-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński3
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać8
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2020-11-28
2020-01-23
2020-02-26
2020-03-26
Jak tylko dowiedziałam się, że ta książka się pojawi, wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Dwie poprzednie części: „Wołanie kukułki” oraz „Jedwabnik” przypadły mi do gustu i byłam ciekawa dalszych losów Cormorana Strike’a oraz jego uroczej asystentki Robin. Dzięki mojej przyjaciółce Izie mogłam ją przeczytać podczas urlopu i chociaż z niecierpliwością wyczekiwałam chwili, w której dorwę się do tej książki, miałam pewne obawy, ponieważ trafiłam na kilka opinii, że ta część nie dorównuje poprzednim. Czy tak jest? Właściwie tak. Ale to nie oznacza, że nie warto po nią sięgać. To nadal ciekawa powieść z interesującym i zaskakującym wątkiem kryminalnym, aczkolwiek on jest tylko „pretekstem” do poznania przeszłości bohaterów.
Sam wątek kryminalny rozpoczął się ciekawie, w trakcie książki poznajemy mordercę, chociaż nadal zagadką było to, kim on jest. Po prostu autorka dała nam możliwość wniknięcia w jego umysł, myśli, szczególnie podczas zabójstw, które popełniał. Pod koniec książki jego tożsamość tak bardzo mnie zaskoczyła, że nie byłam pewna, czy zakończenie mnie satysfakcjonuje. Oczywiście zostało wszystko wyjaśnione, ale pozostał jakiś… hmm… niedosyt.
W dużej mierze „Żniwa zła” skupiają się na przeszłości i teraźniejszości Cormorana i Robin. Cieszę się, że mogłam się dowiedzieć o nich czegoś więcej, niestety… Robin mnie trochę irytowała. Właściwie irytował mnie tylko wątek z jej narzeczonym. Nadal nie mogę uwierzyć, dlaczego ona z nim była. Jak już coś szło po mojej myśli i kibicowałam jej: no, dalej, Robin, dobra dziewczyna, dobrze robisz! To zakończenie tak bardzo mnie rozczarowało, nadal nie potrafię pojąć, jak ona mogła to zrobić. Z jednej strony czekam na kontynuację (mam nadzieję, że powstanie), z drugiej nie wiem, czy chcę wiedzieć, co będzie dalej.
Pojawiło się kilku nowych bohaterów, szczególnie polubiłam Shankera. Mam nadzieję, że autorka nie pominie go w kontynuacjach.
Chociaż nie jest to najlepsza część o Cormoranie, miło (poza jednym wątkiem) spędziłam czas z bohaterami. Książka wciąga od początku, aż do samego końca, chociaż on sam jest rozczarowujący. Głównie dlatego, że wszystko idzie tak powoli, a na samym końcu masa różnych zdarzeń dzieje się tak szybko, że stanowi to dość nieprzyjemny kontrast. Mimo wszystko jest do dobra książka i jeśli, jak ja, polubiliście Cormorana, „Żniwa zła” również musicie przeczytać.
Jak tylko dowiedziałam się, że ta książka się pojawi, wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Dwie poprzednie części: „Wołanie kukułki” oraz „Jedwabnik” przypadły mi do gustu i byłam ciekawa dalszych losów Cormorana Strike’a oraz jego uroczej asystentki Robin. Dzięki mojej przyjaciółce Izie mogłam ją przeczytać podczas urlopu i chociaż z niecierpliwością wyczekiwałam chwili, w...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-04-17
2020-10-10
Cieszę się, że zakupiłam tę książkę, która okazała się ciekawym i prostym przewodnikiem, jak zdrowo się odżywiać. Przede wszystkim spodobały mi się na początku rozdziały które opisują trochę psychologii w żywieniu i skąd się bierze duża część problemów, jak np. wilczy głód czy zajadanie emocjonane. Kolejne rozdziały opisują po kolei ważne składniki odżywcze, są one tak bardzo przejrzyste, że można w każdym momencie wrócić i przypomnieć sobie informacje o konkretnym składniku czy witaminie. Jedynie to brakuje mi tu informacji, jakie są zalecenia co do ilości dziennego spożycia.
Książka poza opisem ogólnych zasad żywienia, opisuje również żywienie w cukrzycy (jako że autor sam jest cukrzykiem, o czym również wspomina w książce), ale warto tę część przeczytać, by zrozumieć skąd się ona bierze i jak zmniejszyć ryzyko zachorowania na tę chorobę.
Zaciekawił mnie również opis programu DrDietman i jestem pewna, że do niego zajrzę w wolnej chwili. Jedynie co moim zdaniem jest tutaj zbędne, to reklama restauracji Augustus i jej cała historia, skąd się wziął pomysł, co mają w menu itp. itd. Odbieram to jako dość trochę nachalną i zbędną reklamę, która niepotrzebnie zajmuje miejsce w książce. Przede wszystkim dlatego, że jeśli ktoś nie mieszka w Warszawie (a ja mieszkam dość daleko), to i tak nie będzie miał okazji spróbować dań, chyba że się do tej Warszawy wybierze na wycieczkę. Łącznie zajmuje to 14 stron i owszem, w tekście można znaleźć wskazówki dotyczące gotowania (np. z jakich warzyw zrobić puree), ale mogłoby być to opisane w inny sposób. Mimo to zdecydowanie polecam tę książkę i jestem pewna, że wrócę do niej jeszcze nie raz.
Cieszę się, że zakupiłam tę książkę, która okazała się ciekawym i prostym przewodnikiem, jak zdrowo się odżywiać. Przede wszystkim spodobały mi się na początku rozdziały które opisują trochę psychologii w żywieniu i skąd się bierze duża część problemów, jak np. wilczy głód czy zajadanie emocjonane. Kolejne rozdziały opisują po kolei ważne składniki odżywcze, są one tak...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-02-20
Chociaż interesuję się sportem, zdrowym odżywianiem i staram się wprowadzić to w moje życie (czy się udaje czy nie, różnie z tym bywa), właściwie nie śledzę fitblogerek, fityoutuberek itd. Wyjątkiem jest Agata, którą obserwuję na instagramie i do mnie trafia, ufam jej i korzystam z jej ćwiczeń. Czasem zerknę również na kanał Jacka Bilczyńskiego (ostatnio niestety bardzo rzadko i mam spoooore zaległości w jego filmach), ale jeśli chodzi o całą resztę to właściwie bardziej ich unikam. Dlatego też usłyszałam o Marcie dopiero gdy na Targach Książki w Katowicach Iza wypatrzyła na jednym stoisku jej książkę i ją kupiła. To właśnie od Izy usłyszałam, że Marta jest fajna i że książka jest spoko, więc pożyczyłam.
Jestem pozytywnie zaskoczona tą książką. Wszystkie informacje zostały podane w prosty i przystępny sposób. Idealnie nadaje się dla osób, które dopiero chcą rozpocząć swoją przygodę z byciem fit, czyli zdrowym odżywianiem się oraz treningami. Podoba mi się, że Marta zaczyna książkę od rady: zrób podstawowe badania, zanim zaczniesz trenować. Później opisuje mity dot. cudownych diet. Sporą część książki poświęca odżywianiu się, dodatkowo znajduje się tu kilka przepisów. Na pewno nie skorzystam z wszystkich, ale może częścią z nich się zainspiruje. Oczywiście prawie połowa książki jest poświęcona ćwiczeniom, gdzie czytelnik dowiaduje się, jak zacząć treningi, jak się w ogóle do tego zabrać, dlaczego rozgrzewka jest taka ważna itp.
Myślę, że jeśli chodzi o wiedzę to można Marcie zaufać. Była sportowcem, skończyła AWF i obecnie jest trenerką. Motywuje do działania, jednocześnie przypominając, że nie tylko trening czy odżywianie jest ważne, ale również sen i regeneracja. Jednym zdaniem: ma zdrowe podejście, bez wpadania w przesadę i do tego też namawia swoje czytelniczki. Ponieważ książka miała być prosta w odbiorze, jest tu wiele uproszczeń. Nie wiem, jak np. w kwestii sportu, ale dopatrzyłam się zbyt wielkiego uproszczenia, gdy poświęciła jedną stronę na zdrowy sen. Jeśli ktoś kompletnie nie ma zielonego pojęcia o badaniach dot. zdrowego snu, jak śpimy, ile czasu człowiek potrzebuje, to ten fragment może go wprowadzić w błąd. Przede wszystkim chodzi o dwa zdania, w którym Marta twierdzi, że wystarczy 6—7,5 godziny snu (niekoniecznie, czasami dorosły człowiek potrzebuje nawet 9 godzin, nie mówiąc o tym, że nastolatki, które również mogą czytać tę książkę, mogą nawet potrzebować więcej snu), a w drugim zdaniu napisała (zgodnie z prawdą), że powinniśmy spać tak, aby nie budzić się w środku cyklu (jeden z nich trwa 1,5 godziny). Tu brakło tylko malutkiej, króciutkiej informacji przypominającej, że człowiek potrzebuje ok. 15 minut na zaśnięcie, które przy planowaniu długości snu również należy wziąć pod uwagę. I wiem, z jednej strony to są drobnostki, z drugiej… od kilku lat czytam różne artykuły, które dotyczą snu i na które wpadam (w większości dzięki aplikacji Pocket), że ta tematyka stała się moją obsesją ;)
Jeszcze jedną zaletą książki są zdjęcia. Sporo ładnych, kolorowych zdjęć. Również ćwiczenia są ładnie opisane i z odpowiednim zdjęciem, by wiedzieć, o co chodzi. Książka motywuje do zadbania o siebie, żeby zacząć zdrowo się odżywiać, ćwiczyć i myślę, że w pewnym stopniu przygotowuje do rozpoczęcia pracy nad sobą. Oczywiście to są tylko podstawy, z czasem trzeba się dokształcić z innych źródeł (albo np. bloga Marty), ale ta książka to zbiór najważniejszych informacji dla początkujących, którą warto mieć w domu. Co więcej, dzięki Codziennie fit rozważam na poważnie czy nie zacząć biegać*… czego nie robiłam od dawna, bo nie przepadałam za tym. Ale może po prostu nieodpowiednio się za to zabierałam? Książkę polecam.
Więcej moich opinii na www.innaodinnych.com
Chociaż interesuję się sportem, zdrowym odżywianiem i staram się wprowadzić to w moje życie (czy się udaje czy nie, różnie z tym bywa), właściwie nie śledzę fitblogerek, fityoutuberek itd. Wyjątkiem jest Agata, którą obserwuję na instagramie i do mnie trafia, ufam jej i korzystam z jej ćwiczeń. Czasem zerknę również na kanał Jacka Bilczyńskiego (ostatnio niestety bardzo...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-02-06
2020-06-10
Do kupna tej książki skusiła mnie wysoka ocena, pozytywne opinie oraz chęć używania mniejszej ilości chemii w domu.
Na razie przejrzałam całą książkę, jednocześnie robiąc listę zakupów, czego potrzebuję to zrobienia tych środków. Podejrzewam, że z większą ilością składników nie będzie problemu - dużo tu octu, sody oczyszczonej, olejków eterycznych... Też jest boraks, o którym już wcześniej słyszałam oraz dużo mydła marsylskiego - jest to mydło potasowe i to może być największy problem, ponieważ obecnie rzadko można takie spotkać w sklepie.
Na razie nie oceniam tej książki, najpierw muszę wypróbować przynajmniej część przepisów, ale muszę przyznać, że pierwsze wrażenie jest pozytywne.
Książka jest również ładnie wydana, sporo w niej zdjęć (gdyby ich nie było, całość miałoby pewnie 20 stron a nie ponad 250), pewnie przez to jest wydana na papierze kredowym, na którym dość źle robi się notatki, dodatkowo... gryzie mi się wydanie książki o ekologii na nieekologicznym papierze. Dodatkowo niestety grzbiet jest tak klejony, że nie można otworzyć książki tak, by się nie zamykała, nie łamiąc grzbietu :( Na szczęście przepisy są na tyle proste, że można je zapamiętać przed przygotowaniem i nie trzeba co chwilę zaglądać do książki :)
Więcej moich opinii na www.innaodinnych.com
Do kupna tej książki skusiła mnie wysoka ocena, pozytywne opinie oraz chęć używania mniejszej ilości chemii w domu.
Na razie przejrzałam całą książkę, jednocześnie robiąc listę zakupów, czego potrzebuję to zrobienia tych środków. Podejrzewam, że z większą ilością składników nie będzie problemu - dużo tu octu, sody oczyszczonej, olejków eterycznych... Też jest boraks, o...
2020-09-09
2020-05-19
(Opinia o całej trylogii)
Cała trylogia jest ogromnym bestsellerem, książki sprzedały się w wielu milionach egzemplarzy w wielu krajach. Powstały filmy na ich podstawie... Czyli jednym słowem ogromny sukces, którego niestety nie dożył pisarz...
Nie wiem, dlaczego, ale czasami mam tak, że to co jest bestsellerem, mnie odpycha i stwierdzam, że nie mam ochoty tego poznawać. Tak było z "Harrym Potterem", a do niedawna i z serią "Millennium". Najzabawniejsze jest to, że mam takie odczucia tylko w przypadku książek, po które NAPRAWDĘ warto sięgnąć.
Wspomniałam o Potterze i właśnie tak sobie myślę, że z obiema seriami przeżyłam podobną drogę: Niechęć i odrzucenie. Potem obejrzenie filmu - w tym przypadku rodzice oglądali "Dziewczynę z tatuażem", a prawie zawsze się do nich przyłączam, nawet jeśli oglądają totalny gniot - które skutkuje tym, że nabieram chęci na książki. Polowanie na nie. Dorwanie w swojej ręce. Czytanie z wypiekami na twarzy i... miłość.
Zakochałam się w trylogii i mimo że każda część jest bardzo obszerna, nie żałuję ani sekundy poświęcone na jej czytanie. Stieg Larsson stworzył genialną powieść: interesujący bohaterowie (w szczególności genialna Lisbeth Salander, która właśnie stała się moją ulubioną bohaterką literacką), świetna fabuła, muszę dodać, że bardzo dopracowana. W licznych opisach znajdziemy wiele szczegóły, wręcz szczególiki, które dodają niesamowitego realizmu całej historii. Naprawdę byłabym w stanie uwierzyć, że to stało się naprawdę. Jak na kryminał przystało, mamy wiele morderstw, przestępczości itp. Pojawiają się zaskakujące sytuacje, a nawet i dawkę tych zabawnych. Nie raz się roześmiałam, np. w drugiej części, kiedy Lisbeth chciała kupić mieszkanie i jej reakcja na to, jak została potraktowana - jak tu jej nie lubić? :)
Ostatnio mało co trafia do listy moich ulubionych książek. Mało co zachwyca mnie tak bardzo, że nie tylko historia dosłownie mnie pochłania, chciałabym mieć całą serię w domu, ale przede wszystkim po jej przeczytaniu do mojej głowy wpada myśl: "Chciałabym tak pisać". A to jest największy komplement, jaki mogę powiedzieć.
Nic dziwnego, że seria osiągnęła taki sukces. Naprawdę szkoda, że autor tej wspaniałej serii nie mógł go zobaczyć na własne oczy i szkoda, że nigdy nic nie napisze. Dodam tylko, że powieść tak wciąga (tu mówię o pierwszej części), że nawet gdy dokładnie pamiętałam, jak to było z tą historią, kto za tym wszystkim stoi itp. nie mogłam się oderwać od książki.
Więcej moich opinii na www.innaodinnych.com
(Opinia o całej trylogii)
Cała trylogia jest ogromnym bestsellerem, książki sprzedały się w wielu milionach egzemplarzy w wielu krajach. Powstały filmy na ich podstawie... Czyli jednym słowem ogromny sukces, którego niestety nie dożył pisarz...
Nie wiem, dlaczego, ale czasami mam tak, że to co jest bestsellerem, mnie odpycha i stwierdzam, że nie mam ochoty tego poznawać....
2020-08-07
Pod pierwszą częścią "Millennium" napisałam opinię o całej trylogii, ale naszło mnie, żeby tu wspomnieć o tej konkretnej części.
„Dziewczyna…” jest oczywiście drugą częścią. O ile „Mężczyźni…” można potraktować jako jedną całość, ponieważ cała zagadka zostaje rozwiązana w tym jednym tomie, druga część jest zaledwie początkiem do ogromnej afery, która kończy się w takim momencie, że po prostu trzeba od razu sięgnąć po część 3. Dlatego Wam radzę: Jeśli zamierzacie przeczytać „Dziewczynę…” lepiej nie zaczynajcie, jeśli nie macie w domu trzeciej części, jeśli nie chcecie szaleć z niepewności „co się działo później?”. Nie pozostaje mi nic innego, jak powiedzieć: Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam!
Pod pierwszą częścią "Millennium" napisałam opinię o całej trylogii, ale naszło mnie, żeby tu wspomnieć o tej konkretnej części.
„Dziewczyna…” jest oczywiście drugą częścią. O ile „Mężczyźni…” można potraktować jako jedną całość, ponieważ cała zagadka zostaje rozwiązana w tym jednym tomie, druga część jest zaledwie początkiem do ogromnej afery, która kończy się w takim...
2020-08-09
2020-12-05
2020-03-12
2020-05-06
2020-07-05
2020-05-10
"Podróż przez historię magii" czyta się szybko, nie jest jakoś specjalnie grube, ma też sporo zdjęć. Znajduje się tu wiele ciekawostek dotyczących inspiracji J. K. Rowling, stworzeń i rzeczy, które występują w książkach (np. byłam zaskoczona, że bezoar naprawdę istnieje, cały czas byłam przekonana, że to wymysł autorki), jak i jest tu kilka stron z pierwszej wersji Harry’ego Pottera, w tym sceny, które nie pojawiły się w książce. Minusem jest to, że w polskiej wersji nie zostały one przetłumaczone – ja w ostatnich latach na tyle opanowałam język angielski, że byłam w stanie je przeczytać i zrozumieć, ale ewidentnie książka jest skierowana do dzieci, które niekoniecznie muszą dobrze znać angielski. Książka jest tak skontruowana, że dla mnie jest ona na raz – przeczytać ciekawostki i tyle, ale myślę że dla dzieci, które lubią przeglądać książki z obrazkami może być naprawdę ciekawa. Podejrzewam, że gdybym dostała taką książkę 20 lat temu, dość często bym do niej wracała i przeglądała jej zawartość.
Więcej moich opinii na www.innaodinnych.com
"Podróż przez historię magii" czyta się szybko, nie jest jakoś specjalnie grube, ma też sporo zdjęć. Znajduje się tu wiele ciekawostek dotyczących inspiracji J. K. Rowling, stworzeń i rzeczy, które występują w książkach (np. byłam zaskoczona, że bezoar naprawdę istnieje, cały czas byłam przekonana, że to wymysł autorki), jak i jest tu kilka stron z pierwszej wersji...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-05-12
Już pełen tytuł pozwala się domyślić, że to książka skierowana przede wszystkim do młodzieży. I tak oczywiście jest, w tekście pojawia się wiele młodzieżowych słów i zwrotów, które mają pomóc autorowi w dotarciu do młodych czytelników. Nie mnie oceniać, na ile to się udało, bo ja nie jestem już nastolatką. Niektóre określenia trochę mnie irytowały albo bawiły (do irytujących przede wszystkim zalicza się "fan" - nie chodzi o samo określenie z angielskiego, bo ono samo w sobie jest ok, ale o sposób zapisania. O wiele czytelniej byłoby, gdyby zastosowano oryginalną pisownię, czyli "fun", która przecież jest znacznie częściej używana. I chyba takich dość irytujących spolszczeń było więcej, ale nie przypominam sobie dokładnie). Już samo pojęcie "instalowanie aplikacji" trochę mnie bawi, ale wiecie, ja jestem za stara i nie tak skomputeryzowana, jak dzisiejsza młodzież. Każda książka (jestem po lekturze dwóch części, 2 kolejne pojawią się wkrótce) została podzielona na takie cztery aplikacje, czyli po prostu rozdziały.
Michał Zawadka napisał tę książkę (a właściwie obie części) w czytelny sposób, tak, że każdy ją zrozumie, niezależnie od wieku. Jest to ważne, ponieważ zawarł w książce wiele ważnych treści, wskazówek, ćwiczeń do pracy nad sobą... Teoretycznie pozycja jest skierowana dla młodzieży, w praktyce poleciłabym ją każdemu, również dorosłemu. Ba, ten cykl różni się od książek motywujących dla dorosłych tylko językiem - tutaj Michał zwraca się ewidentnie do młodzieży i stara się pisać w ich języku. Teoretycznie do mnie bardziej trafiłaby poważniejsza stylistyka, ale ona właściwie nie jest taka istotna. Liczy się przede wszystkim treść i to, co Michał próbuje przekazać czytelnikowi.
I przekazuje to bardzo dobrze. Za pomocą zrozumiałego tekstu, cytatów, opisanych sytuacji z życia wziętych (nie tylko z życia autora, ale również i młodzieży, którą spotkał) oraz ćwiczeń, dowiadujemy się więcej o nas samych, naszych marzeniach i tym, jak budować np. naszą wiarę w siebie, pewność siebie, samodyscyplinę, jak być proaktywnym, jak zarządzać czasem, pieniędzmi, jak wyznaczać sobie cele... Czytając książkę, robiąc notatki oraz ćwiczenia (przyznaję się bez bicia, że ostatni rozdział drugiej części trochę sobie odpuściłam, tzn. nie zrobiłam wszystkich ćwiczeń ;P) czułam się o wiele bardziej zmotywowana do pracy nad własnymi celami i marzeniami, czułam, jak odkrywam (bądź przypominam sobie), jak najlepiej budować nawyki i stawiać sobie cele... Bardzo się cieszę, że kupiłam te książki. Warto było poświęcić trochę pieniędzy i przede wszystkim czas na ich lekturę. To taka inwestycja w mój rozwój. Do tego książki są dość ładnie wydane, tzn. jest kolorowo, każda aplikacja jest w innym kolorze, co znacznie umila czytanie. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko ją polecić, o ile chcecie się rozwijać i dążyć do realizacji własnych celów. Ja jestem pewna jednego: na pewno kupię trzecią i czwartą część, których premiery są zaplanowane na pierwszą połowę tego roku. Chociaż nie są idealne, spełniają swoją funkcję: sprawiają, że mam motywację i narzędzia do samorozwoju. Jestem pewna, że będę wracała do obu części, obie oceniam na 8/10.
Więcej moich opinii na www.innaodinnych.com
Już pełen tytuł pozwala się domyślić, że to książka skierowana przede wszystkim do młodzieży. I tak oczywiście jest, w tekście pojawia się wiele młodzieżowych słów i zwrotów, które mają pomóc autorowi w dotarciu do młodych czytelników. Nie mnie oceniać, na ile to się udało, bo ja nie jestem już nastolatką. Niektóre określenia trochę mnie irytowały albo bawiły (do...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-08-10
Seria Millennium autorstwa Stiega Larssona jest jedną z moich ulubionych – trylogia choć jest gruba jak diabli, czyta się ją z przyjemnością. Naprawdę, żałuję, że Stieg nie dożył sukcesu swoich książek oraz nie możemy przeczytać kontynuacji napisanych przez niego (podobno planował 10 części).
Jako że Millennium osiągnęło ogromny sukces, znaleźli się tacy, którzy chcieliby zarobić na niej jeszcze więcej. Do tych ludzi należy rodzina Stiega, wydawnictwo, sam Lagercrantz – chociaż w przypadku autora nie mam pewności, co było najważniejsze: chęć zysku, sława czy może chciał jednak złożyć hołd Stiegowi? Mniejsza o to. Wiadomo tylko tyle, że David musiał całą historię wymyślić od początku do końca, nie korzystając z notatek Stiega, które do dziś posiada jego partnerka. Słyszałam, że ona nawet chciała dokończyć serię za Stiega, ale jako że nie była jego żoną, nie ma do tego prawa, a ojciec i brat Stiega, którzy posiadają wszystkie prawa, jej na to nie pozwolili. Nic tylko podusić tych żądnych zysków kretynów. Ok, zostawmy to i przejdźmy do książki.
Pierwsze, co rzuca się w oczy, to budowa książki: David starał się wiernie odwzorować styl poprzednich części, więc przeglądając książkę (podział na części, rozdziały, informacje przed częściami) mamy wrażenie, jakby było to napisane przez tego samego autora. Również sama zawartość jest zbudowana podobnie, bardzo zainspirowana trylogią, dlatego sprawiło to, że „Co nas nie zabije” czytało się z przyjemnością, historia wciągała i dość szybko uporałam się z zawartością, chociaż jest to dość gruba część. Niestety tej części daleko od ideału, widać, że jednak została napisana przez kogoś innego, np. w przypadku głównej pary bohaterów Mikaela i Lisbeth. To już nie te same postacie, o ile w drobne zmiany Mikaela bym uwierzyła, to jednak Lisbeth… była zbyt inna. Zbyt ludzka, jakby autor nie do końca był w stanie zrozumieć i wczuć się w postać. Co do samej fabuły, wszystko w miarę ok, dopóki nie docieramy do końcówki. Ta seria tak ma, że w końcówce wszystko dzieje się szybciej, niż w reszcie książki, ale tutaj… dzieje się to aż za szybko. Spokojnie można by tę końcówkę jeszcze trochę bardziej rozpisać.
Bałam się tej części. Wahałam się czy ją kupić, co ostatecznie zrobiłam na Targach Książki i właściwie nie żałuję. Chociaż daleko jej do trylogii, nie jest źle. Czyta się ją z zainteresowaniem i jeśli potraktować ją jako fanfiction, jest to dobre fanfiction. Dlatego teraz ze spokojem oczekuję kolejnej części, która wyjdzie w tym roku i myślę, że David może stworzyć coś ciekawego.
Seria Millennium autorstwa Stiega Larssona jest jedną z moich ulubionych – trylogia choć jest gruba jak diabli, czyta się ją z przyjemnością. Naprawdę, żałuję, że Stieg nie dożył sukcesu swoich książek oraz nie możemy przeczytać kontynuacji napisanych przez niego (podobno planował 10 części).
więcej Pokaż mimo toJako że Millennium osiągnęło ogromny sukces, znaleźli się tacy, którzy chcieliby...