-
Artykuły
Plenerowa kawiarnia i czytelnia wydawnictwa W.A.B. i Lubaszki przy Centrum Nauki KopernikLubimyCzytać2 -
Artykuły
W świecie miłości i marzeń – Zuzanna Kulik i jej „Mała Charlie”LubimyCzytać1 -
Artykuły
Zaczytane wakacje, czyli książki na lato w promocyjnych cenachLubimyCzytać2 -
Artykuły
Ma 62 lata, jest bezdomnym rzymianinem, pochodzi z Polski i właśnie podbija włoską scenę literackąAnna Sierant6
Biblioteczka
2014-07-15
2014-01-03
"Dotyk Julii" to, można by rzec, prawdziwy fenomen young adult. Od momentu, gdy zauważyłam tę powieść w zapowiedziach wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Czas mijał, a książka nie trafiała w moje ręce, ale zapomnieć o sobie nie dawała. Raz po raz czytałam pozytywne recenzje tego dzieła i w końcu zostało mi dane je przeczytać... i wiecie co? Dlaczego to jest takie krótkie?!
Julia Ferrars od 264 dni jest zamknięta w odosobnieniu. W takich właśnie okolicznościach poznajemy młodą dziewczynę, która mieszka w małej celi bez możliwości porozumiewania się z innymi ludźmi czy wyjścia na zewnątrz. Nie została jednak odizolowana od społeczeństwa bez powodu. Bohaterka jest bowiem obdarzona niesamowicie przerażającą zdolnością, która sprawia, że nawet za sprawą najmniejszego dotyku niesie cierpienie, a nawet śmierć. Wszystko to dzieje się przypadkiem i nie jest winą nastolatki, która nie sprawuje kontroli nad swoją umiejętnością.
W skrócie: jej dotyk zabija.
Kontrolę nad całym światem przejął Komitet Odnowy, który widzi w Julii idealną broń do walki. W końcu dziewczyna, która swoim dotykiem zabija, może okazać się przydatnym narzędziem, prawda? Pewnego dnia do jej celi trafia Adam Kent, który od razu zaczyna wzbudzać w naszej głównej bohaterce milion emocji, bowiem od dawna przecież nie widziała, ani nie rozmawiała z innym człowiekiem. Jednak kłamstwa chłopaka szybko wychodzą na jaw i okazuje się, że nie jest on tym, za kogo go uważała. Ale nie tylko on jeden interesuje się "darem" Julii...
Julia pomimo swojego młodego wieku nigdy nie miała łatwego życia. Wzgardzona przez własnych rodziców, nieakceptowana przez społeczeństwo na każdym kroku była wytykana palcami i wyzwana. Za sprawą czegoś, na co tak naprawdę nie miała wpływu. Nikt z nas nie dostaje wyboru, jaki może się urodzić. Nie dostajemy plakietek: "dobry" czy "zły". Nasza główna bohaterka urodziła się z piętnem, przez które została nastygmatyzowana. Przez to, jak widzieli ją inni ludzie, ona postrzegała siebie tak samo. Nie widziała w swojej śmiertelnie niebezpiecznej umiejętności siły, ale winowajcę swoich problemów. Nie lubię bezbronnych bohaterek. Lubię, gdy mają charakter, a Julia taka na początku nie była, ale wraz z postępem akcji mogłam zauważyć, jak rozkwita. Jak się zmienia, stawia na swoim, walczy o lepsze życie. Naprawdę urzekła mnie kreacja tej postaci, pani Mafi spisała się genialnie. Nie wspominając już o uczuciach, które wzbudziła we mnie Julia. Naprawdę szczerze jej współczułam okrucieństwa, którego doświadczyła.
Z kolei męscy bohaterowie, którzy wysuwają się na główny plan to Adam Kent, żołnierz oraz jego przywódca, apodyktyczny, z fiołem na punkcie władzy i kontroli Warner. Obiektywnie rzecz patrząc to Adam jest tą "pozytywniejszą" postacią. Odważny, silny, krok po kroku jedna sobie serce Julii. Z drugiej strony patrząc to Warner przykuwa uwagę czytelnika, a jego osobowość pozostaje prawdziwą zagadką. Jest zmienny; w jednej chwili ciepły i opiekuńczy, a zaraz zły do szpiku kości. Jestem ciekawa, co sprawiło, że stał się taki, a nie inny.
Warsztat pisarski Mafi po prostu mnie zachwycił swoją oryginalnością. Jest pełen metafor i pięknych cytatów, a przy tym nie nuży, nie jest przesadzony artyzmem. Po prostu idealny. W połączeniu z świetną fabułą i kreacją bohaterów "Dotyk Julii" czyta się błyskawicznie, z niesłabnącym napięciem, a oderwanie się od lektury jest po prostu niemożliwe.
Każda kartka "Dotyku Julii" jest przesycona oryginalnością, pomimo tego iż na rynku wydawniczym nie brakuje dystopii. Dialogi zostały napisane w czasie teraźniejszym, co moim zdaniem okazało się strzałem w dziesiątkę. Prawie czułam, jakbym uczestniczyła wraz z bohaterami w opisywanych wydarzeniach. To niesamowite jak dobra książka potrafi oddziaływać na wyobraźnię czytelnika. Ponadto nietypowym elementem tej powieści okazały się także myśli Julii, które zostały skreślone. Te myśli, których nie chciała lub o których nie powinna myśleć. Nigdy z czymś takim się nie spotkałam, a powiew świeżości okazał się dla mnie przyjemną odmianą.
"Dotyk Julii" to jedna z lepszych książek, jakie kiedykolwiek miałam okazję przeczytać. Pochłania, przyciąga i magnetyzuje nie tylko wspaniałą oprawą graficzną, ale także i opisem. To zniewalające połączenie antyutopii z romansem, które spodoba się nie tylko wiernym fanom gatunku, ale także i wielbicielom niezapomnianych wrażeń. Już nie mogę się doczekać, gdy sięgnę po kontynuację, "Sekret Julii"!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2014/01/tahereh-mafi-dotyk-julii.html
"Dotyk Julii" to, można by rzec, prawdziwy fenomen young adult. Od momentu, gdy zauważyłam tę powieść w zapowiedziach wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Czas mijał, a książka nie trafiała w moje ręce, ale zapomnieć o sobie nie dawała. Raz po raz czytałam pozytywne recenzje tego dzieła i w końcu zostało mi dane je przeczytać... i wiecie co? Dlaczego to jest takie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014
"The Bone Season" to powieść, o której słyszałam jeszcze przed polską premierą. Od razu czułam, iż jest to jedna z tych książek, które po prostu pokocham. I nie myliłam się. W polskim przekładzie tytuł brzmi: "Czas żniw", intrygująco, prawda? Jesteście ciekawi, jak spodobało mi się tak wychwalane w wielu recenzjach debiutanckie dzieło?
Najpierw chciałabym napisać kilka słów o autorce tej głośnej powieści. Mianowicie Samantha Shannon to zaledwie 23-letnia angielska pisarka. I nie byłoby nic w tym dziwnego, w końcu wiele jest młodych pisarzy/pisarek. Jednak Shannon coś od nich odróżnia - ona w istocie napisała wspaniały debiut, którego po prostu nie da się odłożyć aż do momentu przeczytania ostatniej strony. Gdybym nie przeczytała na skrzydełku książki, iż jest to debiut - nie uwierzyłabym. Naprawdę. Nie ma co się oszukiwać - tak wciągających, tak dobrze napisanych debiutów nie ma praktycznie wcale. Dlatego każdą taką perełkę traktuję wyjątkowo, także i "Czas żniw" na mojej półce będzie miało swoje specjalne miejsce.
Postaram się Wam przybliżyć fabułę "Czasu żniw", jednak jest ona tak wielowątkowa i tak rozbudowana, że ciężko będzie to zrobić, nie zdradzając przy tym istotnych części fabularnych. Jest rok 2059. Nasza główna bohaterka to dziewiętnastoletnia Paige Mahoney, która jest jasnowidzem i to jednym z najrzadziej spotykanych. Są to osoby, które potrafią nawiązać kontakt z zaświatami, ich przeciwnością są zwyczajni ludzie- "ślepcy", którzy nie mają aury i żadnych nadprzyrodzonych umiejętności. Wydawałoby się, iż Paige powinna mieć wszystko, czego zapragnie. I można by powiedzieć, że tak jest. Ma wszystko oprócz... bezpieczeństwa. Prawda jest taka, iż nieustanie musi na siebie uważać, ponieważ państwo, w którym przyszło jej mieszkać nie patrzy zbyt przyjaznym okiem na odmieńców, na takich, jak ona.
Nasza bohaterka mieszka w Londynie - najważniejszym mieście państwa, jakim jest potężny Sajon. Na co dzień pracuje w barze, jednak to tylko przykrywka, mająca zapewnić jej bezpieczeństwo. Jest ona członkiem gangu, a raczej syndykatu, bo tak brzmi jego prawidłowa nazwa - zrzesza on innych podobnych jej ludzi, będących jasnowidzami, wyrzutkami społeczeństwa, którzy nieustannie muszą się oglądać za swoje ramię. Pewnego dnia Paige natrafia na rutynową kontrolę, co powoduje iż dziewczyna ląduje w Oksfordzie- tajemniczej kolonii karnej, której istnienie od dwustu lat jest skrzętnie ukrywane. Czy Paige uda się przeżyć w nowym miejscu, gdzie - dosłownie - będzie musiała zawalczyć o swoje życie?
Niesamowite... Naprawdę nadal jestem pod wrażeniem umiejętności pisarskich Samanthy Shannon. Nigdy bym nie powiedziała, że jest to literacki debiut. Jeśli ten pierwszy tom z tego siedmioczęściowego cyklu jest tak dobry, tak spójny i trzymający w napięciu, to co będzie dalej? Już podczas lektury ostatnich stron "Czas żniw" nie mogłam usiedzieć w miejscu i nieustannie zastanawiałam się, co jeszcze ta młoda autorka przygotowała dla swoich czytelników. Tak jakby chciała sprawić, aby jej fani popadli w załamanie nerwowe, bo podczas lektury tej książki Shannon po prostu trzymała moje emocje w garści.
Koncepcja świata stworzona przez Samanthę Shannon to kolejny aspekt tej powieści, któremu nic nie mogę zarzucić. To tak jakby ta pisarka za wszelką cenę starała się napisać o czymś, czego nie było. I potrafię to zrozumieć, i docenić. Mam już dość ciągle powtarzających się tych samych utartych schematów, których czytelnik ma już po prostu dość. Ile można czytać w kółko o tym samym? Shannon na rynek wydawniczy wniosła coś nowego, innowacyjnego, będącego powiewem świeżości. Dystopie po prostu uwielbiam, a "Czas żniw" będzie jedną z moich ulubionych.
Bohaterowie... I tym samym przechodzimy do kolejnych licznych plusów tej książki. Są wielowymiarowi i interesujący. Chyba nikogo nie zdziwię, iż napiszę, że to Naczelnik skradł większość mojej uwagi. Jest to postać mająca głębsze dno, a pod koniec lektury tej powieści byłam już utwierdzona w tym przekonaniu, które najpierw powoli kwitło w mojej głowie. Samantha Shannon dobrze wie, co robi, wydaje się wręcz, iż idealnie zaplanowała każdą najmniejszą część losów swoich dopracowanych postaci, a także ewolucję ich charakterów. Idealnym przykładem jest Paige, którą czytelnik w retrospekcjach widzi jako zagubioną dziewczynę, która nie do końca wie, co zrobić ze swoim życiem, ale już w finale tego dzieła to nie jest ta sama osoba. Inna, silniejsza i bardziej zdeterminowana, aby walczyć. Paige to jedna z najlepszych żeńskich kreacji postaci, o jakich kiedykolwiek miałam okazję czytać.
Wątek miłosny także znalazł swoje miejsce w tej książce (w tym momencie zapewne wielu z Was przewróciło oczami). Nie skreślajcie jednak "Czasu żniw", jeśli nie lubicie przerysowanych romansów. Ten taki nie jest. Sama nie wiem jakim cudem, ale dopiero praktycznie pod koniec lektury zorientowałam się, iż będzie romans, a przez całą resztę nawet tego nie dostrzegłam. Tak, miłość w tej powieści jest delikatna i subtelna i czytelnik nie wie, że właśnie tego chce do momentu, gdy wszystko staje się jasne. Wtedy wręcz nie potrafi wyobrazić sobie "Czasu żniw" bez owej historii miłosnej Paige. A z kim? Tego nie zdradzę, bo też musicie mieć frajdę z tej diabelnie dobrej lektury!
"Czas żniw" okazał się dla mnie zaskakujący na wielu płaszczyznach. Gdzieś tam po cichu, w najdalszych zakamarkach mojego umysłu myślałam sobie, że to niemożliwe, żeby ten debiut był tak dobry, jak czytałam w wielu recenzjach. I szczęśliwie mogę powiedzieć, że jest tak dobry, a nawet lepszy. Wzbudził we mnie całą szeroką gamę emocji i czekanie na drugi tom będzie istną torturą. Gorąco polecam!
"Nadzieja to jedyna rzecz, która może jeszcze wszystkich nas ocalić."
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2014/10/samantha-shannon-czas-zniw.html
"The Bone Season" to powieść, o której słyszałam jeszcze przed polską premierą. Od razu czułam, iż jest to jedna z tych książek, które po prostu pokocham. I nie myliłam się. W polskim przekładzie tytuł brzmi: "Czas żniw", intrygująco, prawda? Jesteście ciekawi, jak spodobało mi się tak wychwalane w wielu recenzjach debiutanckie dzieło?
Najpierw chciałabym napisać kilka...
2014-08-19
"Są na świecie trzy rzeczy, w które naprawdę wierzę.
Że prawda nas uwolni. Że kłamstwa to więzienie, które sami sobie budujemy.
I że Shaun mnie kocha. Reszta to szczegóły."
W 2014 rok wynaleziono lek na raka i skuteczną szczepionkę przeciw grypie, jednak coś poszło nie tak. Przy okazji naukowcy wytworzyli wirusa o nazwie Kellis-Amberlee, który sprawia, iż martwi ożywają, stają się żądnymi mięsa zombie. Obecnie, w 2041 roku ludzkość wyszła na prostą i odbudowała swoje życie. Szybko okazuje się jednak, iż ożywające trupy to nie jedyne zagrożenie czyhające na ludzi. Prawdziwe niebezpieczeństwo stanowią władze, które sprytnie manipulują całym społeczeństwem.
Głównymi bohaterami tej trylogii są bloggerzy z Przeglądu Końca Świata, dla których najważniejszą wartością w życiu jest prawda. To jej wyznawaniem kierują się w swoich postach, to prawdę pragną przekazywać swoim czytelnikom. W "Blackout" zbliżają się do nieuniknionego finału... Odkryją oni spisek władz i za wszelką cenę będą chcieli go ujawnić, nie bacząc na poświęcenia, których będą musieli dokonać. Jak wielu z nich dotrze do samego końca?
Zanim przystąpiłam do pisania recenzji porządnie musiałam opanować mętlik w swojej głowie. Uwierzcie mi, jak z ciężkim sercem przyszło mi się pożegnać z tą wspaniałą trylogią, która dostarczyła mi tyle niezapomnianych przeżyć i emocji. Gdy przeczytałam "Feed" zrozumiałam, że powieść Miry Grant nie skupia się na zombie, że nie są oni motorem napędowym jej serii. I to pokochałam. Gdy skończyłam "Deadline" siedziałam bezruchu i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Takiego zakończenia sequelu w życiu bym nie przewidziała, pisarka po prostu całkowicie mnie zaszokowała i wywołała ogromny niepokój. Natomiast gdy wraz z kolejnymi stronami zbliżał się koniec "Blackout" czułam smutek, bo doszło do mnie, że to naprawdę koniec. Że nie będzie więcej przekomarzanek Shauna i nieubłaganego dążenia do wygłaszania prawdy bloggerów Przeglądu Końca Świata. Finałowy tom skończyłam czytać po pierwszej nocy i naprawdę ciężko było mi zasnąć, bo w mojej głowie kotłowało się milion myśli. Zaprzeczałam, że to koniec, bo tak nie może przecież być. Ta książka po prostu zostawiła mnie pełną emocji, z którymi nie wiedziałam, co zrobić.
Historia Miry Grant, jak już wspomniałam nie prawi o zombie, choć wiele osób z opisu fabuły może tak właśnie wnioskować. Opowieść tej autorki z zatrważającą prawdą odnosi się do współczesności, choć jest przecież fikcją. Okazuje się, że najgorsze niebezpieczeństwo nie czyha ze stron zombie, ale ze strony osób na wysokich szczeblach kariery, gdzie królują pieniądze. Ironiczne, prawda? Że nawet ożywający martwi nie są w stanie zmienić wartości, którymi niektórzy ludzie się kierują.
Ze szczęściem i ulgą odetchnęłam, gdy Mira Grant udźwignęła brzemię własnych pomysłów. Ci, co czytali "Deadline" bez problemu mnie zrozumieją. Pisarka choć genialnie zakończyła sequel, powodując u czytelników niemal szok, bałam się o finałową część. Obawiałam się, iż autorka po prostu nie da sobie rady z wiarygodnym i logicznym wyjaśnieniem. Moje obawy nie miały żadnego uzasadnienia w rzeczywistości, a Mira Grant udowodniła, jak wybitną pisarką jest. Sam jej pomysł wirusa Kellis-Amberlee zasługuje na ogromne uznanie, a sposób, w jaki dokładnie go przedstawiła jest jeszcze bardziej zachwycający. Nie ma tutaj mowy o żadnych niedopowiedzeniach i niezgodnościach, bo każdy aspekt został dogłębnie przemyślany.
Misternie konstruowanie intryg wychodzi Mirze Grant doskonale. I zdaję sobie sprawę, że moja recenzja jest ogromną laurką, nie mogę jednak nic złego napisać o tej pisarce. W "Blackout" akcja toczy się dwutorowo, dzięki czemu czytelnik ma okazję poznać dwa punkty widzenia bohaterów, będących w kompletnie innych miejscach i radzących sobie z własnymi problemami. Wielowątkowość to kolejny plus warsztatu pisarskiego Miry Grant. Jeśli chodzi o bohaterów, to czytelnik nie może zrobić nic innego, jak przecierać ze zdumienia oczy widząc, jak genialnie zostali oni wykreowani. Każda postać odznacza się innymi cechami, które czynią ją wyjątkową i unikalną. Nie są płaskie i bez życia, czasami czułam się, jakby zostali oni żywcem wyrwani w rzeczywistości i umieszczeni na kartach powieści.
Zawsze obawiam się o ostatnie tomy serii. Ciężkim zadaniem jest zakończenie całej historii w satysfakcjonujący sposób, o dobre zamknięcie wątków i przedstawienie dalszego życia bohaterów. Będąc szczerą, Mira Grant nie rozczarowała mnie, ale z pewnością wywołała u mnie niedosyt. Wiem, że to jedyne słuszne zakończenie, jednak po prostu chyba nie byłam gotowa na pożegnanie się z całą ekipą Przeglądu Końca Świata. I chyba nigdy bym nie była, a zbędne przedłużanie tej opowieści nic by nie dało, bo byłoby to tylko odwlekanie nieuniknionego.
Ciężko mi uwierzyć, że to koniec. Że więcej nie wrócę do tego przerażająco prawdziwego świata i historii, którą pochłania się z wypiekami na twarzy i szybko bijącym sercem. Ale tak jest. Trylogię Przegląd Końca Świata poleciłabym bez wahania absolutnie każdemu. Nawet tym osobom, które myślą, że nie gustują w takich klimatach. Uwierzcie mi, Mira Grant przedefiniuje Wasz gust i sprawi, że ta seria stanie się Waszą ulubioną. Gorąco polecam!
"Nie da się przekroczyć granicy szaleństwa i wrócić bez szwanku."
"Są na świecie trzy rzeczy, w które naprawdę wierzę.
Że prawda nas uwolni. Że kłamstwa to więzienie, które sami sobie budujemy.
I że Shaun mnie kocha. Reszta to szczegóły."
W 2014 rok wynaleziono lek na raka i skuteczną szczepionkę przeciw grypie, jednak coś poszło nie tak. Przy okazji naukowcy wytworzyli wirusa o nazwie Kellis-Amberlee, który sprawia, iż martwi...
2014-10
Powieść "Dzień, w którym umarłam" była jedną z wrześniowych zapowiedzi, których wyczekiwałam. Opis wydawał mi się ciekawy, intrygujący, ale jednocześnie wiedziałam, żeby nie oczekiwać po niej zbyt wiele, bo to debiut literacki, a nie od dzisiaj wiadomo, że rządzą się one swoimi prawami. Autorką tej książki jest Belen Martinez Sanchez, młodziutka hiszpańska pisarka, laureatka konkursy literackiego na najlepszą powieść młodzieżową. Jesteście ciekawi, jak mi się spodobała? Cóż, fajerwerków z pewnością nie było.
Główną bohaterką tej historii jest Diletta Mair. Wyróżnia ją heterochromia, czyli różnobarwność tęczówek. Jednak nie tylko przez ten aspekt jest inna: Diletta bowiem widzi także duchy odkąd tylko pamięta. Nauczyła się, aby o tym nie mówić i za wszelką cenę starać się je ignorować. Całe jej życie ulega niewyobrażalnej zmianie, gdy drugiego października dwa tysiące trzeciego roku nastolatka umiera. Diletta odkrywa, iż naprawdę istnieje życie po śmierci... A wraz z nimi anioły i demony.
Mam mieszane uczucia po lekturze tej książki. Z jednej strony czytało się ją naprawdę szybko, ale z drugiej raziły mnie mankamenty tutaj występujące, co po prostu nie pozwoliło mi w pełni na czerpanie z przyjemności z czytania. Muszę przyznać, że to jedna z tych powieści, do których czytania najzwyczajniej w świecie się zmuszałam. Widać gołym okiem, że jest to debiut, a Belen Martinez Sanchez ma jeszcze przed sobą długą drogę do ulepszenia swojego warsztatu pisarskiego. Nie udało jej się na tyle mnie zaciekawić, żebym z wypiekami na twarzy pochłaniała losy Diletty. Koncepcja aniołów i demonów to temat rzeka i naprawdę wiele w tej dziedzinie można zdziałać, jednak tutaj według mnie została ona zbyt słabo rozwinięta i zarysowana, tak jakby pisarka nie do końca wiedziała, jak ją czytelnikowi przedstawić. Sanchez także nie udało się uniknąć tego błędu, który spotyka innych początkujących pisarzy: zbyt szybko starała się wyjaśnić swoje pomysły. Efekt? Pozbawienie tego uczucia zaintrygowania, ciekawości już na samym wstępie.
Bohaterowie zwyczajnie do mnie nie przemówili. Tej młodej hiszpańskiej pisarce brak jeszcze wprawy w pisaniu, a tym bardziej kreowaniu ciekawych osobowości. Diletta jest jedną z tych głównych postaci, których nie da się polubić. Nieustannie irytująca, infantylna, często płacząca i generalnie po prostu sprzeczna. Z jednej strony autorka "Dnia..." stara się zaprezentować ją jako asertywną osobę, a z drugiej jako typową sierotkę występującą w tego rodzaju książkach. Jakby sama nie mogła się zdecydować na jeden wariant. Jeśli chodzi o męską stronę do wzdychania - tutaj takiej nie znalazłam, choć w zamierzeniu miał zapewne być to Alois Petersen. Ja naprawdę wiele rozumiem i sama wprost uwielbiam sarkastycznych bohaterów, ale lubię powtarzać, że we wszystkim trzeba zachować umiar. A Alois niebotycznie wkurza, sprawiał, że chciałam zarzucić tę lekturę i nigdy do niej nie wracać. Podobnie jak u Diletty, u niego też dostrzegłam tą sprzeczność w zachowaniu. Odniosłam wrażenie, jakby Belen Martinez Sanchez brakowało konsekwencji w tworzeniu bohaterów i nadawaniu im unikalnych cech charakteru.
Powieść "Dzień, w którym umarłam" niestety, ale nie spodobała mi się. Zapewne gdybym była o kilka lat młodsza, pisałabym teraz pozytywną recenzję. Młodsza jednak nie jestem i ta książka utwierdziła mnie w przekonaniu, że nawet w powieściach typu young adult poszukuję czegoś, co mnie pochłonie i zaciekawi. Jednak to, że mi ona nie przypadła do gustu, wcale nie znaczy, że u Was będzie tak samo. Jestem pewna, że osobom poszukującym lekkiej i niewymagającej lektury to dzieło się spodoba.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2014/10/belen-martinez-sanchez-dzien-w-ktorym.html
Powieść "Dzień, w którym umarłam" była jedną z wrześniowych zapowiedzi, których wyczekiwałam. Opis wydawał mi się ciekawy, intrygujący, ale jednocześnie wiedziałam, żeby nie oczekiwać po niej zbyt wiele, bo to debiut literacki, a nie od dzisiaj wiadomo, że rządzą się one swoimi prawami. Autorką tej książki jest Belen Martinez Sanchez, młodziutka hiszpańska pisarka,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-01-17
Bardzo chętnie sięgam po książki z gatunku paranormal romance- w zasadzie czytam najwięcej właśnie ich. Uwielbiam magiczny klimat, który nad sobą roztaczają, a także to, jak "proste" i przyjemne są. A jeśli pojawia się romans- to jeszcze lepiej! Bądźmy szczerzy - przy takich powieściach nie musimy wysilać za bardzo swoich szarych komórek. I to jest najlepsze; fakt, iż po ciężkim dniu czeka na mnie lekka lektura, która odwróci moją uwagę od problemów i obowiązków.
"Urodzona o północy" otwiera serię Wodospady Cienia autorstwa amerykańskiej pisarki C.C Hunter. Główną bohaterką tej powieści jest Kylie Galen, szesnastoletnia dziewczyna, której życie zmienia się niewyobrażalnie za sprawą kilku czynników. Najpierw umiera jej babcia, potem rzuca ją chłopak, jej rodzice się rozwodzą, a na dokładkę tego widuje tajemniczego mężczyznę, którego nie widzi nikt oprócz niej samej i nie ma pojęcia dlaczego tak jest. Ciężko tu mówić o szczęściu, prawda? Udział w nieodpowiedniej imprezie pociąga za sobą kolejne wydarzenia, w efekcie których Kylie ląduje w obozie dla trudnej młodzieży w Wodospadach Cienia.
Kylie trafia w sam środek nowego miejsca i pośród osób, które nie tylko są "trudne", ale także i dziwne. Dziewczyna szybko się przekonuje, iż sama jest częścią tego świata, nie ma tylko pojęcia kim dokładnie...
Nie sposób nie zwrócić uwagi na mankamenty tej powieści, które znowu nie są tak jakoś specjalnie liczne, ale za to często spotykane. Autorkom YA chyba bardzo ciężko jest się wyzbyć schematyczności. C.C Hunter także to się nie udało. Jest nastolatka, całkiem zwyczajna, niczym się nie wyróżniająca, która trafia w nowe miejsce, gdzie przykuwa uwagę dwóch przystojnych chłopaków. I tak oto na moich oczach zrodził się trójkąt, ale żeby było jeszcze lepiej, trójkąt ostatecznie okazał się być kwadratem, więc kompletnego braku oryginalności pisarce nie zarzucę. Pomijając sztampową fabułę, Hunter spisała się świetnie we wszystkim innym. Ja i główna bohaterka nie polubiłyśmy się. Jak dla mnie okazała się ona zbyt płaczliwa i mało asertywna. Doceniłam za to kreację Lucasa, Holiday, Delli i Mirandy. Te postacie naprawdę okazały się być pełnokrwiste, a nie płaskie, mało wymiarowe i po prostu nudne. Najbardziej swoją osobowością ciekawi mnie Lucas, więc nie ciężko się domyślić, że to właśnie mu, a nie Derekowi kibicuję.
Autorka od początku nie pozostawia czytelnikowi żadnych złudzeń, iż to wątek miłosny będzie machiną napędową jej dzieła i wcale mi to nie przeszkadzało, bo ja lubię dobre romanse, a ten w "Urodzonej o północy" jest całkiem niezły. Moim zdaniem Derek pojawiał się za często, bo to Lucas intrygował mnie swoją tajemniczą osobowością. Mam nadzieję, że w kontynuacji będzie go o wiele więcej.
Akcja, akcja i jeszcze raz akcja - to główny plus "Urodzonej o północy". Czytelnik od początku zostaje wrzucony bez litości w wir wydarzeń. Tym samym autorka zagwarantowała sobie mocne i dobre wejście. Przy takiej konstrukcji akcji oderwanie się od książki jest naprawdę ciężkie i potrzeba do tego silnej woli. Ponadto tempo akcji jest-rzekłabym- równomierne. W jednej chwili rozdział po rozdziale coś się dzieje, a w drugiej wszystko toczy się spokojnym torem. I to okazało się strzałem w dziesiątkę, bo mi, jako czytelnikowi pozwoliło na spokojne rozeznanie się w wydarzeniach i zrozumienie fabuły.
Koncepcja istot nadnaturalnych według C.C Hunter spodobała mi się, mimo iż wielkich rewelacji tutaj nie znajdziemy. Występują wilkołaki, wampiry, Fae... Wszystko to jest przedstawione w interesujący sposób. Zauważyłam, iż autorka w "Urodzonej o północy" w pewien sposób stworzyła sobie drogę do rozbudowania świata fantastycznego swojej powieści, tzn. mamy tutaj zaczątki jakichś większych koncepcji. W tej książce stworzenia nadnaturalne nie zamykają się jedynie w prostym schemacie, w jednym miejscu. Widać, iż pisarka wie, co robi i zmierza w dobrym kierunku do uczynienia kolejnych części jeszcze lepszymi. Jestem bardzo ciekawa jak rozwinęła swoje pomysły w kontynuacji.
Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o świetnym wydaniu graficznym książki. Okładka, na której widzimy młodą dziewczynę, otoczoną przez las nie dość, że jest trafiona to jeszcze przyjemna dla oka. W rzeczywistości prezentuje się jeszcze lepiej i bardziej magicznie.
Podsumowując: "Urodzona o północy" pochłonęła mnie na kilka dni i gdyby nie fakt, że czekały na mnie obowiązki, skończyłabym ją w kilka godzin. Książkę tę polecam nie tylko wielbicielom paranormal romance, ale także osobom, które poszukują czegoś lekkiego i nieskomplikowanego do przeczytania. C.C Hunter stworzyła barwną, fantastyczną powieść z mocno zarysowanym wątkiem miłosnym, którą warto przeczytać. Polecam!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2014/01/cc-hunter-urodzona-o-ponocy.html
Bardzo chętnie sięgam po książki z gatunku paranormal romance- w zasadzie czytam najwięcej właśnie ich. Uwielbiam magiczny klimat, który nad sobą roztaczają, a także to, jak "proste" i przyjemne są. A jeśli pojawia się romans- to jeszcze lepiej! Bądźmy szczerzy - przy takich powieściach nie musimy wysilać za bardzo swoich szarych komórek. I to jest najlepsze; fakt, iż po...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-05-24
Obóz w Wodospadach Cienia to oficjalnie miejsce dla problematycznej młodzieży, ale tak naprawdę przeznaczone jest tylko dla nadnaturalnych istot wszelkiej maści: wampirów, wilkołaków, czarownic, elfów... Tam właśnie trafia Kylie Galen, nasza główna bohaterka, która zmaga się z odkryciem, do jakiego gatunku należy, a nikt nie potrafi udzielić jej jednoznacznej odpowiedzi. Przebywając w obozie dziewczyna powoli zaczyna odkrywać inne swoje niesamowite umiejętności. Oprócz pytań o własną tożsamość musi zmagać się z pewnym uporczywym duchem twierdzącym, iż ktoś jej bliski niedługo umrze. I jeszcze ta skomplikowana sytuacja uczuciowa... Jej znajomość z Derekiem - półelfem wydaje się zmierzać ku dobrej drodze, ale jest jeszcze Lucas - wilkołak, który pomimo tego, że opuścił obóz wciąż pojawia się w jej snach...
Bestsellerowa saga Wodospady Cienia rozpoczęta "Urodzoną o północy" od razu przypadła mi do gustu. Jestem ogromną fanką powieści fantastycznych, a jeśli są one urozmaicone wątkiem miłosnym - to jeszcze lepiej. C.C Hunter pierwszym tomem skutecznie mnie zachęciła do dalszego poznania losów wykreowanych przez nią bohaterów. "Przebudzona o świcie" to kontynuacja tej serii. Pierwsza część była jedynie wstępem, wprowadzeniem do historii. W drugim tomie natomiast toczy się właściwa akcja. I to jakim tempem! Nieustannie coś się dzieje, nie ma miejsca na nudę.
Akcja, akcja i jeszcze raz akcja. Na to naprawdę nie można narzekać. Od pierwszego rozdziału czytelnik jest wrzucany na głęboką wodę i nie ma ani chwili wytchnienia. Z jednej strony jesteśmy bombardowani miłosnymi rozterkami głównej bohaterki, a z drugiej jej własnym pytaniem, odkryciem do jakiego gatunku należy. To drugie osobiście chyba bardziej mnie zaciekawiło. W połowie lektury po prostu nie mogłam się doczekać, kiedy w końcu będzie jasne czym Kylie jest. Niestety nie otrzymałam jednoznacznej odpowiedzi, ale w świetle wydarzeń, które ukazały się w tym tomie jestem bardzo ciekawa, jak C.C Hunter rozwinie ten wątek, bo ma naprawdę duże pole do manewru.
Warsztat pisarski... i tym sposobem przechodzę do kolejnego plusu tej książki. Styl pisania C.C Hunter jest raczej lekki i nieskomplikowany, przez co jej seria idealnie nadaje się na długie wieczory. Autorka - powiedziałabym - nadaje na takich samych falach co młodzież (do której ja także się zaliczam). Umie trafić do czytelnika, zaciekawić, zaintrygować i wciągnąć do lektury na długie godziny.
"Przebudzona o świcie" w moim odczuciu ma jedną wadę, oczywiście to czysty subiektywizm, nie każdy może uważać to za minus. Akcja toczy się na naprawdę najwyższych obrotach, ale nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby autorka poświęciła mniej czas na miłostki Kylie, a więcej na rozwijaniu pobocznych wątków, takich jak JBF - organizacja, która zajmuje się sprawami istot nadnaturalnych. To jest temat, który szalenie mnie interesuje. Problemy miłosne głównej bohaterki nie są nudne, bo o to C.C Hunter zadbała, ale jest tego po prostu za dużo, przez co robi się to za mocno lukrowate. W pewnym momencie odkryłam, że ciągłe czytanie o tym, jak Kylie zachwyca się ciałem Dereka stało się po prostu nudne. Dodajmy do tego romanse bohaterów drugoplanowych... to naprawdę można racjonalnie ograniczyć. Oczywiście uwielbiam paranormal romance, ale w znośnej dawce. Co za dużo to nie zdrowo. Zabrakło mi też Lucasa, ponieważ według mnie to on jest postacią, która mocno zabarwia tą powieść.
Przy "Przebudzonej o świcie" nie da się nudzić! Czas, który spędziłam przy tej książce należał do niezwykle przyjemnych. C.C Hunter ma to do siebie, że potrafi czytelnika wciągnąć w wir wykreowanego przez nią świata. Jeśli jesteście fanami dobrego paranormal romance, to ta saga Wodospady Cienia na pewno się Wam spodoba.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2014/05/cc-hunter-przebudzona-o-swicie_26.html
Obóz w Wodospadach Cienia to oficjalnie miejsce dla problematycznej młodzieży, ale tak naprawdę przeznaczone jest tylko dla nadnaturalnych istot wszelkiej maści: wampirów, wilkołaków, czarownic, elfów... Tam właśnie trafia Kylie Galen, nasza główna bohaterka, która zmaga się z odkryciem, do jakiego gatunku należy, a nikt nie potrafi udzielić jej jednoznacznej odpowiedzi....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-11-10
"Urodzona o północy", to pierwszy tom otwierający Wodospady Cienia - nową serię skierowaną głównie ku młodzieży, ale jestem pewna, że i starsi czytelnicy znajdą w niej coś dla siebie. Ukazała się już jej kontynuacja, "Przebudzona o świcie", a teraz nadszedł czas na trzecią część - "Zabraną o zmierzchu". Nie tylko najlepszą pod względem graficznym - w końcu co jak co, ale pięknej, klimatycznej i dopracowanej okładki nie można jej odmówić, ale także i najlepszą pod względem zawartości. Gdy zaczęłam czytać "Zabraną o zmierzchu", nie potrafiłam jej odłożyć praktycznie aż do samego końca, ta książka całkowicie i totalnie mną zawładnęła. Kto by się przejmował obowiązkami w obliczu tak wciągającej i tak fascynującej lektury?
Pewnego zwyczajnego - wydawałoby się - dnia życie Kylie Galen zmienia się na zawsze. Tego dnia rodzice wysyłają ją do obozu przeznaczonego dla "problematycznej" młodzieży, a przynajmniej taka jest wersja oficjalna. Prawda jest jednak taka, że jest to miejsce dla istot nadnaturalnych wszelkiej maści: wilkołaków, wampirów, elfów i czarownic. Nastolatka odkrywa, że także tam należy, ale nie ma pojęcia, czym jest. I nikt nie potrafi jej na to pytanie odpowiedzieć, dla wszystkich jest ona zagadką.
W "Zabranej o zmierzchu" wszystko zmierza do znalezienia upragnionych odpowiedzi, ale nie tylko. Wydawałoby się że Kylie już podjęła decyzję i jej związek z Lucasem kwitnie i nabiera rumieńców. Do czasu, gdy do obozu ponownie wraca Derek. Czy stare uczucia odżyją?
Przygotujcie się na mroczniejszy i jeszcze bardziej emocjonujący tom, niż poprzednie!
Wydawałoby się, że C.C Hunter w tym tomie przystopowała nieco z wątkiem romantycznym, co jest - moim zdaniem - jak najbardziej na plus. I podczas gdy druga część skupiała się głównie właśnie na romansie, to osią fabuły w trzeciej jest już sama Kylie i jej nieustanne pytania, kim jest i poszukiwanie na nie odpowiedzi. Owszem, w "Zabranej o zmierzchu" jest romans, w końcu to chyba największa zaleta tej serii, ale powiedziałabym, że jest bardziej... stonowany. Główna bohaterka poniekąd już skupiła się na jednym chłopaku i nie ma już tutaj tego, co było wcześniej, czyli takiego "miotania" się pomiędzy dwoma obłędnie przystojnymi istotami nadnaturalnymi. Wiem, że wiele osób nie znosi trójkątów w tego rodzaju powieściach, ale prawda jest taka, że wszyscy skrycie je kochamy. Lubimy to uczucie niepewności, które wtedy nami kieruje. To sprawia, że czytelnik nieustannie się zastanawia, jaką decyzję podejmie bohaterka. A sposób, w jaki akcja się rozwija każe mi już powoli przypuszczać kogo Kylie wybierze.
W poprzednim tomie, "Przebudzonej o świcie" nieco narzekałam na brak swojej ulubionej postaci, mianowicie gorącego (dosłownie!) wilkołaka Lucasa. I chyba nie ja jedna odczułam jego brak. W każdym razie, nie martwcie się moi drodzy, w "Zabranej o zmierzchu" Lucasa nikomu nie zabraknie i będzie on miał wiele interesujących momentów do wykazania się. Poza tym dialogi z jego udziałem zawsze wydają się ciekawsze. Jeśli chodzi o Dereka, to jego zwolennicy mogą narzekać - półelf niewiele występuje w tej części.
Wyżej napisałam, że trzeci tom spodobał mi się najbardziej ze względu na swoją zawartość. Więcej Lucasa, mniejsza i znośniejsza ilość romansu, a przede wszystkim WIĘCEJ akcji. Gdybym miała jednym słowem opisać "Zabraną o zmierzchu", to byłoby to słowo dynamizm. Tego tutaj naprawdę nie brakuje, C.C Hunter w ten tom wplotła jeszcze więcej tajemnic i niewiadomych, a znowu - chyba typowo już dla niej - odpowiedziała na mniej pytań. Co nie zmienia faktu, że jest to diabelnie wciągająca i fascynująca lektura, która w porównaniu z poprzednimi częściami wyjawia i tak więcej informacji. Zresztą, nie oszukujmy się, za to większość osób pokochała Wodospady Cienia - za tą nutkę tajemniczości i niewiedzy to tego, czym jest sama główna bohaterka, Kylie Galen. I chyba nikt się nie spodziewał, że tak długo będziemy czekać na upragnione odpowiedzi.
C.C Hunter umiejętnie wplotła humor do swojej serii, co wbrew pozorom nie udaje się tak wielu pisarzom. Za wielu z nich skupia się na wątku fantastycznym i bohaterach, nie dając czytelnikowi momentu na chwilę wytchnienia, w postaci chociażby sarkastycznych dialogów i zachowań. Autorce Wodospadów Cienia udało się to, w efekcie co kilka stron na mojej twarzy gościł szeroki uśmiech. Większość wstawek humorystycznych miała miejsce za sprawą Delli i Mirandy, ale także kilku innych bohaterów miało swoje momenty.
To nie recenzja, to laurka i zdaje sobie z tego sprawę. A Wy musicie wiedzieć, że laurki rezerwuję tylko dla tych książek, które potrafią oderwać mnie od rzeczywistości, bo wydarzenia rozgrywające się w powieści są znacznie ciekawsze niż nudna i szara monotonia. Tego rodzaju lektury się pochłania, a nie czyta i właśnie takie są Wodospady Cienia autorstwa C.C Hunter. Zawierają wszystko, czego poszukuję w tego rodzaju książkach: romans, humor i dynamiczną akcję. Trzeci tom znacznie podwyższył swoją poprzeczkę i już nie mogę się doczekać, jaką mieszankę emocji przygotowała pisarka w czwartej części. Polecam!
"Nie ma gwarancji. Ani w kwestii miłości, ani życia. Ale nie możemy iść przez życie, nigdy nie ryzykując."
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2014/11/przedpremierowo-cc-hunter-zabrana-o.html
"Urodzona o północy", to pierwszy tom otwierający Wodospady Cienia - nową serię skierowaną głównie ku młodzieży, ale jestem pewna, że i starsi czytelnicy znajdą w niej coś dla siebie. Ukazała się już jej kontynuacja, "Przebudzona o świcie", a teraz nadszedł czas na trzecią część - "Zabraną o zmierzchu". Nie tylko najlepszą pod względem graficznym - w końcu co jak co, ale...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-11-26
Każdy fan gatunku, jakim jest paranormal romance na pewno słyszał o "Pięknych istotach" - pierwszym tomie otwierającym serię Kroniki Obdarzonych. Tytułowi Obdarzeni dzielą się na wiele różnych rodzajów, z czego każdy z nich posiada nietypowe umiejętności, które odróżniają ich od siebie nawzajem. Pomysł ten daje ogromne pole do manewru, dlatego cieszę się, że Kami Garcia oraz Margaret Stohl postanowiły rozpocząć nową sagę, opowiadającą właśnie o tych istotach, ale w której drugoplanowi bohaterowie, których czytelnik poznał z poprzedniej serii, grają pierwsze skrzypce. Przygotujcie się na historię, która po prostu Was pochłonie!
Poznajcie Ridley Duchannes, siostrę Leny z cyklu Kroniki Obdarzonych, która została naznaczona przez Ciemność. Jako Istota Ciemności reprezentuje sobą gatunek syreny, czyli krótko mówiąc jest mistrzynią manipulacji. Wesley "Link" Lincoln, najlepszy przyjaciel Ethana, oprócz poczucia humoru, ma jedno marzenie i za wszelką cenę postanawia je spełnić: pragnie on rozpocząć karierę muzyczną i w tym celu wraz ze swoją dziewczyną Ridley wyjeżdża do Nowego Jorku. A tam czeka na nich wiele niebezpieczeństw... Poza tym ich związek nie należy do najłatwiejszych, nieustannie się kłócą, po czym się godzą i tak w kółko. Czy uda im się wyjść cało z opresji? I czy nadal pozostaną razem, pomimo tego, że różnią się od siebie jak ogień i woda?
Z Kronikami Obdarzonych jest całkiem nieciekawa i nieprzyjemna sytuacja. Mianowicie w Polsce zostały wydane tylko trzy z czterech tomów tej sagi, więc w zasadzie nikt z nas nie miał możliwości poznania zakończenia historii Leny i Ethana. A za tydzień będzie miała swoją premierę pierwsza część spinoffu pt. tego cyklu - "Niebezpieczne istoty", dlatego jestem po prostu pewna, że niedługo pojawią się pytania, czy jest w ogóle sens zaczynia całkowicie nowej historii, która przecież nawiązuje do pierwowzoru. Jeśli ktoś chce się czuć pewniej w temacie Obdarzonych, może przeczytać "Piękne istoty", moim zdaniem nie jest to jednak obligatoryjne. Każdy czytelnik bez problemu powinien się odnaleźć w "Niebezpiecznych istotach", ponieważ to jest nowa historia, a jakiekolwiek wątki czy bohaterowie z Kronik Obdarzonych występują raczej znikomo. Fakt, nie ma tutaj zbyt wiele wytłumaczeń związanych z Obdarzonymi, czy generalnie światem stworzonym przez pisarki w poprzednim cyklu, jednak myślę, że uważny czytelnik bez problemu da sobie radę z przyswojeniem tych informacji. Jeśli chodzi o spojlery - cóż, pojawiło się ich kilka, ale to jest ryzyko, które trzeba podjąć, jeśli nie zna się zakończenia poprzedniej sagi. Zapewne pojawi się kilka luk, których nie będzie można wypełnić, ale na szczęście nie jest to nic tak dużego, na co bym zwróciła większą uwagę. Autorki postanowiły zostawić wątek Ethana i Leny w spokoju, i pozwolić im usunąć się z drogi dla niezwykle pasjonujących Ridley i Linka. I och, cóż to za historia...
Na Linka i Ridley nie sposób nie zwrócić uwagi w czasie lektury "Pięknych istot". Są na tyle wyrazistymi osobowościami, że jest to po prostu niemożliwe. Są to bohaterowie, do których zapałałam sympatią już od pierwszej strony, na której się pojawili, dlatego ogromnie się ucieszyłam, gdy w moich rękach wylądował przedpremierowy egzemplarz "Niebezpiecznych istot". Z pewnością mogę napisać, że są to postaci o wiele ciekawsze, niż Ethan i Lena. Powiedziałabym, że razem tworzą iście diabelski duet i wspaniale razem współgrają. Ich dialogi są pełne ikry i emocji, zawsze mają do powiedzenia coś interesującego, z poczuciem humoru, co wywołuje u czytelnika natychmiastowy szeroki uśmiech. Tak nietypowej pary, która by w takim stopniu mnie zaciekawiła, jak oni, nie spotkałam dotychczas chyba w żadnej książce. To dzięki nim nie mogłam wprost oderwać się od czytania tej powieści, aż do ostatniej strony, a nawet po jej przeczytaniu chciałam krzyczeć: więcej!
"Niebezpieczne istoty" są o wiele lepsze od "Pięknych istot". Nie tylko przez wzgląd na ciekawszą fabułę, ale także i to, że zostały o wiele lepiej jakościowo napisane. Ta książka jest dopracowana, nie ma w niej rażących niedociągnięć. Kami Garcia i Margaret Stohl poprawiły błędy, które mnie zraziły i spowodowały niedosyt w Kronikach Obdarzonych. Tutaj nie ma tak dużego natężenia refleksji i bezsensownych irytujących przemyśleń (może dlatego, że Ridley i Link po prostu działają spontanicznie i uparcie wszystkiego nie analizują). Akcja jest pełna dynamizmu, a czytelnik z każdą kolejną stroną w zasadzie nie wie, czego się spodziewać. Byłam nieustannie zaskakiwana, co powodowało potęgujące się coraz bardziej napięcie i ciekawość, którą chciałam zaspokoić. I tak zrodziło się błędne koło, ponieważ po prostu nie dałam rady oderwać się od tej wciągającej historii, bo nieustannie dociekałam, co będzie dalej.
"Niebezpieczne istoty" to prawdziwa gratka dla fanów połączenia fantastyki i romansu, bo to przecież idealny duet na długie wieczory. Zawiera wszystko, czego poszukuję w tego rodzaju książkach: całą szeroką gamę emocji, wyrazistych bohaterów, intrygującą fabułę i błyskotliwe dialogi. Jedynym jej minusem jest tylko to, że jest taka krótka! Polecam!
"Nie tak ze sobą rozmawiali. Obrzucali siebie, czym popadło. Obelgami, drwinami, czasem nawet pilotami do telewizora. Wszczynali wojny i się godzili, znów wszczynali i znów się godzili. Nie ustalali żadnych podstawowych zasad. Nie dopuszczali do głosu uczuć. Nie wykładali sobie nic otwarcie."
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2014/11/przedpremierowo-kami-garcia-margaret.html
Każdy fan gatunku, jakim jest paranormal romance na pewno słyszał o "Pięknych istotach" - pierwszym tomie otwierającym serię Kroniki Obdarzonych. Tytułowi Obdarzeni dzielą się na wiele różnych rodzajów, z czego każdy z nich posiada nietypowe umiejętności, które odróżniają ich od siebie nawzajem. Pomysł ten daje ogromne pole do manewru, dlatego cieszę się, że Kami Garcia...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-11-14
Są takie książki, o których jest głośno jeszcze na długo przed ich premierą, tym samym rozbudzają w nas jeszcze większą ciekawość i fascynację. "Endgame. Wezwanie" to właśnie taka powieść. Premierę miała tego samego dnia w kilkunastu krajach, w tym w Polsce. Chyba nikogo nie zaskoczy fakt, że wyczekiwałam tej książki z niecierpliwością. Czy zaiskrzyło? Jak najbardziej tak!
Endgame w końcu nadeszło. Dzień, którego wyczekiwali wszyscy Gracze. Następuje on, gdy w Ziemię uderza seria meteorytów i tylko garstka ludzi, wie, co to oznacza. Tymi osobami są właśnie Gracze pochodzący z 12 różnych ludów, specjalnie wyszkolonych już od momentu swoich narodzin. Nauczonych, aby w każdej chwili byli gotowi stanąć do walki na śmierć i życie. Przygotowanych na zabijanie, aby przetrwać. Bowiem tylko jeden z nich może wygrać Endgame. Przygotujcie się na prawdziwe multimedialne doświadczenie, które z każdą przeczytaną stroną będzie zaskakiwać Was coraz bardziej!
"Endgame" naprawdę nie przypomina nic, co bym wcześniej czytała. Na upartego można doszukiwać się tutaj podobieństw do "Igrzysk śmierci" Suzanne Collins, ale po co sobie psuć frajdę z czytania? Co w tej książce jest takiego oryginalnego i po prostu urzekającego? Chyba całokształt po prostu, a także sam fakt, że nie da się przeoczyć tego, ile autorzy tego dzieła włożyli pracy w swoją powieść. Naprawdę, uwierzcie mi, tutaj wszystko jest takie klarowne, dopracowane w każdym nawet najmniejszym szczególe, że nie sposób się tym nie zachwycać.
Na początku dosyć ciężko było mi się "wbić" w ten nawał informacji, który spotkał mnie już na starcie. Dużo bohaterów, dużo miejsc i ogromna ilość szczegółów, przez co "Endgame" wymaga skupienia ze strony czytelnika. Najlepiej sięgnąć po tę książkę w domowym zaciszu, z kubkiem herbaty i w spokoju delektować się tą wyjątkową lekturą, bo w istocie taka jest. Muszę przyznać, że obawiałam się o strukturę tej powieści, w której każdy z dwunastu Graczy ma swoją rolę do odegrania, skrupulatnie opisaną przez autorów. Nie da się ukryć, że przy takiej ilości osobowości ciężko jest zadbać o to, aby każda z nich czymś się wyróżniała i była na swój sposób unikalna. I to, co naprawdę najbardziej mi się w tej lekturze spodobało to właśnie bohaterowie, będący niesamowicie interesujący i świetnie zarysowani. Mają swoje cechy, które czynią ich dokładnie, tym, kim są i nawet to, że wszyscy byli w zasadzie wyszkoleni na jedną modłę: aby wygrać Engame, to wciąż pozostają całkowicie innymi charakterami. Pisarze poświęcili najwięcej czasu na wątek Sary i Jago i to są właśnie Gracze, których polubiłam zdecydowanie najbardziej. Już od pierwszych stron zapałałam do nich sympatią, a wraz z postępem w czytaniu kolejnych rozdziałów pokochałam także nietypową relację, która ich połączyła.
"Endgame. Wezwanie" to tak naprawdę nie książka, tylko projekt będący czymś, czego jeszcze naprawdę nie było i mogę to napisać z czystym sumieniem. To multimedialne doświadczenie zawierające w sobie zagadkę, za rozwiązanie której czeka oczywiście nagroda. Występują tutaj zdjęcia, które na pierwszy rzut oka wydają się niewiele mieć wspólnego z samą powieścią, ale jestem pewna, że to tylko pozory. Znajdują się tutaj także odnośniki, które można rozszyfrować wchodząc na stronę internetową "Endgame". Ja raczej skupiłam się na delektowaniu się świetną lekturą, niż na aspekcie zagadki, ale jestem pewna, że znajdą się tacy, którzy będą chcieli ją rozwikłać.
"Endgame. Wezwanie" to pierwszy tom będący początkiem nowej trylogii przedstawiającej innowacyjny pomysł w bardzo dobrym wykonaniu. Nie oczekiwałam, że aż tak mi się spodoba, bo będąc w trakcie lektury trochę sobie narzekałam na nadmiar informacji, ale ostatecznie tę książkę po prostu pokochałam, a najbardziej ostatnie dwieście stron, które wbijają czytelnika w fotel. To idealna lektura dla osób poszukujących mocnych wrażeń i lubiących niespodziewane zwroty akcji. Jeśli szukacie czegoś NAPRAWDĘ nowego i macie dość powtarzania: "przecież to już było...", to nie zwlekajcie i zanurzcie się w tej historii!
"Żyjcie, umierajcie, kradnijcie, zabijajcie, kochajcie, zdradzajcie, mścijcie się. Cokolwiek chcecie. Endgame to zagadka życia, powód śmierci. Grajcie. Co ma być, to będzie."
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2014/11/james-frey-endgame-wezwanie.html
Są takie książki, o których jest głośno jeszcze na długo przed ich premierą, tym samym rozbudzają w nas jeszcze większą ciekawość i fascynację. "Endgame. Wezwanie" to właśnie taka powieść. Premierę miała tego samego dnia w kilkunastu krajach, w tym w Polsce. Chyba nikogo nie zaskoczy fakt, że wyczekiwałam tej książki z niecierpliwością. Czy zaiskrzyło? Jak najbardziej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-10-28
Kroniki Czerwonej Pustyni to trylogia, którą pokochałam całym sercem. To jedna z najlepszych dystopii, które miałam okazję kiedykolwiek przeczytać. Pierwszy tom, "Krwawy szlak" tak bardzo mi się spodobał i tak wiele sprzecznych emocji we mnie wywołał, że z niecierpliwością wyczekiwałam premiery kontynuacji, "Dzikiego serca". Gdy ją w końcu trzymałam w dłoniach, byłam ogromnie podekscytowana. Jesteście ciekawi, czy spełniła moje oczekiwania?
Saba była pewna, że jej życie w końcu wróciło na właściwie tory. Ma przy sobie ukochanego brata bliźniaka, Lugh oraz młodszą siostrę, Emmi. Niedługo trafi nad Wielką Wodę, gdzie dołączy do niej ukochany Jack - czy mogłoby być jeszcze lepiej? Jednak główna bohaterka dowiaduje się czegoś, co każe jej wątpić w lojalność Jacka... I pod wpływem niespodziewanych wydarzeń znowu trafia w sam środek niebezpieczeństwa.
Jestem rozczarowana. Absolutnie, totalnie rozczarowana. Niby oceniłam kontynuację na mocną siódemkę, ale dla mnie to stanowczo za MAŁO, nie po takich oczekiwaniach, które miałam. To za słaba ocena na drugi tom serii, której prequel po prostu wgniótł mnie w fotel i po jego przeczytaniu myślałam: "ja chce więcej!". Mnie, osobiście jako czytelnika Moira Young po prostu zawiodła. "Dzikie serce" pod względem napisania nie ustępuje niczym "Krwawemu szlakowi", tutaj także nadal występuje nietypowa konstrukcja dialogów, czy generalnie warsztat pisarski autorki. Jednak to, co mi się w ogóle nie podoba to fakt, w jaki sposób zmierza fabuła tego tomu, a może powinnam raczej napisać, brak centrum osi fabuły, czy w ogóle odniesienia do tego, co będzie w ostatniej, finałowej części. Jakoś za mało wyrazista ta akcja, toczy się, bo toczy, ale w sumie czytelnik nie wie, dlaczego i po co. To jednak jeszcze zniosę, ale to, czego nie wybaczę szanownej Young to fakt, co zrobiła z główną bohaterką. Saba, niegdyś odważna, nieustraszona, silna, walcząca na praszczętach w sequelu przestała być tak wyrazista, przypominała ledwie cień samej siebie. Miłość do Jacka niestety, ale w moich oczach dużo jej ujęła, dziewczyna stała się straszliwie egoistyczna, nie patrzyła dosłownie na nic. I na to też starałam się przymykać oko, ale litości, ile można?
A teraz ponarzekam... Znowu. Nie zrozumcie mnie źle, "Dzikie serce" mi się podobało, czytałam znacznie gorsze kontynuacje. Zresztą to raczej osobista kwestia, bo to, co dla mnie jest minusem, nie dla każdego musi nim być. Najbardziej zawiodła mnie praktycznie ZNIKOMA, tak, znikoma, obecność Jacka. Bohatera, którego po prostu pokochałam, a w tym tomie ledwie się pojawia. Mężczyzna, który potrafi urozmaicić każdy dialog, nadać mu życie i sarkastyczny humor, typowy dla tej postaci. Jack, który rozświetla swoją obecności każdą chwilę, nawet tę najgorszą. Będąc w połowie lektury myślałam: "spokojnie, na pewno zaraz będzie Jack, a ty będziesz mogła podwyższyć ocenę", ale się przeliczyłam. Jak można tak świetną i wyrazistą serię, jaką są Kroniki Czerwonej Pustyni pozbawić jednej z najciekawszych osobowości? Ja się pytam, jak?!
Jak widzicie, "Dzikie serce" wzbudziło we mnie słodko-gorzkie emocje. Z jednej strony cieszyłam się, że znowu mogłam wrócić do postaci, które pokochałam całym sercem przy spotkaniu w "Krwawym szlaku", a z drugiej strony obawiałam się rozczarowania, które zresztą mnie spotkało. Cóż, chyba o to chodzi w książkach, prawda? Żeby wywoływały emocje. I w tym przypadku Moira Young spisała się na medal. Polecam wielbicielom dystopii, którzy w tym gatunku poszukują czegoś świeżego i innowacyjnego. Kroniki Czerwonej Pustyni napisane oryginalnym, a niekiedy kwiecistym językiem nie spodobają się każdemu, ale mimo to jestem pewna, że wielbiciele dystopii i mocnych wrażeń na pewno znajdą tutaj coś dla siebie.
"Są ludzie, którzy mają w sobie moc zmieniania rzeczy. Odwagę, aby działać w służbie czegoś większego niż oni sami."
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2014/10/moira-young-dzikie-serce.html
Kroniki Czerwonej Pustyni to trylogia, którą pokochałam całym sercem. To jedna z najlepszych dystopii, które miałam okazję kiedykolwiek przeczytać. Pierwszy tom, "Krwawy szlak" tak bardzo mi się spodobał i tak wiele sprzecznych emocji we mnie wywołał, że z niecierpliwością wyczekiwałam premiery kontynuacji, "Dzikiego serca". Gdy ją w końcu trzymałam w dłoniach, byłam...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-10-23
Pamiętam ten moment, gdy skończyłam czytać serię Gone autorstwa Michaela Granta. Pamiętam, jaka ogarnęła mnie wtedy pustka, ta świadomość, że to już koniec tej wspaniałej historii. Pamiętam także, jaki ciężki start miałam z tym cyklem, bo nie potrafiłam się "wbić" w nietypową wyobraźnię tego pisarza. Zapewne myślicie sobie, że te moje wywody nie mają najmniejszego sensu, bo ja przecież nie chcę pisać o Gone, tylko o innej serii, mianowicie o Monumencie 14 Emmy Laybourne. W moim odczuciu NIE są to podobne opowieści, jednak są z pewnością utrzymane w takim samym niepokojącym klimacie wszechobecnego zagrożenia. Co więcej, nie tylko fani twórczości Granta zakochają się w Monumencie 14, ale także i czytelnicy, którym wydaje się, że nie lubią książek takiego typu. Uwierzcie mi, Emmy Laybourne sprawi, że polubicie.
TO JUŻ KONIEC.
Dean, jego brat Alex oraz ich przyjaciele w ostatniej chwili opuszczają przeznaczoną do zniszczenia strefę i trafiają do obozu dla uchodźców w Kanadzie. Panuje tam spokój i wydawałoby się, że najgorsze już za nimi - to jednak tylko pozory, bowiem pewnego dnia Niko natrafia na w gazecie na zdjęcie swojej dziewczyny... Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż wszyscy myśleli, że Josie nie żyje. Ale ona żyje i przebywa w miejscu przypominającym bardziej więzienie niż obóz, przeznaczonym dla osób z grupą krwi zero, czyli tą "najgorszą". Wszyscy posiadający tę grupę krwi wpadają w morderczy szał mając styczność z chemikaliami. To jednak nie powstrzymuje Nika i za wszelką cenę chce on odnaleźć Josie.
Tymczasem Astrid odkrywa rzeczy, które zaczynają ją coraz bardziej przerażać. Mianowicie wojsko zabiera kobiety w ciąży, które były narażone na działanie chemikaliów. Dziewczyna jest coraz bardziej przestraszona i chce uciec... A wiadomo, że Dean pójdzie za swoją ukochaną wszędzie.
"Monument 14. Wściekły wiatr" to trzeci, a zarazem ostatni tom nowej młodzieżowej serii. Jest tak emocjonujący, że nie da się go odłożyć aż do momentu przeczytania ostatniej strony. Jeśli myślicie, że pierwsza część była dobra, druga jeszcze lepsza, to trzecia wgniecie Was po prostu w fotel! Ze mną właśnie to dokładnie zrobiła.
Szybko stukam palcami w klawiaturę, chcąc przekazać jak najuczciwiej i jak najrzetelniej to, jak bardzo mi się spodobała ta seria. I jak mi smutno, że to już koniec. Wiadomo jednak, że wszystko co dobre, szybko się kończy i mimo to się cieszę - Emmy Laybourne stworzyła historię rozpisaną na trzy tomy i koniec kropka, należy to tak zostawić. Musicie wiedzieć, że nie lubię (są pewne wyjątki), gdy pisarze rozwlekają niektóre wątki, chcąc stworzyć kolejne części i nie chcąc pożegnać się z bohaterami, których stworzyli. Według mnie ta pisarka podarowała swoim fanom idealne zakończenie. Ciekawe, a jednocześnie takie, które nie budzi w czytelniku negatywnych uczuć (co też często się zdarza). Ja generalnie wychodzę z tego założenia, że ciężko jest pisać zakończenia i chyba jeszcze ciężej jest je czytać, szczególnie gdy nie są satysfakcjonujące. Koniec Monumentu 14 w moim odczuciu jest naprawdę idealny. Zamyka prawie wszystkie wątki, a jednocześnie jest otwarte i pozwala na wyobrażanie sobie, co będzie dalej. Jak dalej ułożą się życia Deana i Astrid, czy Niko i Josie? Reszta serii toczy się w naszej wyobraźni, drodzy czytelnicy, a więc do dzieła!
To, co spodobało mi się chyba najbardziej, to świetne odzwierciedlenie nie tylko osobowości bohaterów, ale także i ich ewolucję na przestrzeni każdego tomu. Pamiętam, jak w "Odciętych od świata" postacie, szczególnie nastolatków były dziecinne, takie średnio możliwe do polubienia. Natomiast już w sequelu, "Niebo w ogniu" dało się zauważyć zmianę, jaka w nich zachodziła. To zresztą chyba nic dziwnego - wszystkie doświadczenia, które przeszli przecież prawie samoistnie ich do tego zmusiły. Nie każdemu jednak pisarzowi udaje się tę zmianę uchwycić, a Emmy Laybourne się to udało. Jej kreacje osobowości są z krwi i kości, a wraz z kolejną częścią mężnieją i nabierają odwagi. Naprawdę będę za nimi tęsknić.
Cieszę się, że mogłam poznać tak interesującą i tak świeżą serię. Monument 14 w wielu momentach był dla mnie zaskakujący, często wywoływał niemałe emocje. To z pewnością jeden z najlepszych młodzieżowych cyklów i jestem pewna, że w Polsce zyska jeszcze niemałe uznanie. Polecam!
"(...) Moje serce jest zupełnie złamane. Czuję, że nie ma już w nim nadziei".
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2014/10/emmy-laybourne-monument-14-wscieky-wiatr.html
Pamiętam ten moment, gdy skończyłam czytać serię Gone autorstwa Michaela Granta. Pamiętam, jaka ogarnęła mnie wtedy pustka, ta świadomość, że to już koniec tej wspaniałej historii. Pamiętam także, jaki ciężki start miałam z tym cyklem, bo nie potrafiłam się "wbić" w nietypową wyobraźnię tego pisarza. Zapewne myślicie sobie, że te moje wywody nie mają najmniejszego sensu, bo...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-10-17
KAŻDY KRYJE W SOBIE TAJEMNICĘ,
WYSTARCZY JĄ OBUDZIĆ.
Wyobraź sobie, że pewnego tragicznego dnia giną Twoi przyjaciele i Twój chłopak, ale Ty przeżywasz. I to właśnie spotyka szesnastoletnią Marę Dyer.
Mara budzi się w sterylnej sali, nie wiedząc, gdzie jest. Szybko odkrywa, że znajduje się w szpitalu, ale nie pamięta, skąd się tam wzięła. Długo nie pozostaje w błogiej nieświadomości i zostaje uświadomiona: ona i jej przyjaciele mieli wypadek. Wypadek, z którego tylko ona uszła życiem. To dziwne wydarzenie daje początek kolejnym... A główna bohaterka zaczyna odkrywać, że jest z nią coś bardzo nie tak i powoli sama już nie wie, co jest rzeczywistością, a co jest tylko sprawką jej chorej wyobraźni. MARA DYER skrywa bowiem tajemnicę...
Nie potrafię zebrać słów, żeby napisać, jak ta książka mi się spodobała. Praktycznie od kilku miesięcy nieustannie napotykałam się na tą hipnotyzującą, piękną okładkę na zagranicznych stronach. W zasadzie panowały same zachwyty nad "The unbecoming of Mara Dyer" (tytuł oryginalny), że aż zaczęłam myśleć, że ta powieść naprawdę, ale to naprawdę musi mieć w sobie coś wyjątkowego. I jedyne, co mogłam powiedzieć świeżo po jej przeczytaniu: to niesamowite!
Kojarzycie ten moment, gdy zaczynacie czytać jakąś książkę i w pewnym momencie odkrywacie, że będzie to jedna z Waszych ulubionych powieści? Ot tak, już na samym początku. Ja właśnie tak miałam z tą powieścią. Podczas czytania pierwszych rozdziałów towarzyszyło mi jakieś niepokojące uczucie, a także strach, który wraz z postępem lektury zaczynał przybierać coraz większe rozmiary. Czułam autentyczne przerażenie czytając o szaleństwie Mary, o halucynacjach i generalnie dziwnych zdarzeniach. Jest naprawdę niewiele dzieł, których autorzy potrafią nie tylko trzymać emocje czytelnika w garści, ale także trzymać je tak przez czas trwania całej książki. A Michelle Hodkin właśnie to ze mną zrobiła. "Marę Dyer. Tajemnicę" czytałam z niesłabnącym zapałem i napięciem oraz - dosłownie - z wypiekami na twarzy, nie wiedząc, czego się spodziewać, bowiem Hodkin pokazała mi, iż nie mogę być niczego pewna. W zasadzie odpowiedniej byłoby napisać, że tej powieści się nie czyta, ją się po prostu POCHŁANIA.
Co jest takiego w Marze, pytacie? Co takiego sprawia, że pokochało ją miliony czytelników na całym świecie, że ciągle się o niej słyszy? Już śpieszę z wyjaśnieniami. Jej największymi zaletami są oryginalność, a także to, że spodoba się zarówno młodszym czytelnikom, jak i tym starszym. Jeśli chodzi o pomysł Michelle Hodkin, mogę tylko napisać, że naprawdę zazdroszczę jej wyobraźni. Napisać książkę z tak popularnego gatunku, jakim jest young adult może praktycznie każdy. Jednak napisać taką, której nie da się odłożyć do ostatniej strony, nie jest już tak łatwo. A Hodkin zrobiła to w iście wyśmienitym stylu. Halucynacje Mary, generalnie jej szaleństwo wyszło intrygująco i przerażająco zarazem. Gdy czytałam o odbiciu głównej bohaterki w lustrze, które wcale nie było jej odbiciem, bałam się. Podczas lektury tej książki rzeczą niemożliwą jest nie odczuwać jakichkolwiek emocji.
Wątek miłosny to jeden z tych aspektów, których chyba nigdy nie będę wstanie sobie darować, bo ja go po prostu uwielbiam. W każdej książce, pod warunkiem, że nie jest cukierkowaty i zbyt przesłodzony. Z ulgą mogę rzec, iż tej w "Marze.." taki nie jest. Pojawia się przystojny Noah Shaw, który zapewne dla wielu będzie chodzącym schematem. Przystojny, pomocny, sypiący sarkazmem jak z rękawa - mówcie co chcecie, ja i tak wiem swoje. Noah jest niesamowity, a każdy dialog, którego jest on częścią staje się ciekawy i zabawny. W ogóle każda chwila, w które on występuje zawładnęła moim sercem. Mara i Noah stanowią niesamowity duet, który od teraz będzie jednym z moich ulubionych.
Zdaję sobie sprawę, że wyszła mi raczej laurka, niż recenzja, ale co ja na to poradzę, że ta powieść AŻ tak mną zawładnęła? Że nie potrafiłam myśleć ani skupić się na niczym innym, dopóki nie skończyłam jej czytać? Że Michelle Hodkin postanowiła napisać książkę nową, intrygującą, przedstawiającą coś, czego jeszcze nie było?
"Mara Dyer. Tajemnica" to pierwszy to otwierający trylogię opowiadającej o nastolatce imieniem Mara Dyer. W wypadku giną jej przyjaciele, a ona szybko odkrywa, iż zespół stresu pourazowego to nie jedyny problem, z którym będzie musiała się zmierzyć. Byłam bardzo ciekawa, czy ta powieść spodoba mi się tak bardzo, jak innym czytelnikom. Teraz wiem, że spodobała mi się nawet bardziej, ponieważ ma wszystko, czego poszukuję w książkach: wartką akcję, świetnie nakreślonych bohaterów, wątek miłosny oraz tajemnicę, którą czytelnik musi rozwikłać. Jej psychodeliczny i tajemniczy klimat po prostu Was oczaruje. Gorąco polecam!
" - Wybacz, Noah, ale się spieszę - A w myli dodałam: "Nie masz tu czego szukać, dupku. Zmywaj się".
- Dokąd jedziesz?
W jego głosie pojawił się nieustępliwy ton, który bardzo mi się nie spodobał.
- O Boże, prześladujesz mnie jak zaraza! - warknęłam.
- Kunsztownie wymyślona, koronkowo subtelna i totalnie epicka alegoria dysonansu poznawczego - orzekł. - Cóż, dzięki. To jeden z najbardziej wyszukanych komplementów, jakie usłyszałem."
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2014/10/michelle-hodkin-mara-dyer-tajemnica.html
KAŻDY KRYJE W SOBIE TAJEMNICĘ,
WYSTARCZY JĄ OBUDZIĆ.
Wyobraź sobie, że pewnego tragicznego dnia giną Twoi przyjaciele i Twój chłopak, ale Ty przeżywasz. I to właśnie spotyka szesnastoletnią Marę Dyer.
Mara budzi się w sterylnej sali, nie wiedząc, gdzie jest. Szybko odkrywa, że znajduje się w szpitalu, ale nie pamięta, skąd się tam wzięła. Długo nie pozostaje w błogiej...
2014-09-20
Nigdy nie słyszałam o pisarzu, jakim jest Ben Aaronovitch, więc po jego powieść sięgnęłam w zasadzie "w ciemno", nie czytając wcześniej żadnych recenzji na temat jego twórczości. "Księżyc nad Soho" zainteresował mnie swoim opisem, to połączenie jednego z moich ulubionych gatunków - kryminału z urbanfantasy. Pomyślałam sobie: "może być ciekawie". Dopiero, gdy już trzymałam tę książkę w dłoniach dowiedziałam się, iż jest to kontynuacja. Na szczęście w czasie lektury odnalazłam się w akcji bez najmniejszego problemu, dlatego nawet jeśli ktoś nie miał okazji zapoznać się z pierwszym tomem, może bez wahania sięgnąć po "Księżyc nad Soho".
Cykl ten opowiada Peterze Grancie, mężczyźnie, który pracuje jako detektyw w londyńskiej policji. A oprócz tego jest... uczniem czarodzieja. Pierwszym takim uczniem od pięćdziesięciu lat. W tej powieści Peter ma nie lada zagadkę do rozwiązania: ktoś z maniakalnym uporem morduje muzyków jazzowych. Przeczucie naszego bohatera mówi mu, iż mają z tym wspólnego istoty, o których normalni ludzie nie mają pojęcia...
To, co rzuciło mi się w oczy już od pierwszych stron to niezwykły klimat Londynu, który roztacza nad swoimi czytelnikami Ben Aaronovitch. Pisarz ten barwnie opisuje ulice Londynu, kluby, czy muzykę jazzową, więc nie miałam najmniejszych problemów i oporów, aby "wczuć" się w akcję. Wręcz czułam się, jakbym i ja uczestniczyła w opisywanych wydarzeniach. Jedyne, co mi przeszkadzało, to fakt, iż chwilami autor po prostu przesadzał z historycznymi faktami, przez co momentami lektura ta stawała się nużąca i musiałam ją przerwać. Zdaje sobie sprawę, iż to wszystko kwestia gustu - innym osobom przecież mogą przypaść do gustu przydługie opisy.
Nigdy nie czytałam takiej powieści, która by w czymkolwiek przypominała "Księżyc nad Soho". W swojej wymowie jest niezwykle oryginalna i pomysłowa, wybija się na tle podobnych propozycji wydawniczych. I jest to - moim zdaniem - największa zaleta tej książki. Urbanfantasy w połączeniu z kryminałem to dosyć ryzykowna mieszanka, bo można przesadzić albo w jedną, albo w drugą stronę. Najważniejsze jest, aby zachować umiar i wyczucie smaku. I Benowi Aaronovitchowi udało się to zrobić.
"Księżyc nad Soho" czytałoby mi się o wiele lepiej, gdyby akcja tej powieści była bardziej dynamiczna. I to brak tego dynamizmu zaważył na mojej końcowej ocenie tej książki. Po kryminałach oczekuję akcji, przy której nieustannie towarzyszy mi uczucie napięcia. Tutaj natomiast mi tego zabrakło, owszem - wciągnęła mnie, zainteresowała, ale nie wzbudziła we mnie żadnych większych emocji. A może to ja po prostu za dużo wymagam od lektur, które mają mi umilić wieczór, bo cokolwiek by nie powiedzieć - "Księżyc..." czyta się naprawdę błyskawicznie.
Krótko podsumowując: "Księżyc nad Soho" to powieść skierowana do osób poszukujących nowych czytelniczych doznań, którym jednocześnie nie przeszkadza mało dynamiczna akcja. To interesująca mieszanka dwóch gatunków, podczas lektury której i czytelnika opanowuje klimatyczny nastrój, który roztacza za sobą ta książka.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2014/09/ben-aaronovitch-ksiezyc-nad-soho.html
Nigdy nie słyszałam o pisarzu, jakim jest Ben Aaronovitch, więc po jego powieść sięgnęłam w zasadzie "w ciemno", nie czytając wcześniej żadnych recenzji na temat jego twórczości. "Księżyc nad Soho" zainteresował mnie swoim opisem, to połączenie jednego z moich ulubionych gatunków - kryminału z urbanfantasy. Pomyślałam sobie: "może być ciekawie". Dopiero, gdy już trzymałam...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-09-17
W GŁĘBI MROKU KRYJE SIĘ NIEGASNĄCE DOBRO
Alexandra Bracken to dwudziestokilkuletnia autorka bestsellerów "New York Timesa". Swoją powieścią "Mroczne umysły" zjednała sobie pokaźne grono wielbicieli, w tym mnie. Gdy skończyłam czytać pierwszy tom jej trylogii, nie wiedziałam, co ze sobą począć. Choć miało to miejsce kilka miesięcy temu, wciąż dokładnie pamiętam, jakie uczucia ta lektura we mnie wzbudziła. Wywołała we mnie sprzeczne emocje, bo z jednej strony nie mogłam się doczekać, gdy będę miała w swoich rękach kontynuację, ale z drugiej strony obawiałam się jej. Obawiałam się, czy tak młoda pisarka udźwignie ciężar swojej własnej wyobraźni. Moje obawy były bezpodstawne i całkowicie niepotrzebne - autorka ta stworzyła sequel - co jest dosyć rzadkie - o wiele lepszy od prequelu. Jeszcze bardziej absorbujący i jeszcze bardziej wciągający. Przygotujcie się, bo gdy zaczniecie czytać "Mroczne umysły", nie odłożycie ich aż do końca, ale to w "Nigdy nie gasną" tak naprawdę docenicie pisarski potencjał Alexandry Bracken.
W dystopijnym świecie dzieci i nastolatkowie cierpią na tajemniczą chorobę, w skrócie nazywaną OMNI. Nikt nie wie, skąd się wzięła, ale jedno jest pewne: ma przerażające konsekwencje. Osoby, które na nią cierpią zyskują nadnaturalne zdolności. Państwo, obawiając się o bezpieczeństwo społeczeństwa zamyka "chorych" w specjalnie do tego celu przeznaczonych miejscach - w obozach, gdzie warunki są prawdziwie przerażające i mają mało wspólnego z rehabilitacją. Żółci, Zieloni, Niebiescy, Czerwoni i Pomarańczowi - tak są klasyfikowani.
W poprzednim tomie nasza główna bohaterka Ruby Daly musiała podjąć wiele decyzji, nie bacząc na swoje własne szczęście. Przystąpiła ona do organizacji o nazwie Liga Dzieci, która w założeniu ma wydostawać dzieci i nastolatków z obozów, a w rzeczywistości ma z tym niewiele wspólnego. Aby ochronić swoich najbliższych musi wyruszyć na niebezpieczną misję. Na szali jest życie osób które kocha...
"Przez ostatnie kilka tygodni życie nieraz udowodniło mi, że im lepiej kogoś poznajemy, tym bardziej nam na tej osobie zależy. To nieuchronne. Granice się zacierają i później, kiedy przychodzi rozłąka, utrata relacji staje się nieznośnym cierpieniem."
Najbardziej spodobał mi się fakt, w jaki sposób Alexandra Bracken ukazała ewolucję głównej bohaterki. Ona naprawdę się zmieniła i to nie ulega wątpliwości. W pierwszym tomie Ruby dała się poznać jako nieporadna postać, bojąca się tego, że jest Pomarańczową, panicznie obawiająca się swoich umiejętności. Nieustannie sprawiała, iż czytelnik jej współczuł. W drugiej części to nie jest już ta sama postać, ale wręcz całkowicie inna, odmieniona, silniejsza. Gotowa na wszystko, aby chronić swoich bliskich. Patrząc na to, co robi, jak sobie radzi w niebezpiecznych sytuacjach wcale nie czułam do niej litości, ale podziw. Mogłoby się wydawać, że inni bohaterowie na tle tak dopracowanej Ruby mogą wydawać się mdli i nieporównywalnie gorsi. Nic bardziej mylnego - każdy z nich wyróżnia się własnymi cechami charakteru.
W "Nigdy nie gasną" pojawia się wiele nowych postaci, które zapewne miały zastąpić tę pustkę, którą pozostawili po sobie inni. I muszę przyznać, że naprawdę ciężko było mi do tych nowych twarzy zapałać sympatią, gdy przed moimi oczami rysowały się inne: Liam, Pulpet, Zu... Z czasem jednak i udało mi się polubić nadpobudliwego Jude'a i buńczuczną Vidę. Są to wyraziste kreacje bohaterów, którzy przyciągają uwagę, ciekawią, nie są ani trochę bezbarwni. Nawet Cate, której nie polubiłam w czasie lektury "Mrocznych umysłów" pokazała się z trochę cieplejszej strony. Alexandra Bracken naprawdę potrafi przedefiniować zdanie swoich czytelników... Myślałam sobie, że w wielu kwestiach na pewno nie zmienię opinii, a jednak tak się stało.
Wydawałoby się, że głównym zamierzeniem młodej autorki w czasie pisania kontynuacji "Mrocznych umysłów" było nieustanne zaskakiwanie swoich czytelników, a chwilami nawet szokowanie i bezwstydne granie na naszych emocjach. Były momenty, które mnie rozczarowywały, bo chciałam, aby niektóre wydarzenia ułożyły się inaczej, ale to przecież byłoby za łatwe i nie wywoływałoby żadnych emocji. Czasami chciałam obniżyć ocenę, ale znowu później następował zwrot w akcji i ponownie zmieniałam zdanie. Alexandra Bracken zaserwowała mi prawdziwą jazdę bez trzymanki.
"Nigdy nie gasną" to kontynuacja, która znacznie przerosła moje oczekiwania. Nie spodziewałam się tak dobrego i tak zaskakującego drugiego tomu. Zdecydowanie jest jeszcze lepszy niż poprzedni, na pierwszy plan wysuwa się dopracowana i spójna fabuła i świetna kreacja bohaterów. "Mroczne umysły" jak na powieść młodzieżową naprawdę zachwycają i pochłaniają. Nie byłam w stanie zająć się niczym, dopóki nie przewróciłam ostatniej strony tej książki. Ta trylogia spodoba się nie tylko wielbicielom dystopii czy fantastyki, ale także osobom, które czekają na powieść, którą czyta się z wypiekami na twarz. To jedna z najlepszych dystopijnych serii, jakie miałam okazję przeczytać i wprost nie mogę się doczekać, gdy w moich rękach będzie leżała finałowa część. Polecam!
"Życie nie jest sprawiedliwe. Zajęło mi trochę czasu, zanim to zrozumiałam, ale okazuje się, że los zawsze znajdzie sposób, żeby cię rozczarować. Możesz snuć plany, a życie i tak pchnie cię w przeciwnym kierunku. Znajdziesz prawdziwych przyjaciół, ale i tak zostaną ci zabrani, nieważne, jak mocno będziesz walczyć, by ich zatrzymać. Kiedy po coś sięgniesz, to się sparzysz. Nie doszukuj się w tym sensu i nie próbuj tego zmieniać. Musisz pogodzić się z rzeczami, na które nie masz wpływu, i postarać się przeżyć. To twoje jedyne zadanie."
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2014/09/alexandra-bracken-nigdy-nie-gasna.html
W GŁĘBI MROKU KRYJE SIĘ NIEGASNĄCE DOBRO
Alexandra Bracken to dwudziestokilkuletnia autorka bestsellerów "New York Timesa". Swoją powieścią "Mroczne umysły" zjednała sobie pokaźne grono wielbicieli, w tym mnie. Gdy skończyłam czytać pierwszy tom jej trylogii, nie wiedziałam, co ze sobą począć. Choć miało to miejsce kilka miesięcy temu, wciąż dokładnie pamiętam, jakie...
2014-03-08
Sylvia Day jest autorką ponad dwudziestu książek, wydawanych w ponad czterdziestu krajach. Pisarce międzynarodową sławę przyniosła seria "Dotyk Crossa". Jej kolejny cykl powieściowy "Strażnicy Snów" zapoczątkowany "Rozkoszami nocy" ukazuje się w Polsce nakładem Wydawnictwa Akurat.
Jakiś czas temu miałam okazję zapoznać się z pierwszym tomem nowej serii Sylvii Day i książka ta zostawiła mnie zadowoloną, a jednocześnie trochę rozczarowaną. Odniosłam wtedy wrażenie, jakby autorka nie do końca pokazywała na co ją stać, dlatego, gdy tylko ukazała się druga część pt. "Żar nocy" wiedziałam, że muszę się przekonać, czy pisarce udało się lepiej przedstawić swoją obiecującą koncepcję.
"Strażnicy Snów" to jedna z tych serii, w których każdy kolejny tom jest osadzony w podobnych realiach, ale z innymi bohaterami w roli głównej. W "Rozkoszach nocy" to Aidan Cross i Lyssa Bates byli głównymi postaciami, natomiast w "Żarze nocy" to Connor Bruce i Stacey Daniels wiodą prym. To klasyczny przypadek zamiany ról bohaterów z pierwszoplanowych na drugoplanowych. Bardzo lubię ten celowy zabieg ze strony pisarek, bowiem według mnie mogą się wtedy one bardziej wykazać. Mogą nieskończenie rozwijać inne pomysły, tworzyć lepsze osobowości.
Najpierw kilka zdań o fabule. Stacey Daniels czytelnicy mogli poznać w poprzedniej części, ale to tutaj mają okazję obserwować, jak rozkwita. To samotna, zapracowana kobieta, która nie ma czasu na własne przyjemności, jednak to się odmienia, gdy na progu jej mieszkania staje wyjątkowy, nieziemsko przystojny mężczyzna imieniem Connor Bruce. Oboje od razu przypadają sobie do gustu, ale czy taki związek jak ich jest w ogóle możliwy? Są z innych światów, a na drodze do swojego szczęścia będą musieli stawić czoła niebezpieczeństwu...
Jak napisałam wcześniej, pod względem fabuły druga część spodobała mi się bardziej. Nie chodzi tutaj wcale o element fantastyczny, ponieważ i on pozostawia dużo do życzenia i nie oszukujmy się - nie jest wykonany idealnie. Opisy Zmierzchu są rażąco ubogie, sami Strażnicy nie wykazują jakichś większych oznak, że pochodzą z innego świata. W zasadzie zachowują się... ludzko, a oczekiwałabym po nich większych różnić w stosunku do ludzi. Szkoda, że autorka nie bardzo rozbudowała swoją fantastyczną rzeczywistość, jednak wiem, że to nie jest tego rodzaju książka. Ostatecznie "Żar nocy" to przyjemna lektura zaliczająca się do tych powieści mało ambitnych, więc siłą rzeczy nie należy, a nawet nie można mieć w stosunku do niej zbyt wygórowanych oczekiwać. Na element fantastyczny trzeba po prostu przymknąć oko i zadowolić się całą resztą, ponieważ Sylvii Day naprawdę wyśmienicie wychodzą inne, zmysłowe opisy.
"Żar nocy" to przyjemna książka, którą bez problemu da się przeczytać w kilka godzin, a to za sprawą lekkiego i niezwykle przystępnego warsztatu Sylvii Day. Serię tą polecam wielbicielom powieści erotycznych i fanom autorki.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2014/03/sylvia-day-zar-nocy.html
Sylvia Day jest autorką ponad dwudziestu książek, wydawanych w ponad czterdziestu krajach. Pisarce międzynarodową sławę przyniosła seria "Dotyk Crossa". Jej kolejny cykl powieściowy "Strażnicy Snów" zapoczątkowany "Rozkoszami nocy" ukazuje się w Polsce nakładem Wydawnictwa Akurat.
Jakiś czas temu miałam okazję zapoznać się z pierwszym tomem nowej serii Sylvii Day i...
2014-07-01
ŚMIERĆ WYŁANIA SIĘ Z GŁĘBIN
"Klątwa" to kolejna powieść Heather Graham, z którą się zapoznałam i z każdą kolejną utwierdzam się, jak bardzo przemawiają do mnie książki tej pisarki. Nie są to wymagające kryminały, czytelnik więc nie musi wysilać swoich szarych komórek i może liczyć na przyjemną i wciągającą lekturę.
Minęło ponad sto lat, a tajemnica zaginionego statku i skarbu wciąż wzbudza ogromne zainteresowanie. Nie brak śmiałków, którzy chcą rozwikłać tę zagadkę. Jednego z nich pod wodą spotyka śmierć, niedługo później umiera znany egiptolog. Zważywszy na okoliczności i opinie, iż za śmierć tych osób odpowiada klątwa, do sprawy zostaje zaangażowana grupa podporządkowana FBI - Ekipa Łowców, na którą składają się agenci specjalni. Prowadzenie dochodzenia przypada Kat Sokolov i Willowi Chanowi. Czy uda im się rozwiązać tę tajemnicę?
Czytelnicy, którzy mieli okazję zapoznać się z dziełami tej pisarki wiedzą, iż lubi ona przeplatać ze sobą wątki kryminalne z romansem. I trzeba przyznać, że wychodzi jej to naprawdę wyśmienicie i bardzo subtelnie, Heather Graham bowiem pilnuje, aby romans pomiędzy bohaterami nie był najistotniejszym elementem fabuły, ale tylko jej dodatkiem. W końcu to przyjemna odskocznia od śmierci, której przecież w kryminałach nie brakuje. "Klątwa" okazała się dla mnie o wiele bardziej fascynująca, niż chociażby "Zło" tej pisarki, bowiem została ona urozmaicona o elementy historyczne, które idealnie współgrają z resztą fabuły.
Heather Graham ma dryg do konstruowania akcji i napięcia, ale także i tajemnic. Wiadomo, co to za kryminał, w którym wszystko jest podane na tacy? W "Klątwie" nic nie było dla mnie przewidywalne, sama nie wiedziałam, jakiego rozwiązania kluczowej zagadki się spodziewać. Ponadto pisarka ta nie bez powodu jest autorką bestsellerów - duża w tym zasługa jej warsztatu pisarskiego. Jest on przystępny, lekki, a przy tym bardzo absorbujący, co daje wręcz wrażenie "sunięcia" po książce. Przy tej powieści nie sposób się nudzić.
Jedyne, do czego mogę się przyczepić to bohaterowie. Po przeczytaniu pierwszej książki tej pisarki ("Instynkt mordercy") nie miałam żadnego porównania odnośnie bohaterów. Teraz mam i nie mogę nie zauważyć, iż postacie Heather Graham są bardzo schematyczne i w zasadzie nie różnią się od siebie niczym istotnym, mają bardzo podobne cechy charakteru i zachowania. Mniej wymagającym czytelnikom, którzy poszukują powieści na kilka godzin niekoniecznie musi to przeszkadzać, jednak już dla tych bardziej wymagających może to być istotna wada.
Po dzieła Heather Graham sięgam, gdy mam ochotę na przeczytanie czegoś przyjemnego, czegoś będzie miłą odskocznią od dnia codziennego i idealnie się w tej roli spisują. Książki tej pisarki z pewnością nadają się na wakacyjne lektury. To lekkie kryminały z subtelną nutką romansu i ciekawych zagadek do rozwikłania. Polecam!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2014/07/heather-graham-klatwa.html
ŚMIERĆ WYŁANIA SIĘ Z GŁĘBIN
"Klątwa" to kolejna powieść Heather Graham, z którą się zapoznałam i z każdą kolejną utwierdzam się, jak bardzo przemawiają do mnie książki tej pisarki. Nie są to wymagające kryminały, czytelnik więc nie musi wysilać swoich szarych komórek i może liczyć na przyjemną i wciągającą lekturę.
Minęło ponad sto lat, a tajemnica zaginionego statku i...
2014-01-25
Naszą główną bohaterką jest Elena Michaels, jedyna kobieta-wikołak na świecie. Powiedzenie, iż jest unikatowa byłoby dużym niedopowiedzeniem, a mimo to stara się ona wieść normalne- na tyle, ile to możliwe- życie w Toronto. Mieszka ze swoim chłopakiem, pracuje jako dziennikarka i za wszelką cenę pragnie ignorować dziką część swojej natury. I udaje się jej to, dopóki Wataha, którą opuściła kilkanaście miesięcy temu potrzebuje jej pomocy. Pojawiły się zbuntowane wilkołaki, które mogą narazić na zagładę całą jej rasę...
Warsztat pisarski Kelley Armstrong polubiłam za trylogię "Najmroczniejsze moce". Swego czasu historia Chloe i jej przyjaciół naprawdę mnie pochłonęła. "Ugryziona" to pierwsza część wielotomowego cyklu "Kobiety z innego świata", a zarazem debiut autorki. Książka ta doczekała się swojej adaptacji na małym ekranie pod tym samym tytułem. I właśnie to był główny bodziec napędowy, który sprawił, iż postanowiłam w końcu sięgnąć po tę powieść. Pomyślałam: "jeśli nie teraz to kiedy"? Gdy w końcu lektura ta zawitała do mojej biblioteczki, pełna podekscytowania przystąpiłam do czytania. I absolutnie tego nie żałuję.
Zacznijmy od tego, iż seria "Kobiety z innego świata" zdecydowanie jest skierowana do doroślejszych czytelników. Sama Kelley Armstrong wydaje się dobrze odnajdywać w pisaniu dla starszych, ale i także młodszych odbiorców. Jej wizja wilkołaków ukazana w "Ugryzionej" od początku mi się spodobała, pomimo tego, iż za nimi nie przepadam, tych wykreowanych przez pisarkę polubiłam. Nawet bardzo. Nie są żadnymi słodkimi maskotkami, co niestety, coraz częściej w literaturze się zdarza.
Narracja w tej książce jest pierwszoosobowa, więc chcąc nie chcąc musimy czytać o bardzo licznych przemyśleniach głównej bohaterki. Wiem, że bardzo wiele osób tego nie znosi i ja także zaliczam się do takich osób, ale... wywody Eleny w ogóle mi nie przeszkadzały, wręcz przeciwnie- uważam, iż tylko dodawały smaku lekturze. Chwilami zdarzały się bezsensowne opisy, które można by usunąć, ale w większości pozwalają one czytelnikowi na lepsze poznanie psychiki bohaterów. Elenę bardzo polubiłam, pomimo jej częstego narzekania na wilkołaczą niedolę, po prostu jej współczułam. Jest to bohaterka, która poniekąd stara się zrozumieć, czego pragnie. Z jednej strony bycie wilkołakiem pasuje do jej natury, a z drugiej zaprzecza temu ile tylko może, bo pragnie ona normalnej rodziny i stabilizacji. W zasadzie każda postać w "Ugryzionej" czymś się wyróżnia. Żeńskich jest bardzo mało, ale za to męskim niczego nie brakuje. Jeremy, Clayton, Nick... Polubiłam prawie wszystkich. Jeremy to taka dobra dusza, urodzony alfa, opiekuńczy w stosunku do swojej Watahy, natomiast Clayton to bardzo złożona postać, autorka swoim sprawnym warsztatem sprawiła, że po prostu go pokochałam. Jest ciepły, kochany, zabawny i uroczy, ale też mroczny i okrutny. Jednym słowem: sprzeczny. Jego dialogi są rozbrajające i tak, jak w przypadku głównej bohaterki- kipią ironią. Ta dwójka świetnie się uzupełnia i chyba zostanie jedną z moich ulubionych literackich par.
Kelley Armstrong już samym prologiem zachęciła mnie do dalszej lektury. Od początku postanowiła uświadomić czytelnikom z jakim rodzajem książki się zmierzą. Nie jest to przyjemna lektura do snu, którą da się radę przeczytać w kilka dni. Autorka zdecydowanie nie szczędzi mocnych wrażeń, co idzie w parze z rozlewem krwi. "Ugryziona" zdecydowanie kipi zmysłowością, jednak akcja nie jest tak błyskawiczna, jak myślałam, że będzie. Wprowadzenie jest dosyć powolne i nużące, ale na szczęście dalej wszystko przybiera coraz ciekawszy obrót.
"Ugryziona" to nie jest typowy thriller, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Początek może się niemiłosiernie dłużyć, ale tylko, gdy czytelnik wniknie w akcję nie będzie mógł się oderwać od czytania. Tak było w moim przypadku. Powieść Kelley Armstrong kipi magnetyzmem, jest elektryzująca i dosłownie wciąga. Już nie mogę się doczekać, gdy sięgnę po kontynuację!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2014/01/kelley-armstrong-ugryziona.html
Naszą główną bohaterką jest Elena Michaels, jedyna kobieta-wikołak na świecie. Powiedzenie, iż jest unikatowa byłoby dużym niedopowiedzeniem, a mimo to stara się ona wieść normalne- na tyle, ile to możliwe- życie w Toronto. Mieszka ze swoim chłopakiem, pracuje jako dziennikarka i za wszelką cenę pragnie ignorować dziką część swojej natury. I udaje się jej to, dopóki Wataha,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-06-13
Heather Graham to uznawana pisarka, autorka bestsellerów "New York Timesa" i "USA Today". W jej dorobku artystycznym znajduje się ponad 70 książek, m.in "Rajska pokusa", "Mordercze grono", "Instynkt mordercy" czy "Niewidzialne". Jej powieści ukazują się na całym świecie i zostały wyróżnione wieloma nagrodami. Ja miałam okazję przeczytać dwa ostatnie tytuły i całkowicie urzekło mnie nie tylko pióro Heather Graham, ale także to, jak umiejętnie balansuje ona na granicy kryminału i fantastyki. Takie połączenie jest dla niej unikalne, do tej pory nie spotkałam tego w żadnym kryminale. "Zło" to kolejne jej dzieło, po które sięgnęłam. Jesteście ciekawi, czy i tym razem nie zostałam zawiedziona?
Akcja tej powieści dzieje się w Hollywood. Poznajemy Eddiego Archera, właściciela studia filmowego, a zarazem mistrza od efektów specjalnych. W budynku, gdzie mieści się studio można znaleźć ogrom rekwizytów pochodzących z czarnych filmów. Niektóre wyglądają mniej lub bardziej realne. To tam zostaje zabita młoda dziewczyna z aspiracjami na aktorkę, Jenny.
O zabójstwo Jenny zostaje oskarżony Alistair Archer, syn Eddiego. Policja jest przekonana, iż to on jest winny, no bo kto inny mógłby to być? Nie ma żadnych dowodów na to, że mógłby zrobić to ktoś inny. Prawda jednak jest bardziej przerażająca, jednak Alistairowi wierzy tylko nieliczna grupka jego przyjaciół. Mężczyzna twierdzi, iż na jego oczach morderstwo młodej kobiety zostało popełnione przez kapłana z filmu "Sam Stone i dziwaczny przypadek Muzeum Egipskiego". Zrozpaczony ojciec za wszelką cenę chce dowieść niewinności swojego syna, a będzie mu w tym pomagać Madison Darvil, zaufana pracownica oraz Ekipa Łowców, na którą składają się osoby o wyjątkowych zdolnościach. Czy uda im się oczyścić dobre imię Alistaira?
Typowo już dla Heather Graham, od razu zostałam wrzucona w wir wydarzeń. Nie musiałam monotonnie siedzieć i czytać, myśląc o tym, kiedy w końcu zacznie się coś dziać. Już w prologu rozpoczyna się właściwa akcja, a wraz z kolejnymi rozdziałami czytelnik nie odłoży książki, aż do samego końca! Dynamiczne tempo akcji to jeden z plusów tej powieści, ale nie jedyny. Pisarka ta ma naprawdę talent do konstruowania fabuły i generalnie do tworzenia kryminałów. Nie tak łatwo jest odgadnąć, kto ma coś na sumieniu, szczególnie w pełnym blichtru i pieniędzy hollywoodzkim świecie. Nie wiadomo, kto jest tym złym, a kto jest warty zaufania. Pióro Heather Graham jest lekkie i ciekawe, nie nuży, nie kłuje po oczach swoją prostotą. Jest w sam raz, nawet dla osób, które nie przeżyły jeszcze swojej przygody z kryminałem.
"Zło" ani trochę mnie nie rozczarowało. Heather Graham nie raz udało się mnie zaskoczyć, a gdy tylko zaczęłam czytać, wiedziałam, że nie odłożę tej powieści aż do ostatniej strony. Uwielbiam książki, przy których cały świat zewnętrzny wydaje się nie mieć znaczenia. A czy jest coś lepszego, niż zagłębienie się w lekturę dobrego kryminału? Polecam!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2014/06/heather-graham-zo.html
Heather Graham to uznawana pisarka, autorka bestsellerów "New York Timesa" i "USA Today". W jej dorobku artystycznym znajduje się ponad 70 książek, m.in "Rajska pokusa", "Mordercze grono", "Instynkt mordercy" czy "Niewidzialne". Jej powieści ukazują się na całym świecie i zostały wyróżnione wieloma nagrodami. Ja miałam okazję przeczytać dwa ostatnie tytuły i całkowicie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-08-24
Scott Westerfeld to pisarz, który z pewnością zasługuje na uznanie, a mimo to mam wrażenie, iż jego twórczość w Polsce nie jest tak powszechnie znana, jak powinna. Powieść pt. "Brzydcy" skradła moje serce, a jej kontynuacja "Śliczni" tylko utwierdziła mnie w tym przekonaniu. Niedawno w bibliotece w końcu zauważyłam upragniony finałowy tom "Wyjątkowi". Oczywiście od razu go wypożyczyłam i pełna podekscytowania przystąpiłam do lektury i ach... cóż to była za przygoda!
Tally Youngblood to nastolatka, która żyje w dystopijnym świecie. W tym świecie każda osoba, która ukończyła szesnasty wiek życia ma obowiązek poddania się operacji, która zmienia go z Brzydkiego w Ślicznego. Perfekcyjną personę, której w zasadzie jedynym zmartwieniem jest to, jak i gdzie dobrze się zabawić. Główna bohaterka jednak odkryła, iż Śliczni są pustogłowi, a operacja nie zmienia tylko i wyłącznie ich wyglądu, ale także i sposób postrzegania świata. W wielkim skrócie: mają oni nie sprawiać żadnych problemów władzy.
Tally w trzecim, a zarazem finałowym tomie poznajemy jako Wyjątkową, a konkretnie Nacinaczkę. Nacinacze nie podlegają Wyjątkowym Okolicznościom i sami tworzą własne zasady. Bohaterka razem ze swoimi przyjaciółmi wyrusza na niebezpieczną misję, której celem jest odnalezienie Nowego Dymu. Miasto to jest zamieszkiwane przez zbuntowanych ludzi, którzy nie chcą poddawać się operacjom. Jak dalej potoczą się losy Tally?
Wiecie za co pokochałam trylogię Scott'a Westerfeld'a? Cóż, po pierwsze na pewno za okładki. Są okropne! Na myśl przychodzi mi seria Cassandry Clare z polskimi okładkami, które są po prostu tragiczne, ale treść - zachwycająca. W tym przypadku jest tak samo. Seria tego pisarza jest po prostu oryginalna, o co obecnie przecież ciężko. Nie brakuje powieści dystopijnych na rynku wydawniczym, a cykl Westerfelda na ich tle zdecydowanie się wybija. Pisarz dopracował każdy tom, stworzył spójną historię, którą się pochłania z wypiekami na twarzy. Prequel i sequel czytałam z niesłabnącym entuzjazmem, natomiast finałowy tom po prostu pochłonęłam.
Zakończenie niestety jako czytelnika niezbyt mnie usatysfakcjonowało. Odniosłam wrażenie, jakby pisarzowi na samej mecie zabrakło pomysłu na dokończenie całej historii. Fakt, nie było to najgorsze możliwe zakończenie, ale na pewno też nie takie, które wyjaśnia wszystko.
W tej części pisarz skupił się na Nacinaczach - jak już wspomniałam, nie podlegają oni Wyjątkowym Okolicznościom i sami tworzą swoje własne zasady. Scott Westerfeld rzucił na nich trochę światła w tym tomie, bo w poprzednich było o nich niewiele wspomniane. Śliczni, aby czuć się "pysznymi" musieli po prostu dobrze się bawić i ryzykować, bo przecież bez ryzyka nie ma zabawy. Nacinacze natomiast mają skórę poznaczoną bliznami, które sami sobie sprawiają - chcą czuć się bardziej "mroźnie". Ich twarze składają się z samych ostrych kątów i wgłębień, a dodatkowo pokrywają je blizny. Krótko mówiąc są po prostu... przerażający. Właśnie za nowatorską ideę Nacinaczy najbardziej doceniłam finałową część tej trylogii.
"Wyjątkowi" to popis umiejętności pisarskich Scott'a Westerfeld'a. Ten pisarz rzuca nowe światło na powieści dystopijne. Wyobraźnia tego autora wydaje się prawie że nieograniczona. Jeśli nadal nie czytaliście tej trylogii, to gorąco zachęcam Was do jej lektury!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2014/09/scott-westerfeld-wyjatkowi.html
Scott Westerfeld to pisarz, który z pewnością zasługuje na uznanie, a mimo to mam wrażenie, iż jego twórczość w Polsce nie jest tak powszechnie znana, jak powinna. Powieść pt. "Brzydcy" skradła moje serce, a jej kontynuacja "Śliczni" tylko utwierdziła mnie w tym przekonaniu. Niedawno w bibliotece w końcu zauważyłam upragniony finałowy tom "Wyjątkowi". Oczywiście od razu go...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Po przeczytaniu "Dotyku Julii" byłam w rozsypce, tak bardzo mi się spodobała ta powieść! Urzekł mnie ciekawy pomysł, a przede wszystkim nietypowy warsztat pisarski Tahereh Mafi. Dla przypomnienia, w pierwszej części poznaliśmy Julię Ferrars, zaledwie siedemnastoletnią dziewczyną obdarzoną tragiczną umiejętnością: jej dotyk zabija. Całe życie była odgradzana od ludzi, przebywała w ośrodkach dla problematycznej młodzieży i w końcu w psychiatryku. To tam poznała Adama Kenta - chłopaka, który na zawsze zmienia jej świat. Jest jednak jeszcze Warner - niesamowicie niebezpieczny i bezlitosny. Na końcu pierwszego tomu Julia i Adam lądują w całkowicie innym miejscu... Miejscu, o którego istnienia nawet nie podejrzewali...
Julia z Adamem po ucieczce z kwatery Komitetu Odnowy trafiają do Punktu Omega. Oboje poznają tam osoby o nadprzyrodzonych zdolnościach, a także ich przywódcę i założyciela tego miejsca - Castle'a. Jest to mężczyzna, który pomaga osobom o wyjątkowych umiejętnościach. Uczy ich kontroli, używania swojego daru tak, aby nie krzywdzić innych. Sielanka pary jednak nie trwa długo, w miejscu, gdzie znaleźli schronienie pojawia się coraz więcej wrogich żołnierzy oraz sam Warner i choć nie znają oni kryjówki buntowników - nikt nie może czuć się bezpiecznie. Na włosku zawiśnie także związek Julii i Adama, bowiem jej chłopak skrywa sekret, który może zniszczyć ich miłość.
Tahereh Mafi udało się wyrwać z okrutnych szponów sztampowości i przewidywalności. Stworzyła ona powieść z ostatnio bardzo popularnego gatunku "young adult", a którego nie ukrywam - czyta mi się najlepiej. O ile "Dotyk Julii" był dobry, o tyle "Sekret Julii" był jeszcze lepszy i jeszcze bardziej zachwycający. Zasługą tego jest fakt, jak wiele pisarka w tej części wyjaśniła. Pisząc "wiele" mam w dużej mierze namyśli Warnera. Tak, tego Warnera, którego zarzekałam się, że nigdy nie polubię. Jak mogłabym zapałać sympatią do kogoś tak bezlitosnego i niebezpiecznego, gdy obok jest odważny, kochający i troskliwy Adam? Otóż, najwidoczniej mogłam i sama już nie wiem jak Mafi rozwinie ten jakże ciekawy wątek trójkąta miłosnego. Zresztą bohaterowie tej trylogii to jeden z wielu jej plusów. W książkach odgórnie skierowanych do młodzieży postacie potrafią być tragicznie mało wyraziste. Jakby wszyscy byli kreowani na jedną modłę. Tutaj tego nie ma, każdy czymś się wyróżnia (nawet Julia). Poza nietrudnym do polubienia Adamem, sprzecznym Warnerem jest także Kenji. Zabawny, ironiczny, zawsze ma coś do powiedzenia i idealnie umie rozładować napięcie.
"Sekret Julii" to fantastyczny pokaz umiejętności pisarskich Tahereh Mafi. Nie zliczę, ile świetnych cytatów z tej powieści wyłapałam. Mafi pisze barwnie i plastycznie, przekazuje uczucia bohaterów tak realnie, że czytelnik przeżywa z każdą postacią jej wzloty i upadki. Dzięki warsztatowi pisarskiemu tę książkę czyta się po prostu wyśmienicie, wsysa totalnie do swojego świata. Ta pisarka sprawia, iż oderwanie się od lektury jest niemożliwe!
"Sekret Julii" jest pełen nieoczekiwanych zwrotów akcji. W zasadzie przez prawie całą powieść nie wiedziałam, czego się spodziewać, w takim stopniu ta książka jest nieprzewidywalna. Tahereh Mafi ma takie pomysły, że czytelnik w zasadzie może po tej pisarce spodziewać się naprawdę wszystkiego. Wystarczy dodać to tego umiejętność autorki do budowania napięcia i przepis na długie godziny czytania murowany!
"Sekret Julii" to zapierający dech w piersiach sequel. Nie sądziłam, że drugi tom może być aż tak dobry, jednak Tahereh Mafi udowodniła mi, że owszem, może. Ta trylogia wzbudza wiele emocji, urzeka swoją oryginalnością i wciąga czytelnika w swoje szpony. Już nie mogę się doczekać, gdy sięgnę po finałową część "Dar Julii". Tym, którzy jeszcze nie zapoznali się z tą serią, gorąco ją polecam - nie macie na co czekać!
„Wiedziałam, że słowa mogą ranić, ale nie wiedziałam, że mogą zabić.”
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2014/07/tahereh-mafi-sekret-julii.html
Po przeczytaniu "Dotyku Julii" byłam w rozsypce, tak bardzo mi się spodobała ta powieść! Urzekł mnie ciekawy pomysł, a przede wszystkim nietypowy warsztat pisarski Tahereh Mafi. Dla przypomnienia, w pierwszej części poznaliśmy Julię Ferrars, zaledwie siedemnastoletnią dziewczyną obdarzoną tragiczną umiejętnością: jej dotyk zabija. Całe życie była odgradzana od ludzi,...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to