-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać189
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik11
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2018-11-28
2018-01-12
2018-01-18
2018-12-30
2018-04-06
Helen Russell jest brytyjską dziennikarką i pisarką, której mąż otrzymał propozycję pracy w Danii. Chociaż początkowo się wahała, postanowiła zaryzykować i przeprowadzić się do najszczęśliwszego kraju na świecie, jednocześnie wykorzystując sytuację, by dowiedzieć się, dlaczego Duńczycy są tak szczęśliwi.
Helen postanowiła podzielić się z czytelnikami jej pierwszym rokiem w Danii. Ale nie myślcie, że to coś w rodzaju pamiętnika — to coś więcej. Pomijając wstęp, w którym wyjaśnia decyzję przeprowadzki i skąd w ogóle się wziął pomysł, w każdym rozdziale Helen opisuje nie tyle miesiąc z jej życia, ile pewien aspekt kulturalny. Na przykład w pierwszym rozdziale stara się dowiedzieć na podstawie rozmów (bycie dziennikarką znacznie ułatwia jej dostęp do ludzi), czym jest hygge. W jednym z rozdziałów dowiadujemy się więcej o podejściu Duńczyków do zwierząt, jeszcze w innym jest sporo informacji o edukacji czy opiece medycznej. Ostatni rozdział jest poświęcony oczywiście świętom Bożego Narodzenia.
Książka jest ciekawa z kilku powodów: Jeśli kogoś interesuje kultura Danii, z tej książki może się wiele o niej dowiedzieć. Tak naprawdę można się też trochę dowiedzieć o kulturze Wielkiej Brytanii, ponieważ autorka nie raz porównuje swoją ojczyznę do Danii. Poza tym Helen stara się dowiedzieć jak być szczęśliwym i opisuje, czego się dowiedziała. Nie traktujmy tego jako poradnika, ale muszę przyznać, że zostało opisanych kilka rzeczy, które faktycznie warto wprowadzić do swojego życia, bo mogą mnie uszczęśliwić. Szczególnie podoba mi się hygge — zamknięcie się w cieplutkim domu, otoczenie się wygodnymi poduszkami, dużo świeczek… mmm… to lubię ;) (oczywiście to w takim duuuuużym skrócie, bo sami Duńczycy przyznają, że trudno wyjaśnić komuś spoza Skandynawii, czym naprawdę jest hygge). I jeszcze jedna zaleta tej książki? Wszystko jest opowiedziane lekkim i zabawnym stylem. Helen opisuje sporo zabawnych anegdotek ze swojego życia, dzięki czemu lektura jest naprawdę przyjemna.
Mnie Życie po duńsku… przypadło do gustu i myślę, że z chęcią wrócę do tej książki jeszcze za jakiś czas. I bardzo dziękuję Karolinie, od której ją dostałam.
Helen Russell jest brytyjską dziennikarką i pisarką, której mąż otrzymał propozycję pracy w Danii. Chociaż początkowo się wahała, postanowiła zaryzykować i przeprowadzić się do najszczęśliwszego kraju na świecie, jednocześnie wykorzystując sytuację, by dowiedzieć się, dlaczego Duńczycy są tak szczęśliwi.
Helen postanowiła podzielić się z czytelnikami jej pierwszym rokiem w...
2021-06-01
2018-02-23
"Kraina zwana Tutaj" to moje czwarte spotkanie z Cecelią Ahern. i chociaż chyba każda jej książka pozostawia lekki niedosyt i nie podoba mi się w 100%, to jednak one coś w sobie mają, bo lubię sięgać po kolejne powieści autorki.
Tym razem poznałam historię Sandy Shortt, która ma obsesję na puncie znajdowania rzeczy i ludzi – wszystko zaczęło się w dzieciństwie, gdy zniknęła jej koleżanka z sąsiedztwa (której tak naprawdę nie lubiła). To jedna część powieści, druga to historia Jacka Ruttle’a, którego brat zaginął ponad rok wcześniej i mężczyzna nadal nie może się z tym pogodzić. Losy bohaterów splatają się, gdy Jack prosi Sandy (która prowadzi agencję poszukującą osób zaginionych) o pomoc. Jednak przed ich spotkaniem Sandy sama zaginęła, a Jack próbuje ją odnaleźć…
Chyba w każdej książce Ahern jest wątek fantastyczny (może to właśnie dlatego lubię te książki?). Tym razem poznajemy krainę Tutaj, do której trafiają zagubione przedmioty oraz ludzie. Poznajemy ją oczami Sandy, która sama trafia do tej krainy, co jest ciekawe z punktu widzenia osoby, która swoje życie poświęciła na szukaniu m. in. ludzi, których… odnalazła właśnie w tej krainie. Muszę przyznać, że na początku nie mogłam polubić bohaterki, dopiero na samym końcu, gdy doszło do spotkania, o którym marzyła tak długo, zyskała moją sympatię. Ale ogółem to dość ciekawa postać i myślę, że zapamiętam ją na długo.
Natomiast Jacka polubiłam praktycznie od razu. Przez większą część książki jego historię uważałam za znacznie ciekawszą (chociaż ta jest bez wątków fantastycznych). Chociaż z jednej strony to było dziwne, że tak poszukiwał Sandy, chociaż praktycznie jej nie znał, to ciekawie się obserwowało zmianę i rozwój bohatera w trakcie kolejnych wydarzeń.
Nie pamiętam już jakie odczucia miałam przy lekturze innych książek, ale tu zdecydowanie najbardziej podobało mi się zakończenie powieści. Ostatnie ok. 50 stron to jej najlepsza część (i nie dlatego, że miałam świadomość, że zaraz skończę książkę ;P). Przez większą część miałam problem z wciągnięciem się w pełni w akcję, prawdopodobnie nie dałabym rady przeczytać jej jednym ciągiem (tu i tak nie mogłam sobie na coś takiego pozwolić, więc miałam wymuszone przerwy), to kilkanaście ostatnich rozdziałów mnie bardzo wciągnęły.
Nie jest to arcydzieło, ale jak lubicie ciekawe, niebanalne historie z odrobiną świata nadprzyrodzonego może Wam się spodoba.
"Kraina zwana Tutaj" to moje czwarte spotkanie z Cecelią Ahern. i chociaż chyba każda jej książka pozostawia lekki niedosyt i nie podoba mi się w 100%, to jednak one coś w sobie mają, bo lubię sięgać po kolejne powieści autorki.
Tym razem poznałam historię Sandy Shortt, która ma obsesję na puncie znajdowania rzeczy i ludzi – wszystko zaczęło się w dzieciństwie, gdy...
2018-09-10
UWAGA! Jest to opinia łączona, dotyczy "Naznaczeni błękitem" oraz kontynuacji "Drugi Krąg".
Aż wierzyć się nie chce, że ta historia ma już ponad 20 lat. Trafiłam na nią, gdy byłam jeszcze nastolatką, prawdopodobnie w 2006 roku. Historia spisana przez Ewę Białołęcką bardzo mi się spodobała, inspirowała mnie, gdy w tamtym okresie wymyślałam i pisałam fantastykę (prawdę mówiąc nadal mnie inspiruje), omawiałam nawet ten cykl podczas mojej prezentacji maturalnej o czarodziejach. Od dawna marzyłam o tym, by kupić wszystkie części, móc je postawić na półce i od czasu do czasu wracać do tego świata… Był tylko jeden problem: Nie można było nigdzie kupić tych książek. Szukałam ich przez kilka lat i cieszyłam się, gdy wznowiono część pierwszą (chociaż okładka była okropna), ale cóż z tego, jak pozostałe nadal nie były dostępne? Na szczęście moja cierpliwość została wynagrodzona: W tym roku Wydawnictwo Jaguar wznowiło wszystkie tomy w krótkich odstępach czasu, więc bez wahania zamówiłam cały cykl.
Jeśli chodzi o aktualną szatę graficzną — nie jest to najlepsza wersja, jaką miała ta powieść. Chyba nic nie dorówna wersji z wydania pierwszego, które były cudowne i do dziś bardzo mi się podoba. Ale na szczęście ta nie jest najgorsza, nawet przypadła mi do gustu. Ogółem myślę, że postarano się przy tym wydaniu.
Gdy zabierałam się do czytania części pierwszej miałam pewne obawy: Czy ta historia spodoba mi się tak samo, jak ponad 10 lat temu? Z doświadczenia wiem, że gust czytelniczy zmienił mi się odrobinę przez te wszystkie lata. „Naznaczeni błękitem” są podzieleni na trzy części: Jedna jest opowieścią o Tkaczu Iluzji o imieniu Biały Róg, która opowiada o jego wyczynie, dzięki któremu został uznany za najlepszego Tkacza Iluzji w dziejach. Druga opowieść jest o Nocnym Śpiewaku, magicznie utalentowanym dzieciaku, który był krzywdzony przez ludzi, ale i uratowany przez maga. Trzecia historia jest o Kamyku, który później jest głównym bohaterem całej serii, który zaprzyjaźnia się ze smokiem. Już podczas czytania pierwszej opowieści czułam, że nadal kocham tę serię (swoją drogą myślę, że historia o Białym Rogu jest jednym z najlepszych elementów całego cyklu), historia Nocnego Śpiewaka i Kamyka tylko mnie w tym utwierdziły. Zdecydowanie to jedna z moich najukochańszych serii powieści fantastycznych. Wydaje się, że w pierwszym tomie te przedstawione historie nie łączą się ze sobą — aż do pewnego momentu. Właściwie chyba dopiero w drugim tomie są powiązania, głównym z nich jest przyjaźń Kamyka z Nocnym Śpiewakiem…
Świat wymyślony przez Ewę Białołęcką jest częściowo oparty na motywach, które dość często można spotkać w fantastyce: Jakieś królestwo, z cesarzem, stylizowane na średniowiecze. Oczywiście jest arystokracja i są mieszczanie oraz wieśniacy. Magowie są tu darzeni największym szacunkiem ze względu na dar, z którym się urodzili: Przy czym nie ma znaczenie pochodzenie maga, co jest bardzo fajnym i ciekawym elementem. Nawet jeśli chłopiec jest bękartem dziwki, to ze względu na jego magiczny dar, jako dorosły jest on szanowany przez ludzi. Oczywiście można zarzucić, że w tym świecie tylko mężczyźni posiadają magiczne talenty. Chociaż w pewnym momencie pojawia się i dziewczyna, ale niestety to tylko wyjątek. Natomiast ciekawe jest to, że jest kilka bądź kilkanaście rodzajów talentów i tego też nie można wybrać: Z jakim talentem się urodzisz, z takim będziesz żyć. Natomiast jedną, z chyba najbardziej charakterystycznych elementów tej serii jest to, że niektórzy magowie mogą być skrzywdzeni przez talent, jak np. wyżej wspomnieni bohaterowie: Biały Róg nie mógł chodzić, Kamyk jest głuchoniemy, a Nocny Śpiewak jest pokryty włosami na całym ciele jak zwierzę. W serii występują również smoki, ale zupełnie nie przypominają gadów, które tak często przejawiają się w literaturze. Tutejsze smoki przypominają trochę, hmm, psy? Są pokryte sierścią, ale oczywiście też mają skrzydła. Są bardzo inteligentne i są w stanie rozmawiać z ludźmi, czytać im w myślach, zapamiętują bardzo dużo informacji, są w stanie przerabiać materię… jakby mieli na raz kilka talentów, które mogą posiadać magowie. Do tego smoki żyją bardzo długo i są w stanie zmieniać swoją postać. Zdecydowanie taka postać smoków bardzo, bardzo mi się podoba, a Pożeracz Chmur, którego poznajemy najlepiej, jest ciekawym bohaterem.
Opowieść bardzo wciąga, czasami trudno było mi się oderwać od książki. Przede wszystkim przyjemność sprawia czytanie o bohaterach, gdy widzimy, jak z czasem oni się zmieniają, rozwijają się. Kamyk w przeciągu dwóch części bardzo się zmienił, wydoroślał. Podobała mi się również przemiana Promienia i kilku innych postaci. Nie raz pojawiają się sytuacje, które zaskakują czytelnika. Nie raz też trzyma w napięciu, bawi albo wywołuje inne emocje. Chociaż bywają fragmenty, w których nie wiele się dzieje, ale one pomagają nam trochę lepiej poznać bohaterów. Z jednej strony mogłabym powiedzieć, że nie jestem w stanie być obiektywna, bo kocham tę historię i darzę ją pewnym sentymentem, ale z drugiej strony… za coś musiałam ją pokochać, prawda?
Jeśli lubicie czytać fantastykę, a do tej pory nie znaliście Kronik Drugiego Kręgu Ewy Białołęckiej — koniecznie musicie to nadrobić, a nowe wydanie jest idealną ku temu okazją. Ja osobiście uwielbiam tę historię i będę ją polecać każdemu. Bardzo się cieszę, że po latach została wznowiona i nie tylko mogłam wrócić do tego świata, ale będę też mogła wrócić w każdym momencie, kiedy tylko będę miała na to ochotę. W końcu moje marzenie się spełniło i opowieść o Kamyku i jego przyjaciołach dołączyły do mojej biblioteczki.
Więcej moich opinii na www.innaodinnych.com
UWAGA! Jest to opinia łączona, dotyczy "Naznaczeni błękitem" oraz kontynuacji "Drugi Krąg".
Aż wierzyć się nie chce, że ta historia ma już ponad 20 lat. Trafiłam na nią, gdy byłam jeszcze nastolatką, prawdopodobnie w 2006 roku. Historia spisana przez Ewę Białołęcką bardzo mi się spodobała, inspirowała mnie, gdy w tamtym okresie wymyślałam i pisałam fantastykę (prawdę...
2018-09-22
2018-10-03
2018-10-11
Myślę, że ta część dorównuje pierwszym dwóm tomom (Moim zdaniem "Kamień na szczycie" jest trochę słabszy). Sama historia jest ciekawa, jako że część bohaterów trafia do Northlandu, kraju, w którym nadal pamięta się wojny z ojczyzną magów, wielu ludzi nie przepada za Lengorchią, a przede wszystkim za magami, których również się boi. Jest to coś nowego w tej serii, naprawdę świetnym pomysłem okazało się wyjście poza granicę ojczyzny chłopców, a jak się okazuje, Northland jest pogrążony w wojnie na północy, która ma oczywiście swoje konsekwencje dla całego kraju…
Nowy kraj, nowe obyczaje poznajemy z punktu widzenia dobrze nam znanych magów. Zaletą tej części jest to, że tym razem autorka skupiła się na innym bohaterze, spychając Kamyka na drugi plan. To był fantastyczny zabieg, ponieważ dzięki niemu o wiele lepiej czytelnik poznaje Promienia, a to właśnie z jego punktu widzenia poznajemy bardzo dużą część historii. Jak dobrze pamiętam, pod koniec autorka skupiła się na Myszce, który nawet trochę zaskakuje. Mam nadzieję, że wydawnictwo Jaguar dotrzyma obietnicę i kolejny tom naprawdę pojawi się pod koniec roku. Czytelnicy czekali na niego tyle lat, a zakończenie czwartego tomu jest takie, że aż serce boli z myślą, że nie mogę jeszcze poznać dalszych losów młodych czarodziejów.
Więcej moich opinii na www.innaodinnych.com
Myślę, że ta część dorównuje pierwszym dwóm tomom (Moim zdaniem "Kamień na szczycie" jest trochę słabszy). Sama historia jest ciekawa, jako że część bohaterów trafia do Northlandu, kraju, w którym nadal pamięta się wojny z ojczyzną magów, wielu ludzi nie przepada za Lengorchią, a przede wszystkim za magami, których również się boi. Jest to coś nowego w tej serii, naprawdę...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-06-27
2021-04-30
Na początku kwietnia czytałam pierwszą część serii o Teddym i Emelie, czyli "VIP-room". Chociaż powieść mnie nie zachwyciła, zaciekawiła na tyle, żeby sięgnąć po kontynuację. Stwierdziłam, że zrobię to od razu, dopóki pamiętam, co się działo w pierwszej części i jak zaczął się ten niewyjaśniony wątek, o którym również wspomniałam…
Muszę powiedzieć, że "Sztokholm delete" bije na głowę "VIP-room". Pewnie duża w tym zasługa tego, że większość wątków zostało wprowadzonych w pierwszej części i tu były po prostu kontynuowane. Oczywiście autor wprowadził wiele nowości, ale stopniowo, nie miałam uczucia tego chaosu, jak w przypadku początku poprzedniej książki. Tak naprawdę od razu wciągnęłam się w powieść i kolejne przygody Teddy’ego oraz Emily. Cieszę się, że ten jeden wątek, najbardziej intrygujący, został tu wyjaśniony, ale muszę przyznać, że nie raz opadła mi szczęka z zaskoczenia, jak autor to poprowadził oraz przede wszystkim, jak wprowadzał w błąd nie tylko bohaterów, ale i czytelnika. Po pierwszej części miałam całkiem inny obraz Matsa, tu okazuje się, że to, co o nim wiedziałam to nie była prawda i tak właściwie nic nie wiedziałam.
Wątek Matsa to jedna z największych zalet tej serii. Co ciekawe, to jeszcze nie koniec. Chociaż wszystko wiemy, co było z nim związane, to możemy się spodziewać, że jego wątek dalej będzie poprowadzony — i mam taką nadzieję. Na szczęście kontynuacja pojawiła się w zeszłym roku w Szwecji, a Wydawnictwo Marginesy zapewniło mnie, że w Polsce ukaże się ona na wiosnę 2019 roku.
Innymi zaletami, poza ciekawą i zaskakującą fabułą, jest poprowadzenie bohaterów. Dzięki zmianom, jakie w nich zachodzą, nie są papierowymi postaciami. Teddy pokazuje, na co go stać i poniekąd wraca do korzeni. Chociaż też nie do końca. To bardzo złożona postać i lubię tego chłopaka. Emily trochę denerwowała mnie w pierwszej części, ale tutaj jej postać rozwinęła się w pozytywnym sensie. Najpierw jeszcze miotała się, ale na samym końcu pokazała, że ma jaja i nie jest głupia. I to mi się podoba. Aż nie mogę się doczekać, jak będzie się zachowywać w kontynuacji.
Co mogę jeszcze powiedzieć? Pierwsza część serii mnie nie zachwyciła, ale była ok i na całe szczęście zachęciła mnie do przeczytania kontynuacji. Druga część to naprawdę bardzo udana powieść. I dopiero tutaj odważyłabym się porównać serię Jensa do serii Millennium. Przede wszystkim ze względu na ciągłość historii: Oczywiście część wątków pojawia się w jednej części i zostają w niej zamknięte, jednakże są wątki, które były istotne w obu częściach i wszystko wskazuje na to, że będą ważne i w następnej. Coś takiego naprawdę lubię.
Na początku kwietnia czytałam pierwszą część serii o Teddym i Emelie, czyli "VIP-room". Chociaż powieść mnie nie zachwyciła, zaciekawiła na tyle, żeby sięgnąć po kontynuację. Stwierdziłam, że zrobię to od razu, dopóki pamiętam, co się działo w pierwszej części i jak zaczął się ten niewyjaśniony wątek, o którym również wspomniałam…
Muszę powiedzieć, że "Sztokholm delete"...
2021-04-16
Książka trafiła w moje ręce, ponieważ pewnego dnia moja mama ją sobie kupiła w Biedronce. Jako że jest to szwedzki kryminał/thriller, oczywiście wydawca musiał porównać go do trylogii Stiega Larssona. Teoretycznie ma to zachęcić czytelnika do sięgnięcia po powieść, szkoda tylko, że te obietnice nie zostają w pełni spełnione.
Nie jest to zła książka. Właściwie jest to całkiem przyzwoity kryminał i thriller. Do tego stopnia, że mam ochotę przeczytać kontynuację (w głównej mierze dlatego, że jeden wątek nie został tu wyjaśniony i liczę na to, że w drugim tomie dowiemy się czegoś więcej). Główna para bohaterów też jest w miarę ciekawa — przede wszystkim polubiłam Teddy’ego, gościa, który po ośmiu lat więzienia wyszedł z więzienia i chce zmienić swoje życie. Emelie za to jest młodą prawniczką i czasami mnie irytowała. No dobra, może nie specjalizuje się w kryminalistyce, ale czasami nie potrafiła wpaść na proste rzeczy — bez Teddy’ego z pewnością by sobie nie poradziła. Mam nadzieję, że ta postać będzie trochę ciekawsza w kontynuacjach.
Powieść jest złożona, wielowątkowa. Z jednej strony to zaleta, przede wszystkim, jeśli wziąć pod uwagę to, że VIP-room jest początkiem serii. Niestety na początku, przez ok. pierwsze 100 stron ta wielowątkowość sprawia, że łatwo się pogubić, kto jest kim, o co chodzi i co ma jedno do drugiego. Na szczęście później już widać powiązania pomiędzy wątkami, wiele z nich zostało wyjaśnionych, zakończonych, ale też jest wyjątek, o czym wspomniałam powyżej.
Czy polecam? To zależy. Jeśli lubisz kryminały i thrillery, może Ci się spodobać. Jak wspomniałam, mnie przypadł do gustu i w najbliższym czasie sięgnę po drugi tom.
Książka trafiła w moje ręce, ponieważ pewnego dnia moja mama ją sobie kupiła w Biedronce. Jako że jest to szwedzki kryminał/thriller, oczywiście wydawca musiał porównać go do trylogii Stiega Larssona. Teoretycznie ma to zachęcić czytelnika do sięgnięcia po powieść, szkoda tylko, że te obietnice nie zostają w pełni spełnione.
Nie jest to zła książka. Właściwie jest to...
2018-12-25
Ja mojej przyjaciółce na urodziny kupiłam taką fajną książkę, a ona w prezencie świątecznym dała mi to... Oczywiście nie złośliwie, właściwie sama kiedyś wrzuciłam tę książkę na półkę "Chcę przeczytać". Jeszcze zanim zabrałam się do niej, ba, zanim ją dostałam, już wiedziałam od Izy, że książka jest dość kiepska. O dziwo nie przeleżała u mnie na półce kilku miesięcy, a wręcz od razu trafiła do najbliższych planów, w dużej części przez tematykę świąteczną.
Miałam nadzieję, że jednak nie będzie tak źle, jak to przedstawiła mi Iza. Ostatecznie oceniłam ją wyżej... Najbardziej boli to, że powieść miała potencjał na słodką, uroczą historię, w której życie bohaterów zmienia się dzięki wyjazdowi do wiochy w górach na czas świąt. Gdyby była ona dobrze i w miarę realistycznie opisana, mogłoby się ją czytać z prawdziwą przyjemnością i nawet do niej wracać...
Niestety tutaj wyraźnie widać, że warsztat i styl autora jest istotnym elementem, czy książkę dobrze się czyta, czy nie. Dawno nie czytałam czegoś, co było aż tak źle napisane, co aż tak bardzo męczyło. Dialogi, w których co chwilę ktoś wybuchał śmiechem, nawet przy niezbyt zabawnych sytuacjach czy tekstach, wręcz ocierały się o żenadę. Do tego autorka chyba nie była pewna, czy woli napisać poradnik, czy powieść... O ile lubię książki, w których autorzy przemycają, czasami bardzo oczywistą mądrość, jak być dobrym i szczęśliwym, tutaj pani Gargaś zdecydowanie przesadziła patetyzmem i pompatycznością. A jak dodam, że w mniej więcej połowie powieści znajduje się fragment, w którym autorka zwraca się bezpośrednio do czytelnika i to właściwie tak z d..., bez uzasadnionej przyczyny, sprawia, że zaczęłam się zastanawiać, co ona bierze albo pije podczas pisania... A jak jeszcze pojawiły się dziwne, nierealistyczne sytuacje, to tym bardziej ocena książki maleje. I tak dwukrotnie pojawiło się pióro, niby ze skrzydła anioła — zmarłej mamy. Podczas obu fragmentów miałam ochotę walić głową w ścianę. Główna bohaterka robiła aniołki z masy solnej, które błyskawicznie się sprzedały. A jak wspomnieć o ludziach z wioski, którzy przebierają się za elfy i kolędują... Chociaż i tak największy facepalm miałam w momencie, w którym pojawiła się pewna postać pod koniec książki. Właściwie można było się tego domyślić (nie tego, że ona się pojawi, bo to jest dla czytelnika jasne, chodzi mi o to, jakiej jest narodowości), ale chyba podświadomie wypierałam to z umysłu. Pasuje tu to jak pięść do nosa...
Dodatkowo rozczarowało mnie to, że autorka była taka tajemnicza w stosunku do przeszłości jednej bohaterki. I to mnie naprawdę interesowało, co się stało w jej życiu, że zdecydowała się przeprowadzić do takiej wiochy? I wiecie co? Nie dowiedziałam się. To pozostało tajemnicą, bo... podobno to jest głównym wątkiem w kontynuacjach... Ehh... aż tak ciekawa to ja jednak nie jestem...
Na szczęście na ogół nie zwracam uwagi na literówki, chociaż i mnie rzuciło się tu kilka w oczy. Jednak największym hitem są zamknięcia cudzysłowów, których nikt nie otwierał... Na końcu książki są naprawdę dziwne życzenia i podziękowania (które potęgują wrażenie, że autorka pisała książkę pod wpływem jakiejś substancji) oraz kilka stron poświęconych rękodziełu. Tak więc możemy nauczyć się robić kokardki do prezentów (z tego chyba kiedyś skorzystam), kartki prezentowe, a nawet aniołki, które były opisywane w powieści. Dla osób interesujących się tematem może to być ciekawy dodatek, a dzięki zdjęciom wydaje się to łatwe.
Nie polecam tej książki. Okładka jest bardzo ładna, ale powieść jest bardzo rozczarowująca. Już lepiej przeczytać kolejny raz "Opowieść wigilijną" czy obejrzeć jakiś film, który znamy wręcz na pamięć, niż zabierać się za czytanie tej kiepsko napisanej powieści.
Więcej moich opinii na www.innaodinnych.com
Ja mojej przyjaciółce na urodziny kupiłam taką fajną książkę, a ona w prezencie świątecznym dała mi to... Oczywiście nie złośliwie, właściwie sama kiedyś wrzuciłam tę książkę na półkę "Chcę przeczytać". Jeszcze zanim zabrałam się do niej, ba, zanim ją dostałam, już wiedziałam od Izy, że książka jest dość kiepska. O dziwo nie przeleżała u mnie na półce kilku miesięcy, a...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-12-25
Na książkę trafiłam dzięki mojej przyjaciółce Izie, ponieważ zaproponowała mi, że mogę ją kupić na jej urodziny. Z chęcią na to przystałam, bo ona się ucieszy, że dostanie książkę, którą wybrała, a ja nie muszę dłużej zastanawiać się nad prezentem. Oczywiście nie mogłam przepuścić okazji i święta spędziłam m. in. czytając Cuda za rogiem.
Nie wiedziałam, czego się spodziewać po tej powieści, dlatego każdy jej element mnie zaskakiwał. Podoba mi się pomysł i przeplatanie teraźniejszości z przeszłością, przedstawienie losów kilku postaci, a następnie ich powiązanie. Już po kilku czy kilkunastu stronach czuć magię i ona nie opuszcza aż do końca. Prawdę mówiąc, nie wiem, co napisać, żeby Wam nie zdradzić za dużo. Dawno nie spotkałam książki, która tak bardzo mnie oczarowała, zaskakiwała, wzruszała praktycznie od początku do samego końca. Dodatkowym elementem, który sprawia, że ta powieść jest dla mnie tak wyjątkowa to miejsce akcji: Japonia. Oj, dawno nie czytałam książki, której akcja toczy się w tym kraju i miło poznać cząstkę innej kultury, szczególnie że została ona podana w tak przyjemny sposób.
Aż żal mi, że ta książka wkrótce opuści moją półkę. Jestem pewna, że kiedyś z chęcią do niej powrócę. Cieszę się, że ktoś wpadł na pomysł wydania jej w Polsce (i to jeszcze w tak pięknej okładce!) i cieszę się, że dzięki Izie trafiła ona w moje ręce. Gorąco polecam. To jedna z najlepszych książek, które czytałam w ostatnich latach.
Więcej moich opinii na www.innaodinnych.com
Na książkę trafiłam dzięki mojej przyjaciółce Izie, ponieważ zaproponowała mi, że mogę ją kupić na jej urodziny. Z chęcią na to przystałam, bo ona się ucieszy, że dostanie książkę, którą wybrała, a ja nie muszę dłużej zastanawiać się nad prezentem. Oczywiście nie mogłam przepuścić okazji i święta spędziłam m. in. czytając Cuda za rogiem.
Nie wiedziałam, czego się...
2018-12-16
"Generalnie zwłoki powinny by martwe — zauważyłam z naciskiem. — Bo inaczej to prawie jak z jednocześnie żywym i martwym kotem tego gościa od kwantów, no jak mu... Schrödingera. W każdym razie ja nie reflektuję na takie częściowo nieżywe zwłoki.
— A na zupełnie nieżywe?
— Już bardziej, wiadomo, czego się można po nich spodziewać."
Książkę poleciła mi i pożyczyła Karolina. Zachęcona jej pozytywną recenzją, z chęcią w końcu sięgnęłam po powieść Agnieszki Pruskiej. Przeczytałam ją dość szybko, z kilku powodów. Raz: Czyta się ją naprawdę szybko, jest lekka i przyjemna, przygody Ali i Julki naprawdę wciągają. Do tego książka jest chyba napisana jednym ciągiem, co utrudnia się oderwanie od niej. Naprawdę, jak byłam zbyt senna, żeby kontynuować lekturę, miałam problem, w którym miejscu skończyć... Z jednej strony ciekawy zabieg, z drugiej... dość kłopotliwy, szczególnie że książka ma ponad 400 stron.
Powieść zaczyna się dość ciekawie. Dwie nauczycielki jadą na odludzie, do leśniczówki kuzyna jednej z nich, po czym na spacerze znajdują trupa. Jadą zawiadomić policję, wracają i... trupa nie ma. I właśnie to sprawia, że obie postanawiają dowiedzieć się czegoś więcej i wyjaśnić tę zagadkę. Jednak to nie jest typowy kryminał, ponieważ powieść jest utrzymywana w humorystycznym tonie i skupia się na relacjach głównych bohaterek i ich sposobie myślenia, próbach odkrycia, o co w tej sprawie chodzi. Nie ma tutaj typowego śledztwa, które byłoby opowiedziane z punktu widzenia np. policjanta.
Poza dużą dawką humoru plusem są bohaterowie. Od razu polubiłam Alę i Julkę, dzięki czemu przyjemniej czytało mi się tę powieść. Dlatego też z chęcią sięgnę po kontynuację. Również bohaterowie drugoplanowi w głównej mierze zostali "ciepło" przedstawieni: rodzina Ali, policjant, dwójka starszych ludzi, z którymi nasze bohaterki się spotkały... Oczywiście nie jest to arcydzieło i chyba zbyt pozytywna recenzja, która mnie skłoniła do tej powieści, niestety za wysoko podniosła moje oczekiwania, jednak mimo to miło spędziłam z nią czas. Jeśli potrzebujesz odmóżdżacza, a lubisz kryminały w żartobliwym tonie (np. książki Chmielewskiej), to spokojnie mogę polecić powieść Agnieszki Pruskiej. A jak już wspomniałam, z chęcią przeczytam "Wakacje z trupami".
Więcej moich opinii na www.innaodinnych.com
"Generalnie zwłoki powinny by martwe — zauważyłam z naciskiem. — Bo inaczej to prawie jak z jednocześnie żywym i martwym kotem tego gościa od kwantów, no jak mu... Schrödingera. W każdym razie ja nie reflektuję na takie częściowo nieżywe zwłoki.
— A na zupełnie nieżywe?
— Już bardziej, wiadomo, czego się można po nich spodziewać."
Książkę poleciła mi i pożyczyła...
2018-12-11
2018-11-25
Jak okładka już nam wskazuje, jest to książka dla dzieci. Dostałam ją od przyjaciółki, która nie ma w rodzinie dzieci zainteresowanych tematem, żebym mogła ją podarować mojemu 9-letniemu bratankowi, który lubi matematykę. Mam nadzieję, że przypadnie mu do gustu, ale skoro już mam tę książkę w domu, stwierdziłam, że sama zajrzę, co ciekawego w niej jest...
Po przeczytaniu naszła mnie taka refleksja, że chyba jestem za stara na książki dla dzieci ;) Mimo to dość dobrze się ją czytało, z jednej strony jest bardzo przystępna, z drugiej zawiera kilka trudniejszych i rzadko używanych słów (co jest plusem, niech dzieciaki poznają nowe słownictwo, o ile zechce im się sprawdzić albo zapytać, co ono znaczy :)). Jest tutaj poruszonych sporo tematów matematycznych, ale opisanych w taki sposób, że dzieci powinny to bez większych problemów zrozumieć. Szczególnie że z pomocą przychodzą obrazki. Sam Filip (to właśnie on i jego dziadek są głównymi bohaterami) jest trochę przemądrzały i irytujący, z drugiej strony, historię opowiada jego starsza siostra, więc tu zachowano realizm ;)
Jeśli macie w rodzinie dzieci, które chodzą aktualnie do podstawówki i lubią matematykę, ta książka może im się spodobać. W każdym razie mam nadzieję, że spodoba się mojemu bratankowi, szczególnie że jest w tym samym wieku, co główny bohater ;)
Więcej moich opinii na www.innaodinnych.com
Jak okładka już nam wskazuje, jest to książka dla dzieci. Dostałam ją od przyjaciółki, która nie ma w rodzinie dzieci zainteresowanych tematem, żebym mogła ją podarować mojemu 9-letniemu bratankowi, który lubi matematykę. Mam nadzieję, że przypadnie mu do gustu, ale skoro już mam tę książkę w domu, stwierdziłam, że sama zajrzę, co ciekawego w niej jest...
Po przeczytaniu...
2018-11-22
Od dawna chciałam to przeczytać, szczególnie że lubię książki Cecelii, a kilka lat temu o "Love, Rosie" mówiło się w kontekście filmu nakręconego na jej podstawie. Na Targach Książki udało mi się upolować ją w niskiej cenie i jakoś mnie na nią naszło, więc nie musiała długo czekać na mojej półce :)
Pierwsze, co mnie zaskoczyło, to forma powieści: Wszystkie wydarzenia poznajemy z listów, czatów itp. prowadzonych przez bohaterów. Większość z nich Rosie sama napisała albo je dostała. O dziwo, dość szybko wciągnęłam się w jej losy, mimo że teoretycznie tak mało się dowiadujemy, tylko ogólne, najważniejsze informacje o jej życiu, bez większych szczegółów. Jednak to było przemyślane, ponieważ w ten sposób zostało opowiedziane prawie 50 lat życia głównej bohaterki. Co więcej, powieść jest taka... życiowa. Rosie nie ma łatwego życia, częściowo przez własne błędy, ale dalej idzie do przodu, otrzymuje wsparcie bliskich i zarówno ona, jak i ludzie wokół niej się zmieniają. Najbardziej podobał mi się wątek z nauczycielką, kto czytał, ten pewnie pamięta, o co chodzi ;)
To najbardziej realistyczna powieść Ahern, z kilku, które do tej pory przeczytałam. Dzięki temu jest nie tylko wciągająca, ale i wzruszająca. Na koniec fantastycznie wyjaśniono, dlaczego czytelnik poznał tę historię właśnie z listów (chociaż ono trochę odbiega od treści, bo skąd Rosie miałaby mieć listy, czaty i wiadomości ludzi, którzy nie pisali tego do niej?). Polecam, nie tylko fanom książek Ahern, ale wszystkim, którzy lubią czytać o przyjaźni, miłości i życiu, o czymś, co mogłoby się wydarzyć. A ja z chęcią obejrzę film, chociaż obawiam się (właśnie widziałam zwiastun), że może mnie rozczarować...
Więcej moich opinii na www.innaodinnych.com
Od dawna chciałam to przeczytać, szczególnie że lubię książki Cecelii, a kilka lat temu o "Love, Rosie" mówiło się w kontekście filmu nakręconego na jej podstawie. Na Targach Książki udało mi się upolować ją w niskiej cenie i jakoś mnie na nią naszło, więc nie musiała długo czekać na mojej półce :)
Pierwsze, co mnie zaskoczyło, to forma powieści: Wszystkie wydarzenia...
Kiedyś przypadkowo kupiłam mamie na urodziny "Księżniczkę z lodu" i od tamtej pory obie polubiłyśmy twórczość Camilli. W kilka lat skompletowałyśmy wszystkie części sagi o Fjällbacce (co urodziny czy święta dostawała ode mnie i taty kolejną część). Ponad rok temu na targach książki trafiłam na tę książkę w przecenie i postanowiłam ją dokupić do prezentu. Tak się złożyło, że dopiero teraz sama po nią sięgnęłam.
Książka składa się z kilku części. Na początku są trzy krótkie nowele. Jak dla mnie stanowczo za krótkie, ponieważ wciągają, a po chwili już koniec. Możliwe, że właśnie dzięki temu robią tak pozytywne wrażenie. Każda z nich jest ciekawa, jednak najbardziej przypadła mi do gustu "Kawiarnia Wdów". Fani Eriki i Patricka — bohaterów głównej serii, z pewnością chętnie przeczytają "Elegancką śmierć". Po takim krótkim wstępie połowę książki zajmuje krótka powieść "Zamieć śnieżna i woń migdałów". Tym razem jest skupiona na innym bohaterze sagi — Martinie. Muszę przyznać, że wciągnęła mnie od początku. W niej również widać, że autorka zainspirowała się Agatą Christie czy "Sherlockiem Holmesem". I nawet się z tym nie kryje. Podejrzewam, że część czytelników mogła wcześniej domyślić się rozwiązania zagadki, szczególnie ci, którzy bardzo dobrze znają "Sherlocka Holmesa" (jeśli dobrze pamiętam, to kluczowe odniesienie dotyczyło któregoś filmu). Ja niestety nie znam, dlatego musiałam poczekać, aż Martin dozna olśnienia.
Trzecią częścią książki jest wywiad z Camillą, w którym opowiada trochę o dzieciństwie, o zainteresowaniu zbrodniami, kiedy i jak zaczęła pisać oraz jak pracowała na swój sukces. Jeśli kogoś nie interesuje życie autorki, spokojnie można ominąć. Choć jest kilka ciekawych elementów w tym wywiadzie, to jednak czytałam już o wiele ciekawsze... Książkę kończy krótki spis postaci z sagi, spis jej powieści oraz mały kurs pisania, z którego można się jeszcze dowiedzieć, jak Camilla pracuje nad swoimi powieściami oraz czegoś się od niej nauczyć.
Książkę polecam wszystkim lubiącym kryminały. Nawet jeśli nie interesuje Was wywiad czy kurs pisania, to warto przeczytać te nowele oraz krótką powieść. A jeśli lubicie sagę o Fjälbacce to... musicie przeczytać, bo na 99% Wam się spodoba.
Więcej moich opinii na www.innaodinnych.com
Kiedyś przypadkowo kupiłam mamie na urodziny "Księżniczkę z lodu" i od tamtej pory obie polubiłyśmy twórczość Camilli. W kilka lat skompletowałyśmy wszystkie części sagi o Fjällbacce (co urodziny czy święta dostawała ode mnie i taty kolejną część). Ponad rok temu na targach książki trafiłam na tę książkę w przecenie i postanowiłam ją dokupić do prezentu. Tak się złożyło,...
więcej Pokaż mimo to