiety, które życia nauczył....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka dla tych, którym przejadł się kulinarny fanatyzm.

Do pasji doprowadzają mnie kulinarni neofici. Ich ton wyższości i protekcjonalizm nieudolnie przysłaniający brak wyobraźni, smaku i zdolności. Przyprawia mnie o mdłości gardłowanie się o jedyny i prawdziwy przepis na carbonarę.

Luca Cesari stworzył panaceum na te bolączki. Książkę udowadniającą na podstawie analizy źródeł z bez mała kilku tysięcy lat, iż kuchnia to proces, a przepisy ewoluują. I że ewolucji nic nie zatrzyma choćby było to nie na rekę wszelkiej maści snobom i ludziom nabijającym kabzę dzięki przemysłowi turystycznemu i magii oznaczeń geograficznych.

Dowiedziałam się od kiedy Włosi jedzą makaron al dente, czy śmietana istotnie stanowi taką profanację, czy guanciale od zawsze stanowi jedynie dopuszczalny składnik carbonary, z czego robiono kiedyś gnocchi - i dobrze mi z tą wiedzą.

Doprawdy była to smakowita lektura.

Książka dla tych, którym przejadł się kulinarny fanatyzm.

Do pasji doprowadzają mnie kulinarni neofici. Ich ton wyższości i protekcjonalizm nieudolnie przysłaniający brak wyobraźni, smaku i zdolności. Przyprawia mnie o mdłości gardłowanie się o jedyny i prawdziwy przepis na carbonarę.

Luca Cesari stworzył panaceum na te bolączki. Książkę udowadniającą na podstawie...

więcej Pokaż mimo to