-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać189
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik11
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2015-02-18
2020-01-23
2020-02-26
2017-05-14
Książka jest dość krótka, co to jest 200 stron? Przeczytałam ją w 2-3 godziny. Po odwróceniu ostatniej strony, pierwsze, co przyszło mi do głowy: „już? to już koniec?” i lekkie ukłucie rozczarowania, pewnego niedosytu, chociaż nie potrafiłabym jednoznacznie wskazać, skąd on się bierze, czego tu brakuje. Ed jako artysta jest autentyczny i nie jest „piękny, jak chłopak z plakatu”, nie dąży do tego, co wiele razy podkreślał w tej książce. Autentyczność bije również z „Graficznej podróży”, w której przeczytamy o kilku sukcesach rudzielca, ale przede wszystkim o porażkach, rozczarowaniach i trudnej drodze, jaką musiał pokonać, by odnieść pierwsze sukcesy. Właściwie Ed skupia się bardziej na tej części, pisze również o chwilach zwątpienia: "Wszedłem do środka, usiadłem, po czym się rozpłakałem. <<Stary – wykrztusiłem – ja już dłużej nie dam rady>>". Podkreśla, jak dużo musiał pracować, by do czegoś dojść. I to, dla przeciętnego czytelnika, może być pewnego rodzaju motywacją. W każdym razie ja się zmotywowałam: ciężko pracował, udało mu się. Dlaczego mnie ma się nie udać? Wystarczy, że ruszę swoje cztery literki.
Druga część książki została opracowana przez Philipa Butaha. Znalazło się miejsce dla jego tekstu, którego jest oczywiście nie wiele. Najważniejsze są jego prace: Portrety Eda i nie tylko jego, namalowane grafitem, długopisem, piórem, kredkami świecowymi i przede wszystkimi pastelami. Jedyne, co przychodziło mi do głowy, widząc te prace, to: Jak można tak dobrze rysować?!
Książka jest przeznaczona dla fanów Eda Sheerana. Nie wiem, czy ktoś, kogo nie interesuje ten artysta, znajdzie w niej coś dla siebie. Chyba, że jest fanem sztuki i zachwycą go rysunki. Albo chciałby poczytać o kimś, kto naprawdę ciężko pracował, żeby znaleźć się tam, gdzie jest. Osoby, które chciałyby się dowiedzieć czegoś więcej o prywatnym życiu Eda mogą się rozczarować. Chłopak skupił się głównie na opisaniu pracy, którą włożył w spełnienie swoich marzeń.
I jedna rzecz, która trochę mi przeszkadzała w książce: błędy. Pojawiło się trochę literówek, ale również błędy rzeczowe. Np. obrazek z okładki „+” został podpisany, jakoby powstał do albumu „X”. Może się czepiam, ale skoro ja, a nie wiele wiem o Edzie, znalazłam tego typu błąd, to zastanawia mnie, czy są takie, na które nie zwróciłam uwagi?
Książka jest dość krótka, co to jest 200 stron? Przeczytałam ją w 2-3 godziny. Po odwróceniu ostatniej strony, pierwsze, co przyszło mi do głowy: „już? to już koniec?” i lekkie ukłucie rozczarowania, pewnego niedosytu, chociaż nie potrafiłabym jednoznacznie wskazać, skąd on się bierze, czego tu brakuje. Ed jako artysta jest autentyczny i nie jest „piękny, jak chłopak z...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-11-29
2017-12-31
2018-11-28
2019-12-27
2015-12-12
Każdy, kto choć trochę interesuje się literaturą zna Agatę Christie, chociażby ze słyszenia. Poznałam jej nazwisko dzięki mojej mamie, ponieważ gdy byłam dzieckiem i szłam do biblioteki, mama prosiła mnie, żebym wypożyczyła coś dla niej, najczęściej jakąś książkę Agaty. Wtedy oczywiście nie zaglądałam do tych książek, ale w końcu nadszedł czas (niestety nie pamiętam dokładnie kiedy), że w końcu i ja przeczytałam jej książkę.
Nie ważne czy Agacie wyszło lepiej czy gorzej, do tej pory nie trafiłam na jej książkę, która kompletnie by mi się nie spodobała. Może to zależy od stylu pisania autorki, może zależy od samego gatunku, który bardzo lubię – niezależnie od tego, czy mowa o książkach, filmach czy serialach… Agata jest jedną z tych autorek, po którą zawsze z chęcią i przyjemnością sięgnę.
„Zatrute pióro” nie jest najlepszą książką Agaty. Powiedziałabym, że jak na nią, jest dość przeciętna. W porównaniu z wszystkimi kryminałami, stwierdziłabym, że to dobra książka, po którą warto sięgnąć, ale nie należy spodziewać się rewelacji. Miło się czyta o mieszkańcach małego miasteczka z punktu widzenia Jerry’ego, który dopiero tam przyjechał. Razem z nim dowiadujemy się, że mieszkańcy otrzymują obraźliwe anonimy – tajemniczy nadawca nie oszczędził również jego i siostry. Jak każdy mieszkaniec zastanawia się, kto jest autorem, szczególnie po samobójstwie jednej mieszkanki, która pozbawiła się życia właśnie po takim liście… Dzięki temu, że pomaga policji, możemy się dowiedzieć więcej o tej sprawie, ale nawet nasz główny bohater nie wie wszystkiego. I to jest właśnie takie… z braku lepszego słowa… urocze: Czytelnik wie tylko to, czego dowiedział się główny bohater. A później pojawia się morderstwo, więc poszukiwania autora anonimów jest jeszcze ważniejsze niż było wszystko.
O ile często w kryminałach staram się zgadnąć, kto był mordercą, tutaj tego nie próbowałam: za dużo podejrzanych. Właściwie każdy mógł być autorem tych listów. Być może dlatego z jednej strony nie byłam zaskoczona faktem, kto i dlaczego to robił. Z drugiej strony byłam zaskoczona, ponieważ autorka poświęciła mało miejsca temu bohaterowi, dlatego czytelnik nie zwracał na niego większej uwagi, a więc… go nie podejrzewał.
Książka jest krótka (co to nie całe 200 stron?), przyjemna, nazwałabym ją nawet lekką. Jeśli ktoś lubi kryminały, szczególnie Agaty, i ma 1 czy 2 wolne wieczory, polecam. Jeśli ktoś oczekuje efektu „wow” od mistrzyni kryminałów, radziłabym sięgnąć po inną pozycję. Pewnie w przyszłości sięgnę po tę książkę, ponieważ polubiłam bohaterów, szczególnie pannę Megan. Miła istotka.
Każdy, kto choć trochę interesuje się literaturą zna Agatę Christie, chociażby ze słyszenia. Poznałam jej nazwisko dzięki mojej mamie, ponieważ gdy byłam dzieckiem i szłam do biblioteki, mama prosiła mnie, żebym wypożyczyła coś dla niej, najczęściej jakąś książkę Agaty. Wtedy oczywiście nie zaglądałam do tych książek, ale w końcu nadszedł czas (niestety nie pamiętam...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-11-24
Nie pamiętam, kiedy dokładnie poznałam Zucha, ale pamiętam, że od razu zakochałam się w jego komiksach, które poprawiają człowiekowi humor, a niektóre świetne oddają nasze codzienne sytuacje. Kiedy tylko dowiedziałam się, że pojawi się „Król biurowej klasy średniej” moją pierwszą myślą, było: muszę to mieć! Rzadko kupuję książki „w ciemno”, ale tę byłam skłonna kupić od razu, bez znania treści, ponieważ… ufam Zuchowi. Jakkolwiek to brzmi. Kupować nie musiałam, wyręczyła mnie w tym przyjaciółka, od której dostałam ją na urodziny. Dzięki! ♥
Od moich urodzin minęło kilka miesięcy, a ja przeczytałam ją dopiero teraz. Stos moich książek do czytania zaczął mnie trochę przerażać, haha. Ale muszę przyznać, że warto było czekać, ponieważ w międzyczasie zaczęłam pracować w biurze. Nie, nie w takim, w którym byliby graficy, ale w takim, w którym jest… informatyk. I pękałam ze śmiechu, kiedy była mowa o informatykach, a dosłownie płakałam, kiedy widziałam podobieństwa między Zuchowymi informatykami, a informatykiem z mojej pracy. I oczywiście, postacie jak i sytuacje są w zabawny sposób przerysowane, ale jest w tym wszystkim sporo prawdy, dzięki czemu całość bawi podwójnie.
To właściwie nie jest taka ‚typowa’ książka. Mamy tu tekst w formie blogowych wpisów, trochę twittera, trochę poczty wewnętrznej między pracownikami (oraz szefem) i… sporo komiksów. Książka jest idealną pozycją dla każdego czytelnika blogów Zucha, z tą różnicą, że zamiast gapić się w ekran komputera, przewracamy kartki papieru. Jedyne, co miałabym do zarzucenia: za mało Pleśniaczka. Za mało, za mało, ZA MAŁO! Pojawia się w kilku komiksach, ale mam wrażenie, że od jakiegoś czasu Zuch go zaniedbał nie tylko na blogu, w książce również.
Cieszę się, że mam tę książkę. Czyta się ją świetnie, do tego stopnia, że nie mogłam się od niej oderwać i następnego dnia byłam jak zombie w pracy. Informatyk przyszedł do nas do biura i o mały włos nie popłakałabym się ze śmiechu na jego widok. Świetnie rozluźnia, bawi i wieczór jest od razu przyjemniejszy. Zaskoczyła (i przede wszystkim rozbawiła) mnie końcówka książki do tego stopnia, że chciałoby się czytać dalej. Na szczęście jest blog, a kto wie, może i Zucha natchnie na jeszcze jedną książkę? Nie miałabym nic przeciwko. Póki co polecam każdemu, komu spodobał się jakiś komiks autorstwa Zucha. Innym polecam jego stronę, a jeśli ją polubicie: koniecznie sięgnijcie po książkę. Cieszę się, że ją mam i jestem pewna jednego: jeszcze nie raz po nią sięgnę. Podbiła moje serce i mogę ją spokojnie zaliczyć do jednej z moich ulubionych książek.
Nie pamiętam, kiedy dokładnie poznałam Zucha, ale pamiętam, że od razu zakochałam się w jego komiksach, które poprawiają człowiekowi humor, a niektóre świetne oddają nasze codzienne sytuacje. Kiedy tylko dowiedziałam się, że pojawi się „Król biurowej klasy średniej” moją pierwszą myślą, było: muszę to mieć! Rzadko kupuję książki „w ciemno”, ale tę byłam skłonna kupić od...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-05-19
(Opinia o całej trylogii)
Cała trylogia jest ogromnym bestsellerem, książki sprzedały się w wielu milionach egzemplarzy w wielu krajach. Powstały filmy na ich podstawie... Czyli jednym słowem ogromny sukces, którego niestety nie dożył pisarz...
Nie wiem, dlaczego, ale czasami mam tak, że to co jest bestsellerem, mnie odpycha i stwierdzam, że nie mam ochoty tego poznawać. Tak było z "Harrym Potterem", a do niedawna i z serią "Millennium". Najzabawniejsze jest to, że mam takie odczucia tylko w przypadku książek, po które NAPRAWDĘ warto sięgnąć.
Wspomniałam o Potterze i właśnie tak sobie myślę, że z obiema seriami przeżyłam podobną drogę: Niechęć i odrzucenie. Potem obejrzenie filmu - w tym przypadku rodzice oglądali "Dziewczynę z tatuażem", a prawie zawsze się do nich przyłączam, nawet jeśli oglądają totalny gniot - które skutkuje tym, że nabieram chęci na książki. Polowanie na nie. Dorwanie w swojej ręce. Czytanie z wypiekami na twarzy i... miłość.
Zakochałam się w trylogii i mimo że każda część jest bardzo obszerna, nie żałuję ani sekundy poświęcone na jej czytanie. Stieg Larsson stworzył genialną powieść: interesujący bohaterowie (w szczególności genialna Lisbeth Salander, która właśnie stała się moją ulubioną bohaterką literacką), świetna fabuła, muszę dodać, że bardzo dopracowana. W licznych opisach znajdziemy wiele szczegóły, wręcz szczególiki, które dodają niesamowitego realizmu całej historii. Naprawdę byłabym w stanie uwierzyć, że to stało się naprawdę. Jak na kryminał przystało, mamy wiele morderstw, przestępczości itp. Pojawiają się zaskakujące sytuacje, a nawet i dawkę tych zabawnych. Nie raz się roześmiałam, np. w drugiej części, kiedy Lisbeth chciała kupić mieszkanie i jej reakcja na to, jak została potraktowana - jak tu jej nie lubić? :)
Ostatnio mało co trafia do listy moich ulubionych książek. Mało co zachwyca mnie tak bardzo, że nie tylko historia dosłownie mnie pochłania, chciałabym mieć całą serię w domu, ale przede wszystkim po jej przeczytaniu do mojej głowy wpada myśl: "Chciałabym tak pisać". A to jest największy komplement, jaki mogę powiedzieć.
Nic dziwnego, że seria osiągnęła taki sukces. Naprawdę szkoda, że autor tej wspaniałej serii nie mógł go zobaczyć na własne oczy i szkoda, że nigdy nic nie napisze. Dodam tylko, że powieść tak wciąga (tu mówię o pierwszej części), że nawet gdy dokładnie pamiętałam, jak to było z tą historią, kto za tym wszystkim stoi itp. nie mogłam się oderwać od książki.
Więcej moich opinii na www.innaodinnych.com
(Opinia o całej trylogii)
Cała trylogia jest ogromnym bestsellerem, książki sprzedały się w wielu milionach egzemplarzy w wielu krajach. Powstały filmy na ich podstawie... Czyli jednym słowem ogromny sukces, którego niestety nie dożył pisarz...
Nie wiem, dlaczego, ale czasami mam tak, że to co jest bestsellerem, mnie odpycha i stwierdzam, że nie mam ochoty tego poznawać....
2020-08-07
Pod pierwszą częścią "Millennium" napisałam opinię o całej trylogii, ale naszło mnie, żeby tu wspomnieć o tej konkretnej części.
„Dziewczyna…” jest oczywiście drugą częścią. O ile „Mężczyźni…” można potraktować jako jedną całość, ponieważ cała zagadka zostaje rozwiązana w tym jednym tomie, druga część jest zaledwie początkiem do ogromnej afery, która kończy się w takim momencie, że po prostu trzeba od razu sięgnąć po część 3. Dlatego Wam radzę: Jeśli zamierzacie przeczytać „Dziewczynę…” lepiej nie zaczynajcie, jeśli nie macie w domu trzeciej części, jeśli nie chcecie szaleć z niepewności „co się działo później?”. Nie pozostaje mi nic innego, jak powiedzieć: Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam!
Pod pierwszą częścią "Millennium" napisałam opinię o całej trylogii, ale naszło mnie, żeby tu wspomnieć o tej konkretnej części.
„Dziewczyna…” jest oczywiście drugą częścią. O ile „Mężczyźni…” można potraktować jako jedną całość, ponieważ cała zagadka zostaje rozwiązana w tym jednym tomie, druga część jest zaledwie początkiem do ogromnej afery, która kończy się w takim...
2020-08-09
2016-06-24
Ogółem fabuła może nie byłaby taka fascynująca, gdyby nie magia. Kocham magię i sama się sobie dziwię, że kiedy Harry miał swoje pierwsze lata, kompletnie mnie nie interesował. Ba, byłam przekonana, że to coś okropnego, odrzucało mnie też to, że zdobył tak ogromną popularność. Kiedy w końcu telewizja wyemitowała film, obejrzałam, bo „jeśli to puszczają, to nic nie stracę”. I w ciągu kilku najbliższych tygodni od razu nadrobiłam wszystkie dostępne części na rynku – oczywiście mam na myśli książki.
„Harry Potter…” jest jednym z moich ulubionych cyklów. Trudno dokładnie powiedzieć, ile razy przeczytałam pierwszą część. 20? 30? Może więcej? Lubię do niej wracać. Siła tej książki nie polega tylko na ciekawej fabule – główną zaletą jest świat magii. Bardzo rzadko się spotyka tak dokładnie i szczegółowo opisany świat, który jest wytworem wyobraźni. Te wszystkie detale, które opracowała autorka: szkoła, dojazd do niej, przedmioty szkolne, magiczne zwierzęta, Ministerstwo Magii… żeby coś takiego wymyślić, trzeba mieć nie tylko ogromną wyobraźnię, ale i talent. Właśnie też za to kocham ten cykl: za tę niesamowitą szczegółowość, na którą podczas czytania nie zwraca się przecież tak wielkiej uwagi, wydaje się to nam takie… naturalne. Właśnie dlatego ta książka jest taka… prawdziwa, realistyczna.
Język zawarty w książce jest prosty. Czasami mam wrażenie, że zbyt prosty, brakuje mi trochę opisów itp. Myślę, że młodsi czytelnicy nie będą mieć problemów z zrozumieniem, przeczytaniem treści, pod tym względem. Oprócz tego zawarta jest tu dawka humoru. Jest wiele śmiesznych sytuacji i dialogów, jak dla mnie Hagrid jest kopalnią humoru np. „Och, przymknij się, Dursley, ty wielka śliwko w occie”. Oprócz tego znajdziemy w książce również sceny wzruszające. Z początku, a czasami nawet teraz, podczas czytania mam łzy w oczach.
Książka już jest klasyką. Ma ona bardzo wielu zwolenników i niestety też trochę przeciwników (których raczej jest mniej). Jest nie tylko rozrywką, uczy, szczególnie młodszych dzieci, jak ważna jest przyjaźń i również nauka. Oprócz tego widzimy walkę dobra ze złem, gdzie doskonale widać, po której stronie stoi główny bohater. Mimo że mamy wyraźny podział na tych „dobrych” i „złych”, nie ma (bądź jest ich baaardzo mało) bohaterów typowo czarno-białych, typowo dobrych lub złych. Każdy z nich jest człowiekiem i ma swoje wady oraz zalety, i czasem można zrozumieć motywy jego postępowania. Co również sprawia, że książka jest bardziej „prawdziwa”.
Ogółem fabuła może nie byłaby taka fascynująca, gdyby nie magia. Kocham magię i sama się sobie dziwię, że kiedy Harry miał swoje pierwsze lata, kompletnie mnie nie interesował. Ba, byłam przekonana, że to coś okropnego, odrzucało mnie też to, że zdobył tak ogromną popularność. Kiedy w końcu telewizja wyemitowała film, obejrzałam, bo „jeśli to puszczają, to nic nie stracę”....
więcej mniej Pokaż mimo to2016-07-15
2016-07-29
2015-01-29
Kiedy tylko pojawiła się informacja, że Christina Klein, czyli moja ulubiona piosenkarka LaFee, pracuje nad książką, wiedziałam, że MUSZĘ ją przeczytać, cokolwiek to będzie. Ostatecznie okazało się, że jest to coś w rodzaju (auto)biografii, ale zaliczających się do tych raczej nietypowych. Współautorka książki Anne von Straelen opisuje swoje spotkania z Christiną (oraz również z jej mamą Koulą), nie rzadko opisując miejsca, co obie dziewczyny razem robiły oraz znacznie częściej przelewając na papier myśli dotyczące kariery LaFee, mediów, życia Christiny i wszystkiego, o czym właśnie się dowiedziała.
Jednak opisy i komentarze Anne są tylko dodatkiem do tego, co jest najistotniejsze w "Frei": Rozmowa. Większość książki zawiera zacytowane rozmowy bądź ich fragmenty, w których najważniejsze są wypowiedzi Christiny o tym, co przeżyła dzięki ogromnemu sukcesowi jako LaFee, zarówno w czasach popularności jak i co było później. Mam wrażenie, że większość rozmowy dotyczyła raczej tych późniejszych czasów (i żeby była jasność: to NIE jest wywiad!)
Po przeczytaniu książki byłam odrobinę rozczarowana, bo spodziewałam się więcej informacji o współpracy z Bobem i wspomnień z lat 2006-2009. Ale z drugiej strony pojawia się wiele informacji o prywatnym życiu, Christina wydaje się być naprawdę otwarta w wielu sprawach. Czytelnik na wielu przykładach może przekonać się, jak bardzo media są fałszywe i że wstąpienie do tego świata wymaga silnej psychiki.
Dla mnie wielką zaletą są wypowiedzi mamy Christiny, bardzo się cieszę, że Anne je tutaj zamieściła. Poza tym wydanie książki jest przecudowne, cytaty z tekstu wytłuszczone ogromną czcionką, co świetnie wygląda i przede wszystkim zdjęcia, zdjęcia i jeszcze raz zdjęcia. Głownie nowe zdjęcia (z 2014 roku), z sesji robionych specjalnie dla tej książki, które są przecudowne. Ale i też znalazło się miejsce dla kilku świetnych zdjęć sprzed lat...
Książkę mogę polecić każdemu fanowi LaFee, nie tylko dlatego, że każdy fan miło spędzi czas z tą książką, ale dowie się o niej i jej pracy wielu rzeczy. Lektura pozwoliła mi na pewne wydarzenia spojrzeć z innej strony, dokładnie z punktu widzenia Christiny i zrozumieć rzeczy, których do tej pory nie potrafiłam zrozumieć. Nie raz mnie też zaskoczyła.
Teoretycznie ludzie, którzy nigdy o niej nie słyszeli, ale interesują się mediami i jak to wszystko wygląda "od środka", mogliby znaleźć wiele informacji na interesujący ich temat, ale obawiam się, że "Frei" jako całokształt mogłaby ich trochę znudzić.
Odkąd skończyłam czytać książkę, zastanawiam się tylko nad jednym. Skoro według Christiny w latach 06-09 tak wiele było "fake'ów", czyli że w "Projekcie-LaFee" nie wszystko było "jej" (np. styl), a przecież była autentyczna, to ciekawi mnie, czy to wszystko, co powiedziała pracując nad książką i brzmi autentycznie, jest prawdą...
Kiedy tylko pojawiła się informacja, że Christina Klein, czyli moja ulubiona piosenkarka LaFee, pracuje nad książką, wiedziałam, że MUSZĘ ją przeczytać, cokolwiek to będzie. Ostatecznie okazało się, że jest to coś w rodzaju (auto)biografii, ale zaliczających się do tych raczej nietypowych. Współautorka książki Anne von Straelen opisuje swoje spotkania z Christiną (oraz...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-01-25
Jeden z najważniejszych utworów literatury niemieckiej. Bałam się tej cegły, ale o dziwo przyjemnie spędziłam czas z Oskarem, nawet jeśli wszystko wokół niego było… dziwne. I przede wszystkim on sam był dziwny. Szkoda tylko, że końcówkę przeczytałam byle jak, na szybko, z braku czasu (chciałam zdążyć przed egzaminem). Dlatego na pewno wrócę do tej lektury – „Blaszany bębenek” udowadnia, że nie trzeba się bać klasyki – czytanie jej może być przyjemnością.
Jeden z najważniejszych utworów literatury niemieckiej. Bałam się tej cegły, ale o dziwo przyjemnie spędziłam czas z Oskarem, nawet jeśli wszystko wokół niego było… dziwne. I przede wszystkim on sam był dziwny. Szkoda tylko, że końcówkę przeczytałam byle jak, na szybko, z braku czasu (chciałam zdążyć przed egzaminem). Dlatego na pewno wrócę do tej lektury – „Blaszany...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-07-08
2015-12-04
Na ogół nie przepadam za tematyką science fiction, podróżami kosmicznymi, podróżami w czasie i tego typu sprawami. Nie wiem czy to mój gust zaczął się zmieniać czy trafiam na dobre pozycje, które można określić jako sci-fi (książkowe i przede wszystkim filmowe), ponieważ coraz więcej dzieł z tego gatunku podbija moje serce. Mimo to nadal z ostrożnością sięgam po coś w tym stylu… „Time Riders. Miasto cieni” jest już szóstą częścią cyklu „Time Riders”, czyli „Jeźdźców w czasie”. Jestem pewna, że nie sięgnęłabym po ten cykl (mimo ciekawych okładek czy opisu), gdyby nie to, że ponad dwa lata temu wygrałam w konkursie pierwszą część. Właściwie to był pakiet trzech książek, z których tą, którą chciałam najbardziej, podobała mi się najmniej, a tę, do której nie miałam ochoty zaglądać, pokochałam całym sercem. Jak już miałam „Jeźdźców w czasie” w domu, to bez przekonania zaczęłam czytać i… bardzo się cieszę, że to zrobiłam, bo ta seria jest naprawdę godna polecenia.
Cykl powinien się spodobać ogromnej ilości osób: tym, którzy lubią tematykę podróży w czasie. Tym, którzy lubią historię. Tym, którzy lubią gdybanie: co by było, gdyby ktoś odkrył, kim jest Kuba Rozpruwacz? Co by było, gdyby ktoś ostrzegł Hitlera przed jego klęską? Co by było, gdyby ludzie z naszej przyszłości przenieśli się do Starożytnego Rzymu chcąc zmienić świat, by ostatecznie nie uległ zagładzie…? W każdej części autor przedstawia nam swoją wizję, alternatywne rzeczywistości, które mogłyby się wydarzyć. Z części na część robi się coraz ciekawiej, ponieważ pojawia się coraz więcej pytań dotyczących głównych bohaterów oraz tajemniczej Pandory. „Miasto cieni” częściowo odpowiada na te pytania – a odpowiedzi są tak zaskakujące, że nadal przecieram oczy ze zdumienia. Nie oznacza to jednak, że wszystko się rozwiązało. Pytań nadal wiele pozostało, doszło kilka kolejnych…
O ile po pierwszej części miałam myśl: „Jasne, sięgnę po drugą, bo to jest fajne i ciekawe”, tak z każdą kolejną ciekawość wzrasta, aż przy czwartej czy piątej człowiek myśli: „Umrę, jeśli nie przeczytam kontynuacji!”. Nie inaczej jest po przeczytaniu „Miasta cieni”. Naprawdę, UMRĘ JEŚLI NIE PRZECZYTAM KONTYNUACJI. Mam nadzieję, że w przyszłym roku pojawi się w Polsce i będę mogła od razu pobiec do księgarni i ją zakupić. Po przeczytaniu „Miasta cieni” nie tylko ma się ochotę sięgnąć po ciąg dalszy, ale wrócić do poprzednich części, by przeżyć losy bohaterów z pełną świadomością tego, kim naprawdę są. I wiem, że to zrobię. Wiem, że zaopatrzę się w wszystkie części (mam niestety tylko dwie). Wiem, że przeczytam wszystko jeszcze raz. I wiem, że przeczytam kontynuację. Jeśli wydawnictwo Zielona Sowa nie zawiedzie – przeczytam je po polsku. Jeśli nie… będę musiała spróbować swoich sił w języku niemieckim bądź angielskim. To jest seria, której nie można porzucić. Szczególnie w tej chwili. Więc polecam ją wszystkim i jednocześnie ostrzegam: uzależnia.
Na ogół nie przepadam za tematyką science fiction, podróżami kosmicznymi, podróżami w czasie i tego typu sprawami. Nie wiem czy to mój gust zaczął się zmieniać czy trafiam na dobre pozycje, które można określić jako sci-fi (książkowe i przede wszystkim filmowe), ponieważ coraz więcej dzieł z tego gatunku podbija moje serce. Mimo to nadal z ostrożnością sięgam po coś w tym...
więcej mniej Pokaż mimo to
J. K. Rowling tak szczegółowo wykreowała świat Harry'ego Pottera, że nie trudno uwierzyć, iż istnieje on naprawdę. Tak właściwie trudno uwierzyć, że świat magii nie istnieje i cała seria jest tylko wytworem wyobraźni autorki. Ale czy na pewno? Właściwie ja jako mugol nie mogę mieć takiej pewności...
"Fantastyczne zwierzęta..." są kolejną cegiełką do świata Pottera. Zostało tu opisanych wiele magicznych zwierząt, zarówno te występujące w cyklu, jak i wiele dodatkowych. Spis świetnie uzupełniają: przedmowa Dumbledore'a, notka biograficzna o autorze oraz wstęp o różnych ciekawostkach ze świata magii dotyczących magicznych istot i zwierząt. Komentarze Harry'ego, Rona i Hermiony bawią i nie raz wywołały uśmiech na mojej twarzy. Książka obowiązkowa dla każdego fana uwielbiającego Harry'ego Pottera.
J. K. Rowling tak szczegółowo wykreowała świat Harry'ego Pottera, że nie trudno uwierzyć, iż istnieje on naprawdę. Tak właściwie trudno uwierzyć, że świat magii nie istnieje i cała seria jest tylko wytworem wyobraźni autorki. Ale czy na pewno? Właściwie ja jako mugol nie mogę mieć takiej pewności...
więcej Pokaż mimo to"Fantastyczne zwierzęta..." są kolejną cegiełką do świata Pottera. Zostało...