-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać362
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
Biblioteczka
2015-09-01
2015-07-26
2015-12-28
2015-12-27
Dobry kryminał musi spełniać dla mnie trzy warunki: być krwawy albo pełen wymyślnych zbrodni, wciągający i nieprzewidywalny. Pierwsza część trylogii Larssona spełniła tylko częściowo pierwszy warunek a także w pełni drugi - mimo to byłam nieco zawiedziona, bo po tak szumnie polecanej mi książce spodziewałam się trochę czegoś innego. „Dziewczyna, która igrała z ogniem” okazała się być jednak o wiele lepsza od swojej poprzedniczki i spełniła każdy z wymaganych warunków, a do tego okazała się być wciągająca aż do przesady.
W drugiej części główną bohaterką jest Lisbeth i dzięki niezbyt szczęśliwemu zbiegowi okoliczności zostaje posądzona o potrójne morderstwo. Podejrzewam, że ta część zrobiła na mnie wrażenie dzięki temu, że nareszcie są ofiary i bezpośrednie zagrożenie. W "Mężczyznach, którzy nienawidzą kobiet" brakowało mi tego - niby były zamordowane dziewczyny, niby w różnoraki sposób grożono Mikaelowi, ale to wciąż nie było to co lubię. Muszę jednak przyznać, że do momentu pojawienia się morderstwa książka niezbyt mnie wciągnęła. Dopiero od tamtej chwili czytałam z prawdziwymi wypiekami na twarzy i ze złością, że policja wyciąga same błędne wnioski. Cieszę się, że Larsson postanowił w odpowiednim momencie zamordować parę osób, bo byłam już gotowa odłożyć tę powieść i zająć się czymś innym.
Przede wszystkim w dalszym ciągu lubię postać Lisbeth i cieszę się, że Larsson jej nie zepsuł, choć chwilami był tego bliski - drobna kobieta potrafiąca poturbować członków gangu motocyklowego raczej nie jest motywem dość realistycznym, a przy całym moim uwielbieniu do tej niezwykle inteligentnej i zamkniętej w sobie osoby, wolałabym ją jednak widzieć chociaż z podbitym okiem. W tej części autor postanowił uchylić rąbka tajemnicy wyjaśniając dlaczego sprawiająca wrażenie normalnej osoby, aczkolwiek nieco zamkniętej w sobie i wybitnie inteligentnej jest traktowana przez sąd i lekarzy jako ktoś skrajnie chory psychicznie. Mam jednak wrażenie, że dzięki temu wyjaśnieniu Lisbeth straciła coś nieokreślonego - podobała mi się jej kreacja jako osoby z problemami.
Jedyną rzeczą jaka mi niemiłosiernie działa na nerwy w książkach Larssona jest seksizm, wykorzystywanie seksualne i homofobia niektórych bohaterów. Kiedy tylko pojawiały się postacie Festa i Erikssona zgrzytałam zębami ze złości - naprawdę żałuję, że temu pierwszemu nie przytrafiło się coś złego, bo sposób prowadzenia przesłuchań z kobietami był oburzający. Mam nadzieję, że choć kolejna część będzie pozbawiona tej całej otoczki seksizmu.
Po przeczytaniu drugiej części doszłam też do wniosku, że chyba nie będę czytać kontynuacji serii napisanej przez Davida Lagercrantza - czuję, że może on nie dorównać Larssonowi i zrobić z głównych bohaterów coś, czego bardzo bym nie chciała.
Choć z reguły w trylogiach drugie części są gorsze od pierwszych, w tym przypadku muszę przyznać, że "Dziewczyna, która igrała z ogniem" podoba mi się o wiele bardziej niż "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet".
Dobry kryminał musi spełniać dla mnie trzy warunki: być krwawy albo pełen wymyślnych zbrodni, wciągający i nieprzewidywalny. Pierwsza część trylogii Larssona spełniła tylko częściowo pierwszy warunek a także w pełni drugi - mimo to byłam nieco zawiedziona, bo po tak szumnie polecanej mi książce spodziewałam się trochę czegoś innego. „Dziewczyna, która igrała z ogniem”...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-26
"Nie, Jem, mówię ci, że istnieje tylko jedna odmiana ludzi. Ludzie"
Jest pewien rodzaj książek, które można podsumować zaledwie jednym cytatem. "Zabić drozda" jest jedną z nich - powyższe słowa Skauta mówią w zasadzie o najważniejszym sensie tej powieści, choć nie wyczerpują wszystkiego, co można o niej powiedzieć. Z pewnością książka Harper Lee jest jedną z moich ulubionych, którą kocham na wszystkie sposoby, nie tylko ze względu na ważny temat, który porusza, ale również dlatego, że czytając ją, można powrócić do dzieciństwa.
"Zabić drozda" zostało wydane w 1960 roku, co można uznać za odważny krok jeśli spojrzymy na nastroje jakie wówczas panowały w Stanach Zjednoczonych - dla przypomnienia, 8 lat później przez kraj przelała się fala strajków mających na celu zniesienie dyskryminacji rasowej z postacią Martina Luthera Kinga na czele.
Powieść Harper Lee pisana jest z perspektywy sześcioletniej Jean Louise, zwanej Skautem. Opowiada historię społeczeństwa i wydarzeń związanych z oskarżeniem Toma Robinsona, młodego Murzyna, o gwałt białej nastolatki. Obroną mężczyzny zajmował się ojciec Skauta i Jema, głównych bohaterów "Zabić drozda", co było przyczyną wciągnięcia dzieci w tę sprawę. Myślę, że gdyby Harper Lee zdecydowała się uczynić wiodącą postacią osobę starszą to ta historia nie byłaby tak dająca do myślenia. Postać Jean Louise została doskonale wykreowana - jest prawdziwym dzieckiem, które widzi pewne sprawy w zupełnie inny sposób niż dorośli, zadaje typowo dziecięce pytania, jest bohaterką nieświadomą i ograniczoną ze względu na młody wiek. Nie mniej jednak warto zauważyć, że autorka na zaledwie 400 stronach pokazała również proces dojrzewania - nie mam na myśli dojrzewania z etapu dziecka do etapu nastolatki, ale proces odbywający się na przestrzeni kilku lat. W pierwszych rozdziałach mamy do czynienia z dziećmi wierzącymi w duchy, zajmującymi się psotami i dręczeniem sąsiadów owianych legendą, którą same tworzą. W ostatnich natomiast widzimy Jema, który spogląda na pewne rzeczy w sposób nieco dojrzalszy i zaczyna rozumieć proces oskarżonego Murzyna inaczej niż w czarno-białych barwach a także ze Skautem, która zaczyna szanować przestrzeń sąsiada, nie bije się z każdym kto urazi jej dumę a także potrafi zachować się w niektórych sytuacjach z godnością, nie naruszając wszystkich konwenansów.
Moje uznanie dla "Zabić drozda" skupia się przede wszystkim na tym, co Harper Lee uczyniła z głównymi bohaterami i w jak świetny sposób przypomina czytelnikowi dzieciństwo. Doceniam bardzo również niezwykle mądrą postać Atticusa, nie tylko ze względu na podjęcie się obrony Toma Robinsona ale również za podejście do dzieci i do życia.
Powieść czytałam pierwszy raz mając 14 lat. Pięć lat później uważam ją za tak samo fantastyczną jak wtedy. Dla mnie jest to obowiązkowa pozycja dla każdego i znajduje się na mojej subiektywnej liście klasyki literatury.
"Nie, Jem, mówię ci, że istnieje tylko jedna odmiana ludzi. Ludzie"
Jest pewien rodzaj książek, które można podsumować zaledwie jednym cytatem. "Zabić drozda" jest jedną z nich - powyższe słowa Skauta mówią w zasadzie o najważniejszym sensie tej powieści, choć nie wyczerpują wszystkiego, co można o niej powiedzieć. Z pewnością książka Harper Lee jest jedną z moich...
2015-12-27
Osoba, która napisała oficjalną recenzję powinna się za nią wstydzić i jeszcze raz zastanowić nad tym, czy w ogóle wie na jaki temat pisze. Prawdę mówiąc, kieruję to do wszystkich osób, które w swoich recenzjach użyły określenia "kontynuacja", bo to tylko świadczy o bezmyślnym czytaniu oraz niezwracaniu uwagi na fakty przewijające się przez historię. "Idź, postaw wartownika" nie jest w żadnym stopniu kontynuacją "Zabić drozda" i nie trzeba śledzić doniesień szeroko rozumianych mediów, żeby posiąść tę wiedzę. "Idź, postaw wartownika" zostało napisane wcześniej, odrzucone przez wydawcę, schowane do szuflady a ostatecznie wyciągnięte przez prawniczkę Harper Lee i wydane, jak już ktoś wspomniał - w dość kontrowersyjnych okolicznościach. I naprawdę, nie trzeba tego wiedzieć, żeby pomyśleć, że to nie może być kontynuacja - z dwóch powodów. Po pierwsze, nie zgadzają się fakty. Nie tylko Francis z wnuka Alexandry awansował na stopień jej syna, ale również zmieniony został jeden z głównych wątków "Zabić drozda" - Mayella Ewell została odmłodzona o pięć lat, a Atticus broniąc Murzyna przyjął zupełnie inną linię obrony. Nie wydaje mi się, żeby to był przejaw niekompetencji Harper Lee. Po drugie, w obu książkach pojawiają się identyczne fragmenty. Nie mam na myśli, że to samo zostało powiedziane innymi słowami, tylko całe akapity są słowo w słowo takie same.
Samej historii nie odważyłabym się ocenić przez pryzmat "Zabić drozda". Nie wydaje mi się, żeby porównywanie tych dwóch odmiennych książek, z tymi samymi bohaterami miało większy sens. W "Zabić drozda" czytelnik miał okazję spotkać się z sześcioletnią dziewczynką, która dopiero poznawała świat i miała jeszcze w dziecinny sposób proste podejście do sprawiedliwości. "Idź, postaw wartownika" to z kolei historia dorosłej kobiety, która w ciągu kilku dni rozgrywających się wydarzeń dojrzała a także zrozumiała, że nie wszystko jest czarne i białe, bo między tymi dwoma kolorami jest mnóstwo odcieni szarości. Dla mnie kwestia rasizmu to wątek poboczny - ważniejsza jest przemiana Jean Louise i oddzielenie swojego sumienia od sumienia najbliższych jej osób, pogodzenia się z tym, że można mieć inne poglądy, a jednocześnie nie skazywać takiej osoby na banicję.
Do gustu nie przypadł mi wuj Jack. Nie podobało mi się to, co na siłę sobą kreował ani ten nadmierny intelektualizm. Utrudniało mi to czytanie jego wywodów, które chwilami były bezsensownym bełkotem, odbieranym również tak przez Jean Louise. Wiele wątków jest moim zdaniem zbędnych - po ich przeczytaniu w mojej głowie pojawiało się pytanie "i co w związku z tym?".
Nie uważam jednak tej historii za złą. Przeciwnie - jest bardzo dobra jeśli potraktuje się ją jako osobny byt i na chwilę zapomni o tym, że niedługo potem wydane zostało "Zabić drozda". Bo porównując jedną książkę do drugiej można odnieść wrażenie, że "Idź, postaw wartownika" jest niedopracowane. Myślę, że jednak warto ją przeczytać głównie dlatego, że obie książki połączone ze sobą dają pewien obraz przekazu Harper Lee, który dotyczy nie tylko rasizmu, ale również własnego sumienia, poczucia równości i szeroko pojętej sprawiedliwości.
Osoba, która napisała oficjalną recenzję powinna się za nią wstydzić i jeszcze raz zastanowić nad tym, czy w ogóle wie na jaki temat pisze. Prawdę mówiąc, kieruję to do wszystkich osób, które w swoich recenzjach użyły określenia "kontynuacja", bo to tylko świadczy o bezmyślnym czytaniu oraz niezwracaniu uwagi na fakty przewijające się przez historię. "Idź, postaw...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-01-26
2015-09-25
Najsłabsza książka tego typu z jaką miałam do czynienia. Wyjątkowo się nią zawiodłam. Przede wszystkim jej wydanie jest dla mnie wręcz skandalicznym przykładem oszustwa. Czcionka jest wielkości takiej, że dalekowidzowi okulary zupełnie nie będą potrzebne, a do tego są ogromne marginesy i numery stron kilkanaście razy większe od liter! Gdyby tekst rozłożyć w klasyczny sposób na stronie i wydrukować go normalną czcionką to ta książka zamiast ponad 200 stron miałaby ich może 50. I to kosztuje 40 zł?! Nie jest warte nawet połowy tej ceny!
Pierwsza część tytułu wskazuje na to, że będą to wspomnienia łączniczek. Rzeczywiście, może jedno czy dwa były. Niektóre to nawet nie miały nic wspólnego z Powstaniem Warszawskim oprócz tego, że odnosiły się do tego okresu czasu. W tym przypadku również bardzo się zawiodłam, bo spodziewałam się, że ta książka będzie rzeczywiście zbiorem wspomnień łączniczek co do ich pracy, a to jest "tylko" zbieranina wspomnień wojennych (co prawda ciekawych) i z powstania, które zaledwie zahaczają o ten temat.
A już przede wszystkim zupełnie nie rozumiem dlaczego autorzy widnieją jako autorzy tej książki. Napisali od siebie wstęp i przeredagowali słowa kobiet na trzecią osobę pod zdjęciami. I tyle. Pod tym względem Patrycja Bukalska góruje, bo ona oprócz wspomnień w swojej książce zamieściła chociaż ich podsumowania.
Najsłabsza książka tego typu z jaką miałam do czynienia. Wyjątkowo się nią zawiodłam. Przede wszystkim jej wydanie jest dla mnie wręcz skandalicznym przykładem oszustwa. Czcionka jest wielkości takiej, że dalekowidzowi okulary zupełnie nie będą potrzebne, a do tego są ogromne marginesy i numery stron kilkanaście razy większe od liter! Gdyby tekst rozłożyć w klasyczny sposób...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-22
2015-12-22
2015-12-21
Okrucieństwo. Ta książka opisuje okrucieństwo. Znam historię i gdy zabierałam się do czytania byłam świadoma, że Mengele był potworem. Wiedziałam, że był okrutnym mordercą, który pod pretekstem badań robił ludziom potworne rzeczy. Ale w zderzeniu ze szczegółami ogólna wiedza niezbyt się przydaje. Potrzebowałam dobrych kilku dni aby przeczytać tę książkę. Ilość makabrycznych szczegółów nie pozwalała mi na czytanie "jednym tchem" - wiele razy zastanawiałam się jak człowiek człowiekowi może robić tak potworne rzeczy bez mrugnięcia okiem, bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia.
Nie będę oceniać tej pozycji, bo nawet nie wiem jakie kryteria miałabym wziąć pod uwagę.
Okrucieństwo. Ta książka opisuje okrucieństwo. Znam historię i gdy zabierałam się do czytania byłam świadoma, że Mengele był potworem. Wiedziałam, że był okrutnym mordercą, który pod pretekstem badań robił ludziom potworne rzeczy. Ale w zderzeniu ze szczegółami ogólna wiedza niezbyt się przydaje. Potrzebowałam dobrych kilku dni aby przeczytać tę książkę. Ilość makabrycznych...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-20
Jest to jedna z niewielu książek po przeczytaniu których mam ochotę dowiedzieć się gdzie mieszka autor, wkroczyć do niego w środku nocy i brutalnie zmusić aby mi wyjaśnił jak można było napisać tak okrutnie frustrujące dla czytelnika zakończenie. To złamanie podstawowej zasady dobrego obyczaju wobec swoich chlebodawców!
To jest bez wątpienia najlepsza część serii o prokuratorze Szackim. Nareszcie była wolna od seksualnych fantazji bohatera (po dwóch częściach w końcu Teo nawrócił się moralnie!) i nawet udało się autorowi wzbudzić w moim kamiennym sercu więcej emocji niż samo zaciekawienie związane z chęcią odkrycia tożsamości i przede wszystkim motywu mordercy.
Dla mnie Miłoszewski jest jedną z niewielu perełek polskiej literatury współczesnej. Mało kto uzyskał do tej pory moje uznanie ;)
Jest to jedna z niewielu książek po przeczytaniu których mam ochotę dowiedzieć się gdzie mieszka autor, wkroczyć do niego w środku nocy i brutalnie zmusić aby mi wyjaśnił jak można było napisać tak okrutnie frustrujące dla czytelnika zakończenie. To złamanie podstawowej zasady dobrego obyczaju wobec swoich chlebodawców!
To jest bez wątpienia najlepsza część serii o...
2015-12-19
Miłoszewski odwalił kawał świetnej roboty. Chęć dowiedzenia się "co dalej" spowodowała, że wolę iść na zajęcia nieprzygotowana niż czekać choćby jeden dzień dłużej na poznanie tożsamości mordercy - chylę czoła! Mimo wszystko, choć jestem pełna podziwu rewelacyjnego wątku kryminalnego, jednocześnie jestem zniesmaczona wątkiem obyczajowym. Szacki w tej części został pokazany dla mnie jako niewyżyty mężczyzna z kryzysem wieku średniego, który na widok kobiety potrafi myśleć tylko o tym jak wygląda bez ubrania. Nie było chyba rozdziału, w którym jako czytelnik mogłabym uniknąć kolejnych szczegółów na temat tego co tym razem go podnieciło ani jego wyobrażeń o seksualnych wygibasach w łóżku. Moim zdaniem Miłoszewski znacznie przekroczył granicę w tej części i nie przypadło mi to do gustu. Prawdę mówiąc to aż obawiam się tego jak będzie wyglądać trzecia część. Wątek kryminalny pewnie będzie równie świetny, ale patrząc na to, że w pierwszej części Szacki był zakłamaną świnią zdradzającą żonę a w drugiej niewyżytą świnią, dla której kobieta nie może być po prostu kobietą i musi być obiektem seksualnego pożądania bez względu na wiek i aparycję... Cóż, osobiście żywię pewne obawy czym tym razem zniechęci mnie do siebie prokurator Szacki.
Miłoszewski odwalił kawał świetnej roboty. Chęć dowiedzenia się "co dalej" spowodowała, że wolę iść na zajęcia nieprzygotowana niż czekać choćby jeden dzień dłużej na poznanie tożsamości mordercy - chylę czoła! Mimo wszystko, choć jestem pełna podziwu rewelacyjnego wątku kryminalnego, jednocześnie jestem zniesmaczona wątkiem obyczajowym. Szacki w tej części został pokazany...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-18
Nie czytam polskich książek. Rzadko kiedy wpadają mi w ręce, bo odczuwam irytację, gdy główni bohaterowie nazywają się pospolicie Ania i Janek, a dodatkowo często książka zapowiada się świetnie a kończy bardzo słabo. Wyjątkiem są te powieści, które czytałam w dzieciństwie - mam do nich sentymentalne podejście. Ale w przypadku "Uwikłania" muszę powiedzieć, że jestem niezwykle zaskoczona. Książka od początku do końca jest świetna. I nie mówię tylko o tym, że nareszcie głównym bohaterem jest prokurator a ja darzę ten zawód niezwykłą sympatią, ale również dlatego, że zagadka okazała się tak skomplikowana, że do ostatniej strony nie wiedziałam kto jest mordercą. Dałabym bez wahania 8 gwiazdek, gdyby nie jedna rzecz - brzydzę się ludźmi, którzy zdradzają swoich partnerów. Za każdym razem, gdy Szacki i Monika spotykali się, gdy myślał o niej czy kontaktował się z nią to moja sympatia do niego spadała do zerowego poziomu i odczuwałam wobec niego niechęć. Naprawdę mam ogromną nadzieję, że od kolejnej części Teo będzie trwał tylko przy jednej kobiecie. Nieważne przy której - byle przy jednej.
Nie czytam polskich książek. Rzadko kiedy wpadają mi w ręce, bo odczuwam irytację, gdy główni bohaterowie nazywają się pospolicie Ania i Janek, a dodatkowo często książka zapowiada się świetnie a kończy bardzo słabo. Wyjątkiem są te powieści, które czytałam w dzieciństwie - mam do nich sentymentalne podejście. Ale w przypadku "Uwikłania" muszę powiedzieć, że jestem...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-17
2015-10-07
2015-12-17
2015-12-17
Nie wiem czy opinię zacząć od słów "przerażające" czy "spodziewałam się czegoś innego". Przerażające - to pierwsze określenie, które przyszło mi do głowy, gdy uświadomiłam sobie, że te dzieci w ogromnej ilości przypadków nie trafiały do normalnego domu, nie były adoptowane i kochane przez swoich "nowych" rodziców, a stanowiły po prostu tanią siłę roboczą. Zmienianie imion dzieciom (a w przypadku Niamh aż dwukrotne!) kojarzy mi się z niezwykle przedmiotowym podejściem. Historia Niamh podobała mi się, czego nie mogę powiedzieć o historii Molly. Ta "współczesna" część zawierała za dużo potocznych wyrażeń, a wulgaryzmy, które się w pewnym momencie pojawiły według mnie były całkowicie zbędne - jedynie mnie jeszcze bardziej zniechęciły do Molly. Poza tym irytowało mnie, że autorka zamiast napisać "kupiła sobie różową szminkę" pisała "kupiła sobie szminkę Maybelline Wet Shine Lip Color in Mauvelous". A przykładów takich było mnóstwo. Sama Molly zresztą sprawiała wrażenie dość płytkiej osóbki wraz z jej niedowierzaniem, że 91-letnia pani może żyć bez Facebooka - co mnie w zasadzie nie dziwi, bo autorka jest Amerykanką, a Amerykanie w swoich powieściach często mnie zadziwiają swoją mentalnością, czego największym przykładem jest "Kochając pana Danielsa" B. Cherry i kwestia zamykania się w szkolnej toalecie i płakania z powodu żartów kolegów z dużych piersi niemal dorosłej licealistki. Poza tym cała historia w wersji współczesnej była przewidywalna. Gdyby pozbyć się Molly albo zmienić ją na nieco bardziej ogarniętą bohaterkę to książka uzyskałaby ode mnie większe uznanie. W tym przypadku uznanie kieruję jedynie w stronę historii Niamh.
Nie wiem czy opinię zacząć od słów "przerażające" czy "spodziewałam się czegoś innego". Przerażające - to pierwsze określenie, które przyszło mi do głowy, gdy uświadomiłam sobie, że te dzieci w ogromnej ilości przypadków nie trafiały do normalnego domu, nie były adoptowane i kochane przez swoich "nowych" rodziców, a stanowiły po prostu tanią siłę roboczą. Zmienianie imion...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-16
To nie jest w żadnym wypadku kryminał - do tego trzeba czegoś więcej niż morderstwa. Nie zmienia to faktu, że jestem ABSOLUTNIE ZACHWYCONA postacią Frances Gray! To jest właśnie ten typ bohaterki i kobiety, który uwielbiam: sufrażystka, sprzeciwiająca się konwenansom i szukająca własnej drogi w życiu, odrzucająca mężczyznę, którego kocha ze względu na swoje ideały oraz dumę. Była gotowa pomagać rannym żołnierzom, poświęcić się aby ratować farmę i ojca a potem wychowywać dzieci swojej przyjaciółki. Niezłomna do końca, opanowana i silna na każdej stronie, w niemal każdej sytuacji. Dla mnie jest to bohaterka fantastyczna. Z wadami, owszem, bo jednak mimo miłości do Johna, to w stosunku do Laury była raczej nieczułą osobą, ale to wszystko miało sens i wynikało z tego co przeżyła. Poza tym cała historia działa się w pierwszej połowie XX wieku, kiedy świat zmagał się ze zmianami wynikającymi z postępu, a jednocześnie musiał radzić sobie z dwoma okrutnymi wojnami. Dla mnie jest to idealne tło wydarzeń, a za fakt pokazania działania sufrażystek mogłabym autorce wystawić milion gwiazdek. Jedynym wątkiem, który mnie w ogóle nie interesował to problemy Barbary i jej męża. Prawdę mówiąc, gdyby wyciąć te dwie postacie i ich wątek, a losy Laury potoczyć nieco inaczej to uznałabym tę książkę za jeszcze lepszą, choć nawet o tej formie, która powstała mogę powiedzieć tylko jedno - jest świetna.
To nie jest w żadnym wypadku kryminał - do tego trzeba czegoś więcej niż morderstwa. Nie zmienia to faktu, że jestem ABSOLUTNIE ZACHWYCONA postacią Frances Gray! To jest właśnie ten typ bohaterki i kobiety, który uwielbiam: sufrażystka, sprzeciwiająca się konwenansom i szukająca własnej drogi w życiu, odrzucająca mężczyznę, którego kocha ze względu na swoje ideały oraz...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-10
Kryminały czy thrillery to takie książki, które muszę czytać jednym tchem. Jeśli sięgam po taką powieść to w zasadzie niezależnie od tego czy muszę zrobić mnóstwo pilniejszych rzeczy to i tak zatracę się w czytaniu i nic mnie od tego nie będzie w stanie odciągnąć. Zarówno "Dziewczyna, która igrała z ogniem" jak i "Zamek z piasku, który runął" zostały przeze mnie pochłonięte w zaledwie dwa dni, z czego dla tej drugiej zarwałam nawet noc, bo przecież cóż może być ważniejsze od przewspaniałej Lisbeth?
Ostatni tom tej trylogii (tak, wiem, jest jeszcze czwarta część Davida Lagercrantza, ale albo jej nie będę czytać albo muszę do niej dojrzeć) jest dla mnie trudny do ocenienia. Oczywiście książka sama w sobie jest rewelacyjna, to nie ulega wątpliwości - wciągnęła mnie od pierwszej do ostatniej strony pozostawiając po sobie pytanie "Ale co? To już koniec?". Również oczywistością jest, że życzyłam Lisbeth wszystkiego co najlepsze - mimo to, trochę się zawiodłam, że udał się cały genialny plan Mikaela i jego paczki nowych przyjaciół. Liczyłam na to, że jednak choć w jakimś malutkim punkcie coś się nie uda. Poza tym absolutnie nie podobały mi się dwie rzeczy: problemy Eriki oraz nowy związek Mikaela. W momencie kiedy Erika zdecydowała się odejść z "Millennium" w drugim tomie to zaczęłam ją nienawidzić, dlatego nawet cieszyłam się kiedy zaczęła mieć problemy z tajemniczym prześladowcą. Przestałam się cieszyć gdy sprawa się rozwiązała - nie usatysfakcjonowało mnie to, niestety. O związku Mikaela nie mam nawet za wiele do powiedzenia - dla mnie to jest taki typ faceta, który w ogóle nie powinien pojawiać się w tym samym zdaniu co wyrażenie "stały związek", dlatego gdy poinformował Erikę, że "chyba się zakochał" to załamałam ręce. Ja doskonale wiem, że thriller to nie książka, w której autor będzie się rozwodził nad uczuciami bohaterów i pokazywał jak im motylki w brzuchu tańcują na widok drugiej połówki, ale w tym przypadku po prostu między Mikaelem a Moniką brakowało tego lekkiego chociaż elementu romansu. Skoro Larsson ostatecznie zdecydował, że Mikael spróbuje się z kimś związać, bo się "zakochał", to droga do podjęcia tej decyzji powinna zawierać nieco więcej szczegółów niż poznanie, współpraca i seks kilka razy.
Największym zaskoczeniem tego tomu była dla mnie Annika. Do tej pory miałam wrażenie, że jest to kobieta, która na sali sądowej jako adwokat Lisbeth będzie dość naciągana. Ale to jak ona "zmasakrowała" kolokwialnie mówiąc tego pożal się Boże psychiatrę-pedofila było po prostu mistrzowskie i spowodowało, że sam przebieg procesu był dla mnie najlepszą częścią zakończenia trylogii.
Larssona polecam czytać w całości. Ja żałuję, że między pierwszym a drugim tomem miałam parę miesięcy przerwy, bo podejrzewam, że czytając wszystko jednym ciągiem byłabym pod jeszcze większym wrażeniem nad geniuszem i dopracowaniem tej fantastycznej trylogii. Mogę się czepiać naprawdę wielu rzeczy typu zbędny wątek "zakochania" Mikaela, ale na pewno nie przyczepię się tego, jak Larsson dopracował tę serię - przynajmniej mi nie udało się znaleźć żadnych błędów logicznych czy niedociągnięć. Podziwiam, że udało mu się napisać tak skomplikowaną i obfitą w szczegóły trylogię.
Kryminały czy thrillery to takie książki, które muszę czytać jednym tchem. Jeśli sięgam po taką powieść to w zasadzie niezależnie od tego czy muszę zrobić mnóstwo pilniejszych rzeczy to i tak zatracę się w czytaniu i nic mnie od tego nie będzie w stanie odciągnąć. Zarówno "Dziewczyna, która igrała z ogniem" jak i "Zamek z piasku, który runął" zostały przeze mnie pochłonięte...
więcej Pokaż mimo to