-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel22
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać2
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel3
Biblioteczka
2021-08-08
2020-07-26
2020-05-14
2018-07-04
2018-07-01
2018-03-11
"Kredziarz" to debiut C. J. Tudor. Dość nieudany debiut. Autorka sama zgubiła się we własnej historii. Po przeczytaniu właściwie do tej pory nie mam pojęcia co rysunki wykonane kredą na asfalcie mają wspólnego z morderstwem w lesie ani kto je wykonywał i po co. Nie mam też pojęcia dlaczego tytuł to "Kredziarz" skoro tak nazywany był nauczyciel ze względu na... rysowanie pastelami. W jaki sposób łączy się z kredowymi malunkami? Ten wątek w ogóle nie został wyjaśniony, na żadne z tych pytań nie otrzymałam odpowiedzi. Dodatkowo, choć autorka miała całkiem dobry pomysł z opisywaniem historii, w której przeszłość przeplata się z teraźniejszością, nie podołała wyraźnemu rozgraniczaniu wydarzeń przez co czytając "Kredziarza" zwłaszcza na początku, kompletnie nie mogłam stworzyć sobie linii czasu, która pozwoliłaby mi na chronologiczne ułożenie wydarzeń.
To nie jest książka warta niedzielnego popołudnia.
"Kredziarz" to debiut C. J. Tudor. Dość nieudany debiut. Autorka sama zgubiła się we własnej historii. Po przeczytaniu właściwie do tej pory nie mam pojęcia co rysunki wykonane kredą na asfalcie mają wspólnego z morderstwem w lesie ani kto je wykonywał i po co. Nie mam też pojęcia dlaczego tytuł to "Kredziarz" skoro tak nazywany był nauczyciel ze względu na... rysowanie...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-09-18
Jak do tej pory - najsłabsza ze wszystkich części. Niemal od początku wiedziałam kto jest mordercą i jaki był motyw przez co brakowało mi zafascynowania fabułą oraz napięcia towarzyszącego do tej pory książkom Becketta. Jestem wyjątkowo rozczarowana. Historia okazała się być dla mnie zbyt nudna i przewidywalna a do tego zaczynam mieć szczerze dość powracającego jak bumerang w każdym tomie wątku o śmierci żony i córki głównego bohatera. To już jest dla mnie po prostu męczące.
Jak do tej pory - najsłabsza ze wszystkich części. Niemal od początku wiedziałam kto jest mordercą i jaki był motyw przez co brakowało mi zafascynowania fabułą oraz napięcia towarzyszącego do tej pory książkom Becketta. Jestem wyjątkowo rozczarowana. Historia okazała się być dla mnie zbyt nudna i przewidywalna a do tego zaczynam mieć szczerze dość powracającego jak bumerang...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-09-03
2017-09-03
Tak samo jak zachwyciłam się pierwszym tomem - jestem zachwycona drugim. Simon Beckett pisze najlepsze kryminały jakie kiedykolwiek czytałam. Jest w nich wszystko: skomplikowana intryga, nieustające napięcie, morderstwa i nie taka prosta zagadka do rozwiązania. Uwielbiam to, że czytając jego książki można poczuć się jak detektyw, czasami dość łatwo wpadający w pułapki, bo przecież u Becketta kiedy zagadka wydaje się być rozwiązana to potem okazuje się, że nie zgadza się jeden fakt i morderca dalej grasuje nierozpoznany. Autor wykreował fantastycznych, żywych bohaterów: zainteresowanego kryminalistyką i nieco nieśmiałego Duncana, nieudolnego policjanta Frasera (który akurat jest nieco zbyt przerysowany) i jego przeciwieństwo - Brody'ego, ciekawską dziennikarkę Maggie czy dobrą, przemiłą i ciepłą gospodynię Ellen. Od pierwszej do ostatniej strony Beckett wciągnął mnie w swoją historię, do tego stopnia, że nie wyobrażałam sobie położyć się spać dopóki nie skończę "Zapisane w kościach". Rewelacyjny język, rewelacyjne napięcie i rewelacyjna fabuła!
Tak samo jak zachwyciłam się pierwszym tomem - jestem zachwycona drugim. Simon Beckett pisze najlepsze kryminały jakie kiedykolwiek czytałam. Jest w nich wszystko: skomplikowana intryga, nieustające napięcie, morderstwa i nie taka prosta zagadka do rozwiązania. Uwielbiam to, że czytając jego książki można poczuć się jak detektyw, czasami dość łatwo wpadający w pułapki, bo...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-02-02
Nie dałam rady tego skończyć. Podobał mi się początek, a potem z każdą stroną mój zachwyt spadał, aż w końcu umarłam z nudów przy rozmowie na Skype kiedy ruscy agenci ich przetrzymywali. Forst musiał być chyba jakimś tytanem skoro potrafił rozwiązywać tajemnice morderstw z potężnym bólem głowy, przeżywając jednocześnie wszelkie rosyjskie tortury bez większych problemów ;)
Nie dałam rady tego skończyć. Podobał mi się początek, a potem z każdą stroną mój zachwyt spadał, aż w końcu umarłam z nudów przy rozmowie na Skype kiedy ruscy agenci ich przetrzymywali. Forst musiał być chyba jakimś tytanem skoro potrafił rozwiązywać tajemnice morderstw z potężnym bólem głowy, przeżywając jednocześnie wszelkie rosyjskie tortury bez większych problemów ;)
Pokaż mimo to2016-12-09
2016-11-21
"Kasacja" to jedna z tych książek, którą trudno mi ocenić. O ile sama historia jest dość wciągająca, a co najlepsze - nieprzewidywalna, o tyle styl wypowiedzi bohaterów czy nadmierne osadzenie akcji w świecie rzeczywistym nieustannie mnie drażniło. Język, którym posługuje się Chyłka jest zwyczajnie prostacki, sama bohaterka sprawiała dla mnie wrażenie kobiety zwyczajnie wrednej i niewychowanej, która swój brak zdrowej pewności siebie wylewa na całą resztę świata. Poza tym wolałabym, gdyby Mróz wykorzystał jednak nieco więcej fikcji, darując sobie powoływanie na historię matki Madzi z Sosnowca, poetki, która zamordowała wraz z chłopakiem jego rodzinę czy cytowanie Waltosia i innych autorów podręczników.
"Kasacja" to jedna z tych książek, którą trudno mi ocenić. O ile sama historia jest dość wciągająca, a co najlepsze - nieprzewidywalna, o tyle styl wypowiedzi bohaterów czy nadmierne osadzenie akcji w świecie rzeczywistym nieustannie mnie drażniło. Język, którym posługuje się Chyłka jest zwyczajnie prostacki, sama bohaterka sprawiała dla mnie wrażenie kobiety zwyczajnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-28
Kryminały czy thrillery to takie książki, które muszę czytać jednym tchem. Jeśli sięgam po taką powieść to w zasadzie niezależnie od tego czy muszę zrobić mnóstwo pilniejszych rzeczy to i tak zatracę się w czytaniu i nic mnie od tego nie będzie w stanie odciągnąć. Zarówno "Dziewczyna, która igrała z ogniem" jak i "Zamek z piasku, który runął" zostały przeze mnie pochłonięte w zaledwie dwa dni, z czego dla tej drugiej zarwałam nawet noc, bo przecież cóż może być ważniejsze od przewspaniałej Lisbeth?
Ostatni tom tej trylogii (tak, wiem, jest jeszcze czwarta część Davida Lagercrantza, ale albo jej nie będę czytać albo muszę do niej dojrzeć) jest dla mnie trudny do ocenienia. Oczywiście książka sama w sobie jest rewelacyjna, to nie ulega wątpliwości - wciągnęła mnie od pierwszej do ostatniej strony pozostawiając po sobie pytanie "Ale co? To już koniec?". Również oczywistością jest, że życzyłam Lisbeth wszystkiego co najlepsze - mimo to, trochę się zawiodłam, że udał się cały genialny plan Mikaela i jego paczki nowych przyjaciół. Liczyłam na to, że jednak choć w jakimś malutkim punkcie coś się nie uda. Poza tym absolutnie nie podobały mi się dwie rzeczy: problemy Eriki oraz nowy związek Mikaela. W momencie kiedy Erika zdecydowała się odejść z "Millennium" w drugim tomie to zaczęłam ją nienawidzić, dlatego nawet cieszyłam się kiedy zaczęła mieć problemy z tajemniczym prześladowcą. Przestałam się cieszyć gdy sprawa się rozwiązała - nie usatysfakcjonowało mnie to, niestety. O związku Mikaela nie mam nawet za wiele do powiedzenia - dla mnie to jest taki typ faceta, który w ogóle nie powinien pojawiać się w tym samym zdaniu co wyrażenie "stały związek", dlatego gdy poinformował Erikę, że "chyba się zakochał" to załamałam ręce. Ja doskonale wiem, że thriller to nie książka, w której autor będzie się rozwodził nad uczuciami bohaterów i pokazywał jak im motylki w brzuchu tańcują na widok drugiej połówki, ale w tym przypadku po prostu między Mikaelem a Moniką brakowało tego lekkiego chociaż elementu romansu. Skoro Larsson ostatecznie zdecydował, że Mikael spróbuje się z kimś związać, bo się "zakochał", to droga do podjęcia tej decyzji powinna zawierać nieco więcej szczegółów niż poznanie, współpraca i seks kilka razy.
Największym zaskoczeniem tego tomu była dla mnie Annika. Do tej pory miałam wrażenie, że jest to kobieta, która na sali sądowej jako adwokat Lisbeth będzie dość naciągana. Ale to jak ona "zmasakrowała" kolokwialnie mówiąc tego pożal się Boże psychiatrę-pedofila było po prostu mistrzowskie i spowodowało, że sam przebieg procesu był dla mnie najlepszą częścią zakończenia trylogii.
Larssona polecam czytać w całości. Ja żałuję, że między pierwszym a drugim tomem miałam parę miesięcy przerwy, bo podejrzewam, że czytając wszystko jednym ciągiem byłabym pod jeszcze większym wrażeniem nad geniuszem i dopracowaniem tej fantastycznej trylogii. Mogę się czepiać naprawdę wielu rzeczy typu zbędny wątek "zakochania" Mikaela, ale na pewno nie przyczepię się tego, jak Larsson dopracował tę serię - przynajmniej mi nie udało się znaleźć żadnych błędów logicznych czy niedociągnięć. Podziwiam, że udało mu się napisać tak skomplikowaną i obfitą w szczegóły trylogię.
Kryminały czy thrillery to takie książki, które muszę czytać jednym tchem. Jeśli sięgam po taką powieść to w zasadzie niezależnie od tego czy muszę zrobić mnóstwo pilniejszych rzeczy to i tak zatracę się w czytaniu i nic mnie od tego nie będzie w stanie odciągnąć. Zarówno "Dziewczyna, która igrała z ogniem" jak i "Zamek z piasku, który runął" zostały przeze mnie pochłonięte...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-27
Dobry kryminał musi spełniać dla mnie trzy warunki: być krwawy albo pełen wymyślnych zbrodni, wciągający i nieprzewidywalny. Pierwsza część trylogii Larssona spełniła tylko częściowo pierwszy warunek a także w pełni drugi - mimo to byłam nieco zawiedziona, bo po tak szumnie polecanej mi książce spodziewałam się trochę czegoś innego. „Dziewczyna, która igrała z ogniem” okazała się być jednak o wiele lepsza od swojej poprzedniczki i spełniła każdy z wymaganych warunków, a do tego okazała się być wciągająca aż do przesady.
W drugiej części główną bohaterką jest Lisbeth i dzięki niezbyt szczęśliwemu zbiegowi okoliczności zostaje posądzona o potrójne morderstwo. Podejrzewam, że ta część zrobiła na mnie wrażenie dzięki temu, że nareszcie są ofiary i bezpośrednie zagrożenie. W "Mężczyznach, którzy nienawidzą kobiet" brakowało mi tego - niby były zamordowane dziewczyny, niby w różnoraki sposób grożono Mikaelowi, ale to wciąż nie było to co lubię. Muszę jednak przyznać, że do momentu pojawienia się morderstwa książka niezbyt mnie wciągnęła. Dopiero od tamtej chwili czytałam z prawdziwymi wypiekami na twarzy i ze złością, że policja wyciąga same błędne wnioski. Cieszę się, że Larsson postanowił w odpowiednim momencie zamordować parę osób, bo byłam już gotowa odłożyć tę powieść i zająć się czymś innym.
Przede wszystkim w dalszym ciągu lubię postać Lisbeth i cieszę się, że Larsson jej nie zepsuł, choć chwilami był tego bliski - drobna kobieta potrafiąca poturbować członków gangu motocyklowego raczej nie jest motywem dość realistycznym, a przy całym moim uwielbieniu do tej niezwykle inteligentnej i zamkniętej w sobie osoby, wolałabym ją jednak widzieć chociaż z podbitym okiem. W tej części autor postanowił uchylić rąbka tajemnicy wyjaśniając dlaczego sprawiająca wrażenie normalnej osoby, aczkolwiek nieco zamkniętej w sobie i wybitnie inteligentnej jest traktowana przez sąd i lekarzy jako ktoś skrajnie chory psychicznie. Mam jednak wrażenie, że dzięki temu wyjaśnieniu Lisbeth straciła coś nieokreślonego - podobała mi się jej kreacja jako osoby z problemami.
Jedyną rzeczą jaka mi niemiłosiernie działa na nerwy w książkach Larssona jest seksizm, wykorzystywanie seksualne i homofobia niektórych bohaterów. Kiedy tylko pojawiały się postacie Festa i Erikssona zgrzytałam zębami ze złości - naprawdę żałuję, że temu pierwszemu nie przytrafiło się coś złego, bo sposób prowadzenia przesłuchań z kobietami był oburzający. Mam nadzieję, że choć kolejna część będzie pozbawiona tej całej otoczki seksizmu.
Po przeczytaniu drugiej części doszłam też do wniosku, że chyba nie będę czytać kontynuacji serii napisanej przez Davida Lagercrantza - czuję, że może on nie dorównać Larssonowi i zrobić z głównych bohaterów coś, czego bardzo bym nie chciała.
Choć z reguły w trylogiach drugie części są gorsze od pierwszych, w tym przypadku muszę przyznać, że "Dziewczyna, która igrała z ogniem" podoba mi się o wiele bardziej niż "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet".
Dobry kryminał musi spełniać dla mnie trzy warunki: być krwawy albo pełen wymyślnych zbrodni, wciągający i nieprzewidywalny. Pierwsza część trylogii Larssona spełniła tylko częściowo pierwszy warunek a także w pełni drugi - mimo to byłam nieco zawiedziona, bo po tak szumnie polecanej mi książce spodziewałam się trochę czegoś innego. „Dziewczyna, która igrała z ogniem”...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-20
Jest to jedna z niewielu książek po przeczytaniu których mam ochotę dowiedzieć się gdzie mieszka autor, wkroczyć do niego w środku nocy i brutalnie zmusić aby mi wyjaśnił jak można było napisać tak okrutnie frustrujące dla czytelnika zakończenie. To złamanie podstawowej zasady dobrego obyczaju wobec swoich chlebodawców!
To jest bez wątpienia najlepsza część serii o prokuratorze Szackim. Nareszcie była wolna od seksualnych fantazji bohatera (po dwóch częściach w końcu Teo nawrócił się moralnie!) i nawet udało się autorowi wzbudzić w moim kamiennym sercu więcej emocji niż samo zaciekawienie związane z chęcią odkrycia tożsamości i przede wszystkim motywu mordercy.
Dla mnie Miłoszewski jest jedną z niewielu perełek polskiej literatury współczesnej. Mało kto uzyskał do tej pory moje uznanie ;)
Jest to jedna z niewielu książek po przeczytaniu których mam ochotę dowiedzieć się gdzie mieszka autor, wkroczyć do niego w środku nocy i brutalnie zmusić aby mi wyjaśnił jak można było napisać tak okrutnie frustrujące dla czytelnika zakończenie. To złamanie podstawowej zasady dobrego obyczaju wobec swoich chlebodawców!
To jest bez wątpienia najlepsza część serii o...
2015-12-19
Miłoszewski odwalił kawał świetnej roboty. Chęć dowiedzenia się "co dalej" spowodowała, że wolę iść na zajęcia nieprzygotowana niż czekać choćby jeden dzień dłużej na poznanie tożsamości mordercy - chylę czoła! Mimo wszystko, choć jestem pełna podziwu rewelacyjnego wątku kryminalnego, jednocześnie jestem zniesmaczona wątkiem obyczajowym. Szacki w tej części został pokazany dla mnie jako niewyżyty mężczyzna z kryzysem wieku średniego, który na widok kobiety potrafi myśleć tylko o tym jak wygląda bez ubrania. Nie było chyba rozdziału, w którym jako czytelnik mogłabym uniknąć kolejnych szczegółów na temat tego co tym razem go podnieciło ani jego wyobrażeń o seksualnych wygibasach w łóżku. Moim zdaniem Miłoszewski znacznie przekroczył granicę w tej części i nie przypadło mi to do gustu. Prawdę mówiąc to aż obawiam się tego jak będzie wyglądać trzecia część. Wątek kryminalny pewnie będzie równie świetny, ale patrząc na to, że w pierwszej części Szacki był zakłamaną świnią zdradzającą żonę a w drugiej niewyżytą świnią, dla której kobieta nie może być po prostu kobietą i musi być obiektem seksualnego pożądania bez względu na wiek i aparycję... Cóż, osobiście żywię pewne obawy czym tym razem zniechęci mnie do siebie prokurator Szacki.
Miłoszewski odwalił kawał świetnej roboty. Chęć dowiedzenia się "co dalej" spowodowała, że wolę iść na zajęcia nieprzygotowana niż czekać choćby jeden dzień dłużej na poznanie tożsamości mordercy - chylę czoła! Mimo wszystko, choć jestem pełna podziwu rewelacyjnego wątku kryminalnego, jednocześnie jestem zniesmaczona wątkiem obyczajowym. Szacki w tej części został pokazany...
więcej mniej Pokaż mimo to
Dawno nie czytałam tak nudnego i sztampowego kryminału.
Dawno nie czytałam tak nudnego i sztampowego kryminału.
Pokaż mimo to