-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę Julii Biel „Times New Romans”LubimyCzytać2
-
ArtykułySpotkaj Terry’ego Hayesa. Autor kultowego „Pielgrzyma” już w maju odwiedzi PolskęLubimyCzytać2
-
Artykuły[QUIZ] Te fakty o pisarzach znają tylko literaccy eksperciKonrad Wrzesiński25
-
ArtykułyWznowienie, na które warto było czekaćInegrette0
Biblioteczka
2023-08
2023-12-31
2023-12
2023-12
2023-12
2023-12
2023-12
2023-11-28
2023-11-22
„Ciepła, pełna niewymuszonego humoru i ironicznego brytyjskiego dowcipu komedia kryminalna z uroczymi bohaterami, których nie sposób nie polubić.”
To pierwsze zdanie opisu powieści „Morderców tropimy w czwartki” Richarda Osmana.
I po przeczytaniu zgadzam się z tym, że bohaterów nie sposób nie polubić i że jest to ciepła historia. Nie można również odmówić jej brytyjskości. O tak! Jest bardzo, ale to bardzo brytyjska! Ale co do tego humoru, to przykro mi, ale nie zauważyłam, ale bardzo prawdopodobne, że się nie znam.
Dziarscy staruszkowie z zamiłowaniem do rozwiazywania zagadek kryminalnych zawsze wzbudzali moją sympatię. I tym razem mnie nie zawiedli. Ibrahim, Ron, Joyce oraz Elizabeth (która w mojej wyobraźni jest mieszaniną panny Marple i Jamesa Bonda) to świetny team, wzajemnie się uzupełniający i wspierający. Udowadniający, że życie na ostatniej prostej wcale nie musi być nudne.
Richard Osman prezentuje misternie skonstruowaną intrygę, mylne tropy i niespiesznie toczącą się akcję. Wszystko tutaj jest idealnie wyważone i przemyślane. Każda z postaci ma swoje tajemnice, każda jest podejrzana i każda może okazać się niewinna. Ogromnym plusem tej historii jest to, że przerwa, nawet taka dłuższa, nie przeszkadza w bezproblemowym kontynuowaniu lektury. Krótkie rozdziały przyspieszają czytanie, a przemieszczanie się pomiędzy różnymi bohaterami nie powoduje zamieszania i konsternacju, przy kim właściwie się znajdujemy.
Prócz wciągającej zagadki do rozwiązania to powieść o godzeniu się z odejściem znajomych i ukochanych, ale też o miłości, która trwa przez dziesiątki lat. Dla mnie stanowiło to doskonałą mieszankę kryminału i ciepłej, obyczajowej opowieści.
„Ciepła, pełna niewymuszonego humoru i ironicznego brytyjskiego dowcipu komedia kryminalna z uroczymi bohaterami, których nie sposób nie polubić.”
To pierwsze zdanie opisu powieści „Morderców tropimy w czwartki” Richarda Osmana.
I po przeczytaniu zgadzam się z tym, że bohaterów nie sposób nie polubić i że jest to ciepła historia. Nie można również odmówić jej...
2023-07
Często akcja kryminałów lub thrillerów, które wybierałam do czytania działa się w Stanach, Wielkiej Brytanii, Skandynawii lub w Polsce. Dzięki rekomendacjom Sabiny Pisarek oraz (nie czarujmy się, głównie dzięki temu) wygranym u niej na profilu książkom sięgnęłam po „Przeklętą rzeźbę z Bolonii” Grega Krupy, włoski kryminał z frapującą zagadką.
Nieoczekiwane spotkanie we mgle i przekazanie kamiennej rzeźbionej głowy to zaledwie początek…
Od przeczytania książki minęło kilka miesięcy, ale często przypomina mi się dynamika, soczysta nuta przygody, tajemnicze okultystyczne bractwa i sekrety, które mnożą się zamiast rozwiązywać.
Motyw sztuki scala całość i (przynajmniej w moim przypadku) jest czymś świeżym, z czym dość rzadko miewam do czynienia. Sceny rodem z filmów awanturniczych i sensacyjnych oraz pełen emocji finał sprawiły, że ta książka jeszcze na długo zostanie w mojej pamięci. No i już zawsze charakterystyczna rzeźba będzie kojarzyła mi się z perypetiami Davide, Diany i Giacomo oraz niepowtarzalnym klimatem najstarszego uniwersyteckiego miasta.
Często akcja kryminałów lub thrillerów, które wybierałam do czytania działa się w Stanach, Wielkiej Brytanii, Skandynawii lub w Polsce. Dzięki rekomendacjom Sabiny Pisarek oraz (nie czarujmy się, głównie dzięki temu) wygranym u niej na profilu książkom sięgnęłam po „Przeklętą rzeźbę z Bolonii” Grega Krupy, włoski kryminał z frapującą zagadką.
Nieoczekiwane spotkanie we...
2023-11-08
„Ktoś tu był przed tobą” to historia głównie romantyczna, która zabierze was do odległej Hiszpanii. Czyta się szybko, lekko i przyjemnie, a od pędzącej akcji z finałowych rozdziałów nie sposób się oderwać. Przesłanie, które ze sobą niesie przygoda Soni troszkę się gubi, ale nie można odmówić jej powagi. Bo przecież nie można kogoś zmusić do miłości, nie można kochać za siebie i kogoś, a pierwsza miłość nie zawsze jest tą ostatnią.
Potrzebowałam takiej lekkiej, niezobowiązującej historii, napisanej przyjemnym stylem. Może troszkę grymasiłam, że tak dużo jest tego wątku romansowego, a to, na co czekałam dostałam dopiero w drugiej części powieści, ale z drugiej strony tytuł zaklasyfikowany jest jako obyczajowa, romans, więc teoretycznie było to do przewidzenia.
Spędziłam z tą opowieścią przyjemne chwile i czekam na kolejne powieści tej autorki.
„Ktoś tu był przed tobą” to historia głównie romantyczna, która zabierze was do odległej Hiszpanii. Czyta się szybko, lekko i przyjemnie, a od pędzącej akcji z finałowych rozdziałów nie sposób się oderwać. Przesłanie, które ze sobą niesie przygoda Soni troszkę się gubi, ale nie można odmówić jej powagi. Bo przecież nie można kogoś zmusić do miłości, nie można kochać za...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10-25
„Ukryte intencje” są drugim romansem biurowym jaki przeczytałam w ciągu kilku ostatnich lat i nie będę ukrywać, że bardzo w nim przepadłam.
Trzeba przyznać, że Cassie jest pomysłowa, choć jej plan może budzić pewne moralne wątpliwości. Za to Hunter gotów jest bronić swego szefa niczym Cerber i świetnie mu to wychodzi. Pomiędzy tą dwójką iskrzy niemal od początku, chociaż na starcie te iskry nie mają z uczuciem nic wspólnego.
Niezwykle przypadła mi do gustu relacja tej dwójki, rodzące się między nimi uczucie i to jak niedopowiedzenia i sekrety prowadzą do nieporozumień. Kupiło mnie powolne budzenie się uczucia między nimi, bawiły ich słowne przepychanki i aluzje. Ten wątek doskonale wpasował się w „mój” romantyzm. Sceny bardziej spicy też się tu znajdą, chociaż akurat mnie bardziej interesowało jak dalej potoczy się relacja Huntera i Cassie, kiedy sprawa się rypnie, bo prędzej czy później musi.
*
Co dla mnie ważne, i może dla Was też, Camille Gale oprócz romansu wplotła tutaj też inne motywy. Choćby ten wyjściowy, popychający główną bohaterkę do wymyślenia planu, który zmieni jej życie – poznanie swoich biologicznych rodziców; tę naturalną (jak mi się zdaje) potrzebę adoptowanych dzieci, żeby dowiedzieć się jak wyglądali, kim byli i dlaczego ich zostawili biologiczni rodzice.
Dzięki rozdziałom poświęconym przeszłości poznajemy Logana Sandersa i wybrankę jego serca, co dopełnia tej historii. Takie rozwiązanie sprawdziło się o wiele lepiej niż gdybyśmy prawdę o przeszłości poznali w rozmowie bohaterów, czy krótkich wspomnieniach.
*
To właśnie tajemnice z przeszłości, motyw romantyczny oraz bardzo dobre poprowadzenie wątków skupiało moją uwagę na lekturze. Czyta się lekko i bardzo szybko.
Szukasz biurowego romansu, mającego do zaoferowania coś więcej niż tylko romans, od którego trudno się oderwać? Zachęcam do sięgnięcia po „Ukryte intencje” Camille Gale.
„Ukryte intencje” są drugim romansem biurowym jaki przeczytałam w ciągu kilku ostatnich lat i nie będę ukrywać, że bardzo w nim przepadłam.
Trzeba przyznać, że Cassie jest pomysłowa, choć jej plan może budzić pewne moralne wątpliwości. Za to Hunter gotów jest bronić swego szefa niczym Cerber i świetnie mu to wychodzi. Pomiędzy tą dwójką iskrzy niemal od początku, chociaż...
2023-10-09
„Okruchy lodu” to jednocześnie trudna, bolesna, piękna i wzruszająca powieść. Wypełniona po brzegi emocjami i sekretami, tak jak to potrafi zrobić Patrycja Żurek. Zachwyciła mnie relacja Lauriego i Jarzębiny, podszyta humorem, podejrzeniami, ostrożnością, obawą, ale też wzajemnym przyciąganiem i fascynacją sekretami tej drugiej strony (przynajmniej w przypadku Fina).
Tu nie ma niczego przesłodzonego, jest realizm i życie takie jakie znamy z codzienności. Tu każda z postaci ma swoje traumy i często niezaleczone rany z przeszłości. Głównym motywem są przemoc domowa, odpokutowanie win i konfrontacja z przeszłością. Lecz znajdziecie tu także rodzące się powoli zaufanie, wzajemną pomoc, niezwykły zimowy klimat i poświęcenie.
*
Akcja dzieje się na przestrzeni kilku zimowych miesięcy i choć zahacza o okres świąteczny, to z całą pewnością nie można „Okruchów lodu” nazwać powieścią świąteczną. Zimową jak najbardziej. Autorka rewelacyjnie oddała mroźny, śnieżny klimat podkarpacia. Przy okazji serwuje czytelnikom garść informacji o specyfikach kulinarnych tej części kraju oraz o obchodach świąt w Finlandii, co stanowi miłe urozmaicenie.
*
Momentami ciężko mi się czytało, gardło ściskało się boleśnie, a w oczach stawały łzy. Nie tyle ze wzruszenia (choć przy jednej scenie tak), co bezradności, bo sytuacje o jakich tu czytamy zdarzają się w wielu domach. Na szczęście traumatyczne wątki zostały odpowiednio zrównoważone, przez co lektura nie jest tylko przytłaczająca, ale też niesie ze sobą dobre emocje.
„Okruchy lodu” to jednocześnie trudna, bolesna, piękna i wzruszająca powieść. Wypełniona po brzegi emocjami i sekretami, tak jak to potrafi zrobić Patrycja Żurek. Zachwyciła mnie relacja Lauriego i Jarzębiny, podszyta humorem, podejrzeniami, ostrożnością, obawą, ale też wzajemnym przyciąganiem i fascynacją sekretami tej drugiej strony (przynajmniej w przypadku Fina).
Tu nie...
Los potrafi płatać okrutne figle. Wera pod wpływem Oli opuszcza się w nauce, wagaruje i może mieć problem ze zdaniem nadchodzącej matury. Postanawia wziąć się w garść, nadrobić zaległości i ograniczyć spotkania z (co tu dużo mówić) toksyczną przyjaciółką. Ten jeden, ostatni raz daje się wmanewrować w wypad do popularnego klubu. Potem jest mrok, przemoc, beznadzieja i nieliczne okruchy światła i dobra.
Choć czy w rzeczywistości New Blindley można mówić o dobru i nadziei?
*
Już wcześniej miałam okazję czytać teksty Natalii Hermansy i jej styl przypadł mi do gustu, wiedziałam więc czego mniej więcej się spodziewać. Wiadomo, styl ewoluuje, a i nie bez znaczenia jest sama historia. Dostałam to, czego oczekuję podczas czytania: emocji. W przypadku tej opowieści dawka była tak duża, że jeszcze długo po skończeniu we mnie buzowały.
Początek niekoniecznie wciąga. Autorka pokazuje charaktery głównych bohaterów, ich otoczenie, wzajemne relacje Wery i Oli. Zabiera nas także do tajemniczego miejsca, w którym poznajemy Gabi, Henry’ego i Nicolasa. Jednak im dalej, tym robi się coraz bardziej ciekawie i ani się obejrzałam, a za mną była połowa książki.
Oddanie głosu większej ilości bohaterów ma swoje niewątpliwe plusy. Lepiej możemy przyjrzeć się zależnościom i rzeczywistości miasta wampirów. Dostrzec wielowymiarowość postaci oraz ich motywacji. Postaci jest dużo, ale moja uwaga najbardziej skupiała się na Weronice, Gabi i Henry’m. Za każdą z pozostałych postaci stoją ich historie i przeszłość. Każda z nich jest wyjątkowa, choć mogłoby się wydawać, że mniej znacząca. Dzięki temu cała powieść nabiera głębszego znaczenia.
Moją ulubioną postacią był Henry. Chłopak, mimo swojej potwornej natury (o czym autorka nie pozwala zapomnieć), był tak bardzo ludzki. Zagubiony, wrażliwy, przytłoczony świadomością okropieństw, w których brał udział. Tak bardzo pragnący spokoju i miłości.
*
Z całą pewnością „Światła…” nie są romantyczną powieścią o błyszczących w słońcu wampirach. Znajdziemy tu wątek romantyczny poprowadzony subtelnie, przedstawiony krótkimi i nasyconymi emocjonalnie scenami, od których niejednokrotnie ściska się serce. Tak bardzo kibicowałam tym bohaterom, tak mocno trzymałam za nich kciuki, tak bardzo moja romantyczna strona natury pragnęła dla nich szczęścia… Trzeba przyznać, że autorka rozdała tym postaciom dość niekorzystne karty. Ale przecież nawet na gruzach kwitną kwiaty…
„Przez ułamek sekundy poczuł, jakby istniała dla nich szansa, jakby naprawdę dostrzegła w nim człowieka… przez jedną krótką jak mgnienie oka chwilę…”
„Światła…” przede wszystkim są o determinacji, woli przetrwania, wzajemnej pomocy i przyjaźni zrodzonej w trudnych warunkach. Tym co spotyka dziewczyny nawiązują również do tematu niewolnictwa i przedmiotowego traktowania ludzi. Zachowanie Nicolasa zaś unaocznia chorobliwe poczucie kontroli, pragnienie władzy i skrzętnie skrywane rozczarowanie oraz gorycz, które nie minęły z upływem dekad.
*
Chociaż wspomniałam o mroku i brutalności nie znajdziecie tutaj drastycznych scen. Sposób pisania autorki jest przyjemny, płynny i wciągający. Idealnie równoważą się dialogi z opisami, przez co szybko ubywa kolejnych stron.
Ja odbierałam „Światła…” emocjami. Niesamowicie do mnie przemawiały i zdecydowanie ogromny w tym udział umiejętności pisarskich Natalii Hermansy. Natomiast pełen dynamiki koniec książki nie pozwala się od oderwać i zostawia z myślami: „co tu się właśnie zadziało”.
Nieśmiało można też przypuszczać, że mogłaby pojawić się kontynuacja, ale prawdę mówiąc lubię, gdy autor/ka zostawia mnie z taką niepewnością i pozwala samej dopowiedzieć sobie ciąg dalszy.
*
Opuszczenie murów New Blindley jest praktycznie niemożliwe. Czy jednak uda się to Weronice, Oli, Gabi i Henry’emu? Koniecznie musicie się sami przekonać.
Los potrafi płatać okrutne figle. Wera pod wpływem Oli opuszcza się w nauce, wagaruje i może mieć problem ze zdaniem nadchodzącej matury. Postanawia wziąć się w garść, nadrobić zaległości i ograniczyć spotkania z (co tu dużo mówić) toksyczną przyjaciółką. Ten jeden, ostatni raz daje się wmanewrować w wypad do popularnego klubu. Potem jest mrok, przemoc, beznadzieja i...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-09
Biopunk, survival horror, humor?
Poproszę wszystkie.
Biopunk, postapo, survival horror i humor, to motywy, które biorę zawsze i chętnie, dlatego tak bardzo zaciekawiła mnie historia autorstwa Adrianny Biełowiec „Gen 56”. Miałam możliwość przeczytać ją w ramach udziału w booktourze, zorganizowanym przez Oliwię Tybulewicz.
Tak prawdę mówiąc z biopunkiem w literaturze miałam po raz pierwszy do czynienia i nabrałam ochoty na więcej.
Szeregowy Aksel Sikora ma do wyboru albo pójść do więzienia, albo wziąć udział w wyprawie na odległą planetę Proxima e. Oczywistym było wybranie tej drugiej opcji i tutaj zaczyna się wielka i wielce niebezpieczna przygoda zdawałoby się zwykłego szeregowego.
Plusami były stosunkowo niewielka objętość (raptem 140 stron przyjemnym dla oka fontem), dynamika (dzieje się dużo i szybko) oraz objaśnienia niezwykłych futurystycznych rozwiązań. Jak dla mnie te wszystkie wynalazki ciut za bardzo ułatwiały problematyczne kwestie, ale nie będę się zbytnio czepiać. Gdyby nie takie rozwiązania Aksela ubiliby zaraz na wstępie i nie byłoby przygody. Warto również wspomnieć o lekkości pióra, humorze i niezwykle barwnej wyobraźni autorki.
*
Jeśli chodzi o to, co nie było oczywiste dla szeregowego, a dla mnie tak, to trochę wywracałam oczami, ale młody na swoje usprawiedliwienie ma to, że autorka wrzuciła go w takie atrakcje, że nie dziwię się, że nie miał czasu ani może ochoty na rozkminianie takich rzeczy i analizowanie co, kto mu napomknął. Nie będę wam zdradzać, o co chodzi, byłby to bowiem ogromny spojler. Aczkolwiek, ten pomysł bardzo mi się podobał. Jest oryginalny i dobrze uzasadniony fabularnie.
Było interesująco, krótko, treściwie i dużo się działo. Takiej lektury potrzebowałam.
Biopunk, survival horror, humor?
Poproszę wszystkie.
Biopunk, postapo, survival horror i humor, to motywy, które biorę zawsze i chętnie, dlatego tak bardzo zaciekawiła mnie historia autorstwa Adrianny Biełowiec „Gen 56”. Miałam możliwość przeczytać ją w ramach udziału w booktourze, zorganizowanym przez Oliwię Tybulewicz.
Tak prawdę mówiąc z biopunkiem w literaturze miałam...
2023-09
„Zwrotnik Dzioborożca. Azja Południowo-Wschodnia” to publikacja podróżnicza autorstwa Mariusza Łapińskiego i Magdaleny Gumowskiej.
Piękne, staranne wydanie, na błyszczącym papierze, okraszone mnóstwem nieziemskich fotografii. Pełne ciekawostek, relacji z podróży, przybliżające czytelnikowi kulturę odwiedzanych krajów, a także specyficzną dla nich florę i faunę. Dodatkowym atutem są odnośniki do konkretnych relacji filmowych na YouTube.
Azja jest fascynująca, a ja już wcześniej miałam przyjemność „podróżować” wraz z autorami po Australii i nie dać się jej zjeść, więc wiedziałam, że będzie ciekawie, z humorem, merytorycznie i pięknie. Mimo to nie potrafiłam się wciągnąć. Czytałam, przerywałam i znów wracałam.
To była trudna wyprawa. Trochę frustrująca i większą uwagę przywiązywałam do zachwycania się zdjęciami niż poznawania treści. Denerwował mnie drobny druk i tym razem czytało się niekomfortowo.
Z całą pewnością jest to jednak książka warta przeczytania, jeśli tylko relacje podróżnicze i cudowne fotografie.
„Zwrotnik Dzioborożca” przeczytałam dzięki udziałowi w booktourze u Czytam dla przyjemności.
„Zwrotnik Dzioborożca. Azja Południowo-Wschodnia” to publikacja podróżnicza autorstwa Mariusza Łapińskiego i Magdaleny Gumowskiej.
Piękne, staranne wydanie, na błyszczącym papierze, okraszone mnóstwem nieziemskich fotografii. Pełne ciekawostek, relacji z podróży, przybliżające czytelnikowi kulturę odwiedzanych krajów, a także specyficzną dla nich florę i faunę. Dodatkowym...
2023-09
Bezpośrednia kontynuacja „Ważki. Przeobrażenie” zabiera nas w dwa miejsca i do dwóch grup bohaterów: Tomka i Klary oraz Weroniki i Jana, a także napotkanych przez nich nowych postaci. A tych jest całkiem sporo.
W przypadku pierwszej wspomnianej pary niezbyt przywiązywałam do nich uwagę. Jeśli chodzi o drugą, tam było nieco lepiej, choć mówiąc szczerze najbardziej zapadł mi w pamięci Joon-gi. Kojarzycie tych wymuskanych, ślicznych chłopców z zespołów k-pop? No to, tak właśnie wyglądał w mojej wyobraźni ten bohater. I to jest spoko, tylko w pewnym momencie naszła mnie refleksja, że na swój sposób wszedł w rolę Jana z pierwszej części – fascynował, niepokoił, denerwował, wprowadzał zamęt w głowie Weroniki i pokazywał jej (nie tylko zresztą on) inną rzeczywistość, niż ta, którą jej pchano przed oczy.
Ciężko było mi się wkręcić w ten tom. Spodziewałam się, że akcja raczej nie będzie pędzić i bardziej skupimy się na przeżywaniu i obserwowaniu, ale wyjątkowo tym razem mnie to mierziło. Jednym z powodów mógł być mój ogólny brak chęci do czytania, ale nie potrafię ocenić w jakim dominującym stopniu miało to wpływ na odbiór, a w jakim coś nie zagrało z rozłożeniem napięcia i dynamiką fabuły.
*
Narrację śledzimy naprzemiennie z perspektywy Tomka i Weroniki. Te Tomka bardziej mi przypadły do gustu, bo działo się więcej, mimo że częściej zdarzały się przegadane momenty, a zbite bloki tekstu zniechęcały do czytania. Mogłam też przyjrzeć się światu poza wielkim miastem.
Weronika natomiast zabiera nas w pozornie idylliczne miejsce. Tam bliżej poznajemy mityczne Kolorowe Miasto, ujawniają się również liczne sekrety i mroczna natura Piotra Czarneckiego.
Nie potrafiłam emocjonalnie związać się z Weroniką. To, co zostało dzięki niej ujawnione poszerzyło moją wiedzę o stworzonym świecie, zachowanie Joon-gi bawiło i mile łechtało moją romantyczną stronę natury, chociaż żadnego romansu pomiędzy tą dwójką nie było. Zaś postępowanie Jana wprowadzało w zdumienie i budziło niechęć do tej postaci. Wątek silnego podporządkowania woli ojca oraz zasłużenie na jego szacunek został tutaj dobrze przedstawiony, tak samo jak niszczycielska siła niedomówień, sekretów i braku zaufania.
*
Autorka pokazała mi oczami Tomka przeżywanie żałoby przez Klarę i jej radzenie sobie z sytuacją (bądź nie) i nowymi zadaniami, jakie postawiło przed nią życie. Czułam jej ból doskonale, ściskało mi się serce, gdy cierpiała. Lecz w przypadku Weroniki nie czułam absolutnie nic, bo też nic autorka mi nie pokazała. Jakby w poprzedniej części nie zginęła tragicznie jej dopiero co odnaleziona babcia i nie została oddzielona od przyjaciół, o których też jakoś wyjątkowo często nie myśli. Bardzo mnie to gniotło.
*
„Ważka. Niespokojny lot” Anny Stokłosy dzieje się bezpośrednio po wydarzeniach z pierwszej części. Pozwala zobaczyć więcej świata i doświadczyć go jeszcze bardziej. Jest też bardziej brutalnie, chociaż raczej nie bywamy bezpośrednio świadkami tej brutalności.
Znajdziecie tutaj między innymi walkę o przetrwanie, dystopijną rzeczywistość, sekrety, intrygi, niedomówienia, wystawioną na próbę miłość, radzenie sobie z żałobą i traumą.
Zwrot akcji w końcowych scenach wprowadza kolejne niewiadome. Przyznaję, że kompletnie tego zwrotu nie rozumiem. Intryguje mnie, ale nie wiem jak go interpretować. Niemniej już przez wzgląd na pojawienie się nowego gracza chętnie przeczytam kiedyś kolejną część.
Bezpośrednia kontynuacja „Ważki. Przeobrażenie” zabiera nas w dwa miejsca i do dwóch grup bohaterów: Tomka i Klary oraz Weroniki i Jana, a także napotkanych przez nich nowych postaci. A tych jest całkiem sporo.
W przypadku pierwszej wspomnianej pary niezbyt przywiązywałam do nich uwagę. Jeśli chodzi o drugą, tam było nieco lepiej, choć mówiąc szczerze najbardziej zapadł mi...
2023-08
Historie napisane przez Joannę Krystynę Radosz biorę w ciemno, bo ma rewelacyjny, naszpikowany emocjami bardzo dobry styl pisania. Kieruje uwagę czytelników na ważne tematy i swoją wielką, szczerą pasją do sportu obdarza wykreowanych bohaterów.
Do sportu mi daleko, ale jak w przypadku „Jednym tchem” gotowa byłam zostać fanką łyżwiarstwa figurowego (ogólnie lubię sobie jeśli przypadkiem trafię, choć kibicka ze mnie żadna), tak w przypadku „Dziewczyny w różowym” gotowa byłam przybliżyć sobie żużel. Bo musicie wiedzieć, że w Klamce o żużlu jest dużo.
Nie może być inaczej skoro główna bohaterka i narratorka tej opowieści jest wielką fanką tego sportu. Taką wiecie… przez duże F. I, o matko, jak ona cudnie kibicuje, jak mądrze wspiera, jak bardzo kocha.
Luiza Patrycja Klamkowska, prócz bycia wielką fanką żużla, jest również uczennicą klasy maturalnej, ma swój charakterystyczny styl (różowy) i niezwykle ambitne plany na przyszłość: chce zdawać rozszerzoną maturę z fizyki i zdawać na politechnikę. Początek roku okazuje się być bardziej skomplikowany i trudniejszy niż zakładała. W dodatku w jej rzeczywistości pojawia się pewien sympatyczny (i genialny) chłopak oraz grupka składająca się z przebrzydłych typów i typiary.
*
Joanna Krystyna Radosz w fenomenalny sposób potrafiła wciągnąć mnie w życie Klamki, dylematy i doświadczenia swojej bohaterki. Ileż razy chciałam Klamkę przytulić. Ileż razy gardło ścisnęło mi się z emocji i jak bardzo zgrzytałam zębami na niesprawiedliwość i brak reakcji.
„Dziewczyna w różowym” to napisana emocjami historia o przełamywaniu stereotypów; o tym, że warto walczyć o swoje przekonania i marzenia, ale nie za wszelką cenę. Autorka obrazuje jak istotne jest postawienie swojego dobra psychicznego ponad wcześniejsze założenia i chęć udowodnienia swoich racji oraz jakie to trudne i dojrzałe. A co najważniejsze robi to w sposób naturalny i przekonujący.
To powieść dla wszystkich, bo niezależnie od wieku walczymy o siebie, o swoje pasje, chcemy komuś coś udowadniać. Czasem, nawet wtedy, gdy jesteśmy samodzielni i ogarniamy rzeczywistość, pragniemy, żeby ktoś się nami zaopiekował, nie oceniał, tylko podał ciepłą herbatę i z wyrozumieniem pozwolił na przeżywanie emocji.
Niezależnie od wieku możemy znaleźć się w sytuacji, gdy trzeba postawić sprawę jasno i nie brać na siebie emocji drugiej osoby. To powieść o tym, że odpuszczanie to nie poddawanie się, a prośba o pomoc nie jest oznaką słabości.
*
Tak w wielkim skrócie znajdziecie tutaj (tak między innymi):
▪️Licealną rzeczywistość, skupioną na maturalnej klasie
▪️Akcję rozgrywającą się w dość krótkim czasie (miesiąc z kawałkiem)
▪️Żużel
▪️Silną, wrażliwą i mądrą bohaterkę
▪️Przyjaźń
▪️Niedoskonałych rodziców i nauczycieli
▪️Jeszcze więcej żużla
▪️Mnóstwo przeróżnych emocji
▪️Rówieśnicze relacje
▪️Uniwersalne przesłanie
I to wszystko naprawdę świetnie napisane.
Historie napisane przez Joannę Krystynę Radosz biorę w ciemno, bo ma rewelacyjny, naszpikowany emocjami bardzo dobry styl pisania. Kieruje uwagę czytelników na ważne tematy i swoją wielką, szczerą pasją do sportu obdarza wykreowanych bohaterów.
Do sportu mi daleko, ale jak w przypadku „Jednym tchem” gotowa byłam zostać fanką łyżwiarstwa figurowego (ogólnie lubię sobie...
2023-08-26
Wiecie co mnie kupiło w przypadku „Mojej martwej dziewczyny”?
Jedno zdanie.
Historia o miłości, silniejszej niż śmierć, i morderstwie, które przeraziło nieumarłych (fragment opisu).
No i to, że główna bohaterka jest zombie. Ale nie myślcie sobie, że to taka cuchnąca istota, z odłażącymi płatami gnijącego ciała i takie tam. Nic z tych rzeczy. Jutka ma fioletowe włosy, nosi krótkie szorty i koszulkę, ma nieziemską siłę, nadpobudliwość i wysokie libido. Bardzo wysokie libido, ale o tym lepiej niż ja opowie wam Piotr, którego oczami śledzimy wydarzenia.
Tajemnicze morderstwa to ja biorę, proszę państwa, w ciemno. A tym bardziej takie dziejące się wśród nieumarłych, duchów, ghuli, porońców. Ogólnie bardzo przypadł mi do gustu świat stworzony przez Marcina Bartosza Łukasiewicza. Nikt nie neguje istnienia takich istot jak duchy, zjawy, a nawet zombie. Inna kwestia to taka czy te dwa światy wzajemnie się akceptują. Kruche porozumienie zostaje naruszone przez brutalne morderstwo. No i dzieją się rzeczy…
*
Narracja w większości opiera się na dialogach i absolutnie mi to nie przeszkadzało. Jutka ma niewyparzony język, nie stroni też od przekleństw, a opisy są krótkie i klarowne. Może trochę za mało wiadomo o rzeczywistości Piotra i Jutki, a szkoda, bo to bardzo wdzięczne uniwersum.
Sama fabuła też nie jest zbyt skomplikowana i odniosłam wrażenie, że zagadka kryminalna służy bardziej pokazaniu świata i relacji bohaterów, a te nie są wcale takie oczywiste, jak mogłoby się to wydawać. I z całą pewnością autor dba, żeby czytelnik nie nudził się podczas lektury i tak kończy rozdziały w ten perfidny sposób, że nie sposób nie zacząć czytać kolejnego.
*
„Moja martwa dziewczyna” to pozornie lekka historyjka z wątkiem kryminalnym i romantycznym. Nie brakuje tu drastyczniejszych opisów i cielesnych uniesień, ale pomiędzy tą lekkością i dynamizmem kryją się tutaj też akceptacja odmienności, pokojowe współistnienie, trauma, nienawiść, poliamoria.
Wiecie czym jest poliamoria? Ja wiedziałam, ale pierwszy raz spotkałam się z tym w powieści i ogromnie mi się ten wątek podobał. Szczególnie w taki nietypowym miejscu jak tutaj i wśród takich postaci.
Uważam, że to bardzo udany debiut. Mam nadzieję, że autor jeszcze pozwoli nam wrócić do świata Piotra i Jutki. I w końcu dowiem się jak powstaje zombie 😉
Wiecie co mnie kupiło w przypadku „Mojej martwej dziewczyny”?
Jedno zdanie.
Historia o miłości, silniejszej niż śmierć, i morderstwie, które przeraziło nieumarłych (fragment opisu).
No i to, że główna bohaterka jest zombie. Ale nie myślcie sobie, że to taka cuchnąca istota, z odłażącymi płatami gnijącego ciała i takie tam. Nic z tych rzeczy. Jutka ma fioletowe włosy,...
Powtarzam to przy każdym zbiorze tego typu, powtórzę i tutaj: każda z historii jest zróżnicowana, zarówno pod względem pomysłu, jak i stylistyki. Lecz tym, co w przypadku „Nocnych mar” bardzo przyjemnie mnie zaskoczyło jest naprawdę wysoki poziom warsztatu autorów i autorek. Językowe bogactwo, różnorodność stylistyczna oraz narracyjna sprawiły, że każde z opowiadań było niezwykłą podróżą. Nie każde podobało mi się tak samo, niezależnie od tego jak dobrze zostało napisane. W przypadku „Mar” skupiałam się głównie na ich odbiorze, więc ocena poszczególnych opowieści będzie bardzo, bardzo, ale to bardzo subiektywna.
*
Z całą pewnością „Nocne mary” nie są dla osób o słabych nerwach, nie lubiących drastycznych, brutalnych opisów czy scen przemocy. Choć natężenie takich scen jest mocno zróżnicowane, stosowne ostrzeżenie jest jak najbardziej adekwatne.
Część historii skupia się na mocnych wrażeniach, akcji i brutalnych działaniach, część oddziałuje bardziej emocjonalnie, opierając się na grozie czyhającej gdzieś w tle i niepokojących niedopowiedzeniach. Niektóre są przewidywalne, w innych fabuła nieoczekiwanie skręca i zmienia wcześniejsze postrzeganie. Wyczuwalna jest inspiracja przeszłością (mniej lub bardziej odległą), legendami oraz skomplikowanym i fascynującym działaniem ludzkiego umysłu, gotowego kreować najokrutniejsze okropieństwa.
Zdecydowanie jest to jedna z najlepszych antologii, jakie przeczytałam w ciągu tego roku.
Powtarzam to przy każdym zbiorze tego typu, powtórzę i tutaj: każda z historii jest zróżnicowana, zarówno pod względem pomysłu, jak i stylistyki. Lecz tym, co w przypadku „Nocnych mar” bardzo przyjemnie mnie zaskoczyło jest naprawdę wysoki poziom warsztatu autorów i autorek. Językowe bogactwo, różnorodność stylistyczna oraz narracyjna sprawiły, że każde z opowiadań było...
więcej Pokaż mimo to