rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Każdy ma jakieś tajemnice… Jaki jest ciężar twoich?

Jakikolwiek motyw tajemnic z przeszłości lub sekretów rodzinnych jest dla mnie niebywale pociągający. A jeśli do tego dochodzi czarująca okładka w niebanalnych przyciągających wzrok kolorach, tym bardziej mam ochotę sięgnąć po dany tytuł. Tak właśnie stało się w przypadku „Pomiędzy nami tajemnice” Katarzyny Grzebyk. Już sam tytuł sugerował co mniej więcej może na mnie czekać na kartach powieści. Tajemnice, tajemnice i jeszcze więcej tajemnic.

Oczekiwałam wciągającej historii, dobrze napisanej pod względem narracyjnym, z tajemnicami, które nie okażą się nazbyt przewidywalne i dostałam to, na co liczyłam.

*

Rok 2022. Marcelina zostaje postawiona pod ścianą i musi napisać wywiad rzekę ze znanym sportowcem Mateuszem Jurewiczem, który rok wcześniej popadł w niełaskę mediów i uciekł gdzieś na prowincję. Tygodnie, które Marcelina spędzi w małej wsi Niebylec zmienią jej życie.

Rok 1950. W tragicznym w skutkach pożarze kina objazdowego ginie wielu dorosłych i dzieci. Wśród ofiar znajdują się rodzice urodzonego kilka tygodni wcześniej chłopczyka. O jego istnieniu wie tylko akuszerka, która towarzyszyła mu w przyjściu na świat.

*

Czytałam bez pośpiechu, zajęło mi to cztery dni, przy czym ostatnią ćwiartkę przeczytałam w jedno popołudnie. Tę ostatnią, bo ciekowość mocno pchała mnie do przodu. Zdecydowanie na plus jest objętość książki (około 300 stron to tak akurat) oraz krótkie rozdziały (takie zawsze przyspieszają czytanie). Zaś naprzemienne przeplatanie się Teraz i Kiedyś podsyca ciekawość.

*

Katarzyna Grzebyk zdecydowanie potrafi władać piórem i w krótkich, treściwych słowach odmalować sceny pełne emocji. Niektóre z nich naprawdę mocno zapadły mi w pamięć (pożar kina i wizyta w domu opieki najbardziej). Powieść jest mocno obyczajowa, miejscami wręcz dramatyczna, ale i motyw romantyczny znalazł tu swoje miejsce. Leciutki i delikatny, ale jakże cudnie poprowadzony.

Wątkiem, który na dobre przyszpilił mnie do książki jest tajemnica związana z rodziną Marceliny. Denerwowało mnie, że autorka tak oszczędnie dawkuje pewne informacje, momentami wręcz zataja je przed czytelnikiem. Robi to jednak w taki sposób, że dopiero po czasie zorientowałam się, że gdyby te dane (to są drobiazgi, ale jak się okazuje istotne) zaprezentowała od razu poznawanie fabuły nie byłoby aż tak satysfakcjonujące.

*

„Pomiędzy nami tajemnice” Katarzyny Grzebyk zabrały mnie do małej miejscowości o nazwie Niebylec, do czasów zarówno współczesnych, jak i z lat pięćdziesiątych. Niezwykłym uczuciem było odwiedzanie miejsc przez Marcelinę, o których czytałam na wcześniejszych stronach w rozdziałach z Kiedyś.

Dla mnie ta powieść jest przede wszystkim o ciężarze tajemnic i konsekwencjach podjętych decyzji. Jest o wielkiej przyjaźni i przeszłości, która cieniem kładzie się na przyszłości.

Zdecydowanie polecam osobom lubiącym wyprawy do przeszłości i odkrywanie prawdy, jaka by ona nie była.

Każdy ma jakieś tajemnice… Jaki jest ciężar twoich?

Jakikolwiek motyw tajemnic z przeszłości lub sekretów rodzinnych jest dla mnie niebywale pociągający. A jeśli do tego dochodzi czarująca okładka w niebanalnych przyciągających wzrok kolorach, tym bardziej mam ochotę sięgnąć po dany tytuł. Tak właśnie stało się w przypadku „Pomiędzy nami tajemnice” Katarzyny Grzebyk. Już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Wszystko tu było pogmatwane"

Nie mogłam sobie odmówić przeczytania „Upiora w moherze” z dwóch powodów. Po pierwsze jest o pisarzach i pisaniu. Po drugie Iwona Banach pisze lekkie, powiedziałabym często mocno absurdalne i przerysowane komedie kryminalne, a ja właśnie takiej lektury potrzebowałam.

(...)

*

Kim jest upiór w moherze siejący zamęt w Tęczowie?

Czy sfingowane zabójstwo to naprawdę tak dobry sposób na promocję swojej twórczości jak się początkowo wydawało? A co, jeśli dojdzie do prawdziwego morderstwa?

W jaki sposób bohater literacki może wpłynąć na zapobieżenie zabójstwu autora, który opisuje jego przygody?

*

Powieści smaczku dodają obserwacje dotyczące książkowej i pisarskiej rzeczywistości przepuszczone przez oryginalny filtr autorki, uwypuklone, przerysowane i piekielnie trafne, choć przedstawione z przymrużeniem oka.

Jednakże, niezależnie od wszystkiego, tym co mnie najbardziej pociąga w komediach kryminalnych i kryminałach to zagadka. A ta w „Upiorze” była więcej niż zadowalająca. Starannie wpleciona we wszelkie dziwne wydarzenia (...) sprawiła, że gdzieś tak w środku książki miałam w głowie straszny kocioł i zastanawiałam jak do diaska autorka to wszystko rozwiąże. Uwielbiam, gdy coś początkowo bez ładu i składu zaczyna się układać w logiczną całość.

*

Szukasz nietuzinkowej komedii kryminalnej?

Lubisz motywy pisarskie w książkach?

Nie straszny ci zamęt i często absurdalne zachowania bohaterów?

Nie przeszkadzają ci wulgaryzmy? Trochę ich tu jest, może nie jakoś przesadnie dużo, ale jednak.

Jeśli tak sięgnij po „Upiora w moherze” Iwony Banach i spraw co ma ci do zaoferowania.

Ja bawiłam się całkiem dobrze. Dałam się wciągnąć fabule, a w drugiej połowie książki, gdy zaczynała mi się klarować pewna wizja, wręcz ciężko przyszło mi się oderwać, ale spać też trzeba, a nigdy nie byłam zwolenniczką zarywania nocy dla absolutnie żadnej książki (nieważne czy podręcznika czy beletrystyki).

Tylko u licha, dlaczego nie ma podziału na rozdziały??? Tak właściwie to była moja jedyna bolączka podczas lektury.

Ale wiecie co? Jeśli ukaże się kolejny tom tej serii (a zakończenie sugeruje, że może tak być) to ja go biorę! Zdecydowanie!

"Wszystko tu było pogmatwane"

Nie mogłam sobie odmówić przeczytania „Upiora w moherze” z dwóch powodów. Po pierwsze jest o pisarzach i pisaniu. Po drugie Iwona Banach pisze lekkie, powiedziałabym często mocno absurdalne i przerysowane komedie kryminalne, a ja właśnie takiej lektury potrzebowałam.

(...)

*

Kim jest upiór w moherze siejący zamęt w Tęczowie?

Czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Za mną już kilka powieści tego autora, tym razem przyszedł czas na "Podziemny labirynt". Czytałam go na czytniku, zaczynałam w szpitalnych warunkach, kończyłam już w domu. Fajnie oderwał moje myśli i zapewnił mi w miarę przyjemnie kilka godzin.

Odkrycie pod ziemią porzuconej przed tysiącami lat osady na Antarktydzie oraz odnalezienie niezwykłej diamentowej figurki to dopiero początek przygody i niebezpieczeństw czyhających na bohaterów.

Początkowo „Podziemny labirynt” pozwolił mi oczekiwać czegoś zupełnie innego niż finalnie dostałam. Tym razem nie do końca pasował mi pomysł autora. Jeszcze stwory podobne do dinozaurów (a przynajmniej tak je sobie wykreowała moja wyobraźnia) były spoko, ale poznanie innych mieszkańców podziemnego labiryntu już wywołało u mnie wywracanie oczami. Ciekawiło mnie jednak jak się zakończy ta przygoda dla postaci, którym kibicowałam.

Czekają tu na was ucieczki, walka o przetrwanie, polityczne rozgrywki, ewoluujące w kompletnej izolacji zwierzęta, tajemnicze plemię, a nawet odrobina metafizyki.

Bawiłam się całkiem nieźle, choć ta historia z pewnością nie stanie się jedną z moich ulubionych.

Za mną już kilka powieści tego autora, tym razem przyszedł czas na "Podziemny labirynt". Czytałam go na czytniku, zaczynałam w szpitalnych warunkach, kończyłam już w domu. Fajnie oderwał moje myśli i zapewnił mi w miarę przyjemnie kilka godzin.

Odkrycie pod ziemią porzuconej przed tysiącami lat osady na Antarktydzie oraz odnalezienie niezwykłej diamentowej figurki to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kaja bardzo pragnęła poznać swoją rodzinę w Polsce. Lecz z całą pewnością nie tak to sobie wyobrażała, gdy już do tego doszło.

„Ani słowa o rodzinie” Alicji Filipowskiej przyciągnęło mnie do siebie opisem sugerującym sekrety rodzinne do odkrycia. A ja bardzo, ale to bardzo lubię motyw rodzinnych tajemnic. Niecałe trzysta stron natomiast dawało nadzieję w miarę szybkiego uporania się z powieścią, na wypadek gdyby nie okazała się tak wciągająca jak początkowo zakładałam.

*

Kreacja postaci niezwykle dobrze udała się pani Filipowskiej. Bohaterowie są indywidualni, specyficzni i wyraziści.

Autorka zastosowała narrację pierwszoosobową, dzięki czemu możemy lepiej poznać odczucia bohaterów, których oczami śledzimy wydarzeniami. W owym śledzeniu towarzyszymy głownie Kai, jednak i dziadek Stanisław ma swoją ważną rolę w fabule. To, co odkrywamy dzięki spojrzeniu jego oczami pozwala dostrzec w tej postaci zupełnie inną stronę niż tę, którą prezentuje on swej dopiero co poznanej wnuczce.

Zaś Kaja jest dla mnie uosobieniem determinacji. Sama boryka się z trudnościami, żałobą i kompletną zmianą życia. Jest odważna, pomocna, pracowita i ciepła. Potrzebuje mieć koło siebie rodzinę, czuć akceptację innych i dać się komuś sobą zaopiekować.

*

Szczerze mówiąc, odkryta prawda o rodzinie nie jest spektakularna ani nie zawiera w sobie niczego, co pozostawiłoby mnie z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy, za to doskonale wpisuje się w fabułę i podkreśla jej przekaz. Brak umiejętności rozmowy, zamknięcie w sobie, unikanie rozwiązywania problemów i ich przysłowiowe zamiatanie pod dywan powodują niepotrzebny dystans i budują mury między bliskimi sobie ludźmi, który bardzo trudno potem zburzyć.

Powieść niesie jednak ze sobą również pozytywne przesłanie. Czasem surowość i antypatyczne zachowanie nie wynikają ze złego charakteru tylko z nieumiejętności rozmowy i wystarczy okazać cierpliwość i nie poddawać się po pierwszych porażkach, by odkryć w drugim człowieku może niekoniecznie od razu bratnią duszę, ale z pewnością kogoś kogo można polubić.

Porusza również tematykę samej rodziny i podejścia do niej. Szeroko rozumiana rodzina bywa skomplikowanym tworem, a młodziutka bohaterka musi nauczyć się w nim odnajdywać i funkcjonować. Doskonale to podsumowuje rozmowa Kai z jej niemiecką przyjaciółką Bibi.

*

„Ani słowa o rodzinie” to powieść o trudnych międzyludzkich (w szczególności zaś rodzinnych) relacjach, o potrzebie posiadania rodziny i sięgnięcia do korzeni, o niełatwych powrotach i przedzieraniu się przez obronne zasieki drugiego człowieka. Choć porusza ciężkie tematy, dla mnie była to niezwykle ciepła opowieść, w której już od początku kibicowałam bohaterom i pragnęłam by wszystko pomyślnie się skończyło.

Napisana prostym językiem, potrafiła mnie oczarować i przyciągnąć do siebie.

Zdecydowanie polecam!

Kaja bardzo pragnęła poznać swoją rodzinę w Polsce. Lecz z całą pewnością nie tak to sobie wyobrażała, gdy już do tego doszło.

„Ani słowa o rodzinie” Alicji Filipowskiej przyciągnęło mnie do siebie opisem sugerującym sekrety rodzinne do odkrycia. A ja bardzo, ale to bardzo lubię motyw rodzinnych tajemnic. Niecałe trzysta stron natomiast dawało nadzieję w miarę szybkiego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Czy dostałam to, czego się spodziewałam, czyli grozę i akcję? Zdecydowanie tak, a nawet więcej! Dostałam to, czego się absolutnie nie spodziewałam, a co uwielbiam w powieściach absolutnie każdego gatunku – REALACJE i SEKRETY.

Podstawą fabuły „Jak sprzedać nawiedzony dom” są relacje międzyludzkie (dokładniej mówiąc rodzinnych, a będąc jeszcze bardziej precyzyjną głównie bratersko-siostrzanych) oraz upiorna pacynka, pochodząca jeszcze z odległych czasów dzieciństwa pani Joyner.

Hendrix krótko i niezwykle trafnie potrafił opisać zachowanie i odczucia stworzonych bohaterów, w szczególności wzajemną niechęć do siebie Louise i Marka oraz zmieniające się wraz z postępem akcji ich nastawienie do siebie. Podczas gdy wątek nawiedzonej lalki jest dość oklepany i poniekąd przerażający, tak ten związany z relacją rodzeństwa tworzy niezwykłą głębię, czyniąc z tej powieści historię dużo bardziej wartościową niż początkowo sądziłam.

Hendrix stopniowo buduje napięcie grozy i chociaż niemal od samego początku można domyślić się kto stoi za całym tym bałaganem, jego motywy zostają odkrywane sukcesywnie i pozostają ściśle związane z historią rodziny głównych bohaterów. A kiedy wydawało mi się, że jest dość przewidywalnie autor zrzucił bombę, która do tego stopnia spotęgowała moją ciekawość, że nie mogłam się doczekać, aż poznam absolutnie całą prawdę o tej pokręconej rodzinie.

*

„Jak sprzedać nawiedzony dom” Grady’ego Hendrixa jest dla mnie historią o nieprzepracowanych traumach, przysłowiowych trupach w szafie i skomplikowanych relacjach między rodzeństwem, na które ma wpływ postępowanie rodziców i bynajmniej nie chodzi tu o to, co mówią i robią, a raczej co zostaje przemilczane i zamiecione pod dywan.

Jeśli przerażają was lalki i pacynki nie czytajcie tej książki!

Jeśli przerażają was NAWIEDZONE lalki i pacynki nie czytajcie jej tym bardziej!

Ale jeśli nie macie nic do wyżej wymienionych, a do tego lubicie dynamicznie rozwijającą się fabułę, oczywistości wymieszane z rodzinnymi sekretami, doprawione szczyptą niewymuszonego humoru zdecydowanie polecam!

Czytało się naprawdę świetnie!

Czy dostałam to, czego się spodziewałam, czyli grozę i akcję? Zdecydowanie tak, a nawet więcej! Dostałam to, czego się absolutnie nie spodziewałam, a co uwielbiam w powieściach absolutnie każdego gatunku – REALACJE i SEKRETY.

Podstawą fabuły „Jak sprzedać nawiedzony dom” są relacje międzyludzkie (dokładniej mówiąc rodzinnych, a będąc jeszcze bardziej precyzyjną głównie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Wszystko będzie dobrze” osadzone jest w świecie, który poznaliście w „Światłach ślepego miasta”. A jeśli nie poznaliście to wszystko przed wami 😊 O ile lubicie powieści o wampirach.

Każda z postaci jest wyrazista i charakterystyczna, co sprawia, że choć jest ich kilka to mi się nie mylili, co wierzcie mi jest dość częste. Najbardziej przemówiły do mnie sceny, gdy jedna z bohaterek - Anita pojawia się w Zalesiu i jak go opuszcza. Opowiadanie czyta się bardzo szybko, nie brak w nim dynamizmu i pewnej dozy brutalności, chociaż nie jest szczególnie drastycznie (na co trochę liczyłam).

Finał przyjemnie mnie zaskoczył i zdecydowanym plusem jest, że Natalia Hermansa podrzuca nam tropy, pozwalając domyślić się pewnych kwestii. Choć opowiadanie osadzone jest w świecie „Świateł…” bez problemu można czytać je niezależnie od znajomości powieści. A może właśnie to ta krótka historia zachęci was do sięgnięcia po książkę.

„Wszystko będzie dobrze” osadzone jest w świecie, który poznaliście w „Światłach ślepego miasta”. A jeśli nie poznaliście to wszystko przed wami 😊 O ile lubicie powieści o wampirach.

Każda z postaci jest wyrazista i charakterystyczna, co sprawia, że choć jest ich kilka to mi się nie mylili, co wierzcie mi jest dość częste. Najbardziej przemówiły do mnie sceny, gdy jedna z...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Nocne mary. Opowieści niekoniecznie na dobranoc Sylwia Błach, Rafał Christ, Arnold Cytrowski, Łukasz Dubianowski, Tomasz Duszyński, Norbert Góra, Maciej Klimek, Marcin Kowalczyk, Marta Kucharska, Wojciech Kulawski, Graham Masterton, Tomek Miłowicki, Karolina Mogielska, Jarosław Adam Pankowski, Rafał Grzegorz Sawicki, Łukasz Śmigiel, Hubert Smolarek, Nadia Szagdaj, Honza Vojtisek, Paweł Widomski, Flora Woźnica, Olek Zielonka
Ocena 8,4
Nocne mary. Op... Sylwia Błach, Rafał...

Na półkach: , ,

Powtarzam to przy każdym zbiorze tego typu, powtórzę i tutaj: każda z historii jest zróżnicowana, zarówno pod względem pomysłu, jak i stylistyki. Lecz tym, co w przypadku „Nocnych mar” bardzo przyjemnie mnie zaskoczyło jest naprawdę wysoki poziom warsztatu autorów i autorek. Językowe bogactwo, różnorodność stylistyczna oraz narracyjna sprawiły, że każde z opowiadań było niezwykłą podróżą. Nie każde podobało mi się tak samo, niezależnie od tego jak dobrze zostało napisane. W przypadku „Mar” skupiałam się głównie na ich odbiorze, więc ocena poszczególnych opowieści będzie bardzo, bardzo, ale to bardzo subiektywna.

*

Z całą pewnością „Nocne mary” nie są dla osób o słabych nerwach, nie lubiących drastycznych, brutalnych opisów czy scen przemocy. Choć natężenie takich scen jest mocno zróżnicowane, stosowne ostrzeżenie jest jak najbardziej adekwatne.
Część historii skupia się na mocnych wrażeniach, akcji i brutalnych działaniach, część oddziałuje bardziej emocjonalnie, opierając się na grozie czyhającej gdzieś w tle i niepokojących niedopowiedzeniach. Niektóre są przewidywalne, w innych fabuła nieoczekiwanie skręca i zmienia wcześniejsze postrzeganie. Wyczuwalna jest inspiracja przeszłością (mniej lub bardziej odległą), legendami oraz skomplikowanym i fascynującym działaniem ludzkiego umysłu, gotowego kreować najokrutniejsze okropieństwa.

Zdecydowanie jest to jedna z najlepszych antologii, jakie przeczytałam w ciągu tego roku.

Powtarzam to przy każdym zbiorze tego typu, powtórzę i tutaj: każda z historii jest zróżnicowana, zarówno pod względem pomysłu, jak i stylistyki. Lecz tym, co w przypadku „Nocnych mar” bardzo przyjemnie mnie zaskoczyło jest naprawdę wysoki poziom warsztatu autorów i autorek. Językowe bogactwo, różnorodność stylistyczna oraz narracyjna sprawiły, że każde z opowiadań było...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Ciepła, pełna niewymuszonego humoru i ironicznego brytyjskiego dowcipu komedia kryminalna z uroczymi bohaterami, których nie sposób nie polubić.”

To pierwsze zdanie opisu powieści „Morderców tropimy w czwartki” Richarda Osmana.

I po przeczytaniu zgadzam się z tym, że bohaterów nie sposób nie polubić i że jest to ciepła historia. Nie można również odmówić jej brytyjskości. O tak! Jest bardzo, ale to bardzo brytyjska! Ale co do tego humoru, to przykro mi, ale nie zauważyłam, ale bardzo prawdopodobne, że się nie znam.

Dziarscy staruszkowie z zamiłowaniem do rozwiazywania zagadek kryminalnych zawsze wzbudzali moją sympatię. I tym razem mnie nie zawiedli. Ibrahim, Ron, Joyce oraz Elizabeth (która w mojej wyobraźni jest mieszaniną panny Marple i Jamesa Bonda) to świetny team, wzajemnie się uzupełniający i wspierający. Udowadniający, że życie na ostatniej prostej wcale nie musi być nudne.

Richard Osman prezentuje misternie skonstruowaną intrygę, mylne tropy i niespiesznie toczącą się akcję. Wszystko tutaj jest idealnie wyważone i przemyślane. Każda z postaci ma swoje tajemnice, każda jest podejrzana i każda może okazać się niewinna. Ogromnym plusem tej historii jest to, że przerwa, nawet taka dłuższa, nie przeszkadza w bezproblemowym kontynuowaniu lektury. Krótkie rozdziały przyspieszają czytanie, a przemieszczanie się pomiędzy różnymi bohaterami nie powoduje zamieszania i konsternacju, przy kim właściwie się znajdujemy.

Prócz wciągającej zagadki do rozwiązania to powieść o godzeniu się z odejściem znajomych i ukochanych, ale też o miłości, która trwa przez dziesiątki lat. Dla mnie stanowiło to doskonałą mieszankę kryminału i ciepłej, obyczajowej opowieści.

„Ciepła, pełna niewymuszonego humoru i ironicznego brytyjskiego dowcipu komedia kryminalna z uroczymi bohaterami, których nie sposób nie polubić.”

To pierwsze zdanie opisu powieści „Morderców tropimy w czwartki” Richarda Osmana.

I po przeczytaniu zgadzam się z tym, że bohaterów nie sposób nie polubić i że jest to ciepła historia. Nie można również odmówić jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Często akcja kryminałów lub thrillerów, które wybierałam do czytania działa się w Stanach, Wielkiej Brytanii, Skandynawii lub w Polsce. Dzięki rekomendacjom Sabiny Pisarek oraz (nie czarujmy się, głównie dzięki temu) wygranym u niej na profilu książkom sięgnęłam po „Przeklętą rzeźbę z Bolonii” Grega Krupy, włoski kryminał z frapującą zagadką.

Nieoczekiwane spotkanie we mgle i przekazanie kamiennej rzeźbionej głowy to zaledwie początek…

Od przeczytania książki minęło kilka miesięcy, ale często przypomina mi się dynamika, soczysta nuta przygody, tajemnicze okultystyczne bractwa i sekrety, które mnożą się zamiast rozwiązywać.

Motyw sztuki scala całość i (przynajmniej w moim przypadku) jest czymś świeżym, z czym dość rzadko miewam do czynienia. Sceny rodem z filmów awanturniczych i sensacyjnych oraz pełen emocji finał sprawiły, że ta książka jeszcze na długo zostanie w mojej pamięci. No i już zawsze charakterystyczna rzeźba będzie kojarzyła mi się z perypetiami Davide, Diany i Giacomo oraz niepowtarzalnym klimatem najstarszego uniwersyteckiego miasta.

Często akcja kryminałów lub thrillerów, które wybierałam do czytania działa się w Stanach, Wielkiej Brytanii, Skandynawii lub w Polsce. Dzięki rekomendacjom Sabiny Pisarek oraz (nie czarujmy się, głównie dzięki temu) wygranym u niej na profilu książkom sięgnęłam po „Przeklętą rzeźbę z Bolonii” Grega Krupy, włoski kryminał z frapującą zagadką.

Nieoczekiwane spotkanie we...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Ktoś tu był przed tobą” to historia głównie romantyczna, która zabierze was do odległej Hiszpanii. Czyta się szybko, lekko i przyjemnie, a od pędzącej akcji z finałowych rozdziałów nie sposób się oderwać. Przesłanie, które ze sobą niesie przygoda Soni troszkę się gubi, ale nie można odmówić jej powagi. Bo przecież nie można kogoś zmusić do miłości, nie można kochać za siebie i kogoś, a pierwsza miłość nie zawsze jest tą ostatnią.

Potrzebowałam takiej lekkiej, niezobowiązującej historii, napisanej przyjemnym stylem. Może troszkę grymasiłam, że tak dużo jest tego wątku romansowego, a to, na co czekałam dostałam dopiero w drugiej części powieści, ale z drugiej strony tytuł zaklasyfikowany jest jako obyczajowa, romans, więc teoretycznie było to do przewidzenia.

Spędziłam z tą opowieścią przyjemne chwile i czekam na kolejne powieści tej autorki.

„Ktoś tu był przed tobą” to historia głównie romantyczna, która zabierze was do odległej Hiszpanii. Czyta się szybko, lekko i przyjemnie, a od pędzącej akcji z finałowych rozdziałów nie sposób się oderwać. Przesłanie, które ze sobą niesie przygoda Soni troszkę się gubi, ale nie można odmówić jej powagi. Bo przecież nie można kogoś zmusić do miłości, nie można kochać za...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Ukryte intencje” są drugim romansem biurowym jaki przeczytałam w ciągu kilku ostatnich lat i nie będę ukrywać, że bardzo w nim przepadłam.

Trzeba przyznać, że Cassie jest pomysłowa, choć jej plan może budzić pewne moralne wątpliwości. Za to Hunter gotów jest bronić swego szefa niczym Cerber i świetnie mu to wychodzi. Pomiędzy tą dwójką iskrzy niemal od początku, chociaż na starcie te iskry nie mają z uczuciem nic wspólnego.

Niezwykle przypadła mi do gustu relacja tej dwójki, rodzące się między nimi uczucie i to jak niedopowiedzenia i sekrety prowadzą do nieporozumień. Kupiło mnie powolne budzenie się uczucia między nimi, bawiły ich słowne przepychanki i aluzje. Ten wątek doskonale wpasował się w „mój” romantyzm. Sceny bardziej spicy też się tu znajdą, chociaż akurat mnie bardziej interesowało jak dalej potoczy się relacja Huntera i Cassie, kiedy sprawa się rypnie, bo prędzej czy później musi.

*

Co dla mnie ważne, i może dla Was też, Camille Gale oprócz romansu wplotła tutaj też inne motywy. Choćby ten wyjściowy, popychający główną bohaterkę do wymyślenia planu, który zmieni jej życie – poznanie swoich biologicznych rodziców; tę naturalną (jak mi się zdaje) potrzebę adoptowanych dzieci, żeby dowiedzieć się jak wyglądali, kim byli i dlaczego ich zostawili biologiczni rodzice.

Dzięki rozdziałom poświęconym przeszłości poznajemy Logana Sandersa i wybrankę jego serca, co dopełnia tej historii. Takie rozwiązanie sprawdziło się o wiele lepiej niż gdybyśmy prawdę o przeszłości poznali w rozmowie bohaterów, czy krótkich wspomnieniach.

*

To właśnie tajemnice z przeszłości, motyw romantyczny oraz bardzo dobre poprowadzenie wątków skupiało moją uwagę na lekturze. Czyta się lekko i bardzo szybko.

Szukasz biurowego romansu, mającego do zaoferowania coś więcej niż tylko romans, od którego trudno się oderwać? Zachęcam do sięgnięcia po „Ukryte intencje” Camille Gale.

„Ukryte intencje” są drugim romansem biurowym jaki przeczytałam w ciągu kilku ostatnich lat i nie będę ukrywać, że bardzo w nim przepadłam.

Trzeba przyznać, że Cassie jest pomysłowa, choć jej plan może budzić pewne moralne wątpliwości. Za to Hunter gotów jest bronić swego szefa niczym Cerber i świetnie mu to wychodzi. Pomiędzy tą dwójką iskrzy niemal od początku, chociaż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Okruchy lodu” to jednocześnie trudna, bolesna, piękna i wzruszająca powieść. Wypełniona po brzegi emocjami i sekretami, tak jak to potrafi zrobić Patrycja Żurek. Zachwyciła mnie relacja Lauriego i Jarzębiny, podszyta humorem, podejrzeniami, ostrożnością, obawą, ale też wzajemnym przyciąganiem i fascynacją sekretami tej drugiej strony (przynajmniej w przypadku Fina).
Tu nie ma niczego przesłodzonego, jest realizm i życie takie jakie znamy z codzienności. Tu każda z postaci ma swoje traumy i często niezaleczone rany z przeszłości. Głównym motywem są przemoc domowa, odpokutowanie win i konfrontacja z przeszłością. Lecz znajdziecie tu także rodzące się powoli zaufanie, wzajemną pomoc, niezwykły zimowy klimat i poświęcenie.
*
Akcja dzieje się na przestrzeni kilku zimowych miesięcy i choć zahacza o okres świąteczny, to z całą pewnością nie można „Okruchów lodu” nazwać powieścią świąteczną. Zimową jak najbardziej. Autorka rewelacyjnie oddała mroźny, śnieżny klimat podkarpacia. Przy okazji serwuje czytelnikom garść informacji o specyfikach kulinarnych tej części kraju oraz o obchodach świąt w Finlandii, co stanowi miłe urozmaicenie.
*
Momentami ciężko mi się czytało, gardło ściskało się boleśnie, a w oczach stawały łzy. Nie tyle ze wzruszenia (choć przy jednej scenie tak), co bezradności, bo sytuacje o jakich tu czytamy zdarzają się w wielu domach. Na szczęście traumatyczne wątki zostały odpowiednio zrównoważone, przez co lektura nie jest tylko przytłaczająca, ale też niesie ze sobą dobre emocje.

„Okruchy lodu” to jednocześnie trudna, bolesna, piękna i wzruszająca powieść. Wypełniona po brzegi emocjami i sekretami, tak jak to potrafi zrobić Patrycja Żurek. Zachwyciła mnie relacja Lauriego i Jarzębiny, podszyta humorem, podejrzeniami, ostrożnością, obawą, ale też wzajemnym przyciąganiem i fascynacją sekretami tej drugiej strony (przynajmniej w przypadku Fina).
Tu nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Los potrafi płatać okrutne figle. Wera pod wpływem Oli opuszcza się w nauce, wagaruje i może mieć problem ze zdaniem nadchodzącej matury. Postanawia wziąć się w garść, nadrobić zaległości i ograniczyć spotkania z (co tu dużo mówić) toksyczną przyjaciółką. Ten jeden, ostatni raz daje się wmanewrować w wypad do popularnego klubu. Potem jest mrok, przemoc, beznadzieja i nieliczne okruchy światła i dobra.

Choć czy w rzeczywistości New Blindley można mówić o dobru i nadziei?

*

Już wcześniej miałam okazję czytać teksty Natalii Hermansy i jej styl przypadł mi do gustu, wiedziałam więc czego mniej więcej się spodziewać. Wiadomo, styl ewoluuje, a i nie bez znaczenia jest sama historia. Dostałam to, czego oczekuję podczas czytania: emocji. W przypadku tej opowieści dawka była tak duża, że jeszcze długo po skończeniu we mnie buzowały.

Początek niekoniecznie wciąga. Autorka pokazuje charaktery głównych bohaterów, ich otoczenie, wzajemne relacje Wery i Oli. Zabiera nas także do tajemniczego miejsca, w którym poznajemy Gabi, Henry’ego i Nicolasa. Jednak im dalej, tym robi się coraz bardziej ciekawie i ani się obejrzałam, a za mną była połowa książki.

Oddanie głosu większej ilości bohaterów ma swoje niewątpliwe plusy. Lepiej możemy przyjrzeć się zależnościom i rzeczywistości miasta wampirów. Dostrzec wielowymiarowość postaci oraz ich motywacji. Postaci jest dużo, ale moja uwaga najbardziej skupiała się na Weronice, Gabi i Henry’m. Za każdą z pozostałych postaci stoją ich historie i przeszłość. Każda z nich jest wyjątkowa, choć mogłoby się wydawać, że mniej znacząca. Dzięki temu cała powieść nabiera głębszego znaczenia.

Moją ulubioną postacią był Henry. Chłopak, mimo swojej potwornej natury (o czym autorka nie pozwala zapomnieć), był tak bardzo ludzki. Zagubiony, wrażliwy, przytłoczony świadomością okropieństw, w których brał udział. Tak bardzo pragnący spokoju i miłości.

*

Z całą pewnością „Światła…” nie są romantyczną powieścią o błyszczących w słońcu wampirach. Znajdziemy tu wątek romantyczny poprowadzony subtelnie, przedstawiony krótkimi i nasyconymi emocjonalnie scenami, od których niejednokrotnie ściska się serce. Tak bardzo kibicowałam tym bohaterom, tak mocno trzymałam za nich kciuki, tak bardzo moja romantyczna strona natury pragnęła dla nich szczęścia… Trzeba przyznać, że autorka rozdała tym postaciom dość niekorzystne karty. Ale przecież nawet na gruzach kwitną kwiaty…

„Przez ułamek sekundy poczuł, jakby istniała dla nich szansa, jakby naprawdę dostrzegła w nim człowieka… przez jedną krótką jak mgnienie oka chwilę…”

„Światła…” przede wszystkim są o determinacji, woli przetrwania, wzajemnej pomocy i przyjaźni zrodzonej w trudnych warunkach. Tym co spotyka dziewczyny nawiązują również do tematu niewolnictwa i przedmiotowego traktowania ludzi. Zachowanie Nicolasa zaś unaocznia chorobliwe poczucie kontroli, pragnienie władzy i skrzętnie skrywane rozczarowanie oraz gorycz, które nie minęły z upływem dekad.

*

Chociaż wspomniałam o mroku i brutalności nie znajdziecie tutaj drastycznych scen. Sposób pisania autorki jest przyjemny, płynny i wciągający. Idealnie równoważą się dialogi z opisami, przez co szybko ubywa kolejnych stron.

Ja odbierałam „Światła…” emocjami. Niesamowicie do mnie przemawiały i zdecydowanie ogromny w tym udział umiejętności pisarskich Natalii Hermansy. Natomiast pełen dynamiki koniec książki nie pozwala się od oderwać i zostawia z myślami: „co tu się właśnie zadziało”.

Nieśmiało można też przypuszczać, że mogłaby pojawić się kontynuacja, ale prawdę mówiąc lubię, gdy autor/ka zostawia mnie z taką niepewnością i pozwala samej dopowiedzieć sobie ciąg dalszy.

*

Opuszczenie murów New Blindley jest praktycznie niemożliwe. Czy jednak uda się to Weronice, Oli, Gabi i Henry’emu? Koniecznie musicie się sami przekonać.

Los potrafi płatać okrutne figle. Wera pod wpływem Oli opuszcza się w nauce, wagaruje i może mieć problem ze zdaniem nadchodzącej matury. Postanawia wziąć się w garść, nadrobić zaległości i ograniczyć spotkania z (co tu dużo mówić) toksyczną przyjaciółką. Ten jeden, ostatni raz daje się wmanewrować w wypad do popularnego klubu. Potem jest mrok, przemoc, beznadzieja i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Biopunk, survival horror, humor?
Poproszę wszystkie.

Biopunk, postapo, survival horror i humor, to motywy, które biorę zawsze i chętnie, dlatego tak bardzo zaciekawiła mnie historia autorstwa Adrianny Biełowiec „Gen 56”. Miałam możliwość przeczytać ją w ramach udziału w booktourze, zorganizowanym przez Oliwię Tybulewicz.

Tak prawdę mówiąc z biopunkiem w literaturze miałam po raz pierwszy do czynienia i nabrałam ochoty na więcej.

Szeregowy Aksel Sikora ma do wyboru albo pójść do więzienia, albo wziąć udział w wyprawie na odległą planetę Proxima e. Oczywistym było wybranie tej drugiej opcji i tutaj zaczyna się wielka i wielce niebezpieczna przygoda zdawałoby się zwykłego szeregowego.

Plusami były stosunkowo niewielka objętość (raptem 140 stron przyjemnym dla oka fontem), dynamika (dzieje się dużo i szybko) oraz objaśnienia niezwykłych futurystycznych rozwiązań. Jak dla mnie te wszystkie wynalazki ciut za bardzo ułatwiały problematyczne kwestie, ale nie będę się zbytnio czepiać. Gdyby nie takie rozwiązania Aksela ubiliby zaraz na wstępie i nie byłoby przygody. Warto również wspomnieć o lekkości pióra, humorze i niezwykle barwnej wyobraźni autorki.

*

Jeśli chodzi o to, co nie było oczywiste dla szeregowego, a dla mnie tak, to trochę wywracałam oczami, ale młody na swoje usprawiedliwienie ma to, że autorka wrzuciła go w takie atrakcje, że nie dziwię się, że nie miał czasu ani może ochoty na rozkminianie takich rzeczy i analizowanie co, kto mu napomknął. Nie będę wam zdradzać, o co chodzi, byłby to bowiem ogromny spojler. Aczkolwiek, ten pomysł bardzo mi się podobał. Jest oryginalny i dobrze uzasadniony fabularnie.

Było interesująco, krótko, treściwie i dużo się działo. Takiej lektury potrzebowałam.

Biopunk, survival horror, humor?
Poproszę wszystkie.

Biopunk, postapo, survival horror i humor, to motywy, które biorę zawsze i chętnie, dlatego tak bardzo zaciekawiła mnie historia autorstwa Adrianny Biełowiec „Gen 56”. Miałam możliwość przeczytać ją w ramach udziału w booktourze, zorganizowanym przez Oliwię Tybulewicz.

Tak prawdę mówiąc z biopunkiem w literaturze miałam...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Zwrotnik Dzioborożca Magdalena Gumowska, Mariusz Łapiński
Ocena 8,6
Zwrotnik Dziob... Magdalena Gumowska,...

Na półkach: , ,

„Zwrotnik Dzioborożca. Azja Południowo-Wschodnia” to publikacja podróżnicza autorstwa Mariusza Łapińskiego i Magdaleny Gumowskiej.

Piękne, staranne wydanie, na błyszczącym papierze, okraszone mnóstwem nieziemskich fotografii. Pełne ciekawostek, relacji z podróży, przybliżające czytelnikowi kulturę odwiedzanych krajów, a także specyficzną dla nich florę i faunę. Dodatkowym atutem są odnośniki do konkretnych relacji filmowych na YouTube.

Azja jest fascynująca, a ja już wcześniej miałam przyjemność „podróżować” wraz z autorami po Australii i nie dać się jej zjeść, więc wiedziałam, że będzie ciekawie, z humorem, merytorycznie i pięknie. Mimo to nie potrafiłam się wciągnąć. Czytałam, przerywałam i znów wracałam.

To była trudna wyprawa. Trochę frustrująca i większą uwagę przywiązywałam do zachwycania się zdjęciami niż poznawania treści. Denerwował mnie drobny druk i tym razem czytało się niekomfortowo.

Z całą pewnością jest to jednak książka warta przeczytania, jeśli tylko relacje podróżnicze i cudowne fotografie.

„Zwrotnik Dzioborożca” przeczytałam dzięki udziałowi w booktourze u Czytam dla przyjemności.

„Zwrotnik Dzioborożca. Azja Południowo-Wschodnia” to publikacja podróżnicza autorstwa Mariusza Łapińskiego i Magdaleny Gumowskiej.

Piękne, staranne wydanie, na błyszczącym papierze, okraszone mnóstwem nieziemskich fotografii. Pełne ciekawostek, relacji z podróży, przybliżające czytelnikowi kulturę odwiedzanych krajów, a także specyficzną dla nich florę i faunę. Dodatkowym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bezpośrednia kontynuacja „Ważki. Przeobrażenie” zabiera nas w dwa miejsca i do dwóch grup bohaterów: Tomka i Klary oraz Weroniki i Jana, a także napotkanych przez nich nowych postaci. A tych jest całkiem sporo.

W przypadku pierwszej wspomnianej pary niezbyt przywiązywałam do nich uwagę. Jeśli chodzi o drugą, tam było nieco lepiej, choć mówiąc szczerze najbardziej zapadł mi w pamięci Joon-gi. Kojarzycie tych wymuskanych, ślicznych chłopców z zespołów k-pop? No to, tak właśnie wyglądał w mojej wyobraźni ten bohater. I to jest spoko, tylko w pewnym momencie naszła mnie refleksja, że na swój sposób wszedł w rolę Jana z pierwszej części – fascynował, niepokoił, denerwował, wprowadzał zamęt w głowie Weroniki i pokazywał jej (nie tylko zresztą on) inną rzeczywistość, niż ta, którą jej pchano przed oczy.

Ciężko było mi się wkręcić w ten tom. Spodziewałam się, że akcja raczej nie będzie pędzić i bardziej skupimy się na przeżywaniu i obserwowaniu, ale wyjątkowo tym razem mnie to mierziło. Jednym z powodów mógł być mój ogólny brak chęci do czytania, ale nie potrafię ocenić w jakim dominującym stopniu miało to wpływ na odbiór, a w jakim coś nie zagrało z rozłożeniem napięcia i dynamiką fabuły.

*

Narrację śledzimy naprzemiennie z perspektywy Tomka i Weroniki. Te Tomka bardziej mi przypadły do gustu, bo działo się więcej, mimo że częściej zdarzały się przegadane momenty, a zbite bloki tekstu zniechęcały do czytania. Mogłam też przyjrzeć się światu poza wielkim miastem.

Weronika natomiast zabiera nas w pozornie idylliczne miejsce. Tam bliżej poznajemy mityczne Kolorowe Miasto, ujawniają się również liczne sekrety i mroczna natura Piotra Czarneckiego.

Nie potrafiłam emocjonalnie związać się z Weroniką. To, co zostało dzięki niej ujawnione poszerzyło moją wiedzę o stworzonym świecie, zachowanie Joon-gi bawiło i mile łechtało moją romantyczną stronę natury, chociaż żadnego romansu pomiędzy tą dwójką nie było. Zaś postępowanie Jana wprowadzało w zdumienie i budziło niechęć do tej postaci. Wątek silnego podporządkowania woli ojca oraz zasłużenie na jego szacunek został tutaj dobrze przedstawiony, tak samo jak niszczycielska siła niedomówień, sekretów i braku zaufania.

*

Autorka pokazała mi oczami Tomka przeżywanie żałoby przez Klarę i jej radzenie sobie z sytuacją (bądź nie) i nowymi zadaniami, jakie postawiło przed nią życie. Czułam jej ból doskonale, ściskało mi się serce, gdy cierpiała. Lecz w przypadku Weroniki nie czułam absolutnie nic, bo też nic autorka mi nie pokazała. Jakby w poprzedniej części nie zginęła tragicznie jej dopiero co odnaleziona babcia i nie została oddzielona od przyjaciół, o których też jakoś wyjątkowo często nie myśli. Bardzo mnie to gniotło.

*

„Ważka. Niespokojny lot” Anny Stokłosy dzieje się bezpośrednio po wydarzeniach z pierwszej części. Pozwala zobaczyć więcej świata i doświadczyć go jeszcze bardziej. Jest też bardziej brutalnie, chociaż raczej nie bywamy bezpośrednio świadkami tej brutalności.

Znajdziecie tutaj między innymi walkę o przetrwanie, dystopijną rzeczywistość, sekrety, intrygi, niedomówienia, wystawioną na próbę miłość, radzenie sobie z żałobą i traumą.

Zwrot akcji w końcowych scenach wprowadza kolejne niewiadome. Przyznaję, że kompletnie tego zwrotu nie rozumiem. Intryguje mnie, ale nie wiem jak go interpretować. Niemniej już przez wzgląd na pojawienie się nowego gracza chętnie przeczytam kiedyś kolejną część.

Bezpośrednia kontynuacja „Ważki. Przeobrażenie” zabiera nas w dwa miejsca i do dwóch grup bohaterów: Tomka i Klary oraz Weroniki i Jana, a także napotkanych przez nich nowych postaci. A tych jest całkiem sporo.

W przypadku pierwszej wspomnianej pary niezbyt przywiązywałam do nich uwagę. Jeśli chodzi o drugą, tam było nieco lepiej, choć mówiąc szczerze najbardziej zapadł mi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Historie napisane przez Joannę Krystynę Radosz biorę w ciemno, bo ma rewelacyjny, naszpikowany emocjami bardzo dobry styl pisania. Kieruje uwagę czytelników na ważne tematy i swoją wielką, szczerą pasją do sportu obdarza wykreowanych bohaterów.


Do sportu mi daleko, ale jak w przypadku „Jednym tchem” gotowa byłam zostać fanką łyżwiarstwa figurowego (ogólnie lubię sobie jeśli przypadkiem trafię, choć kibicka ze mnie żadna), tak w przypadku „Dziewczyny w różowym” gotowa byłam przybliżyć sobie żużel. Bo musicie wiedzieć, że w Klamce o żużlu jest dużo.


Nie może być inaczej skoro główna bohaterka i narratorka tej opowieści jest wielką fanką tego sportu. Taką wiecie… przez duże F. I, o matko, jak ona cudnie kibicuje, jak mądrze wspiera, jak bardzo kocha.


Luiza Patrycja Klamkowska, prócz bycia wielką fanką żużla, jest również uczennicą klasy maturalnej, ma swój charakterystyczny styl (różowy) i niezwykle ambitne plany na przyszłość: chce zdawać rozszerzoną maturę z fizyki i zdawać na politechnikę. Początek roku okazuje się być bardziej skomplikowany i trudniejszy niż zakładała. W dodatku w jej rzeczywistości pojawia się pewien sympatyczny (i genialny) chłopak oraz grupka składająca się z przebrzydłych typów i typiary.


*


Joanna Krystyna Radosz w fenomenalny sposób potrafiła wciągnąć mnie w życie Klamki, dylematy i doświadczenia swojej bohaterki. Ileż razy chciałam Klamkę przytulić. Ileż razy gardło ścisnęło mi się z emocji i jak bardzo zgrzytałam zębami na niesprawiedliwość i brak reakcji.


„Dziewczyna w różowym” to napisana emocjami historia o przełamywaniu stereotypów; o tym, że warto walczyć o swoje przekonania i marzenia, ale nie za wszelką cenę. Autorka obrazuje jak istotne jest postawienie swojego dobra psychicznego ponad wcześniejsze założenia i chęć udowodnienia swoich racji oraz jakie to trudne i dojrzałe. A co najważniejsze robi to w sposób naturalny i przekonujący.


To powieść dla wszystkich, bo niezależnie od wieku walczymy o siebie, o swoje pasje, chcemy komuś coś udowadniać. Czasem, nawet wtedy, gdy jesteśmy samodzielni i ogarniamy rzeczywistość, pragniemy, żeby ktoś się nami zaopiekował, nie oceniał, tylko podał ciepłą herbatę i z wyrozumieniem pozwolił na przeżywanie emocji. 


Niezależnie od wieku możemy znaleźć się w sytuacji, gdy trzeba postawić sprawę jasno i nie brać na siebie emocji drugiej osoby. To powieść o tym, że odpuszczanie to nie poddawanie się, a prośba o pomoc nie jest oznaką słabości.


*


Tak w wielkim skrócie znajdziecie tutaj (tak między innymi):


▪️Licealną rzeczywistość, skupioną na maturalnej klasie

▪️Akcję rozgrywającą się w dość krótkim czasie (miesiąc z kawałkiem)

▪️Żużel

▪️Silną, wrażliwą i mądrą bohaterkę

▪️Przyjaźń

▪️Niedoskonałych rodziców i nauczycieli

▪️Jeszcze więcej żużla

▪️Mnóstwo przeróżnych emocji

▪️Rówieśnicze relacje

▪️Uniwersalne przesłanie


I to wszystko naprawdę świetnie napisane.

Historie napisane przez Joannę Krystynę Radosz biorę w ciemno, bo ma rewelacyjny, naszpikowany emocjami bardzo dobry styl pisania. Kieruje uwagę czytelników na ważne tematy i swoją wielką, szczerą pasją do sportu obdarza wykreowanych bohaterów.


Do sportu mi daleko, ale jak w przypadku „Jednym tchem” gotowa byłam zostać fanką łyżwiarstwa figurowego (ogólnie lubię sobie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wiecie co mnie kupiło w przypadku „Mojej martwej dziewczyny”?
Jedno zdanie.

Historia o miłości, silniejszej niż śmierć, i morderstwie, które przeraziło nieumarłych (fragment opisu).

No i to, że główna bohaterka jest zombie. Ale nie myślcie sobie, że to taka cuchnąca istota, z odłażącymi płatami gnijącego ciała i takie tam. Nic z tych rzeczy. Jutka ma fioletowe włosy, nosi krótkie szorty i koszulkę, ma nieziemską siłę, nadpobudliwość i wysokie libido. Bardzo wysokie libido, ale o tym lepiej niż ja opowie wam Piotr, którego oczami śledzimy wydarzenia.

Tajemnicze morderstwa to ja biorę, proszę państwa, w ciemno. A tym bardziej takie dziejące się wśród nieumarłych, duchów, ghuli, porońców. Ogólnie bardzo przypadł mi do gustu świat stworzony przez Marcina Bartosza Łukasiewicza. Nikt nie neguje istnienia takich istot jak duchy, zjawy, a nawet zombie. Inna kwestia to taka czy te dwa światy wzajemnie się akceptują. Kruche porozumienie zostaje naruszone przez brutalne morderstwo. No i dzieją się rzeczy…

*

Narracja w większości opiera się na dialogach i absolutnie mi to nie przeszkadzało. Jutka ma niewyparzony język, nie stroni też od przekleństw, a opisy są krótkie i klarowne. Może trochę za mało wiadomo o rzeczywistości Piotra i Jutki, a szkoda, bo to bardzo wdzięczne uniwersum.

Sama fabuła też nie jest zbyt skomplikowana i odniosłam wrażenie, że zagadka kryminalna służy bardziej pokazaniu świata i relacji bohaterów, a te nie są wcale takie oczywiste, jak mogłoby się to wydawać. I z całą pewnością autor dba, żeby czytelnik nie nudził się podczas lektury i tak kończy rozdziały w ten perfidny sposób, że nie sposób nie zacząć czytać kolejnego.

*

„Moja martwa dziewczyna” to pozornie lekka historyjka z wątkiem kryminalnym i romantycznym. Nie brakuje tu drastyczniejszych opisów i cielesnych uniesień, ale pomiędzy tą lekkością i dynamizmem kryją się tutaj też akceptacja odmienności, pokojowe współistnienie, trauma, nienawiść, poliamoria.

Wiecie czym jest poliamoria? Ja wiedziałam, ale pierwszy raz spotkałam się z tym w powieści i ogromnie mi się ten wątek podobał. Szczególnie w taki nietypowym miejscu jak tutaj i wśród takich postaci.

Uważam, że to bardzo udany debiut. Mam nadzieję, że autor jeszcze pozwoli nam wrócić do świata Piotra i Jutki. I w końcu dowiem się jak powstaje zombie 😉

Wiecie co mnie kupiło w przypadku „Mojej martwej dziewczyny”?
Jedno zdanie.

Historia o miłości, silniejszej niż śmierć, i morderstwie, które przeraziło nieumarłych (fragment opisu).

No i to, że główna bohaterka jest zombie. Ale nie myślcie sobie, że to taka cuchnąca istota, z odłażącymi płatami gnijącego ciała i takie tam. Nic z tych rzeczy. Jutka ma fioletowe włosy,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jak to u Iwony Banach monotonnie nie jest. Nie uśpią was opisy, bo są krótkie i rzeczowe, zaś bohaterowie charakterni, barwni, charakterystyczni, nieco przerysowani, ale mamy do czynienia z komedią… Kryminalną, więc i trup się znajdzie i to całkiem szybko. Natomiast zagrożenie daje się poczuć jeszcze wcześniej. Osobowości postaci manifestują się poprzez ich działanie i podejście do problemów i to ja sobie bardzo, ale to bardzo cenię.

Dynamika, fabuła zakręcona jak słoik wiśni, wiejska mentalność przedstawiona w krzywym zwierciadle i zagadka kryminalna do rozwiązania – to czeka na was na kartach powieści.

*

Bawiłam się przednio. I chociaż już dość dawno odsłuchałam audiobooka tej powieści z ogromną przyjemnością wróciłam do tej historii. Znów rozbrajała mnie Andżelika vel Różowa Pindzia, a Kusiakowa to wręcz stan umysłu. Znów irytował i wywoływał szczękościsk Filip – rany, jak ja tego typa nie trawiłam. Znów miałam ochotę potrząsnąć Dagmarą, żeby się opamiętała.

Szczerze polecam zmierzyć się z klątwą utopców i przejrzeć intrygę lub dać się zaskoczyć rozwiązaniu. To lekka komedia kryminalna, przy której nie sposób się nudzić.

Jak to u Iwony Banach monotonnie nie jest. Nie uśpią was opisy, bo są krótkie i rzeczowe, zaś bohaterowie charakterni, barwni, charakterystyczni, nieco przerysowani, ale mamy do czynienia z komedią… Kryminalną, więc i trup się znajdzie i to całkiem szybko. Natomiast zagrożenie daje się poczuć jeszcze wcześniej. Osobowości postaci manifestują się poprzez ich działanie i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Anna Stokłosa stworzyła ponurą, przytłaczającą dystopijną rzeczywistość. I chociaż mowa jest tam o barwach, w mojej wyobraźni odmalowywane obrazy są w całej gamie szarości, przechodzącej także w czerń.

Nawet, gdy wychodziłam poza wielkomiejską, korporacyjną aglomerację; gdy czułam powiew rześkiego górskiego powietrza i mogłam przyjrzeć się przyrodzie, to te barwy pozostawały przytłumione i mgliste. Bo taki jest ten świat. Autorka osłodziła go uczuciami przyjaźni i miłości, pokazując, że i w najczarniejszych czasach rodzi się coś pięknego.

Dostrzegłam tu bardzo dużo nawiązań do współczesności, do doskonale nam znanego pędu za doskonałością, konsumpcjonizmu i tym łatwiej było mi wczuć się w ten świat. Tym bardziej przerażał.

*

Sam styl jest przyjemny, czyta się szybko, przynajmniej na początku, gdy poznajemy wykreowany świat i uczymy się jego reguł. Potem odniosłam wrażenie, że jest trochę zbyt dużo „gadania”, a za mało działania.

Ogólnie nie jest to powieść z pędzącą akcją i szybko następującymi po sobie wydarzeniami. Jest raczej stonowana, lecz są i momenty, gdy akcja przyspiesza, czuć napięcie i oddech niebezpieczeństwa na karku. Może to dziwnie zabrzmi, ale zabrakło mi większej brutalności. Więcej skupienia jest na przeżyciach Weroniki, uczuciu, które opanowuje ją niejako wbrew niej. (...)

*

„Ważka. Przeobrażenie” pozostawiła we mnie smutek i ciężar przemyśleń. To jedna z tych historii, w której muszą zostać poniesione straty, w której mimo okrucieństwa i twardej rzeczywistości jest miejsce na rzeczy piękne i uniwersalne. Sporo tu wątku romantycznego, może nawet ciut za dużo w porównaniu do tego związanego z ruchem oporu, ale prawdę mówiąc niespecjalnie mi to przeszkadzało.

Liczyłam na ciekawą historię i ją dostałam. Nie jest idealna, ale jeśli ktoś lubi mniej działania, nie epatowanie przemocą (choć uprzedzam, że parę „mocniejszych” scen tu znajdziecie), mocny wątek romantyczny (zakazana miłość, zazdrość) sięgając po tę powieść powinien być usatysfakcjonowany.

Anna Stokłosa stworzyła ponurą, przytłaczającą dystopijną rzeczywistość. I chociaż mowa jest tam o barwach, w mojej wyobraźni odmalowywane obrazy są w całej gamie szarości, przechodzącej także w czerń.

Nawet, gdy wychodziłam poza wielkomiejską, korporacyjną aglomerację; gdy czułam powiew rześkiego górskiego powietrza i mogłam przyjrzeć się przyrodzie, to te barwy...

więcej Pokaż mimo to