-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1147
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać395
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński22
Biblioteczka
2012-10-03
Fryderyk Moreau po otrzymaniu świadectwa dojrzałości wracał do domu na wakacje. Podczas podróży statkiem zakochuje się od pierwszego wejrzenia w pani Arnoux, po czym poznaje jej męża. Po dwóch miesiącach wyrusza do Paryża na studia prawnicze. Robi wszystko, by zbliżyć się
do państwa Arnoux, i zaprzyjaźnia się z panem domu. Dzięki spadkowi wuja, Fryderyk zaczyna prowadzić życie towarzyskie, bez ambicji, by skończyć studia czy pracować. Cały czas marzy o Marii Arnoux i robi
wszystko, żeby pomóc w jej problemach…
Gustaw Flaubert był wybitnym pisarzem, uważanym za mistrza realizmu. Sama powieść pierwszy raz została wydana w 1869 roku…
Klasyka z XIX wieku brzmi strasznie? Nie wiem czy kiedykolwiek sięgnęłabym po tę powieść, gdyby nie to, że wygrałam ją w konkursie literackim. Wstyd się przyznać, ale nawet jeśli wcześniej słyszałam o Flaubercie, to po prostu o tym nie pamiętałam. Mimo że książkę otrzymałam w 2009, przeczytałam ją dopiero w trzy lata później. Głównym powodem chyba był mój brak czasu, przerażała mnie ilość stron + mała czcionka. A potem o niej zapomniałam.
Ponieważ Gustaw był mistrzem realizmu, realistyczna jest powieść. Zaczynając od tła wydarzeń, w których jest wiele nawiązań do historii (dla Gustawa to była teraźniejszość), poznajemy poglądy młodych ludzi, chęć obalenia rządu, co kończy się rewolucją lutową w 1848 roku. Szczególnie pod koniec powieści, rewolucja staje się głównym wątkiem, a uczucia Fryderyka schodzą bardziej na drugi plan. Myślę, że osoby, które interesują się historią, bardziej zwrócą uwagę na wszystkie wydarzenia sprzed rewolucji i w trakcie, niż ja. Charakterystyka bohaterów jest tu godna podziwu. Tak jak w prawdziwym życiu nie ma czarno-białych ludzi, że ktoś jest w 100% dobry albo zły, tak i tu nie możemy o żadnym bohaterze powiedzieć tego samego. W trakcie czytania poznajemy wiele różnych postaci, każda z nich jest inna, każda ma inne poglądy, ambicje i marzenia. Są osoby tak ambitne, że dla pieniędzy i władzy zrobią wszystko, inne są nieodpowiedzialne, a jeszcze inne żyją
marzeniami. Odnosząc się do głównego Fryderyka, na nim najbardziej można zobaczyć, jak bardzo jest… ludzki. Mimo że czasami denerwował mnie swoimi głupimi wyborami i aż chciało mu się powiedzieć „co robisz, baranie?”, to Gustaw tak zbudował tę postać, tak bardzo z nią sympatyzował (co nie dziwi, gdyż Fryderyk otrzymał cechy pisarza), że mimo wszystkich jego błędów, nadal wzbudza sympatię. Inaczej jest z Karolem Deslauriersem, gdyż początkowo wzbudza sympatię jako „rozważny” człowiek, który chce dobrze dla swojego przyjaciela, później z każdymi jego kolejnymi czynami, sympatia się ulatnia. Ja osobiście mam do niego mieszany stosunek.
Jedyną wadą, jaką przychodzi mi do głowy, to… nazwiska dwóch bohaterów: Deslauriers oraz Dussardier. W trakcie czytania książki, czasem musiałam się zatrzymać i zastanowić, który to był „ten przyjaciel Fryderyka”, a który tylko znajomym.
Skoro książka nosi tytuł „Szkoła uczuć”, to uczucia tu są najważniejsze. Przez całą powieść znosimy tęsknotę Fryderyka za panią Arnoux, wydarzenia, w trakcie których stara się do niej zbliżyć, podczas których marzy o tym, by została jego kochanką. Oczywiście Maria nie jest jedyną kobietą, z którą Fryderyk miał do czynienia. Pojawia się również Rozaneta, kurtyzana paryska, której początkowo się wydaje, że zależy tylko na pieniądzach i luksusie, a później poznajemy jej inne pragnienia. Trzecią kobietą jest pani Dambreuse, która ma wpływy i majątek. A ostatnią Ludwika Roque, sąsiadka matki Fryderyka, z którą się bawił, gdy ona była jeszcze dzieckiem. Ponieważ jej ojciec był bogaty, a on miał tytuł, chciano by wzięli ślub. Perypetii z wszystkimi kobietami było bardzo dużo, w związku nimi Fryderyk popełniał największe głupstwa, a jak się skończyło? Przeczytajcie sami.
Podczas czytania zaznaczyłam sobie jeden cytat, który bardzo mi się spodobał:„Istnieją ludzie, których rola ogranicza się do pośredniczenia między innymi; są jak mosty, przez które przechodzimy i idziemy dalej”, jest on na tyle uniwersalny, że nawet dziś można o kimś tak powiedzieć.
Powieść jest ciekawa, czyta się ją z przyjemnością, mimo że trzeba na nią poświęcić bardzo dużo czasu. Co do stylu nie ma się czego doczepić, jest wiele opisów (tylko wątki historycznie trochę mnie miejscami nudziły), bohaterzy są świetnie scharakteryzowani i opisani. Jestem pewna, że przeczytam tę książkę nie raz. I serdecznie ją wam polecam, szczególnie jeśli ktoś chce przeczytać coś, co śmiało można nazwać arcydziełem.
Fryderyk Moreau po otrzymaniu świadectwa dojrzałości wracał do domu na wakacje. Podczas podróży statkiem zakochuje się od pierwszego wejrzenia w pani Arnoux, po czym poznaje jej męża. Po dwóch miesiącach wyrusza do Paryża na studia prawnicze. Robi wszystko, by zbliżyć się
do państwa Arnoux, i zaprzyjaźnia się z panem domu. Dzięki spadkowi wuja, Fryderyk zaczyna prowadzić...
Maciuś jako dziecko stracił oboje rodziców. Najpierw umarła jego matka, a kilka lat później jego ojciec. Ponieważ jego ojciec był Królem, a Maciuś nie miał rodzeństwa, był jedynym następcą tronu. Po śmierci ojca on musiał zasiąść na tronie, mimo że miał dopiero ok. 10 lat. Początkowo władzę sprawowała Rada Ministrów, a Maciuś nic nie wiedział o tym, co aktualnie się działo. Od Felka, z którym się zaprzyjaźnił, dowiedział się, że wybuchnęła wojna, na którą wyruszył jako zwykły żołnierz. Po zwycięstwie wrócił do stolicy, gdzie zaczął
rządzić państwem. Maciuś chciał, aby wszystkie dzieci były szczęśliwe, więc wprowadził wiele reform i oddał dzieciom rządy w ich ręce…
Janusz Korczak miał interesujący pomysł na książkę. Dziecko, które staje się Królem, jego wszystkie pomysły jak np. zaprzyjaźnienie się z Królem ludożerców Bum-Drumem czy stworzenie sejmu dziecięcego. W sumie zostało tu opisanych kilka lat z życia Maciusia, zaczynając od śmierci jego ojca, kończąc… nie, nie zdradzę wam, jakie jest zakończenie. Sam
pomysł mi się podoba. Wiele wątków również jest interesujących, szczególnie zaintrygował mnie Smutny Król. Ale wiele wątków, pomysłów było zbyt naiwnych. Może jestem za dorosła na tę książkę, jednak nie wszystkie były w miarę realistyczne. Nawet gdyby faktycznie dziecko zasiadło na tronie, wątpię żeby kiedykolwiek niektóre pomysły z książki miały możliwość wejść w życie.
Co do bohaterów… muszę powiedzieć, że nie wielu z nich tak naprawdę poznajemy. Oczywiście Maciuś jest najważniejszy, to książka o nim, więc po jego czynach, słowach i myślach bez większego problemu można go scharakteryzować. Jak to dziecko, jest trochę naiwny, chce, by wszystko było dobrze, dzieci były szczęśliwe, ale jeszcze nie wie, że
wszystkiego mieć nie można. Cały czas jest dziecinny (co jest zupełnie normalne), jednak w jakiś sposób dojrzał, co szczególnie zostało pokazane w ostatniej części książki.
Inni bohaterowie się pojawiają i znikają, mało który jest wyraźniej opisany. Mamy Ministrów, kilku „ważniejszych” przewija się przez całą książkę, kilku w wyobraźni czytelnika powinno się pojawiać na np. radach ministrów, ale tak naprawdę byli wspomnieni może raz czy dwa. Z
królów najlepiej poznajemy Smutnego Króla, który chciał pomóc Maciusiowi. Przyznam, że właśnie tę postać polubiłam najbardziej. Można ją nazwać tragiczną, która musi coś robić, mimo że nie chce. I poznajemy ludożerców na czele z Królem Bum-Drumem oraz jego córką
Klu-Klu, która to zakochała się w Maciusiu. Przyjemne postacie, do których poczułam sympatię, w szczególności do „czarnej dziewczyny”, która jest mądra, zdolna i odważna.
Styl pisania średnio mi się podoba. Szczególnie nie podobała mi się forma oficjalnych listów np. Maciusia do Królów itp. Opisy się pojawiały, ale moim zdaniem było ich za mało. Książka na początku nudzi, dopiero po kilku rozdziałach zaczyna się robić ciekawsza i wciąga.
Książka miejscami może dać do myślenia, szczególnie po przeczytaniu całości. Nie wszystkim ona się spodoba, szczególnie starszym czytelnikom. Ale lektura jest przeznaczona głównie dla dzieci, które, myślę, że powinny sięgnąć i ją przeczytać, bo można z tego wyciągnąć parę ciekawych wniosków. Dla dzieci: dlaczego trzeba chodzić do szkoły i się uczyć oraz dlaczego dzieci po prostu nie mogą rządzić państwem. Skutki tu ukazane są bardzo widoczne.
Maciuś jako dziecko stracił oboje rodziców. Najpierw umarła jego matka, a kilka lat później jego ojciec. Ponieważ jego ojciec był Królem, a Maciuś nie miał rodzeństwa, był jedynym następcą tronu. Po śmierci ojca on musiał zasiąść na tronie, mimo że miał dopiero ok. 10 lat. Początkowo władzę sprawowała Rada Ministrów, a Maciuś nic nie wiedział o tym, co aktualnie się działo....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Michał Wołodyjowski jest jednym z najsłynniejszych i najlepszych rycerzy Rzeczpospolitej. Załamuje się po śmierci ukochanej kobiety, której nie zdążył poślubić i w żalu udaje się do Klasztoru. Pan Zagłoba, przyjaciel i towarzysz broni Michała, od razu rusza do Warszawy i podstępem wyciąga Michała z Klasztoru, a później planuje zeswatać go z Baśką, chcąc by rycerz odnalazł szczęście w życiu.
Fabuła książki jest bardzo długa. Wiele się dzieje, są częste zwroty akcji. Mimo że tytuł wskazuje nam coś innego, tak naprawdę głównym bohaterem nie jest pan Wołodyjowski. Owszem, wszystko dzieje się wokół niego, ale pisarz skupił się bardziej na innych postaciach. Na samym początku na podróży pana Zagłoby. Później, gdy Michałowi spodobała się Krzysia i wyjeżdża, nie wiemy, co dzieje się u niego, ale poznajemy losy Krzysi, która zaś zakochuje się w innym mężczyźnie. Kiedy Michał po powrocie się o tym dowiaduje, ulega Basi, która wyznaje mu miłość i pobierają się. Później jest kilkumiesięczny przeskok i dowiadujemy się, że małżeństwo bardzo się kocha i zaś Sienkiewicz bardziej skupia się na Basi.
Postawienie Wołodyjowskiego tak faktycznie pojawia się tylko pod koniec książki, podczas obrony Kamieńca Podolskiego, ponieważ wtedy akcja skupia się głównie na oblężeniu, bitwach, zwycięstwach i porażkach.
Książka przeleżała u mnie 8 lat na półce, bojąc się, że kompletnie mi się nie spodoba. Poza „Quo Vadis” długo nienawidziłam tekstów Sienkiewicza (przynajmniej tych, do których musiałam zajrzeć). Gdyby nie postanowienie, że przynajmniej spróbuję przeczytać wszystkie książki, które mam w domu, ta książka z pewnością przeleżałaby nie tknięta jeszcze kilka czy kilkanaście lat.
Nie wierzę, że to piszę, ale „Pan Wołodyjowski” przypadł mi do gustu. Skupienie się na innych bohaterach niż tytułowy było strzałem w dziesiątkę. Lepiej czytało mi się wydarzenia dotyczące Krzysi, a później Basi niż samego małego rycerza. Czasami trudno było mi się oderwać od lektury, która naprawdę mnie zaciekawiła i wciągnęła. Jedynie zbyt długie opisy bitew itp. często mnie przynudzały. Jeśli ktoś lubi historię, z pewnością zainteresuje go fakt, że tutaj jest prawdziwe tło historyczne (jak to zwykle u Sienkiewicza bywa), więc czytamy opisy i „kulisy” z elekcji Wiśniowieckiego, obrony Kamieńca Podolskiego i bitwy pod Chocimem, która w zasadzie opisana jest już w epilogu. Wadą książki jest natomiast to, że bardzo długo się ją czyta.
Mnie zajęło to ponad tydzień.
Bohaterzy są bardzo interesujący. Szczególnie polubiłam Basię, kobietę wręcz nierealną, jeśli spojrzeć na opisy wszystkich innych, szczególnie, że do kontrastu przedstawiono wiele białogłowych. Basia jest nie tylko radosna i śmiała. Jest niesamowicie odważna i razem z mężem wybrała się na bitwę, w której zabijano zbójów. Do tego potrafiła sama przeciwstawić się mężczyźnie, zranić go i skutecznie uciec.
Powinnam na początku wspomnieć, że to ostatnia z trylogii Sienkiewicza. Nie przeczytałam poprzednich części, filmu raczej też nie widziałam. Owszem, pojawiały się drobne odniesienia, ale tylko z początku i w zasadzie nie były jakieś ważne.
Sama nie wierzę, że to piszę, ale polecam książkę. Myślę, że do tego typu książek trzeba dorosnąć, więc z pewnością nie wszystkim się spodobają, a już w szczególności w młodym wieku. Ludzie, którzy lubią czytać o romansach i wręcz idealnej, wielkiej miłości (tak, to ja) oraz ci, którzy interesują się historią, a w szczególnie XVII wiekiem, z pewnością znajdą tu coś dla siebie.
Michał Wołodyjowski jest jednym z najsłynniejszych i najlepszych rycerzy Rzeczpospolitej. Załamuje się po śmierci ukochanej kobiety, której nie zdążył poślubić i w żalu udaje się do Klasztoru. Pan Zagłoba, przyjaciel i towarzysz broni Michała, od razu rusza do Warszawy i podstępem wyciąga Michała z Klasztoru, a później planuje zeswatać go z Baśką, chcąc by rycerz odnalazł...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-10-28
2012-09-25
Oczywiście, nie łudźmy się. Naprawdę Darek Jankowski nie istnieje, to tylko bohater z serialu. Także nie mógł napisać tej książki. Nie zrobił tego za niego Karolak – chociaż nie wiem czy dobrze czy źle. Zrobił to Doman Nowakowski – gościu, który napisał scenariusz do serialu.
Po przeczytaniu książki pierwszą myślą jaką mi przyszła do głowy, było: “Doman, pisz scenariusze, bo robisz to świetnie, ale nie pisz już nigdy więcej książki!”.
Jestem fanką “39 i pół” oraz głównego bohatera. Także MUSIAŁAM przeczytać tę książkę. Szczególnie, że kusiła obietnica “Tego nie było w serialu”. I przeczytałam. Już czytając się trochę rozczarowałam. Co prawda wciągnęła mnie historia opisywana, powiedzmy przez Darka, jednak język i styl pisania mi się nie spodobał, dialogi były straszne sztuczne. Były całkiem inne od tych, które zapamiętałam z serialu.
Akcja to tak naprawdę rozmowa Darka i Patryka nad piwkiem, po oświadczynach młodego. Kto widział serial, będzie wiedział o co chodzi. Darek opowiada wspomnienia swojemu potomkowi. Mówi o tym jak poznał Ankę, skąd się wziął jego zespół, co zrobił gdy dowiedział się, że Anka jest z nim w ciązy, jego kilkanaście zajęć, których się podejmował, żeby utrzymać rodzinę…
Książkę polecam TYLKO fanom serialu. Myślę, że innych może znudzić, a jeśli chcecie zapoznać się z bohaterami “39 i pół” najpierw bejrzyjcie cały serial, a potem sięgnijcie po tę książkę.
Kolejną gratką dla fanów są zdjęcia z serialu z ciekawymi, często zabawnymi podpisami. Normalnie dałabym niższą ocenę, ale tylko z miłości do “39 i pół” (i tego że powiększyłam wiedzę o bohaterach) daję 5/10
Oczywiście, nie łudźmy się. Naprawdę Darek Jankowski nie istnieje, to tylko bohater z serialu. Także nie mógł napisać tej książki. Nie zrobił tego za niego Karolak – chociaż nie wiem czy dobrze czy źle. Zrobił to Doman Nowakowski – gościu, który napisał scenariusz do serialu.
Po przeczytaniu książki pierwszą myślą jaką mi przyszła do głowy, było: “Doman, pisz scenariusze,...
Kiedyś nie chciałam sięgać po tę książkę, ale skoro moja mama pożyczyła ją od koleżanki z pracy, a mnie rozłożyło, więc i tak większość dnia leżałam w łóżku, stwierdziłam, że ją przeczytam.
Książka opowiada o dwojgu ludzi z kamienicy. Za sąsiadów mają tylko siebie nawzajem – w ich klatce resztę mieszkań przemieniono na biura itp. Oboje mieszkają na jednym piętrze. W jednym mieszkaniu około 30-letni Paweł, który jest gejem, a w drugim ok. 60-letnia Anna, która jest moherowym beretem. Więc jak już wszyscy pewnie się domyślają, trwa między nimi wojna. Muszę przyznać, że dosyć zabawna.
Książka utrzymana jest w ciekawej stylistyce. Każdy rozdział jest podzielony na kilka, czasem kilkanaście części, które nie są długie. Pierwsza opowiada jakąś sytuację z życia Pawła, druga z życia Anny i tak na okrągło. Czasem zdarza się, że daną sytuację poznajemy z dwóch punktów widzenia. Tylko jeden rozdział jest w pełni poświęcony mężczyźnie, a inny babci – oba skupiają się na przeszłości bohaterów.
Paweł w dzieciństwie został odtrącony przez matkę, a gdy był nastolatkiem przez ojca – dowiadujemy się dlaczego, ale ja wam tego nie zdradzę;) Pracuje w firmie reklamowej, gdzie wymyśla różne hasła do reklam itp. Stale poszukuje życiowego partnera, miłości, chce kochać i być kochanym. Do tego ma bardzo niskie poczucie własnej wartości, więc nic dziwnego, że to mu się nie udaje.
Natomiast Anna jest emerytką, która regularnie chodzi do kościoła, ogląda “Plebanię” i “Klan”. Sama wychowała swoją córkę – Małgosię i zamartwia się o nią. Trochę wyolbrzymia pewne sprawy, ale ostatecznie wychodzi na to, że miała powody do zmartwień. Początkowo nie odczuwa się sympatii do bohaterki, ale gdy za moherowym beretem widzimy samotnego człowieka, zmienia się nastawienie, co do tej postaci.
Druga część książki mnie zaskoczyła. Na samym początku w ogóle nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. O co chodzi? Zapraszam do lektury.
Książka napisana przez geja, ale nie tylko do gejów. Polecam ją wszystkim, również homofobom, którzy najchętniej wszystkie osoby homoseksualne wysłali w kosmos, ponieważ książka nie ukazuje nam stereotypowego geja, tylko człowieka, który poszukuje szczęścia. Który, jak już wspomniałam wyżej, chce kochać i być kochany. Może to zmieni czyjeś nastawienie do takich osób. Do tego książka jest zabawna, nie tylko poprzez śmieszne dialogi, ale również sytuacje. Czyta się ją lekko i przyjemnie, pochłonęłam ją w jeden dzień (kilka godzin). Jedna scena tak mnie powaliła, że gdyby nie to, że był środek nocy, a ja miałam zatkany nos – z pewnością śmiałabym się wniebogłosy. A tak pozostało mi się tylko zwijać ze śmiechu ;)
I dzięki przedmowie Tomasza Raczka (partnera życiowego Autora) dowiedziałam się o sobie jednej ciekawej rzeczy. Że nie jestem osobą tolerancyjną. Pozwolę sobie przytoczyć jeden fragment: “Dwa groźne dla polskiego społeczeństwa słowa: Madagaskar i tolerancja. Odrzucenie i fałszywa życzliwość. Z jednej strony przekonanie, że tylko jeden model życia jest prawidłowy (…), z drugiej – protekcjonalne poklepywanie sprowadzające gejów do roli antropologicznej ciekawostki. W obu wypadkach traktuje się ich jako dziwaczną grupę odmieńców naruszających ogólnie przyjęte standardy, tyle że pierwsi na to się nie zgadzają, a ci drudzy dają przyzwolenie. Ale jest jeszcze trzeci, znacznie uczciwszy sposób odnoszenia się do gejów: traktowanie ich jako oczywistości – biologicznej, społecznej i kulturowej, mającej naturalne prawo do istnienia.” Człowiek uczy się przez całe życie:)
Ja książkę polecam z całego serca. Uczy… akceptacji osób homoseksualnych, a nawet postrzegania ich jak normalnych ludzi. Uczy też innego spojrzenia na moherowych beretów. Każdy jest człowiekiem, które przeżywa różne problemy. I w obu przypadkach widzimy, że najgorsze, co może być dla człowieka to samotność. Nie ważne kim się jest i ile ma się lat. Do tego można się pośmiać, przyjemnie spędzić czas. Polecam z całego serca, a sama z chęcią sięgnę po “Bierki”, które jest kontynuacją cyklu “kronik nierówności” (“Berek” jest ich pierwszą częścią).
Kiedyś nie chciałam sięgać po tę książkę, ale skoro moja mama pożyczyła ją od koleżanki z pracy, a mnie rozłożyło, więc i tak większość dnia leżałam w łóżku, stwierdziłam, że ją przeczytam.
Książka opowiada o dwojgu ludzi z kamienicy. Za sąsiadów mają tylko siebie nawzajem – w ich klatce resztę mieszkań przemieniono na biura itp. Oboje mieszkają na jednym piętrze. W...
„Bierki” są drugą częścią "Kronik nierówności", ale co trzeba zaznaczyć — nie jest to kontynuacja „Berka”. Sam autor w przedmowie zaznaczył, że „Bierki” są dopełnieniem, dlatego też zostały zachowane imiona i nazwiska z poprzedniej opowieści.
Na początku trochę dziwnie się czytało, ponieważ imiona są te same, ale bohaterzy trochę różni. Ponieważ tutaj ich zadaniem było uzupełnić ich przedstawienie w „Berku”, więc od samego początku czytelnik wiedział, jaki ten bohater będzie spełniał funkcję w powieści. Obie części mają wiele elementów wspólnych jak np. poszukiwanie szczęśliwej miłości przez Pawła, czy Anna raczej nie jest lubiana przez ludzi.
Obie, co tutaj można było łatwo przewidzieć, mają szczęśliwe zakończenia. Ale też można doszukać się kilku różnić. „Berek” był bardziej nacechowany satyrą, popadaniem z jednej skrajności w drugą. „Bierki” tego nie mają i nie powiem, trochę mi tego brakowało. Tu bardziej zostało ukazane wchodzenie w dorosłość przez młodego homoseksualistę, który miał dość ciężkie dzieciństwo i musi sobie z tym radzić. Oczywiście jest też druga strona, jak nauczycielka radzi sobie z wydarzeniami sprzed lat. To sprawia, że książka jest trochę poważniejsza, ale mimo to nadal zawiera w sobie zabawne sceny i dialogi.
Jedyną wadą, którą sobie przypominam, jest zakończenie. Scena z piorunem kulistym była złym pomysłem, zbyt nierealnym, by tak ona się skończyła.
Uważam, że „Bierki” są tak samo dobre jak „Berek”, ale mimo to pierwsza część bardziej mi się podoba. Dlatego, że tam była zabawa ze stereotypami, co mi się najbardziej w „Berku” podobało. Jednak polecam obie lektury i spokojnie można zacząć od tej części. Obie książki mimo że z jednego cyklu i z bohaterami o tych samych książkach, ostatecznie są inne.
„Bierki” są drugą częścią "Kronik nierówności", ale co trzeba zaznaczyć — nie jest to kontynuacja „Berka”. Sam autor w przedmowie zaznaczył, że „Bierki” są dopełnieniem, dlatego też zostały zachowane imiona i nazwiska z poprzedniej opowieści.
Na początku trochę dziwnie się czytało, ponieważ imiona są te same, ale bohaterzy trochę różni. Ponieważ tutaj ich zadaniem było...
Książkę wzięłam z półki na chybił trafił. Patrząc na okładkę miałam ochotę ją odłożyć, ale przeczytałam opis z tyłu książki, który mnie trochę zainteresował.
Co do samej historii, to jest ciekawa, z czymś podobnym się nie spotkałam. Były momenty, które mnie zaskakiwały, innych zaś bez problemu się domyśliłam. Czy koniec jest przewidywalny? Pewnie tak, bo dla mnie były dwie opcje: Megan przeżyje bądź umrze. Innej opcji nie było. A jak się skończyło, sprawdźcie sobie;)
Książka miejscami, szczególnie na początku przynudza. Dopiero później gdy akcja się rozkręca, robi się ciekawiej i może wciągnąć. Nad całą książką spędziłam ponad tydzień, co jak dla mnie, biorąc pod uwagę ilość stron, jest bardzo dużo. Potrafię pochłonąć w jedno popołudnie książkę tej grubości.
Ogółem książka nie jest zła, ale nie jest również jakaś super. Największym plusem jest opowiedziana w niej historia, tylko pewnie nie każdemu będzie się chciało ją doczytać do końca. Ja po kilku rozdziałach chciałam ją odłożyć, co rzadko mi się zdarza.
Książkę wzięłam z półki na chybił trafił. Patrząc na okładkę miałam ochotę ją odłożyć, ale przeczytałam opis z tyłu książki, który mnie trochę zainteresował.
Co do samej historii, to jest ciekawa, z czymś podobnym się nie spotkałam. Były momenty, które mnie zaskakiwały, innych zaś bez problemu się domyśliłam. Czy koniec jest przewidywalny? Pewnie tak, bo dla mnie były...
Kolejna książka Stephenie Meyer. Tym razem nie dostajemy kontynuację „Zmierzchu”, ale dodatek do sagi. W wstępie autorka napisała o swojej książce:„Od samego początku postać Bree miała jasny zarys i niektórzy z jej przyjaciół także bez trudu zrodzili się do życia. Zwykle tak właśnie ze mną jest: próbuję napisać streszczenie tego, co dzieje się w innej części danej historii, a potem „niechcący” zaczynam tworzyć do niej dialogi. W tym wypadku złapałam się na tym, że zamiast streszczenia piszę opowieść o dniu z życia Bree.”
Ci, którzy przeczytali „Zaćmienie” poznali już główną bohaterkę niniejszej książki. Bree jest jedyną nowo narodzoną, którą poznała Bella po bitwie z armią Victorii. Tutaj otrzymujemy historię o tym, jakim sposobem Bree została wampirem, jak walczyła o przetrwanie wśród innych nowo narodzonych i jak przez całe swoje „drugie życie” była okłamywana o istotnych sprawach, związanych z wampirzym światem. I nie tylko. Poznajemy kulisy tego, co w „Zaćmieniu” było tłem, zagrożeniem w oddaleniu. Jednak czytelnik sięgając po tę powieść już wie, jak ona się zakończy. Autorka napisała we wstępie, że żałuje, że nie zakończyła „Zaćmienia” inaczej. Po przeczytaniu książki miałam początkowo te same uczucia, ale…
No właśnie, ale. Co jest największym atutem książki? Brak cukierkowatego zakończenia. Oczywiście moim zdaniem zabrakło trochę dramaturgii, strachu, braku nadziei, które z pewnością odczuwała Bree, jednak nie ma happy endu, i o dziwo uważam to za plus. Chociaż oczywiście chciałoby się, żeby ona przeżyła i z Fredem odkrywała świat.
Całość jest pisana jednym tchem. Nie ma podziału na rozdziały. Tak naprawdę opowieść się zaczyna i nigdzie nie ma przerywnika, przynajmniej w trakcie czytania takiego nie zauważyłam. Z jednej strony jest to interesujące, jeszcze nigdy nie spotkałam się z czymś takim, że był brak podziału na sceny i wszystko zostało napisane jednym ciągiem. Dzięki temu czyta się i czyta i nie można przestać. I jest to też w tym wadą, bo właśnie, kiedy czytelnik nie ma więcej czasu i zazwyczaj kiedy pomiędzy akapitami jest przerwa, to przerywam czytanie. Tu tego nie ma i czasami odłożenie książki w „środku akcji” było dla mnie czymś dziwnym.
Stephenie „popisała się” opisem wampira nowo narodzonego w „Przed Świtem”. Możecie w mojej opinii tej książki przeczytać, co o tym myślę. To była totalna klapa i masakra dla czytelnika. Tutaj autorka próbowała wcielić się w nowo narodzoną, która pije ludzką krew i dla której ludzie są tylko nic nie wartymi istotami, służącymi tylko do zaspokojenia pragnienia. Jest lepiej niż było z Bellą, ale to jeszcze nie to. Czegoś tu brakuje.
Ale plusem książki jest to, że może ją przeczytać każdy. Nawet jeśli ktoś nie zna sagi. Myślę, że nikt nie powinien mieć problemów ze zrozumieniem, o co chodzi, bez wiedzy jak to musiało się skończyć i kim są żółtoocy wampirzy. I dodam, że „Drugie życie Bree Tanner” jest lepsze od jakiejkolwiek książki z sagi. Przynajmniej mnie osobiście podoba się najbardziej. Może dlatego, że wielu nowo narodzonych zachowuje się faktycznie jak wampiry, a Bree wzbudza sympatię i w przeciwieństwie do Belli, nie irytuje. Nie ma tu wielu utalentowanych wampirów, tylko Straszny Fred, który jako jedyny z nowo narodzonych przeżył. I się zastanawiam, co mogło się z nim stać. Może być inspiracją do niezłej opowieści, z chęcią bym taką przeczytała.
Słyszałam, że książka powstała, ponieważ Stephenie dostarczała informacji, które chciano wpleść w film „Zaćmienie”, a potem stało się to książką. Jeśli faktycznie dzięki filmowi powstała niniejsza książka, pierwszy raz się cieszę, że powstał taki kinowy szajs. Przynajmniej dzięki temu powstała książka, która nie jest arcydziełem i nie zmieni niczego w literaturze, ale czyta się z przyjemnością i wciąga. Dlatego, jeśli ktoś nie jest wymagającego i chce przeczytać coś lekkiego, polecam opowieść o Bree Tanner.
Kolejna książka Stephenie Meyer. Tym razem nie dostajemy kontynuację „Zmierzchu”, ale dodatek do sagi. W wstępie autorka napisała o swojej książce:„Od samego początku postać Bree miała jasny zarys i niektórzy z jej przyjaciół także bez trudu zrodzili się do życia. Zwykle tak właśnie ze mną jest: próbuję napisać streszczenie tego, co dzieje się w innej części danej historii,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Książka opowiada o młodym chłopcu — Gelsomino, który ma tak potężny głos, że za jego pomocą może tłuc szyby, niszczyć różne przedmioty, a nawet burzyć budynki. Pewnego dnia, kiedy za pomocą głosu strącił gruszki z drzewa, połowa świadków uznała go za czarnoksiężnika, druga połowa za świętego i ponieważ miał tego dość, wyruszył w wędrówkę. Trafił do Kraju Kłamczuchów, w którym wszyscy kłamali i wszystko było na opak: na chleb mówiono atrament i odwrotnie, materiały piśmiennicze kupowano w piekarni, psy nazywano kotami i one musiały miauczeć, a koty nazywano psami i one szczekały itd. Ludzi, którzy mówili prawdę wsadzano do “szpitala dla obłąkanych” czyli więzienia. Gelsomino spotyka na swojej drodze namalowanego kredą kota Zoppino, malarza Bananito, którego obrazy ożywały i Benwenuto — nieusiądźaninachwilę, który starzał się kiedy siedział lub leżał. Razem przeżywają niesamowite przygody.
Książka jest taką bajką dla dzieci, jednak myślę, że nie dla tych najmłodszych, ale już dla trochę starszych. Nie pamiętam kiedy pierwszy raz ją przeczytałam — pewnie to było w podstawówce, kiedy mama mnie uświadomiła, że coś takiego jest u nas w domu. Od tamtej pory książkę przeczytałam kilka razy. Mimo że wiem, co i tak się stanie za chwilę, przyjemnie się ją czyta. Dla dzieci atutem jest prosty język, styl pisania. Teraz, kiedy jestem starsza dla mnie ten język jest ciut za prosty, brak mi opisów itp. Ale mimo to fajnie, szybko się ją czyta.
W tym, że na historię w niej opowiedzianą warto zwrócić uwagę. W każdym rozdziale coś się dzieje, przez co książka się nie nudzi. Cały pomysł na książkę jest niesamowity. Wymyślić takich bohaterów, taki kraj, to wszystko… trzeba mieć naprawdę niesamowitą wyobraźnię. I bohaterzy są wyjątkowi. Najpierw Gelsomino z swoim głosem. Potem kot namalowany kredą, który właśnie dzięki głosowi chłopaka zeskakuje z muru. Oboje od razu się zaprzyjaźniają i robią zamęt w kraju. Później natykają się na malarza, który dzięki nim odkrył jak wielki ma talent. No i na końcu Benwenuto, chyba najbardziej niesamowita postać — wyobrażacie sobie, że podczas 1 minuty siedzenia on starzał się o 1 miesiąc? W książce poznajemy go już jako staruszka, ale opowiada on nam swoją historię.
Książka podzielona jest na rozdziały i bardzo podobają mi się ich rymowane tytuły, np.: “Tu historia dosyć prosta, jak to Kraj Kłamczuchów powstał” czy “Tu Zoppino sam, sam jeden, uczy miauczeć kotów siedem” i takich 21 rymowanek. Na samym końcu mamy jeszcze kilka piosenek Gelsomina, czyli wierszyki dla dzieci.
Książka, mimo że teoretycznie dla dzieci, może się spodobać i dorosłym. Jeśli przyjrzeć się bliżej treści, można pewnie wysunąć jakieś morały itp. Książkę czyta się szybko, więc nie trzeba na nią poświęcać zbyt dużo czasu, ot taka lekka lektura na wolny wieczór. A historia zapada w pamięć. Co prawda szczegóły wylatują z głowy, ale sama historia i główni bohaterowie w niej zostają. Co będę więcej pisać. Po prostu polecam.
Książka opowiada o młodym chłopcu — Gelsomino, który ma tak potężny głos, że za jego pomocą może tłuc szyby, niszczyć różne przedmioty, a nawet burzyć budynki. Pewnego dnia, kiedy za pomocą głosu strącił gruszki z drzewa, połowa świadków uznała go za czarnoksiężnika, druga połowa za świętego i ponieważ miał tego dość, wyruszył w wędrówkę. Trafił do Kraju Kłamczuchów, w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Pewien bogacz na Wyspie Żołnierzyków wybudował wspaniałą willę. Ponieważ jego żona nie cierpiała morza, postanowił ją sprzedać. Całą wyspę kupił niejaki pan Owen, który sprowadził do swojego domu dziesięć osób. Dwie miały być służbą, jedna sekretarką, a inna miała „mieć oko na wszystkich”. Reszta była gośćmi sprowadzoną pod różnymi pretekstami.
Na samym początku wszystkich zastanawia fakt, dlaczego państwa Owen nie ma w okazałej willi. Po chwili dowiadują się, że ich podróż się przeciągnęła i mają dołączyć w ciągu następnych dni. Nikt nie podejrzewa niczego, aż… zostaje włączona płyta z której słychać dziesięć oskarżeń skierowanych do każdej osoby będącej w domu: Każdy zostaje oskarżony o morderstwo.
Goście uważają to za „głupi żart”, aż po chwili umiera jeden z nich. W ciągu nocy kolejna osoba. Morderca zabija każdego gościa po kolei, posługując się historią z wierszyka o dziesięciu żołnierzykach. W każdej strofie żołnierzyk „odłącza się” od reszty z jakiegoś powodu i dokładnie z tego samego umierają po kolei goście. Kiedy po każdej zamordowanej ofierze znika figurka żołnierzyka ze stołu, uświadamiają sobie, że ktoś wydał na nich wyrok…
Agata Christie była mistrzynią w powieściach kryminalnych. Jej książki czyta się z zapartym tchem, czekając na nowe zdarzenia, nie domyślając się, kto może stać za tym wszystkim. „I nie było już nikogo” nie jest moją pierwszą książką od Agaty. Jednak do tej pory nigdy nie odgadłam, kto jest mordercą i zawsze zakończenie mnie zaskakuje. Również tutaj, jednak gdy poznajemy prawdę pierwsza myśl, która przychodzi do głowy, to: „Faktycznie, wszystko się zgadza.”
Poznajemy dziesięciu różnych bohaterów, kilku z nich zdaje sobie sprawę z morderstw, jakie wyrządzili i mają wyrzuty sumienia. Inni nie przyznają się do tego, a jeszcze inni uważają, że nie zrobili nic złego i śmierć danej osoby nie była ich winą. Po przeszukaniu wyspy i domu wiedzą, że to właśnie ktoś z nich jest mordercą, ale nie zdają sobie sprawy, kto. Każdy boi się, wiedząc że nikomu nie może ufać, jeśli chce przeżyć.
Powieść Agaty jest świetna i mogę polecić ją każdemu, a w szczególności fanom kryminałów. Czyta się ją szybko, z przyjemnością i zmusza do myślenia: Kto za tym wszystkim stoi? Do tego motyw z tym wierszem i figurkami. Genialny pomysł. Jest to coś, po co naprawdę warto sięgnąć.
Pewien bogacz na Wyspie Żołnierzyków wybudował wspaniałą willę. Ponieważ jego żona nie cierpiała morza, postanowił ją sprzedać. Całą wyspę kupił niejaki pan Owen, który sprowadził do swojego domu dziesięć osób. Dwie miały być służbą, jedna sekretarką, a inna miała „mieć oko na wszystkich”. Reszta była gośćmi sprowadzoną pod różnymi pretekstami.
Na samym początku...
Trójka przyjaciół: Jupiter Jones, Pete Crenshaw i Bob Andrews są przyjaciółmi i jednocześnie detektywami-amatorami, którzy mają już wiele sukcesów na swoim koncie. Dzięki nim świetnie dogadują się z miejscowym komendantem Reynolds’em i zyskują nowych klientów i zleceń. Akcja serii toczy się w Rocky Beach, które leży w pobliżu Los Angeles.
Jupiter, Pete i Bob po pracowitych wakacjach planują wycieczkę do wesołego miasteczka. W trakcie podróży zostają napadnięci przez dwóch bandytów, którzy porywają Jupe’a. Okazuje się, że pomylili go z innym chłopcem — Ianem, który jest synem Rogera Carewa, premiera małej brytyjskiej kolonii w południowej Afryce, o nazwie Nanda.
Ponieważ seria, jak nazwa wskazuje, jest detektywistyczna, zawsze rozpoczyna się jakimś wydarzeniem, które rozpoczyna akcję. W jej trakcie ktoś wynajmuje chłopców, którzy starają się rozwiązać zagadkę i dzięki dedukcji Jupitera (najczęściej) sprawia się rozwiązuje. Szczerze mówiąc, zawsze podziwiałam Jupe’a pod względem dedukcji, ja nigdy nie potrafiłam wcześniej wpaść na rozwiązanie.
Książki tak wciągają, że nie sposób jest się od nich oderwać. Są też krótkie — przeczytanie tej części zajęło mi ok. dwóch godzin. Język jest bardzo prosty, brak tu szczegółowych opisów, zawarto tylko te niezbędne. Trochę mi tego brakuje. Ale nic dziwnego, seria jest adresowana bardziej dla młodszych czytelników, jednak uważam, że starszym seria również powinna się spodobać. Co wyróżnia „Tajemnicę zabójczego sobowtóra” na tle innych? Zawsze bawiła mnie scena, kiedy Jupe i Ian kłócili się przed porywaczami, który z nich jest którym.
Serię czytałam z zapałem jako nastolatka. Jest jedną z moich ulubionych, w szczególności, jeśli chodzi o powieści detektywistyczne. Mimo że całość nie jest doskonała, poza językiem, mogłaby być fabuła trochę bardziej rozbudowana, z chęcią ponownie sięgnę po resztę części. Zdaję sobie również sprawę z tego, że inaczej czyta się coś (w szczególnie w tym gatunku) pierwszy raz, a inaczej, kiedy się wie, jak mniej więcej akcja się potoczy i jak zakończy.
Polecam ją wszystkim, jest warta uwagi, a dla tych, którzy nie mają zbyt wiele czasu, z pewnością atutem będzie to, że czyta się ją naprawdę szybko.
Trójka przyjaciół: Jupiter Jones, Pete Crenshaw i Bob Andrews są przyjaciółmi i jednocześnie detektywami-amatorami, którzy mają już wiele sukcesów na swoim koncie. Dzięki nim świetnie dogadują się z miejscowym komendantem Reynolds’em i zyskują nowych klientów i zleceń. Akcja serii toczy się w Rocky Beach, które leży w pobliżu Los Angeles.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toJupiter, Pete i Bob po pracowitych...