-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać467
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2016-02-26
2016-02-24
2016-11-29
2016-12-29
2016-11-25
2016-11-20
2016-11-16
2016-09-29
2016-11-18
2016-10-29
2016-10-29
2016-09-24
Kiedy do sześćdziesiątej strony kilka razy zdążyły mnie zirytować płytkie i schematyczne męsko-damskie zachowania i przemyślenia bohaterów, wpadłam na chwilę do Janka z tramwajnr4 i jednym okiem zerknęłam na jego recenzję "Kamfory". Napisał, że to "udany kryminał z potencjałem na kontynuację", więc zagryzłam zęby i postanowiłam wytrwać. Niestety, sto stron później było tak samo słabo.
Kulminacja przyszła na kilkadziesiąt stron przed końcem, kiedy coś, co przeczytałam, było tak bezdennie głupie, że dałam ujście swojemu rozdrażnieniu na głos i nie przebierając w słowach. Zwłaszcza to pierwsze raczej mi się nie zdarza.
Kontynuowałam twardo właściwie tylko z jednego powodu i to jest jedyny plus tej książki: zagadnienie mikroekspresji i mowy ciała. Temat, w którym - wedle mojej wiedzy - autorka dobrze się spisała i fajnie go wykorzystała.
Cała powieść, natomiast, napisana jest tak, że zaczęłam się zastanawiać, czy autorka nie dążyła do jakiegoś minimum ilości stron. Mnóstwo tam słów zbędnych, zdań przekazujących to samo, ale używających do tego innych wyrażeń. Irytujące, w końcu męczące. Do tego tajemnice, ciążące na sumieniach obojga bohaterów, które od pierwszych stron i zbyt często i głośno krzyczały, żeby je wyjawić. Niekoniecznie trzeba było aż takie wielkie transparenty im wywieszać. Irytujące.
Zapewne od połowy czytałam przez pryzmat nieudanego początku i czepiałam się wielu rzeczy, których w innym wypadku może bym nawet nie zauważała. Ale jednak czytało mi się źle. Od pierwszych stron spodziewając się, dokąd zmierzają bohaterowie, przyglądałam się im z... - wiem, nadużywam tego słowa - irytacją. Było kilka sytuacji do przewidzenia już od pierwszych chwil, bez polotu, które może przeszłyby gładko, ale w jakiejś innej oprawie.
I jeszcze jedno. Stadnina koni, to miejsce, gdzie przede wszystkim konie się hoduje. Nie sądzę, by znowu tak wiele ich było pod Krakowem (co zostało zasugerowane pod koniec). Zdecydowanie więcej jest po prostu stajni i to raczej w takim miejscu bohaterka odreagowywała stres. Tak więc do wszystkich zarzutów dochodzi, prawdopodobnie, błąd logiczny - niestety bardzo częsty, co nie znaczy, że powinien ujść płazem.
http://zksiazkapodrodze.blogspot.co.uk
Kiedy do sześćdziesiątej strony kilka razy zdążyły mnie zirytować płytkie i schematyczne męsko-damskie zachowania i przemyślenia bohaterów, wpadłam na chwilę do Janka z tramwajnr4 i jednym okiem zerknęłam na jego recenzję "Kamfory". Napisał, że to "udany kryminał z potencjałem na kontynuację", więc zagryzłam zęby i postanowiłam wytrwać. Niestety, sto stron później było tak...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-01-02
Bardzo rzadko, ale zdarzało mi się czasem płakać podczas czytania. Nie tym razem jednak. To była historia, podczas której zapominałam oddychać. Historia, podczas której czułam, jak napinam wszystkie mięśnie w bezsilnym oczekiwaniu na to, co się stanie. Opowieść, podczas której zebrane uczucia były tak silne, że nie wiedziały, jak się wydostać na zewnątrz.
Pierwszy raz w życiu tak bardzo zżyłam się z bohaterami i tak mocno przeżywałam ich los. Nie zewnętrznie - ale w środku, jak największe oczekiwanie, jak największą rozpacz, po których zostaje kamienna twarz, ale rozbite i rozedrgane wnętrze.
I będę bezkrytyczna. Nie przyczepię się do niczego, chociaż pewnie bym mogła, bo wszystkie "ale" bledną przez pryzmat wrażenia całości.
Bardzo rzadko, ale zdarzało mi się czasem płakać podczas czytania. Nie tym razem jednak. To była historia, podczas której zapominałam oddychać. Historia, podczas której czułam, jak napinam wszystkie mięśnie w bezsilnym oczekiwaniu na to, co się stanie. Opowieść, podczas której zebrane uczucia były tak silne, że nie wiedziały, jak się wydostać na zewnątrz.
Pierwszy raz w...
2016-09-19
2010-12-29
2016-09-07
2010-12-12
2016-09-01
Nigdy nie lubiłam i nadal nie lubię poezji. Jednak w całej mojej czytelniczej podróży znalazło się kilka wyjątków, z których pierwszym była Wisława Szymborska.
Nie podejmę się próby oceny jej twórczości. Nie napiszę, że jej wiersze mnie poruszyły, wywarły wrażenie, odmieniły, dały do myślenia, ani żadnego innego z podobnych frazesów. Może tak było, a może nie.
Tym, co przede wszystkim do mnie trafiło, jest forma: krótka i treściwa - choć nie zawsze taka oczywista - proza ujęta w wersy.
"Nic zwyczajnego" nie jest biografią, nie odpowie więc w pełni na pytanie, jaka była Szymborska. To ledwie, albo aż, wyklejanka - taka, jakie robiła dla przyjaciół i znajomych z wycinków z gazet i magazynów: trochę tego, trochę tamtego, kawałek z lewego profilu, kawałek z prawego, odrobina poetki, ciut zwykłego życia podejrzanego gdzieś zza winkla.
Rusinek płynie przez lata swojego sekretarzowania poetce od Nobla aż do jej ostatniego oddechu. Skleja z fragmentów obrazów jej portret, składa ze skrawków wydarzeń jej osobowość. Nie ma w tym jednak patetyzmu, ani wyniosłości. Tak, wynosi Szymborską wysoko, ale nie stawia jej pomników. Jej twórczość robi to wystarczająco dobrze za niego.
Dla wielbicieli poezji Szymborskiej to pozycja obowiązkowa. Dla wywołania uśmiechu, może odrobiny zadumy, w końcu - i to przecież nie spojler - żalu, że takie jest życie.
I tylko jednego - zwłaszcza przez wzgląd na profesję autora - nie mogę tej pozycji wybaczyć: Woody['ego] Allena...
http://zksiazkapodrodze.blogspot.co.uk
Nigdy nie lubiłam i nadal nie lubię poezji. Jednak w całej mojej czytelniczej podróży znalazło się kilka wyjątków, z których pierwszym była Wisława Szymborska.
Nie podejmę się próby oceny jej twórczości. Nie napiszę, że jej wiersze mnie poruszyły, wywarły wrażenie, odmieniły, dały do myślenia, ani żadnego innego z podobnych frazesów. Może tak było, a może nie.
Tym, co...
2016-08-28
Dobra, ale tylko miejscami.
Mam wrażenie, że ten Mały Książę filozofuje zbyt dorośle, zbyt moralizatorsko, podczas gdy ten wyszły spod pióra Exuperego jest mądry mądrością dziecka, jego jeszcze naiwnej i w gruncie rzeczy prostej obserwacji.
Tak, wiem, wszystko można wytłumaczyć tym, że przecież nikt nie twierdzi, że te historyjki na pewno wyszły spod pióra autora "Małego Księcia", a jeśli nawet, to z jakiegoś powodu zostały przez niego odrzucone. Niemniej uważam to za bardzo słaby chwyt asekuracyjny.
Co mnie jeszcze uderzyło - przeczytanie kilkunastu stron, które mnie zajęło może z dziesięć minut, narratorowi zajęło tyle, że jego przyjaciel tłumacz zdążył wypić cztery (!) kawy... Poważnie?
zksiazkapodrodze.blogspot.co.uk
Dobra, ale tylko miejscami.
Mam wrażenie, że ten Mały Książę filozofuje zbyt dorośle, zbyt moralizatorsko, podczas gdy ten wyszły spod pióra Exuperego jest mądry mądrością dziecka, jego jeszcze naiwnej i w gruncie rzeczy prostej obserwacji.
Tak, wiem, wszystko można wytłumaczyć tym, że przecież nikt nie twierdzi, że te historyjki na pewno wyszły spod pióra autora "Małego...
2016-08-28
Rewelacja!
Dawno nie czytałam tak wciągającego kryminału. Świetnie skonstruowana i żywiołowa akcja momentami zahaczająca o triller. Materiał na naprawdę dobry film.
"Sekret Wesaliusza" to obskurne ulice XIX-wiecznej Barcelony, świat medycyny przesiąknięty męską dumą, korupcja, wina i kara, w końcu miłość i walka o marzenia. Nienachalnie i bez moralizatorstwa, za to z pomysłem i naprawdę dużym wyważeniem tematów.
Sukces tego typu książek tkwi także w tym, żeby nie odkryć zbyt szybko wszystkich kart, ale i nie zirytować ciągłym "wiem, ale nie powiem". I to się autorowi udało, bo regularnie odpowiadając na kolejne pytania, z niemal każdym zakończonym rozdziałem zostawia nas z nowymi.
Nie lubię kończyć dobrych książek, bo zakończenia niezmiennie mnie rozczarowują. I właściwie ciągle nie wiem, czy te książki po prostu nie są takie dobre, czy to ja jestem już zbyt wymagająca, czy też - i to mi się wydaje w tej chwili najbardziej prawdopodobne - niezadowolenie wynika z focha, że nie domyśliłam się rozwiązania.
No nie domyśliłam się. Nie byłam nawet blisko...
zksiazkapodrodze.blogspot.co.uk
Rewelacja!
Dawno nie czytałam tak wciągającego kryminału. Świetnie skonstruowana i żywiołowa akcja momentami zahaczająca o triller. Materiał na naprawdę dobry film.
"Sekret Wesaliusza" to obskurne ulice XIX-wiecznej Barcelony, świat medycyny przesiąknięty męską dumą, korupcja, wina i kara, w końcu miłość i walka o marzenia. Nienachalnie i bez moralizatorstwa, za to z...
Po świetnej Trylogii czasu ("Czerwień rubinu", "Błękit szafiru", "Zieleń szmaragdu") nazwisko autorki trafiło do puli tych, po których książki sięgam bez wahania.
Dlatego "Silver - księgi snów" kupiłam od razu oba dostępne tomy (na trzeci trzeba czekać prawdopodobnie do maja 2017 roku). I nie dość, że się nie zawiodłam, to do szału doprowadza mnie, że nie mogę sięgnąć po kolejny. I kolejny.
I kolejny.
Tak, wiem, "Silver" to trylogia, więc na jednym "ikolejnym" się skończy, co już teraz mnie przygnębia.
Co mnie tak kręci w tej literaturze młodzieżowej? Po pierwsze: pomysł. Niesztampowy, oryginalny, intrygujący. Po drugie: wykonanie. Książki są zwarte w treści, nieprzegadane, zaopatrzone tylko w te szczegóły, które są potrzebne. Nie znoszę rozwlekłych opisów, w których tonie akcja. Tonie w sensie dosłownym, tak, że nie dycha. A potem nie dycham i ja, bo wykańcza mnie próba zapamiętania, na czym stanęły wydarzenia, zanim bohater zaczął szczegółowo opisywać, co jadł na śniadanie. Przez dwie strony.
Gier ma wyczucie, na ile można wstrzymać akcję, żeby nie przegiąć. I świetnie dawkuje tajemnice. Nie irytująco i nie nachalnie, chociaż, przyznaję, dość często uchyla tylko ich rąbek, co jest dość ryzykowne, bo łatwo przesadzić. Część z nich rozwiązuje się w poszczególnych częściach, na pozostałe - wiążące serię - musimy poczekać do ostatniego tomu.
I bohaterowie. Tu również Gier okazała się litościwa, bo na pierwszy plan wysunęła ten nieirytujący typ nastolatków, stereotypowy posłużył w zasadzie wyłącznie za kontrast i tło. Liv Silver zachowuje się więc sensownie, nie odbiegając jednak przy tym jakoś specjalnie od zachowań przeciętnej młodzieży. No, może tej rozsądniejszej ich części. Niemniej wykazuje przy tym również duże poczucie humoru, więc jej dialogi są lekkostrawne, a i to, co przemilcza, trzyma się kupy i nie dzieli włosa na czworo.
Naprawdę z niecierpliwością czekam na trzeci tom i na kolejne serie tej autorki. Co po podróżach w czasie i świadomym śnieniu jeszcze wymyśli?
http://zksiazkapodrodze.blogspot.co.uk
Po świetnej Trylogii czasu ("Czerwień rubinu", "Błękit szafiru", "Zieleń szmaragdu") nazwisko autorki trafiło do puli tych, po których książki sięgam bez wahania.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toDlatego "Silver - księgi snów" kupiłam od razu oba dostępne tomy (na trzeci trzeba czekać prawdopodobnie do maja 2017 roku). I nie dość, że się nie zawiodłam, to do szału doprowadza mnie, że nie mogę sięgnąć po...